Wszystko przemija, nawet najdłuższa żmija. I to by było na tyle w temacie "Ostatniego zobowiązania". Jeżeli ktoś dobrnął do końca, to tak tylko mimochodem wspomnę, że wszystkie komentarze mile widziane.


EPILOG

Gdy Auriga stanęła przed wejściem do sklepu Ollivandera, przez moment poczuła się tak, jakby znów miała jedenaście lat i wraz z rodzicami przyszła po swoją pierwszą różdżkę. Trudno było uwierzyć, że od tamtej chwili minęło ponad ćwierć wieku. W pewnym sensie równie dobrze mogłoby to być wczoraj; doskonale pamiętała tamto ciepłe, sierpniowe popołudnie i swoje podniecenie. Jakież wtedy wszystko wydawało się proste... Każdy dzień był nową, ekscytującą przygodą, a perspektywa pójścia do szkoły jednocześnie napawała radością i niepokojem. Wyczekiwała na moment, w którym naprawdę będzie mogła zagłębić się w świat magii, ale wyjazd do Hogwartu oznaczał również rozstanie z rodzicami i siostrą na wiele miesięcy. Nie czuła się na gotowa; tak naprawdę chyba żaden jedenastolatek nie był. Nie myślała o tym jednak, gdy wchodzili do zakładu Ollivandera. Wyobrażała sobie, że po otrzymaniu różdżki zostanie pełnoprawną czarownicą, nie zdając sobie sprawy, jak długa jeszcze czekała ją drogą. Potem poszli na lody do Floriana Fortescue. Siedzieli przy stoliku tuż przy ulicy, obok skrzynek wypełnionych kolorowymi kwiatami, a do ogródka przypałętał się dostojnie wyglądający srebrnoszary kot, który nawet łaskawie dał się pogłaskać.

Teraz nie było już lodziarni Fortescue, podobnie jak wielu innych miejsc, tak charakterystycznych dla Pokątnej. Mówiło się, że wdowa po Florianie planuje wznowić działalność od września, ale gdy Sinistra przechodziła obok lokalu, wszystko było zamknięte na głucho i nic nie świadczyło o tym, by przeprowadzano tam jakiś remont. Sama ulica wydawała się też nieco wymarła. Pokątna zawsze była pełna życia i gwaru, ale tego popołudnia kręciło się tutaj zaskakująco niewielu przechodniów. Sinistra dostrzegła za to co najmniej trzy patrole aurorów, którzy pilnowali porządku. Wciąż lękano się ataków niedobitków Śmierciożerców. Auriga, która miała informacje niejako z pierwszej ręki, wiedziała, że niestety nie były to zupełnie bezpodstawne obawy. Aleksander Yaxley i paru innych niebezpiecznych Śmierciożerców z Wewnętrznego Kręgu wciąż pozostawało na wolności. Starała się jednak o tym dzisiaj nie myśleć, żeby nie popadać w nadmierną paranoję. Wolała skupić się na pozytywach. Ten dzień był po prostu zbyt piękny i pogodny, by znów pogrążać się w ponurych myślach.

Gdy była tu poprzednim razem, w czerwcu, to zakład Ollivandera przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy. Nawet nie wchodziła wtedy do środka. Ollivander odebrał od niej różdżkę na progu, tłumacząc się, że w zakładzie trwał remont, wręczył jej pokwitowanie i polecił przyjść za tydzień. Niestety, rychło okazało się, że nie miał dla niej dobrych wieści.

— Nie jestem w stanie nic zrobić — powiedział, nie kryjąc żalu, gdy Sinistra przyszła do niego ponownie po tygodniu, tak jak się umawiali. — Rdzeń został poważnie uszkodzony i różdżka jest nie do naprawienia. Wielka strata. Buczyna, włókno ze smoczego serca, dwanaście cali, wyjątkowo udana kombinacja.

Sinistra, która w gruncie rzeczy była przekonana, że wbrew temu, co wcześniej powiedział jej Filius, Ollivander zdoła ją naprawić, w pierwszym momencie nie wiedziała, co powiedzieć. Dopiero po chwili wykrztusiła:

— Ta różdżka uratowała mi życie. W momencie, gdy najbardziej tego potrzebowałam…

Ollivander tylko pokiwał głową.

— Domyśliłem się, że musiało to być jakieś ogromne przeciążenie. Interferencja zaklęć ma niestety czasami takie negatywne skutki. W takim przypadku różdżka z rdzeniem z włókna ze smoczego serca da z siebie wszystko, by ocalić swojego czarodzieja.

Dodał, że chwilowo nie mógł jej zaoferować nic odpowiedniego — część jego asortymentu została odzyskana przez aurorów, ale obecnie była zatrzymana jako dowody w sprawie, a w tym, co pozostało w magazynie, nie zdołał jeszcze zrobić porządków. Zaprosił ją ponownie w lipcu, Auriga jednak dotarła na Pokątną dopiero pod koniec sierpnia. Utrata różdżki była sporym ciosem, zwłaszcza, że był to jeden z nielicznych przedmiotów, jaki jej pozostał. Nie bez powodu mówiło się, że dobrze dobrana stanowiła nieodłączną część czarodzieja. Nie mogą od ręki zdobyć nowej, tymczasowo korzystała ze starej różdżki swojej matki. Jednak nowy rok szkolny zbliżał się wielkimi krokami i wiedziała, że wkrótce będzie potrzebować różdżki w o wiele większym zakresie. Przyszedł czas, by wreszcie to załatwić.

Wiele wskazywało na to, że Ollivander wrócił już do pełni działalności. Kontrast między wcześniejszym wyglądem zakładu, a obecnym był uderzający. Nad wejściem pysznił się nowy szyld, złote litery na czarnym tle, z nieco odświeżonym logiem, ale bardzo podobnym do starego (poprzedni został zniszczony, gdy na sklep napadli Śmierciożercy). Złote litery z nazwiskiem Ollivandera, ozdobione dodatkowym śmiałym zawijasem, elegancko komponowały się z czarnym tłem. Pod spodem namalowano różdżkę — z jej końca wystrzeliwały mieniące się srebrne i złote iskry, już z daleka przyciągając uwagę. Tylko wystawa na witrynie wydawała się nieco pusta, jakby właściciel nie do końca wiedział, co powinien na niej umieścić. Auriga pamiętała, że kiedyś znajdowała się tam całkiem miła dla oka kompozycja — kilkanaście różdżek ułożonych w wachlarz na miękkim granatowym aksamicie, od najjaśniejszego do najciemniejszego drewna. Teraz znajdowało się tam zaledwie parę różdżek, wyeksponowanych na stojaku jak miotły wyścigowe w sklepie sportowym. Cóż, może zmieni się to, gdy Ollivander uzupełni swój asortyment.

Sinistra pchnęła drzwi i weszła do środka. Zabrzęczał mały srebrny dzwoneczek, wiszący nad wejściem, prędko sprowadzając właściciela tego przybytku. Wychynął zza regału w głębi sklepu, spoglądając nieco podejrzliwie, ale natychmiast się rozpogodził, gdy dostrzegł Sinistrę.

— Dzień dobry, pani Aurigo. Spodziewałem się pani prędzej czy później.

— Dzień dobry. — Sinistra uśmiechnęła się do niego. — Miałam przyjść do pana wcześniej, ale ciągle coś mi wypadało. Szkoda, że nie udało mi się wpaść na wielkie otwarcie.

— Och, gazety tak o tym pisały, ale nie było żadnej szczególnej uroczystości. Teraz robią sensację z byle czego.

— Pana sklep to z pewnością nie jest byle co. Dobrze, że udało się panu wrócić. Pokątna nie byłaby taka sama bez pana zakładu — powiedziała.

— Wielu się nie udało. Nawet nie wiadomo, co się z nimi stało — powiedział cicho Ollivander. Niestety, widać było po nim, jak mocno odbiło się na nim kilka miesięcy spędzonych w niewoli u Voldemorta. Wciąż był wychudzony, a gdy wspomniał o wojennych przejściach, w jego oczach mignął cień smutku i niepokoju. — No, ale nic na to nie poradzimy. Możemy tylko… trwać dalej.

Sinistra zgodziła się z nim. Niewiele mogli zrobić, chyba tylko pomóc odbudowywać ten mały kawałek świata, z którym byli związani, licząc na to, że dzięki wspólnemu wysiłkowi uda się z tego złożyć większą całość.

— Co by tu pani dobrać… — zastanawiał się na głos Ollivander, a potem, mrucząc coś do siebie, zagłębił się między regały. Buszował tam przez parę minut, przeglądając swoje zasoby. Auriga czekała cierpliwie. Pewne rzeczy się nie zmieniły, mistrza nie należało poganiać.

— Niestety, obawiam się, że nie znajdę nic bardzo podobnego do pani poprzedniej różdżki — powiedział przepraszającym tonem, gdy wrócił z kilkoma podłużnymi tekturowymi pudełkami i położył je przed sobą na ladzie. — Udało się odzyskać tylko część zrabowanych różdżek, a większość mojego magazynu została zniszczona. Wyobraża to sobie pani? Drewno na różdżkę musi leżakować przynajmniej sześć miesięcy, miałem tu zapasy gromadzone przez lata, a te zbóje puściły wszystko z dymem w parę minut! Naprawdę nie wiem, co będę sprzedawał klientom, gdy trzeba będzie dobrać różdżki nowym uczniom… Bo Hogwart otworzy się ponownie pierwszego września, prawda? — zerknął na nią pytająco.

— Robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby tak się właśnie stało.

Kilka pierwszych różdżek, które zaproponował Ollivander, niezbyt dobrze jej pasowało, chociaż doceniała fakt, że próbował znaleźć wśród swoich przetrzebionych zapasów coś jak najbardziej przypominającego poprzenią.

— Mhm, obawiam się, że nie mam nic więcej wykonanego z buczyny — rzekł, gdy Auriga przetestowała ostatnią różdżkę. — No nic, spróbujmy coś innego.

Ponownie zniknął pomiędzy regałami. Tym razem poszukiwania trwały nieco dłużej. Wreszcie wrócił z pięcioma nowymi pudełkami.

— Spróbujmy, może to. Modrzew, włos z ogona jednorożca, dziesięć i trzy czwarte cala… Nie! — zadecydował, nim Sinistra w ogóle zdążyła się do niej dobrze przymierzyć.

Auriga spojrzała wyczekująco na pozostałe przyniesione przez niego pudełka, ale Ollivander nawet ich nie otworzył. Zapatrzył się gdzieś w przestrzeń, jakby głęboko się nad czymś namyślał, a potem odszedł bez słowa i przechodząc między rzędami regałów, zniknął gdzieś na zapleczu. Po chwili wrócił z dwiema różdżkami, które nawet nie były zapakowane.

— To moje najnowsze dzieła — oświadczył. — Zwykle zostawiam nowo wykonane różdżki, by nieco się odleżały, ale w obecnej sytuacji…

Różdżki faktycznie lśniły nowością. Wydawało się, że dopiero co zostały wyrzeźbione i pociągnięte lakierem. Obydwie miały zbliżone rozmiary i podobny kształt uchwytu, ale wykonano je z różnego drewna. Jedna była jasnobrązowa, druga — znacznie jaśniejsza.

Winorośl zareagowała zupełnie obojętnie. Auriga sięgnęła po drugą różdżkę, nie spodziewając się żadnego konkretnego efektu, jednak ku swojemu zdziwieniu poczuła ciepło przepływające przez palce ledwie jej dotknęła. Przez moment poczuła tę samą radość i podniecenie, które towarzyszyło jej przy wyborze pierwszej różdżki; tak inna, a tak podobna zarazem. Bez żadnego trudu wyczarowała chmarę szmaragdowych motyli, które rozpierzchły się po całym sklepie. Ollivander wyraźnie się rozpromienił, a w jego oku pojawił się dawny błysk.

— Coś takiego! Sosna, jedenaście i jedna czwarta cala, włókno ze smoczego serca. Kamień z serca, bo już obawiałem się, że nic pani nie dobiorę.

— Jest idealna — powiedziała Auriga. Zdążyła już zapomnieć, jakie to uczucie mieć w ręku dobrze dopasowaną różdżkę. Jej zastępcza sprawdzała się wprawdzie całkiem nieźle, ale jednocześnie wyczuwało się w niej drobny opór. Nie do końca chciała z nią współpracować, zwłaszcza przy rzucaniu bardziej skomplikowanych czarów.

— Czy zapakować? — zapytał Ollivander, gdy już zapłaciła.

Sinistra pokręciła głową.

— Nie trzeba, od razu zacznę jej używać, żeby się przyzwyczaić. — Różdżka dobrze leżała w jej ręce, ale wydawała się nieco bardziej giętka niż jej poprzednia.

— Słusznie, słusznie, tak jest najlepiej.

Odprowadził ją do drzwi w ukłonach, i w tamtym momencie naprawdę przypominał dawnego siebie. Ollivander zawsze sprawiał takie wrażenie, jakby największą radość sprawiało mu dobranie klientowi właściwej różdżki. Szukając odpowiedniej dla Aurigi, chyba na jakiś czas zapomniał o piętnie, jakie zostawiły na nim mroczne czasy.

Gdy Sinistra znalazła się na zewnątrz, raz jeszcze spojrzała na swój nowy nabytek.

Nowa różdżka, nowy początek. Może to dobry znak.


Sinistra aportowała się przed bramą i niespiesznie przeszła drogą prowadzącą do zamku. Tutaj, tak samo jak w Londynie, świeciło piękne słońce, ale w powietrzu wyraźniej dało się wyczuć nadchodzącą jesień. Z drzew sypały się pierwsze opadłe liście. Od strony Hogwartu dobiegał intensywny dźwięk prac remontowych i pokrzykiwanie robotników. Cały front i znaczna część zachodniego skrzydła była zasłonięta rusztowaniami, ale dało się już dostrzec pewne postępy. Wczoraj ukończono rekonstrukcję rozety nad wrotami wejściowymi. Zamek, pozbawiony Wieży Astronomicznej, wciąż wyglądał nieco dziwnie, ale powoli zaczynała się przyzwyczaić do nowego kształtu gmachu. Wschodnia Wieża ostatecznie też całkiem nieźle sprawdzała się jako miejsce do obserwacji nieba… I posiadała mniej schodów, co miało swoje zalety. Nie bez przyczyny zdecydowała się wybrać na swoje nowe lokum komnaty mieszkalne właśnie we wschodnim skrzydle.

Gdy weszła do zamku przeszła przez hol, ledwie rzuciwszy okiem na cztery lśniące nowością klepsydry i od razu skierowała do pokoju nauczycielskiego. Zastała tam samotnie siedzącą Lizę.

— I jak tam? Załatwiłaś, co miałaś do załatwienia? — zapytała ją Vector raźnym tonem. Przeglądała właśnie kosztorys robót. Wkradł się tam jakiś błąd i pół tuzina osób nie było w stanie ustalić, na czym dokładnie polegał i dlaczego nie zgadzały się im rachunki. Zgubienie siedemdziesięciu tysięcy galeonów stanowiło jednak pewien problem. James w końcu zwrócił się po pomoc do żony, widząc w niej ostatnią deskę ratunku. Uznał, że jeżeli numerolożka sobie z tym nie poradzi, to chyba nikt inny nie da rady i całość trzeba będzie sporządzić od nowa. — Udało ci się zdobyć nową różdżkę?

— Tak, mam ją tutaj. — Pokazała jej swój nowy nabytek.

— Ładna. Oby ci dobrze służyła.

Do pokoju nauczycielskiego zajrzała na moment Minerwa. Vector skorzystała z okazji, żeby zapytać ją, jak idzie rekrutacja nowych nauczycieli. Porozmawiały przez chwilę we trójkę o kandydatach. McGonagall przeprowadziła już wszystkie rozmowy, ale jeszcze nie podjęła ostatecznej decyzji. W przypadku transmutacji miała całkiem spory wybór, ale na posadę profesora mugoloznastwa zgłosiło się tylko dwóch kandydatów, z których jeden był, co zaskakujące, nie tylko charłakiem, ale również obcokrajowcem. Wszystkie zastanawiały się, co skłoniło go do tego, by starać się o pracę w szkole, ale nie znalazły na to odpowiedzi. Może po prostu lubił wyzwania. Musiał być bardzo ciekawym człowiekiem.

Minerwa jednak nie posiedziała długo. Musiała iść skontrolować, co robiła ekipa naprawcza. Powodem był nie rozlegający się w zamku hałas, a fakt, że odgłosy robót nagle gwałtownie zamilkły. Zostawiła więc filiżankę z niedopitą kawą na stoliku i wyszła z pokoju. Dopiero kiedy zostały same, Vector wyciągnęła z leżącej obok kosztorysu książki list.

— Gdy byłaś w Londynie, przyszedł do ciebie liścik — powiedziała Vector, wręczając jej kopertę. — Zapomniałam ci od razu powiedzieć.

— Pewnie wezwanie na przesłuchanie — odparła Sinistra bez żadnego entuzjazmu. Tak jak wszyscy nauczyciele, musiała złożyć wyjaśnienia w wielu sprawach, na szczęście jako świadek. Od czasu do czasu w brukowej prasie pojawiły się głosy, że nauczycieli należy pociągnąć za to, co się stało w Hogwarcie i że powinni odpowiedzieć za śmierć uczniów, ale końcem końców nikt nie złożył żadnej sprawy cywilnej z tego tytułu. Zeznania profesorów były szczególnie znaczące, jeśli chodziło o Carrowów — tutaj wszyscy mogli dostarczyć obciążającego materiału w dużej obfitości, czego rzecz jasna nie omieszkali uczynić. Mała cząstka tych zeznań wystarczyłaby, by skazać Alecto i Amycusa na dożywocie. Drugą sprawą, która była w toku, pośrednio dotyczącą Hogwartu, którą prowadzili aurorzy, była ta dotycząca Severusa, w celu pośmiertnego oczyszczenia jego imienia; wciąż jednak nie wiedziano jak potraktować kwestię jego „umowy" z Dumbledore'em. Wykorzystanie Niewybaczalnego Zaklęcia jako aktu łaski było sprawą bezprecedensową. Dla Snape'a nie miało to żadnego znaczenia, całe to dochodzenie miało właściwie wymiar symboliczny. Aurorzy zainteresowali się Sinistrą porządniej, gdy zorientowali się, że jej relacja z Severusem Snape'em była nieco bardziej zażyła niż w przypadku innych hogwarckich nauczycieli. Okazało się, że posiadała nieco przydatnych informacji na temat ich dawnych współdomowników, którzy zostali później Śmierciożercami. Severus tak naprawdę nie zdradzał jej żadnych wielkich tajemnic, części rzeczy raczej sama się domyślała, bo o wielu sprawach nie mówił wprost, ale okazało się, że nawet te pozornie nieistotne drobiazgi stanowiły bardzo cenne wiadomości dla aurorów, pozwalając im nieco popchnąć do przodu parę rozgrzebanych spraw. Podczas jednej z rozmów zdziwiła się niepomiernie, gdy przesłuchujący ją auror, po usłyszeniu informacji, że Walden MacNair miał dalekiego kuzyna, który mieszkał w okolicach Liverpoolu wydał z siebie dziki, radosny ryk i wypadł z pokoju, pozostawiając ją tam samą na dobry kwadrans. Jej osobiste źródło informacji w aparacie śledczym wyjaśniło jej później, nie kryjąc rozbawienia, że po prostu pomogło to jego koledze popchnąć do przodu wyjątkowo parszywą sprawę. Aurorzy nie mieli pojęcia o istnieniu tego konkretnego krewnego, u którego MacNair mógł się ukrywać.

— Przesłuchanie? — zapytała Liza półżartobliwie. — Chyba chciałaś powiedzieć prywatne przesłuchanie w cztery oczy.

Auriga dopiero teraz zauważyła, że na kopercie nie znajdowały się żadne oficjalne pieczęcie, chociaż koperta przypominała te, jakich używano w ministerstwie, a konkretnie w Biurze Aurorów. Wiadomość była zatem całkowicie prywatna. Liza chyba zauważyła błysk w oku Sinistry, gdy ta otwierała list.

— Widzę, że cię wzięło. I trzyma.

Auriga tylko uśmiechnęła się lekko. Na tym etapie zaprzeczanie nie miało chyba już sensu. Jej relacja z Richardem faktycznie wkroczyła w dość poważną fazę, o wiele poważniejszą, niż początkowo zakładała.

Jeszcze w maju poszli na ten obiad, w mugolskiej części Londynu, do jednej z jej ulubionych restauracji. Rozmawiało im się zadziwiająco dobrze, czas upłynął nie wiadomo kiedy i pomimo tego wszystkiego, co wydarzyło się w ostatnich dniach, Auriga pierwszy raz poczuła się znów normalnie. Może dzięki oderwaniu od świata czarodziejów, a może dzięki towarzystwu kogoś, kto nie miał nic wspólnego z Hogwartem. Na jednym niezobowiązującym spotkaniu się nie skończyło. Potem nastąpiło kolejne, i jeszcze jedno. Wtedy doszła do wniosku, że coś było na rzeczy. Jednak uznała, że zanim zdecyduje się, czy chce w to wchodzić, musi najpierw wiedzieć na czym dokładnie stoi. Po swoich wcześniejszych doświadczeniach z facetami, z których część była podstemplowana Mrocznym Znakiem, zaczęła wykazywać pewną podejrzliwość, gdy na horyzoncie pojawiał się ktoś, kto się nią interesował. Bez uprzedzenia urządziła Richardowi po prostu regularne przesłuchanie. Miała przy tym nieodparte wrażenie, że tym samym zrobiła z siebie kompletną idiotkę. Albo wariatkę. Albo idiotkę-wariatkę.

Richard był chyba lekko zdumiony, ale o dziwo, nie uciekł. Bez oporów odpowiadał na wszystkie jej pytania i wydawał się przy tym doskonale bawić.

— Zwykle to ja przesłuchuję podejrzanych — rzekł z uśmiechem. — Tym razem role się odwróciły.

Nie miała zbyt wielkich oczekiwań, co do przyszłości tego związku. Był młodszy od niej o prawie cztery lata. Poza tym otwarcie przyznał, że jakiś czas temu się rozwiódł, bo jego żona zwyczajnie z nim nie wtrzymała.

— Moja praca jest niestety bardzo absorbująca, a mnie nigdy nie było w domu — przyznał. — No, szczerze mówiąc, nie dziwię się, że postanowiła to zakończyć. Mam bardzo nieregularne godziny pracy.

— Też mam nieregularne godziny pracy — stwierdziła Auriga. — Mimo to mam nadzieję, że jakoś uda nam się zgrać nasz grafik. Dotychczas jakoś nieźle nam to wychodzi.

— Wobec tego muszę się przyznać do jeszcze jednego — rzekł z lekkim wahaniem Richard.

Sinistra pomyślała, że jeżeli powie, że miał jakiś tatuaż albo był na przykład zakamuflowanym agentem, działającym jako wtyczka wśród Śmierciożerców, to chyba ucieknie z tej kawiarni i natychmiast się deportuje i to bardzo, bardzo daleko stąd.

— Mam psa. Owczarka niemieckiego. Jest bardzo zazdrosny.

Odetchnęła, że to tylko o to chodziło.

— Mimo wszystko jestem skłonna zaryzykować.

Nie zakładała, że czeka ich jakaś świetlana przyszłość, czy długi, stabilny związek. Chyba żadne z nich nie było do tego stworzone. Ale co przeżyją, to ich. Może potrwa to parę miesięcy, może dłużej. Nie chciała wybiegać naprzód myślą zbyt daleko. Postanowiła po prostu cieszyć się chwilą.

W jej sferze prywatnej zmieniło się całkiem sporo, ale nie mniej działo się w sprawach zawodowych. Slughorn nie zamierzał jeszcze rezygnować z posady opiekuna domu, ale powoli wprowadzał ją w różne kwestie, przygotowując do roli. Ostatnie tygodnie sierpnia zleciały nie wiadomo kiedy, wypełnione bardzo intensywnymi przygotowaniami do ponownego otwarcia szkoły. Nauczyciele poświęcili znaczną część swojego urlopu, by pomóc przy sprawach organizacyjnych. Z wieloma rodzicami trzeba było porozmawiać osobiście. Część z nich miało uzasadnione obawy przed posłaniem swoich dzieci z powrotem do szkoły, w której ledwie parę miesięcy temu rozegrały się tak tragiczne wydarzenia. Pod pewnym względami to czarodziejskie rodziny były trudniejsze do przekonania niż mugolskie. Na nikogo jednak nie naciskano. Nauczyciele po prostu wyjaśniali, jak miały się aktualnie sprawy i co zostało uczynione w kwestii poprawy bezpieczeństwa. Szczerze odpowiadali na wszystkie pytania, jakie mogli mieć rodzice. Drugim, nie mniej istotnym projektem, który zamierzano wdrożyć od października, było uruchomienie dodatkowych zajęć dla uczniów, którzy przez wzgląd na przerwanie poprzedniego roku szkolnego nie mieli szansy na zakończenie edukacji i podejście do owtemów. Finansowanie i wsparcie dla tej inicjatywy spotkało się jednak z pewnymi problemami. Rada nadzorcza nie zgadzała się na dopuszczenie do programu siódmorocznych Ślizgonów. Wśród grona profesorskiego również pojawiły się pewne wątpliwości, jakie kryterium przyjąć i czy faktycznie upierać się, by dopuścić wszystkich potencjalnie zainteresowanych bez wyjątku, czy jednak nieco się ugiąć i za cenę wyłączenia kilku osób, które miały nieszczęście mieć rodziców za Śmierciożerców, uzyskać to dofinansowanie.

Podczas jednej z narad, na której ponownie wałkowano ten temat, Sinistra w końcu nie wytrzymała i powiedziała otwarcie, co myślała na ten temat:

— Czy my naprawdę się niczego nie nauczyliśmy? Na własnej skórze mogliśmy się przekonać, do czego prowadzą podziały. Dla rady nadzorczej może wszystko jest proste. Chcą by synowie i córki Śmierciożerców płacili za błędy popełnione przez rodziców. Wiecie, kto działał w taki sposób? Voldemort. Nie możemy odtrącać Ślizgonów, przeciwnie, trzeba zrobić wszystko, żeby zintegrować ich z resztą szkoły.

— Żadne z nich nie zostało, żeby walczyć — zauważyła Hooch.

— Nic dziwnego. Po drugiej stronie były ich rodziny, ich krewni i znajomi. Co mieli zrobić w tej sytuacji? Najlepiej było się wycofać… Nie walczyć po żadnej ze stron.

Slughorn, który zwykle nie lubił się wychylać, o dziwo tym razem poparł ją w tej kwestii bardzo aktywnie.

Minerwa przyznała im rację, choć nie omieszkała wspomnieć, że nie do końca zgadza się z ich zdaniem w kwestii decyzji, jaką Ślizgoni podjęli przed bitwą.

— Ale macie obydwoje słuszność: nie możemy pozwolić radzie nadzorczej dyktować warunków, inaczej wejdą nam na głowę. Przekażę im, jaka jest nasza decyzja. Nie mogą nam narzucać ani programu nauczania, ani kogo chcemy przyjąć na dodatkowe zajęcia. Program ruszy pierwszego października, czy tego chcą, czy nie, a jeżeli odmówią nam dofinansowania, to trudno. Poradzimy sobie w inny sposób.

Intensywnie trwał też remont zamku. Ekipa remontowa pracowała jak szalona na trzy zmiany, by przygotować szkołę na otwarcie. Start robót opóźnił się kilka razy; ostatecznie ruszyły pełną parą dopiero na początku lipca, po kilkutygodniowym okresie intensywnych przygotowań i wytyczania pierwszego etapu robót — bardzo przydawało się tutaj doświadczenie Jamesa Vectora, nabyte w Portugalii przy remontach willi. Żadne z nauczycieli nie brało jednak w tym udziału, nie licząc Flitwicka, który pełnił funkcję konsultanta. Pełna rekonstrukcja pomieszczeń, korytarzy, klatek schodowych i dachów wraz ze wszystkimi elementami wystroju i architektury, na co mocno nalegał konserwator zabytków, miała jednak potrwać wiele miesięcy, a w niektórych przypadkach nawet kilka lat.

Los niektórych pomieszczeń, jak Pokój Życzeń, pozostawał niepewny. Tym pokojem rządziła tak złożona i starożytna magia, że czarodzieje byli po prostu bezradni. Jedyne, co mogli zrobić, to oczyścić przestrzeń i ostrożnie spróbować na nowo ją rozbudzić. Początkowo nie widać było żadnych rezultatów. Pokój Życzeń wyglądał po prostu jak ogromna, przeraźliwie pusta komnata. Filius był jednak dobrej myśli.

— Tylko Hogwart może odtworzyć tę komnatę — mówił za każdym razem, gdy ktoś nagabywał go na ten temat. — I zrobi to w swoim czasie, gdy będzie na to dość silny. Cierpliwości. Tylko trochę cierpliwości.

Wszystko to razem napawało Aurigę uczuciem, które w wojennych czasach wydawało się czymś bardzo odległym — nadzieją. Droga, jaką mieli do przemierzenia, była trudna, kręta, pełna zdradliwych pułapek, ale mieli przed sobą jasny cel i powoli, pomalutku do niego zmierzali. Nadejdzie wreszcie moment, gdy Hogwart przestanie kojarzyć się z tym, co złe i smutne. Jeszcze nie dziś, nie jutro i może nie za rok, ale na pewno kiedyś, w jakieś może wcale nie tak odległej przyszłości. Ostatecznie w sierpniu zeszłego roku, dokładnie o tej samej porze, ich sytuacja była nieporównywalnie gorsza. Doskonale pamiętała, w jakiej atmosferze trwały przygotowania do poprzedniego roku szkolnego. Zebrania nauczycielskie przypominały stypę, a oni zastanawiali się, jak będzie wyglądać ich praca pod rządami Snape'a i czy na pewno dobrze uczynili, zostając w szkole.

Teraz mieli przed sobą nowy rok szkolny. Widmo Mrocznego Znaku, wiszące do niedawna nad Hogwartem, choć nie zniknęło jeszcze zupełnie, na pewno mocno zbladło. Pierwszego września Hogwart Ekspres jak zwykle przywiezie uczniów, starych i nowych. O ósmej wieczorem rozpocznie się uczta powitalna, poprzedzona Ceremonią Przydziału. Filus dołożył wszelkich starań, by naprawić Tiarę i wszystko wskazywało na to, że kapelusz zechce współpracować. Podobno ułożył już nową piosenkę. Trochę się tylko przy tym zacinał, jakby nie mógł znaleźć dobrych rymów, ale z pomocą natychmiast ruszył portret Dumbledore'a, podsuwając Tiarze parę pomysłów. Taka była przynajmniej oficjalna wersja. Tylko Minerwa i Auriga wiedziały, że tak naprawdę prawie całą pieśń powitalną napisał ktoś inny — Severus. Po kilku tygodniach letargu jego portret wreszcie się uaktywnił. Nie był to prawdziwy, żywy Severus, ale w ten sposób jakaś jego cząstka wciąż żyła. Zajął należne miejsce pośród portretów innych dyrektorów, w szkole, dla której zrobił tak wiele.

Auriga nigdy nie była niepoprawną optymistką, ale dzisiaj znajdowała się w wyjątkowo dobrym nastroju. Znów śmiało spoglądała w przyszłość, z ekscytacją oczekując na to, co przyniesienie nowy semestr, i nawet pozwoliła sobie na myśl, że kiedyś, być może, jeszcze wszystko będzie dobrze.

KONIEC