Wersja z dnia: 09.06.2011


5. GODNOŚĆ AŻ DO KOŃCA

Snape czuł, że jeszcze nigdy nie był torturowany z takim okrucieństwem, choć tym razem tylko stał obok Voldemorta i patrzał na trwające godzinami tortury Harry'ego, które ten w większości znosił w milczeniu. Stwierdził, że fizyczne męki były gorsze do oglądania, chociaż wiedział, że klątwy były bardziej bolesne i okrutne. Ale sam widok kogoś dotykającego Harry'ego i raniącego go swoimi dłońmi był nie do zniesienia. Nigdy wcześniej tak się nie czuł: serce mu waliło, dłonie się pociły, dusiły do nudności, czuł straszny ból. Dziwne, nikt go nawet nie dotknął, a mimo to cierpiał, dręczył go absolutnie fizyczny ból.

Zmusili go do oglądania „pracującego" skalpelem Avery'ego i coraz większej kałuży krwi rozlewającą się pod drżącym ciałem nagiego chłopca. Czasami Harry otwierał oczy szukając jego wzroku i wydawało się, że jest w nich ulga, kiedy go widział.

W jakiś sposób każde cięcie bolało Snape'a bardziej niż klątwy, razy czy Cruciatus, jakimi sam oberwał w czasie swojej tortury. Czuł, że serce mu pęka.

– Aaaaaaaa! – zajęczał Harry, kiedy Avery ostrożnie otworzył następną ranę palcami. Snape skulił się.

– No, no, Severusie. Chcesz powiedzieć, że nie podoba ci się moje małe przedstawienie? Dlaczego? Pamiętam czasy, gdy oglądanie sprawiało ci przyjemność! Zaplanowałem je specjalnie dla ciebie!

Snape desperacko utkwił wzrok w twarzy chłopca. Nie chciał rozmawiać o tym z Voldemortem. Nie chciał pamiętać grzechów przeszłości, obecna sytuacja była wystarczająco bolesna. W ogóle nie chciał rozmawiać ani z Voldemortem, ani z nikim innym.

– Czemu mam wrażenie, że już kiedyś widziałem bardzo podobną scenę? Ty, patrzący bojaźliwie na chłopca… na chłopaka odważniejszego niż ty kiedykolwiek byłeś… Ty też masz wrażenie déja vu, Severusie?

Słowa Voldemorta dotarły do jego umysłu potwierdzając jego własne, nieśmiałe przemyślenia. Mężczyzna usilnie się starał, żeby nie było widać jego desperacji. Ten cholerny bydlak miał rację. Snape był tchórzem. A Harry naprawdę zachowywał się jak Quietus. Ale spostrzegł to dawno temu, na samym początku tego wszystkiego…

Harry zachowywał się podczas tortur i rozmów w celi jak Quietus – jedyna osoba, którą Snape naprawdę doceniał i kochał całym sercem. Quietus, mały przebiegły Quietus, ciepły i opiekuńczy Quietus, który stanął przed Czarnym Lordem na chwiejnych nogach, cały we krwi i bez strachu powiedział „Nigdy nie będę twój" i miał rację.

Quietus umarł dokładnie tutaj, w Koszmarnym Dworze, w głównej sali, po sześciu rundach, a on, Severus, nie był w stanie mu pomóc.

Tego dnia Snape postanowił umrzeć.

Jego nienawiść względem Moody'ego, tego cholernego aurora, była również tego konsekwencją. W samotnej ciemności Azkabanu, gdzie przetrzymywano go przez sześć miesięcy, wciąż na nowo przeżywał najgorsze chwile życia: Quietus umierający, jęczący i dygocący od ogromnego bólu, jaki mu zadawano i w końcu martwe ciało jego brata na środku sali… To był niekończący się film w jego głowie. Mógł go oglądać od pierwszego momentu aż do pogrzebu na cmentarzu w Hogsmeade. Całość wypaliła mu się w pamięci. Nigdy nie będzie w stanie zapomnieć tych obrazów.

Voldemort widział to tylko raz. Ale dla niego to było zbyt znajome. Chłopiec stojący na środku pomieszczenia z pełną godnością, z podniesioną głową, z otwartymi oczami. Czarne oczy – zielone oczy. Oczy Quietusa – oczy Harry'ego.

Snape nie czuł łez płynących mu po twarzy, gdy tak stał prosto, z oczami szeroko otworzonymi z przerażenia. Był jak w transie, twarz Harry'ego zamieniła się nagle w oblicze Quietusa i z powrotem, widział pełen bólu wzrok, pełen bólu, ale i życia, akceptacji i wybaczenia. Ból bez załamania, siła bez agresji, śmierć bez strachu…

– Cieszy mnie bardzo, mój drogi profesorze, że nareszcie ci się podoba – usłyszał głos Największego Bydlaka, mówiący mu do ucha i nagle zauważył łzy. Nie wytarł ich jednak. To było bezcelowe: Voldemort już rozpoznał jego słabość, jego uczucia względem chłopca. Prawdopodobnie zdradził Harry'ego swoim zachowaniem, ale nic na to nie mógł poradzić. Starał się w jakichś sposób przekazać swoją siłę chłopcu poprzez wzrok, wzmocnić go mentalnie, desperacko chciał znaleźć się na miejscu Harry'ego i zabrać jego ból, oddać życie za chłopca… Uratować go…

I nie mógł. Wyraźnie słyszał słowa Lily: „Przysięgnij! Przysięgnij na imię Quietusa, potworze!" Przysiągł, i teraz nie był w stanie pomóc… „Powiedz: będę bronił go ze względu na własne życie" – i przysiągł na Quietusa, ponieważ Lily Evans wiedziała, że tej jedynej przysięgi nigdy nie złamie…

Przysięga wydawała się teraz taka odległa… I nie miała już znaczenia. To już nie było ważne. Cierpiał z powodu Harry'ego. Tylko Harry'ego. Nikogo innego. Tu nie chodziło już o przysięgę, o jego martwego brata. Tylko o młodego, bezradnego chłopca, stojącego we własnej krwi, umierającego na jego oczach.

Desperacko chciał uratować Harry'ego dla siebie. Nie dla Lily czy Quietusa. Oni nie żyli. Chłopak żył. Nadal.

Kiedy Harry wreszcie upadł, Snape natychmiast opuścił swoje miejsce i przyklęknął obok niego. Krzyczał w głębi duszy, patrząc na chłopca. Chciał podnieść go z podłogi, ale nie mógł znaleźć żadnego niezranionego miejsca na jego ciele, aby za nie chwycić, dotknąć bez powodowania dodatkowego bólu.

Ale Voldemort kazał im wrócić do celi, więc Snape od razu podniósł chłopca delikatnie, oparł jego głowę na ramieniu, owinął go w swoje ubranie i wyniósł.

Usiadł w ich znajomym rogu, nadal trzymając dziecko w ramionach, jego łzy zmieszały się z krwią Harry'ego. Przykrył ich swoją peleryną i starał się modlić do jakiegokolwiek boga o pomoc. Głaskał włosy chłopca i powtarzał monotonnie setki razy:

– Wszystko będzie dobrze, Harry, wszystko będzie dobrze…

Ale sam nie mógł już wierzyć własnym słowom. Nawet, jeśli uda mu się w jakiś sposób przetrwać te wszystkie tortury, chłopak będzie musiał żyć z tym wszystkim. Ze wspomnieniami i z bólem, ponieważ ból już zawsze będzie z nim. Ran zadanych przez Voldemorta nie dało się do końca wyleczyć. Nic nie będzie takie samo. Nigdy już! jakby zakrakał kruk Poego. Jeżeli przeżyją, będzie musiał znaleźć sposób, aby pomóc Harry'emu przez to przebrnąć. Jeżeli to w ogóle było możliwe.

Nie, to nie było możliwe.

On był pod działaniem Cruciatus tylko kilka razy, ale w wynikających z nich koszmarach to było gorsze niż w rzeczywistości, nie fizycznie, ale psychicznie i emocjonalnie – uczucie całkowitej bezsilności, upokorzenia, i przerażenia było jeszcze wyraźniejsze w snach. W tych koszmarach zawsze wiedział, co będzie dalej i że to jest nieuniknione. Koszmary odzwierciedlały wypalone w jego pamięci sceny. Podczas ostatnich czternastu lat starał się nauczyć jak od nich uciec, jak obudzić się. Bez rezultatów, zawsze musiał je przeżyć do końca.

Koszmary… A to był koszmar na jawie, Koszmarny Dwór. Przeklęty Największy Bydlak! I nie było stąd ucieczki. Przebudzenia.

Po chwili uspokoił się nieco, łzy obeschły na jego twarzy. Chłopiec już tak nie krwawił, ale nadal drżał z powodu utraty zbyt dużej ilości krwi. Snape opuścił głowę i opatulił ich całkowicie, aby zatrzymać ciepło.

Był wyczerpany i śmiertelnie zmęczony, ale nie mógł spać. Gdy zamykał oczy widział Harry'ego cierpiącego w ciszy albo patrzącego na niego bez nadziei, czasami obrazy te mieszały się ze scenami cierpienia Quietusa… Objął mocniej chłopca, jakby mógł go obronić przed podobnymi zdarzeniami, które mogły nadejść w następnych dniach…

Jego koszmary zaczęły się bez snu. Cholera!

Poczuł małe poruszenie na kolanach.

– Harry? – zapytał cicho.

– Boli. – Dziecko zadrżało. – Wszystko mnie pali… Całe ciało… skóra…

– Ciii. – Kołysał chłopca ostrożnie. – Staraj się odpocząć.

– Profesorze… – zaczął Harry słabo. – Myślę, że umrę… Przykro mi…

– Wszystko będzie w porządku, Harry. Tylko odpocznij. – Snape był przerażony słowami chłopca. Powtórzył również dla siebie. – Nie, Harry. Nie umrzesz. Wszystko będzie dobrze. Uwierz mi.

– Przepraszam… – usłyszał ciche mamrotanie. – Zostawię pana samego, przepraszam za to…

– Nie, Harry – zaczął, ale nie mógł dokończyć. Dusił się, nie miał powietrza w płucach, by rzec choć słowo, tylko przytulił chłopca mocniej, jakby to mogło obronić go przed… Nie. Harry nie mógł umrzeć. Musiał żyć. Przetrwać.

Kiedy ciało chłopca zwiotczało na jego kolanach, był w szoku, niezdolny do myślenia przed długą chwilę. Nie! krzyknął bezgłośnie.

Zabrało mu trochę czasu zrozumienie, że chłopak był tylko nieprzytomny, nie nieżywy. Dręczyły go rozmaite emocje, czuł się chory i miał zawroty głowy. Ale nie ośmielił się ruszyć, zdjąć chłopca ze swoich kolan, otworzyć ramion. Jego nowo odkryte uczucia ogrzały mu serce. Pragnienie chronienia, dbania o Harry'ego było nieprawdopodobnie silne.

Na początku ich niewoli przysiągł sobie, że nie skrzywdzi już chłopca. Teraz czuł, że to za mało. Siedząc w rogu, z chłopakiem na kolanach, złożył nową przysięgę, mocniejszą: będzie dbał o Harry'ego aż do śmierci, swojej lub jego. Pomoże mu w każdy możliwy sposób. Będzie zawsze przy nim. Do końca ich dni. Amen.

Cichy, sarkastyczny głosik zaśmiał się w jego głowie. Jakiś ty sentymentalny, Severusie. Może się starzejesz? Albo myślisz, że łatwo będzie dotrzymać tej obietnicy? Chłopak i tak umrze za kilka godzin, nie? Musiał zwalczyć odruch powrotu do typowego dla niego sarkazmu i obojętności. Nie! uciszył własne złe myśli. Jaki sens miała obojętność w obliczu śmierci? Chłopak zasługiwał na coś więcej niż tylko jego obojętność, okrucieństwo, sarkazm i nienawiść. Wycierpiał już przez to w poprzednich latach. Teraz musiał zaoferować Harry'emu odrobinę pocieszenia, opieki… Miłości?

Och, ostatnie słowo brzmiało śmiesznie. On i miłość! Nie potrafił kochać. Nawet Quietusa nie umiał kochać. Gdyby potrafił… Może jego brat nadal by żył.

Gdyby wiedział jak kochać, nie byłoby go tutaj. Nie zostałby Śmierciożercą. Wybrałby Ravenclaw za radą Tiary Przydziału. Od samego początku pracowałby dla ministerstwa albo Albusa … Może nawet miałby rodzinę… dzieci…

Ta myśl go zszokowała. Czy naprawdę tak dużo stracił? Czy naprawdę chciał zostać tym, kim teraz był? Samotnikiem, nienawidzącym i znienawidzonym draniem, zwolennikiem potwora, profesjonalnym oprawcą, mordercą niewinnych?

To prawda, że nigdy nie chciał wieść przeciętnego życia, żyć tak jak wielu innych, ale… Czy to nie była przesada? To również było typowe w pewien perwersyjny sposób…

Nie. Nigdy nie zostanie wystarczająco ukarany za to, co zrobił. Nawet w tym piekle. Nigdy nie zostanie mu wybaczone.

Własne myśli go torturowały. Czy taki był cel Voldemorta, kiedy kazał umieścić ich w jednej celi? Czy ten bydlak wiedział, co się stanie? Że da się złamać Severusa Snape'a poprzez jego własne uczucia, nienawiść do samego siebie, poczucie winy?

Podniósł głowę, gdy usłyszał złowieszcze skrzypienie drzwi. Do środka wszedł Avery.

– Czego chcesz? – warknął Snape pełnym nienawiści głosem. – On już prawie nie żyje. Jeżeli chcesz kontynuować, to ostrzegam, że on i tak już tego nie poczuje.

Avery wzruszył ramionami ze złośliwym uśmiechem na twarzy. W takich chwilach Mistrz Eliksirów podejrzewał, że nie jest on zupełnie normalny. Ale o dziwo to szaleństwo ogarniało go tylko wtedy, gdy było potrzebne.

– Jestem tutaj by przedłużyć jego cierpienia, Severusie. – Pokazał dwie małe buteleczki. – Znasz je, prawda? – zapytał z udawaną ciekawością.

Oczywiście, że Snape je znał. Eliksir Przeciwkrwotoczny i Wzmacniająca Fuzja. Osobiście je uwarzył, tak jak wszystkie mikstury używane w służbie Voldemorta. Ale nie wiedział, co byłoby lepsze dla Harry'ego: dostać lecznicze eliksiry czy umrzeć.

Ale rozpaczliwie pragnął, aby Harry żył. Chciał o niego dbać i pocieszać go, po prostu być przy nim. Chciał, aby chłopak mu wybaczył, przynajmniej Harry – on nadal żył, w przeciwieństwie do wielu innych, którym był winien więcej niż tylko przeprosiny…

– Daj mi je – odpowiedział w końcu czekającemu Śmierciożercy.

– Nie. Sam je mu podam. Nie ufam ci, Severusie.

Weszło dwóch innych Śmierciożerców.

– Połóż chłopaka na podłodze.

Nie chciał posłuchać, ale gdy tylko otworzył usta, aby zaprotestować, Avery warknął:

– Jeżeli nie będziesz posłuszny, rzucę Cruciatus na was obu.

Snape wzdrygnął się na tę myśl i ostrożnie położył chłopca na podłodze.

– Odsuń się!

Kiedy uniósł nogę, by się odsunąć, usłyszał nagły szept Crucio i w następnej chwili zwijał się z bólu na podłodze. To było bardzo długie Cruciatus, trwało tak długo, aż Avery zmusił chłopca do przełknięcia zawartości fiolek. Po ich wyjściu nie był w stanie poruszyć się przez długie minuty. Głowa mu pękała, oczy piekły, miał skurcze mięśni. Wreszcie przemógł ból i podczołgał się do Harry'ego.

Czuł zapach eliksirów i potwierdziły się jego przypuszczenia, jeden z nich był eliksirem wzmacniającym, a drugi bardziej specjalistyczną miksturą na wypadek znacznej utraty krwi. Nagle ucieszyło go, że zawsze był taki dokładny. Nigdy by nie znaleźli tych eliksirów w nieładzie, ale w jego gabinecie wszystko było opisane i ułożone w porządku.

Obok chłopca znalazł też pozostałości jego ubrania, widocznie Avery przyniósł je, lecz były to tylko śmieszne, krwawe szmaty, nic więcej. Podnosząc coś, co kiedyś było częścią ubrania, przypomniał sobie nieznośnie powolne ruchy Śmierciożercy, gdy ten rozbierał chłopca za pomocą skalpela, kilkukrotnie celowo raniąc go podczas wstępu. Żołądek wzburzył się na samo wspomnienie. Westchnął i usiadł, kładąc Harry'ego z powrotem na swoje kolana.

Po chwili zasnął.


Harry obudził się nagle. Poczuł dziwny ruch wokół klatki piersiowej, zupełnie jakby ktoś go mocniej objął, czyjaś ręka chwyciła go za ramię.

– Czekaj… Quietus… Czekaj! – usłyszał.

Gdy Harry otworzył oczy, zobaczył nad sobą twarz Snape'a. Mężczyzna krzywił się, najwyraźniej mając jakiś okropny sen. Po chwili zrozumiał, że widzi wyraźnie twarz profesora dlatego, że leży na kolanach nauczyciela, przytulony do jego piersi i otoczony ramionami Mistrza Eliksirów. Przytulony? Właściwie to bardziej jakby trzymany, jakby mężczyzna chciał go bronić, zatrzymać go.

To była naprawdę dziwna sytuacja. I bardzo krępująca.

Ale równocześnie to było takie krzepiące, takie… inne od brutalności poprzedniego dnia. Całkowite przeciwieństwo. To było coś dobrego. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego. Jakby był małym dzieckiem tulonym przez rodzica.

Skóra nadal go piekła, przy najmniejszym ruchu czuł każdą ranę zadaną mu dzień wcześniej, każda pulsowała dotkliwie. Nagle poczuł ostry ból i drgnął. To poruszenie wzmogło ból i przez chwilę Harry chwytał powietrze i ściskał w ręku ubranie profesora, zaciskając powieki.

– Nie śpisz? – usłyszał ciche pytanie. Harry tylko skinął, walcząc z cierpieniem. – Lepiej się czujesz? – zabrzmiał niespokojny głos Snape'a.

Kiedy mógł już oddychać, odpowiedział:

– Trochę, proszę pana. Ale… – Nie wiedział, co powiedzieć. – To bardzo boli. Rany…

Poczuł jak Snape zadrżał.

– Tak, mogę sobie wyobrazić, Harry. Musiałem to wszystko oglądać. Staraj się nie ruszać. To pomoże. Dali ci lecznicze eliksiry. Poczujesz się lepiej.

Harry zamknął oczy, zastanawiając się. Po chwili otworzył usta.

– Ja… – zaczął nagle, ale nie dokończył zdania.

– Tak?

– Myślałem, że umrę. Ja chciałem umrzeć. Próbowałem z tym walczyć, ale… byłem słaby.

– Nie – odparł natychmiast Snape. – Nie byłeś słaby. Byłeś silny. Niezmiernie silny. Silniejszy niż ktokolwiek, kogo widziałem.

– Ale… Nie mogłem patrzeć na ból, jak na znak mojej siły. Albo przypomnienie. Ja… Ja tylko chciałem, żeby się skończył. Gdyby pana tam nie było, na pewno bym przegrał.

– Harry, przetrwałeś. Wytrzymałeś ból z godnością. Byłeś odważny i silny.

– Ale ja chciałem umrzeć.

– To nie jest oznaką twojej słabości. To naturalna reakcja na tortury.

– Powiedział pan, że nie mogę się poddać. Że nie mogę zaprzedać swojej duszy.

– Potter – westchnął Snape trochę zirytowany. – Naturalne pragnienie, by ból się skończył, nie jest równoznaczne z zaprzedaniem swej duszy. Zdradzasz siebie, kiedy zgadzasz się zrobić cokolwiek przeciwko własnej woli, tylko po to, aby tortury się skończyły. Ale… trudno wytłumaczyć różnicę.

– Widzę – uśmiechnął się Harry słabo. Potem dodał: – Ale myślę, że rozumiem, co ma pan na myśli.

Harry zdał sobie sprawę, że nadal ma zamknięte oczy, więc otworzył je ostrożnie i przypatrywał się twarzy mężczyzny, widocznej w słabym świetle pochodni. Poczuł, że ma zupełnie sucho w ustach.

– Proszę pana, chce mi się pić – wyszeptał.

– Przyniosę ci wody – zaoferował mężczyzna, ale chłopak pokręcił głową.

– Nie, dobrze mi zrobi, jeśli się trochę ruszę. I tak muszę skorzystać z ubikacji.

– Cóż… – Zobaczył zakłopotanie Snape'a. – Jesteś nagi, Harry. Powinieneś się ubrać, ale zdaje się, że twoje ubrania… nie nadają się już do noszenia.

Chłopak zamknął oczy i oparł głowę na ramieniu nauczyciela. Wspomnienie o nagości nie skrępowało go. Ale przywołało obraz Avery'ego ze skalpelem w ręku, uczucie bezradności i paniki, jakie czuł na ten widok, bo nie wiedział, czego się spodziewać. Pierwsze zadane rany, pierwsze dotknięcia skalpela, pierwsze cięcia. Zaczął się trząść.

Nauczyciel objął go mocniej i zaczął kołysać. Powoli, w tył i przód, tył i przód. Niczym rodzic uspokajający małe dziecko. Chłopiec w końcu zaczął się uspokajać. Profesor jednak nie puścił go od razu. Trzymał go jeszcze kilka minut. Harry miał wrażenie, że to sen. I nie chciał się obudzić.

Pragnienie jednak nie odpuściło. Kiedy spróbował przełknąć gorzką ślinę, zaczął się krztusić.

– Może mnie pan puścić. Muszę się napić – westchnął cicho Harry. Profesor przytaknął i wypuścił go. Mimo zawrotów głowy i słabości, chłopak zdołał wstać i doczłapać do swoich rzeczy.

– Proszę pana, myślę, że „nie nadają się" to słabe określenie – powiedział i uśmiechnął się podnosząc coś, co kiedyś było jego koszulką. Prawdopodobnie dekady temu. Teraz to coś było brudne, zakrwawione i pocięte na paski ostrzem Avery'ego. Nie nadawało się już do włożenia. Harry westchnął i mimo wszystko spróbował się ubrać. Nie chciał patrzeć na swoje ciało, wiedząc że rany po cięciach odpowiadają dokładnie wzorowi pasków z ubrania. Kiedy się ubrał, „ubranie" zaczęło podrażniać obrażenia. Wreszcie spojrzał na siebie i zamurowało go – wyglądał dużo gorzej, niż się spodziewał.

– Harry…

Odwrócił się do Snape'a. Mężczyzna był teraz dla niego taki miły. Sposób w jaki go trzymał, kołysał… Chłopiec poczuł przypływ serdeczności dla potwora z lochów. Nawet teraz Mistrz Eliksirów się o niego martwił i podawał mu część swojej odzieży.

– Co…? – zapytał zmieszany chłopiec.

– Mój sweter… czy coś w tym rodzaju… – uśmiechnął się. Uśmiech dziwnie wyglądał na twarzy profesora, jakoś tak niezdarnie. – Przynajmniej był tym kilka dni temu.

– Ale… pan też go potrzebuje.

– Weź go, Harry. Ty go bardziej potrzebujesz.

Patrzyli na siebie długą chwilę.

– Nie mogę – powiedział w końcu Harry. – To należy do pana. Ale i tak dziękuję.

– Jesteś obłąkany, Potter. Weź to albo ubiorę cię siłą – skrzywił się z udawanym gniewem.

Harry przewrócił oczami, ale przyjął ubranie. Szybkim ruchem je nałożył. Było ciepłe i nadal miękkie, ale za duże, tak jak te po Dudleyu. Pomimo bólu Harry roześmiał się, kiedy znowu na siebie spojrzał.

– Wyglądam śmiesznie – stwierdził. Cóż, to była prawda. Sweter sięgał mu prawie do kolan, rękawy były niemal dwa razy dłuższe niż jego ramiona, więc musiał je podwinąć. Spod spodu wzdłuż jego nóg zwisały długie paski spodni. Wyglądał gorzej niż Ron na zeszłorocznym balu, w niedopasowanej szacie. Parsknął śmiechem. – I nie mam butów.

– Ja też nie – kiwnął głową Snape. – Nie pamiętam bym je miał odkąd tu trafiliśmy.

Chłopak kiwnął głową i w końcu podszedł się napić. Słój był tylko do połowy pełny, więc wypił jedynie kilka łyków.

– Pij dalej! – rozkazał mężczyzna.

– Muszę oszczędzać wodę – zaprotestował Harry.

– Nie teraz. Potrzebujesz jej, żeby się wyleczyć.

Chłopiec nie kłócił się, napił się jeszcze. Po kilku chwilach wrócił do rogu, w którym siedział Snape. Nie był pewien, co powinien zrobić, więc usiadł obok swojego nauczyciela.

– Chodź bliżej, Harry, bo zmarzniesz – powiedział Snape niewiarygodnie miłym głosem, ale chłopiec nie ośmielił się ruszyć. Usłyszał westchnienie profesora, który przysunął się do niego i otulił obu peleryną tak jak dzień wcześniej. – Nie mamy odpowiednich ubrań. Jeżeli nie chcemy zmarznąć i jeszcze się przeziębić, musimy jakoś zatrzymać ciepło. Rozumiesz?

Harry tylko skinął głową, ale poczuł się o wiele lepiej, gdy otoczyło go ramię Snape'a. To znowu było… tak jakby on był dzieckiem, a nauczyciel rodzicem. Zamknął oczy i zbliżył się do zaoferowanego mu ciepła.

Snape zdziwił się nieco, gdy chłopiec przytulił się do niego.

– Wszystko w porządku? – zapytał ostrożnie.

– Raczej nigdy już nie będzie wszystko w porządku – odpowiedział i ziewnął. Potem dodał: – Znaczy, nawet jeśli jakoś to przeżyję, to chyba nigdy nie będę mógł… pozbyć się tego wszystkiego. Za dużo tego. Ale teraz jest dobrze. Pan jest taki… dobry dla mnie. I to jest takie dziwne, ale dobre… Coś jak przynależność… – wymamrotał zakłopotany.

Snape poruszył się nerwowo i nie był w stanie nic odpowiedzieć.

– Kim jest Quietus? – zapytał delikatnie Harry po chwili.

– Skąd wiesz…? – Głos Snape'a zabrzmiał ostro, ale od razu tego pożałował. Reakcja chłopca była natychmiastowa.

– Przepraszam – Harry opuścił głowę i odsunął się.

– Nie musisz przepraszać, Harry. – Snape zatrzymał go i mocniej przytulił. – Byłem po prostu trochę… zaskoczony, że o nim wiesz.

– Pańskie koszmary… – Harry wziął głęboki oddech. – I wczoraj, kiedy się pan obudził, nazwał mnie pan tym imieniem. Pomylił mnie pan z nim?

Snape od razu przypomniał sobie troskliwość… dobroć chłopca, który go dotknął – najwredniejszego profesora w całej szkole, człowieka, który traktował go paskudnie przez te wszystkie lata… Mordercę. Czy to właśnie ta dobroć spowodowała odmianę uczuć z tolerancji w troskę o chłopca? Wyglądało na to, że każda dobra rzecz w jego życiu była związana w jakiś sposób z Quietusem.

– Quietus był moim bratem – powiedział cicho. – I czasami mi go przypominasz – dodał po chwili.

– Czy on… umarł? – zapytał Harry najciszej jak potrafił. Snape tylko kiwnął głową. – Jak…?

– Voldemort go zabił. – Harry dostrzegł jak zęby profesora zaciskają się. Mężczyzna zamknął oczy i wziął kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić. – Zabił go właśnie tutaj, w Koszmarnym Dworze, w głównej sali po sześciu rundach tortur, ponieważ odmówił dołączenia do niego, a mój ojciec postanowił go zmusić. W końcu Voldemort w furii go zabił.

Ponownie obrazy pojawiły się przed jego oczami, jak w Azkabanie. Quietus umierający… pogrzeb… Bezwiednie przytulił mocniej Harry'ego… Quietusa… Przez chwilę naprawdę wierzył, że siedzi obok swojego brata. Kiedy dotarło do niego, że to Harry'ego trzymał, spróbował go wypuścić z zażenowaniem, ale nagle poczuł parę rąk obejmujących go, pocieszających. Ten przejaw troskliwości uciszył zażenowanie. Siedzieli tak, przytulając się, w ciszy przez długie minuty.

– Jesteś tak dzielny jak on… – powiedział cicho. – To, jak przetrzymujesz tortury, ból, to jak patrzysz śmierci w twarz z godnością… Jesteś taki jak on.

Harry nie mógł nic powiedzieć. Wyglądało na to, że każdy temat zakończy się śmiercią kogoś związanego z Mistrzem Eliksirów… Najpierw ukochana, a teraz brat… Tak jak ostrzegał. Jeżeli zdecydujemy się rozmawiać dalej o przeszłości, napotkamy więcej śmierci, niż możesz sobie wyobrazić. Może to było powodem zimnego i sarkastycznego zachowania profesora… to, ile stracił w życiu…

– Profesorze? – zapytał nagle.

– Hm–mm? – odezwał się Snape w odpowiedzi.

– Dlaczego godność jest taka ważna? Jeżeli i tak muszę umrzeć, to czy nie jest to obojętne, jak umrę?

– Cóż… hm… Możliwe z czysto materialistycznego punktu widzenia – odparł zakłopotany Snape.

– Ma pan na myśli słowa Dumbledore'a?

– Jakie słowa? – zapytał ciekawie profesor.

Dla dobrze zorganizowanego umysłu, śmierć to tylko kolejna wielka przygoda. Powiedział mi to po mojej historii z Quirrellem.

– Nie. Nie chcę rozmawiać o jakiejś formie życia po życiu. Nie wiem, co o tym sądzić. To coś innego… – westchnął. – Myślę, że nauczyłem się tego od Quietusa. Wszyscy umrzemy prędzej czy później. Nigdy nie możemy być pewni kiedy. Więc musimy żyć tak, aby nigdy nie żałować…

– Pan żałował? – Harry nie był pewien czy to było mądre pytanie, pewnie nie, ale już padło. Przygotował się na ostrą ripostę, ale Snape tylko drgnął.

– Tak, wiele razy. Żałuję wielu rzeczy. Ale to inna historia. Nie żałuję utraty godności, ponieważ nigdy nie byłem zmuszony do jej utraty. Żałuję innych rzeczy.

– Och… Ale jeżeli ja jestem całkowicie pewny, że umrę, to dlaczego nie mogę się poddać?

– Harry, słuchaj – westchnął głęboko Snape. – To trudno wyjaśnić. Ja tylko dam ci przykład, ale nie będzie to dokładna odpowiedź na twoje pytanie. Obawiam się, że pełna odpowiedź nie istnieje. Dobrze?

– Dobrze – zgodził się potulnie chłopak.

– Powiedziałem, że Voldemort zabił mojego brata. – Harry przytaknął. – Musiałem uczestniczyć w jego torturach od samego początku. Tak jak w twoim wypadku… – Harry znów poczuł, jak profesor drży. – Byłem jednym z jego oprawców, chociaż kochałem go bardziej niż kogokolwiek innego w moim życiu. Albo lepiej powiedzieć, że był jedyną osoba, na której naprawdę mi zależało i którą kochałem. A mimo to sprawiłem mu ból. On wytrzymał to z godnością i wtedy zrozumiałem, jaką pomyłką było moje życie. Jego śmierć powiedziała mi coś o życiu, czego wcześniej nie wiedziałem. Światło. Znaczenie. Istota człowieczeństwa.

– Myślę, że rozumiem – odpowiedział Harry prawie niesłyszalnie.

– Jak cię znam, jestem pewny, że zrozumiałeś. – Snape uśmiechnął się lekko. – Ale pozwól mi dokończyć tę historię.

Harry ponownie skinął głową.

– Po czwartej czy piątej rundzie nie mogłem już dłużej krzywdzić Quietusa. Stałem tylko, niezdolny do ruchu. Mój ojciec rzucił na mnie Cruciatus. Zabili mego brata. Zabrałem jego ciało i aportowałem się do Hogwarcie. Poszedłem do gabinetu Dumbledore'a i złożyłem mu przysięgę na imię Quietusa, że będę walczył z Voldemortem tak długo, aż zostanie pokonany.

– Czy Dumbledore znał pana brata? Skąd? – zapytał ciekawie Harry.

– Chodził do Hogwartu. Był prefektem, a w siódmej klasie prefektem naczelnym. Wszyscy go znali i kochali.

– Rozumiem… – Harry zmieszał się.

Snape nie chciał kontynuować rozmowy o Quietusie, więc zdecydował się zmienić temat.

– Jeżeli chcesz jeszcze jakichś przykładów, dotyczących twojego pytania o sens umierania z godnością, możesz pomyśleć o swoich rodzicach – rzekł miękko. – Nie wiedzieli, że ich sprzeciw cię ocali. Umarli tak jak żyli.

Harry zatrząsł się i Snape spytał z niepokojem:

– Czy dobrze się czujesz, Harry?

– Tak, tylko to takie… takie dziwne… – wymamrotał zagubiony w myślach chłopiec.

– Co?

– Z tych przykładów można wywnioskować, że śmierć tego rodzaju daje… życie… Godność przynosi życie… tak jakby…

Oczy Snape'a rozszerzyły się, kiedy tak patrzył na chłopca. Harry nie tylko był inteligentny, jak to wywnioskował z poprzednich rozmów. Był mądry jak stary człowiek z dużym doświadczeniem. Cóż, może chłopak nie był stary, ale miał doświadczenie.

Siedzieli w półmroku bez słowa. Harry niebawem zasnął na nowo i Snape znowu ostrożnie położył jego drżące ciało na swoich kolanach. Nie wiedział dokładnie, dlaczego to robi. Po prostu to zrobił. To wydawało się właściwe. To było coś, czego jeszcze nigdy nie odczuwał, ale zdecydował, że mu się podoba. Profesor oparł głowę o ścianę i patrzył długo na pochodnię zamglonym wzrokiem. Zastanawiał się znowu nad swoją przeszłością, straconymi możliwościami, nieistniejąca przyszłością. Miłość, troskliwość, rodzina… słowa, rzeczy, które nigdy się nie spełnią. Ale Harry nadal żył i czuł coś w tym rodzaju.

Tak. To były szczęśliwe dni przed wrotami do piekła. Ale to nie było piekło. Nie, dopóki nadal mogli dzielić człowieczeństwo, godność, troskę, nadzieję, marzenia…

Dziwne myśli jak na wrednego Mistrza Eliksirów, pomyślał sarkastycznie. Ale nie takie dziwne dla kogoś skazanego na śmierć. Byli żywymi trupami zdążającymi wolnymi krokami na miejsce swojej egzekucji i ich uczucia były podobne do uczuć innych ludzi o takim samym przeznaczeniu.

To nawet znaczyło, że ich uczucia były pewnie wynikiem ich obecnego stanu fizycznego i psychicznego. Ale czy to miało jakieś znaczenie? Szczęście czy smutek były tylko konsekwencjami różnych wewnętrznych i zewnętrznych wydarzeń…

Zatopiony w swoich myślach Snape w końcu też zasnął.


Przed Norą zatrzymał się samochód, drzwi domu otwarły się gwałtownie i do środka wbiegła Hermiona.

– Ron! – krzyknęła, widząc twarz przyjaciela. Pobiegła do rudowłosego chłopaka i rzuciła mu się na szyję. – Ron… – powtórzyła ciszej i zaczęła płakać w jego uścisku.

Ron był trochę onieśmielony tym zachowaniem, ale nie chciał urazić pogrążonej w żalu dziewczyny, odpychając ją. Westchnął i wypowiedział kilka uspokajających słów do jej ucha.

Kilka chwil później pani Weasley uwolniła swojego syna z ramion dziewczyny, sama ją uścisnęła i wyciągnęła rękę w stronę drzwi, zapraszając rodzinę Hermiony do środka.

Siedzieli w kuchni, ale nikt nie był na tyle odważny by przerwać ciszę. Wreszcie ojciec Hermiony otworzył usta.

– Usłyszeliśmy bardzo niepokojące wieści od Hermiony, zaraz po zakończeniu roku szkolnego – zaczął z westchnięciem. – A wczoraj dostała tę swoją gazetę, w której napisano, że jej przyjaciel, Harry, zaginął. Powiedziała, że z pewnością został porwany. Chciała tutaj przyjechać i porozmawiać z wami. I… – przez chwilę wyglądał na zakłopotanego – Joan i ja chcielibyśmy usłyszeć o tym coś więcej. Więcej, ponieważ to mi wygląda na początek wojny.

– To jest początek wojny – zapewniła pani Weasley stanowczo. – Albo będzie za moment.

Ojciec Hermiony kiwnął głową.

– Tak podejrzewałem.

Po dłuższej chwili Hermiona zwróciła się do Rona.

– Czy wiesz coś więcej o Harrym? Twój tata? Dumbledore? Ktokolwiek?

Ron pokręcił desperacko głową.

– Nic. Ale możemy poczekać na tatę, pewnie będzie miał jakieś wiadomości, kiedy wróci.

– Ojciec Rona pracuje w Ministerstwie Magii – wyjaśniła swojej matce Hermiona. – A co z Sam Wiesz Kim? Knot nadal udaje, że nie powrócił?

– Knot jest idiotą – wymamrotał Ron, a pani Weasley nie poprawiła go, ku zdziwieniu Hermiony. – Knot nie potwierdził ogłoszenia Dumbledore'a, ale i tak większa część świata czarodziejów wie o nim.

– Tak, uczta pożegnalna… – wyszeptała Hermiona.

– Ministerstwo nie chciało nic robić, tylko zreorganizowało i powiększyło kursy treningowe dla aurorów. Percy zdecydował się zostać aurorem, ponieważ jego nowy szef nie tolerował jego żarliwej chęci do pracy.

– Och. – Hermiona uśmiechnęła się nieznacznie. – To znaczy, że całkiem normalny człowiek jest następcą Croucha.

– Nie, on nie jest normalny. On po prostu nie mógł znieść Percy'ego. Te dwie rzeczy nie są równoznaczne – odpowiedział Ron i pani Weasley westchnęła głęboko.

– Ron. Prosiłam cię, żebyś uważał, co mówisz.

– Ale mamo, tata powiedział to samo tobie i ty się z nim zgodziłaś! – zawołał zdziwiony.

Pomimo ogólnego smutku rodzice Hermiony uśmiechnęli się, a pani Weasley się zaczerwieniła.

– Ronald! – Nie powiedziała nic więcej, ale jej syn zamknął usta i pochylił się do przodu.

– Sytuacja w świecie czarodziejów jeszcze nie jest najgorsza – zwróciła się pani Weasley do mugolskich gości. – Sami Wiecie Kto prawdopodobnie zbierze siły i odbuduje swoje oddziały zanim zacznie coś poważniejszego. Wygląda więc na to, że mamy czas, jeśli coś zrobimy. Ale ministerstwo nie wierzy w historię Harry'ego. – Przerwała i spojrzała na gości, zastanawiając się czy wiedzieli o Turnieju Trójmagicznym.

– Hermiona opowiedziała nam prawie wszystko – przytaknęła pani Granger, czekając na zakończenie.

– Czas działa na naszą niekorzyść. Nie możemy teraz nic zrobić, ponieważ ministerstwo wszystkiemu zaprzecza.

– Na temat tego… Sami Wiecie Kogo – zaczął ojciec Hermiony. – Czy będzie to miało wpływ również na mugolski świat?

Pani Weasley opuściła głowę.

– Boję się, że będzie miało poważny wpływ. Ale nie tylko na mugolski świat. Czarodzieje mugolaki będą w największym i ciągłym niebezpieczeństwie w niedalekiej przyszłości. Tacy jak państwa córka…

Nieprzyjemna cisza zaległa w kuchni.

– Ale Hogwart jest bezpiecznym miejscem, mamo – powiedział Ron. – Hermiony nikt tam nie skrzywdzi! Ona jest w większym niebezpieczeństwie w domu.

– Tak, to prawda – potwierdziła pani Weasley i podniosła wzrok na rodziców Hermiony. – Ale tego lata nie powinno się jeszcze nic wydarzyć… Miejmy nadzieję.

– Jak możemy tak mówić? – krzyknęła nagle Hermiona. – Harry został porwany! Sami Wiecie Kto już wykonał pierwszy ruch!

– Hermiona, Harry został porwany, bo uciekł z domu. Sami Wiecie Kto nie jest jeszcze wystarczająco potężny, żeby przełamać ochronne zaklęcia wokół jego domu. I nie zapominaj, że Harry był zawsze jego pierwszym celem, nie wiem, dlaczego. – Ron położył rękę na ramieniu Hermiony. – I ja mam nadzieję, ja wierzę, że Harry wróci.

Hermiona potrząsnęła głową.

– Słuchaj, Ron. Jeśli on porwał Harry'ego, to już go zabił. Na pewno.

– Mylisz się. Gdyby go zabił, to już byśmy o tym wiedzieli. Wykorzystałby jego śmierć do zastraszenia wszystkich czarodziejów…

– Ale to jest kompletnie bez sensu! – zawołała znowu dziewczyna. – Jeżeli to Sami Wiecie Kto porwał Harry'ego, to nie czekałby tak długo.

– Albo… – Wszyscy zwrócili głowy w stronę pani Weasley, która zaczęła mówić bardzo cicho. – On chce go złamać. Pokazać całemu światu, że Harry wcale nie jest takim bohaterem, za jakiego go uważamy.

– Złamać go? – zapytał ojciec Hermiony. – Co pani przez to rozumie? Chyba nie przemoc fizyczną…?

Nie tylko znęcanie się fizyczne, panie Granger. – W głosie pani Weasley dało się wyczuć głęboki smutek. – Jeżeli mam rację – ja i Artur zgadzamy się ze sobą – Harry na pewno się załamie. Sami Wiecie Kto ma czas na osiągnięcie celu.

– To nieprawdopodobne, pani Weasley. Żyjemy w dwudziestym wieku, na litość Boską!

– To właśnie w tym wieku były największe masakry niewinnej ludności, zarówno w świecie czarodziejów, jak i mugoli, jeżeli dobrze pamiętam – odpowiedziała surowo i państwo Granger opuścili głowy.

– Ehm… prawda… – wyszeptał pan Granger. – Ale… Co możemy zrobić?

Pani Weasley ukryła twarz w dłoniach.

– Nic – wyszeptała. – Możemy tylko się modlić, aby wrócił żywy.