CIEŃ CZARNEGO PANA
][ ][ ][
Sylvie Chevasson – cieszę się że podoba ci się moja historia. Z ciekawości, z jakiego kraju jesteś? bo komentarz napisałaś po francusku ;) I chcę wiedzieć czy odpowiadać ci na komentarze po polsku czy po angielsku.
Zapraszam wszystkich do czytania i komentowania. Przypominam że gdy dajecie sygnał że jesteście, lepiej się pisze ;)
][ ][ ][
Rozdział 18
Podasz mi swoje imię
Pamięć to coś naprawdę dziwnego.
Szufladki ma wypchane kompletnie nieprzydatnymi,
bezsensownymi rzeczami.
A człowiek zapomina jedną po drugiej te ważne,
naprawdę potrzebne.
Haruki Murakami – Po zmierzchu
][ ][ ][
Punkt widzenia Harry'ego
Kierowany przez ciche dźwięki melodii, którą duch wciąż nucił, przechodził przez kolejne alejki zapuszczonego cmentarza. Mijane groby wyrastały jeden po drugim i zdawało mu się, że cmentarz nie ma końca. Szedł już kilka minut, klucząc po kolejnych ścieżkach. Podejrzewał, że może mieć problem z wydostaniem się z tego miejsca samodzielnie. Nie tylko nie miał pojęcia dokąd zmierza, nie wiedział również skąd właściwie przyszedł.
Może Cytrynka będzie pamiętała drogę powrotną? - pocieszony tą myślą, zerknął za siebie. Skrzatki nie było widać, ale wiedział, że podąża za nim. Mam nadzieję, że będzie umiała mnie stąd wyprowadzić. - Ponownie spojrzał przed siebie, zaczynając zastanawiać się po co właściwie podąża za duchem. Czy nie pakuję się po prostu w kolejne kłopoty? Wiem że duch sam w sobie nie jest w stanie mnie skrzywdzić ale skąd mam mieć pewność, że miejsce do którego mnie ciągnie, jest bezpieczne? Czemu od tak mu zaufałem? Z kim niby jeszcze się nie spotkałem? Z kolejnym duchem? - powiódł wzorkiem po okolicy, ale wciąż żaden inny się przed nim nie pojawił.
- Długo mam jeszcze iść?! - zawołał w końcu w przestrzeń, zatrzymując się w miejscu. Coraz mniej mu się ta sytuacja podobała. Ścieżka którą szedł stawała się coraz bardziej zarośnięta. Może powinienem zawrócić? - pomyślał, tymczasem melodia ucichła. Cmentarz ponownie pogrążył się w ciszy. Pięknie, niech jeszcze światło zgaśnie i będę miał gwarancję że nie wydostanę się stąd przed świtem!
- Dlaczego nie idziesz Widzący? Ona na ciebie czeka. Idź się przywitać. Po takim czasie powinieneś mieć dla niej podarek, ale ten jeden raz można ci to wybaczyć. - Harry ponownie się rozejrzał, jednak w dalszym ciągu byli sami.
- Przywitaj się. Czemu zwlekasz, Widzący. Nagrobek jest tuż przed tobą,
Nagrobek?
Niepewnie postąpił kilka kroków do przodu, aby przyjrzeć się nagrobkowi, przed którym się zatrzymali. Stojący krzyż wydawał mu się taki sam jak wiele innych, które już mijał tej nocy. Nic go nie wyróżniało i gdyby towarzyszący mu duch nie wskazał go, ominąłby go tak samo jak pozostałe.
Dlaczego akurat ten grób jest taki ważny? Krzyż wygląda na bardzo stary, kamień w wielu miejscach wyszczerbił deszcz i wiatr. Kto tu jest pochowany? - pochylił się, szukając inskrypcji, chociaż podejrzewał, że tak jak na poprzednich także i tutaj będzie nieczytelna. Tym razem jednak z zaskoczeniem zauważył, że ktoś musiał poprawić litery. Nawet w tak mdłym świetle były doskonale widoczne, chociaż ozdobne zawijasy utrudniały nieco odcyfrowanie wyrytego w kamieniu imienia.
- Art... Artis Annw... Annwnu. - odczytał w końcu na głos. - Artis Annwnu, kim ona była? - zapytał cicho, próbując odczytać zatartą przez upływ czasu datę. Szybko zrozumiał, że ta jest już nie do odcyfrowania.
- To ktoś o kim nigdy nie powinieneś zapominać, Widzący. W końcu to właśnie po niej otrzymałeś imię. Jesteś jej potomkiem, choć ona żyła dawno, dawno temu. Żyła jeszcze w czasach gdy magia towarzyszyła każdemu człowiekowi. - To całkowicie go zaskoczyło.
- Jestem jej potomkiem? Skąd o tym wiesz?
- Wiem wiele Widzący, stąpam po tym świecie od wielu, wielu lat. Płynie w tobie ta sama krew co w niej. Jeśli potrzebujesz na to dowodów, odnajdź je we własnej pamięci... Zresztą po co pytasz, skoro sam widzisz, że nosisz jej nazwisko?
Jej nazwisko? W jaki sposób?
- Chyba się pomyliłeś. Nasze nazwiska nie są takie same, jedynie brzmią nieco podobnie. Ja nazywam się Arawn nie Annwnu.
- Mało wiesz Widzący. Bardzo mało wiesz. Twój brak pamięci męczy mnie. Annwnu to wymowa celtycka imienia Arawn. Kiedyś nie przykładano tak wielkiej wagi do różnic między wymową i zapisem...
- To nie imię tylko nazwisko. - Harry poprawił go, odgryzając się za ostatnie słowa. Nie lubił gdy koś traktował go jak małe dziecko.
- Znów się mylisz, Widzący. Słowo Arawn może być twoim nazwiskiem, nie zmienia to jednak faktu, jakie jest jego pierwotne znaczenie. Arawn to imię Pana Zaświatów. Mrocznego Pana żyjącego głęboko w morzu, który ma władzę nad życiem i śmiercią. Pamiętaj o tym u dumnie noś jego imię.
Tym razem nie wiedział co odpowiedzieć.
][ ][ ][
Kilka kolejnych minut spędził na oczyszczaniu nagrobka z suchych liści, piasku i kęp mchu którym zarósł przez lata. Widać było, że tak jak I na pozostałe nagrobki, tak i tutaj nikt od dawna nie zaglądał. Wygląda na to że byłem tu wcześniej, ale wydaje mi się że byłem jedyną osobą która tu zaglądała. Zgarniając kolejne warstwy brudu, czuł, że ogarniają go mieszane uczucia. Prawdę mówiąc, po raz pierwszy poczuł, że jest z kimś związany, kimś kto kiedyś również chodził po tym świecie. Gdy oglądał magiczne zdjęcia z których machali do niego rodzice, zawsze miał wrażenie, że zaraz się do niego odezwą. Tutaj jednak atmosfera była zupełnie inna. Przemijający czas dawał o sobie znać i przypominał jak ulotna jest chwila.
Skończył pracę i wyprostował się, widząc, że wysiłek się opłacił. Po tym jak opadł oblepiający go piasek, w kamieniu ukazały się fragmenty zawiłych ornamentów które kiedyś musiały stanowić jego ozdobę.
Przed laty ten krzyż z pewnością był piękny.
- Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś.
- To ja jestem ci winien wdzięczność, Widzący. Dawno nie był w tak dobrym stanie. Jestem pewien, że Artis musi być teraz zadowolona. - coś w głosie ducha zastanowiło go. W pierwszej chwili nie mógł wyłapać co to, lecz w końcu zrozumiał.
Tęsknota.
- Znałeś ją, prawda?
Odpowiedziała mu jedynie cisza.
Na pewno ją znał... tylko jeśli tak, kim właściwie on jest? Dlaczego nic nie chce na ten temat powiedzieć? I czemu nie chce się mi pokazać? Czy to możliwe że on... - ulotny głos ducha, oderwał go od rozmyślań:
- Robi się zimno, Widzący. Wkrótce spadnie deszcz. Powinieneś już wracać. Ona nie chciałaby, żebyś się rozchorował.
- Tak. Masz rację. - odpowiedział mu, godząc się na razie pozostawić temat ich możliwej znajomości z boku. - Będę tutaj jeszcze przez miesiąc, więc niedługo ponownie was odwiedzę. - szepnął spoglądając po raz ostatni najpierw na krzyż, a potem w przestrzeń skąd dobiegał go głos.
- Będę czekać Widzący.
- Czy odprowadzisz mnie teraz do bramy? Nie wydaje mi się, żebym odnalazł właściwą drogę po ciemku.
- Oczywiście Widzący, odprowadzę cię.. Zabierz tylko stąd swój amulet. Przeleżał w zapomnieniu już zbyt wiele lat.
- Jaki amulet?
- Znajdziesz go z lewej strony, tuż przy krzyżu. - Harry sięgnął we wskazane miejsce, jednak poza kupką zeschniętych liści i połamanych patyków, nie znalazł nic więcej.
- Nic tutaj nie ma. Pewnie już dawno ktoś go stąd zabrał.
- Wciąż tam jest. W tym samym miejscu w którym upuściłeś go lata temu. Nikt go stąd nie wziął. Pilnowałem go dla ciebie. - nie chcąc się kłócić z duchem, ponownie zaczął szukać. Tym razem jednak sięgnął głębiej, rozkopując wysuszoną ziemię.
- Na pewno tam jest, Widzący. Szukaj uważnie.
Odgarniając kolejne warstwy ciemnej ziemi, zastanawiał się co takiego właściwie robi.
Rozkopuję cmentarz bo duch mi powiedział, że mam tak zrobić... przecież jakbym komukolwiek o tym powiedział, zamknęli by mnie na oddziale w Mungu! - pokręcił zrezygnowany głową ale nie przestawał rozgarniać ziemi.
- Chyba oszalałem - wyszeptał sam do siebie, po czym dodał nieco głośniej. - Przykro mi, tutaj naprawdę go nie ma. Sprawdziłem już wszystko... - urwał w połowie zdania, gdy nagle jego palce natrafiły na coś gładkiego. Ostrożnie wyciągnął znalezisko i starł z niego piasek. Amulet został wykonany z metalu, jednak nie był w stanie stwierdzić nic więcej. Usunął z niego jedynie pierwszą warstwę brudu i na razie mógł jedynie stwierdzić, że jest okrągły.
- Dziękuję, że go strzegłeś. To wiele dla mnie znaczy. Wyczyszczę go jak tylko wrócę do domu.
- Czyścić? Dlaczego chcesz go czyścić, Widzący. Amuletów się nie czyści. To nie biżuteria.
- Dlaczego mam go nie czyścić? W tej chwili nie wiadomo nawet co o przedstawia. Nie sądzę, żeby obecnie nadawał się do włożenia.
- Nie zrozumiałeś mnie, Widzący. Amuletów nie trzeba czyścić. Zamknij oczy i skup się na dobrych myślach. Na szczęściu. Pomyśl o dniach, kiedy twe serce wypełniała radość. - Harry poczuł się trochę głupio na myśl, że ma to zrobić, ale ostatecznie wzruszył jedynie ramionami i spełnił polecenie.
Chwile w których byłem szczęśliwy? - zamknął oczy i wyobraził sobie siebie siedzącego w ciepłe popołudnie z Ronem i Hermioną nad jeziorem... Powrócił myślami do Syriusza mówiącego, że może razem z nim zamieszkać... do chwili gdy Hagrid znalazł go na tamtej wyspie i zdradził mu, że jest czarodziejem, gdy powiedział mu że tuż po urodzeniu został zapisany do Hogwartu... do chwili gdy objęły go ciepłe ramiona i oddech owiewający kark, do chwili gdy usłyszał szept przy uchu, ciche słowa mówiące że jest bezpieczny... - wzdrygnął się, orientując na jakie tory schodzą jego myśli. Otworzył oczy żeby się otrząsnąć i zaskoczony spojrzał na wciąż spoczywający w dłoni amulet.
Mienił się teraz zielonkawym światłem. Nie było już na nim najmniejszego śladu brudu, rdzy czy starości. Wyglądał jak nowy. Nic nie świadczyło o tym, że przez ostatnie lata spoczywał głęboko w ziemi.
- Jak to możliwe? - zapytał sam siebie, przyglądając mu się uważniej. Amulet okazał się srebrnym kołem z dziwnym wzorem w środku. Nie wiedział jak go opisać. Wewnątrz obwodu umieszczono trzy spirale, z których każda została skierowana w inną stronę świata. Trochę kojarzyły mu się one z wężami przez dziwne zakończenia. Dwóch nie był w stanie rozróżnić, ale jedno z nich przypominało mu łeb wilka.
- To triskelion. Będzie cię chronić.
- Triskelion - powtórzył, mając nadzieję, że zdoła zapamiętać tą nazwę i sprawdzić później czym on jest. Ponownie podązając za cichym nuceniem, wraz z duchem skierował się w stronę wyjścia z cmentarza. Droga do bramy okazała się dużo krótsza niż się spodziewał. Kiedy zaś znalazł się przy wyjściu i duch pożegnał się z nim, przypomniał sobie, o co chciał go jeszcze zapytać. Mając nadzieję, że ten wciąż jeszcze go słyszy, zawołał:
- Podasz mi swoje imię?
- Owein. - usłyszał, powietrze na chwilę zgęstniało ukazując cień wysokiej postaci, zaraz jednak mgła z której się uformował rozwiała się. Chwilę później także oświetlenie cmentarza wygasło, ponownie pogrążając go w mroku.
][ ][ ][
Ledwie przekroczył cmentarną bramę, a uderzył w niego silny podmuch wiatru. Zadrżał z zimna i zaraz szczelniej owinął się peleryną. Wkładając kaptur na głowę, szybkim krokiem skierował się z powrotem w stronę wioski.
- Niech przynajmniej nie pada... - Zupełnie jakby ktoś robił mu na złość, gdy tylko wypowiedział te słowa, z nieba spadły pierwsze krople. Początkowo była to jedynie lekka mżawka, z każdą minutą jednak deszcz przybierał na sile.
Czy ten deszcz naprawdę nie mógł zacząć się za kilka minut? Nie mógł poczekać aż dotrę do domu? Naprawdę proszę o zbyt wiele? - wyszedł w końcu na główną ulicę. Deszcz już dawno zamienił się w ulewę. Był przemoczony i robiło mu się coraz zimniej.
- Cholera! - zawołał w końcu, zaraz też poczuł ze robi mu się cieplej a deszcz przestaje go dosięgać. - Dziękuję Cytrynko, szepnął dostrzegając skrzatkę koło siebie, zaraz jednak dodał z przekąsem, nie mogąc się powstrzymać:
- Mogłaś to zrobić wcześniej. - ledwie to powiedział skrzatka złapała go za skraj płaszcza I celując w niego swoim długim palcem, rzuciła.
- Cmentarz I jego okolica to teren magiczny. Niedobrze rzucać tam zaklęcia. Magia źle tam działa. Cytrynka rzuciła zaklęcia gdy tylko było to możliwe. Cytrynka jest dobrym skrzatem! - ostatnie słowa wykrzyczała, podniósł więc ręce w geście poddania.
- Dobrze Cytryno! Przepraszam, wierzę ci.
- Do domu panie Avis Już. - popchnięty przez nią do przodu, ruszył bez oporu wyczuwając że wciąż jest zła na niego. Skręcając w stronę pół po raz kolejny w ciągu tych wakacji pomyślał, że ma cela do trafiania na szalone skrzaty. Chyba przyciągam je do siebie. - Cytrynka ponownie go opchnęła gdy nieco zwolnił. Czując to nie zdołał powstrzymać wkradającego się na usta uśmiechu.
Szczerze to wcale mi to nie przeszkadza.
][ ][ ][
Po kilku kolejnych minutach dostrzegł majaczący w oddali, dobrze znany kształt. Jestem w domu.- Mając już tylko ochotę na filiżankę gorącej herbaty, przyspieszył dopadając drzwi. Położył rękę na klamce żeby wreszcie schronić się w ciepłym wnętrzu. Przed wejściem zatrzymał go jednak dobiegający ze środka krzyk.
- Coś się stało? - spiął się, po raz kolejny przeklinając brak różdżki u boku. Gorączkowo zastanawiał się co ma zrobić, zaraz jednak dobiegające ze środka słowa sprawiły, że się uspokoił, momentalnie orientując w sytuacji.
Nacisnął klamkę i pchnął drzwi.
- Zostaw go! - to były jego pierwsze słowa, gdy tylko przekroczył próg pomieszczenia. Voldemort pochylający się właśnie nad wijącym się u stóp chłopakiem, poderwał się na dźwięk jego głosu. Ich oczy spotkały się na kilka sekund, zaraz potem, nim zdołał mrugnąć, Czarny Pan znalazł się przy nim. Tym razem nie zadrżał, gdy jeden z jego smukłych palców dotknął jego policzka.
- Jesteś jeszcze bledszy niż ostatnio. - Harry zignorował ten komentarz i wskazując ręką na wciąż leżącego na ziemi Kenjego, zapytał.
- Co mu zrobiłeś?
- Nic na co by nie zasłużył. Złamał rozkaz i musi za to zapłacić. Miał pilnować żeby nic ci się nie stało. Był odpowiedzialny za twoje bezpieczeństwo, tymczasem on smacznie spał, a ciebie nawet nie było w domu. Zawinił i zapłaci za to. Nie musisz więcej zaprzątać sobie nim myśli i tak wkrótce umrze. Zadbam byś otrzymał nową ochronę. Jego usunę stąd jeszcze przed...
- Nie. - przerwał Czarnemu Panu, zupełnie nie przejmując się tym. Nie czuł przed tym oporu. Nie wiedział dlaczego, ale coraz mniej obawiał się postąpić inaczej niż ten akurat by sobie tego życzył.
- To nie była propozycja.
- Masz rację, to nie była propozycja. - ponownie pozwolił by jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Voldemorta a następnie dodał: - Kilka dni temu wysłałeś go do mnie. Dałeś mi go mówiąc że nie jest jednym z twoich sług. Skoro nie jest twój, w takim razie należy do mnie. Jest mój, nie masz więc prawa do decydowania o jego życiu lub śmierci. - Nie przejmował się tym, że te słowa mogą rozzłościć Voldemorta. Jednak ostatnią rzeczą jakiej się spodziewał było to, że ten zamiast krzyknąć, roześmieje się.
- Zaczyna z ciebie wychodzić twoja prawdziwa natura mój mały Sjeno. Brakowało mi tego. W porządku, poddaję się. Niech będzie tak jak chcesz, jego życie jest w twoich rękach. - Po usłyszeniu tego zapewnienia, Harry zignorował Voldemorta i podszedł do wciąż leżącego na ziemi chłopaka. Pochylił się nad nim aby sprawdzić co zdążył z nim zrobić Czarny Pan. To co zobaczył, nie spodobało mu się. Twarz Kenjego pokrywała rozmazana krew. Wydawało się, że nie miał żadnych otwartych ran, ale drżenie jego ciała sugerowało, że dostał kilkoma silnymi zaklęciami torturującymi.
- Czym go uderzyłeś?
- Mamy teraz ważniejszy temat do omówienia. Swoją zabawką będziesz mógł zająć się później. - ignorując całkowicie to jak Voldemort nazwał Kenjego, powtórzył:
- Zadałem pytanie. Czym go uderzyłeś?
- Spokojnie mój mały to było tylko Crucio.
- Po Crucio nikt nie krwawi. - nie był pewny skąd to wie, ale coś mówiło mu, że ma rację.
- Oj Avis, Avis, powinieneś pamiętać, że czasem najlepszy jest zwykły, mugolski cios w twarz.
Po tych słowach, o nic więcej już nie zapytał.
][ ][ ][
Po tym jak pomógł dostać się półprzytomnemu Kenjemu na kanapę, zawołał do siebie Cytrynkę i polecił, żeby zajęła się nim. Przez cały ten czas traktował Voldemorta tak, jakby w ogóle nie było go w pomieszczeniu. Dopiero gdy upewnił się, że Kenji znalazł się pod dobrą opieką, odetchnął i odwrócił się do Czarnego Pana.
- Dlaczego znów zjawiłeś się w środku nocy? Czyżby zaczynało ci to wchodzić w nawyk? - zapytał, jednak Voldemort jedynie złapał go za rękę i pociągnął w stronę schodów. Harry pozwolił zaprowadzić się na piętro, ale gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi sypialni, wyswobodził się i odsuwając na bezpieczną odległość, ponownie zapytał:
- Po co dziś przyszedłeś? Co jest tak ważnego, że ta twoja kontrola nie mogła zaczekać do rana? Nie wiesz, że normalni ludzie o tej porze śpią?
- Wygląda więc na to, że obaj nie jesteśmy normalni, mój mały... - Voldemort ponownie znalazł się tuż przy nim, tym razem jednak nie dotknął go: - Jesteś cały przemoczony. - Widząc, że sięga do zapięcia peleryny, pozwolił mu ją z siebie zdjąć. Gdy jednak to samo chciał zrobić z jego bluzką, odtrącił jego rękę i ponownie się cofnął.
- Zostaw.
- Jeśli zostaniesz w tych rzeczach, rozchorujesz się.
- Nic mi nie będzie. Zresztą to moja sprawa czy się rozchoruję czy nie. Mów po co przyszedłeś, Im szybciej powiesz mi o co tak naprawdę chodzi, tym szybciej będę mógł pójść się przebrać. Nie wierzę, żeby przygnała cię tu czysta troska o moje zdrowie. Nie o tak nieludzkiej godzinie.
- Jak zawsze bystry mój mały, jak zawsze. Masz rację, nie przybyłem tutaj jedynie po to by sprawdzić jak się czujesz.
- Tego już sam się domyśliłem. Dobrze więc, słucham. O czym chcesz porozmawiać.
- Nie Avis. Nie będziemy rozmawiali w ten sposób. Nie podoba mi się twój ton. Poza tym, nie pozwolę żebyś dla własnego kaprysu rozchorował się. Możesz być zły za to, jak potraktowałem tamtego dzieciaka, ale nie pozwolę abyś próbował się mścić za niego, na mnie.
- Ja nie... - zaczął, jednak Voldemort nie dał mu dokończyć.
- Idź się przebrać i ochłonąć. Wrócimy do rozmowy za dziesięć minut.
][ ][ ][
Postawiony przed faktem dokonanym schwycił z szafy pierwszy z brzegu zestaw ubrań i zaszył się w łazience, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi. Oparł się o nie, przymykając oczy. Ostatnie słowa Voldemorta kompletnie wyprowadziły go z równowagi.
Szlag by to! Jak on może od tak torturować człowieka, a potem przejść nad tym do porządku dziennego, zupełnie jakby nic się nie stało?! W dodatku za co go torturował? Za to, że bez jego wiedzy wyszedłem z domu?!
Przecież to chore!
I ja wcale nie próbowałem się mścić za Kenjego! Przecież ledwie go znam! Dopiero dziś udało się nam normalnie porozmawiać! Cholera, ja go nawet nie lubię! Nie lubię, ale... nie znaczy to, że pozwolę żeby ktokolwiek był torturowany z mojej winy.
Nie pozwolę.
Kilka kolejnych minut po prostu stał, starając się opanować, w końcu jednak przypominając sobie o wciąż czekającym Voldemorcie, zrzucił z siebie przemoczone ubrania. Dopiero wkładając na siebie suche rzeczy, poczuł jak bardzo przemarzł pomimo zaklęcia rozgrzewającego które rzuciła na niego Cytrynka. Żałując że nie wygrzebał jeszcze z szafy jakiegoś swetra, wytarł ręcznikiem mokre włosy i powrócił do pokoju.
][ ][ ][
- W porządku, o czym chciałeś rozmawiać, Voldemort? - spytał już dużo spokojniej, ściągając z wieszaka upragniony sweter. Owijając się nim, odwrócił się do siedzącego teraz na łóżku Czarnego Pana - Słucham.
- Usiądź. - Spełnił polecenie i opadł na łóżko. Zachowując bezpieczną odległość, oparł się o wezgłowie i usiadł po turecku, chowając bose stopy w pościeli.
- Dlaczego przyszedłeś?
- Otrzymałeś pozwolenie na wizytę w Skrytce Rodowej. Masz się stawić w Banku Gringotta za dwa dni. - Takiej odpowiedzi się nie spodziewał. Zupełnie zapomniał o piśmie które Voldemort składał w jego imieniu.
- Księga Sekwencji.
- Tak. Wybierzemy się po nią pojutrze, z samego rana. Właściwie to już nawet jutro, bowiem dawno jest już po północy.
- Pójdziesz tam ze mną?
- Oczywiście. Nie puszczę cię tam samego. To zbyt niebezpieczne. - Tym razem z ulgą przyjął tą informację. Obawiał się, że w takim miejscu z łatwością mógłby nadziać się na kogoś znajomego lub co gorsze, na samego przeklętego Albusa Dumbledore'a.
Jeszcze nie jestem gotowy na spotkanie z nim. Jeszcze nie teraz...
- Jutro przybędę po ciebie z samego rana. Stąd udamy się prosto do Gringotta. Spakuj się i bądź gotowy o ósmej rano. - kolejne słowa Czarnego Pana podziałały na niego niczym kubeł lodowatej wody.
- Mam się spakować? Po co?
- Nie wrócisz już tu. Po wizycie w banku, udamy się do mojej posiadłości. Tam spędzisz resztę wakacji.
- Nie ma mowy, Voldemort. Rozmawialiśmy już o tym. Nie zostanę w twoim domu!
- Zostaniesz Avis.
- Nie. Nie to mi obiecywałeś!
- Sytuacja uległa zmianie.
- Mam gdzieś twoją zmianę! Jeśli myślisz, że zgodzę się na spędzenie miesiąca pod twoją cholerną kuratelą w miejscu pełnym rąbniętych śmierciożerców, to się grubo mylisz!
- Nie unoś się, to i tak niczego nie zmieni. - Voldemort wyciągnął w jego stronę rękę, jednak odsunął się, unikając dotyku.
- Nie zamierzam z tobą jechać. Skoro w ten sposób łamiesz dane słowo, to Księgę z Gringotta wyciągaj sobie sam! - chciał wstać z łóżka i po prostu wyjść z pomieszczenia, jednak silny uścisk dłoni na ramieniu, zatrzymał go w miejscu.
- Puszczaj! - szarpnął się, jednak Voldemort był silniejszy. Został pociągnięty do tyłu i nim miał szansę choćby zareagować, ramiona Voldemorta zamknęły go w żelaznym uścisku zmuszając go do oparcia się o niego plecami.
- Nie mój mały. Nie walcz. To i tak nie ma sensu. Straciłeś już swoją szansę na bunt. Kolejnej nie będzie. Obiecałem ci, że zostaniesz tutaj pod opieką Kenjego. Nie sprawdziło się to, czyż nie? Zresztą to ty sam wyszedłeś pozwalając mu spać w najlepsze, nie mam racji? To była twoja decyzja. - Słysząc to, przestał się szarpać.
- Skrzat był ze mną. Nie wyszedłem sam.
- To nie skrzat miał cię pilnować. Złamałeś dane słowo, więc nie mamy o czym dyskutować.
- Ale...
- Nie. To już postanowione. Zamieszkasz ze mną. Koniec tematu.
- Nie powinienem oczekiwać nic innego, prawda? - Voldemort mu na to nie odpowiedział, ale Harry był pewny że ten uśmiecha się za jego plecami.
W końcu postawił na swoim... - wiedział już, że tym razem nie zdoła z nim wygrać. Nie w tej kwestii.
- Dzisiejszy dzień będziesz miał na spakowanie się i pozałatwianie ostatnich rzeczy które chciałeś tutaj zrobić. Wykorzystaj dobrze ten czas. Zabierz wszystko co chcesz z tego domu. Pamiętaj, że minie sporo czasu, zanim będziesz miał okazję ponownie odwiedzić to miejsce. - prychnął, słysząc to.
- Większość pokoi jest zamknięta, więc i tak nie ma zbyt wielu rzeczy które mogę zabrać. Nawet różdżki nie mogę wziąć ze sobą...
- Różdżki? - Voldemort niespodziewanie wszedł mu w słowo. O jakiej różdżce mówisz? Sądziłem, że nie masz przy sobie swojej różdżki.
- Moja różdżka przepadła u wu... u Dursley'ów. Nie sądzę, żeby jeszcze istniała. Vernon z pewnością pozbył się jej dawno temu, ale... w tym domu jest różdżka. Także moja, choć brzmi to dla mnie wciąż nieco surrealistycznie...
- Twoja różdżka, Avis? Sądziłem, że przepadła w chwili gdy Dumbledore sfingował twoją śmierć. Walczyłeś mając ją w ręku. Sam byłem tego świadkiem. Jakim sposobem mogła ona trafić tutaj? - w głosie Voldemorta pobrzmiewało autentyczne zaskoczenie.
- Nie wiem - Harry wzruszył ramionami. - Sam nie znam na to odpowiedzi. Dowiedziałem się o niej od skrzatki. Podobno kiedyś nałożyłem czar na różdżkę. Miała się przenieść do skrytki jeśli coś mi się stanie. Niestety podobnie jak część pokoi w tym domu, otworzyć może ją jedynie hasło którego nie pamiętam.
- Zaklęcie pokonało tyle kilometrów i przeniosło twoją różdżkę na taką odległość? Nie brzmi to wiarygodnie, ale skoro zdradziła ci to twoja własna skrzatka, z pewnością jest tak jak mówi. Skrzat nigdy nie okłamie swojego właściciela.
- Możliwe że nigdy jej stamtąd nie wyciągnę, więc to żadna różnica czy wiem o tym gdzie ona jest, czy nie.
- Gdy nadejdzie właściwy dzień, przypomnisz sobie hasło. Na razie nie martw się tym zbytnio. Zadbamy o to byś otrzymał nową różdżkę, zresztą nie tylko ona będzie ci potrzebna. Ale wszystko w swoim czasie. Najpierw musimy załatwić sprawę z księgą, potem czeka cię badanie.
- Jakie badanie?
- Mówiłem ci, że nie podoba mi się to, że tak szybko powracają twoje wspomnienia. Chcę żeby przebadał się Uzdrowiciel.
- Nic mi nie jest.
- To nie była prośba, Avis. - słysząc to westchnął i zebrał się w sobie by odpowiedzieć. W tej sprawie nie zamierzał odpuścić.
- Nie pójdę do Uzdrowiciela. Czy chcesz żebym tłumaczył się komuś z tego jakim sposobem ten eliksir znalazł się w moich żyłach? A może mam wyjaśnić do jakich wspomnień pragnę się dokopać? Nie ma mowy Voldemort. Nigdzie nie pójdę.
- Avis, Avis. Nie każę ci się przed nikim tłumaczyć. Czy sądzisz, że posiadając w swoich szeregach tylu śmierciożerców, nie mam wśród nich Uzdrowiciela? Wbrew temu co o nich sądzisz, nie wszyscy zajmują się mordowaniem na lewo i prawo. Pomyśl jakie to by było mało praktyczne, gdybym tak wymordował wszystkich, to kim miałbym rządzić? - tym razem parsknął śmiechem. Nie potrafił się powstrzymać.
][ ][ ][
Został sam. Za oknem wstawał świt. Spoglądając na stertę paczek pozostawionych na łóżku, zastanawiał się, jak ma wytrzymać kolejny miesiąc z Voldemortem obecnym dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Ciekawe który z nas wcześniej zwariuje, ja czy on? W sumie, po co w ogóle pytam... przecież on już nie jest normalny... - westchnął, sięgając po pierwszą z paczek które zostawił mu Voldemort tuż przed odejściem.
Prezenty... nawet się nie zorientowałem, że wczoraj był trzydziesty pierwszy lipca... moje kolejne urodziny. - odkładając na bok przyczepioną do paczki kartkę z życzeniami od Rona, rozerwał brązowy papier i otworzył niewielki pakunek. Zaskoczony wyciągnął niewielką książkę.
- Od kiedy Ron daje komukolwiek książki? - odwrócił ją i odczytał tytuł: "Droga do gwiazd" Co to jest? - otworzył książkę i dostrzegł wewnątrz jeszcze jeden liścik:
Harry,
Wybacz jeśli ci się nie spodoba. Sam nie wiem czemu to kupiłem. Szukałem dla ciebie nowej książki o quiditchu, a zamiast niej, wziąłem tą... Po prostu nie mogłem o niej zapomnieć. Przychodziła mi na myśl, za każdym razem gdy myślałem o tobie... Nie miałem już kasy na inną...
Przepraszam,
Ron
Ps. Nie mów nikomu, że ci ją kupiłem.
R
Odłożył list na bok i przewrócił stronę w książce, otwierając ją na spisie treści. Z każdym kolejnym tytułem rozdziału, jego oczy coraz bardziej rozszerzały się w szoku: Efekty medytacji, Oczyść swój umysł, Pierwsze kroki, Magia w medytacji, Medytacja wspomnień - rozdziałów było więcej, ale już te kilka początkowych jasno przedstawiło o czym jest ta książka.
- Dziękuję Ron. Możesz być pewny, że nikomu nie powiem od kogo ją otrzymałem. Nikt nawet nie dowie się, że ją posiadam. - uśmiechnął się. Pierwszy raz tak bardzo cieszył się z prezentu od przyjaciela.
- Trafiłeś w dziesiątkę Ron... Może w ten sposób zdołam w końcu zapanować nad chaosem we własnych wspomnieniach?
][ ][ ][
W końcu oderwał się od książki pewien, że ją na pewno dołączy do bagażu który zabierze i sięgnął po kolejną paczkę. Tym razem był to prezent od Hermiony. Już po wielkości paczki widział, że to kolejna książka. Czego innego mógłbym oczekiwać od ciebie Hermiono? - zerwał papier i pokręcił głową, dostrzegając, że się nie pomylił. Książka była dosyć gruba. Czarno-złotą okładkę zdobiły egipskie hieroglify. Nie potrafił ich odczytać, ale był w stanie rozpoznać, że to one. Zresztą Hermiona miała spędzać wakacje w Egipcie, mógł więc być na to przygotowany.
- Mam chociaż nadzieję, że książka nie jest napisana po egipsku, Hermiono... - wyszeptał, nie dostrzegając żadnego tytułu na okładce. Otworzył ją i jęknął.
To nie była książka.
Przymknął oczy, żałując, że nie może jej w tej chwili uściskać. Książka okazał się być szkatułką. W środku była jedynie maleńka karteczka, zapisana dobrze mu znajomym pismem, jednak jej treści sprawiła, że był przyjaciółce jeszcze bardziej wdzięczny.
Harry
Zamyka się ją hasłem. Żeby je ustalić musisz przyłożyć rękę którą czarujesz do okładki i wypowiedzieć je trzykrotnie wraz ze słowami Tempus Aetate. Gdy już je nałożysz, dla każdej postronnej osoby będzie to zwykła książka.
Hermiona
Ps. Zmieścisz w nią więcej niż ci się wydaje. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego.
H
][ ][ ][
Pozostałe prezenty były o wiele bardziej tradycyjne. Od bliźniaków dostał zestaw smakowych piór. Pani Weasley przysłała mu tort urodzinowy, a Hagrid pudełko skamieniałych ciastek własnej roboty. Wreszcie została mu już tylko jedna paczka. Jeszcze zanim odczytał kartkę, wiedział od kogo ona jest.
Syriusz... - Znał go zaledwie od roku, ale i tak zdążył się do niego przywiązać. Tak, w tym wszystkim najbardziej żałował tego, że gdy prawda wyjdzie pewnego dnia na jaw, Syriusz już nie będzie jego ojcem chrzestnym. Z tą myślą rozwiązał kokardę i ostrożnie ściągnął przepiękny złoty papier w migoczące znicze.
Szata?
Wyciągnął delikatny materiał i delikatnie rozwinął go. Nie pomylił się. Syriusz przysłał mu przepiękną ciemno-czerwoną szatę. Szata w barwach gryffindoru? - wstał i przykładając ją do siebie zatrzymał się przed lustrem.
- Myślisz, że będzie mi w czymś takim do twarzy? - zadał pytanie w przestrzeń i przyjrzał się krytycznie własnemu odbiciu.
Nagle poczuł uderzenie gorąca i obraz w lustrze zmienił się. Wypuścił szatę z rąk i biegiem pognał do łazienki. Kilka minut później, otarł twarz ręcznikiem i na wciąż drżących nogach, powrócił do sypialni. Osuwając się przy ścianie, usiadł, opierając się o nią plecami.
Co się stało? - nie potrafił tego zrozumieć. - W jednej chwili wszystko było w porządku, a zaraz potem... czułem krew spływającą po ciele... zupełnie tak jakby, jakby ta szata była zalana krwią...
- Dlaczego? Czy to jakieś kolejne wspomnienie? - spojrzał w stronę porzuconej na ziemi szaty. - Przecież to tylko ubranie... Syriusz wybrał tą szatę specjalnie dla mnie. - potrząsnął głową by odegnać od siebie złe myśli. Podejmując decyzję wstał. Podszedł bliżej i schylił się żeby ją podnieść... nie zdołał. Gdy tylko materiał dotknął jego dłoni, uczucie powtórzyło się.
Wyminął ją i wyszedł na taras, czując, że brakuje mu powietrza. Przestało już padać i pomarańczowe od wschodzącego słońca niebo, było całkowicie czyste. Zapowiadał się kolejny słoneczny dzień. Zapatrzył się w niebo, próbując przynajmniej przez moment nie myśleć o niczym.
Szata wciąż spoczywała na ziemi.
][ ][ ][
Artis - jest to imię pochodzenia celtyckiego, w tłumaczeniach jakie udało mi się znaleźć, oznacza niedźwiedzice.
Annwnu - jak już wspomniałam w tekście to celtycka wymowa imienia Arawn - oznaczającego Pana Zaświatów.
Arawn - dodaję kilka dodatkowych wyjaśnień które jeszcze mi się przydadzą - Jako bóg śmierci i zaświatów, Arawn, zwany Mrocznym (ang. the Dark One) rzadko ma powód by wędrować do świata żywych. Jego dom jest wyspą głęboko w morzu i tylko martwi mogą tam dotrzeć. Arawn ma absolutną władzę nad życiem i śmiercią pośród Celtów.
Triskelion - w dosłownym tłumaczeniu to znak złożony z trzech jednakowych elementów. Ja odnoszę się tutaj do triskelionu celtyckiego - dla Celtów był to znak chroniący przed nieszczęściem. Jako talizman pozwalał spełnić wszelkie pragnienia oraz wydobyć wewnętrzną mądrość.
Owein - to również imię pochodzenia celtyckiego.
Przypominam że mowa ducha i występujące w niej, pewne nie do końca poprawne współcześnie formy wypowiedzi, to nie błędy lecz działanie w pełni zaplanowane.
Tempus Aetate – oba słowa są pochodzenia łacińskiego. Tempus oznacza czas, Aetate - wiek.
][ ][ ][
Koniec Rozdziału 18
