Wersja z dnia: 06.06.2011
2. PRZEBUDZENIE W PIEKLE
Harry spróbował się poruszyć, ale od razu tego pożałował. Poczuł nagły, trudny do zniesienia ból w całym ciele i przez chwilę miał wrażenie, że boli go więcej części ciała, niż w ogóle ich posiadał. Przez moment nie mógł tego zrozumieć. Gdzie był? Dlaczego cierpiał? Co się stało?
Powoli wspomnienia zeszłego popołudnia budziły się w jego umyśle. Powracały obrazy tego, co się działo – „pokazu tortur", jak to nazwał Voldemort. A więc to była prawda, od samego początku do końca. Uwięziono go i stanie w obliczu jeszcze większego bólu i grozy, tego był pewien.
Sama myśl przeraziła go. Tortury? Znowu? Te wczorajsze naprawdę wystarczyły. Był przekonany, że nie będzie w stanie znieść ich więcej. Zrobiłby wszystko, czego tylko by chcieli, aby tylko pozwolili mu umrzeć w spokoju. Tak, umrzeć. Nie mógł uciec tym razem, już nie. Jego ciało było wycieńczone po mękach, a jego dusza straciła nadzieję.
Voldemort jeszcze o tym nie wie, ale już wygrał, pomyślał Harry.
To wszystko jego własna wina, stwierdził po chwili. Gdyby nie uciekł od Dursleyów, nie zostałby złapany przez Śmierciożerców, którzy obserwowali jego dom. Wiedział, że Voldemort znał miejsce jego pobytu. Powiedział mu to wtedy na cmentarzu w Little Hangleton. Nie mógł schwytać Harry'ego, dopóki ten był pod ochroną swojej rodziny, ale gdy chłopiec uciekł z domu, znalazł się za daleko od krewnych. I w taki sposób się tu znalazł.
Cóż, po kłótni miał dobry powód, aby uciec od nich na kilka godzin. Musiał odpocząć od nich i ochłonąć jeżeli nie chciał, aby stało się z nimi to samo, co z ciotką Marge dwa lata temu. Dudley to wszystko zaczął. Nie powinien nazywać Lily Evans dziwolągiem i dziwką. Nie powinien twierdzić, że jedyną przyczyną, dla której ojciec Harry'ego ją poślubił, była ciąża. Co za wstyd! Harry nie mógł się już pohamować i uderzył go.
Wywiązała się wielka bójka. Od początku jego kuzyn miał sporą przewagę ze względu na swoją wagę i wzrost. A potem wuj Vernon nadszedł z pomocą synowi i to rozwiązało sytuację. Dudley wygrał. Wuj miał właśnie ukarać Harry'ego za bójkę, ale ten po pierwszym policzku wybiegł z domu jak szalony.
Nie miał uciekać daleko. Niebawem został okrążony przez trzech Śmierciożerców. Niestety, jego różdżka została w sypialni na piętrze. Nie był w stanie nic zrobić. Tylko stał tam, nagle jasno rozumiejąc straszne konsekwencje swojego czynu, a potem mężczyźni zabrali go do rezydencji, zwanej Koszmarnym Dworem.
Po torturach dogłębnie zrozumiał tę nazwę.
Poprzednie popołudnie było ciągłym koszmarem. Kiedy czekał na jego rozpoczęcie, był doskonale świadomy tego co się stanie. Cholera! Zrozumiał wszystko. Ale kiedy Śmierciożercy i Voldemort weszli do sali, stwierdził, że zupełnie się nie boi. Już nie. Dlaczego? To było zdumiewające.
Może to było z powodu koszmarów pełnych strachu i łez, śmierci Cedrika, reinkarnacji Voldemorta, pojedynku z nim, pojawienia się jego rodziców, bezrękiego Glizdogona… I to wszystko z jego powodu. Gdyby nie istniał… Voldemort by nie powrócił, Cedrik by żył, Glizdogon zostałby złapany przez Lupina i Syriusza… Syriusz byłby wolny, a Lupin nadal by uczył w Hogwarcie. Jego matka nadal by żyła, zapewne jego ojciec też. Oboje mieliby wiele dzieci, trójkę albo i więcej, uczących się w Hogwarcie, należących do Gryffindoru.
Harry uśmiechnął się do tej myśli. To było nawet zabawne. Jego „teoretyczni" bracia i siostry…
Ale oni nie istnieli, jego rodzice nie żyli, a on też tutaj zginie, w Koszmarnym Dworze, sam.
Jego umysł opierał się temu. Chciał żyć! Chciał spotykać przyjaciół, jeść posiłki w Wielkiej Sali, pić kremowe piwo pod Trzema Miotłami w Hogsmeade… Grać w quidditcha i obejrzeć następne Rozgrywki Pucharu Świata, może zostać profesjonalnym szukającym narodowej reprezentacji. Wszystko, tylko nie umrzeć!
Tęsknił nawet za szlabanami z Filchem, albo za lekcjami eliksirów ze Snape'em… Tęsknił do zwyczajnych upokorzeń bez bólu, krwi i potu.
Ale nadal żył i nagle postanowił nie poddawać się. Jeżeli udałoby mu się wytrzymać, może jego marzenia spełniłyby się… Musiał mieć nadzieję i wierzyć, że istnieje jakiś sposób wydostania się z tego przeklętego miejsca. Musiał być silny i pokonać swoją słabość.
Z tą myślą otworzył oczy i spróbował się rozejrzeć po miejscu, w którym się znajdował, ale nie mógł poruszyć głową. Kark go bolał i przez chwilę bał się, czy nic się nie stało z jego kręgosłupem… Ale to nie miało znaczenia. I tak tu zginie, a jeżeli miał złamany kręgosłup, to jego śmierć będzie krótka i niemal bezbolesna. Jednak całe jego ciało było obolałe, więc jednak kręgosłup musiał być cały. Przynajmniej w tej chwili…
Jeszcze nie był gotowy na śmierć.
Wrócił myślą do wczorajszych wydarzeń. Śmierciożercy i Voldemort… Pamiętał moment, kiedy weszli. Jeden z nich złamał szyk.
Od pierwszej chwili był całkiem pewien, że ujrzy profesora Snape'a pomiędzy Śmierciożercami, choć nie wiedział dlaczego. To było coś zupełnie naturalnego, ponieważ podejrzewał, że Snape szpiegował dla Dumbledore'a. Czekając, zastanawiał się czy Voldemort przyjął usprawiedliwienia profesora i jeżeli odpowiedź brzmiała „tak", to w jaki sposób nauczyciel zdołał przekonać Czarnego Pana o swojej „niewinności". Czarny Pan nie był głupi. I niełatwo wybaczał.
Kiedy Harry zobaczył wchodzącą grupę i jedną osobę zatrzymującą się w drzwiach, był prawie pewien kim ona jest. Kiedy dołączył do kręgu i Harry zobaczył jego groźne, drapieżne ruchy, był już całkiem pewien, że to stary, wredny Mistrz Eliksirów. Swych tłustych włosów nie przykrył żadnym kapturem ani kapeluszem, więc bez trudu można go było rozpoznać po oleistych kłakach.
Harry zauważył, że profesor nie wiedział czy go rozpoznał. Był trochę zdziwiony zachowaniem profesora. Cóż, nigdy nie podejrzewał, że Snape chciał jego śmierci (jedynie wydalenia ze szkoły – lecz Snape nie wiedział nic o jego rodzinie, więc nie mógł wiedzieć, że wyrzucenie i zabicie Harry'ego to prawie to samo), ale wyraźna troska i strach widoczne w zachowaniu tego człowieka zaszokowały go.
Zrozumiał jeszcze jedną rzecz: na koniec tortur będzie jeszcze jedna ofiara – profesor. Harry nie chciał tego. Jasne, nienawidził Snape'a, ale nienawidził go żywego. Nie zamierzał dodawać jeszcze jednego imienia do listy ofiar i to tuż po Cedriku. Starał się błagać profesora wzrokiem, aby ten pozwolił mu umrzeć, żeby się w to nie mieszał. I był prawie zadowolony, kiedy uderzyło w niego pierwsze zaklęcie profesora. Możliwe, że nawet skinął głową, aby zapewnić profesora, że dobrze robi.
Albo… prawie dobrze. W rzeczywistości był zawiedziony. Podczas „jasnego" zaklęcia Tormenta zastanawiał się czy profesor rzeczywiście go tak bardzo nienawidzi. Tak bardzo, gdyż zaklęcie użyte przez Snape'a nie było wcale lepsze niż Cruciatus. W rzeczywistości było gorsze, ponieważ wiedział, że zwolennicy jasnej strony używali tego zaklęcia. Dlaczego? Mogli zabić swoich wrogów albo wsadzić ich do więzienia. Więc, po co potrzebowali zaklęć torturujących?
A eliksir, który mu dał… Był gorszy niż Cruciatus.
Pamiętał, że nie mógł przestać krzyczeć po tym przez długie minuty. Czuł jak jego kości były miażdżone i po kilku nieznośnych minutach wróciły do swojego poprzedniego stanu – ale drugi etap był tak samo bolesny jak pierwszy.
I na koniec ostatnie zaklęcie.
W tym momencie był przekonany, że Snape zdradził Dumbledore'a. To uczucie było bardziej bolesne niż zaklęcia torturujące. A Dumbledore ufał temu człowiekowi! Gdybyż w jakiś sposób mógł przekazać dyrektorowi, że profesor nie jest godny zaufania.
A potem… Snape upadł obok niego. Znowu go uratował. Profesor szczerze prosił o wybaczenie, wina była wypisana na jego twarzy.
Nie był wtedy pewien czy dobrze rozumie, ale przyjął przeprosiny przed śmiercią…
To wspomnienie wstrząsnęło nim. Nagle przypomniał sobie, co powiedział Voldemort. „Poczekam, aż będziesz mnie błagał o śmierć." Sens tego zdania powoli do niego docierał.
Wreszcie zrozumiał.
Umrze. W bólu.
Harry stracił przytomność.
Kiedy znów się ocknął, był spragniony. Powinien się ruszyć, jeżeli chciał się napić albo przynajmniej sprawdzić, czy było tu coś do picia czy nie.
Powiedział sobie: nie podda się! Nigdy!
Zacisnął zęby, zamknął oczy i zbierając wszystkie siły, jakie jeszcze miał, zdołał usiąść. Hm. Poczuł lekkie zawroty głowy, ale nie były one aż tak poważne jak za pierwszym razem, kiedy się obudził. Może skutki zaklęć zaczynały słabnąć.
Siedział więc tylko na podłodze przez długie minuty.
Po chwili, kiedy nudności minęły, spróbował otworzyć oczy. Poczuł wielką ulgę. Widział. Niezbyt wyraźnie, ponieważ stracił okulary, ale to mu wystarczyło. Pochodnie walczyły z ciemnością w celi, pozostawiając większą część pomieszczenia w półmroku. Dostrzegł, że nie było tutaj żadnych okien, mógł zobaczyć tylko wielkie, brązowe drzwi. Obok nich stało coś jakby wielki słój – może woda?
Ponownie starał się zebrać siły i wstać. Udało mu się na chwilę, ale zaraz usiadł z powrotem. Nie da rady. Musiał się poczołgać do drzwi. Kolana go bolały coraz bardziej, kiedy zbliżał się do naczynia, ale w końcu mu się udało!
To było coś w rodzaju zwycięstwa nad Voldemortem. Złapał słój i podniósł go do ust. Woda była stara i stęchła, ale to była woda – to wystarczyło. Odstawiał naczynie na miejsce, kiedy nagle usłyszał cichy jęk z ciemniejszej części celi.
Skamieniał. Nie był sam? Kim mógł być ten drugi?
Spróbował dojrzeć tamtego człowieka, ale nie mógł. Zawsze miał problemy ze wzrokiem, a bez odpowiedniego światła zadanie było jeszcze trudniejsze. Westchnął. Musiał zbadać celę i jej mieszkańca. Podczołgał się bliżej do cicho jęczącego mężczyzny (płeć poznał po głosie) i skoncentrował się na jego twarzy. To było bezcelowe. Po prostu nie był w stanie zobaczyć twarzy mężczyzny w takim mroku. Westchnął ponownie i lekko dotknął jego twarzy.
Tamten nagle jęknął głośniej, więc odsunął swoją rękę przestraszony. A kiedy uniósł dłoń do oczu, zobaczył na niej krew.
Usiadł obok mężczyzny, zastanawiając się. Co powinien teraz zrobić? Najwyraźniej ten człowiek był w gorszym stanie niż on sam, więc powinien mu pomóc. Ale jak? Nie znał żadnych leczniczych zaklęć. A nawet gdyby jakieś umiał, to i tak było to bez znaczenia, skoro nie miał różdżki.
Różdżka! Może ten drugi ma różdżkę! Mała była szansa, ale chciał się upewnić, może… Może była jakaś nadzieja w tej pozbawionej nadziei i światła celi… Ale kiedy ponownie dotknął tego człowieka, poczuł, że jego szata była mokra – nie mokra od wody, ale mokra od czego innego, czegoś obrzydliwego, lepkiego. Krew. I więcej krwi. Krew wszędzie. Był przerażony. Nie zastanowił się nawet przez chwilę, że jego stan nie był wcale dużo lepszy niż tego mężczyzny. Postanowił poczołgać się po słój, by przynajmniej wodą zmyć mu krew z twarzy, może dać mu się napić. Chwycił go i uważając by go nie potłuc, powrócił na swoich zbolałych kolanach.
Na szczęście bądź nieszczęście naczynie było ogromne i pełen wody, chłopak po minucie czołgania je znienawidził. Postawił je ostrożnie w pewnym oddaleniu od nieprzytomnego mężczyzny. Postanowił oderwać kawałek swojego ubrania i wyczyścić z krwi jego twarz. Po raz pierwszy od obudzenie przyjrzał się sobie i omal nie zemdlał. Cudownie. Jego stan nie był wcale dużo lepszy stanu od tego człowieka. Dotknął swojej własnej twarzy i zrozumiał, że też była cała w pocie, krwi i brudzie.
O nie, pomyślał. Szybko jednak spróbował przezwyciężyć szok. Przełknął ślinę, poczekał aż tętno mu się trochę uspokoi. Potem oderwał mały kawałek swojej podkoszulki, który wydawał się najmniej zakrwawiony, brudny i zmoczył go.
Delikatnymi dotknięciami zaczął myć twarz mężczyzny. Trochę to trwało, a w międzyczasie jego oczy zaczęły się przyzwyczajać do półmroku, jaki tu panował. Mężczyzna miał bladą skórę i długie czarne włosy.
Nie, to nie możliwe. Nie.
Człowiek, którego chłopak tak starannie mył, to Snape.
Harry nie chciał, żeby to była prawda. Nie dlatego, że nienawidził Mistrza Eliksirów. W rzeczywistości nie mógł go już dłużej nienawidzić po wydarzeniach wczorajszego wieczora. Po prostu nie chciał, aby on znalazł się na liście jego ofiar, tuż za Cedrikiem. Z drugiej strony, gdyby go tu nie było, to by znaczyło, że już nie żyje. Co za ulga! pomyślał z ironią. Snape był tutaj, oddychał, ale w końcu zginie, tak jak i on – Harry, więc lista i tak się wydłuży.
Nie wspominając o tym, że musi umrzeć z kimś, kto go nienawidzi. Voldemort był bardziej okrutny niż przypuszczał, Harry był tego pewny. On i Snape w jednej celi!
Skulił się od nagłego bólu żołądka. To był raptowny ból, jak ugryzienie psa. Albo bardziej jak dźgnięcie nożem. Kiedy ból się wzmógł, Harry znowu poczuł mdłości. Tym razem nie był w stanie ich zwalczyć. Odsunął się tak daleko jak tylko mógł. Nie chciał zwymiotować na Mistrza Eliksirów. Mężczyzna zabiłby go pewnie za to.
Woda, którą wypił wcześniej opuściła jego żołądek zmieszana z jakimś kwasem. Harry był przekonany, że nic więcej już nie zostało w środku, ale nie mógł przestać wymiotować.
Czuł się okropnie. Bolała go każda część ciała. Klęczał we własnych wymiocinach. Był zamknięty w celi z tym wrednym typem i z całą pewnością zginie w ciągu kilku tygodni.
Nadzieja opuściła go. Czuł tylko rozpacz i ciemność, i ból, i znowu ból.
Nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc.
Wyciągnął rękę, oparł ją na podłodze dla równowagi i zaczął płakać.
Delikatne dotknięcia…
Woda, chłodna woda na jego piekącej twarzy…
Jak dobrze…
Kto to był?
Quietus?
Na pewno. Quietus, kochany Quietus… Nikt inny by mu nie pomógł.
Potem zszokowane sapnięcie?
Dlaczego?
Ktoś się odsunął od niego i rozległy się odgłosy wymiotowania, a potem długo trwające nudności. Potem cisza.
Cisza, która po chwili zrobiła się nieznośna. I… Płacz. Ktoś płakał.
To nie był Quietus.
Snape starał się oprzytomnieć. Co tu się działo? I gdzie on był?
Kiedy poruszył ramieniem, ból zaatakował, jakby miał odsłonięte nerwy. Ależ to bolało! Zasyczał.
Płacz ucichł. Znowu ciche szuranie, jakby ktoś podpełzał.
– Czy wszystko w porządku, profesorze? – zapytał cichy, zmartwiony głos.
Kto to był? Na pewno uczeń za szkoły. Ale w takim razie gdzie oni byli? W lochach? Ale… to nie miało sensu. Jeżeli był w swoich lochach, to dlaczego uczeń wymiotował obok niego? Dlaczego nie poszedł do łazienki? Albo…
– Gdzie my jesteśmy? – zapytał w odpowiedzi. – Kim jesteś?
– Jestem Harry Potter, proszę pana, jesteśmy w lochach, w Koszmarnym Dworze.
Szybka odpowiedź wstrząsnęła Snape'em.
– Nie – jęknął. Nagle sobie przypomniał. – O, nie.
Był w piekle, skazany na śmierć, a Harry Potter był towarzyszem jego niedoli. To nie mogła być prawda.
Snape spróbował wstać. Zajęło to kilka minut, ale w końcu mu się udało. Rozejrzał się po celi, próbując nie upaść ponownie na plecy i nie zwymiotować. Chciało mu się pić.
– Chce się panu pić? – zapytał chłopak grzecznie, jakby czytał w jego myślach. Snape przytaknął. Chłopak ostrożnie uniósł słój i pomógł swojemu nauczycielowi się napić. Po kilku łykach Snape dał znak ręką. Nie chciał pić za dużo.
– Musimy oszczędzać wodę – wyjaśnił. – Nie dadzą nam jej codziennie. Jeżeli dobrze pamiętam, jedno naczynie musi wystarczyć na trzy dni.
– Trzy dni? Ale…! – zawołał chłopak głośno.
– Cisza, Potter – warknął Snape. – Tak, na trzy dni. Rozboli mnie głowa, jak będziesz tak wrzeszczał mi nad uchem.
– P–przepraszam – wyjąkał Harry.
Siedzieli przez kilka minut w ciszy. W końcu Harry zapytał:
– Proszę pana, czy wie pan coś o tym miejscu? Gdzie my jesteśmy? Zginiemy?
Chłopak zobaczył, jak na twarz profesora wypływa szyderczy uśmieszek. Snape odparł poirytowanym głosem:
– Wydaje mi się, że wiesz gdzie jesteśmy, czyż nie Potter? Sam powiedziałeś, że jesteśmy uwięzieni w Koszmarnym Dworze. I odpowiedź na ostatnie pytanie: tak, zginiemy.
Harry wzdrygnął się. No cóż, znał odpowiedź, wiedział to już wczoraj, kiedy go złapali i wszystko to była jego wina. Ucieczka od Dursleyów pociągnie za sobą kolejną śmierć. Śmierć Snape'a.
Chciał porozmawiać z Mistrzem Eliksirów. Musiał go przeprosić.
– Proszę pana… – zaczął, ale Snape znowu na niego burknął.
– Zamknij się, Potter.
To zabolało. Te trzy słowa spowodowały więcej bólu niż wczorajsze tortury. Ale mógł to zrozumieć. Snape też wiedział, że to wszystko wina Harry'ego. Jeżeli chciał umrzeć w ciszy, bez głupich pytań i przeprosin, to należało mu dać taką możliwość.
Harry poczuł zawroty głowy. Musiał znaleźć miejsce do spania, coś wygodniejszego niż podłoga. Cóż, nie widział łóżka ani niczego co by je przypominało. Nie było tu żadnych mebli. Co było robić? Postanowił zostać w kącie. Może i kąt nie był wcale wygodniejszy czy cieplejszy, ale dawał przynajmniej pewne poczucie bezpieczeństwa. Zwrócił się w stronę najbliższego rogu. W następnej chwili zatrzymał go nagły ból w krzyżu. I coś jeszcze: żebra. Pomacał klatkę piersiową. Ból powiększył się. Miał połamane żebra…
– Nie masz połamanych żeber, Potter – usłyszał zimny głos profesora. – Myślę, że tylko pęknięte. Nie chcą, żebyś za szybko umarł albo stracił przytomność. Chcą, żebyś czuł jak najwięcej bólu. Postarają się nie zranić cię za bardzo.
Głos Snape'a był pełny goryczy. Harry rozgniewał się.
– Rozumiem. Ale nie pytałem pana. Proszę zostawić mnie w spokoju.
W celi zapadła nieprzyjemna cisza. Po wypowiedzeniu ostatniego słowa Harry żałował, że się odezwał, ale było już za późno. Westchnął i dotarł do najbliższego kąta. Przewrócił się na podłogę i wszystko stało się czarne.
Snape był zły na siebie. Mieli umrzeć przez chłopaka. Nie tylko przez chłopaka, upomniał się. Miał wybór i zdecydował się pomóc Potterowi. Nie miał więc prawa obwiniać chłopaka. Musiał mu pomóc jak tylko potrafił. To miała być długa droga, a oni mieli ją przebyć razem.
To musiało być straszne dla chłopca, aby umrzeć w takim miejscu, sam na sam z najbardziej znienawidzoną osobą w jego życiu. Snape westchnął. Chciał jakoś ulżyć Potterowi, a to nie miało być łatwe. Nie czuł już do niego nienawiści, ale nadal go nie lubił. Irytujący, mały głupek, nic więcej. Ale skazany na śmierć… W dodatku jego uczeń, a przysięgał dyrektorowi chronić powierzone jego opiece dzieci.
Przynajmniej nie musiał wracać do Hogwartu i powiadamiać Albusa o wszystkim. I nie musiał spędzić bezsennej nocy przypominając sobie w kółko tortury, czując się winnym, nie musiał spojrzeć w oczy przyjaciołom głupka na lekcjach, ani uczestniczyć w niekończących się radach pedagogicznych dotyczących śmierci Pottera, znosić pełnego podejrzeń i nieufności wzroku pozostałych nauczycieli. I zawiedzenia w oczach Albusa. W końcu dostanie to, na co zasłużył. Nic mniej, nic więcej.
On – arogancki, wstrętny drań zapłaci za wszystko, co zrobił. Tym razem zapłaci. Całkowicie. Za wszystko. I może na końcu umrze bez poczucia winy i po śmierci będzie mógł spać bez koszmarów. Jego tortury będą jak oczyszczający rytuał, pokuta za wszystkie złe czyny. Może będzie w stanie odzyskać spokój, który stracił wiele lat temu…
Choć z drugiej strony nie był pewien, czy kiedykolwiek zaznał spokoju. Może przez krótkie chwile, kiedy był z Quietusem… czasami z Albusem, jedyną osobą na świecie, która go nie nienawidziła.
Ale teraz może znów mógłby go zaznać.
Ból oczyszcza. Pragnął oczyszczenia. Pragnął zasłużonej kary za wszystko, co zrobił. I był pewien, że ją otrzyma. Czarny Pan już o to zadba.
Pogrążony w swoich myślach, siedział tak długi czas. Poczuł spokój i ulgę, i gdzieś w głębi serca czuł się szczęśliwy.
Szczęśliwe dni w piekle. Jego szczęśliwe dni w piekle dopiero się zaczynały.
Po dwóch godzinach usłyszał cichy jęk z rogu Pottera. Poczuł litość. Tak, chłopak na pewno cierpiał. A on nie mógł mu pomóc. Nie, bez różdżki i swoich eliksirów nie mógł nic zrobić.
Sprawdził kieszenie, choć był pewien, że zabrali mu wszystko. Rzeczywiście. Jego kieszenie były porozrywane i puste. Żadnych małych buteleczek z leczniczymi eliksirami, żadnej różdżki, żadnego jedzenia.
Och, jedzenie. Trudno będzie się przyzwyczaić do niejedzenia. Sama koncepcja wydawała się dziwaczna. Nie zje już nic więcej w swoim życiu. Nigdy. Jakie to dziwne! Przypomniały mu się posiłki w Wielkiej Sali. Bożonarodzeniowe uczty, pyszne zupy, sok dyniowy… Uśmiechnął się. Gdyby uczniowie wiedzieli jak bardzo lubił sok dyniowy! Cóż, może z odrobiną whisky… czasami po kolacji, w swoim pokoju w lochu.
Wydawało się to takie odległe… On, siedzący wygodnie przed kominkiem, ze szklanką drinku z sokiem z dyni w ręku, patrzący w ogień, z dobrą książką na kolanach… ciekawą książką o eliksirach albo ziołach… albo magicznych zwierzętach. To było jak niebo.
Niebo z koszmarami.
A przecież nigdy nie był tam szczęśliwy. Musiał zostać złapany przez Największego Bydlaka, aby znaleźć utracone szczęście… razem z Harrym Potterem, synem swojego zaprzysiężonego wroga…
Prawda… Potter. Miał coś do zrobienia. Przysiągł sobie, że nie skrzywdzi chłopca – fizycznie, emocjonalnie ani psychicznie, już nigdy więcej. Postara się mu pomóc. Potter był przecież głównym powodem jego szczęścia, czyż nie?
– Potter, nie śpisz? – zapytał cicho.
– Nie – odpowiedział niechętny głos z kąta.
Snape uśmiechnął się z przekąsem. Nie miał ochoty rozmawiać z chłopakiem, ale to było konieczne. Musieli jakoś dojść do porozumienia. Wystarczy im ból spowodowany torturami, nie muszą ranić się jeszcze bardziej swoim zachowaniem.
– Czujesz się lepiej? – westchnął. Cóż, dziwnie się czuł w tej roli. Wstrętny drań pytający Pottera o zdrowie!
– Nie – odparł chłopak jednym słowem. Znaczyło to: „Nie chcę z tobą rozmawiać. Zostaw mnie w spokoju!"
Snape mógł zrozumieć niechęć chłopca. Po czterech latach wspólnie spędzonych w Hogwarcie miał wystarczający powód, aby go nienawidzić. Po wczorajszym…
Nagle Snape poczuł się winny z powodu swojego wcześniejszego zachowania. Wspomnienie wczorajszego popołudnia powróciło. Dlaczego nienawidził tego chłopaka? Z powodu głupich dowcipów, robionych przez jego ojca? Jego martwego ojca. Martwego. I chłopak nie był tu w niczym winny. Był też synem Lily. Lily – ona też nie żyła. Oboje: James i Lily.
Nagle coś sobie uświadomił: chłopak był sierotą. Ta myśl wydawała się osobliwa. Oczywiście wiedział o tym… ale teraz to również zrozumiał. To było bardzo nieprzyjemne uczucie.
Ile razy prześladował chłopaka, wypominając mu, że jego ojciec, jego martwy ojciec, był aroganckim dupkiem? To musiało być naprawdę przyjemne dla niego, rzeczywiście. Musiał przyznać: sam był aroganckim dupkiem przez długie lata. I teraz należało coś z tym zrobić.
Ale co miał mu powiedzieć? I jak? (I po co? – zapytał cichy głosik w jego głowie, ale go zignorował.)
Po tym wszystkim, co zrobił, musiał znaleźć sposób by pomóc Potterowi.
Po czterech latach psychicznego znęcania się i po zaklęciu Tormenta, po eliksirze Zabawa Kośćmi i Zaklęciu Noży. Był to mu winien.
Ale jak miał zacząć?
Zauważył, że jego własne myśli były mu obce. Nigdy tak naprawdę o nikogo nie dbał. Oprócz Quietusa, ale to było co innego. Naprawdę był sukinsynem. Może te myśli były częścią jego oczyszczenia… Musiał coś z tym zrobić, został zmuszony. Zmuszony przez pierwszą przysięgę złożoną Dumbledore'owi na Quietusa oraz przez drugą złożoną Lily na to samo imię. Wszyscy brali od niego przysięgi na to imię… Wiedzieli…
Harry leżał na podłodze i rozmyślał. Czemu ten drań chciał z nim rozmawiać? A z drugiej strony: on sam musiał z nim porozmawiać. Przeprosić. A łatwiej było rozmawiać, jeżeli profesor też wykazywał ochotę do rozmowy. Odchrząknął.
– Mmm… profesorze? – zaczął ostrożnie.
– Tak? – zapytał mężczyzna zadziwiająco spokojnym i cichym głosem. Co się stało…?
– Ja… Ja chciałem… – Nie mógł dokończyć. Wypowiedzenie słów wydawało się takie proste, ale na głos wszystko było… inne. Nic nie znaczące?
– Kontynuuj, Potter – powiedział ten sam głos. Nie był chłodny. Nie był też neutralny. On był… cieplejszy? Niesamowite.
Harry westchnął.
– Chciałem przeprosić – powiedział nagle. Zauważył zdziwienie mężczyzny. Snape spojrzał w jego stronę i zmrużył brwi.
– Co? – Snape nie wierzył własnym uszom. Co tu się działo? To on chciał przeprosić!
– Chciałem pana przeprosić – rzekł chłopak ponownie.
– Dlaczego? – burknął zmieszany Snape.
– To wszystko to moja wina… To, że pan jest w takiej sytuacji. – To było bardzo trudne do powiedzenia. Strasznie trudne. Zwłaszcza Snape'owi.
Cisza.
– Mmm, y… cóż… – Snape nie wiedział, co powiedzieć. W końcu zrozumiał, o co chodziło chłopcu, ale jak miał mu wyjaśnić, że ta sytuacja wcale go nie irytowała? – To chyba nie ma znaczenia, Potter – dokończył.
Harry wstrzymał oddech. Czy Snape zwariował? Czy to był efekt tortur? Albo… Co tutaj się dzieje?
Dwaj zmieszani ludzie patrzyli na siebie w mrokach celi.
– Ale pan zginie przeze mnie – dodał spokojnie Harry.
– No cóż… Ja tak nie uważam – w końcu udało mu się powiedzieć. – To była również moja decyzja, o ile dobrze pamiętam.
Ponownie długa cisza. Nie była jednak niemiła. To była dziwna cisza, nieznana, ale niezupełnie nieprzyjemna.
Wreszcie Snape westchnął.
– Ja też chciałem przeprosić.
Teraz to chłopak wstrzymał oddech.
– Co?
– Zaklęcia, których wczoraj użyłem… - Zauważył, że chłopak drgnął, jakby z bólu. – Ja… Ja nie chciałem cię skrzywdzić aż tak bardzo. Ja… Ja tylko… Próbowałem grać na zwłokę – dodał cicho Snape, ale Harry mu przerwał.
– W porządku, profesorze – rzekł nagle. – Nie chcę o tym znowu mówić. – Wzdrygnął się. – Wystarczyło, że wczoraj musiałem je znosić. I starczy, że jutro też pewnie będę musiał je znieść.
Snape zamrugał. Skąd ten chłopak mógł to wiedzieć? I… jak on mógł być taki… taki… poważny? Inteligentny?
Stop, stop. Jeszcze wczoraj go nienawidził. Przestał go nienawidzić po wczorajszym. Ale nie musiał go dzisiaj wielbić! Na pewno nie!
A z drugiej strony… Musiał stwierdzić, że był w błędzie przez te wszystkie lata. Nie rozumiał tego chłopaka. Albo po prostu nigdy nie usiłował go zrozumieć. Na przekór przysiędze złożonej Lily. Bronił go, ale nigdy nie chciał poznać osoby, która przysiągł bronić. Dobra robota!
Po kilku minutach Harry odezwał się.
– Dlaczego jest pan taki… uprzejmy dla mnie?
Snape wzruszył ramionami.
– Potter, po pierwsze nie jestem uprzejmy. Nigdy. Nigdy nie byłem i nigdy nie będę. Zrozumiano? – zapytał dziwnym tonem. Harry przytaknął zdziwiony, nie widział czy się zaśmiać czy nie. – Po drugie: zginiemy tutaj. Albo inaczej: zginiemy tutaj razem. Myślę, że chcę umrzeć w spokoju. W spokoju ze sobą i, jeżeli to możliwe, to w spokoju z tobą. Zrozumiano?
– Całkowicie – Harry lekko się uśmiechnął.
To zapowiadało się interesująco.
Ale jak im się to miało udać?
Dumbledore siedział w swoim fotelu i próbował odpowiedzieć na listy, które otrzymał dzień wcześniej. Część z nich dotyczyła następnego roku szkolnego, szczególnych wymagań rodziców względem ich dzieci, pytania o różne przedmioty (głównie dotyczące tożsamości nowego nauczyciela obrony) i protesty przeciwko słowom, jakie wypowiedział podczas uczty pożegnalnej o powrocie Voldemorta. Dostał też wiele pytań od byłych uczniów dotyczących przyszłości. Co powinni robić? Jak powinni zareagować? Co powinni powiedzieć swoim dzieciom? Jak mieli je bronić w takich czasach? Czy opłacało się opuścić kraj i zamieszkać w innych, prawdopodobnie bezpieczniejszych, częściach świata?
Wiele, wiele takich pytań.
Był również list od Knota, który Dumbledore zdecydował się przeczytać jako ostatni. Podejrzewał, że to było coś dotyczącego Pottera, Voldemorta i może Snape'a. Być może prośba w wyrzucenie Mistrza Eliksirów, ze względu na jego przeszłość, albo coś w tym rodzaju. Na pewno, Knot był głupcem.
Z westchnięciem sięgnął po list.
W pierwszym momencie poczuł ulgę. Zidiociały minister nie chciał nic od jego Mistrza Eliksirów. Z drugiej strony, wiadomość była dość niepokojąca. Knot chciał, aby Potter został „przesłuchany" przez Ministerstwo w sprawie śmierci Cedrika. Dumbledore'owi nie podobał się ten pomysł. Pamiętał opowieść Severusa o przesłuchaniach w ministerstwie. Pamiętał rany i siniaki na plecach Mistrza Eliksirów. Rany zadane przez aurorów. Merkury nigdy nie przejmował się wyrzutami sumienia, gdy chodziło o Voldemorta i jego sługi. Nic dziwnego, że Minerwa… przerwał myśl. Miał inne sprawy na głowie.
Nagle poczuł wyrzuty sumienia z powodu pomysłu przyjęcia Moody'ego do szkoły jako nauczyciela obrony. Severus był wtedy bardzo urażony. Na pewno czuł się zdradzony. To była jego, Dumbledore'a, wina. Gdyby nie zaprosił aurora jako nauczyciela OPCM w zeszłym roku, Voldemort nie stałby się tak silny. Oczywiście, był pewien, że Voldemort wróciłby również bez krwi Harry'ego, ale ochrona zaoferowana przez krew chłopaka uczyniła go silniejszym niż przedtem.
Mistrz Eliksirów powiedział to samo po powrocie od Śmierciożerców.
A teraz Ministerstwo chciało „przesłuchać" Harry'ego. Co oni tak naprawdę chcieli zrobić z chłopcem? Ogłosić, że jest psychicznie chory? Zamknąć w Azkabanie? Albo… Dlaczego?
Był tak pogrążony w myślach, że zupełnie zaskoczyła go duża, brązowa sowa, która upuściła list na jego biurko.
Zwykła, zrolowana kartka z czerwoną pieczęcią. Pilne.
Szybko otworzył list. Był od Artura Weasleya, natychmiast rozpoznał pismo. Może dawał jakieś wyjaśnienie na temat planów Knota względem Harry'ego.
Nie. Ten list nie był na temat planów ministra. Był jednak o Harrym.
Albusie,
rodzina Harry'ego zgłosiła wczoraj wieczorem, że chłopiec zniknął bez śladu. Powiedzieli, że po kłótni rodzinnej uciekł z domu i odtąd go nie widzieli. To było wczoraj po południu, koło 16:30.
Czy wiesz coś o jego obecnym miejscu pobytu? Naprawdę mam nadzieję, ze go zabrałeś. Jeżeli to nie ty, to jestem pewien, że Sam Wiesz Kto go złapał. Harry jest wystarczająco mądry, aby dać nam znak, jeśli jest nadal wolny. Co powinniśmy zrobić?
Z poważaniem,
Artur.
Dumbledore spojrzał na zegarek. Była 14:46. Panika na chwilę nim zawładnęła.
Znał tylko jeden sposób by dowiedzieć się, czy rzeczywiście Voldemort złapał chłopca. Severus.
Zaaferowany Dumbledore zszedł do lochów. Kiedy zatrzymał się przed drzwiami do pokoju Mistrza Eliksirów, przekonał się, że profesora tam nie ma.
Snape'a nie było również w całym budynku.
Miał złe przeczucie. Harry Potter zniknął. Severus Snape również zniknął. To mogło oznaczać tylko jedno. To, czego Artur Weasley się obawiał: Voldemort.
