Wersja z dnia: 15.06.2011


8. MARZENIA

– Był pan tam? – zapytał Harry drżącym głosem. Prawdę mówiąc nie chciał słyszeć, ani zrozumieć odpowiedzi. Nie chciał być zły na Snape'a, obwiniać go. Nie chciał wiedzieć, że był on jednym z ludzi odpowiedzialnych za jego okropne dzieciństwo. Jednym z morderców jego dziadków.

– Tak, byłem tam, ale spóźniłem się. Spóźniłem się…

– Spóźnił się pan? Na co? – Pragnienie dowiedzenia się czegoś o swojej rodzinie było silniejsze, niż strach przed odpowiedzią mężczyzny.

– Odbyło się spotkanie Śmierciożerców tutaj, w Koszmarnym Dworze, i Voldemort rozkazał mi zrobić jakieś eliksiry. – Snape westchnął, potarł kark z wyraźnym zdenerwowanie. – Tak, nie musisz pytać, z pewnością były to eliksiry do tortur lub trucizny – nie pamiętam już. Wysłano mnie do mojego laboratorium. Po rozpoczęciu pracy, miałem jednak trochę wolnego czasu i chciałem porozmawiać z Lucjuszem.

– Z ojcem Dracona, tak?

– Tak. – Snape próbował uporządkować myśli. – W tym czasie pracowałem już dla Dumbledore'a.

– Więc to było już po śmierci Quietusa.

– Miesiąc czy dwa później, nie znam dokładnej daty. Zbyt dużo się wtedy działo, by pamiętać szczegóły.

Profesor zamyślił się. Po pewnym czasie, Harry zadał więc kolejne pytanie.

– Nie bał się pan?

– Pytasz czy bałem się Voldemorta? – Kiedy Harry przytaknął, Snape odpowiedział: – Nie. Już się nie bałem. Moje życie stało się bezcelowe. Anna zostawiła mnie, gdy zobaczyła Mroczny Znak na moim przedramieniu. Quietus zginął z ręki moich rodziców. Chciałem tylko pomścić jego śmierć najlepiej jak się da i umrzeć. Nic więcej.

– To musiało być straszne… – w głosie Harry'ego brzmiało współczucie.

– Było… – zaczął Snape, lecz Harry mu przerwał.

– Czułem się tak samo kilka dni temu… Wszystko wydawało się bezsensowne. A zwłaszcza przetrwanie. I nie czułem już strachu.

Snape pamiętał to dziwne obojętne zachowanie chłopca, i swoją własną panikę, kiedy to zobaczył. Czy był tak przerażony właśnie dlatego, że kiedyś czuł to samo?

Nie potrafił odpowiedzieć na swoje własne pytanie, więc zdecydował się kontynuować opowieść.

– Tak więc, szukałem Lucjusza i przez przypadek podsłuchałem rozmowę między Voldemortem i trojgiem nowych Śmierciożerców. Dostali zadanie, test lojalności. Mieli wybić całą rodzinę Evansów. Przestraszyłem się. Nie miałem czasu, by powiadomić Dumbledore'a. Właśnie mieli ruszać. Pobiegłem do swojego laboratorium i pogasiłem wszystkie ognie pod kotłami. Byłoby zbyt podejrzane, gdybym zostawił buzujące kotły. Wiesz, nie mogłem wrócić bez wezwania. Sprzątnięcie wszystkiego zabrało mi trochę czasu, potem wyszedłem. Kiedy dotarłem do domu Evansów, tamta trójka zabiła już twoich dziadków. Twoja matka walczyła na pierwszym piętrze, ale oni byli silniejsi. Przegrywała bitwę i została poważnie ranna. Wtedy… – Twarz Snape'a spochmurniała, Harry nie widział jeszcze u niego takiej ponurej miny. – Zabiłem ich. Całą trójkę.

Profesor zadrżał i zamknął oczy. Harry widział żyłę pulsującą na jego skroni.

– Profesorze – powiedział cicho i położył mu dłoń na ramieniu. – Nie powinien pan obwiniać się za to…

– Zabiłem ich. Trójkę dzieciaków… głupich, oszukanych dzieciaków…

– Nie mógł pan zrobić nic innego…

– Mogłem. Mogłem ich ogłuszyć.

– Ale to byli mordercy.

– Tak jak ja.

– Starał się pan ocalić ciężko ranną dziewczynę. Nie miał pan czasu na zastanowienie. Możliwe, że nie ocenił pan sytuacji właściwie i zareagował pan zbyt agresywnie. Ale pana zamiarem była obrona kogoś, nie zabójstwo. I sam pan powiedział, profesorze, że kluczowym słowem jest zamiar.

– Jesteś zbyt niebezpieczny, panie Potter – westchnął zrzędliwie Snape. – Zawsze zwracasz moje słowa przeciwko mnie.

– To pokazuje, że pana słowa są mądre i prawdziwe. Z drugiej strony to pokazuje, że nie ufa pan sobie. Muszę panu wciąż przypominać pana mądrości.

– Harry, słuchaj. To nie takie proste wybaczyć sobie… - warknął zirytowany mężczyzna. Harry przewrócił oczami.

– Wiem. Starałem się panu to samo powiedzieć, ale pan zaczął tę przemowę o zamiarach..

– Potter, jesteś… – Snape podniósł brwi w udawanej frustracji.

– Impertynenckim głupkiem. Nową Znakomitością Hogwartu. Niezmiernie aroganckim zdobywcą pucharu Quidditcha. Albo małym paskudnym chłopakiem, który uważa, że jest ponad zasadami… – dokończył Harry.

– To są znowu moje słowa…

– Och, myślałem, że pan nie pamięta…

Doskonale je pamiętam, Potter! Ale…

– Rozumiem…

Zamknij się! Chciałem powiedzieć: Doskonale je pamiętam, ale one są dowodem mojej własnej omylności.

– Omylności? Nie. Z całą pewnością nie. One są dowodem pana krystalicznie jasnego osądu i mądrości.

Patrzyli na siebie przez długie minuty w całkowitej ciszy. Potem razem nagle wybuchli śmiechem, a Snape potargał włosy Harry'ego.

– Harry – po raz pierwszy na twarzy profesora zagościł szczery, radosny uśmiech – cieszę się, że cię poznałem.

Harry uśmiechnął się złośliwie.

– Witam w prawdziwym świecie – powiedział i nagle zadrżał. Potem zaniósł się suchym, bolesnym kaszlem. Snape zaniepokoił się.

– Harry…?

– To nic takie… – Nie zdołał dokończyć. Silniejszy atak kaszlu mu przerwał. Był bardzo nagły, ale trwał tylko przez kilka sekund. – Myślę, że się trochę przeziębiłem.

– Jak się czujesz? – spytał zmartwiony Snape.

– Ach… Świetne pytanie. Oczywiście, czuję się wyśmienicie. Chociaż zjadłbym coś ciepłego, albo przynajmniej kilka kęsów czegoś zimnego… Wypiłbym kubek gorącej czekolady i położyłbym się w prawdziwym łóżku i przespał kilka dni… Innymi słowy czuję się dobrze. Prawie.

Oczy Snape'a błysnęły podejrzliwie.

– Potter, to nie czas na żarty…

– Powiedziałem, że prawie, profesorze. – Harry westchnął głęboko. – Czy możemy kontynuować naszą pogawędkę?

Rozbawiony Snape potrząsnął głową.

– O czym chcesz usłyszeć?

– Mówił pan, że ocalił moją mamę.

– Tak. – Nie chciał mówić o tamtych zdarzeniach. Ale Harry miał prawo wiedzieć. Tym razem walczył z pojawiającym się obrazem trzech zabitych Śmierciożer… głupich dzieciaków. Oni byli tacy młodzi… mieli nie więcej niż osiemnaście lat… – Tak, uratowałem twoją matkę. Zabrałem ją z domu i dałem jej jakieś lecznicze eliksiry. Nie zabrałem jej do Hogwartu, bo wiedziałem, że byłoby to bardzo podejrzane i miałem przeczucie, że ktoś z nauczycieli szpieguje dla Voldemorta. Nie chciałem rezygnować z mojej roli szpiega. – Tamten wieczór był pełen niezwykłych zdarzeń… Słowa Lily Evans… Snape przez chwilę się zastanawiał, jak opowiedzieć Harry'emu tę historię. Wreszcie zdecydował się streścić ją najbardziej jak tylko można. – Kiedy twoja matka odzyskała przytomność, pomyliła mnie z Quietusem. Nazwała mnie tym imieniem… To zabolało tak bardzo, że prawie ją uderzyłem. Potem jej siostra przyjechała ze swoim chłopakiem, może z kina? Nie wiem… Zostawiłem twoją matkę z nimi i aportowałem się z powrotem do Hogwartu.

– Czy pana brat był do pana podobny? – zapytał ciekawie Harry.

Snape przytaknął.

– Dosyć. Kiedy byliśmy dziećmi, wyglądaliśmy jak bliźnięta, chociaż ja byłem starszy od niego. On był dwa lata młodszy. W miarę jak rośliśmy różnice były coraz bardziej widoczne. Kiedy w końcu przyszedł do Hogwartu, podobieństwo nie było już takie wielkie. Miał krótkie włosy i był przeraźliwie chudy. I… – Uśmiechnął się przypominając sobie twarz brata. – Był taki… spokojny. Zrównoważony. Cichy i miły. Te cechy było widać na jego twarzy.

– A pan zawsze był szyderczy i niezadowolony… – Iskierki zalśniły w oczach Harry'ego.

– Em… Uhm… Masz rację, oczywiście – Snape wyglądał na zakłopotanego. – Myślałem, że to było… męskie zachowanie… Nienawidziłem być dziecinny… więc…

– Więc to nie takie dziwne, że mama pomyliła pana z nim. I może nie wiedziała, że zmienił pan strony…

– Nie wiedziała również, że byłem Śmierciożercą… Nikt nie wiedział. Z wyjątkiem Anny, ale jestem pewien, że nikomu nie powiedziała.

– Myślę, że ma pan rację… Nie powiedziała nawet swojemu bratu. Nie wiedział o tym, dopóki nie pokazał pan swojego znaku Knotowi w skrzydle szpitalnym po Turnieju Trójmagicznym…

– On… on nie wiedział? – Twarz Snape'a zbielała. – Nie powiedziała mu… A ja… A ja nigdy jej nie wierzyłem… – Znowu wydawał się zagubiony w swoich myślach, póki z zadumy nie wyrwał go odgłos kaszlu. Harry znowu trząsł się i kasłał.

– Zimno ci? – zapytał Snape, zatroskany.

– Trochę… – Harry przytulił się do Snape'a. Drżał lekko. Profesor wyczuł ciepło bijące od chłopca. Przyłożył dłoń do jego czoła.

– Ty… Ty ma gorączkę, Harry.

– Och… – Chłopak się lekko uśmiechnął. – Więc to dlatego czuję się tak słabo…

– Jak dokładnie się czujesz? – Nauczyciel przyjrzał się uważniej jego oczom.

– Trochę kręci mi się w głowie i jestem słaby. Skóra mnie piecze, ale piekła od kiedy…. od dnia z Averym, więc to może co innego.

Znowu kaszlnął. Snape przełknął ślinę. Nie wyglądało to dobrze. Ale nie mógł nic zrobić.

– Nie wiem, co robić – wyszeptał.

– To niech pan dalej opowiada – odpowiedział Harry. – Czy Dumbledore ufał panu od dnia, w którym wrócił pan na jasną stronę?

– Ja nie wróciłem, Harry. Ja tylko przeszedłem. I odpowiadając na twoje pytanie… nie. Myślę, że nie ufał mi, póki… – Czy mógł opowiedzieć to dziecku? To znowu było takie trudne do wyznania. – Aż do tego stycznia czy lutego… Nie pamiętam dokładnie. Było pewne niewielkie starcie z Moodym i on oskarżył mnie o to, że nadal jestem Śmierciożercą…

Harry widział czystą nienawiść na twarzy profesora.

– Nie lubi pan Moody'ego – rzekł po prostu.

– To jest mało powiedziane, panie Potter. – Snape skrzywił się jak szaleniec. – Nienawidzę go. Nienawidzę go prawie tak samo jak Największego Bydlaka.

– Ale… dlaczego? – Harry starał się mówić spokojnie, ale był bardzo zdenerwowany. Najwidoczniej zastanawianie się nad wiarygodnością Snape'a nie było dobrym pomysłem…

– Moody przesłuchiwał mnie w ministerstwie. Razem z Frankiem Longbottomem. – Harry nie miał odwagi nawet drgnąć. – Ich przesłuchania były takie jak Voldemorta, albo nawet gorsze. Ledwo przeżyłem…

– Więc to dlatego wiedział o pana przeszłości jako Śmierciożercy!

Snape rzucił na niego złowrogie spojrzenie.

– Skąd o tym wiesz? – zapytał groźnie.

– Ja… pamięta pan tę noc, kiedy usłyszał pan hałas i zorientował się, że ktoś przeszukiwał pana gabinet? I spotkał pan Moody'ego na schodach?

Snape gwałtownie skrzyżował ręce na piersi.

– Więc ty tam byłeś, tak jak podejrzewałem.

Harry zaczerwienił się.

– No… byłem. – Przestraszył się nieco, lecz Snape uśmiechnął się po chwili.

– Wiedziałem. I właśnie po tym spotkaniu poszedłem do Dumbledore'a i poprosiłem go, by mnie przesłuchał pod działaniem Veritaserum. Ja… Ja chciałem, aby poznał prawdę o swoim starym przyjacielu. Wiesz, kiedy dowiedziałem się, że Moody będzie nowym nauczycielem obrony, prosiłem Albusa, by go nie zapraszał.

– Nie wiedział o pańskich torturach w ministerstwie?

– Wiedział. Ale mi nie wierzył. Powiedziałem mu wszystko, gdy zostałem uwolniony z Azkabanu.

Był pan w Azkabanie?? – wykrzyknął zszokowany Harry.

– Przez ponad sześć miesięcy – powiedział Snape cicho. – Ale mówiłem o Moodym i Dumbledorze. Jak już mówiłem, dyrektor nie wierzył mi. W końcu zmusiłem go, by dał mi ten cholerny eliksir i przepytał dokładnie. O wszystko. O moją lojalność. Moje grzechy. I tortury Moody'ego też. W końcu to zrobił. Ale nadal mi nie ufał. Wysłał pozostałości eliksiru innemu Mistrzowi Eliksirów do sprawdzenia. Dopiero wtedy uwierzył w moją historię o Moodym. Och, przy okazji… Tamtej nocy to nie Moody wiedział o mojej przeszłości, tylko Crouch. Chociaż sądzę, że wiedział o tym od Moody'ego. Nigdy się nie spotkaliśmy na żadnym wezwaniu. Nie wiedziałem, że był Śmierciożercą. Jak Pettigrew. Tożsamości wielu swoich sług Voldemort ukrywał przed nami.

– Nie sądzę – zmęczony Harry wzruszył ramionami.

– Co…? – Snape'a zamurowało. Ten komentarz nie pasował do ich rozmowy.

– Nie sądzę, aby Dumbledore nie wierzył panu aż do ostatniego roku.

– Ale to prawda.

– Nie, z całą pewnością się pan myli – oświadczył poważnie Harry. – Może nie chciał uwierzyć w pana historię o swoim przyjacielu. Tak, to musiało być bardzo trudne uwierzyć, że jego przyjaciel był bydlakiem. I – ciągnął dalej, nie dając Snape'owi szansy na przerwanie – był pan głową Slytherinu przez długie lata. Pozwolił pracować panu z dziećmi. Wierzył panu. Ufał panu. Po prostu nie chciał się zawieść na swoim przyjacielu.

Snape westchnął i objął Harry'ego.

– Jesteś taki…

Przerwał mu ostry kaszel chłopca.

– … taki śpiący – ziewnął cicho Harry, kiedy atak minął. – Myślę, że się zdrzemnę…

Zwinął się w kłębek przy profesorze.

– Bardzo proszę, Harry.

Nie zauważył, kiedy sam również zasnął.


Głośny kaszel obudził Snape'a. Jego pierwszą myślą było, że to Śmierciożercy przyszli zabrać ich do komnaty tortur, ale potem zorientował się, że to Harry kaszle obok, w niespokojnym śnie. To był suchy, ostry kaszel, który wstrząsał całym ciałem chłopca. Snape dotknął ręką czoła Harry'ego i przestraszył się. Harry był rozpalony i najwyraźniej bardzo go bolało.

Pomimo własnej słabości usiadł, serce zaczęło mu walić, kiedy spojrzał na chłopca z rozpaczą. Nie był przygotowany na taką sytuację, chociaż właściwie nie powinna być niespodzianką. Nie jedli od ponad tygodnia, torturowano ich, stracili dużo krwi, byli zamknięci w wilgotnej i zimnej celi bez odpowiednich ubrań. To i tak był cud, że chłopak nie rozchorował się wcześniej. Ale teraz… Co mógł zrobić? Bez eliksirów, różdżki… Był zupełnie bezradny.

Nagle wpadł na pomysł. Wziął kilka pasków z byłej podkoszulki Harry'ego, zmoczył je i owinął dookoła nadgarstków, łokci Harry'ego, a ostatni położył na czole chłopca. Chłopak był nieprzytomny, w ogóle nie zareagował. Mężczyzna musiał powstrzymać chęć przytulenia Harry'ego… Nie. Dzieciak nie potrzebował więcej ciepła, musiał zwalczyć swoje własne. Od czasu do czasu Snape zmieniał ciepłe szmatki na zimne, ale gorączka nie chciała spaść.

Po paru godzinach bezowocnych prób zdjął swój podkoszulek, zmoczył go i owinął dookoła drżącego ciała dziecka. Od razu nastąpiła reakcja: Harry krzyknął i usiadł, nadal półprzytomny.

Snape powtarzał tę procedurę znowu i znowu, aż w końcu przekonał się, że temperatura nieco spadła. Gorączka nie odeszła, ale Mistrz Eliksirów stwierdził, że jest znośna. Sen chłopca stał się spokojniejszy i wolny od koszmarów. Ale to, że Harry nie zaczął się pocić, martwił Snape'a poważnie. Gorączka miała znowu wzrosnąć, był tego pewny.

Miał rację.

Po godzinie musiał powtórzyć cały proces od początku. I znowu. I znowu. W przerwach uważnie przyglądał się twarzy chłopca. To było takie dziwne.

Nie, nie twarz…. Ale sposób, w jaki on ją postrzegał. Oczywiście, były na niej pewne ślady męki poprzednich dni, ale nie na nich się skupił. Patrzył na tę kiedyś znienawidzoną twarz, twarz Jamesa Pottera, twarz Złotego Chłopca i teraz… to była po prostu twarz Harry'ego. Nie słynnego Harry'ego Pottera, syna jego wroga, już nie! Był tylko Harry – chłopiec, któremu zależało, chłopiec, który przetrwał, który znaczył teraz dla niego więcej niż ktokolwiek inny. Tak, ktokolwiek. Nawet Quietus. I to było takie niezwykłe. Wręcz dziwaczne!

Od czasu do czasu robiło mu się przykro z powodu ostatnich czterech lat. Gdyby wiedział… Gdyby się postarał… Gdyby dał Harry'emu szansę… jedną małą szansę… nic więcej. Kilka ludzkich słów… ludzkich uczuć… Albus ostrzegał go tyle razy. Powiedział, że będzie żałował swego zachowania względem Harry'ego. Cóż, dyrektor z pewnością nie miał na myśli tak poważnej sytuacji jak ta… Ale…

Twarz bez dziecięcych okularów, za to z doświadczeniem wielu rodzajów bólu, wyglądała jednocześnie młodo i staro. Czasami zielone oczy otwierały się nagle i patrzyły niewidząco na sufit, potem zamykały się, odcinając znów rozgorączkowany umysł od otoczenia…

Snape znowu zmienił mokry okład na piersi Harry'ego. Gorączka znowu gwałtownie rosła. To już był szósty raz. Przerwy pomiędzy spokojnymi okresami stawały się coraz krótsze. Ostatni nie był dłuższy niż piętnaście minut. To było straszne.

Więc utraci Harry'ego. Był przerażony. Chociaż przynajmniej spełni się jego życzenie: umrze później. I będzie mógł być przy nim aż do śmierci, tak jak chciał chłopak.

Nie przerywał zmiany mokrych szmat. Powtarzał ruchy automatycznie, starając się nie myśleć o zbliżającym się końcu.

Dlaczego wszystko działo się tak szybko? Kilka godzin temu wydawało się, że Harry tylko lekko się przeziębił. W ciągu dziesięciu (a może dłużej, Snape nie mógł tego stwierdzić dokładnie) zbliżył się do śmierci… A on znowu był bezradny…

Kiedy Harry stawał się coraz cichszy, postanowił mówić do niego. Tak jakby mógł zawrócić go z jego dalekiej drogi… Ułożył głowę Harry'ego na swoich kolana i zaczął mówić.

Mówił o wszystkim. O swoim dzieciństwie, jego więzi z Quietusem, ich zabawach. O swojej pierwszej klasie w Hogwarcie, o przegranych z powodu Jamesa Pottera meczach quidditcha, rywalizacji z Huncwotami… Potem o poważnych sprawach: swoim pierwszym doświadczeniu z mroczną magią, swoich nauczycielach obrony i lekcjach pojedynków, eliksirach z Gryfonami, pierwszym spotkaniu z Anną Black, o reakcji jej brata. Dniu, w którym się dowiedział o śmierci Anny… Ale nie zamierzał mówić o śmierci, kiedy była tak blisko, więc zmienił temat.

Mówił o wymarzonej przyszłości. O przyszłości, jaką miałby z Harrym, gdyby udało im się stąd wydostać… To było marzenie na głos, pełne jego nadziei, wiary… Czasami wydawało się tak odległe jak niebo… To była przyszłość, która miała nigdy nie nadejść, marzenia na przekór wszystkim oczekiwaniom i doświadczeniom…

– …mieszkam w moim rodzinnym domu. Nie możesz sobie tego wyobrazić: jest naprawdę ogromny, dwupiętrowy, z dwudziestoma pokojami… Tak naprawdę nie lubię tam mieszkać, jest po prostu za duży na jedną osobę… Tak, mieszkam tam sam. Cała moja rodzina umarła, moi rodzice byli podejrzani o bycie Śmierciożercami i ministerstwo właśnie zamierzało ich aresztować po tym jak pokonałeś Voldemorta czternaście lat temu, ale postanowili nie dać się schwytać i popełnili samobójstwo. Byłem w szoku, kiedy się o tym dowiedziałem: ten cholerny Frank Longbottom powiedział mi to trzy miesiące później, kiedy byłem w Azkabanie, aby zwiększyć moje męczarnie… Nie kochałem ich, ale bolało mnie to, że nie mogłem im zapewnić odpowiedniego pochówku… Jestem pewien, że to rozumiesz. Wielu innych członków mojej rodziny zostało zabitych przez aurorów, nawet ci niewinni, którzy nie chcieli mieszać się do tej wojny. Zostali oskarżeni o wspieranie Voldemorta… Mam tylko dalekiego kuzyna, Andrusa z Australii i ciotkę, która odeszła z rodziny Snape'ów. Andrus żyje tak jak ja, całkiem sam. Jego żona zostawiła go, zabrała dzieci i zmieniła im nazwiska. Tak więc zostało tylko dwóch żyjących Snape'ów w czarodziejskim świecie: Andrus i ja.

– Gdy więc wprowadzimy się do mojego domu, będziesz miał nie tylko pokój, ale nawet całe piętro, jeśli zechcesz. Ale możemy tobie zrobić również mały apartament, jeśli chcesz. Z pokojem, łazienką i laboratorium. Nie, nie myślę o laboratorium eliksirów, uspokój się… tylko zwykły pokój do pracy, do pisania esejów na lekcje eliksirów… albo ćwiczeń transfiguracji… Pokój do pracy z regałami i książkami… No dobrze, będziesz mógł mieć te idiotyczne książki o grze w quidditcha ze sobą, skoro tak nalegasz… Będziesz miał pełno ubrań i szat i tyle głupich gier, ile tylko będziesz chciał. Mogę nawet z tobą grać w quidditcha, chociaż jestem pewien, że bez problemu mnie pokonasz… Och, ale ja się zemszczę korepetycjami z eliksirów… – Uśmiechnął się, wyobrażając sobie zdenerwowaną twarz Harry'ego. – Będziesz musiał spędzić tyle samo czasu ze mną, robiąc najtrudniejsze eliksiry jakie znajdę w „Najsilniejszych Eliksirach", ile na polu do quidditcha, zapewniam cię…

Nagle usłyszał słaby głos ze swoich kolan. Opuścił zamyślone oczy i zaskoczony zauważył uśmiech na twarzy chłopca.

– Harry! Ocknąłeś się! – wykrzyknął.

Harry tylko mrugnął w odpowiedzi.

– Nie do końca… – wyszeptał, oblizał usta i zamknął oczy. – Czy mogę prosić, żeby pan mówił dalej…? – jego głos osłabł.

Snape skinął głową, chociaż chłopak nie widział tego.

– Oczywiście. – Jego serce było lekkie, poczuł, że znowu wraca mu nadzieja. – Będę cię uczył, aż będziesz najlepszy z eliksirów… i może z obrony też… Chociaż nie wiem, kto będzie kolejną ofiarą Albusa na tę posadę… Może powinniśmy przełamać klątwę na to cholerne stanowisko i znowu dać tę pracę temu twojemu cholernemu wilkołakowi… – Chłopak znowu się uśmiechnął. Snape położył rękę na czole Harry'ego, ale nadal było gorące. Profesor westchnął głęboko. – Czy wiesz, że Albus chciał, aby twój ojciec uczył tego idiotycznego przedmiotu? Ja oczywiście sprzeciwiłem się temu, jako jeden z nauczycieli, i muszę ci się przyznać, że to było całkowicie nieuczciwe. Sam dostałem swoją posadę tylko dzięki wstawiennictwu Quietusa… Naprawdę… Przekonał Albusa, że będę najwłaściwszą osobą do tej głupiej pracy, jakoś mu się to udało. Wyobraź sobie! Wiedział, że byłem Śmierciożercą i Dumbledore też był tego świadomy… Po prostu nie mogę zrozumieć Albusa… ani Quietusa… Dlaczego to zrobili? – Zastanawiał się przez chwilę. – Więc protestowałem, że twój ojciec nie ma wystarczających kwalifikacji. Ale… gdyby przyjął tę posadę może, byłby w stanie ją utrzymać… Jestem pewien, że klątwa twojego dziadka pozwoliłaby jego synowi uczyć… Ale James umarł i myślę, że ty jesteś jedyną osobą, która może przyjąć tę przeklętą pracę bez negatywnych następstw.

Zobaczył, że Harry znowu stracił przytomność. Westchnął i wyciągnął rękę, by znowu zmoczyć okład, kiedy usłyszał otwieranie drzwi.

Nie! To nie mogła być prawda!

Czemu Voldemort nie mógł pozwolić umrzeć im w spokoju?

Och, co za głupie pytanie.

Snape poczuł parę rąk łapiących go mocno za ramiona, jęknął z bólu. Po chwili stał obok drzwi, opierając się o framugę. Nogi pod nim się trzęsły. Cholera. Był za słaby by cokolwiek zrobić, chociaż zostawiono go tam samego. Widział trzech Śmierciożerców zastanawiających się nad Harrym, co robić. Wreszcie jeden podniósł bezwładne ciało chłopca, pozostali dwaj chwycili Snape'a i zaprowadzili go znowu do komnaty tortur.

Tortury… Śmierciożerca niosący chłopca poszedł w inną stronę, zostawiając Mistrza Eliksirów ze swoimi dwoma kamratami. Ale tym razem tortury ograniczyły się do zwykłego bicia i kopania… Nie starali się nawet, by doprowadzić go do omdlenia. Był zupełnie przytomny, gdy wrócił do celi.

Sam.

Harry'ego tam nie było. Harry nie wrócił też po godzinie.

Dwóch godzinach.

Trzech…

Snape liczył sekundy, minuty, godziny…

Nie. To nie mogła być prawda.

Harry powinien żyć!

Albo on… cóż. Może lepiej dla niego było umrzeć.

Ale… Jeżeli Harry umarł, Voldemort by mu o tym powiedział… Dla samej tortury… zwiększenia cierpienia… Więc Harry nadal żył…

O nie… To miała być kolejna runda tortur. Separacja.

Cholera.

Przeklęty Największy Bydlak.

Snape nagle poczuł się stary i zmęczony. Udręczony. I bez nadziei.

Nie, nie miał już nadziei. Zabrali Harry'ego. Oznaczało to, że będzie niecierpliwie czekać na najbliższe tortury, ponieważ zobaczy tam Harry'ego… Co za obrzydliwa gra… Gra ich uczuciami… Trudniejsza do zniesienia niż fizyczne cierpienia. Jak długo to jeszcze potrwa? Kiedy wreszcie będą mogli umrzeć?

Jego myśli skupiły się na Harrym. Czy czuł się lepiej? Czy dali mu lecznicze eliksiry? Było ich wiele w jego magazynie, podpisanych i ułożonych w kolejności. Najlepsze były na drugiej półce pod oknem… Ale to nie miało znaczenia. Jak zniósł fakt, że zostali rozdzieleni?


Harry czuł się o wiele lepiej. Wolny od bólu i gorączki, nawet nie kaszlał. Był tylko śmiertelnie głodny. W rzeczywistości obudził go jego żołądek.

Otworzył oczy. Był w celi, ale z pewnością nie tej, którą dzielił ze Snape'em. Była mniejsza i znajdowała się w niej tylko jedna pochodnia.

Natychmiast zrozumiał. Zostali rozdzieleni.

Zamknął ponownie oczy. Nie. Nie chciał pogodzić się z nowym porządkiem. To miejsce było piekłem aż do teraz… Dlaczego? Jak mogło być jeszcze gorzej? Czy naprawdę na to zasługiwali? Czy były jakieś grzechy na tej ziemi, za które zasługiwało się na taką karę?

Czuł łzy na twarzy. Chciał Snape'a z powrotem. Pragnął jego krzepiącej obecności. Jego krótkich i czasami ciętych uwag. Tej postaci, która była dla niego jak rodzina…

Jak rodzina… Albo lepiej rzec: jak ojciec. Tak. Chociaż Harry nie do końca wiedział, jak ojciec powinien zachowywać się w stosunku do swojego syna, albo co syn miałby czuć do swojego ojca, ale był pewien, że czuł coś w tym rodzaju. A Snape zdecydowanie zachowywał się jak ojciec.

To byłoby wspaniałe… Snape nie miał rodziny. On też właściwie nie miał żadnej rodziny, Dursleyowie się nie liczyli, nigdy się nie starali. Więc czemu nie? Byłoby tak dobrze mieć Snape'a za ojca…

Czy oddajesz się marzeniom, Potter? Prawie usłyszał głęboki głos Mistrza Eliksirów. Tak. Zawsze oddawał się marzeniom, całe życie. Jeżeli chciał przetrwać, pozostać przy zdrowych zmysłach, musiał to robić. I wiele z tych marzeń związanych było z rodziną i rodzicami… albo z ofertą Syriusza. Syriusz w tych marzeniach był dla niego nie tylko ojcem chrzestnym. Był raczej jak prawdziwy ojciec i wielokrotnie wyobrażał sobie, jak Syriusz pyta, czy może go adoptować…

Teraz głównym obiektem jego marzeń był Snape… I kiedy Harry zaczął sobie wyobrażać ich wspólne życie, zorientował się, co Snape zrobił kilka godzin temu, kiedy mówił do niego o przyszłości. On też marzył. I znalazł miejsce dla Harry'ego w swoich marzeniach.

Harry nagle poczuł się wolny od smutku i bólu. Snape wmarzył go do swojego życia! Czy to naprawdę znaczyło, że…? Harry ledwo mógł w to uwierzyć.

Nie. Snape z pewnością nie chciał dzielić swojego życia z nim. W żaden sposób. Jasne, był dla niego bardzo dobry, nawet miły, ale tylko dlatego, że byli tutaj, razem w tym piekle, umierali. Jeżeli byłaby możliwość ucieczki, nie zabrałby go do siebie do domu… Opiekun Domu Slytherina zabierający Złotego Chłopca Gryffindoru do siebie – co za idiotyczny pomysł. Zostaliby w dobrych stosunkach, to było więcej niż pewne, ale Snape nigdy by nie chciał Harry'ego jako części swojego życia.

Ale powiedział, że nie pozwoliłby zamieszkać Harry'emu w kufrze. Nawet powiedział, że dałby mu pokój albo nawet całe piętro w jego domu, jeżeli udałoby im się uciec z niewoli…

Czy to rzeczywiście znaczyło, że…?

Musiał zapytać o to Snape'a. Musiał wiedzieć. Nie miało znaczenia, że mieli tu umrzeć, że nigdy się nie wydostaną z Koszmarnego Dworu i nie sprawdzą tego w praktyce. Nie. To nie było pytanie o przyszłe możliwości. To było pytanie o akceptację lub odrzucenie.

Nic innego się nie liczyło.


– Musimy coś zrobić.

Głos Dumbledore'a brzmiał poważniej niż kiedykolwiek. Ludzie siedzący dookoła stołu przytaknęli.

– Czy nie jest za późno, Albusie? – zapytał cicho czyjś zmęczony glos. – To już ponad osiem dni…

– Nie, Mundungusie, jestem pewien, że nie jest jeszcze za późno – odpowiedział dyrektor. – Wręcz przeciwnie, myślę, że mamy jeszcze czas. Nie nieograniczony czas, ale być może wystarczająco dużo, by działać. Jest jeszcze nadzieja. Nie znaleziono ciała Harry'ego, a to oznacza, że Voldemort trzyma go i torturuje, by go złamać, zanim go zabije.

– Więc mówisz, że mamy czas, dopóki Harry wytrzyma – powiedział Mundugus Fletcher gorzko. – Myślę, że to nie jest wystarczająco dużo czasu by go znaleźć. Może zginąć w każdym momencie.

– Ale musimy przynajmniej spróbować go odnaleźć, dać mu szansę – głos Blacka był pełen emocji.

– Zgadzam się z Syriuszem – dodał Lupin.

– Ja też. – Figg zgodziła się z Lupinem. – Chociaż nasze poszukiwania wydają się odrobinę…

– …beznadziejne – dokończył Fletcher i podniósł rękę na znak, aby nikt mu nie przerywał. – Myślę, że nie mamy od czego zacząć poszukiwań. Nie możemy po prostu węszyć po całej Brytanii i pytać wszystkich: „Przepraszam, nie widziałeś gdzieś w pobliżu Harry'ego Pottera, takiego chłopaka z blizną na czole?" albo „Przepraszam, czy może mi pan powiedzieć gdzie jest ten przeklęty Koszmarny Dwór?"

– Nie, Mundungus. Z pewnością nie będziemy zadawać twoich pytań. Będziemy szukać na wiele sposobów jednocześnie. Arturze… – Skinął w kierunku zmęczonego pana Weasleya, który uniósł wzrok.

– Tak, Albusie?

– Chcę cię prosić, abyś zrobił pewne hmm… poszukiwania w ministerstwie, jeśli możesz…

– O czym dokładnie myślisz, Albusie? – zapytał pan Weasley ostrożnie. – Wiesz, że większość ważnych akt jest utajniona…

– Potrzebujemy raportów z przesłuchań i rozpraw Śmierciożerców. Jestem całkiem pewny, że będzie w nich wzmianka o Koszmarnym Dworze. Powinieneś zebrać jak najwięcej się da i przysłać je do mnie.

– Albusie… To, o co prosisz jest… – Pan Weasley potrząsnął z desperacją głową. – Nie chcę użyć słowa niemożliwe, ale to, czego ode mnie oczekujesz, jest prawie niemożliwe. Większość raportów jest tajna i nie wolno mi ich oglądać. Co do nieutajnionych raportów… Te znajdują się w innym departamencie ministerstwa i byłoby bardzo podejrzane, gdybym poszedł tam je czytać… A nawet gdybym w jakiś sposób przeczytał te dokumenty… ich ilość…

– Tak, wiem, Arturze. Ale musimy spróbować wszystkiego.

– Tak, wiem – westchnął pan Weasley, wyglądając na bardziej zmęczonego niż kiedykolwiek. – Ja tylko… Zastanawiam się, czy mogę poprosić Percy'ego o pomoc. Wiesz, on pracuje w ministerstwie. Jest cierpliwszy i dokładniejszy ode mnie. Jego pomoc byłaby bezcenna.

– Myślę, że to dobry pomysł, Arturze. On zrobiłby wszystko, by odnaleźć Harry'ego.

– A pozostali? Co mamy robić? – zapytał Fletcher niecierpliwie.

– Cierpliwości, Mundungusie, proszę. – Wzrok dyrektora był poważny i autorytatywny. – Remusie, Syriuszu… – Odwrócił się do dwóch przyjaciół. – Chciałbym, abyście wybrali się na małą wyprawę do Szkocji. – Rozwinął kawałek papieru. Była to mapa Wielkiej Brytanii. – Ten rejon… i ten, i jeżeli zdążycie, to ten też. – Wskazał pewne obszary mapy. – Remusie, myślę, że możesz wykorzystać swoje kontakty… Musicie być dokładni. To są obszary, których nie mogliśmy dokładnie sprawdzić w ciągu ostatnich lat.

– My? Co masz na myśli, Albusie? – zapytał Fletcher.

– On i ten typ… Snape – odrzekł Black z obrzydzeniem.

– Syriuszu! – Dumbledore nagle zirytował się. – Nie masz prawa o nim tak mówić!

Black skinął niechętnie głową, ale nie odpowiedział.

– Snape? – w głosie Fletchera słychać było niedowierzanie. – Och nie, Albusie…

– Przestań. To nie jest czas na dyskusje o osobach, którymi gardzisz – przerwał Dumbledore bardzo stanowczo. Potem zwrócił się do Blacka. – Więc? Zgadzacie się iść?

– Oczywiście, Albusie – odpowiedział szybko Lupin. – Zaczniemy od razu po spotkaniu.

– Dobrze. – Odwrócił się z powrotem do Fletchera. – Dla ciebie mam raczej trudne zadanie, Mundungusie.

– Bardzo dobrze, dawaj! – Oczy Fletchera błysnęły żartobliwie. – Spodziewam się, że jest wystarczająco trudne, żeby było warte zachodu!

– Będziesz współpracował z Arabellą. – Fletcher skinął głową. Pracowali już kilkakrotnie razem podczas ostatniej wojny, byli dobrymi przyjaciółmi. – Spróbujecie złapać Śmierciożercę i podążycie za nim na spotkanie. Jeśli się poszczęści – do Koszmarnego Dworu.

– Cooo? Albus, czy ty jesteś zdrów na umyśle? – Młodszy czarodziej patrzył na niego w całkowitym niedowierzaniu. – Wolałbym pójść do Ministerstwa, poodkurzać i poczytać nudne papiery!

– Boisz się? – zapytał Dumbledore niewinnie.

– Albusie! Jak śmiesz…? – Nie dokończył. – Nie! Oczywiście, że nie! Ale… Jak znajdziemy Śmierciożercę? Jak mamy podążać za nim, będąc niezauważonymi, może przez kilka dni? Jak mamy się aportować z nim? Wprost przed Voldemorta! Jak mamy to przeżyć? A potem wrócić, by opowiedzieć tobie…?

– Tak, wiem, że to jest bardzo ryzykowne zadanie i właśnie dlatego chcę abyście to wy zrobili, zamiast Remusa i Syriusza. Jesteście starsi niż oni, macie więcej doświadczenia, jesteście dobrze wyszkolonymi aurorami – nie jak aurorzy z ministerstwa – i oboje jesteście wspaniałymi strategami. Będziecie potrzebować tych cech podczas poszukiwań. Nie spodziewam się, że będziecie ryzykować życie, czy też próbować zabić Voldemorta. Wszystko, czego chcę, to znalezienia tego przeklętego Dworu.

– Ale… Jeżeli uda nam się w jakiś sposób go znaleźć – zapytał cicho Lupin – to kto wyciągnie stamtąd Harry'ego?

– Ja, oczywiście. Kto inny? Wydostanę stamtąd obu.