Wersja z dnia: 28.06.2011


4. OSŁOŃ SIĘ

– Słyszałem, co się stało przed opieką nad magicznymi stworzeniami – odezwał się Snape tego wieczora, kiedy Harry siedział z nim w pokoju dziennym, czytając ostatnie strony powieści.

Harry westchnął i skupił uwagę na książce. Nie chciał spojrzeć Severusowi w oczy, przyznać się znowu do swojej słabości…

– Quiet? – Jego głos był teraz bardziej poważny. – Spójrz na mnie.

Harry prychnął i westchnął. Potem powoli uniósł głowę.

– Co dokładnie się stało?

– Skąd o tym wiesz? – zapytał Harry.

– Hagrid mi powiedział.

Więc to Hagrid. Mógł się tego domyślić po tym, jak półolbrzym powiedział mu o Quietusie i Severusie.

– Byliście przyjaciółmi? – Nagle zadał pytanie, które męczyło go od kilku godzin. Innym jego celem było uniknięcie pytań Severusa.

– Nie, to Quietus był jego przyjacielem. Ja miałem przyjaciół tylko wśród Ślizgonów.

– Ale… Hagrid powiedział mi, że obaj go odwiedzaliście…

– Tak, odwiedzałem go wiele razy, ale nie sądzę, abyśmy byli przyjaciółmi. Interesowałem się magicznymi stworzeniami, tak samo jak roślinami do moich eliksirów… Ale zadałem pytanie. Co się stało?

To był koniec. Musiał odpowiedzieć.

– Kieł, pies Hagrida, mnie rozpoznał i przywitał się ze mną w typowy sposób. Skoczył na mnie, a ja wpadłem na Aresa i razem upadliśmy na ziemię. I ja… nie mogłem wytrzymać tego uczucia.

– Dotyku czyjegoś ciała?

– Tak. I zemdlałem.

Snape wstał i postąpił w stronę kominka.

– Musimy znaleźć jakieś rozwiązanie.

– Myślę, że czas to rozwiąże…

– Możliwe. A dlaczego nie przyszedłeś do mnie po lekcjach?

– Miałem pracę domową i poszedłem do biblioteki się pouczyć.

– Pracę domową?

– Numerologia, wiesz. Mam z tym problemy – odparł Harry i kiedy zobaczył, że Severus otwiera usta, szybko dokończył: – Nie, nie potrzebuję teraz korepetycji, Severusie. Uczyłem się całe popołudnie.

– Wszystko rozumiesz?

– Cóż, jest definicja o używaniu liczb pierwszych w starożytnych wróżbach…

– Zobaczmy.

Harry otworzył książkę i rozwinął pergamin. Severus usiadł obok niego i razem pochylili się nad problematycznym tekstem…

Wybiła północ, kiedy w końcu poszli do łóżek.

– Jak to dobrze, że powiedziałem ci, że nie potrzebuję korepetycji – wymamrotał Harry w poduszkę. Severus się zaśmiał.

– Ale teraz rozumiesz, prawda?

– Tak – ziewnął Harry. – Ale wiesz, czego się teraz boję?

– Czego?

– Jutro będę miał podwójne eliksiry ze Ślizgonami i profesorem Snape'em… Zaraz po śniadaniu.

– Nie wspominaj. Wredny typ.

– Gryffindor traci pięć punktów za zbyt głośne oddychanie Pottera. Gryffindor traci dziesięć punktów za oszustwo Granger i kolejne pięćdziesiąt punktów za eksplozję Neville'a.

– Jesteś bezczelny jak zawsze.

– Och, przepraszam…


Kiedy Harry wszedł do klasy eliksirów, musiał się zmierzyć z typowym problemem: gdzie usiąść. Ares siedział jak zwykle obok Blaise, tylko Neville siedział sam.

Ale siadanie obok niego było zbyt niebezpieczne. Więc Harry przystanął w drzwiach, czekając. To nie trwało długo. Kilka minut później drzwi otworzyły się z głośnym hukiem i Snape wpadł prosto na niepewnie stojącego chłopca.

– Co tak tu stoisz? – zapytał gniewnie.

– Nie wiem, gdzie usiąść… – wymamrotał zakłopotany Harry.

Patrzyli na siebie przez chwilę i Harry zauważył jak wściekłe spojrzenie Snape'a łagodnieje.

– Możesz usiąść obok pana Longbottoma. – Poprowadził go w kierunku pustego miejsca.

Wszyscy w klasie patrzyli na nich z lękiem i podziwem. To była pierwsza okazja, kiedy ich Mistrz Eliksirów zachowywał się jak zwykły człowiek – nawet typowe groźne spojrzenie zniknęło. Harry uśmiechnął się z ulgą, przytaknął i usiadł. Kiedy spojrzał na Neville'a kątem oka, zauważył zaskoczenie chłopaka. Snape siedzący obok niego? Cóż, na innych lekcjach mógł zrozumieć. Ale na eliksirach?

Odwrócił się do niego i uśmiechnął.

– Hej, Nev… ehm… Longbottom.

Neville zastygł. Nie mógł powiedzieć słowa.

– Otwórzcie swoje książki na stronie dwunastej i zróbcie notatki. Wypiszę składniki eliksiru na tablicy. Kiedy skończycie czytać, możecie rozpocząć warzenie.

Ton jego głosu był znajomy i obcy zarazem. Głos Snape'a nadal był chłodny i ostry, ale jego mina… Żadnego groźnego spojrzenia, żadnych ironicznych uśmieszków, żadnej goryczy. Harry był jednak zdenerwowany, kiedy robił notatki z tekstu. Jego niezdarność wprawi Snape'a w zakłopotanie, był o tym przekonany. Nie wspominając o cudownych zdolnościach Neville'a…

Kiedy wreszcie zaczęli przygotowywać eliksir, jego zdenerwowanie osiągnęło szczyt. Mógł ledwo oddychać, ręce mu się trzęsły. I nie miał bladego pojęcia jak dodać składniki do płynu. Jak je pociąć, ani jaka była dokładna kolejność ich dodawania. Wiedział tylko, że gotowa mikstura powinna być klarowna o kolorze jasnoniebieskim, ale tymczasem nabierała raczej brzydkiego pomarańczowego odcienia niż niebieskiego.

– Zapomnieliśmy dodać szałwii – nagle zwrócił się do niego Neville.

– Szałwii? – Harry zmarszczył brwi. – Już ją włożyłem.

– Kiedy?

– Nie wiem – wyszeptał i spojrzeli po sobie, zakłopotani.

– To… może temperatura eliksiru jest za niska.

Harry wzruszył ramionami.

– Cóż, spróbuję to trochę podgrzać. – Neville odwrócił się do kociołka i rozpalił ogień.

Płomienie buchnęły. Mikstura zaczęła parować.

– Myślę, że wystarczy. – Harry przełknął ślinę i spojrzał na Neville'a po kilku minutach.

– Tak… – Chłopiec spróbował zgasić ogień pod kociołkiem. Podniósł różdżkę i wymamrotał zaklęcie. Ogień jednak nie zgasł. Przeciwnie, płomienie buchnęły wyżej.

– Neville! – Harry skoczył i wyciągnął różdżkę – Odsuń się, szybko!

Nie miał czasu, aby ruszyć ręką, czy powiedzieć słowo. W następnej chwili kociołek eksplodował. Harry szarpnął Neville'a, odciągając go z niebezpiecznej strefy. Upadli na podłogę, ale tym razem Harry zdołał uniknąć dotknięcia chłopaka, więc przynajmniej nie zemdlał. Na razie. Ale jeżeli Severus…

– Quietus, co to było? – Zobaczył swego bardzo wkurzonego stryja stojącego nad nim. Obok niego Neville starał się zrobić niewidoczny ze strachu. Harry spojrzał na niego, potem znowu na Severusa i westchnął.

– Wybuchło – powiedział rzeczowo. Jego twarz była prawie tak pusta i pozbawiona emocji jak oblicze Severusa (ćwiczył przez długie godziny przed lustrem by doprowadzić tę minę do perfekcji, chociaż nadal było mu do niej daleko).

– Widzę. Ale co zrobiłeś? – Severus był zły. Bardzo zły. Widać nie była to najlepsza odpowiedź.

– Eee… – Harry nie wiedział, co robić. Jeżeli powiedziałby Severusowi, że Neville miał problemy ze zgaszeniem zwykłego ognia, odjąłby przynajmniej dziesięć punktów Gryfonom i dałby miesiąc szlabanu przerażonemu chłopakowi… – Zapaliłem ogień. Chyba go zwiększyłem… – przełknął ślinę i nie ośmielił się spojrzeć na Mistrza Eliksirów. Czuł jak Neville drgnął obok niego.

– Naprawdę?

Tylko kiwnął głową w odpowiedzi, wpatrując się we własne ręce.

– W takim razie Gryffindor traci dziesięć punktów za to, że Longbottom cię nie ostrzegł, a dla ciebie szlaban u Filcha. – Snape odwrócił się i rzekł: – A teraz posprzątajcie to, podczas gdy inni dokończą swoje eliksiry. Już!

Harry skoczył na nogi zaskoczony i spojrzał na Neville'a, który nadal stał jak skamieniały, patrząc to na Harry'ego to na Snape'a, najwidoczniej nie wiedząc, co o tym myśleć.

– Panie Longbottom, czy mam powtórzyć? Posprzątać ten bałagan natychmiast!

Harry słyszał wredne chichotanie Malfoya i nerwowe mamrotanie Rona, podczas gdy próbował usunąć ślady eksplozji z blatu i krzeseł. Czasami spoglądał na Neville'a, który nadal był pod wrażeniem zachowania Harry'ego. Snape – broniący jego. Musiało mu być trudno w to uwierzyć.

Kiedy skończyli sprzątanie, reszta klasy skończyła swoje eliksiry i Snape zwolnił ich.

– Quietus, zostań – powiedział do Harry'ego, kiedy klasa wychodziła z sali. Severus chodził koło swojego stołu, jego czarne szaty szeleściły.

– Tak? – Harry nadal nie chciał powiedzieć Severusowi, co naprawdę się stało. Na szczęście chłopiec nie musiał kłamać, gdyż Snape nie zapytał ponownie, chociaż na jego twarzy malowało się rozczarowanie.

– Ustalę najpierw twój szlaban z Filchem i zrobisz dzisiaj ze mną ten eliksir po kolacji. Zrozumiano? – Jego głos był dość chłodny.

– Dlaczego Filch? – Teraz Harry uniósł błagalnie oczy. – Wolałbym spędzić szlaban z tobą albo Hagridem…

– Nie chcę, aby inni uczniowie myśleli, że cię faworyzuję. Nie jesteś członkiem żadnego domu, więc nie mogę zabrać punktów i żaden inny nauczyciel też nie może. Więc uważaj: twoje szlabany będą poważniejsze niż innych uczniów.

Harry przewrócił oczami.

– Pięknie – mruknął i wyszedł z sali.

Korytarz, który prowadził do sali eliksirów był ciemny i pusty. Harry zatrzymał się na chwilę, przypominając sobie wydarzenia z przeszłości. Za każdym razem, gdy tędy przechodził, był bardzo nerwowy i często również zły. Wspomnienia o starym, wstrętnym Snapie powróciły. Snape wrzeszczący na niego, znęcający się nad Neville'em, krzywdzący Hermionę i faworyzujący Ślizgonów. Zawsze chłodne i nienawistne spojrzenia rzucane na niego… A teraz wszystko się zmieniło. Snape przemienił się w Severusa, nienawiść zmieniła się w troskę, nerwowość w tęsknotę, a ciemny loch stał się domem.

Cóż, może Severus nie zmienił się dla nikogo innego. Gdy Harry obserwował go podczas lekcji, musiał przyznać, że był prawie taki sam: złośliwe uwagi na temat pracy Gryfonów, wychwalanie Ślizgonów. Jedyną różnicą było, że teraz ignorował Harry'ego. I nawet Neville'a. Tak, Severus był taki jak zawsze: wstrętny, złośliwy typ, ograniczony, pełen uprzedzeń. Tak jak Syriusz, w pewnym sensie również jak Ron, który…

– Zrobiłeś to specjalnie.

… był uprzedzony do swojego byłego przyjaciela, a teraz czekał na niego w pustym korytarzu, by wszcząć z nim kłótnię. Harry odwrócił się do Rona.

– Co? – zapytał zmieszany.

– Sabotowałeś eliksir, żeby Gryffindor stracił punkty.

Harry czuł, jak wzrasta w nim gniew.

– Sabotowałem? Co? Ja nie… – zaczął, ale Ron mu przerwał.

– Więc dlaczego powiedziałeś to Snape'owi? Nie mów mi, że chciałeś uratować Neville'a?

– Dlaczego nie? – Harry zapytał arogancko. – A co, jeśli chciałem? Zostaw mnie w spokoju. To nie twój interes.

– Słuchaj, Snape – wysyczał Ron przez zaciśnięte zęby. – Nie wiem, co zamierzasz. Czemu złożyłeś mi kondolencje. Czemu jesteś razem z nami na lekcjach. Czemu udajesz, że bronisz Neville'a. Dlaczego zaprzyjaźniasz się z Hagridem. Ale nie zapominaj, ja ci nie zaufam. Nigdy.

Harry przełknął ślinę. Nagle stało się zbyt trudne do wytrzymania.

– Rozumiem – zdołał wyszeptać i, okrążając Rona, skierował się w stronę sali obrony.

Więc Ron nigdy mu nie uwierzy. Ron nigdy nie da mu szansy. Był dla niego stracony. I taki pozostanie.

To było… niedobrze. To bolało. A to wszystko było rezultatem głupiego sekretu. Zatrzymał się. Powie mu! Nie mógł już inaczej się zachowywać! Chciał powrotu Rona i jego przyjaźni… Jednak nie powie. Nie z powodu strachu przed torturami, nie. Był krewnym Snape'a, a teraz widział, że Ron nienawidził profesora. A Ron… Już raz opuścił go w dużo poważniejszej sytuacji, kiedy potrzebował jego pomocy. A teraz, jeżeli powiedziałby mu, że jest Harrym Potterem… ale czy rzeczywiście nim był? Kim był? W jego umyśle panował chaos.

Harry usiadł na schodach.

Był Harrym Potterem. Ale nie był synem Jamesa Pottera. Był Snape'em. No dobrze, nie był również synem Severusa, ale nie był pewien, czy Ron by to rozróżnił. Jeżeli w ogóle byłby w stanie. Był Snape'em, a nie Potterem i to był wystarczający powód, by go nienawidzić.

Harry pomyślał, że lepiej by Ron nienawidził go jako Quietusa Snape'a, niż gdyby miał go nienawidzić jako Harry'ego Pottera – syna Quietusa Snape'a i bratanka Severusa Snape'a.

To nie była radosna myśl. Ani trochę.

Czuł jak oczy pieką go od łez. Nie! Nie wolno mu płakać, okazać słabości! Zacisnął pięści z frustracji i wstał.

Obrona przed czarną magią.

Był spóźniony. Znowu szlaban. Zadrżał.

Lepiej by było wybrać Slytherin. Albo nawet Ravenclaw. Teraz znowu musiał zmierzyć się z nienawiścią Gryfonów i ponieść konsekwencje spóźnienia. Oparł się pokusie odwrócenia się i pomaszerowania do kwater Severusa, zamknięcia za sobą drzwi, by nie wyjść już nigdy. Jednakże podniósł swoją torbę i wlókł się noga za nogą.

Był spóźniony. Znowu spóźniony.

Dwa szlabany jednego dnia. Cudownie. Quietus Snape, potomek rodu Snape'ów, bystrych i sprytnych Snape'ów, nie był w stanie poprawnie zrobić eliksiru, nie był w stanie dotrzeć na lekcje na czas. Nie wspominając o innych brakach umiejętności, takich jak dotykanie, spanie czy jedzenie. Oparł się o ścianę, nogi mu się trzęsły. Chciał, aby ten dzień już się skończył.

– Quietus, wszystko w porządku? – rozległ się zaniepokojony głos za jego plecami.

To był dyrektor.

– Spóźnię się na lekcję obrony – westchnął Harry. – I… Ja nie…

Dumbledore spojrzał na niego ze współczuciem.

– Będę ci towarzyszył i wytłumaczę twoje spóźnienie, dobrze?

Pierwsze pozytywne zdarzenie tego dnia.

– Dziękuję, dyrektorze.

– Proszę bardzo.

Razem ruszyli w stronę sali obrony.

– Jak ci idzie? – Głos Dumbledore'a przerwał ciszę.

– Ciężko – westchnął Harry. – Wygląda na to, że każda decyzja, jaką podjąłem obróciła się na złe.

– Co masz na myśli…?

– Nie zostałem przydzielony, jestem na lekcjach z Gryfonami…

– Nie sam podejmowałeś te decyzje. A to jest dopiero drugi dzień, Quietus. Zobaczysz, że będzie dużo lepiej…

– Mam nadzieję.

Pomimo towarzystwa Dumbledore'a wejście do klasy nie było zbyt przyjemne. Harry widział rozdrażnienie uczniów i nauczycielki z powodu jego spóźnienia i usiadł obok Neville'a najszybciej jak mógł. Nie patrzył ani na niego, ani na nikogo innego, otworzył swój podręcznik, wziął pióro do ręki i zaczął spisywać notatki z tablicy.

To wszystko stawało się zbyt krępujące. Pani Figg mówiąca o tarczach i zaklęciach osłaniających, taktykach obronnych podczas pojedynków czarodziejów… Ta sama pani Figg, którą widział kilkakrotnie robiącą herbatę i pokazującą nudne zdjęcia jej ukochanych kotów, która opiekowała się nim, kiedy Dursleyowie mieli inne rzeczy do roboty, której Dudley złamał nogę. Stara, zapewne trochę zniedołężniała kobieta – teraz mówiąca o zaklęciach, taktyce walki i mrocznych czarodziejach… I nie była tak naprawdę stara, wyglądała na trochę ponad czterdzieści lat. To wszystko było zbyt dziwne i Harry nie mógł skoncentrować się na materiale. Czasami podnosił oczy i starał się bardziej uważać, ale nie mógł.

Wszystko było zbyt dziwne. Całe jego życie.

Nie podobało mu się to. Ani trochę.

– …i pouczymy się również o tych typach zaklęć. Wielu z nich nie ma w podstawie programowej, ale i tak was ich nauczę. Są dwa główne typy zaklęć osłaniających…

Każdy uważał, nawet Neville, tylko Harry'emu było trudno słuchać.

Zaklęcia, tarcze… A co mogłeś zrobić, jeżeli nie miałeś różdżki, by się obronić? Kiedy byłeś okrążony przez wrogów i byłeś sam? Jaki rodzaj zaklęcia był wystarczająco potężny, by uratować ci życie?

Gdyby znał jakiekolwiek osłaniające zaklęcie stojąc przed Voldemortem… Ale co mogłeś zrobić, gdy musiałeś znosić zaklęcia bezbronny?

– Proszę, panie Thomas…

Kiedy Harry ocknął się z zamyślenia, zobaczył jak Dean podchodzi do profesor, z różdżką w ręku.

– Zaklęcie nosi nazwę Clipeus, co było nazwą małej, okrągłej tarczy używanej przez rzymską armię. Jest najłatwiejsza do nauki i użycia. Ale, pamiętajcie, osłania tylko przed prostymi, równie łatwymi zaklęciami. Jak na przykład Tarantallegra. Poproszę teraz pana Thomasa, aby rzucił na mnie wspomniane zaklęcie. Dobrze?

Dean przytaknął. Oboje przybrali klasyczne postawy do pojedynku i podnieśli swoje różdżki.

– Tarantallegra! – wykrzyknął Dean. A pani Figg w tym samym czasie:

– Clipeus!

Powietrze zawirowało wokół kobiety i zaklęcie natychmiast zniknęło. Profesor skinęła na Deana.

– Możesz usiąść, panie Thomas. A zatem? Czy zauważyliście coś ważnego?

Naturalnie to ręka Hermiony znalazła się jako pierwsza w powietrzu.

– Panno Granger?

– Tarcza nie odbiła zaklęcia tylko je pochłonęła.

– Bardzo dobrze, panno Granger. Pięć punktów. Jeszcze coś zauważyliście?

Cisza. Harry spojrzał na innych, ale nikt nie poniósł ręki. Odchrząknął cicho i podniósł ostrożnie rękę.

Profesor odwróciła się do niego. Miała brązowe oczy, zwykle promienne (kiedy mówiła o swoich kotach), ale teraz Harry dostrzegł w nich zimno i odrazę. Drgnął.

– Panie Snape?

– Wskazała pani różdżką na siebie.

Kobieta patrzyła na niego przez chwilę, potem przytaknęła.

– Czy możesz mi również podać tego powód? – zapytała, ale ton pytania był podobny raczej do zadanego w lochach hiszpańskiej inkwizycji, niż w Hogwarcie na lekcji obrony.

– Myślę, że można kierować zaklęcie gdzie się chce. Można zbudować tarczę wokół innej osoby, jeśli wskaże się na nią.

– Dobrze. Pięć punktów dla Gryffindoru.

Harry zamrugał ze zdziwienia.

– Ale… Pani profesor, on nie jest Gryfonem! – To był oburzony głos Rona. Harry odwrócił się do niego i zobaczył, jak ten gniewnie zakłada ręce na piersiach.

– Przeszkodził w lekcji swoim spóźnieniem. Myślę, że Gryffindor może dostać jego punkty jako wyrównanie.

Twarz Harry'ego zaczerwieniła się ze wstydu. Opuścił wzrok na stół i nie podniósł go do końca lekcji. Czy to była ta sama kobieta, którą znał z Privet Drive? Miła, uprzejma starsza pani?

Świetnie. Dumbledore zdecydował się opowiedzieć o przeszłości Severusa nauczycielom, a teraz on musi ponieść tego konsekwencje. Harry był o tym przekonany.

Nienawiść. To nienawiść widział w oczach nauczycielki.

Nie powiedział już ani słowa do końca lekcji. Siedział tylko w milczeniu i robił notatki. Kiedy Neville spróbował zacząć rozmowę, Harry uciszył go wściekłym spojrzeniem i uciekł z sali, kiedy tylko skończyła się lekcja.

Następną lekcją było zielarstwo z Puchonami. Cholera! A po obiedzie będą zaklęcia z Flitwickiem.

Harry zmusił się do pójścia prosto do szklarni, opierając się pokusie odnalezienia Severusa gdzieś w lochach. On również miał lekcje, nie mógł mu zawracać głowy swoimi głupimi problemami. Musiał sam sobie z nimi poradzić. Był wystarczająco silny. Nie ucieknie.

– Hej, Sn… hyh… poczekaj na mnie, proszę!

Harry usłyszał znajomy głos zza pleców. Zatrzymał się i odwrócił do Hermiony.

– Co?

– Słuchaj, myślę, że pani Figg postąpiła z tobą nieuczciwie – wyjaśniła. – Nie wiem dlaczego, ale zachowała się… dziwnie.

Harry wzruszył ramionami, ale wewnątrz był bardzo wdzięczny Hermionie, że odważyła się do niego odezwać, pomimo pełnego dezaprobaty wzroku Rona.

– Możesz mnie nazywać Quietus. – Spojrzał na nią. – I nie obchodzi mnie to. Nie jest pierwszą, która nienawidzi mnie, ponieważ jestem synem profesora Snape'a.

Hermiona zaczerwieniła się lekko.

– Tak, Ron zachowuje się tak samo…

– I wielu innych. Więc? Czy to wszystko, co chciałaś mi powiedzieć?

– Ja… Ja tylko chciałam powiedzieć, że… Daj im trochę czasu, a oni cię zaakceptują, jestem pewna.

– Oni? O kim myślisz?

– O wszystkich. Uczniach, nauczycielach… Przywykną do myśli, że profesor Snape ma syna i że nie jest on taki jak profesor.

Harry zaśmiał się gorzko.

– Cóż, może. A może nie. Jestem prawie pewny, że Weasley, na przykład, nie zapomni, kto jest moim rodzicem, chociaż to nie jest to moja wina. A z drugiej strony nie przeszkadza mi, jeśli myślą, że jestem taki, jak mój ojciec. – Ostatnie zdanie wypowiedział całkiem głośno, aby Ron mógł doskonale usłyszeć. Rudowłosy chłopak wykrzywił się na te słowa.

Hermiona spojrzała na niego uważnie i przytaknęła.

– Masz rację. Czy chciałbyś pracować ze mną na zielarstwie? – zapytała nagle, ignorując Rona, który już chciał zaprotestować.

Harry pokręcił głową.

– Nie, idź pracować z Ronem. Poradzę sobie z Neville'em. – I kiedy Hermiona otworzyła usta dodał: – Naprawdę.

Spojrzał ostatni raz zimnym, pogardliwym wzrokiem na Rona i stanął, aby poczekać na Neville'a, który szedł za nim.

– Dzięki, Quietus. – Neville stanął obok niego, uśmiechając się szeroko.

Harry westchnął.

– Za co? – zapytał z udawanym rozdrażnieniem.

– Za ratunek.

– Ratunek? – Harry uśmiechnął się. Oczywiście, wiedział bardzo dobrze, za co dziękował mu Neville. – Czy ty trochę nie przesadzasz?

– Cóż, twój ojciec i ja jesteśmy… Powiem to tak: nie jesteśmy w dobrych stosunkach. – Spojrzał z powagą na Harry'ego. – I on zazwyczaj łaja mnie na eliksirach…

– To była nasza wspólna pomyłka. Nie wiem również, co zrobiliśmy źle. – Harry przerwał teraz całkiem już czerwonemu Neville'owi. – Chociaż, myślę, że dostałeś łagodniejszą karę…

– Znasz Filcha? – spytał Neville z rozbawieniem.

– Oczywiście. Przybyliśmy tutaj już dwa tygodnie temu.

Kiedy weszli do szklarni, pierwszą osobą jaką zauważył, była siostra Janusa, Lea. Rozmawiała z inną Puchonką, Hanną, kiedy weszli.

– Cześć, Lea. – Harry uśmiechnął się do niej. Zaczerwieniła się i odwróciła, udając, że ogląda suche źdźbło trawy leżące na stole. Hanna pochyliła się do niej i po chwili obie dziewczyny chichotały idiotycznie.

Harry i Neville spojrzeli na siebie. Harry wzruszył ramionami i podeszli do pustego stołu. Po chwili dwaj Puchoni dołączyli do nich: Ernie i Justin. Byli tak zatopieni w rozmowie, że nie zauważyli Harry'ego, dopóki profesor Sprout nie przywitała klasy i specjalnie Quietusa Snape'a. Ale potem efekt był dość zabawny: oczy Erniego rozszerzyły się, a szczęka opadła, Justin zbladł i przez dłuższą chwilę otwierał usta jak ryba wyjęta z wody.

– Cześć, to jest Quietus Snape. – Neville przedstawił uśmiechającego się szeroko Harry'ego. Nie mógł się powstrzymać, widząc zaskoczenie obu chłopaków.

– Dobry Boże – wymamrotał Justin i mrugnął w stronę Neville'a, który nadal się uśmiechał. – Ty i on, razem?

Harry musiał siłą powstrzymać się od śmiechu. Neville również uśmiechał się pod nosem, co tylko zwiększyło szok chłopców.

– Cóż, tak – przyznał Neville i przedstawił ich Harry'emu.

– Masz lekcje z Gryfonami? Ale… jakim sposobem? – zapytał wreszcie Ernie.

– McGonagall ustaliła mój rozkład zajęć i Seve… ehm… mój ojciec zgodził się mnie umieścić tam.

– Nazywasz swojego ojca po imieniu! – wysapał Justin.

– Nie zwykłem go nazywać inaczej. Nie mieszkaliśmy razem do tego lata.

– Zostałeś wychowany przez mugoli? – Wyraz twarzy Justina wyrażał kompletne zagubienie i nawet Neville spojrzał na Harry'ego z zainteresowaniem. Harry popatrzył na profesor Sprout. Nauczycielka mówiła coś o zielu zwanym Lycopusem lub wilczym pazurem i jego użyciu w leczeniu wilkołaków, po czym znowu zwrócił się do swoich towarzyszy.

– Tak, przez moich dziadków. Ale nie wolno mi nic więcej o nich mówić.

– Więc chodziłeś do mugolskiej szkoły aż do zeszłego roku!

– Oczywiście. – Harry zrobił się nerwowy. Nie wiedział nic o mugolskim liceum i rzeczach, jakich tam uczono, wiec postanowił skończyć temat. – Ale myślę, że musimy posłuchać wyjaśnień pani profesor…

– Jasne. – Obaj chłopcy wyglądali na zaniepokojonych, gdy zwrócił ich uwagę na profesor Sprout.

Ku wielkiej uldze Harry'ego profesor nie zamierzała sondować jego wiedzy ani zapoznawać się z nim, więc mógł spokojnie pracować nad roślinami pod profesjonalną opieką Neville'a.

– Jak to jest, że jesteś taki… nieutalentowany w eliksirach? Znasz rośliny bardzo dobrze, a używamy ich również do robienia mikstur… – zapytał nieśmiałego chłopca, kiedy profesor Sprout zwolniła klasę.

Neville wzruszył ramionami.

– To nie jest kwestia talentu… – wymamrotał zakłopotany i Harry nagle zrozumiał, że Neville nie podzieli się tym problemem akurat z nim.

– Dobra – powiedział. – W takim razie do zobaczenia na zaklęciach – dodał i dołączył do Aresa przy stole Ślizgonów.

Westchnął, myśląc o nadchodzącej lekcji zaklęć z profesorem Flitwickiem.

Od momentu, w którym spotkał niskiego profesora przy stole nauczycielskim pierwszego dnia pobytu w Hogwarcie, uczył się zaklęć (obok numerologii, oczywiście), czytał nawet książkę z tegorocznego programu, by nie wstydzić się przed byłym opiekunem domu jego ojca. Ale nadal bał się, gdy o tym myślał. Oczekiwania… Oczekiwania dotyczące jego zachowania, jego osobowości, jego wiedzy… I uprzedzenia, których przezwyciężenie będzie wymagało wyjątkowego wysiłku… Czy miał na to wystarczająco dużo siły? Albo… Czy życie zgodnie z czyimiś oczekiwaniami oznaczało zmiany? Czy w ogóle musiał się zmieniać?

Ale już się zmienił. Nie był tym chłopakiem, którym był cztery lata temu. A nawet tym, którym był trzy miesiące temu. Już nie. Był dużo bardziej nieśmiały i lękliwy, ponieważ przeżył dwa tygodnie w bólu i strachu i stracił wiarę we własną niezniszczalność. Zrozumiał, że również jego można z łatwością zabić. Że może zostać zhańbiony, torturowany i pogwałcony w każdy sposób. Już wiedział, co to znaczyło być odsłoniętym i bezbronnym. Czasami się zastanawiał, czy światło rzeczywiście było w stanie pokonać mrok. Już nie był tego pewien i jego szacunek do samego siebie też z powodu tego ucierpiał.

Nadal nad tym myślał, kiedy zaczęła się lekcja, ale kiedy profesor wszedł do sali, Harry odsunął od siebie te myśli i skoncentrował się na zadaniu leżącym przed nim.

Nie zawiódł się. Głównym zadaniem profesora było zweryfikowanie poziomu wiedzy Harry'ego z zakresu zaklęć i wyszukanie w niej dziur.

Czasami Harry spoglądał na Hermionę, która zrezygnowała z podnoszenia ręki po pierwszych dziesięciu minutach, kiedy zrozumiała, że nie będzie miała okazji odpowiedzieć na żadne z wielu pytań, jakie nauczyciel zadawał Harry'emu. Kiedy wreszcie skończył pytać, połowa klasy prawie spała z nudów. Z wyjątkiem trojga: profesora, Harry'ego i Hermiony.

– Bardzo dobrze, panie Snape. Naprawdę mi przykro, ze nie jesteś w moim domu… Ten sam talent, jaki miał twój ojciec i szczególnie twój stryj, ta sama błyskotliwość…

Ron chrapnął gniewnie (prawdopodobnie obudziwszy się z pięknego snu), kiedy profesor kontynuował wychwalanie Harry'ego. On jednak był wyjątkowo szczęśliwy, kiedy lekcja nareszcie się skończyła i natychmiast opuścił salę. Uszy go piekły z zażenowania i nie ośmielił się podnieść wzroku na innych… Jednego był pewny: profesor nie poprawił jego sytuacji. Naprawdę.

Nie zatrzymał się, dopóki nie dotarł do drzwi ich kwatery i nie nacisnął szybko palcem plamki. Zamknął za sobą drzwi i oparł się o ścianę. Jego serce waliło jak młotem.

Ale po chwili doszedł do wniosku, że nie czuje się źle. Wręcz przeciwnie.

Tak, był zakłopotany, ale… nie było mu przykro. Flitwick porównał go z Severusem i jego ojcem i powiedział, że jest taki jak oni. Czy to była duma, to co wzrastało w jego piersi? Duma z czego? Jego wiedzy? Jego „błyskotliwości"?

Usiadł na podłodze pogrążony w myślach.

Nie.

Nie był dumny ze swojego talentu. To nie talent, ale pilność pomogła mu przetrwać lekcję. I wcale nie był błyskotliwy.

Nie.

To było coś innego.

Wstał i podszedł do półki nad kominkiem. Wziął ostrożnie album ze zdjęciami i otworzył go, siadając na sofie.

Quietus i Severus.

Quietus i jego matka.

Quietus i James Potter – uśmiechnął się do nich ciepło.

Quietus i Harold Potter.

Quietus stojący samotnie, uśmiechający się, z plakietką prefekta na piersi, bawiący się swobodnie różdżką…

Harry dotknął różdżki przy swoim pasku. Tej samej różdżki: jego własna była zbyt znana, by używać jej przy innych.

Zdjęcia i pamiątki, nic poza tym. Ale teraz został porównany do swojego ojca i wydawało się, jakby cząstka jego była nadal żywa, coś z niego pozostało w jego synu, Harrym… Może nie był takim beztalenciem, za jakie się uważał? Może Severus nie będzie musiał się za niego wstydzić?

Nie. Ostatnia myśl była naprawdę głupia. Severus nigdy nie wstydziłby się go. Nawet gdyby wszyscy inni gardzili Harrym, mając do tego prawdziwe powody. Severus był teraz w stosunku do niego dobrze usposobiony i nikt nie mógł tego zmienić. Harry uśmiechnął się, wyszedł z pokoju dziennego i wkroczył do kuchni. Włożył kilka jabłek do torby, pozbierał książki i papiery i ruszył do biblioteki.

Poprzedniego dnia poszedł tam się uczyć. Był pewny, że nikogo tam nie będzie. Mylił się. Zobaczył kilku Krukonów czytających, bądź robiących notatki z różnych książek i nawet kilka osób z innych domów, odrabiających swoje prace domowe, których nie zrobili podczas wakacji. Poprzednio poszukał osobnego miejsca, by przygotowywać się tam do lekcji. Teraz też tam poszedł, znajdowało się ono pomiędzy ostatnim rzędem regałów a ścianą. Z westchnieniem zmusił się do koncentracji. Musiał przygotować się przed kolacją, ponieważ po posiłku miał zrobić ten cholerny eliksir z Severusem.

Nauka obyła się bez zakłóceń, była wręcz nudna. Ta sytuacja była po prostu zbyt podobna do tej, kiedy Ron opuścił go w zeszłym roku i spędzał swój czas z Hermioną. Ron, znowu Ron i jego stare życie, do którego nigdy nie powróci… Musiał teraz żyć jako błyskotliwy Quietus, a to znaczyło więcej pracy i nauki oraz mniej zabawy.

Nienawidził tego. Ale to było o niebo lepsze od lochów i tortur. I, może, sprawa Rona nie była przegrana. Po prostu wymagało to czasu. A Harry był gotowy poczekać.

– Gdzie byłeś? – zapytał go Ares podczas kolacji.

– W bibliotece – odpowiedział.

– Dlaczego? To dopiero drugi dzień…

Harry uśmiechnął się szeroko przypominając sobie to samo pytanie, które zadawał wielokrotnie Hermionie, chociaż jego odpowiedź była zupełnie różna:

– Lubię się tam uczyć. W domu muszę siedzieć sam, a wolę towarzystwo.

– Dlaczego nie dołączyłeś do nas?

– W pokoju wspólnym Ślizgonów? – Harry przewrócił oczami. – Jesteś chory, Ares. Nie chcę się bić z głupim Malfoyem tylko po to, by móc tam siedzieć. To nie jest tego warte. Może później, ale nie teraz.

– Rozumiem – zgodził się Ares.

– I nie chcę być w centrum zainteresowania. Wolałbym poczekać kilka tygodni czy miesięcy, aż wszyscy przywykną do mojego… e… istnienia. – Mrugnął żartobliwie do brązowowłosego chłopaka. – Wiesz, w bibliotece mogę być sam i nie sam równocześnie.

Powiedział to samo Severusowi, kiedy ten zapytał go, gdzie był po południu.

– I powiedziałem to samo Aresowi – dodał. – Zadał mi takie same pytanie.

– Aresowi? – Severus zmarszczył brwi.

– Ares Nott, jeden z twoich ukochanych Ślizgonów z piątej klasy – odpowiedział niecierpliwie Harry, kiedy zaczął kroić szałwię, aby dodać ją do eliksiru.

Snape zatrzymał się w pół ruchu.

– Przyjaźnisz się z nim?

– Przyjaźnię? Severusie, minęły dopiero dwa dni! – wykrzyknął wzburzony Harry i wziął do ręki skarabeusza. – Nie. My tylko… rozmawiamy o różnych rzeczach. On jest trochę samotny i ja też, więc… – Wzruszył ramionami.

– Rozumiem – Severus westchnął. – Ale myślę, że powinieneś być bardzo ostrożny. Jego ojciec…

– Wiem, wiem! – Harry rąbnął skarabeuszem o stół. – Ale powiedz mi, co mam zrobić? On jest jedynym Ślizgonem z piątej klasy, który rozmawia ze mną z własnej woli. Inni nienawidzą mnie lub boją się mnie z powodu zachowania Draco. On wydaje się szczęśliwy, gdy przebywa ze mną. I myślę, że nawet nie wie, kim jest jego ojciec!

– Uspokój się, Quietus. Nie chciałem…

– Więc co chciałeś? Oczywiście, że nie opuszczę terenu szkoły, ani nie zostanę z nim sam na sam. Nie jestem głupi.

– No dobrze, ale weź kolejnego skarabeusza, bo tego zmiażdżyłeś – przerwał mu Severus.

Harry spojrzał na żuka w swojej dłoni.

– Skarabeusza? Ten eliksir do wykończenia potrzebuje skarabeusza?