Wersja z dnia" 18.07.2011


8. POJEDNANIE

Severus zamarł, kiedy usłyszał nieludzki krzyk z sypialni. Siedział przed kominkiem, studiując eliksiry z księgi znalezionej przez Hermionę, a czasami myśląc o Harrym i ich rozmowie poprzedniego wieczora.

Nie wiedział jak dokładnie zareagować, ale słowa, które powiedział Harry, bolały go zbyt mocno. Może Harry miał rację i on nie miał prawa ingerować w jego życie?

Ale on tylko chciał go bronić…

Tak łatwo byłoby znienawidzić chłopca po tym, co powiedział. Ale nie potrafił. On synem Quietusa. Był Quietusem. Miał tylko trochę więcej temperamentu niż on.

Nie był w porządku z tym szlabanem. Harry biegł do niego. Nie, nie do niego, poprawił się. Szukał szkolnego Mistrza Eliksirów, a nie Severusa. To stanowiło sporą różnicę!

Albus mylił się. Harry go nie kochał. Nie nienawidził go również, ale z pewnością nie kochał. Severusa zakłuło w sercu. Poczuł się śmieszny. Czy to nie wszystko jedno? Dlaczego się przejmował uczuciami głupiego chłopaka?

Ale to nie był jakiś głupi chłopak. To był Harry. Nadal nie mógł myśleć o nim inaczej, jak o synu.

Cóż, mieli zwykłą rodzinną kłótnię…

Ale synowie na ogół kochają swoich ojców. A Harry nie kochał go. Chociaż, czasami był w stanie uwierzyć, że Albus miał rację. Więc… Dlaczego Harry powiedział to o jego błędach?

Był zagubiony w myślach.

Ale ów aż nazbyt znajomy wrzask ocucił go natychmiast.

Znał ten krzyk. Koszmarny Dwór. Rozdzielenie. Harry z Averym. Sam.

Skoczył na równe nogi i prawie wyłamał drzwi, biegnąc do łóżka chłopca.

– Harry, Harry, obudź się! – wołał potrząsając go za ramiona. – Obudź się!

Wrzask urwał się, kiedy Harry otworzył oczy.

– Severus! – krzyknął i rzucił się w jego ramiona. – Severusie… – Wczepił palce w szatę mężczyzny i przylgnął do jego piersi. Cały się trząsł.

Oczy Severusa rozszerzyły się z przerażenia, kiedy zauważył krew na piżamie chłopca. Objął go ostrożnie i delikatnie głaskał po włosach. Harry przytulił się do niego jeszcze mocniej.

– Severusie… – powtórzył z ulgą. Był uratowany.

– Krwawisz… – W głosie jego ojczyma słychać było lęk.

– To był Avery – powiedział Harry cienkim, drżącym głosem. – I Voldemort. Torturowali jakiegoś mężczyznę, a ja czułem wszystko, co mu robili…

– Trzeba tu wyczyścić… – zaczął Severus, ale Harry potrząsnął głową.

– Proszę, nie puszczaj mnie – wymamrotał, nieszczęśliwy. – Jeszcze nie teraz.

Severus przytaknął i wziął Harry'ego na kolana. Chłopiec nadal drżał, lecz coraz słabiej. W końcu podniósł głowę i spojrzał Severusowi w oczy.

– Przepraszam, Severusie. Nie chciałem cię zranić. Byłem grubiański i niesprawiedliwy. Wiem, że tylko starasz się mnie chronić, ale jestem tylko głupim nastolatkiem…

– Ciii, Harry. Uspokój się. Nie czas, by o tym dyskutować.

– Ależ tak – zaprotestował Harry słabym głosem. – Muszę ci powiedzieć, że jestem naprawdę wdzięczny za to, że jesteś zawsze przy mnie. I przepraszam, że cię zraniłem.

– Zamknij się. – Severus uśmiechnął się do niego łagodnie.

– Ale…

– Zamknij się – powtórzył. – Albo zaprowadzę cię prosto do pani Pomfrey.

Harry uśmiechnął się słabo w odpowiedzi, zamykając oczy.

– Nie jesteś już na mnie zły, prawda? – wymamrotał.

– Nie, nie jestem. Ale muszę cię umyć i przebrać. Jesteś cały we krwi.

Harry kiwnął głową i Severus zaniósł go do łazienki. Severus zdjął z niego piżamę i sapnął z przerażenia. Harry nadal był zbyt chudy i kościsty, można było policzyć mu żebra, które odznaczały się pod bladą skórą. Bladą i pełną cięć – teraz znów otwartych i lekko krwawiących.

– Nadal nie jesz wystarczająco dużo – oświadczył smutno.

– Staram się jeść – wyszeptał Harry. – Ale nie mogę.

– Musisz.

– Wiem.

Harry chciał umyć się sam, czując się skrępowany pomocą Severusa, ale nie był w stanie tego zrobić. Bolał go każdy mięsień, szramy piekły nieznośnie. Był oszołomiony i okropnie bolała go głowa, więc mógł tylko siedzieć w wannie, z rękami zwieszonymi po bokach. Po prostu nie był w stanie odkręcić kranu czy utrzymać mydła, które ciągle mu się wyślizgiwało z ręki. Severus, kiedy po raz trzeci przyniósł uciekające mydło z przeciwległego końca łazienki, zmęczył się żałośnie nieudolnymi próbami Harry'ego i sam umył go delikatnie, z czułością.

Chłopiec drżał, kiedy Severus mył jego rany i spłukiwał krew. W końcu nie udało mu się już dłużej powstrzymać łez i całym jego ciałem wstrząsnął cichy szloch.

Severus zamarł w połowie ruchu.

– Zraniłem cię?

Harry potrząsnął głową przecząco i walcząc ze szlochem, powiedział:

– To ja ciebie zraniłem. Byłem okrutny i myliłem się… – Wielkie łzy spadły do wody.

– Uspokój się. Nic się nie stało – odparł Severus ostrożnie.

– Wiem, że cię zraniłem, a mimo to jesteś taki miły dla mnie. Nie zasługuję na to…

– Jesteś tylko głupim nastolatkiem, jak sam to powiedziałeś. Nie przejąłem się zbytnio twoimi słowami. – To było oczywiste kłamstwo, ale teraz ważniejsze było uspokoić Harry'ego, niż powiedzieć mu prawdę.

Ale Harry nie był przekonany.

– Wyglądałeś na załamanego. A jeśli nawet ja widziałem to po tobie, to musiało być ci wyjątkowo przykro.

Severus westchnął. Najwyraźniej coraz trudniej było mu oszukać chłopca. W miarę jak stawali się sobie bliżsi i poznawali się lepiej, możliwość oszukania drugiego drastycznie się zmniejszała. Ponownie skierował uwagę na plecy Harry'ego.

– Cóż, to nie było zbyt miłe uczucie… – przyznał cicho. – Może nie powinienem tak bardzo cię kochać…

Harry nie odpowiedział, tylko opuścił głowę niżej w poczuciu winy.

Severus wstał, zostawiając Harry'ego w łazience, podczas gdy sam poszedł do swojego laboratorium po eliksiry na jego rany. Po powrocie oczyścił je i przetarł ostrożnie, potem wziął chłopca na ręce i zaniósł go z powrotem do sypialni.

– Mogę iść, Severusie – Harry słabo zaprotestował.

– Nie pozwolę ci – odpowiedział Severus i położył go do swojego łóżka. Łóżko Harry'ego było zbyt zakrwawione, aby w nim spać. – Musisz znowu ze mną spać, przykro mi. Twoje łóżko chwilowo nie nadaje się do użytku.

– W porządku… – mruknął Harry, zwijając się w kłębek. Severus westchnął i ciasno otulił go kocami. Potem poszedł do łazienki, posprzątał bałagan, umył się i włożył piżamę. Kiedy wrócił do sypialni, Harry już prawie zasypiał. Drżał lekko z bólu. Severus położył się obok niego i pogłaskał go delikatnie po głowie. Harry przysunął się bliżej i ułożył tuż przy jego boku.

– Dzięki… – mruknął, a potem dodał: – Też cię kocham. – Co sprawiło, że mężczyzna skamieniał na chwilę z wrażenia.

Severus spojrzał na chłopca z powątpiewaniem. Harry z pewnością nie zamierzał mu tego powiedzieć. Mówił przez sen, prawda?

Ale potem Harry otworzył oczy i uśmiechnął się lekko.

– Dobranoc.

Słuchając spokojnego oddechu Harry'ego, Severus znowu pomyślał o ostatnich dwóch dniach.

Albus miał rację?

Wewnątrz poczuł ciepło i… coś jeszcze, czego nie potrafił określić. Nie, nie miłość: jego miłość do chłopca była zupełnie dla niego oczywista. Coś jak szczęście? Nie. To było nawet coś więcej niż szczęście. Był rozradowany. Ten mały, kochany, impertynencki głupek jakoś zdołał wkraść się głęboko do jego serca. Chciał przytulić Harry'ego, ale bał się, że go zmiażdży z podniecenia. W zamian od czasu do czasu głaskał go po głowie i dotykał jego czoła. Harry mógł mieć gorączkę z powodu ran.

Tak, był teraz szczęśliwy. I jednocześnie bał się przyszłości.

W jego życiu szczęście nigdy nie trwało długo. W rzeczywistości był przerażony myślą o utracie Harry'ego. A szanse na to były niemałe. Dla Voldemorta był synem zdrajcy – idealnym narzędziem szantażu. Ala szkolnych kolegów Harry'ego – synem ich najbardziej znienawidzonego nauczyciela i równocześnie synem Śmierciożercy. A przede wszystkim, był nadal Harrym Potterem, który miał ocalić czarodziejski świat. Prawie widział ręce wyciągnięte, aby wydrzeć mu Harry'ego, by odebrać mu życie…

Jego szczęście było zawsze takie. Pomieszane ze smutkiem, żałobą i winą.

Quietus, jeśli mnie słyszysz, gdziekolwiek jesteś, pomóż mi utrzymać go przy życiu, dać mu wszystko, na co zasługuje. Pomóż mi!

Jakby w odpowiedzi przyszła myśl: zaprowadzi Harry'ego na cmentarz i pokaże mu groby wszystkich jego ukochanych. Włącznie z miejscem spoczynku Quietusa.


– Nie, Quiet. Zostaniesz dzisiaj w łóżku. Nie pozwolę ci iść na lekcje. Już rozmawiałem o tym z Albusem i zwolnił cię z zajęć.

Severus stał nad łóżkiem Harry'ego w groźnej postawie, z rękami na biodrach, ze zwykłym ironicznym uśmieszkiem na twarzy.

– Severusie, proszę. – Harry usiadł. – Będę miał podwójną lekcję obrony, a ja nadal nie potrafię wykonać najprostszej tarczy.

– Nauczę cię jej po południu. Ale nie możesz wychodzić z łóżka, za wyjątkiem wyjścia do ubikacji, rozumiesz?

– A… co mam robić przez cały dzień?

– Możesz czytać albo słuchać muzyki, jeśli chcesz. – Severus sprawdził jego czoło po raz ostatni. – Wrócę zjeść z tobą tutaj obiad. Nie przewróć mieszkania do góry nogami, proszę.

– Dobrze, tato! – Harry zasalutował mu żartobliwie.

– Idiota… – Severus wymknął się z pokoju, wystarczająco szybko, by ukryć przed bezczelnym chłopakiem swój szeroki uśmiech. Ale nie mógł na to nic poradzić: Harry swoją ostatnią uwagą właśnie uczynił jego dzień wspaniałym. Nadal się uśmiechał, wchodząc do Wielkiej Sali.

Usiadł na swoim krześle obok pani Figg i z roztargnieniem zaczął smarować grzankę dżem, nadal medytując nad słowami Harry'ego – włączając w to słowa wypowiedziane ostatniej nocy, kiedy nagle uderzyła go niezwykła cisza w pomieszczeniu. Podniósł ciekawie głowę, by ujrzeć prawie trzystu uczniów gapiących się na niego wytrzeszczonymi oczami.

Zamrugał zaskoczony. Co się stało?

– Cieszę się, że się uśmiechasz, Severusie, ale myślę, że możesz już przestać. – Wesołe iskierki w oczach Dumbledore'a były jaśniejsze niż zwykle. – Zaszokowałeś całą populację uczniów prawie na śmierć.

Kpiąca uwaga dyrektora tylko zwiększyła jego rozbawienie, ale starał się zmienić swój wyraz twarzy na typową, niewyrażająca żadnych emocji maskę. To było trudne.

– Ależ dlaczego, Albusie? Myślę, że to mu bardziej pasuje, niż ten ironiczny uśmieszek – dodała McGonagall i Snape zaczerwienił się z zażenowania. Przynajmniej jednak mógł przestać uśmiechać się jak idiota.

– Minerwo, proszę… – jęknął gniewnie. – Moja reputacja…

– Ach, twoja zgryźliwa część protestuje przeciwko ludzkim uczuciom. – McGonagall uśmiechnęła się do niego ironicznie i przysunęła bliżej. – Ale myślę, Severusie, że to nie byłaby taka wielka katastrofa, gdyby twoja reputacja obrzydliwego, wrednego drania została zrujnowana raz na zawsze.

– Minerwo!

– Dobrze, dobrze… – Profesor transmutacji oparła się z powrotem na swoim krześle. – Dalej uśmiechaj się ironicznie i patrz na wszystkich złowrogo, jeśli to cię uszczęśliwia. – Wzruszyła ramionami, kończąc rozmowę.

Cała rozmowa była zbyt cicha, by uczniowie usłyszeli z niej choć słowo, ale zauważyli szybką wymianę zdań i zaczęli zgadywać.

– Co McGonagall powiedziała do tego drania, że się zaczerwienił?

– Dlaczego Snape się uśmiechał?

– Pokłócił się z McGonagall?

– Planuje coś na lekcje eliksirów, gwarantuję…

Ale dwoje z nich spoglądało na siebie z zatroskaniem.

– Gdzie jest Quietus? – zapytała Hermiona Neville'a, który wyglądał na równie zdenerwowanego.

– Nie wiem – wyszeptał w odpowiedzi, kiedy obejrzał stół Ślizgonów po raz piąty. – Nie ma go tam.

Ich zatroskanie jeszcze się zwiększyło.

W międzyczasie Harry się nudził. To był głupi pomysł, że miał leżeć w łóżku przez cały dzień, ale wiedział, że nie powinien się sprzeciwiać. Nie teraz, nie po tym, co powiedział.

Zastanawiał się, czy Severus będzie w stanie wybaczyć mu te niesprawiedliwe i brutalne słowa. Zawsze tak szybko się złościł i tak wolno wybaczał. Westchnął, mając nadzieję, że Severus nie będzie na niego zły zbyt długo.


Harry mógł wrócić na zajęcia dwa dni później. Neville'owi i Hermionie wyraźnie ulżyło, kiedy zobaczyli jak wchodzi do sali transmutacji, w przeciwieństwie do reszty Gryfonów, którzy tylko patrzyli na niego z pogardą. Harry nie przejmował się nimi, tylko usiadł na swoim miejscu obok Neville'a.

– Korepetycje z eliksirów dzisiaj o szóstej – wyszeptał do Gryfona.

– Razem?

– Jasne. – Harry spojrzał na niego poważnie. – I chciałem cię przeprosić, Neville. Nie chciałem cię obrazić.

– Nie obraziłem się. Myślę, że miałeś własne problemy do rozwiązania. – Pyzaty chłopak uśmiechnął się do niego.

Harry tylko przewrócił oczami w odpowiedzi i McGonagall zaczęła lekcję. Chłopak zawsze podejrzewał, że profesor lubiła go, ale tym razem była dla niego wyjątkowo życzliwa. To tylko zirytowało Rona jeszcze bardziej, więc po lekcji zatrzymał Harry'ego w korytarzu i znowu mu groził. Ten jednak nie był w nastroju do kłótni, więc tylko skrzyżował ręce na piersiach i odczekał, aż Ron skończy swój wykład. Potem kiwnął głową.

– Dobra, Weasley. Będę uważać, aby nie dotykać ciebie czy twojej dziewczyny, nie wchodzić ci w drogę i więcej z tobą nie rozmawiać. W zamian proszę cię o to samo, z wyjątkiem tego z dziewczyną. Dobra? Więc proszę, zostaw mnie w spokoju.

– Jesteś tchórzem – rzucił Ron pogardliwie i odszedł.

Zaskoczyło go to stwierdzenie, ale nie zareagował. Kiedy rudzielec zniknął, wzruszył ramionami i poszedł w swoją stronę.

Później w bibliotece opowiedział Hermionie o tej krótkiej wymianie zdań.

– Jesteś pewna, że nie przerwę niechcąco waszego… związku? – zapytał poważnie dziewczyny.

– Odpowiedziałam już ci na to pytanie. Co z eliksirami?

– Książka o wilkołakach?

– Tak.

– Ojciec ją czyta i zamówił brakujące składniki w Hogsmeade – odpowiedział Harry, po czym dodał: – Och, będę musiał cię opuścić za pół godziny. Mamy korepetycje z eliksirów razem z Neville'em.

– Och, więc wreszcie się pogodziliście!

– Tak – przytaknął Harry, trochę zażenowany.

– To było dwa dni temu, prawda? – nagle zapytała Hermiona.

– Skąd wiesz? – Jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.

Hermiona uśmiechnęła się w bardzo typowy dla kobiet sposób.

– Twój ojciec jest bardzo przystojnym mężczyzną, kiedy się uśmiecha.

Szczęka Harry'emu opadła, kiedy patrzył na Hermionę. Gapił się na nią osłupiały i uśmieszek Hermiony przerodził się w chichot, a kiedy Harry wciąż nie mógł ochłonąć, wybuchnęła ostrym śmiechem.

– Kiedy on… się… uśmiechał? – zdołał zapytać Harry po dłuższej chwili.

– To było na śniadaniu i wszyscy go widzieli. W całej Wielkiej Sali zapadła cisza. Jeszcze nigdy takiej nie było, odkąd chodzę do Hogwartu. Potem McGonagall powiedziała mu coś i on naprawdę się zaczerwienił.

W tym momencie Harry dołączył do Hermiony: też wybuchnął śmiechem. Severus – uśmiechający się, a potem czerwieniejący…

– Podejrzewam, że McGonagall powiedziała mu to samo, co ty. – Uśmiechnął się szeroko. – „Severusie, jesteś taki przystojny, kiedy się uśmiechasz, czemu nie robisz tego częściej?" – udawał głos profesor transmutacji tak dobrze, że znowu zaczęli się śmiać. – Powtórzę mu to.

– Nie! – Hermiona przeraziła się tym pomysłem. – Zabiłby mnie.

– Och, cóż…

Nadal się uśmiechał, kiedy później dodawał składniki do swojego eliksiru, tego samego popołudnia. Neville pracował w drugim końcu sali, ponieważ ćwiczyli wybuchowe eliksiry i Severus nie chciał ryzykować życia Harry'ego. Podczas korepetycji jednak nic się nie stało i na koniec oba eliksiry wyszły poprawnie.

– Wyczyśćcie swoje kociołki i możecie odejść – powiedział Severus, kiedy zabutelkowali eliksiry.

Zanieśli swoje narzędzia do zlewozmywaka, by je umyć. Harry podwinął rękawy i rozpoczął zmywanie, nie zauważając w pierwszym momencie, że Neville stoi bezczynnie. Kiedy Harry podniósł na niego oczy, zobaczył, że chłopak patrzy na jego przedramiona. Harry podążył za jego wzrokiem i zbladł.

Blizny. Teraz wyglądające na świeże, wściekło czerwone cięcia. Neville patrzył na nie.

Jego serce zamarło. Opuścił rękawy, wyjął kociołek ze zlewu i udał, że nic się nie stało.

– Quietus… – zaczął Neville, ale Harry mu przerwał.

– Przepraszam, Neville, ale naprawdę nie mogę ci powiedzieć – spojrzał błagalnie na przyjaciela. – Proszę, nie pytaj mnie o to.

– Ale…

– Proszę. – Głos Harry'ego był cienki i ochrypły. – Nie mogę ci nic powiedzieć. Nie teraz.

– Czy twój ojciec o tym wie?

– Neville, proszę…

Patrzyli na siebie w milczeniu. Po paru chwilach Neville kiwnął powoli głową i wyszedł z pokoju, zostawiając Harry'ego samego.

Chłopak osunął się na podłogę. Neville widział jego blizny. Zapomniał na nie rzucić zaklęcie ukrywające. Severus znowu będzie na niego wściekły, kiedy się dowie. Jak mógł być taki beztroski? Co teraz Neville o nim myślał?

Wziął się w garść i dokończył zmywanie. Uporządkował wszystko przed wyjściem. Nie wiedział, jak powiedzieć o tym Severusowi. Starał się dotrzeć do domu najpóźniej, jak to możliwe.

A potem mu nie powiedział. To nie było aż tak ważne.


Następnego dnia Ares dołączył do nich w bibliotece. Nie powiedział ani słowa, tylko usiadł przy stole i wyciągnął książki. Hermiona spojrzała pytająco najpierw na niego, potem na Harry'ego, a kiedy Harry pokiwał głową twierdząco, wzruszyła ramionami i ponownie zajęła się książkami.

Odtąd uczyli się we trójkę.

W następnym tygodniu Harry razem z Neville'em sporządzili swój pierwszy wcześniej nie znany eliksir. Tego wieczora zapytał Severusa, czy może mu pomóc w badaniach na temat wilkołaków i ten zgodził się, trochę zdziwiony.

Świetnie sobie radził na numerologii i zaklęciach. Nawet zazwyczaj surowa McGonagall pogratulowała mu, kiedy transmutował z powodzeniem ziemniaki we frytki. Uczyli się w tym roku podstawowych transmutacji w zakresie gospodarstwa domowego.

Przytył też trochę.

Nie miał zbyt wielu wizji i tylko raz zdarzył mu się koszmar.

Ale nadal nie był w stanie utworzyć najprostszej tarczy, podczas gdy reszta klasy już pracowała nad silniejszymi i bardziej skomplikowanymi osłonami. Było mu bardzo wstyd, ale nie mógł nic na to poradzić. Gdy tylko pani Figg kierowała na niego swoją różdżkę, stawał się zupełnie bezsilny. Po pewnym czasie profesor zleciła mu poszukiwania materiałów na ten temat w bibliotece. Najwyraźniej nie chciała zwracać uwagi klasy na nieudolność Harry'ego.

To by było zbyt podejrzane. Nie żeby Hermiona tego nie zauważyła. Oczywiście, że to spostrzegła. Ale nie mówiła o tym z Harrym.

Dzień przed Halloween miał się odbyć pierwszy mecz quidditcha. Slytherin kontra Gryffindor. Harry nie czekał na to z utęsknieniem. To oznaczało, że wspólna nauka jego i Hermiony w bibliotece miała się zakończyć. Ron będzie miał więcej czasu i nawet ona planowała spędzać popołudnia ze swoim chłopakiem, zamiast z Harrym i Aresem. Harry rozumiał to jej pragnienie, ale czuł się zawiedziony. Z Hermioną przy boku miał wrażenie, jakby wszystko w jego życiu było na miejscu, czuł się sobą.

Cóż, Ares również był dobrym przyjacielem, ale był dużo cichszy i bardziej zamknięty w sobie niż Hermiona – i Harry nie znał go równie dobrze jak znał dziewczynę.

To była piękna niedziela. Jasna i cieplejsza niż zwykle. Po śniadaniu uczniowie zaczęli wychodzić na zewnątrz – a Harry czuł takie rozczarowanie i smutek, że ledwo mógł się ruszyć.

Kochał quidditcha. Kochał to napięcie ostatnich minut przed rozpoczęciem meczu, kiedy Oliver Wood dawał ostatnie wskazówki zawodnikom. Cóż, Oliver już ukończył szkołę, ale Angelina – nowy kapitan drużyny Gryfonów, z pewnością miała jakieś mądre rzeczy do powiedzenia zanim się zacznie… I latanie. Jego ulubiona rozrywka, coś, na czym znał się najlepiej.

Nie chciał uczestniczyć w tym jako zwykły widz. Nie wspominając o tym, że nie wiedziałby gdzie usiąść: pomiędzy Ślizgonami z Severusem czy z Gryfonami obok Hermiony i Neville'a… Wzdrygnął się na samą myśl o tym. Postanowił zostać. Kiedy Ares wstał po skończeniu śniadania, on siedział dalej.

– Nie idziesz? – zapytał Ares.

– Raczej nie – odpowiedział stanowczo.

– Chcesz żebym z tobą został? – Ares spojrzał na niego z ciekawością.

– Nie, Ares. Idź. Wiem, że lubisz quidditcha. Ja po prostu nie mam ochoty iść.

Ares westchnął i spojrzał tęsknym wzrokiem na zewnątrz. Najwyraźniej miał poważny dylemat, co robić. Ale nadejście dyrektora rozwiązało ten problem.

– Quietus, mogę z tobą porozmawiać? Na osobności – dodał i uśmiechnął się do Aresa, który kiwnął głową i poszedł na boisko do quidditcha.

Dumbledore usiadł obok Harry'ego przy stole Ślizgonów. Harry szybko się rozejrzał. Byli w sali tylko we dwóch.

– Jest aż tak źle? – zapytał życzliwie dyrektor, a Harry przytaknął. – Wiesz, Quietus, zazwyczaj nie możemy dostać tego, czego chcemy. Wręcz przeciwnie.

– Wiem. – Harry spojrzał w pusty talerz. – Tylko… To takie niesprawiedliwe. Dlaczego ja? Zawsze ja?

– Zawsze najsilniejsi muszą nieść ciężar tych słabszych.

Harry podniósł oczy na starszego mężczyznę i nagle zdał sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie widział go z tak małej odległości. Teraz dostrzegał linie zmęczenia i smutku na starej twarzy. W jakiś sposób wyczuł ogromny ciężar odpowiedzialności na wiekowych ramionach.

– Czy nigdy nie myślał pan, aby… porzucić to wszystko, zakończyć walkę i przejść na emeryturę? – zapytał czując, że to nieco nieuprzejme pytanie. Czy to była jego sprawa?

Może i była, ponieważ Dumbledore nie odmówił odpowiedzi.

– Raz myślałem, kiedy poznałem twojego ojca. Był silniejszy ode mnie i chciałem mu powierzyć całą troskę i odpowiedzialność, które spoczywały na mnie, ale on umarł.

Harry potrząsnął głową.

– Jeżeli był taki silny, to dlaczego pozwolił się dać zabić Voldemortowi?

– Chciał uratować Severusa. Uważał, że ważniejsze jest sprowadzenie brata na jasną stronę niż stanie się jej przywódcą. – Oczy dyrektora patrzyły z roztargnieniem na zaczarowany sufit. – Nigdy nie pozwalał, aby uważano go za silnego. Nigdy nawet nie uważał się za silnego. Jak ja, kiedy byłem w jego wieku… – Spuścił wzrok i spojrzał na Harry'ego. – I jak ty. Czy wiesz, że bardzo mi go przypominasz?

– Nie tylko panu – wymamrotał Harry z przygnębieniem. – Nawet profesor Binns myli mnie z nim. Nie wspominając o innych nauczycielach, z wyjątkiem profesor Figg i profesora Vectora, którzy nie uczyli tutaj piętnaście lat temu…

Dumbledore zachichotał.

– Słyszałem o zajściu z profesorem Binnsem – powiedział. – Przyznałeś się do pokrewieństwa z pewnym goblinem, który nazywał się Godryk…

– Och, nie… – Harry speszył się. – Przeklęty.

– Język, Quietus… – Dumbledore uniósł palec wskazujący w nauczycielski sposób.

– Ale to było nazwisko Godryka. – Harry krótko zachichotał.

Roześmiali się.

– A co z naszym wspólnym przyjacielem? – zapytał Dumbledore.

– Kim?

– Severusem. Wydaje się szczęśliwszy ostatnio.

– Naprawdę? – Twarz Harry'ego rozjaśniła się. – Myślałem, że to tylko moja wyobraźnia.

– Nie ma już tak wielu skarg na niego. Uczniowie mówią, że jest dla nich łagodniejszy.

– Nie czuję tego – odpowiedział Harry poważnie. – Na moich lekcjach zawsze dręczy Gryfonów. Z wyjątkiem Hermiony i Neville'a…

– Ponieważ Gryfoni cię nie akceptują.

– Wiem. Może dlatego nie widzę różnicy.

– Czy traktuje ciebie jak pozostałych?

Harry zamknął oczy pogrążony w myślach.

– Trudno to ocenić. Zmiana jest zbyt duża i nagła.

– Jaka zmiana?

Harry uśmiechnął się szeroko.

– Pomiędzy moją czwartą i piątą klasą. Ostatnio już nie chce, aby mnie wyrzucono, ani żebym wypił truciznę podczas zajęć.

– Więc jest dla ciebie łagodny.

– Tylko normalny, a nie łagodny – poprawił Harry, a potem zaczęli rozmawiać o wspólnych badaniach Severusa i Harry'ego nad lekarstwem dla wilkołaka. Byli tak zatopieni w rozmowie, że nie zauważyli, jak ktoś przy nich stanął.

– Wygląda na to, że mamy tak słabą drużynę w tym roku, że nawet bez słynnego Pottera Gryfoni bez problemu nas pokonali – fuknął Severus i usiadł obok nich. – O czym rozmawiacie?

– O twoich badaniach – wyjaśnił Harry.

Naszych badaniach – poprawił go Severus i spojrzał z dumą na dyrektora. – Quietus jest wspaniałym współpracownikiem.

– Asystentem – zaprotestował Harry.

– Nie wierz mu, Albus. To tylko impertynencki głupek. – Mistrz Eliksirów uśmiechnął się dumnie i objął ramieniem Harry'ego. – Ale wspaniały talent w eliksirach.

Harry zaczerwienił się gwałtownie i próbował strząsnąć rękę Severusa z ramienia.

– Nie jestem utalentowany, Se… ojcze – poprawił się, kiedy zobaczył uczniów wracających z boiska. Znowu spróbował zrzucić jego ramię, ale kiedy zobaczył jego dumny uśmiech, a potem wesołe iskierki w oczach dyrektora, wpadł na pewien pomysł. Pozwolił leżeć ramieniu Severusa na swoim, za to pochylił się do Dumbledore'a.

– Czy wie pan, panie dyrektorze, że dziewczęta mówią, że ojciec jest bardzo przystojny, kiedy się uśmiecha? – spytał konfidencjonalnie.

Następna chwila była absolutnie wspaniała. Dumbledore wybuchnął śmiechem tak głośnym, że wszyscy odwrócili się w ich kierunku z zainteresowaniem. Uśmiech zastygł na twarzy Severusa, a na jego twarz buchnął jaskrawy rumieniec. Harry nie przypuszczał, że zimnokrwisty Severus może aż tak się zaczerwienić. Ale Mistrz Eliksirów nie potrzebował zbyt wiele czasu, by odzyskać panowanie nad sobą – przynajmniej częściowo, ponieważ nadal się uśmiechał, chociaż tym razem trochę złośliwie.

– Tak? – Severus odwrócił się w stronę Harry'ego z udawaną ciekawością. – A co mówią o tobie? Jak tam twój fanklub?

– Nie mam żadnego fanklubu – wymamrotał zażenowany Harry i znowu zaczerwienił się, spoglądając nieprzychylnie na chichoczącego dyrektora.

– To tylko kwestia czasu, kiedy nie będę w stanie odgonić stęsknionych dziewcząt od drzwi naszej kwatery – droczył się Severus.

Harry skoczył na równe nogi.

– Poczekaj, niech no cię dopadnę! – pogroził mu.

– Jestem przerażony, młody człowieku – zadrwił Mistrz Eliksirów, krzyżując ręce na piersiach w znajomym geście oczekiwania.

– Nie boję się ciebie! Cokolwiek o tym sądzisz.

– Zobaczymy.


Po kolacji Harry poszedł do biblioteki po swoją książkę od transmutacji, którą zostawił tam w piątek. Kierując się w stronę lochów z książką w ręku, zastanawiał się nad zmianą zachowania Severusa – względem niego. Nie względem jego jako Harry'ego Pottera, ale względem niego jako jego syna. Minęły dwa miesiące, odkąd zaczęła się szkoła, a to była pierwsza publiczna demonstracja uczuć Severusa. W klasie zawsze traktował Harry'ego neutralnie, starał się unikać nawet rozmowy z nim, jeśli musiał się już do niego jakoś zwrócić, to nigdy nie wołał go po imieniu, po prostu mówił, czego chciał i to wszystko.

Ale dzisiaj… Severus usiadł obok niego, objął go przed niemal całą szkołą i chwalił się nim przed dyrektorem. Harry przyznał się przed sobą, że chociaż czuł się trochę nieswojo, to było to bardzo pochlebiające, nie wspominając o tym, że Severus zachowywał się jak dumny ojciec.

Uśmiechnął się. Nagle jego życie nie wydawało się już takie trudne.

Bach!

Coś upadło na podłogę i ktoś jęknął z bólu.

– Zostaw mnie w spokoju, proszę…! – Usłyszał czymś przepełniony bólem głos.

Harry natychmiast zapomniał o swoim dobrym humorze. Wyciągnął różdżkę i podszedł bliżej na palcach.

To był Seamus. Leżał na posadzce i krwawił.

Seamus? Co on tutaj robił? Powinien być teraz w pokoju wspólnym Gryfonów i razem z innymi świętować zwycięstwo nad Ślizgonami.

– Silencio – wyszeptał nieznany głos i Harry już nic więcej nie mógł usłyszeć. Ale teraz dostrzegł czyjąś postać. Stała w cieniu, odziana w pelerynę, kaptur miała narzucony na głowie. To mógł być każdy. Postać podniosła różdżkę i skierowała ją na bladego Seamusa.

Harry zamarł. Czy tamten chciał go zabić?

Myśli gnały w jego głowie. Co mógł zrobić? Był zbyt daleko, by dotrzeć do nich na czas. Nagle wpadł na pomysł. Zaklęcie osłaniające!

Ale on nie mógł wykonać nawet najprostszego z nich! A teraz potrzebował silniejszego niż głupi Clipeus.

Robił jednak badania na temat zaklęć osłaniających przez cały miesiąc. Wiedział o nich dużo. Znał ich działanie i teorię ich rzucania. Musiał tylko stworzyć jakąś tarczę – możliwie najsilniejszą z nich. Nie czekał już ani chwili dłużej.

– Thorax! – wykrzyknął z determinacją, wskazując różdżką na Seamusa.

Niebieskie światło wystrzeliło z końca jego różdżki i natychmiast otoczyło leżącego chłopca. Harry zaczął biec w tamtą stronę. Zakapturzona postać odwróciła się i zniknęła w ciemnym korytarzu. Harry nie przejął się tym. Uklęknął obok płaczącego Seamusa.

– Hej, kto to był? – zapytał, zatroskany.

– Nie wiem – jęknął Seamus, wycierając łzy rękawem. – Zaatakował mnie w ciemności i pobił jakimiś nieznanymi klątwami…

Harry sprawdził jego obrażenia.

– Musimy pójść do skrzydła szpitalnego – powiedział stanowczo i pomógł mu wstać, podpierając go ramieniem. – Gdzie byłeś? – zapytał, kiedy zaczęli iść chwiejnym krokiem.

– W Hogsmeade – wymamrotał zbolały Seamus.

– Po piwo kremowe na przyjęcie? – Harry potrząsnął głową. – Jestem pewny, że bliźniaki Weasley mają go wystarczająco dużo. Nie trzeba było ryzykować wpadki.

– Skąd o tym wiesz? – zapytał Seamus podejrzliwie.

Harry miał ochotę dać sobie w ucho. Prawie wygadał swój sekret. Pięknie!

– Jestem z nimi w dobrych stosunkach – powiedział, siląc się na spokój. – Więc nie szedłeś po piwo kremowe?

– Nie. – Seamus pokręcił głową. – Ja tylko… chciałem odwiedzić grób Harry'ego.

Harry potrzebował wszystkich swoich sił by zachować spokój. Jego grób… Nie umarł, a mimo to miał grób w Hogsmeade. Pięknie. Skrzywił się.

Nie wspominając o tym, że czuł się coraz gorzej z powodu obcego dotyku. Ale skrzydło szpitalne było już blisko i będzie mógł puścić Seamusa. Jedna minuta. Tylko jedna minuta.

– Co to było to… niebieskie światło w korytarzu? – zapytał nagle Seamus.

– Zaklęcie osłaniające. Thorax. Jedno z najsilniejszych.

– Ale ty… Ty nie mogłeś wykonać na lekcjach nawet najprostszej tarczy! – krzyknął zaskoczony chłopak.

– Wiem, ale teraz różdżka nie wskazywała na mnie, tylko na ciebie i mogłem się skoncentrować wystarczająco, by ją wyczarować – wyjaśnił słabo Harry.

Dotarli do drzwi skrzydła szpitalnego.

Harry położył Seamusa na łóżku i skierował się w stronę gabinetu pani Pomfrey, ale głos Seamusa zatrzymał go.

– Hej, Quietus!

Odwrócił się do niego zirytowany.

– Co…?

– Przepraszam, że byłem dla ciebie taki podły – powiedział cicho Seamus. Harry machnął ręką zbywająco, ale Seamus dokończył: – Nie jestem pewien, czy bym cię uratował w takiej sytuacji, a już na pewno nie zaprowadziłbym cię do szpitala, a ty przecież tak bardzo nienawidzisz być dotykanym…

Harry znowu zadrżał, potem wzruszył ramionami. Więc nie tylko Hermiona to zauważyła.

– Cóż, ale zrobiłem to. Przepraszam… – powiedział w końcu i znowu odwrócił się w stronę gabinetu.

– Nie. – Głos Seamusa znowu go zatrzymał. – To ja przepraszam. Zachowywałem się nie w porządku w stosunku do ciebie z powodu… reputacji twojego ojca… I wrogości Rona. Naprawdę mi przykro.

– Przeprosiny przyjęte. – Harry uśmiechnął się. – Ale teraz pozwól mi wreszcie przyprowadzić panią Pomfrey. Jestem zmęczony, chcę iść do domu.

– Dobrze. – Seamus również się uśmiechnął. – I dzięki.


Następny dzień był pełen wydarzeń.

Seamus nadal przebywał w skrzydle szpitalnym, ale w nocy opowiedział swoją historię dyrektorowi, który zdecydował się działać tak szybko, jak to tylko możliwe. Na pierwszych lekcjach nauczyciele zabrali uczniom różdżki, by sprawdzić je za pomocą zaklęcia Priori Incantatem, ale nie mogli znaleźć tej, którą zaatakowano Seamusa, chociaż brakowało różdżki Terry'ego Boota. Powiedział, że zgubił ją na trybunach podczas meczu quidditcha i upierał się, że to nie on zaatakował Seamusa. Jednak jego koledzy z Ravenclawu zeznawali przeciwko niemu: wrócił do dormitorium dopiero po północy.

Pomiędzy nauczycielami wywiązała się wielka kłótnia na temat tego, co zrobić z chłopakiem, ale Dumbledore bronił go – niewinny dopóki nie udowodni mu się winy – jak później powiedział Severus Harry'emu. Chłopak uśmiechnął się ironicznie, przypominając sobie te same słowa wypowiedziane kilka lat wcześniej, kiedy została otwarta Komnata Tajemnic i Snape – nie, nie Severus, tylko ten wredny dupek Snape – podejrzewał właśnie jego. Severus najwyraźniej o tym nie pamiętał.

Severus był przekonany, że to Terry był odpowiedzialny za nocny atak i Harry teraz się z nim zgadzał, chociaż nie mógł pojąć, dlaczego wyjaśnienia Terry'ego były takie słabe i głupie. Z całą pewnością znał skutki takiego czynu. Harry nie mógł go zrozumieć.

– Może ktoś inny użył jego różdżki – podsumował swoje rozważania Severusowi.

Ten spojrzał na niego z zastanowieniem.

– A jego nieobecność w dormitorium?

Harry poruszył się nieswojo.

– Może to zwykły zbieg okoliczności.

– To zbyt podejrzane, nie uważasz?

Harry przytaknął.

– W tym właśnie problem. On nie jest taki głupi. W końcu jest Krukonem!

Severus uśmiechnął się.

– To był inny rodzaj inteligencji. Ślizgoński rodzaj.

– Więc to jeden z twoich Ślizgonów!

– Hej, Quiet, wyciągasz pochopne wnioski!

Harry wzruszył ramionami i porzucił ten temat.


Następnego dnia Seamusa wypuszczono ze skrzydła szpitalnego. Mógł zjeść śniadanie w Wielkiej Sali ze swoimi kolegami.

Ale nie usiadł na swoim zwykłym miejscu przy stole Gryfonów. Najpierw podszedł do dyrektora i wyszeptał mu coś do ucha. Dumbledore uśmiechnął się do niego i przytaknął życzliwie. Seamus uśmiechnął się.

– Chciałbym poprosić was o uwagę! – Dumbledore podniósł głos.

W Wielkiej Sali zaległa cisza, wszyscy spojrzeli na dyrektora i Seamusa stojącego obok niego.

– Może znaleźli winowajcę – wymamrotał Ares do Harry'ego. Ten potrząsnął głową.

– Nie sądzę. Mam inne podejrzenia…

Dyrektor mówił dalej.

– Pan Finnigan ma wam coś do powiedzenia – powiedział i usiadł.

Seamus odchrząknął nerwowo.

– Ja tylko chciałem… – Kaszlnął i znowu odchrząknął. – Ja tylko chciałem podziękować Quietusowi Snape'owi za pomoc – powiedział i nerwowo podrapał się po karku. Zapomniał zupełnie, co chciał powiedzieć. – Ekhem… Więc… Dziękuję. – Zaczerwienił się i pośpieszył na swoje miejsce.

– Co za wstyd! – Ares spojrzał ostro na Malfoya i dokończył ze sztucznym oburzeniem: – Ślizgon broniący Gryfona!

– On nie jest Ślizgonem – warknął w odpowiedzi Malfoy.

– Naprawdę współczuję twoim znajomym, Malfoy. Być z tobą w jednym domu… prawdziwy wstyd…

– Współczuję sobie, kuzynie. Być z tobą w jednej rodzinie… To dużo bardziej nieprzyjemne.

Cisza zaległa przy stole Ślizgonów. Wszyscy patrzyli się na tę dwójkę. Harry usłyszał cichy brzdęk, kiedy ktoś upuścił nóż na talerz.

Harry spojrzał z ciekawością na Malfoya. Cóż, czasami nienawidził tego całego rankingu czarodziejów i spraw z nim związanych.

– Tylko kuzynem w drugiej linii, Malfoy. Dzięki Bogu.

– Więc wiesz…

Harry wzruszył ramionami.

– Widzę, że tobie ktoś powiedział, abyś był dla mnie milszy.

Malfoy spojrzał na niego wrogo, ale nie powiedział ani słowa.

– Cóż, muszę iść, przykro mi. – Odwrócił się do Ślizgonów. – Koniec przedstawienia, naprawdę mi przykro. Ciąg dalszy być może nastąpi. – Potem pochylił się do Aresa. – Do zobaczenia na numerologii.

Ares kiwnął głową i Harry poszedł na zaklęcia.

Kiedy wszedł, wszyscy spojrzeli na niego życzliwie.

– Cześć, Quietus – powiedział Neville.

Harry skinął mu głową i usiadł na swoim miejscu.

– Hej, dzięki. – To był Dean. Parvati i Lavender uśmiechnęły się do niego ciepło.

Wyglądało na to, że wreszcie wszyscy go zaakceptowali.

Wszyscy, z wyjątkiem jednej osoby.

Ron siedział na swoim krześle, z rękoma skrzyżowanymi na piersiach i patrzył na Harry'ego z taką nienawiścią, z jaką nigdy nie patrzył nawet na Malfoya.

Harry raptem poczuł, że całe to jego zwycięstwo jest nic nie warte.

Nigdy nie zdobędzie przyjaźni Rona.

Przyjaźń… Jakby stał w porcie i patrzył na wielki statek o nazwie „Przyjaciel", z Ronem na pokładzie, bezpowrotnie odpływającym w dal.