Wersja z dnia 09.06.2011


4. SKRUSZONY

Stali w sali tortur, twarzą do ściany, przez dwadzieścia dwie godziny. Harry czuł się niezmiernie zmęczony i coraz silniejsza potrzeba powodowała, że robiło mu się niedobrze. Czasami udawało mu się spojrzeć na Mistrza Eliksirów stojącego obok niego, aby… sprawdzić go? Tak, a po części po to, by studiować jego zachowanie. Stało się to czymś w rodzaju rozrywki od samego początku rundy, ponieważ tym razem byli torturowani wspólnie. Voldemort był obecny podczas „ciekawszych" części tortur, obserwował je z uwagą, jak również im przewodził swoimi przemądrzałymi uwagami. Pomiędzy godzinami bólu więźniowie byli zmuszeni stać w ciszy twarzą do ściany.

Harry widział spojrzenia profesora kierujące się ostrożnie na niego i raz, kiedy zostali sami na kilka minut, Snape zapytał go z troską malującą się na bledszej niż zazwyczaj twarzy:

– Potter, czy wszystko w porządku?

– Ech… prawie. Muszę iść to toalety.

Snape kiwnął głową.

– Wyobrażam sobie. Ale nie możesz w ogóle o tym myśleć. Chcą cię upokorzyć tak bardzo jak tylko się da. Nie pozwolą ci tam iść.

Harry westchnął. Jego przypuszczenia okazały się prawdziwe.

– To co mam zrobić?

– Czy pozwalasz sobie na sny na jawie, Potter? – zapytał z zakłopotaniem nauczyciel. – Jeżeli nie, zacznij od zaraz. Myśl o czymś zabawnym i nie zwracaj uwagi na swoje potrzeby. Zrozumiałeś? Musisz zachować swoją godność, jeżeli chcesz przetrwać.

Przetrwać… Jakby to w ogóle było możliwe.

Na początku Harry nie miał pomysłu na marzenie, które mogłoby być silniejsze niż jego potrzeby i ból. Patrząc na Snape'a najpierw starał się skopiować jego zachowanie. Był taki mocny, że chłopak potajemnie mu zazdrościł. Czy kiedykolwiek będzie tak silny jak on? Ścisnął mocniej uda. Zaczął się pocić, podczas tej pasywnej tortury. Nikt ich nie ranił, a jednak… Bo było gorsze niż bicie czy klątwy. Koniecznie musiał się nad czymś skupić, zanim… Zanim coś się stanie.

Westchnął i przyjrzał się dokładnie nauczycielowi, starając się odgadnąć, jakie są jego marzenia. Na pewno marzył o jakichś okropnych eliksirach i odejmowaniu punktów Gryfonom za jakieś wyimaginowane przewinienia… To była dość ciekawa zabawa, lepsza niż same marzenia. Nie wiedział zbyt wiele o profesorze, ale wypełnił te dziury swoimi wyobrażeniami o rozrywkach i życiu Snape'a.

To było bardzo zabawne. Ulubionym wymysłem był obrazek Snape'a na miotle w roli Pałkarza (na przykład), jego długie, tłuste włosy powiewające na wietrze, wywijał groźnie trzymają w dłoni pałką… Albo następne ulubione: Snape zbierający kwiaty. Oczywiście do eliksirów, ale sama wizja Snape'a z dużym bukietem różnokolorowych kwiatów była bezcenna. Prawie się zaśmiał z tego obrazu i z trudem zdołał się opanować. Snape i zbieranie kwiatków był prawie tak samo komiczny jak Snape i mycie włosów… Gdyby tylko udało mu się jakoś wydostać z tego piekła, podzieliłby się owymi pomysłami z Ronem.

Czasami było mu trochę wstyd swoich myśli i żałował ich, gdy wrócili oprawcy i torturowany był profesor. Pierwszy raz, kiedy zobaczył Snape'a w oczywistym cierpieniu zrozumiał, że jego uczucia względem podłego, starego belfra zmieniły się zupełnie. Zmartwienie i niepokój, że go straci był gorszy niż dziesięć Cruciatus. Nie chciał, żeby zginął. Nie, nigdy! Ale Harry starał się ukrywać swoje uczucia. Nie chciał, żeby ich dręczyciele męczyli profesora bardziej, tylko po to, by uderzyć w niego. Doskonale wiedział, że głównym celem Voldemorta było złamanie jego, a nie ukaranie Snape'a. Największy Bydlak planował wykorzystać tę na razie słabą więź, jaka powstała między współwięźniami, by wzmóc ich cierpienia.

Tak, chłopiec był pewien, że taki był cel Voldemorta, gdy umieścił ich w jednej celi. Szantaż. Skoro profesor wiedział to wszystko o tych psychologicznych faktach, to Voldemort mógł również to wiedzieć. A jeśli tak, to na pewno pomyślał, że to ułatwi ich złamanie. To musiał być jakiś wymyślny ale często używany sposób torturowania, na pewno nie byli pierwsi.

Harry był niemal zadowolony, kiedy przyszła jego kolej. Nie chciał oglądać cierpiącego Snape'a, wijącego się bezgłośnie. To było gorsze niż jego głośne tortury. To ciche cierpienie… Snape był naprawdę silny, a Harry również chciał mieć taką siłę. Zatem również starał się powstrzymać krzyki, kiedy tylko potrafił. W pewien sposób chciał też ułatwić sytuację swojemu nauczycielowi. Może jeśli uda mu się powstrzymać krzyk, Snape nie będzie uważał, że tak go to boli.

Podczas piątej czy szóstej rundy udało mu się cierpieć bez słowa. To było całkiem satysfakcjonujące uczucie i nagle zrozumiał słowa Snape'a o godności i znaczenie długiej przemowy o bólu nabierało coraz więcej głębi. Jego życie już nie było bezcelowe. Podczas cichego bólu czuł jak jego siła wzrasta razem z wiedzą.

Kiedy ostatnie zaklęcie przeminęło i leżał na podłodze, oddychając z trudem, usłyszał znienawidzony głos mówiący do profesora:

– Widzę, Snape, że nie marnowałeś czasu i wyjaśniłeś pewne istotne sprawy panu Potterowi dotyczące wygrywania z bólem, czyż nie? A może po prostu cię naśladuje? Jesteście takimi dobrymi przyjaciółmi? I zastanawiam się tylko, czy mówiłeś również o swoim nauczycielu? Oraz o swoim doświadczeniu po drugiej stronie różdżki? Twoich profesjonalnych metodach torturowania? Rzucania klątw? Zabijania? Czy już zapoznałeś chłopca z tym wszystkim, czy tylko grałeś przed nim dobrego faceta?

Serce Harry'ego na moment zamarło. O co tu chodziło?

Voldemort stanął obok Harry'ego i odwrócił go nogą na plecy.

– Może mógłbyś wypróbować pewne naprawdę zadziwiające eliksiry wynalezione przez twojego nauczyciela, aby uczynić tortury nieco bardziej interesującymi. Co, panie Potter? Zgoda, panie Snape? – odwrócił się nagle do Mistrza Eliksirów.

Harry widział oczy Snape'a rozszerzone z lęku.

– Zostaw chłopaka w spokoju – powiedział ochrypłym głosem, ale Voldemort tylko wzruszył ramionami.

– Dlaczego miałbym go zostawić? – zapytał, udając ciekawość.

Snape jęknął. Nic nie było w stanie przekonać Czarnego Pana, do zostawienia swojej ofiary. Zrozumiał, że głównym celem Voldemorta było zerwać wzajemne zaufanie pomiędzy nim i Harrym, a przez to ich osłabić, zasiać nasiona wzajemnej nieufności między nimi. Był pewien, że jeżeli Voldemort będzie dalej ciągnąć temat jego przeszłości, chłopak już nigdy mu nie zaufa. I jeżeli da mu te eliksiry…

Przez zdającą się nie mieć końca chwilę czuł narastający ból w piersi, panikę. Nie chciał stracić zaufania chłopca. Jeżeli je straci, jego szczęśliwe dni w piekle dobiegną końca.

Harry zauważył zmiany na twarzy Snape'a i nagle się odezwał.

– Jestem gotowy na poznanie całej prawdy. – Miał nadzieję, że Snape zrozumie, co miał na myśli.

– Zobaczmy. – Czarny Lord odwrócił się do niego z paskudnym uśmieszkiem.

Czas stał się ciągłym pasmem cierpienia i po chwili Harry nie odbierał już nic dookoła siebie. Świat był mglistą plamą, w której poruszały się zarysy jakichś postaci, a on tylko leżał na podłodze, walcząc z różnymi rodzajami bólu, czasami nie mogąc powstrzymać krzyku czy jęku. Czuł się śmiertelnie wyczerpany, chciał umrzeć lub zasnąć, lub stracić przytomność, ale Voldemort dbał o to, aby go ocucić szybkim Enervate za każdym razem.

W krótkich przerwach między działaniem kolejnych eliksirów mógł dostrzec głębokie cierpienie Snape'a, zmuszonego patrzeć na cały proces. I chociaż wiedział, że to profesor był odpowiedzialny za cały ten ból, nie był w stanie być na niego zły. Właściwie nie wiedział dlaczego.

Po kolejnych dwóch godzinach Voldemort nie był już w stanie przywrócić mu świadomości. Harry był półprzytomny. Czuł czyjeś ramię, które otoczyło go troskliwie i delikatnie, jakby był małym dzieckiem. Chwiejne kroki. Mężczyzna zdołał go donieść prawie na sam dół schodów, potem upuścił i chłopak stoczył się aż pod drzwi celi, ale o dziwo to już nie bolało. Nieważne. W końcu stracił przytomność.

Kiedy obudził się w znajomej celi, leżał na podłodze obok drzwi. Snape był nieprzytomny, więc Harry postanowił zrobić poranną toaletę – tyle, na ile się dało. W słoju niespodziewanie znalazł świeżą, zimną wodę. Wytarł twarz kawałkiem mokrej szaty, usuwając resztki eliksirów z warg i policzków. W duchu przeprosił sam siebie za marnowanie wody, ale wypłukał również usta. Nie chciał połykać gorzkiej śliny, w której nadal czuł mieszankę tych wszystkich eliksirów, które zmuszony był wypić dzień wcześniej. W końcu się napił. To było lepsze niż cokolwiek w jego życiu. Potem powrócił do swojego kącika, usiadł opierając się o ścianę i zamknął oczy.

Był oszołomiony, miał zawroty głowy. Bolał go brzuch. Mięśnie miał obolałe, niektóre części ciała nadal pulsowały boleśnie. Każdy oddech sprawiał ból, wraz z każdym uniesieniem klatki piersiowej pęknięte żebra eksplodowały bólem. Kaszel, który atakował co jakiś czas, jeszcze bardziej wzmagał cierpienie. Łzy wywołane cichą agonią spływały mu po policzkach.

A to był dopiero początek. Jak miał wytrzymać ten nieustanny ból przez kolejne dni? Mógł go jakoś zmniejszyć? A może musiał się nauczyć z nim żyć do momentu, aż Voldemort wreszcie postanowi z nim skończyć? Nie wiedział. Przyszłość nie rysowała się zbyt obiecująco.

W dodatku był głodny i zziębnięty. Po tych wszystkich kwasowatych miksturach żołądek dopominał się prawdziwego jedzenia. Rozmyślał o swoich ulubionych potrawach, co tylko zwiększało uczucie pustkę w brzuchu, więc postarał się myśleć o czym innym. Ciepłe ubranie. To kolejny dobry temat, ale też zupełnie beznadziejny, jak jedzenie. Westchnął z rozpaczą. Nagle usłyszał dźwięk od strony Snape'a. Harry otworzył oczy i spojrzał na oddalonego niedużo mężczyznę. Profesor rzucał się na podłodze, zapewne dręczony sennym koszmarem i mamrotał coś pod nosem.

– Quietus, musisz… Nie… Nie możesz… Czemu nie rozumiesz? Czekaj… Nie mogę. Ojcze, ojcze, zabij mnie! Zabij! Zabij mnie! Nie jego, nie Quietusa, proszę, nie jego! Quietus, nie! Nieee! – Ostatnie słowo zawył głośno i rozpaczliwie.

Harry wzdrygnął się. Podczołgał się do Snape'a i patrzył zszokowany. Łzy spływały po twarzy mężczyzny, profesor cały się trząsł od tłumionego szlochu. Harry bardzo chciał coś zrobić, cokolwiek co by go pocieszyło, ale nie wiedział co… Dotknął ostrożnie jego twarzy i delikatnie wytarł łzy, pogłaskał policzek szepcząc cicho jakieś miłe słowa.

Mężczyzna uspokoił się z wolna i Harry zobaczył słaby uśmiech, wypływający na jego twarz.

– Quietus? – zapytał ciepło, nadal z zamkniętymi oczami. Zupełnie nie pasuje ten ton głosu do tego nieczułego drania, pomyślał chłopiec.

– Nie, profesorze – odpowiedział spokojnie i powoli cofnął rękę. – To tylko ja, Harry. Harry Potter.

Snape westchnął i jego uśmiech znikł. Zacisnął szczęki. Po chwili otworzył oczy.

– Dzień dobry, panie Potter – powiedział chłodno. W rzeczywistości był zawstydzony, bo czuł ślady łez w oczach i na policzkach. Płakał i Potter to widział. To było więcej niż krępujące.

– Dzień dobry – odpowiedział chłopak uprzejmie, ale w jego głosie dało się wyczuć lekki zawód.

Przez krótką chwilę Snape czuł, jak ogarnia go gniew. Ale wspomnienie tamtego delikatnego dotyku przegoniło złość. Czy chłopak rzeczywiście go dotknął? Jego? Tego ohydnego, brzydkiego typa? Szczerze mówiąc, to było prawie niewyobrażalne. Dotąd tylko kilku ludzi okazało mu dobroć czy dotknęło go z własnej woli. A teraz ten chłopak… Dlaczego?

Spróbował usiąść. Gdy mu się nie udało, wsparł się na łokciach.

– Potter, dlaczego, jeśli wolno spytać, mnie dotykałeś? – warknął nerwowo.

– Miał pan zły sen i płakał pan – wyjaśnił chłopiec. – I… ja chciałem jakoś… jakoś…

– Jakoś co?

Harry zadrżał, słysząc groźny ton.

– Jakoś pana pocieszyć – wyszeptał. – Pocieszyć, nic więcej. Przepraszam. – Ostatnie słowo wyszeptał, ale głęboki smutek był mimo wszystko bardzo wyraźny w głosie.

Skierował się do swego kąta, ale głos Snape'a zatrzymał go.

– Zaczekaj, Potter.

Odwrócił się ponownie i popatrzył na profesora. Przez długą chwilę panowała doskonała cisza.

– Dziękuję – wymamrotał wreszcie Snape i odwrócił się od znieruchomiałego chłopaka.

Znowu zapadła długa, nieprzyjemna cisza. Żaden z nich nie wiedział jak zacząć rozmowę, ani co dalej robić. Harry z wyraźnym trudem powrócił do swojego kąta i usiadł przyciskając kolana do piersi. Klatka piersiowa strasznie go bolała w takiej pozycji, ale było mu zbyt zimno. Mocno objął nogi rękami i zamknął oczy. Taka pozycja wydawała się najlepsza na chłód, który przenikał go aż do kości.

Lochy były zawsze zimne, te nie stanowiły wyjątku. A resztki ubrania nie chroniły jego zmarzniętego ciała. Po chwili zaczął się trząść.

Nie zauważył, że Mistrz Eliksirów patrzy na niego. W końcu mężczyzna westchnął i odkaszlnął, zwracając na siebie uwagę chłopaka.

– Potter, czy będziesz miał coś przeciw, jeśli usiądę obok ciebie? – zapytał cicho.

Harry tylko potrząsnął głową przecząco. Było mu wszystko jedno. Snape wstał powoli, sycząc z bólu. Schylił się ostrożnie i podniósł z podłogi swoją pelerynę, którą zostawił tam dwa dni temu. Była sztywna od zakrzepłej krwi i wyjątkowo brudna, ale była to jedyna rzecz, której mogli użyć jako koca. Usiadł obok dygocącego chłopaka i owinął ich obu peleryną. Starał się nie dotykać Pottera, ale peleryna nie była dość duża, by mógł się odsunąć, a poza tym chłopak potrzebował czegoś cieplejszego niż sam płaszcz. Pozwolił więc, aby dotykali się bokami w stworzonym kokonie.

– Potter, wydaje mi się, że musimy porozmawiać – powiedział cicho, gdy już ułożył szatę.

Harry skinął głową, starając się nie myśleć o krępującej sytuacji.

– O czym chce pan rozmawiać? – zapytał patrząc na swoje kolana.

– Czy pamiętasz pytanie, które mi wczoraj zadałeś?

– To było wczoraj? – spytał Harry z niedowierzaniem. – Myślałem, że to było dwa lub trzy dni temu. Albo nawet lata wcześniej…

– Czas nas oszukuje, Potter – Snape uśmiechnął się lekko. – Ale powtórzę pytanie. Czy pamiętasz…?

– Które pytanie? – przerwał mu Harry. Ziewnął. – Mieliśmy całkiem długą rozmowę z wieloma pytaniami.

– Twoje pytanie, na które chciałbym teraz odpowiedzieć, dotyczyło spraw związanych ze mną jako Śmierciożercą – wytłumaczył zmęczony Snape.

– Och… – wzdrygnął się Harry. – A… Dlaczego chce pan o tym mówić?

Snape przesunął ręką po włosach. No właśnie. Dlaczego? Szybko jednak pozbył się tej myśli.

– Myślę, że będzie lepiej dla ciebie, jeśli to ja ci o tym opowiem, zamiast Voldemorta, nie uważasz?

– Oczywiście. Ale nie musi mi pan o tym mówić, jeżeli pan nie chce. Wiem, co chce zrobić Voldemort… I nie będę pana obwiniać, cokolwiek on o panu powie i cokolwiek mi zrobi. Nie obchodzi mnie to. I tak mu nie uwierzę.

Snape opuścił głowę, niezdolny do powiedzenia czegokolwiek. Było zbyt wiele podobieństw między Potterem a Quietusem i te podobieństwa dręczyły go. Bezinteresowność, dobre serce, troskliwość, opiekuńczość… I on nienawidził tego chłopca przez cztery długie lata… I z pewnością dalej nienawidziłby go do zakończenia szkoły, gdyby nie ten „wypadek". Nieokreślone uczucie nagłe pojawiło się w jego wnętrzu i zanim ulotniło się, zabolało go serce.

To wszystko było takie dziwne… Był wstrętnym draniem i nie powinien się tak zachowywać! Nie powinien mieć serca! Nie mówiąc już o bólu serca! Ale nic nie mógł zrobić. I nawet nie chciał.

– Słuchaj – zaczął powoli, nie wiedząc dokładnie, co powiedzieć dalej. – Doceniam twoje zaufanie, ale… Ja faktycznie nie zasługuję na nie. Voldemort to wie.

– Profesorze – przerwał mu znowu stanowczym głosem Harry. – Nie sądzę, żeby było to odpowiednie miejsce na rozmowę o zasługach. To nie ma sensu. Nie obchodzi mnie, co mówi Voldemort i ufam panu, bo… bo jest pan razem ze mną w tym piekle i zdecydował się pan na taką sytuację tylko ze względu na mnie. Nie mam powodu, by panu nie ufać – wymamrotał ostatnie słowa niepewnie. On sam nie wiedział, czemu właściwie wierzył Snape'owi. Ale jego słowa miały sens.

Snape patrzył zaciekawiony na chłopca. Ile on miał lat? Sześćdziesiąt? Sto? Niemożliwe, żeby tylko piętnaście. Potrząsnął głową.

– Przestań, Potter, proszę. – W końcu zdołał otworzyć usta. – Zdecydowałem się opowiedzieć ci o tym wszystkim i chcę to zrobić. I zrobię to dlatego, ponieważ ja też ci ufam. Zrozumiałeś?

Harry spojrzał na Snape'a.

– Dziękują panu – powiedział i lekko się zarumienił.

Wzajemne wyznanie uciszyło oboje. Chłopak spontanicznie przysunął się bliżej ciepła bijącego od ciała mężczyzny. Przestał się aż tak drżeć i odczuł sporą ulgę.

Snape oparł się o ścianę, ale nie odsunął się. Jego oczy zamgliły się.

– Miałem osiemnaście lat, kiedy przyłączyłem się do Voldemorta, tuż po ukończeniu Hogwartu. Zrobiłem to z własnej woli, nikt mnie nie zmuszał, ani nie namawiał. Nawet moi rodzice, mimo że sami byli zwolennikami Voldemorta od samego początku i bardzo się ucieszyli z mojej decyzji. Nie mam zatem żadnej wymówki. Jestem całkowicie odpowiedzialny za swoją decyzję. – Mężczyzna przerwał na chwilę, następnie wziął głęboki wdech i kontynuował. – Zrobiłem swój pierwszy krok na tej drodze, kiedy miałem jedenaście lat. Tiara Przydziału zapytała mnie, czy chcę być Krukonem tak jak wielu innych członków mojej rodziny, ale ja się uparłem na Slytherin i tam trafiłem. Moi rodzice byli zadowoleni, kiedy ich poinformowałem o mojej rozmowie z Tiarą i byłem z tego dumny. To była pierwsza przegrana bitwa.

– Proszę pana, czy to jest naprawdę aż takie ważne, do którego domu się należy? – zapytał Harry po chwili ciszy.

Mistrz Eliksirów zerknął na niego z zaskoczeniem.

– Dobre pytanie. Wiele razy się o to sprzeczałem o to z Alb… y… dyrektorem Dumbledore'em i on zawsze twierdził, że to nie ma aż takiego znaczenia, jak mi się wydaje.

– Nasza obecna sytuacja chyba jest na to dowodem, prawda? – uśmiechnął się Harry.

– Dlaczego? – Snape zmieszał się.

– Ja jestem Gryfonem, pan – Ślizgonem, a to samo jest nam pisane.

– Potter, powody, które nas tu przywiodły są zupełnie różne! – wykrzyknął Snape niecierpliwie.

– Cóż… Ja nie mam żadnego powodu by tu być, to był zwykły przypadek, że mnie złapali, nigdy nie zrobiłem nic świadomie, by tu się znaleźć. Ale pan, profesorze, pan postanowił podzielić mój los. Zachował się pan jak Gryfon, nieprawdaż?

– Potter – w głosie Snape'a dało się słyszeć rozbawienie, zabarwione jednak odrobiną smutku – ja nie jestem Gryfonem. Jestem Ślizgonem. Jestem tu z powodu przysięgi, a nie dzielnego serca. Nie wyobrażaj sobie, że jestem lepszy niż w rzeczywistości.

– Nie uważam, aby wypadek z wilkołakiem i pomoc mojego ojca były prawdziwym powodem pańskiej opieki nade mną. Myślę, że wtedy mój ojciec bardziej starał się uratować Syriusza i Remusa niż pana. Nie ma pan więc długu wobec mnie. A mimo to uratował mi pan życie i jest pan teraz ze mną.

Snape pokręcił głową.

– Przestań. Przeskakujesz z jednego błędnego wniosku do drugiego. Po pierwsze twój ojciec uratował mi życie. Tak, ratował swoich przyjaciół, ale to nie ma znaczenia. Taki dług jest długiem niezależnie od powodów ratującego. Po drugie musisz wiedzieć, że nie chroniłem cię ze względu na twojego ojca. Odpracowałem ten dług dawno temu. Miałem inny powód. Jak już ci wspomniałem, złożyłem przysięgę.

– Komu?

– Twojej matce.

Chłopak uniósł głowę i spojrzał na profesora. Byli teraz na tyle blisko siebie, że chłopak widział wyraźnie twarz mężczyzny.

– Znał pan moją mamę? – zapytał z niedowierzaniem.

– Niezupełnie. Znałem ją ze szkoły, ale nigdy z nią nie rozmawiałem. Wiesz, w moich oczach była tylko szlamą… czarownicą mugolakiem… A ja…

– Rozumiem.

Harry czuł wielkie rozgoryczenie. Szlama! Snape powiedział szlamą! Potrząsał głową wiele razy, aby pozbyć się tego uczucia zranienia, ale nie mógł. To tak bardzo bolało!

– Potter – Snape lekko dotknął jego ramienia. – Mówiłem ci, że nie jestem dobrym facetem. Nigdy nie byłem. Ale kiedy teraz powiedziałem „szlama", zamierzałem wyrazić jak wtedy to czułem. Nie teraz. Szczerze.

Harry nie mógł wykrztusić ani słowa, tylko skinął głową. Zacisnął zęby i starał się zatrzymać łzy, cisnące się mu do oczu.

– Potter, nie zamierzałem cię urazić, przepraszam – usłyszał przepraszający głos Snape'a.

Chłopak potrzebował chwili, żeby odzyskać nad sobą panowanie. W końcu, gdy już mógł normalnie myśleć, uniósł głowę.

– Proszę, niech pan mówi dalej.

Snape przytaknął, patrząc na Harry'ego ze zmartwieniem.

– A więc twoja matka zmusiła mnie do złożenia tej przysięgi.

– Kiedy?

– Kiedy przyszedłem do ich domu, aby poinformować ich o planach Voldemorta. W sierpniu, jeżeli dobrze pamiętam. Później zdecydowali się na użycie zaklęcia Fideliusa.

– I jak ona pana zmusiła? Trochę trudno w to uwierzyć. Jest pan silny, a jako… Śmierciożerca musi być pan świetny w pojedynkach.

– Ehm… – Snape uśmiechnął się krzywo. – Masz rację. Ale ja niczego nie podejrzewałem. Zastałem ją samą w domu. Ostrzegłem ją i kiedy odwróciłem się, aby wyjść, poczułem jej różdżkę na karku.

– Ona zaatakowała pana? – wykrzyknął Harry.

– Cóż… tak. I zmusiła mnie, abym przysiągł bronić cię, w razie gdyby zginęli.

– Ale… Dlaczego chciała przysięgi akurat od pana, a nie kogoś innego? – zapytał Harry ze zdumieniem.

– Nie wiem. Może z powodu mojej roli szpiega… Wierzyła, że mógłbym obronić się lepiej niż ktokolwiek inny. Nie mogła wiedzieć, że Voldemort zniknie zaraz po jej śmierci…

Harry skinął głową w zamyśleniu.

– Tak… Pewnie tak. Tylko to jest takie… dziwne.

– Dla mnie też. Ale dopóki nie trafiłeś do Hogwartu, nie miałem okazji wypełnić przysięgi. Albus powiedział mi, że jesteś bezpieczny ze swoimi krewnymi. Ale potem…

– Czy to jest trwała przysięga? – Harry znowu mu przerwał.

– Co masz na myśli? – zapytał Snape.

– Czy musi mnie pan bronić do swojej lub mojej śmierci?

Snape przytaknął niechętnie.

– Och, to jest takie… zabawne – wymamrotał Harry. – Pan był moim zaprzysiężonym obrońcą przez te wszystkie lata…

Snape poruszył się niespokojnie.

– Hm… tak.

Chłopak zdawał się nie zauważać dyskomfortu profesora.

– To z pewnością nie było łatwe – dodał Harry. – Pan… nie lubił mnie, a był zmuszony mnie bronić…

– To faktycznie nie było proste – zapewnił profesor z lekkim uśmieszkiem.

– Nigdy bym nie zgadł – powiedział Harry, myśląc o lekcjach eliksirów. Z pewnością po obrońcy spodziewałby się bardziej przyjaznego, albo raczej opiekuńczego zachowania…

– Nigdy nie rozumiałem twojej matki – kontynuował Snape. – Znała mnie wystarczająco dobrze, żeby mi nie ufać, jak wszyscy inni. Zawsze byłem aroganckim, okrutnym draniem, ze szlacheckiej rodziny czystej krwi, Ślizgonem, zwolennikiem Voldemorta, mordercą, który zasłużył aby gnić w Azkabanie do końca swoich dni, amen. I ona zmusiła mnie bym bronił ciebie, syna czarownicy – mugolaka i Jamesa Pottera – Gryfona, wiernego zwolennika Albusa Dumbledore'a, aurora Zakonu Feniksa, wybawiciela! Nie wspominając o tym, że twój ojciec i ja zawsze nienawidziliśmy się, od pierwszego spotkania! To było powodem mojego gniewu przez czternaście lat.

– Och – przerwał Harry z krzywym uśmiechem. – Więc to było powodem!

Profesor opuścił głowę.

– Tak. Ale teraz bym powiedział, że to było powodem. Albus zawsze nalegał abym poznał cię lepiej. Żebym poznał osobę, którą miałem bronić przez całe życie. Ale ja nie chciałem. Było mi wstyd z powodu tego niechcianego zadania i tej całej nieznośnej sytuacji! A nic nie mogłem na to poradzić! Śmierć twojej matki uczyniła przysięgę absolutną i nieodwracalną.

– Nikt nie może tego cofnąć? Nawet ja? – zapytał nagle Harry.

– Zrobiłbyś to? – zapytał zaskoczony Snape. – Dlaczego…?

– Żeby pozwolić panu żyć własnym życiem – powiedział chłopak po prostu.

– Nie możesz tego cofnąć, dopóki nie skończysz dwudziestu pięciu lat lub się nie ożenisz.

– Czy ma pan na myśli, że powinienem się pośpieszyć i znaleźć sobie narzeczoną? – Oczy Harry'ego błysnęły.

– Nie – uśmiechnął się profesor. – Nie namawiam, żebyś się ożenił. I tak nie sądzę, żebyś znalazł odpowiednią kandydatkę tutaj, w Koszmarnym Dworze. – Uśmiechnęli się lekko do siebie. – I… Szczerze mówiąc, już nie chcę aby ktokolwiek, zwłaszcza ty, zwolnił mnie z przysięgi.

– Ma pan na myśli, że…? – Harry zastygł, jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.

– Mam na myśli, że Albus miał rację. Powinienem cię bliżej poznać. To byłoby lepsze dla nas obu. Zwłaszcza dla mnie.

Harry zaczerwienił się.

– Dlaczego pan to mówi?

– Ponieważ jesteś dobrym dzieciakiem, Harry. I chciałbym cię chronić w tej sytuacji, ale nie mogę. Przepraszam.

Siedzieli pogrążeni w myślach. Harry zdecydował się zapytać o swoich rodziców.

– Proszę pana…? – powiedział ostrożnie. Nie chciał przeszkadzać profesorowi, ale jemu chyba to nie wadziło.

– Tak?

– Czy może mi pan opowiedzieć o moich… o moich rodzicach?

– Słuchaj, Potter, nie znałem ich zbyt dobrze. Jak już mówiłem, nigdy tak naprawdę nie rozmawiałem z twoją matką, poza tym jednym wyjątkiem, jeśli można nazwać to rozmową… Ona była Krukonką, sprytną i utalentowaną dziewczyną, dwa lata młodszą ode mnie i od twojego ojca. Nie pamiętam dokładnie od kiedy byli razem, prawdopodobnie od ostatniej klasy twego ojca. – Po chwili dodał: – Jeszcze nie chodzili ze sobą, gdy byliśmy w piątej. Tego akurat jestem pewien.

– Dlaczego?

Snape uśmiechnął się.

– W ciągu tamtego roku zdarzył się ów słynny wypadek z wilkołakiem, Potter. Wcześniej bez przerwy ze sobą walczyliśmy. Zauważyłbym, gdyby któryś z nich miał dziewczynę, ale żaden z nich nie miał. Potem przestałem ich obserwować.

– Bał się pan? – zapytał Harry z niedowierzaniem. – Nigdy nie podejrzewałbym…

– Nie, nie bałem się ich. Miałem inne powody.

– Mogę zapytać…?

– Czemu nie? Chodziłem wtedy z Anną Marią Black. W rzeczywistości to był główny powód tego żarciku Syriusza Blacka. Chciał uratować swoją kochaną siostrę przed wstrętnym Ślizgonem. Najpierw próbował przekonać Annę, że jestem mrocznym czarodziejem, sługą Voldemorta i tak dalej. – Snape odwrócił twarz w stronę Harry'ego. – Wtedy nie byłem. Jeszcze nie. Po tym incydencie Anna odbyła wielką kłótnię ze swoim bratem w Wieży Gryfonów. I zostaliśmy razem.

– Chodził pan z Gryfonką? – Snape zobaczył zdziwienie w oczach Harry'ego.

– Anna była Krukonką, tak jak twoja matka. W mojej rodzinie dużo było Krukonów. To był związek zaakceptowany przez rodziców moich i Anny.

– Zgodzili się? Jak?

Snape zachichotał.

– Tradycja, Potter.

– Nie rozumiem – powiedział Harry z lekką urazą.

– Cóż, spróbuję wyjaśnić. Jest wiele rodzin w świecie czarodziejów i, jak zapewne wiesz, większość z nich jest mieszanych, co oznacza, że jedno z małżonków jest mugolakiem. Jest kilka par, w których oboje są mugolakami. I są rodziny czystej krwi.

– Wiem o tym, Ron mi opowiadał.

– Czy twój przyjaciel mówił ci o statusach wśród rodzin czystej krwi?

– Statusach? Co ma pan na myśli?

– Są dwa rodzaje rodzin czystej krwi: szlacheckie i pospolite.

Harry skinął głową.

– Rozumiem. Pana rodzina jest szlachecka i rodzice Anny, jako członkowie pospolitej rodziny, byli szczęśliwi, że ich córce się tak udało, tak?

– Prawie trafiłeś, Potter. Rodzice Anny byli szczęśliwi, ale mieli inny powód do zadowolenia. Rodzina Blacków, podobnie jak Snape'ów, była jedną z najstarszych szlacheckich rodzin w Anglii. I chociaż teraz jest to już akceptowane, że potomkowie szlacheckich rodów zawierają małżeństwa z pospolitymi rodami, choć raczej nie z mugolakami, większa część tych wysoko notowanych rodów preferuje jednak związki szlachecko–szlacheckie.

– Mugole też mają podobną tradycję – mruknął zmieszany Harry. – Nigdy nie myślałem… – Po krótkiej przerwie zapytał: – Wiem, że moja matka była mugolakiem, ale rodzina mojego ojca? To była pospolita rodzina, prawda?

Snape wyczuł gorycz w głosie chłopaka.

– Tak, ale jakie to ma znaczenie? Żadne, Harry. Wierz mi – westchnął i kontynuował. – Nieważne jak nie cierpiałem twojego ojca, muszę przyznać, że był mądry i dzielny, tak jak twoja matka. Byli silni i wierni, oboje. Tak jak ty.

– Czemu nigdy nie słyszałem o siostrze Syriusza? – szybko zapytał Harry, nie chcąc się znowu zaczerwienić.

Twarz Snape'a spochmurniała.

– Zmarła, zanim się urodziłeś.

– Tak mi przykro – wyjąkał nerwowo Harry.

– W porządku, Potter – westchnął Snape. – Ale jeżeli zdecydujemy się rozmawiać dalej o przeszłości, napotkamy więcej śmierci niż możesz sobie wyobrazić. To były najmroczniejsze lata naszego wieku.

– Dlaczego mam wrażenie, że nadchodzące lata będą jeszcze gorsze? – Harry zadrżał.

– Jeżeli dożyjemy, aby je zobaczyć.

– Nawet jeżeli ich nie zobaczymy, mogą być gorsze. – Harry ziewnął. – Przepraszam pana, ale myślę, że się trochę prześpię przed wieczornym przedstawieniem – wymamrotał, starając się owinąć się ciaśniej, chroniąc przed ostrym chłodem celi.

Kiedy zasnął, Snape otulił swoją peleryną drżącego chłopca i starał się nie myśleć o przyszłości.


– Arturze! – Molly Weasley prawie krzyczała. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?

– C-co…? Co, kochanie? – zapytał sennie jej mąż. Był wczesny poranek i Artur Weasley obudził się dopiero pięć minut temu. Starał się stłumić ziewnięcie, siadając obok swojej żony przy stole. – Molly, gdzie jest dżem? – zapytał, starając się zjeść jakieś śniadanie.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? Jestem pewna, że wiedziałeś! – zawołała Molly i Artur starał się uchylić od odpowiedzi.

– A co chcesz usłyszeć, kochanie? – zapytał grzecznie, nie przerywając poszukiwań dżemu na stole. Tost zaczynał mu stygnąć.

– Harry zaginął! I ty mi nic nie powiedziałeś.

– Skąd o tym wiesz? – pan Weasley ocknął się natychmiast, zapominając kompletnie o dżemie.

– Prorok Codzienny. – Molly wskazała na gazetę. Na pierwszej stronie, tuż pod nagłówkiem, zamieszczono wielkie magiczne zdjęcie ludzi chodzących bezradnie po Privet Drive 4. Molly widziała wuja i ciotkę Harry'ego na zdjęciu, nie wyglądali na zadowolonych nagłym zainteresowaniem. Wuj był wyraźnie zirytowany, a zdenerwowana ciotka popatrywała niepewnie na sąsiadów. Nigdzie nie było widać Dudleya. Prawdopodobnie był w swoim pokoju. – Czy wiedziałeś o tym, Arturze?

Jej mąż lekko się zaczerwienił.

– No… Molly… No wiesz…

– Więc jednak o tym wiedziałeś. I nic mi nie powiedziałeś. Dlaczego, jeśli wolno zapytać?

Pan Weasley patrzył na żonę bezradnie.

– Nie chciałem cię martwić. Mieliśmy nadzieję, że Harry się znajdzie…

– Chyba nie mówisz poważnie! W takich czasach! – Nagle bardzo zbladła. – Arturze… Sam Wiesz Kto go schwytał, prawda?

– Nie wiemy, Molly. Nie mamy żadnych wieści o chłopcu. Knot uważa, że to Dumbledore go ukrył, ale on twierdzi, że nie wie gdzie jest chłopiec i ja mu wierzę. Dumbledore nie boi się ministra i powiedziałby, gdyby wiedział coś o Harrym.

– Więc to jednak on. Jak?

– U Dursleyów była jakaś kłótnia rodzinna i chłopak w końcu wybiegł z domu. Od tego czasu nikt go nie widział.

– Kiedy to było?

– Trzy dni temu. – Pan Weasley opuścił głowę pod ostrym spojrzeniem swojej żony.

– No i co powiemy dzieciom? – westchnęła w końcu rudowłosa kobieta.

– Może moglibyśmy to utrzymać w tajemnicy… – odpowiedział Artur niepewnie.

– Arturze. Oni umieją czytać i mają mnóstwo przyjaciół. My musimy im powiedzieć albo dowiedzą się w inny sposób.

– Masz rację, Molly, jak zawsze – przytaknął pan Weasley.

– Mamo, co się stało? – zapytał nagle senny głos ze schodów.

Fred stał na szczycie schodów, przecierając oczy.

Rodzice wymienili znaczące spojrzenia i pan Weasley ustąpił.

– Twoja matka opowie wam wszystko, przy śniadaniu. – Nie zwracając uwagi na spojrzenie swojej żony, pocałował ją w czoło. – Muszę już iść. Do zobaczenia po południu, kochanie.

– Wieczorem, masz na myśli – mruknęła zdenerwowana pani Weasley. – Czy może śpieszy ci się do domu?

– To nie moja wina, Molly – usprawiedliwił się pan Weasley.

Oboje westchnęli.

– Wiem. Idź już – powiedziała w końcu.

Po wyjściu męża z domu, pani Weasley poczuła rękę na swoim ramieniu.

– Co się stało, mamo? – zapytał łagodnie Fred.

– Fred… Harry zaginął, trzy dni temu.

Fred zastygł. Jego ręka zadrżała.

– Nie. To niemożliwe… Mamo, powiedz mi, że to nieprawda… Co zrobi Ron, jeżeli…?

– Co niby zrobię? – zapytał nowy głos.

To był Ron. Pani Weasley i Fred stali w milczeniu. Nie ośmielili się nic powiedzieć. Ron zrobił się podejrzliwy.

– Hej, co się dzieje? – uniósł brwi pytająco. – Co się stało? Mamo?

– Kochanie, chodź tutaj – odpowiedziała pani Weasley i mocno przytuliła zakłopotanego syna. – Harry zaginął. Trzy dni temu – wyszeptała mu do ucha. Potrzebowała wszystkich sił, aby podtrzymać nagle zwiotczałe ciało syna.

– Usiądź, kochanie – powiedziała cicho i z pomocą Freda posadziła go na krześle. Obaj chłopcy byli bardzo bladzi, ale Ron był w gorszym stanie.

– On… On nie umarł, prawda? – zapytał Ron drżąc.

– Nie wiemy, kochanie.

– To był Sam Wiesz Kto. – To nie było pytanie.

– Tego też nie wiemy, Ron. Chociaż ja jestem tego prawie pewna.

Mocniej objęła swojego syna i delikatnie go kołysała.

– Nie wiemy, przepraszam.

– Nie chcę, żeby on zginął, mamo! – krzyknął bezradnie. – On nie umrze, mamo, powiedz, że on nie umrze! – powtarzał w kółko i cichy płacz wstrząsnął jego ciałem.

– Nie umrze, Ron. Z pewnością nie. – Pani Weasley delikatnie pogłaskała syna po głowie. – Wróci, zobaczysz.

Sama nie potrafiąc już powstrzymać łez, schowała twarz we włosach syna.

– On wróci.