19. ZDRADA
Severus był w takim szoku, że nie mógł nawet poruszyć palcem przez długie (zbyt długie) minuty. Serce mu waliło, gdy próbował obliczyć, jak dużo czasu mogło upłynąć od porwania Harry'ego.
Co teraz mógł zrobić?
Kto mógł mu pomóc?
Odpowiedź była jasna i oczywista, więc wrzucił garść proszku Fiuu do ognia.
- Black Manor - wyszeptał. Za chwilę zobaczy Dumbledore'a, próbował się uspokoić. Dumbledore znajdzie sposób, aby ocalić jego syna stamtąd...
Z cichym "pop" w płomieniach pojawiła się głowa Lupina.
- Cześć, Severusie. Co się stało? - zapytał z lekkim zmęczeniem.
- Sprowadź Dumbledore'a. Porwano Harry'ego.
Całe zmęczenie natychmiast zniknęło z twarzy mężczyzny, zastąpione przez głęboki niepokój.
- Nie ma tu Albusa. Co więcej, nie wiem gdzie jest, ani kiedy wróci.
Severus zacisnął pięści w bezsilnej wściekłości i kopnął stojące obok krzesło.
- Cholera! - Lupin widział, jak stara się odzyskać nad sobą panowanie i zacząć myśleć trzeźwo. - Jacyś inni?
- Tylko ja i Ania, Severusie. Trzy godziny temu były ataki. Śmierciożercy zaatakowali kilka mugolskich rodzin, które miały dzieci czarodziejów. Wielu zginęło, Ministerstwo jest bezsilne, więc Zakon poszedł ruszył na pomoc... - Mina Remusa wyrażała irytację. - Zostałem, aby zaopiekować się Anią i przyjmować wiadomości...
Severus nie słyszał ostatniego zdania. Upadł na kolana, ukrył twarz w dłoniach; myśli wirowały w jego głowie, kiedy próbował wymyślić przynajmniej jeden wykonywalny plan uwolnienia Harry'ego, albo choć zbliżenia się do niego... Nie widział zamyślonej twarzy Lupina, kiedy ten spoglądał na wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę cierpiącego emocjonalne tortury.
Nagle Snape zerwał się na nogi i wybiegł z pokoju, aż jego szaty załopotały za nim. Zostawił zaskoczonego Lupina samego. Remus już miał za nim podążyć przez kominek, kiedy zawołała go Ania.
- Remmy, co to było?
Westchnąwszy, Lupin odwrócił się. Na chwilę prawie zapomniał o dziewczynce.
- Quietus zniknął i wujek Severus się martwi - wyjaśnił, ale myślami był gdzie indziej. Spojrzał na Anię. - Załóż szatę, Aniu. Muszę mu pomóc, ale nie mogę zostawić cię tutaj samej. Szybko! - Pośpiesznie zaprowadził dziewczynkę do jej pokoju. Kiedy zakładała jakieś ciepłe ubranie, on sprawdził różdżkę i zabrał ze swojej szafki kilka buteleczek... zmodyfikowanego przez Severusa eliksiru antywilkołaczego. Tak zmodyfikowanego, że już pewnie nawet nie powinien nosić pierwotnej nazwy, pomyślał. Wiedział, że Severus spędził wiele dni i nocy nad jego udoskonaleniem, a Harry był tak zręcznym asystentem, że Snape był zawsze zawstydzany przez chłopaka - JEGO SYNA, co Mistrz Eliksirów zawsze podkreślał. Lupin potrząsnął głową. Nie teraz. Nie miał czasu, aby o nich myśleć. Zabierze Anię do Hogwartu i zaprowadzi ją do Minervy, potem znajdzie Severusa i... Tutaj jego myśli się zatrzymywały. Nie miał żadnego pomysłu.
- Jestem gotowa, Remmy. Możemy iść - dziewczynka ziewnęła i przycisnęła misia do piersi. To był prezent gwiazdkowy od Syriusza, pomyślał ze smutkiem Lupin. Najwyraźniej, wszystko zawsze szło ku gorszemu... Przytulił dziewczynkę do siebie ramieniem i wziął garść błyszczącego proszku z doniczki, podszedł do ognia i wrzucił proszek w płomienie. Z rykiem ogień zmienił kolor na szmaragdowo zielony i wystrzelił ponad dwie postacie, które weszły prosto w niego. Lupin wykrzyknął: - Hogwart, kwatera Severusa Snape'a! - i oboje zniknęli.
-----
Podczas, gdy Lupin czekał na Anię w Black Manor, a Harry leżał nieprzytomny w nieznanym miejscu w Wielkiej Brytanii, Severus Snape zatrzymał się przed uśmiechniętą szyderczo chimerą i odwzajemnił jej brzydki uśmiech.
Może kilka minut temu nie miał żadnego pomysłu, ale teraz dokładnie wiedział, co robić.
Harry został porwany przez Voldemorta.
Jednym z najbardziej zaufanych sług Voldemorta był Lucjusz Malfoy - Śmierciożerca, posiadacz obrzydliwego znaku na swoim lewym przedramieniu.
Snape również nadal miał swój Znak.
Znał Lucjusza dość dobrze. Znał też całkiem dobrze hierarchię Wewnętrznego Kręgu. I był uznanym ekspertem również na tym polu.
Po drodze do gabinetu dyrektora, Snape zrobił postój: zabrał ze swojego gabinetu małą buteleczkę z błotnistą, paskudną zawartością. Eliksir potrzebował jeszcze tylko jednego elementu do wykończenia.
- Gwiazda Poranna... - Pochylił się do statuy szepcząc alarmowe hasło, i przez krótką chwilę zadrżał na myśl o znaczeniu hasła. Dobrze, że Dumbledore nie chciał, aby hasło było po łacinie; "Lucifer" brzmiałoby zbyt podobnie do imienia obecnego rezydenta, nie wspominając o innych skojarzeniach...
Chimera wpuściła go na schody i wchodząc, Snape mruknął kolejne hasło, dotyczące już samego gabinetu:
- Quietus. - To było wewnętrzne alarmowe hasło od piętnastu lat, które pozwalało jego użytkownikowi na spokojne wejście do środka, bez alarmowania kogokolwiek wewnątrz. Nie znał go nikt oprócz Dumbledore'a, McGonagall i Snape'a.
Zazwyczaj wchodzenie po schodach przypominało Snape'owi o bracie - chociaż nigdy wcześniej nie użył tego hasła. Tym razem jednak dodało mu sił. Maszerował na wojnę dla Harry'ego i tylko dla Harry'ego. Dla Quietusa Harolda Snape'a. Chłopca Który Go Kochał. Chłopca Którego On Kochał.
Jego kroki były zupełnie ciche, tak samo jak jego ruchy. Jego szaty falowały za nim bez wydawania najcichszego dźwięku, gdy wszedł do pustego przedsionka. Był absolutnie zdeterminowany. Nikt nie odbierze mu jego syna, nigdy!
Wyciągnął różdżkę i zatrzymał się na chwilę, a potem...
Mocnym kopnięciem otworzył drzwi i po sekundzie był już w środku, z różdżką wycelowaną w Malfoy'a.
- Severus? Co jest...? - to były słowa Malfoy'a, ale przerwał mu chrapliwy okrzyk:
- DRĘTWOTA!
Malfoy upadł na stół, nieprzytomny. Snape nie kłopotał się wiązaniem go; wyciągnął buteleczkę i spojrzał na srebrnowłosego mężczyznę. Zdecydowanie uniósł jego bezwładne ramię z biurka i naciął je małym sztyletem, który zawsze nosił ze sobą.
Dodał pięć kropel krwi do zmienionej wersji Eliksiru Wielosokowego. Wystarczy tylko na godzinę, zupełnie jak każdy inny Wielosokowy, ale ten został oparty na krwi Malfoy'a, więc dał Snape'owi wystarczająco dużo esencji Śmierciożercy, aby poczuł przeznaczone dla niego wezwanie od Voldemorta i był w stanie na nie odpowiedzieć.
Ale najpierw...
- Accio szaty Śmierciożercy! - krzyknął i wcale nie był zdziwiony, kiedy z głośnym "BUM" otworzyły się drzwi szafy i po chwili poleciał w jego stronę kompletny strój.
Jedną minutę zajęło mu włożenie go. Łapiąc różdżkę Malfoy'a, by zrobić idealne wrażenie, pośpiesznie wybiegł w gabinetu.
Nikt go nie zatrzymywał. We wrotach szkoły odkorkował butelkę i wypił paskudną miksturę. Poczekał kilka chwil na efekty i od razu wiedział, że się nie mylił. Jego przedramię, które od ostatniego lata było zazwyczaj przyjemnie odrętwiałe, teraz paliło i bolało. "Jak za dawnych, dobrych czasów" pomyślał sarkastycznie. Założył maskę, zgarnął poły peleryny i zaczął ponownie gnać w stronę Punktu Aportacyjnego.
Mógł mieć tylko nadzieję, że nie przybędzie zbyt późno.
-----
Lupin stał pod drzwiami McGonagall, ale nikt nie odpowiadał na pukanie. Na jego twarzy malowała się troska i nagle poczuł się wyjątkowo głupio. Dlaczego przybył do Hogwartu? Co powinien zrobić? Musiał odstawić Anię w bezpieczne miejsce przed podjęciem jakichkolwiek działań, ale nie mógł znaleźć żadnego innego bezpiecznego miejsca w Hogwarcie teraz, kiedy Malfoy został dyrektorem...
Chociaż...
- Chodź, Aniu - pociągnął rękę na wpół śpiącej dziewczynki. Nie zareagowała. Z westchnieniem Lupin podniósł ją na lewym ramieniu, w prawej ręce dzierżąc stanowczo różdżkę.
Do Wieży Gryffindoru!
W pustych korytarzach odbijało się echo jego pośpiesznych kroków; budynek wydawał się ospały, jakby martwy i nieprzyjemnie obcy. Lupin przestraszył się. Dwa lata temu, kiedy tutaj uczył, korytarze nigdy nie były o tej porze tak ciche i pozbawione życia. Głodni uczniowie zakradali się do kuchni, w pustych salach odbywały się potajemne randki, dowcipnisie denerwowali Filcha, a nauczyciele - oczywiście, przede wszystkim Severus - patrolowali korytarze, próbując ich przyłapać.
A teraz - cisza.
Gruba Dama przyglądała mu się z oczekiwaniem, kiedy poprosił ją, aby go wpuściła.
- Potrzebuję hasła, kochanie. Nie jesteś już tutaj profesorem, więc nie mogę cię bez niego wpuścić, przykro mi.
- Ale muszę się spotkać... - zastanowił się szybko - ...muszę się spotkać z panną Granger. Nagła potrzeba. Proszę.
- Nie, przykro mi. Nowy rozkaz... - Lupin widział na jej twarzy współczucie, ale i tak go nie wpuściła.
Lupin poczuł się bezsilny, a czas uciekał. Gdzie teraz iść?
- Och, profesor Lupin - zabrzmiał nagle gorzki głos z sarkazmem i groźbą. - Ty, tutaj?
Lupin odwrócił się i zobaczył uśmiechającego się szyderczo Krwawego Barona. "Zupełnie taki sam jak uśmieszek Severusa" pomyślał nerwowo Lupin.
- Nie twój interes - wymamrotał ponuro.
- Ja tak nie uważam. Widziałem, jak wychodziłeś z kwater Severusa. Co tam robiłeś?
Przeklęty drań. Akurat tego potrzebował. Szyderczego, znienawidzonego starego wroga. Od czasu dowcipu Syriusza Krwawy Baron nienawidził wszystkich Huncwotów, i z zemsty szpiegował chłopców, zgłaszając ich manewry po szkole samemu Dumbledore'owi, czego nie robił żaden inny duch (z wyjątkiem Irytka, oczywiście).
A z jego przeklętym szczęściem, pierwszą osobą, którą spotkał, był właśnie Krwawy Baron.
- Voldemort porwał Quietusa. Przyszedłem pomóc Severusowi - powiedział wreszcie Remus. - Ale mam tę dziewczynkę pod opieką i chciałem zostawić ją w bezpiecznym miejscu, zanim za nim pójdę.
Reakcja ducha zaskoczyła Lupina. Na twarzy Barona pojawiło się zmartwienie i dziwne, wstrętne światło zabłysło w jego oczach.
- Wiarołomny chłopak...
- Ale Quietus... - zaczął Lupin, ale przerwano mu.
- Nie Quietus. Tom - powiedział duch i przez chwilę Lupin zastanawiał się, kim był ten tajemniczy "Tom". - Już zabił Noblestone'a, a teraz... - Baron obrzucił Lupina szacującym spojrzeniem. Lupinowi szczęka opadła. Tom! Baron mówił o Voldemorcie "Tom", tak po prostu?
- Czego potrzebujesz?
Pytanie zaskoczyło Lupina.
- Eee...
- No więc? Mów! - Baron popędził go.
- Hasła do Wieży Gryffindoru - Lupin zdołał wreszcie odpowiedzieć.
- Brevi tempore - zabrzmiała natychmiastowa odpowiedź. - A teraz pośpiesz się!
Lupin automatycznie posłuchał rozkazującego tonu. Odwrócił się do Grubej Damy.
- Brevi tempore! - powiedział i portret odsunął się, nie zadając żadnych więcej pytań.
Lupin prawie upadł z ulgi, kiedy zobaczył zatłoczony pokój wspólny. Była to już niemal pora ciszy nocnej, a Severus wspominał mu o nowych przepisach w szkole, więc obecność studentów była zaskakująca, ale mile widziana. Lupinowi naprawdę nie podobał się pomysł wołania Hermiony, ponieważ żaden chłopak nie mógł wejść do dormitorium dziewcząt - Lupin też.
- Profesor Lupin - ktoś krzyknął. - Czy wie pan coś o Quietusie?
Lupin tylko potrząsnął głową.
- Chciałbym porozmawiać z panną Granger - powiedział i ku jego zdziwieniu tłum rozstąpił się, prowadząc go do zapłakanej Hermiony.
Hałas czyniony przez uczniów obudził Anię.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała, jej głos był zaspany.
- W bezpiecznym miejscu - odpowiedział Remus i spojrzał poważnie na łkającą dziewczynę. - Panno Granger, potrzebuję twojej pomocy.
Spróbowała powstrzymać szloch i przytaknęła.
- Nie musisz się martwić o Quietusa. Chciałbym zostawić z tobą Anię, ponieważ profesor Snape i ja...
- Voldemort zabił moich rodziców - głos dziewczyny był głuchy i zachrypnięty od płaczu.
Lupin upuścił Anię, raptem osłabły z szoku. Ania nie narzekała, podbiegła do brązowowłosej dziewczyny i przytuliła ją mocno swoimi małymi rączkami. Odwróciła twarz do Lupina.
- Możesz iść, Remmy. Uwolnij Quieta. Zostanę z nią - powiedziała poważnie, a gwar w pomieszczeniu ucichł. Ania rozejrzała się. - Voldemort zabił też moich rodziców.
Ramiona Hermiony nagle objęły małe, kruche ciało i ukryła twarz we włosach dziewczynki. Jej ciałem wstrząsał potężny szloch.
Słowa Ani skierowały myśli Lupina na nowy tor. Ania! I dwór, w którym razem z Syriuszem ją znaleźli!
- Hermiono... Aniu, idźcie proszę i znajdźcie McGonagall, wiesz, tę poważną panią w okularach... Powiedzcie jej, że poszliśmy do tego samego miejsca, w którym ty byłaś uwięziona. Będziemy potrzebować pomocy. Dobrze?
- Nie trzeba jej szukać. Będzie tutaj za kilka minut. Poszła powiadomić innych Opiekunów o atakach Sam-Wiesz-Kogo. Zabił... - powiedziała Lavender Brown, ale Lupin jej przerwał.
- Wiem. A teraz... - Lupin odwrócił się, aby wyjść...
- Profesorze! Niech nam pan pozwoli z sobą iść! - Trzech Weasley'ów, Seamus Finnigan i Neville Longbottom stanęli przed nim, zagradzając wyjście.
- Nie - rzekł stanowczo Lupin. - Idziemy na spotkanie z Sami-Wiecie-Kim i jego Śmierciożercami. To nie jest bezpieczne dla...
- Wiemy o tym - powiedział George poważnie (co było dla niego bardzo nietypowe). - Ale nie jest również bezpieczne, żebyście szli tylko we dwóch.
- Ale my jesteśmy dorosłymi i dostatecznie wyszkolonymi czarodziejami, aby się obronić.
- My również nie jesteśmy tacy źli - powiedział stanowczo Neville, ale pod sceptycznym wzrokiem Lupina niepewnie przełknął ślinę.
Lupin zatrzymał się i chwilę rozważał ich ofertę.
- Potraficie wyczarować tarczę? - zapytał. Chłopcy przytaknęli.
- Profesor Figg nas nauczyła - powiedział uśmiechnięty Fred. - Potrafimy również wyczarować coś w rodzaju mgły, aby oślepić wrogów.
- Mgły? - zapytał Lupin nieufnie.
- Zaklęcie Patronusa - Seamus pośpieszył Fredowi z pomocą. - I podstawowe zaklęcia ofensywne i defensywne.
Lupin nie wiedział co robić. Już miał otworzyć usta i odrzucić ich ofertę, kiedy portret Grubej Damy odsunął się i postać Krwawego Barona pojawiła się w progu.
- Szybko, Lupin! Nie masz czasu! Severus już wyszedł!
Lupin ruszył, nie zastanawiając się więcej i wyszedł z pokoju. Chłopcy podążali tuż za nim.
- Wy... - odwrócił się do nich, ale ostry głos ducha przerwał mu w połowie zdania.
- Nie teraz! Nie mamy czasu! Do Punktu Aportacyjnego! - powiedział i odwrócił się pokazując drogę. Chłopcy uśmiechnęli się do swojego byłego profesora.
- Musimy iść, widzi pan - powiedział Fred zuchwale, ale Lupin nie zareagował. Robił plany na następną godzinę, podczas gdy wszyscy biegli za duchem.
- Potraficie się aportować? - spytał zadyszanym głosem, kiedy tam szaleńczo biegli po korytarzach w stronę drzwi wyjściowych.
- Fred i ja tak - sapnął George - ale pozostali nie.
- Jest zaklęcie, którego możemy użyć - Lupin ledwo mógł złapać dech. Baron, oczywiście, nie miał najmniejszych problemów z oddychaniem i utrzymywał mordercze tempo. - Kiedy dotrzemy do Punktu Aportacyjnego, wy wskażecie na mnie swoimi różdżkami i powiedzie "Alligo". To jedno z wielu Przywiązujących Zaklęć. Potem ja się aportuję, a wy ze mną. Rozumiecie?
- Alligo? - dopytał się Seamus.
- Tak.
Lupin kazał im powtórzyć kilka razy zaklęcie, potem stanął pośrodku kręgu i zniknęli w pogłębiającym się mroku.
-----
Kiedy Harry odzyskał przytomność, miał wrażenie, że jego głowa rozpadła się na dwoje. Bolała i pulsowała, a miriada małych iskierek tańczyła mu przed oczami. Kaptur jego peleryny przeciwdeszczowej był lepki od na wpół zakrzepłej krwi, a mokra koszula przylgnęła nieprzyjemnie do jego skóry. Nie wiedział, jak długo leżał nieprzytomny, ale nie mogło to trwać zbyt długo: leżał w tym samym miejscu, w jakim upadł, a ostry kamień, o który rozbił głowę nadal leżał obok.
- Nasz Lord jeszcze nie przybył. I nie mogliśmy do niego dotrzeć - powiedział ktoś cienkim głosem, który wydał się Harry'emu znajomy i ogromna fala ulgi rozeszła się po jego ciele. Dzięki Bogu.
- Będzie na czas, nie martw się - odpowiedział głos niski i chrapliwy. - To będzie wspaniały pokaz, nie przegapi go, wierz mi.
Ulga Harry'ego pierzchła wraz z tym oświadczeniem. Jego myśli pędziły na wyścigi. Przede wszystkim trzeba było zyskać na czasie, aż Severus przybędzie z pomocą. Ponieważ przybędzie - Harry jeszcze nigdy niczego nie był w swoim życiu tak pewny.
Chwilowo najważniejszą rzeczą było utrzymywanie napastników w błędnym mniemaniu, że jest synem Severusa. Lewą ręką (która leżała tuż obok jego twarzy) dotknął tyłu głowy, gdzie rana nadal krwawiła i rozsmarował sporą ilość krwi na czole i twarzy - w razie, gdyby rzucili na niego zaklęcie Revelo. Czasami otwierał oczy i zerkał na swoich strażników, ale oni nie pilnowali go zbyt uważnie. Byli pewni (i Harry musiał się z nimi zgodzić), że po takim upadku nie będzie w stanie wstać o własnych siłach.
Harry jęknął boleśnie i zwinął się w kłębek. Wyższy mężczyzna spojrzał na niego.
- Myślę, że nie czuje się zbyt dobrze - ich śmiechy były nieprzyjemne.
- A to dopiero początek! - Śmiech jeszcze się wzmógł. Jeden ze strażników kopnął Harry'ego w żebra, który otworzył oczy z ostrego bólu.
- Witaj w Krainie Bólu, chłopcze - powiedział wyższy człowiek i znowu się zaśmiali.
Harry zamknął oczy i dotknął nogi. Ledwo powstrzymał westchnienie ulgi. Nadal miał przy sobie swoją różdżkę! I nadal była niewidoczna, oczywiście. Powolutku wyjął ją i włożył do lewego rękawa i wsunął ją pod pasek zegarka. Zegarek był pierwszym prezentem, jaki otrzymał od Severusa, przypomniał sobie z wdzięcznością. Każda szansa w tej sytuacji była w jakiś sposób prezentem od Severusa. Jego różdżka, zegarek - i nadzieja, że nie zostanie sam.
Kilka trzasków aportacji zabrzmiało w głuchej ciszy. Harry dostrzegł z najwyższym przerażeniem, że pierwszym przybyszem był sam Czarny Lord. Krótkim gestem ręki rozkazał dwóm mężczyznom zanieść Harry'ego do dużego, czarnego budynku.
Harry kilkakrotnie czuł pokusę wyciągnięcia swojej różdżki i rzucenia Zabijającego Zaklęcia na to odrażające stworzenie, ale powstrzymywała go pamięć o słowach Severusa: "Nie możesz pokonać Mroku Mrokiem... Musisz pokonać Mrok Światłem." Po czterech miesiącach nauki, Harry zrozumiał prawdę tych słów. Ale nie był gotowy umrzeć. Jeszcze nie.
Ogłuszenie tych dwóch Śmierciożerców byłoby bezcelowe. Nie mógł poruszać się bez pomocy, ogłuszyłby ich, a potem przyszliby następni, aby go zabić. Z drugiej strony, pamiętał zbyt dobrze pierwsze rundy tortur zeszłego lata, kiedy Severus spróbował zabić Czarnego Lorda, a zaklęcie zostało odrzucone przez tarczę Voldemorta.
Jego stopy ledwie dotykały ziemi, kiedy dwóch mężczyzn ciągnęło go do hallu, który od razu przypomniał Harry'emu Główny Hall Koszmarnego Dworu. Mężczyźni rzucili go przed tronem. Voldemort wyszedł wyszeptawszy wcześniej "Lego", co nałożyło na Harry'ego magiczne więzy. Nie zostali sami zbyt długo: przybywający Śmierciożercy zaczęli wypełniać pomieszczenie. Po dziesięciu minutach Harry pojął z goryczą, że tym razem nie tylko Wewnętrzny Krąg miał być obecny na jego egzekucji, ale wszyscy Śmierciożercy. Cóż, to pasowało do opowieści Severusa o Galvanych: egzekucja zdrajcy i jego rodziny miała być przykładem oraz ostrzeżeniem dla innych. Podekscytowane szepty i rozmowy wypełniły powietrze.
Harry stracił nadzieję. Voldemort nie chciał go zamknąć w więzieniu. Chciał go zabić. "Przykładowa kara" - to były słowa Severusa na określenie takiej okazji.
Kiedy Harry rozejrzał się, tylna część hallu była już prawie pełna. Jego strażnicy wyprostowali się, a ich miny zmieniły się ze znudzonych na poważne. Członkowie Wewnętrznego Kręgu stanęli obok tronu, twarzą w stronę tłumu.
Nagle znajomy, znienawidzony głos warknął ponad głową Harry'ego:
- Przeszukaliście go? Jego kieszenie? Jego szaty?
- Nie, proszę pana - padła krótka odpowiedź drżącym głosem. - Dziewczyna powiedziała, że nie miał przy sobie różdżki...
- Idioci - Harry ponownie usłyszał głos Malfoy'a. - Jego ojciec był jednym z nas! Szkolił syna! Odsuńcie się! - jego ton był ostry i apodyktyczny.
Harry zamarł. Był pewny, że Malfoy znajdzie jego różdżkę i wszystkie jego nadzieje przepadną...
Jednak ręce przeszukiwały go zaskakująco delikatnie i Harry napiął mięśnie, słysząc bardzo cichy szept:
- Tu tata, słuchaj, kiedy nie będą na ciebie zwracać uwagi, przełam tarczę Lorda, zabiję go i deportujemy się. Użyj Alligo - Severus mógł mieć tylko nadzieję, że Harry znał to zaklęcie.
Harry nieznacznie skinął głową.
- A co z polem ochronnym? - szepnął w odpowiedzi. Fałszywy Malfoy wsunął ręce do rękawów Harry'ego i przysunął się bliżej.
- Z jego śmiercią pole rozpadnie się.
"A co z tym Światłem pokonującym Mrok?" chciał zapytać Harry, ale Severus skończył przeszukiwanie i wstał. Ku zdziwieniu Harry'ego miał sztylet w ręku.
Strażnicy pobledli, widząc ostrą broń.
- Prosimy o wybaczenie, panie - rzekł wyższy. - Nie podejrzewaliśmy...
- Idioci! - wypluł Severus-Malfoy.
- Hej, Lucjuszu, byłeś szybki! - Avery podszedł do Severusa, który na chwilę naprężył się.
- Dobry wieczór - odpowiedział typowym dla Malfoy'a chłodnym głosem. Malfoy nigdy nie zaprzyjaźniał się z nikim z Kręgu, jedynym wyjątkiem był Severus. - Ci idioci nie przeszukali chłopaka. Spójrz - pokazał sztylet mężczyźnie. Avery gwizdnął krótko i ostro.
- Ach. Dobry, stary Severus przygotowywał chłopaka...
- Nie wystarczająco - fałszywy Malfoy wzruszył ramionami i naciągnął kaptur. Rozejrzał się po swoich byłych towarzyszach nie wiedząc, gdzie jest jego miejsce. Na szczęście Avery rozwiązał jego problem, kiedy dotknął jego łokcia i podeszli do tronu. Serce Severusa przestało prawie bić. Malfoy stał po prawicy Voldemorta! Ale... to było miejsce McKinna! Najwyraźniej czas nie zatrzymywał się nawet w kręgu Voldemorta.
Harry zobaczył jak Severus staje obok tronu i nie mógł się z nim zgodzić. Ten plan nie był dobry. Harry nie chciał, aby Severus został następnym Czarnym Lordem, w żaden sposób. Ale teraz zrozumiał jego uczucia, jego myśli, jego nieustanne poczucie winy, pewnie lepiej niż Dumbledore albo nawet niż sam Severus.
Severus używał Mrocznej Magii do zabijania, torturowania, do rządzenia innymi. Te zaklęcia zatruły jego umysł, jego duszę. Severus nie był już Jasny. Wręcz odwrotnie, był zbyt bliski stania się zupełnie Mrocznym.
Harry wiedział, że jedynym celem planu Severusa było uratowanie jego, ale Harry nie chciał zgodzić się na cenę, jaką mężczyzna był gotów zapłacić. Nie. Nie złamie tarczy Voldemorta, chociaż zapewne mógłby to zrobić. Ale nie. Harry nie chciał TAKIEGO rodzaju poświęcenia od Severusa.
WTEDY i TAM nagle zrozumiał znaczenie "poświęcenia-przeciwko-Zabijającemu-Zaklęciu".
Nie podniesie nawet swojej różdżki. Ujawni się (inaczej Voldemort odda go na pastwę swoich Śmierciożerców) i przywoła każde pozytywne wspomnienie, użyje tych samych słów co jego matka broniąc go: "zabij mnie w zamian". Nie był pewny, czy to wystarczy, ale nauczył się, że w Magii Miłości intencja jest najważniejsza, nie forma.
Zamknął oczy i zaczął przywoływać wspomnienia Czarodziejskiego Świata. Każde wspomnienie: dobre i złe, nowe i stare, wspomnienia Harry'ego Pottera i Quietusa Snape'a... Voldemort nie umrze, ale świat będzie niedostępny dla jego słabości. Nie będzie już w stanie krzywdzić. Zupełnie jak poświęcenie jego matki...
Coś głęboko w jego wnętrzu nadal protestowało przeciwko tej decyzji, ale starał się nie słuchać tego głosu.
Nagle chciał przeprosić Severusa za ucieknięcie od niego po obiedzie. Ale teraz było za późno.
Voldemort przybył.
Serce Harry'ego zamarło na chwilę.
Severus zmrużył oczy widząc nowy wyraz determinacji na twarzy Harry'ego. Harry dokładnie znał myśli swojego taty w tej chwili. "Idiota." Uśmiechnął się lekko. Cóż, był idiotą, ale przynajmniej Czarodziejski Świat będzie miał okazję wyeliminować Mrocznego Lorda i jego zwolenników.
- Jesteśmy dzisiaj tutaj, aby zobaczyć, co się dzieje z rodziną zdrajcy - zaczął przemowę. Gwar w pomieszczeniu ucichł. - Zapamiętajcie to dobrze. Nie ma litości dla zdrajców. Nie ma litości dla szpiegów. Nie ma litości dla tchórzy. Nie ma litości dla słabych! Nie ma litości dla nikogo, kto mi się przeciwstawia!
Pomruki zgody zabrzmiały w hallu. Harry drgnął. Voldemort mówił dalej.
- Wszyscy znacie Severusa Snape'a. Widzieliście go, stojącego przy moim boku przez wiele długich lat. Dałem mu moc! Dałem mu szansę! MY daliśmy mu rodzinę!
Harry ponownie zadrżał i modlił się o cierpliwość Severusa.
- Ale on nas zdradził! Pogardził zaoferowaną mocą, szansą, rodziną! Pogardził mną! - Ponownie pomruki. - A po piętnastu latach powrócił do mnie błagając o drugą szansę! Dałem mu ją. Byłem hojny. Wybaczyłem mu niewierność. Ale on mnie zdradził. Poszedł do Dumbledore'a - wielbiciela szlam i słabeuszy, i usiłował grać rolę podwójnego agenta. Grał tę rolę przez długie lata. To przez niego wielu naszych towarzyszy zginęło lub zostało aresztowanych i osadzonych w Azkabanie. Ale jego największym przewinieniem było to, że próbował ocalić przede mną Harry'ego Pottera. Potter wreszcie zginął. Snape uratował własną skórę. Nie ma go tutaj dzisiaj z nami. Ukrywa się tchórzliwie w Hogwarcie, bojąc się o własne życie. Ale nie może ukrywać się wiecznie!
Głośne okrzyki zgody. Niektórzy krzyczeli: "Nie może, nie może!". Harry spojrzał pogardliwie na tłum. Voldemort podniósł rękę. Krzyki natychmiast umilkły.
- Ale teraz jest w naszych rękach jego syn. - Zadowolenie. - Nie będziemy mieć dla niego litości. A nasz kochany Severus otrzyma jutro rano zwłoki swojego drogiego syna. Myślę, że to będzie wyraźny znak dla niego.
Voldemort nagle usiadł. Tłum wybuchnął wrzawą. Śmierciożercy krzyczeli i cieszyli się, wymachiwali pięściami w stronę Harry'ego i szczerzyli zęby w uśmiechach złej radości.
- Ennervate - powiedział Voldemort wskazując na Harry'ego różdżką. Chłopiec wstał i spojrzał na tron.
Głosy ponownie zamilkły.
- Ja... - zaczął Harry, ale raptem okropny krzyk rozległ się w sali i zgasły wszystkie pochodnie. Harry zamarł w ciemności.
- Aurorzy tu są! - ktoś krzyknął i w hallu zapanował chaos.
- Lumos! - zagrzmiał Czarny Lord i przez chwilę Harry miał wielką ochotę roześmiać się: Czarny Lord wzywający Światło! - ale najwyraźniej nic się nie stało. Gęsty dym wypełnił hall, a bomby wybuchały w prawie każdym rogu pomieszczenia.
Chaos był absolutny.
- Libero - Harry usłyszał głos Maloy'a-Severusa i poczuł, jak magiczne więzy puszczają. Severus uchwycił jego rękę w ciemności. Harry uśmiechnął się. Nikt nigdy nie trzymał go za rękę. To było takie... śmieszne uczucie, zauważył; ale zanim zdążył pomyśleć o czymkolwiek innym, tłum okrążył ich.
Panika wzrastała z każdą chwilą. Ludzie deptali się nawzajem, Harry usłyszał bolesny krzyk kogoś, kto upadł na podłogę i którego tratował oślepiony ze strachu, bezmyślny tłum.
- PURGO! - ryknął Voldemort i część dymu zniknęła. Tylko na chwilę, ponieważ kilka kolejnych eksplozji wypełniło powietrze w hallu gęstą mgłą.
- Musimy się stąd wydostać - Severus szarpnął Harry'ego za rękę.
- Tłum...!! - Harry próbował przekrzyczeć hałas. - Jesteśmy uwięzieni!
Ktoś złapał Harry'ego za ramię, ale Severus, czując nagłe szarpnięcie Harry'ego, uderzył pięścią w kierunku, gdzie prawdopodobnie znajdowała się twarz wroga. Coś trzasnęło i rozległ się bolesny krzyk:
- On ucieka! - ale nikt się tym nie przejął.
- STOP, IDIOCI! - głos Voldemorta górował nad ogólnym zgiełkiem. - TO TYLKO DZIECINNA SZTUCZKA! PURGO!
Niektórzy Śmierciożercy zaczęli odzyskiwać rozum.
- Purgo! - kilka głosów zawtórowało Voldemortowi.
Harry poczuł, jak Severus zakłada mu maskę i owija go peleryną Śmierciożercy. Serce mu waliło, kiedy dym powoli zaczął rzednieć. Niepotrzebnie: cały hall był jednym wielkim bałaganem. Harry spojrzał na Severusa i zbladł pod maską. Efekty Eliksiru Wielosokowego zaczęły słabnąć.
- Masz czarne włosy - wyszeptał Severusowi do ucha.
Byli uwięzieni.
Tłum jakoś się uspokoił.
- Crabbe, Avery, Simpson, Grace, Rigger, Fare, Emmans, Sirens, Lestrange, idźcie sprawdzić korytarze. Nasi dziecinni napastnicy są prawdopodobnie tam. Wszyscy zdjąć maski!
To był koniec, Harry o tym wiedział. Ruch, jakim sięgał po maskę był zbyt powolny i widział podobnie niemrawą reakcję Severusa.
To był koniec. Ale wtedy mnóstwo zielonych, czerwonych i pomarańczowych emanacji zaklęć zabłysło w powietrzu i wielu Śmierciożerców upadło na podłogę.
- TUTAJ SPECJALNY ODDZIAŁ AURORÓW MINISTERSTWA! BUDYNEK JEST OTOCZONY! DOOKOŁA DWORU WZNIESIONO POLE ANTYAPORTACYJNE! PODDAJCIE SIĘ, LUB ZAATAKUJEMY!
Wywiązała się zajadła bitwa, ale Śmierciożercy znajdowali się w gorszej sytuacji: ogromna przestrzeń hallu nie dawała im żadnej osłony. W ciągu niecałych dziesięciu minut złamano ich opór. Kiedy Voldemort zauważył przewagę Aurorów, postanowił w tej sytuacji nie poświęcać więcej swoich ludzi. Przełamał pole wzniesione przez Aurorów Ministerstwa.
- DEPORTUJCIE SIĘ! NATYCHMIAST! - krzyknął, po czym zniknął wraz z wieloma swoimi zwolennikami. Ale nadal pozostało na posadzce przynajmniej pięćdziesięciu Śmierciożerców - w stanie zbyt złym, by mogli podążyć za swym panem.
"Wszystko stało się tak szybko" pomyślał Harry. Niecałe pół godziny temu Voldemort wszedł do hallu.
Harry wyszedł z walki bez szwanku. Na początku bitwy Severus popchnął go na podłogę i przykrył go własnym ciałem, aby ochronić przed latającymi wszędzie i rykoszetującymi zaklęciami. Obaj zdołali jakoś przeżyć atak bez obrażeń. Harry uśmiechnął się szeroko do Severusa, który przytulił go mocno do piersi.
- Były chwile, kiedy bałem się, że cię stracę - wymruczał mężczyzna we włosy Harry'ego.
- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo - wyszeptał Harry przekornie i położył głowę na ramieniu Severusa.
- Nie przełamałbyś tarczy Voldemorta, prawda? - Snape nie spojrzał na niego i nawet nie poluźnił uścisku.
- Nie, nie przełamałbym - przyznał Harry. - Nie chciałem, żebyś został następnym Czarnym Lordem.
- Nie zostałbym - odparł zmęczonym głosem Severus. - To nie takie proste. Ja...
Podszedł do nich jakiś Auror.
- Wstawać! Zdjąć maski!
Zdjęli swoje maski i spróbowali wstać. Kiedy Severus spojrzał na Aurora chcąc poprosić o pomoc, zbladł. Harry podążył za jego wzrokiem i poczuł, jak krew odpływa z jego twarzy.
- Bamberg... - Severus zachrypiał ponuro.
- Och, stary przyjaciel... - Usta Aurora wykrzywiły się w paskudnym uśmiechu. - I twój bezczelny syn.
Harry miał ochotę krzyczeć. To był ten Auror ze szkoły, który przesłuchiwał go, torturując przez godzinę. Teraz patrzył na Severusa, a w jego oczach lśniło szaleństwo.
- Nie musisz pokazywać mi swojego ramienia, Snape. Wiem co tam się znajduje. Paskudny, odrażający tatuaż, prawda?
Machnął ręką i podeszło do nich dwóch następnych Aurorów.
- Tu jest chłopak, którego szukaliśmy - powiedział wskazując na Harry'ego. - Zostawcie go. Tego drugiego zabierzcie razem z grupą jeńców.
- Ale on jest moim ojcem! - wrzasnął Harry. - Przyszedł mnie uratować!
Dwóch Aurorów zatrzymało się i spojrzało pytająco na Bamberga.
- Tym razem nie udzie ci to na sucho, Snape. Pokaż nam ten swój znak!
- NIE! - krzyknął Harry. - On jest niewinny!
Snape położył mu rękę na ramieniu.
- Idź już, Quiet. Wkrótce się spotkamy. Obiecuję - powiedział i ruchem tak szybkim, że niemal nieuchwytnym dla oka, wyjął swoją różdżkę i skierował na siebie. - Obliviate.
- Przeklęty skurwysyn! - wrzasnął Bamberg i wyrwał różdżkę z ręki Severusa. - Rzucił na siebie Obliviate! Och... - Harry nie słyszał głośnych przekleństw Aurora. Znowu, wszystko działo się wokół niego tak powoli, powoli, tak powoli...
Severus ZROBIŁ to.
Severus powiedział kiedyś, że zrobiłby to dla niego.
I ZROBIŁ to.
Ale Harry nie chciał TAKIEGO poświęcenia. To było zbyt ryzykowne. Mówił to Severusowi wielokrotnie. To nie było tego warte.
NIE BYŁO!
Wyciągnął ramiona do Severusa, ale dwóch Aurorów już go pochwyciło. Sprawdzili, czy nie jest naznaczony Mrocznym Znakiem, wykręcili mu do tyłu ręce i wyprowadzili go z sali.
Harry nie wiedział, jak długo stał i patrzył bezmyślnie w przestrzeń, kiedy czyjaś ręka złapała go za ramię. Odwrócił się, a w następnej chwili okrążyło go pięciu bardzo podekscytowanych chłopaków.
- O, kumplu, dobrze się czujesz? - Fred prawie rzucił się na niego, z ulgą.
- Hej, Quiet, co sądzisz o najnowszych produktach z Czarodziejskich Pomysłów Weasley'ów? Dymne Bomby były świetne, no nie? - wrzasnął George.
- Neville był świetny! To on wymyślił, żeby zabrać szaty strażników i wmieszać się w tłum jako Śmierciożercy! - Seamus uśmiechał się idiotycznie (nadal był w lekkim szoku) i poklepał bladego Neville'a po ramieniu. Wszyscy mieli na sobie peleryny Śmierciożerców; Fred i George nadal trzymali swoje maski.
Ron nie powiedział ani słowa, tylko stał i patrzył wprost na Harry'ego.
- Co się stało? - zapytał cicho Ron. To jego pytanie zatrzymało wesołe paplanie innych. Harry nadal patrzył w drzwi, którymi wyprowadzono Severusa.
- Zabrali ojca - powiedział, walcząc ze łzami. - Ten Auror ze szkoły...
- Pan Bamberg? - zapytał przestraszony Neville.
- Znasz go? - spytał Harry. Neville przytaknął.
- Był najlepszym przyjacielem mojego ojca. Babcia nazywa go jego wspólnikiem. Ale nie musisz się martwić - Neville odwrócił się i pobiegł za wychodzącymi Aurorami. - Panie Bamberg! - Neville opuścił salę.
Harry zasłabł. Potłuczona głowa bolała go piekielnie, kręciło mu się w niej, miał nudności i czuł się zupełnie bezsilny. Severus w pewnym sensie odszedł. Rzucenie na siebie Obliviate nie było łatwe do wyleczenia.
To Ron uratował go przed upadkiem. Położył ostrożnie Harry'ego na podłodze i objął go ramieniem. Wtedy Harry załamał się. Napięcie całego dnia, po straszliwych i nagłych wydarzeniach, nagle znalazło ujście. Łzy płynęły mu po policzkach nieprzerwanym strumieniem, jego ramiona trzęsły się od cichego szlochu.
- Quietus, wszystko będzie w porządku - powiedział uspokajająco Ron. - Neville go przyprowadzi. Uspokój się, kumplu.
Ale Harry tylko potrząsnął głową. Nic nie będzie w porządku. Nic nie będzie już takie samo.
Nagle zaczął żałować, że przeżył. Wolałby się poświęcić dla Czarodziejskiego Świata, wolałby, aby Czarny Lord był bezsilny, jego przyjaciele bezpieczni, a Severus normalny.
- Dlaczego zaalarmowaliście Ministerstwo? Dlaczego przyszliście za nami? - zapytał oskarżycielskim głosem. - Powinniście byli zostać w szkole. Nie potrzebowałem was tutaj! - wykrzyczał ostatnie słowa.
Bliźniacy przestali się uśmiechać. Seamus uklęknął obok niego.
- Co się stało, Quietus? Przeżyłeś, i twój ojciec również!
Harry wyrwał się z uścisku Rona i skoczył na nogi.
- Mylisz się! - wrzasnął wściekle. - On nie przeżył.
Pozostali patrzyli się na niego szeroko otwartymi oczami.
- Ale Quietus, widzieliśmy go całego i zdrowego! - wymamrotał niepewnie Fred.
- CAŁEGO I ZDROWEGO? - Teraz Harry zawył dosłownie jak banshee. - Rzucił na siebie Obliviate, aby mnie uratować! (banshee - demon zwiastujący wyciem czyjąś śmierć, przyp. redakcji.)
Reakcją chłopców było zszokowane milczenie. To otrzeźwiło Harry'ego natychmiast. Ale było już za późno.
- Czemu miałby rzucić na siebie Obliviate? - zapytał cicho George. - Czy jest coś, czego Ministerstwo nie powinno o tobie wiedzieć?
Harry przytaknął...
- I jest dużo rzeczy, których WY nie powinniście o mnie wiedzieć - wymamrotał.
- Rzeczy? Jakich rzeczy? - zapytał głupio Seamus.
- Sekretnych rzeczy, idioto - jęknął Ron. - Nie słyszałeś?
- Eee... - Seamus zaryzykował przepraszający uśmieszek. - Oczywiście.
Neville wszedł do pokoju.
- Zabrali go razem z innymi. Chciałem znaleźć profesora Lupina, by nam pomógł, ale on gdzieś zniknął. Jestem pewny, że byłby w stanie...
- Nie byłby i ty o tym wiesz, Neville - powiedział łagodnie Harry, jego poprzedni gniew zaczął znikać. - I nawet gdyby Dumbledore albo ktokolwiek inny zdołał go uwolnić, to ucieszę się, jeśli w ogóle zobaczę go żywego...
Neville westchnął.
- Jak długo poprzednio był w więzieniu Ministerstwa?
- Trzy czy cztery miesiące - odparł Harry. - I kolejne sześć w Azkabanie.
- W takim razie cudem jest, że w ogóle przeżył - wyszeptał Neville ze ściśniętym gardłem.
Harry kiwnął głową.
Wysoki Auror wszedł do pustoszejącego hallu.
- Hej, chłopcy, musicie wracać do szkoły. Jutro odbędzie się oficjalne przesłuchanie na temat tego, co tutaj robiliście.
- Ale już panu powiedziałem... - zaczął oburzony Ron, ale niecierpliwy gest mężczyzny uciszył go.
- Zamknij się, chłopcze. Chodźcie tutaj. - Kiedy nie poruszyli się, krzyknął ostro. - Wszyscy! - Wyciągnął rękę. Trzymał w niej maskę Śmierciożercy.
- Portkey? - zapytał Neville. Auror wymamrotał coś w rodzaju "tak".
Harry zbladł. Nie był zbytnim zwolennikiem portkey'ów przed tym dniem, a po doświadczeniu z Leah...
Ron złapał jego rękę i położył ją na masce.
- Chodźmy do domu - wyszeptał Harry'emu do ucha.
Kilka chwil później wylądowali w Wielkim Hallu przy zaskoczonym ministrze i kilku Aurorach. Lucjusz Malfoy stał trochę dalej, jego oczy zalśniły strachem, kiedy zauważył Harry'ego (dla niego Quietusa) podnoszącego się z posadzki. Harry jako pierwszy był na nogach. Oparł ręce na biodrach i uśmiechnął się groźnie do Malfoy'a.
- Przegapiłeś wspaniały pokaz, Lucjuszu. I Voldemort tęsknił za tobą - powiedział tak sarkastycznie, jak tylko mógł.
Malfoy zmarszczył się na chwilę, ale Harry nie wiedział dlaczego: czy na brzmienie imienia Voldemorta czy na uwagę o jego nieobecności w kręgu?
- Myślę, że twój ojciec idealnie mnie zastąpił - odparł Malfoy szybko.
ZA SZYBKO.
Nie trwało długo, zanim wszyscy zrozumieli jego odpowiedź. Fudge zbladł, dwóch Aurorów otwierało usta jak złote rybki.
W następnej chwili Malfoy pochwycił ministra. Przyciągnął niskiego mężczyznę przed siebie i wskazał różdżką na jego szyję.
- Pójdę już - powiedział.
- NIE PÓJDZIESZ! - zabrzmiał głos zza niego. - Drę... - zaczęła pani Figg, ale Malfoy był szybszy.
- Avada Kedavra! - krzyknął.
Czas zwolnił, znowu. Kiedy Harry patrzył na upadającą kobietę i na ciało ministra wiotczejące w uchwycie Malfoy'a pod wpływem zaklęcia Drętwota rzuconego przez profesor Obrony, wyciągnął swoją różdżkę.
- DRĘTWOTA! - wrzasnął.
Zaklęcie uderzyło Malfoy'a w głowę. Padając, pociągnął za sobą nieprzytomnego ministra i razem runęli na podłogę. Harry opuścił rękę, podszedł bliżej do znienawidzonego mężczyzny i kopnął go z całej siły.
- BYDLAK! - wrzasnął, dławiąc się szlochem. Pochylił się i uderzył go w twarz. - TY PRZEKLĘTY BYDLAKU! - Znowu go uderzył.
- Quietus, przestań! - Ron podbiegł do niego i objął go od tyłu tak, że Harry nie był w stanie poruszyć ramionami.
- PUŚĆ MNIE, RON! CHCĘ GO ZABIĆ!
- Nie bądź taki jak on - Ron umocnił swój uścisk. - Jesteś lepszy niż on, lepszy niż większość z nas. To nie pasuje do ciebie.
- ON TO ZROBIŁ! ON NAPUŚCIŁ NA MNIE TĘ SUKĘ! ON ZROBIŁ TO WSZYSTKO, wszystko.. - Znowu płakał. - Tato, tato... - powtarzał w nieskończoność i osunął się do pozycji siedzącej.
Ron uklęknął za nim i delikatnie, ostrożnie zaczął go kołysać.
- To już koniec. Koniec. Otrzyma swoją karę. Twój ojciec niedługo wróci... - spokojne paplanie Rona zadziałało uspokajająco na Harry'ego, pocieszająco...
Harry nie widział, jak Aurorzy podeszli do srebrnowłosego mężczyzny, jak sprawdzili jego znak na przedramieniu; nie widział, jak jeden z nich nakrył nieruchome ciało pani Figg peleryną. Nie zauważył, jak przybyli nowi Aurorzy i zabrali ze sobą nieprzytomnego Malfoy'a, jak przykucnęła przy nim McGonagall, nie zarejestrował podziękowań oprzytomniałego ministra. Był zupełnie głuchy i sparaliżowany z szoku. Przylgnął do Rona, jakby jego życie od tego zależało. Starał się nie myśleć o tożsamości osoby trzymającej go, wyobrażał sobie, że to Severus go obejmuje, szepcze uspokajające słowa do jego uszu, kołysze go i ochrania...
Później podniosły go czyjeś silne ramiona, poczuł jak coś go łaskocze w twarz i coś nad nim błyszczy. Broda, półokrągłe okulary, jasne, niebieskie oczy. To Dumbledore, stwierdził na wpół świadomie.
- Tata rzucił na siebie Obliviate - wyszeptał do starego mężczyzny. - Odszedł. Pani Figg odeszła... Kto teraz zajmie się jej kotami? - zapytał i poczuł jak znowu łzy płyną mu po twarzy. - Leah dała mi obrazek. To był Krwawy Baron, wiedział pan? To był Portkey, jak później maska... - Nawet Harry czuł, że jego zdania były raczej niespójne, ale nic na to nie mógł poradzić. - Tata mnie uratował. Stratowaliby mnie... Voldemort chciał mnie zabić... Powinienem był umrzeć, dyrektorze, teraz rozumiem poświęcenie, powinienem był się poświęcić... - mamrotanie przeszło w chaotyczny bełkot.
- Ciii, Quietus, w porządku, rozumiem - pocieszał go krzepiący głos dyrektora.
Harry poczuł jak ktoś owija go kocem, chłodny eliksir spłynął mu do gardła, a potem wszystko stało się ciemną i ciepłą pustką...
