Wersja z dnia: 15.06.2011


7. SAMOTNOŚĆ

I znowu.

Harry był torturowany, a on był zmuszony na to patrzeć.

Z każdym dniem to stawało się coraz trudniejsze.

Snape wierzył, że nie przeżyje nocy.

Pierwsza runda była jego: parę Cruciatus, porządna liczba fizycznych obrażeń, którym towarzyszyły krótkie komentarze Voldemorta, sączone do ucha Harry'ego, ale twarz chłopca pozostała beznamiętna, więc Największy Bydlak postanowił zmienić obiekt okrucieństwa i teraz Snape znowu stał się bezsilnym obserwatorem.

Stare rany na ciele Harry'ego, które jeszcze nie zdążyły się zaleczyć, szczególnie cięcia zadane skalpelem Avery'ego, zostały ponownie otwarte, ale on stał w milczeniu.

Snape wspomniał ich wzrastającą panikę dzisiejszego poranka. (A może było to popołudnie? Nie wiedział. W lochach Koszmarnego Dworu zawsze panował mrok i mężczyzna stracił poczucie czasu, a długie okresy bez przytomności nie pomagały mu go odzyskać.) Gdy przyszli po nich Śmierciożercy, obaj zamarli ze strachu. Pamiętał dziecinną twarz Harry'ego, bledszą niż zwykle, zaciśnięte pięści, duszący strach wstrząsający chudym i osłabionym ciałem… W sercu rosło mu desperackie pragnienie bronienia go, ale nie był w stanie odmienić biegu wydarzeń.

Ten związek prawdopodobnie ich zabije. Voldemort wiedział o tym, kiedy zdecydował się umieścić ich razem w jednej celi… i wciąż te tortury i tortury.

Zimno komnaty tortur… Odór krwi… Tłumione zawodzenie… Sadystyczne śmiechy… Drżenie nóg i trzęsące się ręce, zaciśnięte pięści i zęby, słabość i głód… Wszystko wydawało się takie odległe i zamazane, wszystko prócz tych uczuć i silnej decyzji, aby w tym piekle pozostać człowiekiem. Nie da temu bydlakowi jeszcze jednego sposobu torturowania ich. Fizyczne męki w zupełności wystarczały.

Gdy Voldemort wyszedł, Śmierciożercy zdecydowali się pobić również Snape'a.

Wspólne tortury nie były tak ciężkie jak bezsilne obserwowanie. Były nawet jakby lepsze, jak gdyby jego ból mógł zmniejszyć cierpienie chłopca.

Teraz wszystko bolało.

Po długich męczarniach nareszcie powróciła ich chwilowa wolność. Śmierciożercy zawlekli półprzytomne ofiary do ich celi – do jamy śmierci i miłości, i troski… Czekało ich kilka godzin wolnych od Voldemorta, trochę możliwości, aby pocieszyć się nawzajem, by dać i wziąć siłę na przyszłość.

Byli tak wyczerpani, że nie byli już w stanie siedzieć. Snape, goniąc resztkami sił, położył chłopca w rogu, chwycił pelerynę i legł obok niego. Przykrył ich obu brudnym ubraniem, przytulił chłopaka i tak jak on stracił przytomność. Nadchodził koniec. Jego ostatnią myślą było, że chciałby umrzeć później. W ten sposób mógłby bronić chłopca do końca.


Snape nie wiedział, gdzie się znajduje. Czuł się słaby i chory, zupełnie niezdolny do czegokolwiek. Nie czuł własnych kończyn i nie był w stanie otworzyć oczu. Jednocześnie miał dziwne uczucie, jakby latał lub pływał po niebie niczym chmury czy ptaki. Był lekki jak liść na wietrze, wolny od więzi i ciężarów, wolny jak dziecko, beztroski i wolny od odpowiedzialności, bólu, strachu, przeszłości i przyszłości…

W krótkich momentach przytomności miał świadomość tego, że obecny stan był skutkiem głodu, tortur i utraty krwi, ale nic go to nie obchodziło. Odpłynął od tych niepokojących myśli. Chciał latać, być wolnym – i umrzeć. To było blisko. Tak blisko, że mógł tego dotknąć. Światło… Jasne światło przed nim, jakby płynął, jakby był w niebie. Uśmiechnął się. Niebo… z piekła… Czy on mógł dostać się do nieba? Czy wolno mu będzie tam zostać? Przed bramą, nie w samym niebie. Wiedział, że nigdy nie dostanie się do środka.

Niebo nie było dla takich morderców jak on, kimkolwiek stał się potem… Niebo było dla ludzi, którzy na to zasługiwali, takich jak, na przykład, Quietus.

Quietus… Jeżeli on był w niebie, to nigdy się z nim nie spotka. Nigdy. Nigdy nie zostanie tam wpuszczony.

Poczuł jak serce mu pęka. Smutek go dopadł, mężczyzna stawał się coraz cięższy i cięższy, nie był już w stanie więcej pływać. Ziemia wzywała go, rzeczywistość kazała mu być tutaj: w piekle zamiast w niebie, do którego miał nigdy nie trafić.

Morderca, morderca! – krzyczał chór z ziemi, na którą spadał. Głosy ofiar, które zabił, torturował lub skrzywdził. Wzywały go, by był tam gdzie oni – w jamie bólu, strachu i samotności… Samotny w ciemnym lochu przez ponad dekadę. Sam, bez nikogo, kto by mu uwierzył, zawsze podejrzewany i wzgardzony… Ale on na to zasługiwał.

Cholera, jak on na to zasługiwał!

Wiedział o tym. Ale to bolało. Tęsknił, błagał, żebrał, czekał na kogoś… kogokolwiek… kto przyszedłby tam do niego. Kogokolwiek, kto pomyślałby o nim jak o człowieku… Kto martwiłby się o niego. Komu zależało by na nim choć trochę…

Nagle zobaczył zmartwioną twarz Albusa… Potem usłyszał głos dyrektora, mówiący Wysłałem to do McRee. Albus mu nie wierzył.

Nikt mu nie wierzył.

Raz zdrajca – zawsze zdrajca.

Zdrajca obu stron, jak powiedział Voldemort.

Zdradził wszystkich, których kochał.

Zdradził Annę.

Zdradził Quietusa.

Morderca… zdrajca… Tak, był nim. Ciemność otaczała go, wchłaniała. Niebiańskie światło zniknęło. Był niezwykle ciężki. Spadał na ziemię i jeszcze niżej, aż na same dno beznadziei i samotności.

I on na to zasługiwał. Zasługiwał na to wszystko!

Był skazany na wieczną samotność. Wszystko stało się takie zimne, zimniejsze niż lód, zimniejsze niż próżnia: to był chłód śmierci… Śmierci zagubienia, potępienia… Wieczna samotność…

Chciał zwinąć się do pozycji płodowej, jak często robił w domu, w swoim łóżku, by pocieszyć się ciepłem swojego własnego ciała, ale teraz nie mógł.

Nie mógł. Ktoś był obok niego, przeszkadzając mu się zwinąć.

Ktoś, kto drżał, jęczał i szeptał prawie niezrozumiałe słowa. Mimo to słyszał je.

– Zostaw go… proszę, zostaw go… odejdź, proszę, proszę. – Cichy płacz czasami przerywał mamrotanie. – Już i tak zabiłeś wszystkich wokół mnie… Proszę, proszę, pozwól mu odejść…

Czy ten słaby głos błagał jego? Severusa Nobilusa Snape'a? Czy to była jedna z jego ofiar? Może ten dzieciak Tomasa Galvany'ego? Głos brzmiał podobnie.

– Nie rób mu już krzywdy, zostaw go już, proszę… Weź mnie zamiast niego… mnie… znowu… weź… – Szept stał się niezrozumiałym mamrotaniem.

Snape starał się otworzyć oczy, oczyścić umysł. Ktoś był z nim w tym piekle, do którego spadł. Ktoś zrozpaczony i zatroskany, ale nie o siebie… i zdecydowanie nie był to dzieciak Galvany'ego. Co w takim razie robił tutaj ten chłopiec?

Tak cholernie trudno było odzyskać przytomność. Potrzebowałby jakichś eliksirów wzmacniających… Przypomniał sobie jednak, że zostały mu zabrane wiele dni temu… Gdy został umieszczony w tej celi z Harrym. Harry…

Harry?

Nagle wszystko stało się jasne. Osoba obok niego to Harry błagający o… o kogo? O co? Nadal walcząc ze słabością, podparł się na łokciu i otworzył oczy. Tak jak się spodziewał, jego wzrok był rozmyty, ale nadal słyszał błagania chłopca.

– Nie, nie Cedrik… Zabij mnie w zamian… – Przerwa. Płacz. i znowu słowa. – On nie jest niepotrzebny… To ja jestem niepotrzebny… niepotrzebny… – Znowu niezrozumiały bełkot.

Snape potrząsnął głową. Co tu się działo? Do kogo mówił Harry? O co w tym wszystkim chodziło? Cedrik? Ale on zginął. Dwa czy trzy miesiące temu… i co znaczyło to „niepotrzebny"? Kto był niepotrzebny? i dlaczego?

Kiedy jego wzrok wyostrzył się trochę, zauważył coś błyszczącego na twarzy chłopca. Lśniącego jak srebro i złoto, jak maska, cała twarz błyszczała… Snape delikatnie dotknął błyszczącej maski. Mokra. Była mokra. Płynne złoto? Patrzył na swoje palce. i wreszcie zrozumiał.

Łzy błyszczały w świetle pochodni. Łzy spływały po twarzy Harry'ego. Chłopiec płakał przez sen…

Sen… pomyślał gorzko Snape. Lepiej powiedzieć koszmar. Zabójstwo i ból, i błaganie… To mógł być tylko koszmar z Voldemortem w roli głównej.

Snape delikatnie dotknął ramienia chłopca i zawołał go po imieniu.

– Harry… Harry, słyszysz mnie? Obudź się!

Przez długie minuty nie było odpowiedzi, chociaż Snape ponawiał próby. Mężczyzna delikatnie potrząsnął ciałem, ale nie dało to żadnych rezultatów. z każdą chwilą Mistrz Eliksirów był coraz bardziej zdesperowany.

– Słyszysz mnie Harry? Obudź się! – Starał się to powiedzieć głośno, ale jego głos był słaby i zachrypnięty.

– Nie on, proszę… – Nowy potok łez spod zamkniętych powiek Harry'ego. – Nie, nienienie, proszę. – Ręce Harry'ego zacisnęły się w pięści. – Zostaw go w spokoju! Zabij mnie w zamian! Ja zasługuję… nie on… – Szloch wstrząsnął całym ciałem Harry'ego, ucinając potok słów.

Snape potrząsnął nim, przerażony.

– Harry! – zwołał najgłośniej jak potrafił. – Obudź się, słuchaj mnie, Harry! – Mocno potrząsnął ramieniem chłopca.

Chłopak nagle się ocknął.

– Gdzie…? Kto…? – mrugał, nie widząc niczego.

– Jesteś ze mną. z Severusem – powiedział najspokojniej jak mógł, choć groza chwili jeszcze nie opadła.

– Severus? – zapytał słaby głos.– Kim jest Severus?

Snape w duchu pacnął się w czoło. Naturalnie, chłopak nigdy wcześniej nie nazwał go Severusem.

– z profesorem Snape'em – wyjaśnił, uspokajając się w końcu.

– Profesor? – wykrzyknął od razu Harry i spróbował usiąść. – Pan żyje!

– Oczywiście, że tak. Nie słyszysz mnie? – odpowiedział Snape. Przez chwilę był zirytowany, ale wyraźna ulga zmyła jego gniew.

Najwyraźniej nie tylko jemu ulżyło. Ogromna ulga odmalowała się także na dziecinnej twarzy.

– Jest pan tutaj – powiedział po prostu chłopiec. Uśmiechnął się i zamknął oczy.

– Tak. Co się stało? – Snape naprawdę był ciekawy.

Harry zaczerwienił się lekko.

– Ja… ja…– starał się zacząć, ale mu się nie udało. – Nic takiego. Naprawdę.

– Płakałeś przez sen – rzekł Snape.

– Pan też kilka dni temu – Harry wzruszył ramionami, lekko zażenowany.

Snape westchnął.

– Miałem koszmar. O… O śmierci Quietusa i… Próbowałem… – To było zbyt trudne do powiedzenia. Ale jeżeli chciał, aby chłopak mu ufał, musiał dokończyć. – Próbowałem go uratować, ale zawiodłem. Tak samo jak piętnaście lat temu…

Ostatnia uwaga była cichym szeptem. Harry otworzył oczy i ich spojrzenia się spotkały.

– Przepraszam. Znowu pana zraniłem – rzekł poważnym głosem chłopiec.

– Znowu? – zapytał Snape z niedowierzaniem.

– Spowodowałem wszystkie pana tutejsze cierpienia. To moja wina. Wszystko to jest moja wina.

Snape widział w oczach chłopaka głębokie przekonanie o prawdziwości tego stwierdzenia. Nagle poczuł się bardzo stary i zmęczony. Czuł się starzej niż na trzydzieści sześć lat, czterdzieści. Naprawdę… Starzej niż na osiemdziesiąt. Czuł się jak na lekcji eliksirów, kiedy bez powodzenia próbował wyjaśnić najprostszą rzecz Longbottomowi albo jednemu z Puchonów. Dlaczego, do cholery, Harry nie chciał zrozumieć tego prostego faktu, że to nie była jego wina? Ani trochę. Ale wiedział, że nie będzie w stanie wytłumaczyć tego chłopcu. Był tego pewien i z tego powodu stał się bardzo zirytowany.

– Przestań, Potter – warknął ostrym głosem. – To nie jest twoja wina. A. Nawet. Gdyby. To. Była. Twoja. Wina. To. Nie. Miałoby. To. Znaczenia. Po. Sześciu. Wspólnie. Spędzonych. Dniach. W. Tym. Piekle. Rozumiesz wreszcie? Rozumiesz?

Ostatnie zdanie było bardziej rozpaczliwym krzykiem, niż gniewnym wrzaskiem, jak planował. Harry drgnął. Nie ośmielił się nic odpowiedzieć, tylko przytaknął.

– Nie wierzę ci. – Snape potrząsnął głową z irytacją. – Obwiniasz się za tę sytuację. Ale nie masz racji. To nie była twoja decyzja i ja ciebie nie obwiniam. Wolę być tutaj razem z tobą niż gdziekolwiek indziej.

Jego niechętne wyznanie zszokowało ich obu. Harry zamrugał ze zdziwienia i zaczął mówić:

– Śniłem, że Voldemort pana zabił. Tuż przede mną. i nie mogłem pana ocalić. Umarł pan jak moi rodzice, Cedrik… Jak wszyscy wokoło mnie…

Snape przełknął ślinę. Znowu Cedrik. Stał się podejrzliwy.

– Nie możesz wybaczyć sobie jego śmierci – stwierdził, nie zapytał.

– Zginął przeze mnie. Ja byłem celem Voldemorta, nie on. On był tylko… pomyłką. Pomyłką, którą ja popełniłem. Ale jednak pomyłką… i kiedy Voldemort rozkazał Glizdogonowi go zabić, powiedział „zabij niepotrzebnego". Tak jakby był niczym… Nie osobą, człowiekiem… tylko pomyłką… – Harry zaczął się trząść. – Nic nie mogłem zrobić. – Harry odwrócił się od Snape'a i ukrył twarz w dłoniach. – Czułem się tak samo w moim śnie teraz. On pana zabił. Ja byłem bezradny. Ale to bolało bardziej niż śmierć Cedrika… To tak bardzo bolało … – wymamrotał.

To był nagły, nieuświadomiony impuls – Snape objął rozdygotanego chłopca. Chwycił go za ramiona i odwrócił do siebie.

– Dziękuję, Harry. – Nie wiedział dokładnie, za co dziękował. Za uczucie, którego oznaką były łzy? Może za odważne i szczere słowa? To i tak nie miało znaczenia. Przyciągnął Harry'ego do siebie, objął go ramionami i przytulił. – Jestem tutaj, nie martw się.

Harry schował twarz w ubraniu Snape'a – albo raczej w jego resztkach – i westchnął. Ze strachu? z ulgi? Nie wiedział.

– Nie chcę umrzeć, profesorze, ale bardziej… Nie chcę zostać znowu sam… być znowu sam…

Te słowa były tak podobne do wcześniejszych myśli Snape'a, że uderzyły w czułą strunę w jego sercu.

Ale dlaczego? Dlaczego chłopiec tak się czuł?

Harry nie zasługiwał na samotność. Ale dlaczego odczuwał to w taki sposób? Nie miał też żadnych grzechów, które oddzielałyby go od innych, jak było w przypadku Snape'a. Więc dlaczego był sam?

Dwa „dlaczego". Pierwsze skierowane do losu, drugie do okoliczności.

– Czemu mówisz „znowu sam", Harry? – zapytał ostrożnie. – Kiedy czułeś się samotny?

– Prawie zawsze – wyszeptał chłopak, głowę nadal wtulał w pierś Snape'a ukrywając twarz. – z wyjątkiem ostatnich dni – dodał po chwili.

Znowu to przeklęte uczucie: chłopak czuł to samo co on… Jak?

– Ale masz swoich przyjaciół… rodzinę. z pewnością nie byłeś samotny.

– Powiedziałem panu, że moi przyjaciele to dzieci. A moja rodzina to tylko trójka ludzi, którzy gardzą mną i ze wszystkich sił starają się ignorować moje istnienie. Chociaż to ignorowanie jest dość nowe. Wcześniej mnie nienawidzili. To jakoś było lepsze. Przynajmniej czułem, że istnieję. Ale potem… Zupełnie mnie unikali. Nie odzywali się do mnie… Nie patrzyli na mnie… A Syriusz nie mógł być tam ze mną z oczywistych powodów, o których pan wie. Właściwie to nawet go nie znam zbyt dobrze. Kilka listów, trzy czy cztery krótkie spotkania, nic więcej… Wszystko było takie… puste.

Ale Snape nie dosłyszał drugiej części przemowy.

– Twoi krewni gardzili tobą? Ignorowali cię? Czemu nie powiedziałeś o tym dyrektorowi?

– Co miałem mu powiedzieć? O moich odczuciach? Czy co? Że mieszkałem w komórce pod schodami przez dziesięć lat? Że nie miałem nic swojego, dopóki nie kupiłem sobie szkolnych ubrań i rzeczy? Że nigdy nie dostałem nowego ubrania, tylko musiałem nosić stare po kuzynie? Że własna rodzina się nade mną znęcała? Że musiałem przejść na dietę Dudleya i głodowałem? Że jestem dziwolągiem, więc zamknęli mnie na całe moje pierwsze wakacje? Że mogłem uzyskać trochę wolności grożąc im moim ojcem chrzestnym – mordercą? Czy też o tym, że nigdy niczego poza kłamstwami nie powiedzieli mi o moich rodzicach? Powiedzieli, że zginęli w wypadku samochodowym, mój ojciec był bezrobotny nicponiem, że moja matka była dziwką… Było mi tak wstyd. A z drugiej strony nigdy mnie naprawdę nie zbili, nie znęcali się fizycznie. Czułbym się śmiesznie, narzekając na te wszystkie głupstwa Dumbledore'owi… – Ból całego jego życia eksplodował z niego. Gorycz, smutek i rezygnacja.

Snape aż za dobrze rozumiał chłopca. Miał rację. Dziecko, dopóki naprawdę nie zostanie zbite, nie zostaje zabrane od swojej rodziny. Odrobina poniewierania nie miała znaczenia. i wiele dzieci miało rodzinę taką jak Harry – nawet on był takim przypadkiem. Jego rodzina była całkiem jak chłodnia. Zimna i pozbawiona emocji.

Quietus był jedyną ciepłą osobą w zimie jego dzieciństwa.

Snape wzdrygnął się, próbując wyobrazić sobie swoje dzieciństwo bez Quietusa. To byłoby straszne. A… A jego rodzice nigdy nie zamykali go w komórce. i zawsze miał wszystko, co potrzebował. Jedzenie, ubranie, zabawki… Tylko miłości brakowało. Ale przynajmniej byli z niego dumni! i z Quietusa też, chociaż… Nie. Jego dzieciństwo było bez porównania lepsze niż Harry'ego.

W międzyczasie Harry skarżył się dalej.

– Nie miałem żadnych przyjaciół, dopóki nie spotkałem Rona w ekspresie do Hogwartu. A później Hermiony. Nikt nie chciał się ze mną przyjaźnić. Nikt nie chciał mieć przyjaciela dziwoląga, narazić się na pobicie przez Dudleya. Byłem zupełnie sam do jedenastych urodzin. Nie miałem przyjaciół, krewnych, żadnej żywej duszy, która chciałaby ze mną porozmawiać, zapytać się co u mnie. Przynajmniej ten idiota Dudley od czasu do czasu się nade mną znęcał, więc czułem, że istnieję.

Snape zaniemówił. Słowa Harry'ego kompletnie nim wstrząsnęły.

On wiedział, co to znaczy być samemu.

Nie miałem przyjaciół, krewnych, żadnej żywej duszy, która chciałaby ze mną porozmawiać, zapytać się co u mnie.

Rozpoznał własne uczucia w tym zdaniu. Złość, rozdrażnienie, ostatecznie rezygnacja, kiedy w końcu poddajesz się i akceptujesz swój los.

– Nie jesteś sam Harry, już nie. Jestem z tobą. i zostanę z tobą tak długo, jak będę mógł. Obiecuję. – Snape nie wiedział, dlaczego powiedział te słowa. Ale nie żałował ich. Były słuszne, nawet jeżeli cichy, sarkastyczny głosik w jego głowie nie zapomniał przypomnieć mu o jego własnej sytuacji. Severusie, Severusie… To ty nie chcesz zostać sam, prawda? Sam byłeś przerażony swoimi własnymi koszmarami, czyż nie?

Nie. Harry nie zasługiwał na samotność. On był jego ostatnia szansa by mu pomóc, dać mu towarzystwo, może… Może nawet rodzinę? Nie mieli wiele czasu. Dni… Może tyko godziny… O tak, Voldemort wykorzysta ich związek, ale nie mógł odmówić tego Harry'emu. Miłość również zawsze wnosiła w życie więcej cierpienia.

Starał się to wytłumaczyć Harry'emu.

– Nie zasługuję na pana troskę – odpowiedział chłopak słabo.

– Potter, czy pamiętasz jak kilka dni temu ktoś powiedział „to nie jest miejsce na rozmowę o zasługach"? Powiedziałeś mi to, kiedy stwierdziłem, że nie zasługuję by żyć. – Snape pogłaskał go po plecach. – Mogę tylko powtórzyć twoje słowa. I…

– Ale… – Harry starał się przeszkodzić Snape'owi, lecz tym razem mu się to nie udało.

– Zamknij się, Potter. Teraz ja mówię. – Jego głos był zirytowany i Harry postanowił powstrzymać się od komentarzy. – Więc. Jeżeli mimo to chcesz mówić o zasługiwaniu, to coś ci powiem: nie zasługujesz na nic takiego. Nie zasługujesz na bycie torturowanym i pozostawionym samemu. Nie zrobiłeś niczego by żałować, okazywać skruchę. Cedrik zginął. To prawda. Ale to nie była twoja wina. To byłaby twoja wina gdybyś wiedział, co się stanie. Ale nie wiedziałeś. Nie chciałeś również, by twoi rodzice zginęli. Nie zamierzałeś nikogo skrzywdzić. Kluczowym słowem jest zamiar. Możesz się obwiniać, jeżeli zamierzałeś kogoś skrzywdzić. Zrozumiałeś?

Harry nie ośmielił się przerwać przemowy Snape'a, tylko lekko przytaknął.

– Być samotnym to największa kara, jaką można otrzymać. i teraz słuchaj: ja na nią zasługuję. Ja. Nie ty. Ja popełniłem wiele grzechów. Zrobiłem straszliwe rzeczy, gdy byłem młody i nie zrobiłem ich jedynie przez przypadek. Zamierzałem skrzywdzić, zranić, spowodować ból. i żałuję tego tylko dlatego, że zginął Quietus. To bardzo samolubny powód żalu, nie sądzisz? Zasługuję na to, by być samemu w tym piekle. Ale ty też tu jesteś, więc jeżeli postanowię dopełnić mojej pokuty umierając samotnie, to tylko powiększę liczbę moich grzechów, bo w ten sposób skrzywdzę i ciebie. – Snape poczekał, aż chłopak podniesie głowę i spojrzy na niego. – A jeżeli ty zdecydujesz ukarać siebie samotnością, zranisz mnie – dodał cicho.

– Nigdy wcześniej o tym nie myślałem – głos Harry'ego był spokojniejszy i wyraźny, było słychać w nim szczerość.

– Już dwukrotnie ci mówiłem, że jestem tutaj z tobą szczęśliwy, prawda?

– Tak. Mówił pan.

– Czy możemy nareszcie skończyć ten temat? – Mała nutka zniecierpliwienia zakradła się do głosu Snape'a.

– Możemy. – Harry wypuścił głośno powietrze.

Zaległa cisza. Leżeli na plecach w całkowitym milczeniu, po prostu ciesząc się wzajemnym towarzystwem. Harry położył głowę na ramieniu profesora, ramię Snape'a obejmowało go. Tym razem nie myślał o niezręczności takiej sytuacji, już jej nie czuł.

– Czy wie pan coś o mojej rodzinie? – zapytał nagle Harry. – Dursleyowie nic mi o nich nie powiedzieli.

– O twoich rodzicach?

– Nie, nie tylko. Nie mam żadnych żyjących krewnych, poza ciotką Petunią, siostrą mojej matki, u której mieszkam. Czy wie pan, co się stało z moimi innymi krewnymi?

Snape zamknął oczy.

– Tak, wiem co się stało z twoimi dziadkami. Zastanawiam się, dlaczego Albus ci nie powiedział. – Harry nie rzekł ani słowa i po chwili profesor kontynuował. – Jak zapewne wiesz, rodzice twojego ojca byli czarodziejami. Twoja babcia miała mały sklep na ulicy Pokątnej, robiła i sprzedawała kufry… Tak, tak… Mój szkolny kufer był także zrobiony przez twoją babcię. Wymyśliła nowy model kufra o nazwie Muszla. Tych kufrów można używać w wielu okazjach, bo można do nich zmieścić więcej niż w normalnych. Dzisiaj można kupić udoskonalone modele jej pomysłu, może pamiętasz kufer Moody'ego…

– Kufer z siedmioma zamkami! – wykrzyknął Harry.

– Tak. Zawierał również mały pokój, pamiętasz?

Harry przytaknął.

– To był model „Muszla–P". P jak pokój.

– Czy ma pan taki kufer?

– Ja mam Muszla–N9. To znaczy, że moja Muszla ma dziewięć zamków, ale za żadnym z nich nie kryje się pokój. To jest normalny kufer typu Muszla.

– Jeżeli chce się pojechać na wakacje, nie trzeba nosić niezliczonej ilości bagaży ze sobą. Można wszystko schować do jednego kufra. Jeżeli się stąd wydostanę, kupię sobie taki. – Harry uśmiechnął się z rozmarzeniem.

– Dam ci mój. Jest zrobiony przez twoją babcię.

Harry potrząsnął głową.

– Nie, profesorze, dziękuję. On należy do pana. Nie chcę go panu zabierać. – Harry podniósł rękę, kiedy Snape otworzył usta. – Nie, proszę pana. Chciałbym kufer z pokojem. To jest ciekawsze. i miałbym swoje własne miejsce, kiedy ostatecznie znudzą mi się Dursleyowie.

– z pewnością nie, Potter. Póki będę żył nie będziesz mieszkał w kufrze, przysięgam. – Snape zirytował się.

– Cóż – uśmiechnął się Harry. – Więc co dalej z moją rodziną?

Profesor skinął głową.

– Twój dziadek, Harold Potter, był aurorem i dobrym przyjacielem Dumbledore'a. Razem walczyli przeciwko poprzedniemu Czarnemu Panu, Grindelwaldowi i, jeżeli dobrze pamiętam, Potter uratował życie dyrektorowi w ostatecznej bitwie. To mogło być powodem tego, że Dumbledore robił wyjątki względem twojego ojca w szkole… – Twarz Snape'a była pełna emocji. Głownie gniewu. – Nawet Dumbledore miał pewne uprzedzenia w stosunku do uczniów. Idealizował Gryfonów i dzieci aurorów. Gardził Ślizgonami i tak zwanymi mrocznymi rodzinami, jak moja, i ich dziećmi. – Wzrok profesora zamglił się. – Cóż, w większości miał rację. W moim wypadku, na przykład. W wypadku Lucjusza. Ale… Ale na początku gardził również Quietusem, tylko dlatego, że miał takich rodziców. A Quietus nigdy nie stał się mrocznym… – Ocknął się z zamyślenia i kontynuował silniejszym głosem. – Jestem pewien, że Quietus był głównym powodem, dla jakiego Dumbledore wyzbył się swoich uprzedzeń.

Po długiej przerwie Harry otworzył usta.

– Ale… Dumbledore pokonał Grindelwalda w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym, a mój ojciec urodził się chyba pod koniec lat pięćdziesiątych…

– Cóż… Twoja babcia była znacznie młodsza od twojego dziadka. – Snape uśmiechnął się. – Poznał ją w Hogwarcie, gdy uczył obrony. Jeżeli dobrze pamiętam, twoja babcia była jedną z jego uczennic.

– Pana też uczył?

– Nie. – Snape potrząsnął głową. – Voldemort pojawił się w sześćdziesiątym ósmym i twój dziadek porzucił szkołę, by walczyć przeciw niemu i szkolić aurorów dla ministerstwa. Zacząłem szkołę w następnym roku, sześćdziesiątym dziewiątym. Podejrzewam, że twój dziadek przeklął swoje stanowisko, tak żeby mógł na nie wrócić po wojnie. – Uśmiechnął się złośliwie.

– Od dwudziestu pięciu lat są problemy z tą posadą? – spytał szczerze zaskoczony Harry.

– Dokładnie. W ciągu siedmiu lat miałem sześciu różnych nauczycieli.

– Och. Ja będę miał prawdopodobnie siedmiu – uśmiechnął się chłopak. – Ale proszę mówić dalej. Moi dziadkowie mieli chyba jakieś rodziny?

– Nie wiem nic więcej o twojej babci, ale słyszałem, że cała rodzina Harolda Pottera została wybita przez Grindelwalda, z zemsty za jego pracę aurora.

– Znowu śmierć…

– Tak… A twoi dziadkowie zostali zabici przez Voldemorta jako zemsta za działania Jamesa Pottera jako aurora… Rok przed ślubem twoich rodziców.

Harry przełknął ślinę i nic nie powiedział. Wydawało się cudem, że ktokolwiek przeżył.

– To wygląda jak samobójstwo świata czarodziejów… – zaczął cicho. – My zabijamy mrocznych czarodziejów, a oni nas zabijają…

– Jak wszędzie na świecie… Nawet mugole zabijają się nawzajem.

– Wygląda na to, że to ludzka cecha… Dlaczego? – W jego głosie słychać było rozpacz.

– Nikt nie wie, Harry – odpowiedział Snape cicho. – Gdybyśmy wiedzieli, może moglibyśmy coś na to poradzić.

Po dłuższej ciszy Harry zadał kolejne pytanie.

– A rodzice mojej matki? Czy wie pan coś o nich?

Wyraz twarzy profesora momentalnie stał się odległy.

– Nie znałem ich. – Jego głos był zachrypnięty i chłodny. – Ale… byłem tam, kiedy zginęli…


– Zabiję tego bydlaka, Remus! Przysięgam ci. – Oczy Syriusza płonęły gniewem. – Co by nie mówił Albus, jestem pewien, że on po prostu nie ośmielił się wrócić, bo w końcu udało mu się zabić Harry'ego.

Twarz Remusa była naznaczona zmęczeniem i cierpieniem poprzedniego dnia. Nie miał już swojego eliksiru, a Snape nie przysłał im nowej dostawy, więc jego przemiana była bardziej bolesna niż przywykł… W rzeczywistości głównie stąd Syriusz dowiedział się o zniknięciu Snape'a. Niedostarczona przesyłka.

Pochylił się do przodu obserwując wybuch przyjaciela przeciwko Mistrzowi Eliksirów i stawał się coraz bardziej zły. To było takie proste: od razu posądzać Snape o to, że był odpowiedzialny za nagłe zniknięcie Harry'ego – i może jego śmierć…

– Wreszcie udało mu się wykonać jego główny cel jako Śmierciożercy… – Syriusz kipiał ze złości. – Jak Dumbledore mógł ufać mu choćby przez chwilę? Ufać Śmierciożercy… Obrzydliwemu, wrednemu Ślizgonowi… Mówiłem mu… Ale Dumbledore był taki pewien… No i patrz!

Remus starał się uspokoić. Mógł zrozumieć punkt widzenia swojego przyjaciela, ale… Wierzył Dumbledore'owi. Oczywiście, nawet Dumbledore popełniał błędy i wierzył niewłaściwym ludziom, ale Snape był… innym przypadkiem. Pracował dla Dumbledore'a przez więcej niż dziesięć lat. i chociaż zawsze twierdził, że nienawidzi Harry'ego, to ryzykował własnym życiem, aby go ratować, gdy było trzeba… Lupin westchnął. Naprawdę nie wiedział, co myśleć o Snapie, ale nie był przekonany o jego winie.

– Obrzydliwy padalec… Śmierciożerca… Kto wie, może był jednym z zabójców Anny…

– Wystarczy, Syriuszu! – wykrzyknął nagle Lupin. – Zamknij gębę, albo zaraz rzucę na ciebie jakąś klątwę! – Uniósł swoją różdżkę.

– Remus? – spytał Black, zaskoczony. – Co jest…?

– Cokolwiek stało się z Harrym, z całą pewnością nie jest to winą Snape'a. Harry uciekł z domu i to nie Snape go gonił. Słudzy Voldemorta z pewnością obserwowali dom i porwali go, gdy tylko opuścił bezpieczne ściany. Od tego momentu los Harry'ego był przesądzony. Snape nie mógł nic na to poradzić. Sam jest zbyt słaby, nawet jeśli jest po naszej stronie. A jeżeli nie jest, to dlaczego nie wrócił? Mógłby powiedzieć Dumbledore'owi, że Harry został złapany i on nie był w stanie nic zrobić, a Voldemort go zabił lub coś w tym rodzaju… Ale on nie wrócił i myślę, że zginął razem z Harrym. Możliwe, że nawet znowu próbował ocalić mu życie…

– Jak możesz być tak głupi, Remus! Jestem pewien, że Snape nareszcie go zabił. Nie ośmielił się wrócić i być przesłuchanym pod Veritaserum, bo jego mały sekret by się wydał…

– Dumbledore powiedział, że przesłuchiwał Snape'a kilka miesięcy temu…

– Na jego własną prośbę i za pomocą serum zaoferowanym mu przez Snape'a… To trochę podejrzane, nie sądzisz? Moody nie wierzy pod tym względem Dumbledore'owi, a ja wierzę Moody'emu. On również przesłuchiwał Snape'a przed jego procesem w ministerstwie i powiedział, że Snape przyznał się do wszystkiego pod wpływem Veritaserum: do morderstw, tortur… Do wszystkiego, Remusie.

Lupin skrzyżował ręce na piersi.

– i ty mówisz, że ja jestem głupcem. A co z tobą? – Jego oczy błyszczały od gniewu i frustracji. – Pamiętam pewną długą rozmowę kilka miesięcy temu… Ty opowiadałeś mi swoje wspomnienia z więzienia ministerstwa… Kochająca opieka Aurorów… Dwa miesiące tam spędzone… Bicie, tortury, wmuszane Veritaserum aż przyznałeś się do wszystkiego, co tylko chcieli usłyszeć! Ty to mi mówiłeś! Ty! Czy już pamiętasz? Ty przyznałeś się, że zdradziłeś Jamesa i Lily, aby tylko pozwolili ci umrzeć w spokoju.

Black opuścił głowę z wyraźnym cierpieniem.

– Tak… pamiętam…

Chciał, aby Lupin skończył. Ale ten bezlitośnie kontynuował:

– A teraz wierzysz Moody'emu, który przesłuchiwał Snape'a… Prawdopodobnie w taki sam sposób jak ciebie… Wyobraź sobie.

– Niczego nie rozumiesz! – wykrzyknął nagle Black. – Dumbledore ocalił go od Azkabanu, a mnie nigdy nawet nie próbował!

– Może dlatego, że on nigdy nie przyznał się do rzeczy, których nie zrobił! Nie powiedział czegoś byleby tylko go zostawili…

– Okłamał ich!

– A czy mogę zapytać skąd to wiesz? Cokolwiek Snape by nie zrobił, ty nigdy mu nie zaufasz. Jeżeli uratuje Harry'ego od Voldemorta, ty i tak z pewnością znajdziesz jakiś powód, by go nienawidzić.

– Zabił moją siostrę.

– Bzdura.

– To jego wina, że Voldemort zabił moją rodzinę.

– To była twoja wina, jeśli chcesz koniecznie użyć tego niewłaściwego słowa! To była zemsta, o czym ty doskonale wiesz! Zemsta na tobie! Za twoją pracę! Twoje czyny!

Obaj mężczyźni stali twarzą w twarz, płonąc gniewem.

– Więc wolisz stać po stronie tego obrzydliwego Śmierciożercy, niż po mojej! – warknął Black.

– Nie jestem po niczyjej stronie. Staram się tylko być obiektywny.

– To morderca.

– On nigdy nie starał się ciebie zabić. Ty natomiast…

– Chodzi ci o to…?

– Tak, chodzi mi o to!

Wynoś się stąd! – wrzasnął Black i uniósł pięść do twarzy przyjaciela.

– To jest mój dom, Syriuszu. Ty możesz go opuścić, jeśli chcesz. Ale proszę cię, abyś został. – Ostatnie zdanie Lupin dodał już spokojniej. Kiedy Black najwyraźniej nie zrozumiał prośby, powtórzył: – Możesz tutaj zostać, Syriuszu. Tylko na mnie nie wrzeszcz. Proszę.

Black powoli opuścił ręce. Nagle poczuł się winny.

– Ja… Przepraszam, Remus. Straciłem panowanie… – wyjąkał cicho.

– Zauważyłem. – Lupin uśmiechnął się lekko.

Usiedli na kanapie. Black oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach. Przez przynajmniej dwadzieścia minut panowała cisza. Lupin patrzył niewidzącym wzrokiem przez okno, Black tylko siedział bez ruchu.

W końcu przerwał ciszę.

– Tak trudno przyznać się do swojej słabości… i wiedzieć, że ktoś, kogo nienawidzisz, był silniejszy od ciebie…

Lupin nic nie powiedział. Tylko siedział i słuchał swojego przyjaciela. Słowa płynęły powoli, Black najwyraźniej zmuszał się do mówienia, do wyznania winy… Ale czas szukania kozła ofiarnego już minął.

– To moja wina. Poddałem się… Ale byłem tam taki samotny… Już nie miałem po co żyć. To po prostu… Nic nie miało znaczenia. Czy ty to rozumiesz? – zapytał. Ból prawie go dusił.

Lupin skinął głową.

– Myślę, że tak.

– Wszystko zdawało się nie mieć sensu. Moja rodzina zginęła. James umarł. Ciebie odepchnąłem swoimi podejrzeniami. Peter nas zdradził. I… Judith zostawiła mnie… Wierzyła, że to ja byłem zdrajcą i po kilku miesiącach wyszła za Butlera, tego Krukona… Kiedy o tym usłyszałem, nie miałem już siły…

Ramiona zadrżały mu od cichego płaczu.

– Chciałem tylko umrzeć. Myślałem, że otrzymam pocałunek dementora, jeżeli przyznam się do wszystkiego, o co zostałem oskarżony.

– Wiesz, że Snape był w takiej samej sytuacji? Stracił rodziców, ukochaną, nawet brata…

– Tak, Quietus… – zastanowił się Black. – Jedyna osoba, którą kochał. Kochał Quietusa bardziej niż Annę…

– A ty i James… – zaczął Lupin, ale Black mu przerwał.

– Wiem, proszę, nie kończ. To wydawało się takim dobrym dowcipem…

– Nienawidziłeś Severusa i chciałeś się zemścić na nim poprzez jego brata… To nie było uczciwe…

– Wiem, wiem… Ale to był pomysł Jamesa.

– Powiedział mi o tym. Obaj powinniście zostać wyrzuceni ze szkoły, prawie zabiliście młodszego od ciebie chłopca. To, że mogliście dalej się uczyć, zawdzięczacie tylko prośbie Quietusa.

– I Haroldowi Potterowi, nie zapomnij…

– Cóż… Dałeś Severusowi dobry powód do nienawiści. Prawie zabiłeś jego brata. A potem jego – za pomocą mnie. Nie masz prawa go nienawidzić, czy być do niego uprzedzonym. Musisz spróbować dać mu szansę.

– To takie trudne…

– Obaj wszystko straciliście. i chociaż on nie był w Azkabanie, to…

– Był. – Black westchnął ciężko. – Przynajmniej przez cztery miesiące, nie pamiętam dokładnie.

– Skąd wiesz? – Lupin zbladł.

– Był w celi naprzeciwko mojej.

Lupin był w szoku. Przez dłuższą chwilę nie był w stanie otworzyć ust. W końcu potrząsnął głową.

– Nigdy o tym nie mówiłeś – wydusił w końcu.

– Nigdy nie pytałeś – odparł bez wyrazu Syriusz.

– Już nie wiem, co powinienem o tobie myśleć… – wyszeptał Lupin smutnym głosem. Wyjrzał przez okno na czerwone chmury otaczające powoli zachodzące słońce. – Naprawdę nie wiem…