Wersja z dnia: 15.06.2011
10. BLACKOWIE, SNAPE'OWIE, POTTEROWIE I INNI
– Jak pan myśli, kiedy po nas znowu przyjdą? – zapytał słabo Harry.
– Nie wiem. Czemu pytasz? – odparł Snape, lekko zirytowany.
– Myślę… To już chyba ponad dwadzieścia godzin, odkąd zostawili nas tu w spokoju. To takie… niezwykłe dla nich.
– Rzeczywiście… Chociaż cieszę się, że chwilowo o nas zapomnieli. Nie czuję się… gotowy na nowe…
– Ani ja… – odpowiedział Harry i ziewnął. – Wody? Chce się panu pić?
Snape tylko kiwnął głową. Harry wstał i podszedł do drzwi po słój, a profesor zobaczył Harry'ego… Ciało Harry'ego. Całe pokryte zakrzepłą krwią, nadal lekko sączące się rany, jakieś żałosne pozostałości po ubraniu przyklejone do ciała…
– Wyglądasz okropnie – powiedział ze smutkiem.
– Pan też – westchnął chłopak. Potem dodał: – Umrzemy tutaj.
– Tak. Umrzemy tutaj – powtórzył Snape. Kiedy chłopak uniósł słój, aby dać mu się napić, odruchowo wyciągnął ręce po naczynie… Potem je opuścił i najszybciej jak mógł, schował pod peleryną. Nie chciał ich widzieć. I nie chciał, żeby Harry je widział.
– Niepotrzebnie. – Chłopak potrząsnął głową. – Widziałem je wczoraj. Pamięta pan? Nie zwariuję przez to.
– Ale ja nie chcę ich oglądać – odparł słabo mężczyzna.
– Bolą? – spytał z troską Harry.
– Trochę… Dzisiaj jest lepiej. Tylko… Pulsują i muszę uważać, aby nie próbować nimi ruszać. – Nauczyciel spróbował się uśmiechnąć, żeby pocieszyć chłopaka.
Harry patrzył na Mistrza Eliksirów. Profesor wydawał się taki… ludzki. A może słaby?
– Czy wszystko w porządku?
– Nie, Harry. – Czarne oczy były odległe i puste. Harry pamiętał, że widywał już pustkę w tych oczach podczas poprzednich czterech lat, ale to było co innego… Tamta pustka wskazywała na całkowity brak emocji i zainteresowania, ta była znakiem rezygnacji i pogodzenia się z sytuacją, oraz bólu. Duchowego, emocjonalnego bólu.
Harry nie odezwał się. Tylko odstawił dzban na podłogę, po tym jak się napił, i delikatnie zmył krew z twarzy profesora.
– Ma pan gorączkę – stwierdził rzeczowo.
– Och, wygląda na to, że teraz jest moja kolej… – Zabrzmiało to bardzo gorzko. Chłopak drgnął.
– Jest pan też wyczerpany.
Żaden z nich nie odezwał się. Po chwili Harry dokończył mycie.
– Dziękuję – powiedział miękko, opuszczając szmatkę.
– Za co? – zmieszał się Snape.
– Za danie mi rodziny. – Usiadł obok profesora. – Za troskę. Wie pan, wczoraj był najlepszy dzień mojego życia. Kiedy powiedział pan, że mógłbym zamieszkać z panem.
– Ty nie tylko mógłbyś. Ty właściwie żyjesz ze mną.
– Nie, proszę pana. Ja właściwie z panem umieram – poprawił go z lekkim uśmieszkiem.
– Och, faktycznie.
– Wie pan, że Syriusz też zaoferował mi, bym z nim zamieszkał?
– Zamieszkał? On sam nigdzie nie mieszka, o ile wiem. On ucieka, czyż nie?
Harry uśmiechnął się delikatnie, doceniając próbę rozweselenia.
– Cóż, to prawda. Ale był moment, kiedy wydawało się, że mógłbym z nim mieszkać.
– Kiedy? – Pytanie było krótkie, ale Harry wyczuł w nim prawdziwą ciekawość. Nagle poczuł się lekko zakłopotany.
– Eee… Po wydarzeniu we Wrzeszczącej Chacie, kiedy my… ogłuszyliśmy pana… – Ledwo odważył się spojrzeć na twarz profesora i niemal doznał szoku, gdy zauważył, że ten się uśmiecha.
– Och… – powiedział zamyślony Snape. – To było dobrze rzucone przez waszą trójkę zaklęcie…
– Nie wyglądał wtedy pan na zbyt szczęśliwego… – Harry zaryzykował krótki komentarz.
Snape uśmiechnął się szerzej.
– Cóż. Faktycznie nie byłem zbyt szczęśliwy. Możesz to sobie wyobrazić, Harry… Ja, jeden z najlepiej wyszkolonych czarodziejów w naszym świecie, zostałem ogłuszony przez trójkę dzieciaków… Nie mówiąc o tym, że stało się to na oczach człowieka, który czekał całe swoje życie na coś takiego…
– Nie myśli pan, że to przesada, profesorze?
Twarz Snape'a nagle spochmurniała.
– Nie jestem pewny czy chcesz o tym usłyszeć Harry – odpowiedział zamyślony.
– O czym?
– Historii o mnie, Syriuszu i naszej wzajemnej nienawiści.
Harry poruszył się niespokojnie.
– Uhm… Jeżeli nie chce pan o tym mówić, nie będę zły… Może tylko trochę… rozczarowany. – Harry zamknął oczy i dodał. – Wie pan, najbardziej nienawidzę w swoim życiu tego, że wszyscy wiedzą więcej szczegółów o mnie i przeszłości moich rodziców niż ja. To jest naprawdę… denerwujące.
– W porządku, Harry, chociaż ta historia nie ma nic wspólnego z twoim życiem, czy z życiem twoich rodziców. Albo zaledwie trochę… Gdzie mógłbym zacząć?
Snape oparł się o ścianę i zamknął oczy. Harry wyczuł, że mężczyzna drży lekko i delikatnie dotknął jego czoła. Profesor westchnął i uśmiechnął się do niego.
– Tak bardzo przypominasz mi mojego brata, Quietusa… No dobrze, zacznę. – Snape wciągnął głęboko powietrze. – Nasza wojna, czyli wojna pomiędzy mną i grupą twojego ojca zaczęła się podczas ostatniego miesiąca naszej drugiej klasy, podczas meczu quidditcha pomiędzy Slytherinem i Gryffindorem. Nawet już nie pamiętam, który dom wygrał, ale wydarzył się wtedy wypadek. Zwykły wypadek, naprawdę. Byłem pałkarzem mojej drużyny, a ten cholerny… A Black był ścigającym, jak twój ojciec. James Potter nie grał jeszcze wtedy, został wybrany do drużyny w następnym roku. Ale Black bardzo dobrze latał i McGonagall pozwoliła mu grać.
– Zawsze myślałem, że mój ojciec był najlepszy… – zastanowił się Harry. – Wszyscy tak mówili. I że jestem taki dobry w quidditcha, bo odziedziczyłem to po nim.
– Był naprawdę dobry, ale ty jesteś od niego lepszy. Dużo lepszy. I uważam, że twoje umiejętności w lataniu nie są sprawą dziedziczenia, ale twojej… Powiem to tak: po prostu… twoją cechą. Jesteś dobry w quidditcha, ponieważ jesteś, kim jesteś, nie z powodu twoich rodziców czy rodziny…
– Rozumiem. – Harry uśmiechnął się. Dobrze było usłyszeć, że nie był „niechlubnym" Harrym Potterem tylko z powodu rodziców. Miał zdolności, które należały tylko do niego i to one go tworzyły.
– No więc podczas tego meczu uderzyłem twojego ojca chrzestnego tłuczkiem, a on spadł ze swojej miotły i o mało nie zginął. To był tylko cholerny wypadek, ale on od tego czasu był przekonany, że chciałem go zabić. Nie wiem, dlaczego twój ojciec mu uwierzył, ale to zrobił, więc podczas następnej – trzeciej klasy, stałem się ich ciągłym celem. Nie mogłem tego zrozumieć, ale nie przeszkadzało mi to szczególnie dopóki… – jego głos ucichł.
– Dopóki…?
Snape otworzył oczy i spojrzał na Harry'ego.
– Dopóki nie wymyślił tego idiotycznego dowcipu, który o mało nie zabił Quietusa.
– Ja… jak? – Harry'ego zatkało. – Nie chcieli go zranić, prawda?
– Nie, teraz myślę, że nie. – Snape potrząsnął głową. – Ale wtedy byłem całkowicie pewny, że chcieli go skrzywdzić. To był głupi kawał związany ze składnikami do eliksirów. Powiedzieli Quietusowi, że wszyscy trzecioklasiści będą potrzebowali mandragory do następnego eliksiru i że na pewno będę szczęśliwy, jeżeli przyniesie mi jedną ze szklarni numer trzy… która była oczywiście zakazana dla wszystkich pierwszoklasistów, ale Quietus o tym nie wiedział. I nie wiedział też nic o tych cholernych mandragorach… – Snape nagle bardzo się rozzłościł. – Ci idioci zapomnieli mu powiedzieć, by nie wyjmował rośliny z doniczki, a Quietus nie chciał ukraść donicy, więc wyjął z niej…
– Krzyk mandragory… – wyszeptał przerażony Harry. – Jak pana brat zdołał przeżyć…?
– Rośliny były młode. Nie były już dziećmi, ale były młode… Więc ich płacz nie zabił go, ale sprawił, że Quietus musiał zostać w skrzydle szpitalnym przez prawie tydzień, dopóki nie został całkowicie wyleczony. Wkurzyłem się. O Boże, byłem tak wściekły, że chciałem zabić Blacka i Pottera… Ale dopóki nie wyzdrowiał, siedziałem przy nim, więc byłem tam kiedy… – Snape zamknął znowu oczy. – Twój dziadek, który – jak wspomniałem – nie był już nauczycielem, i Dumbledore przyszli go odwiedzić i dowiedzieć się, co się stało. Najpierw mój głupi braciszek nie chciał się do niczego przyznać. Twierdził, że był tylko ciekawy i że to wszystko to jego wina. Wściekłem się, ale kiedy tylko otworzyłem usta, Dumbledore mnie wyprosił. Wtedy ja… – Snape poruszył się, nieco skrępowany. – Ja podsłuchiwałem… – Harry zamrugał, zaskoczony. Po prostu nie mógł wyobrazić sobie Snape'a podsłuchującego pod drzwiami skrzydła szpitalnego. Z uchem przy dziurce od klucza… Uśmiechnął się, ale Snape był tak zajęty swoją opowieścią, że nie zauważył tego. – Dumbledore nie wierzył Quietusowi, a stary Potter stwierdził, że i tak zna prawdę, ponieważ jego syn przyznał się do winy. Dumbledore wraz ze starym Potterem zgodzili się, że obaj chłopcy muszą zostać wyrzuceni, ponieważ znali możliwe konsekwencje ich czynu. Quietus jednak nie zgodził się i protestował. Wywiązała się zażarta kłótnia między całą trójką. W końcu Quietus wygrał. Przekonał profesorów, że ci dwaj durnie nigdy nie zamierzali go skrzywdzić. To był kawał – niebezpieczny, ale tylko kawał. Powiedział, że jeśli będzie potrzeba, zaprzeczy wszystkiemu, kto o to zapyta. Dumbledore był tak zbulwersowany, że przez kilka minut nie mógł nic powiedzieć. Trudno było mu uwierzyć, że dziecko o „mrocznym pochodzeniu" broniło jego ulubionych Gryfonów. Myślę, że wtedy zmienił swój stosunek do nas, tak zwanych mrocznych dzieci. Od tego czasu nawet ja mogłem wyczuć zmianę w jego podejściu do Ślizgonów. Był milszy i bardziej otwarty. Oczywiście ja bardzo długo nie uznawałem tego faktu, dopóki Anna nie zmusiła mnie do tego… Ale to inna historia. Więc w końcu Black i Potter mogli pozostać w Hogwarcie. Nie chciałem w to uwierzyć. Byłem tak zły na Quietusa, że nie odzywałem się do niego przez kilka tygodni. A on wkradł się do mojego dormitorium pewnej nocy, obudził mnie i błagał mnie bym mu wybaczył. – Snape wykrzywił twarz w grymasie bólu. – On błagał mnie o przebaczenie… Byłem takim cholernym idiotą w stosunku do niego…
– Dlaczego musiał się wkraść do pana dormitorium? Nie był Ślizgonem? – zapytał Harry.
– Nie. Był Krukonem.
– Och… – Harry zdziwił się. – Nie wspominał pan o tym wcześniej.
– Nie? – Snape był rozbawiony. Harry pokręcił głową w odpowiedzi.
– Nie. Ale to… To znaczy, że on i moja mama byli w jednym domu, prawda?
– Cóż, rzeczywiście… Nigdy wcześniej o tym nie myślałem… Ale skoro o tym wspomniałeś, tak, byli nawet w tej samej klasie…
– Moja zmarła matka znała pańskiego zmarłego brata… Jakie to dziwne.
Siedzieli oszołomieni. Harry zauważył, jak Snape drgnął, wspominając stare czasy.
– Hmm… Jeżeli dobrze pamiętam, to chyba byli nawet przyjaciółmi… – powiedział Snape niepewnie. – Oboje byli prefektami i wiecznie tkwili w bibliotece… Typowe zachowanie dla Krukonów, nic niezwykłego… Wiele razy, gdy chciałem porozmawiać z Quietusem i poszedłem do biblioteki, znajdowałem ich uczących się razem jak ty, pan Weasley i ta Granger… Właściwie jest wiele podobieństw między panną Granger a twoją matką… Ta ich chęć, by wszystko wiedzieć i ich irytujące zachowanie typu wiem–wszystko–lepiej–niż–ty.
– Hermiona nie jest irytująca – odpowiedział ostro Harry, ale potem dodał ugodowo: – Cóż… czasami może trochę, ale… Ona jest dobrą przyjaciółką i naprawdę wie prawie wszystko, albo przynajmniej wie, w jakiej książce można to znaleźć.
– To bardzo ważna umiejętność – zgodził się Snape. – Ale sposób, w jaki pokazuje wszystkim, że zna odpowiedź, pozostaje irytujący.
Nastąpiła nagła zmiana w oświetleniu celi. Jedna w pochodni zamigotała gniewnie i jej płomień zaczął zanikać. Po mniej więcej dziesięciu sekundach zgasła.
– Zestarzałem się – oświadczył Snape niespodziewanie.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się ze zdziwienia.
– Co?
– Najwyraźniej zestarzałem się. To ja robiłem eliksir, który używamy do pochodni, Świecący Eliksir. I powinien działać przez rok. Zrobiłem go dopiero miesiąc temu. Ale pochodnia najwyraźniej… wysiadła.
– Rok? – Harry zdumiał się. – Czego pan używa do tego eliksiru, że jest w stanie wytrzymać rok?
– No, no, panie Potter. Jeżeli dobrze rozumiem, to pyta mnie pan o swój ulubiony przedmiot…
Harry zaczerwienił się i nic nie powiedział.
– Bardzo dobrze, powiem ci. Składnikami są: pióro feniksa, ząb smoka, sproszkowana siarka, sproszkowany węgiel drzewny, świeży olej słonecznikowy i pewne drobne zaklęcie rzucone podczas robienia eliksiru.
– Siarka i węgiel drzewny są składnikami podobnego mugolskiego… zaklęcia. Nazywają to prochem strzelniczym, ale dodają również saletrę do mieszanki.
Nagle Snape się ożywił.
– I gdzie używają tego eliksiru? – zapytał.
Harry prychnął. Eliksir?
– To nie jest eliksir, tylko rodzaj proszku. Używają go na wojnie. Istnieją mugolskie narzędzia do zabijania, a proch strzelniczy jest ich ważnym składnikiem. Jest tego wiele rodzajów. Bomby na przykład… Ta… mieszanka łatwo wybucha, potrzebuje małej iskry i wtedy… To przerażające. Ma potężną siłę wybuchu. Można zniszczyć cały budynek za pomocą garści tego.
– Och… interesujące… Myślę, że chyba już kiedyś o tym gdzieś słyszałem… Czytałem, że to zabiło setki osób. To stwierdzenie wydało mi się trochę… wyolbrzymione.
– Wyolbrzymione? – Harry nie mógł uwierzyć w słowa Snape'a. – Profesorze, czy kiedykolwiek słyszał pan o mugolskich wojnach?
Tym razem to Snape zaczerwienił się. To był ciekawy widok i Harry był przekonany, że tylko kilka osób na tym świecie widziało profesora naprawdę speszonego.
– Cóż, z pewnością słyszałem o niektórych, chociaż…
– Tylko podczas drugiej wojny światowej zginęło ponad czterdzieści milionów ludzi w ciągu sześciu lat! – wykrzyknął rozgniewany Harry.
– Co? – Po wyrazie twarzy profesora było widać, że nie zamierza uwierzyć w to oświadczenie.
– Słyszał pan. – Harry wzruszył ramionami. – I główną bronią obu stron był proch, chociaż nie w takiej prostej postaci, w jakiej go panu opisałem, ale z całą pewnością był podstawą… – Znowu wzruszył ramionami i dodał. – Może pan kontynuować o Świecącym Eliksirze?
– Gdzie się nauczyłeś o tej… mugolskiej broni? – zapytał w odpowiedzi Snape.
– W szkole podstawowej. Uczyliśmy się chemii. To coś jak eliksiry, tylko w mugolski sposób… Bez inkantacji i zaklęć oczywiście.
– Rozumiem…
Harry wstał i wyciągnął rękę by dosięgnąć pochodni. Kiedy wreszcie udało mu się ją chwycić, zdjął ją ze ściany i usiadł obok profesora.
– Zobaczmy… – mruknął Mistrz Eliksirów.
Po krótkich oględzinach, twarz Snape'a rozpogodziła się.
– Och, rozumiem. Zobacz, tutaj jest dziura w drewnie. Ciecz musiała tędy wypłynąć z wierzchołka…
Harry zauważył ulgę profesora i odrzucił pochodnię do innego kąta.
– Dziwnie się czuję… – powiedział nagle Mistrz Eliksirów.
Harry ponownie dotknął czoła profesora.
– Myślę, że wzrosła panu gorączka. Czy dobrze się pan czuje? – zapytał z troską.
Snape poczuł jak jego serce się ogrzewa słowami chłopca. Delikatnie przygarnął Harry'ego, starając się nie urazić swoich pulsujących rąk.
– Harry? – powiedział, a kiedy chłopak uniósł wzrok, uśmiechnął się do niego. – Możesz mi mówić Severus. Czuję się całkiem dobrze, tak myślę.
Harry poczuł się zakłopotany.
– Uch, proszę pana… ale…
– Nie, Harry. Mówiłem poważnie, że możesz ze mną zamieszkać – jeśli ty też tego chcesz. Ale jeżeli mamy mieszkać w tym samym domu, czy kwaterze – musisz wiedzieć, że większość czasu spędzam w Hogwarcie – nie możesz mnie ciągle nazywać „profesorem" czy „panem". To byłoby dość krępujące. W porządku?
– W porządku, proszę pana. – Harry westchnął głęboko. W tym momencie uchwycił wzrok Snape'a i natychmiast się poprawił. – W porządku, Severusie – wymamrotał i zaczerwienił się. Profesor uśmiechnął się szeroko.
– Przede wszystkim, Harry, jestem człowiekiem…
Harry oblał się ceglastym rumieńcem.
– Wiem, wiem, ale potrzebuję trochę czasu, by się do tego przyzwyczaić.
– Do myśli, że jestem człowiekiem? – W oczach Snape'a pojawiły się dziwne iskierki.
– Proszę się ze mną nie drażnić. – Zakłopotanie Harry'ego zabarwiło się odrobiną irytacji. – Miałem na myśli: przyzwyczaić się do nazywania ciebie po imieniu.
– Och, rozumiem… – Snape oparł głowę o ścianę i ponownie zamknął oczy.
– Pro… uhm… Czy na pewno czujesz się dobrze? – Harry był bardzo zaniepokojony.
– Tak, Harry…
– Ale gorączka… Jeżeli będzie wyższa…
– Nie jestem przeziębiony – przerwał mu Snape. – Mam połamane kości i one powodują zapalenie. A to powoduje gorączkę. To nie to samo, co ty miałeś kilka dni temu. Poczuję się lepiej.
– Jesteś pewny?
– Nie, ale mam nadzieję.
Znowu siedzieli w ciszy. Harry zauważył, że profesor zasnął. Postanowił czuwać. Nie był senny. Chciał przemyśleć na nowo tę rozmowę i znowu poczuć niesamowitą radość, jaką wypełniły go słowa Snape'a. Został zaakceptowany. Ktoś się o niego troszczył. Snape pozwolił mu mówić do siebie po imieniu. To znaczyło, że…
To z pewnością znaczyło, że…?
Co za ironia! Musiał zostać schwytany i zawleczony tutaj, by znaleźć to miejsce, którego szukał całe życie…
Przypomniał sobie kiedyś słyszane ciche mamrotanie Snape'a: „Szczęśliwe dni w piekle". Czy myślał o tym samym? zastanawiał się Harry. To było coś, o czym pewnie nigdy się nie dowie. Ale to nie miało znaczenia. Harry wpatrywał się w ciemność przez długie godziny, przepełniony emocjami. Miał ochotę skakać, tańczyć, krzyczeć głośno, aby pokazać swoją radość wszystkim. Te uczucia zacieśniły się na jego piersi, ogarniały serce, tak, że ledwo mógł oddychać.
– Jak długo spałem? – To było pierwsze pytanie Snape'a, kiedy się w końcu obudził.
– Kilka godzin. Nie wiem dokładnie. Czas tutaj jest czymś… płynnym i niemającym granic. – Harry wzruszył ramionami. – Chociaż to jest trochę niepokojące, że jeszcze nas nie wzięli na kolejną rundę…
Snape przeciągnął się ostrożnie.
– Mam wrażenie, że coś niedobrego z tego wyniknie w ciągu kilku godzin – ziewnął.
Harry'emu wydało się, że powietrze wkoło zakrzepło. Kurczowo przełknął ślinę.
– Czy to znaczy, że…? – Nie ośmielił się dokończyć pytania. Poczuł, że drży.
– Ciii… – Snape natychmiast go objął. – Uspokój się, Harry.
Choć nie wiedział, dlaczego chłopak miałby się uspokoić. Stawanie oko w oko ze śmiercią nigdy nie było czymś łatwym.
– Nie boję się śmierci – wymamrotał Harry. – Boję się tortur. Nie chcę być już torturowany. Nie chcę, żeby Avery… I nie chcę już oglądać jak ciebie torturują. – Głos mu się załamał. Snape czuł, że serce mu pęka. Znowu to znajome uczucie bezradności. – To po prostu zbyt trudne być takim twardym. Nie wiem czy to zniosę. – Głos chłopca był ledwo słyszalny.
Snape siedział tylko w milczeniu. Bardzo chciał znaleźć jakieś pocieszające słowa, ale nie było żadnych. Ich sytuacja była kompletnie beznadziejna. Wziął głęboki oddech.
– Nie dokończyłem opowieści o Syriuszu i o mnie – powiedział w końcu, starając się odwrócić uwagę Harry'ego. Harry był wdzięczny za rozpoczęcie rozmowy. – Więc… Gdzie skończyłem?
– Quietus błagał cię, żebyś mu przebaczył, że obronił mojego ojca i Syriusza przed wyrzuceniem.
– Och, rzeczywiście… – Zastanawiał się przez chwilę, zanim zaczął opowiadać dalej. – Po tym wypadku twój ojciec przeprosił Quietusa. Nie było mnie przy tym, ale mój brat mi o tym powiedział. Nie wiem, czy James zrobił to z polecenia swojego ojca, czy z własnej woli, ale w każdym razie przeprosił. Ale nigdy nie słyszałem o przeprosinach Blacka. Nigdy.
– Może po prostu zapomniał… – Harry niezręcznie starał się usprawiedliwić zachowanie Syriusza, ale poznał po twarzy Snape'a, że nie było zadowalające wyjaśnienie. Nawet on sam nie był przekonany.
– Zapomniał… Świetnie. Prawie zabił kogoś i po prostu… po prostu o tym zapomniał. Tak jak zapomniał przeprosić mnie po moim wypadku. On nie jest w takim razie zapominalski, tylko ma całkowitą amnezję – powiedział gniewnie Snape. – Udawał, że nic się nie stało. I główny powód, dla jakiego go nienawidzę: zawsze gardził Quietusem i obrzucał epitetami, na które może ja zasługiwałem, ale nie Quietus, ani trochę! Nie mogę mu tego zapomnieć. Nie zapomnę. I nie mogę tego zrozumieć. Dlaczego?
– Może nie chciał uznać własnej omylności. Nie chciał uwierzyć, że był okrutny. – Harry potrząsnął głową, kapitulując. – Nie wiem. Ale proszę mi wierzyć, on nie jest zły. On jest po prostu… zbyt porywczy. Najpierw działa, a potem myśli, więc robi wiele rzeczy, których potem żałuje. Myślę, że jeśli dasz mu szansę na rozmowę o przeszłości i dasz mu czas, wystarczająco dużo czasu, by zrozumiał swoje głupie i porywcze zachowanie, to przeprosi.
– Kochasz go… – To nie było pytanie.
– Tak, kocham – potwierdził Harry. – Wiesz, on jest właśnie taki szybki do kochania i nienawidzenia. I on mnie kocha, bez żadnych dodatkowych zastrzeżeń. Zaoferował mi miejsce w rodzinie, nawet mnie nie znając. Cóż, może jest trochę ograniczony i stronniczy w stosunku do mnie z powodu moich rodziców… Ale nigdy nie cofnął swojej oferty i troski.
– Rozumiem twój punkt widzenia.
– Jak ja twój – zapewnił Harry. – Tylko chciałem wyjaśnić moje uczucia. Nie zrozumiem Syriusza, ale akceptuję go takim, jakim jest. Czasami przypomina mi Rona. Są tacy… podobni.
Snape westchnął cicho.
– Myślę, że masz rację co do tego ostatniego. Może to jest powodem tego, że nie toleruję pana Weasleya…
– A jest jakiś uczeń, którego tolerujesz? – zapytał Harry dość impertynencko.
– Tak, oczywiście – przytaknął Snape uśmiechając się szeroko. – Na przykład ciebie…
– I…? – Harry nagle zrobił się bardzo ciekawy. – Draco?
– Jest synem Lucjusza. I również moim synem chrzestnym… – odpowiedział Snape cicho.
– Ale… – Harry otworzył usta ze zdumienia. – Lucjusz był tym, który… który zrobił to z twoimi rękami…
Od razu Harry zobaczył smutek i desperację na twarzy Snape'a.
– Wiem. Nigdy nie wierzyłem… – Harry chciał coś powiedzieć, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów by zmienić temat. Ulżyło mu, gdy profesor wreszcie dokończył. – Ale myślę, że nie zmienię mojego stosunku do jego syna, jeżeli wrócę jakoś do Hogwartu…
– Dlaczego?
– To nie on mnie zranił.
– Także Neville nigdy cię nie zranił. – Słowa Harry'ego były zbyt ostre, wyczuł to, ale już je wypowiedział. Snape drgnął i odwrócił głowę w stronę Harry'ego.
– Może masz rację. Ale myślę też, że moje zachowanie w stosunku do młodego pana Longbottoma, nigdy go nie doprowadzi do zostania lojalnym Śmierciożercą. W przypadku Dracona i innych dzieci Śmierciożerców sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana. Staram się powstrzymać ich od popełnienia tych samych błędów i czynów, które ja popełniłem, kiedy byłem w ich wieku. Staram się im pokazać, że jest inna droga by osiągnąć wielkość, niż tylko czarna magia i przemoc. Staram się ich utrzymać po jasnej stronie, chociaż czasami wygląda na to, że Dumbledore gra w tej grze przeciwko mnie…
– Co…?
– Kiedy byłeś w pierwszej klasie i twój dom wygrał puchar. Sposób, w jaki upokorzył mój dom, był naprawdę odstręczający. Nie rozmawialiśmy potem przez całe lato. To było takie bezsensowne, upokarzać te dzieciaki. Nie sam fakt, ale sposób w taki to zrobił…
– Masz rację – przytaknął Harry. – Chociaż wtedy o tym nie myślałem.
– Nie musiałeś. Albus był dyrektorem, nie ty. Powinien wcześniej o tym pomyśleć. Zajęło mi wiele czasu uspokojenie ich po tym i myślę, że wielu już nigdy mu nie zaufa. Ale instynkt… To są tylko dzieci. Nie mroczni i źli czarodzieje, tylko niemądre dzieciaki.
Harry nie mógł odpowiedzieć, więc siedział całkowicie odrętwiały, kiedy Snape nagle zaczął kontynuować swoją historię.
– Twój dziadek i Quietus byli potem w dobrych stosunkach.
Harry zamrugał ze zdziwienia.
– Tak?
– Myślę, że staruszek wzruszył się bezinteresownością i innymi dobrymi cechami Quietusa, nie wiem dokładnie. Mówiłem, że Quietus był naprawdę świetnym człowiekiem. Prawie wszyscy go kochali.
– Z wyjątkiem Syriusza – wymamrotał Harry niewyraźnie. Snape nie zareagował.
– Potter zaoferował Quietusowi szkolenie z obrony i ten zaakceptował jego ofertę, ponieważ, jak już mówiłem, nigdy nie mieliśmy normalnego nauczyciela tego przedmiotu podczas naszej nauki. Pomimo różnicy wieku stali się pewnego rodzaju… przyjaciółmi, jak Quietus mi powiedział. Byłem na niego naprawdę zły, ale nic nie mogłem poradzić. Nie chciałem powiedzieć tego naszym rodzicom. Z pewnością zabraliby go z Hogwartu i zostałbym sam w szkole… Najlepsze, co mogłem zrobić, to utrzymać tę znajomość w tajemnicy przed rodzicami i błagałem Quietusa kilka razy, aby był bardziej ostrożny, ale on się tym nie przejmował. Gdy byłem w ostatnich trzech klasach, spędzał zimowe wakacje u Potterów, podczas gdy nasi rodzice myśleli, że jest ze swoim przyjacielem z Ravenclawu. Imię tego chłopca będzie ci znajome, jak podejrzewam.
– Dlaczego?
– Jedna z jego córek bliźniaczek jest w twojej klasie.
– Patil? – Oczy Harry'ego rozszerzyły się w niedowierzaniu.
– Dokładnie. Arcus Patil i Quietus byli nierozłączni w pewnym okresie. Ale Quietus zawsze był jakby starszy od swoich znajomych, więc myślę, że lepiej się dogadywał ze starym Potterem niż z kimkolwiek z klasy. Twój ojciec był zszokowany ich przyjaźnią, nie podobała mu się. I myślę, że to jego frustracja w połączeniu z nienawiścią Blacka zamieniła nasze kłótnie w wojnę.
– Wojnę? W jakim znaczeniu?
– Dosłownym. Oni ogłosili się jasnymi czarodziejami i nazwali Slytherin „Mrocznym Domem", więc nasza osobista antypatia zamieniła się w świętą wojnę światła przeciwko ciemności. Byliśmy tak sfrustrowani z tego powodu, że postanowiliśmy stać się prawdziwymi mrocznymi czarodziejami, by ich pokonać. Przede wszystkim Blacka. Lucjusz dołączył do mnie, a potem trzeci chłopak, o nazwisku Rosier. Wszystko zaczęło się od rywalizacji między domami… A potem poznałem Annę. – Wzrok Snape'a stał się nagle nieobecny. – Nie chciałem potem kontynuować tej bezsensownej wojny. Bałem się, że stracę Annę z powodu tej idiotycznej rywalizacji. Często chodziłem za Blackiem i jego kumplami w nadziei, że nadarzy się okazja, by z nim porozmawiać o jego siostrze i o mnie. Kiedy wreszcie się udało, stracił panowanie nad sobą i my… pobiliśmy się. Złamałem mu rękę, a on mi nos. – Snape odruchowo dotknął nosa. – I po tym nie było już szans na pokój. Bez przerwy walczyliśmy, dopóki o mało nie zabił mnie za pomocą Lupina. Potem Anna zagroziła mu, że go zabije, jeżeli coś mi się stanie… Więc potem były dwa lata w miarę spokojne. Ale do tego czasu znalazłem się już pod wpływem mrocznej magii i nie chciałem wracać. Dołączyłem do Voldemorta i Anna zostawiła mnie. Kilka lat później Voldemort wymordował całą rodzinę Blacka, włącznie z Anną. Tak bardzo siebie nienawidziłem… Mógłbym ją uratować, gdybym nie stanął po złej stronie. Mógłbym się z nią ożenić i byłaby bezpieczna ze mną… – Snape pokręcił głową. – Ale stanąłem po ciemnej stronie i Anna nie żyje. Black nienawidzi mnie, a ja jego. Quietus umarł, tak samo jak Harold Potter i James Potter, Lily Potter i Rosier… Czasami myślę, że tylko ja przeżyłem tę masakrę. Ja i moi wieczni wrogowie: Black, Lupin i Voldemort…
Żaden z nich nie powiedział słowa. Potem Harry odchrząknął.
– Prof… Severusie – zaczął. – Nie sądzę, by Lupin cię nienawidził…
– Nie? – Snape uniósł brwi. – Po tym, co mu zrobiłem rok temu? Może chciał się ze mną dogadać, kiedy byliśmy razem w szkole, ale po ucieczce Blacka byłem tak wkurzony, że nie myślałem o konsekwencjach moich słów, ciągle mu dogryzałem…
– Więc wygląda na to, że nie tylko Black zawczasu nie myśli o konsekwencjach.
– Śmiesz porównywać mnie z tym…? – zapytał Snape groźnie.
– Tak, śmiem. Macie wiele cech wspólnych. Obaj jesteście gwałtowni, uparci i czasami również ograniczeni, z drugiej strony macie dobre serca. Tylko po prostu trudno je dojrzeć. I obaj spędziliście sporo czasu w Azkabanie…
Twarz Snape'a nabrała obrzydliwego, zielonkawego koloru.
– Nigdy więcej o tym nie wspominaj, Potter.
– Syriusz spędził tam dwanaście lat – oświadczył spokojnie Harry. – Możesz to sobie wyobrazić?
– Nie chcę sobie tego wyobrażać. Nie. – Potrząsnął głową i dodał: – To była najgorszy okres mojego życia. I muszę ci powiedzieć, Harry… Uważam, że nikt nie zasługuje na coś takiego. Śmierć jest lepsza. Tortury są lepsze. Wszystko jest lepsze, wierz mi. Wszystko.
– …a Syriusz był tam przez dwanaście lat – powtórzył cicho Harry.
– Wiem, panie Potter! – Głos Snape'a nabrał nagle ostrych tonów.
– I był niewinny.
Snape zaśmiał się gorzko.
– Niewinny…
– Sam właśnie powiedziałeś, że nikt nie zasługuje by tam być.
– Och, znowu ta głupia zabawa z rzucaniem mi moich słów w twarz! Kimże niby jesteś, by oceniać mnie, moje uczucia? Kto dał ci takie prawo? Jesteś tylko głupim, impertynenckim dzieciakiem, który myśli, że zna właściwą odpowiedź na każde pytanie, i myśli, że jest najmądrzejszy, który…! – Snape patrzył na Harry'ego, który nie śmiał odpowiedzieć. Złowieszcze spojrzenie mężczyzny utkwione w nim gnębiło go i czuł jak rośnie w nim strach. Stracił przyjaźń Snape'a z powodu jakiejś całkowicie bezsensownej kłótni, której nigdy nie mógł wygrać. Opuścił głowę, serce mu się ścisnęło.
– Przepraszam – przerwał Snape'owi. – Przepraszam pana, nie chciałem pana urazić…
Trudno było wypowiedzieć te słowa. Nie śmiał się poruszyć, kiedy czekał na dalszy ciąg. To było takie znajome: Snape patrzący na niego szyderczo i krzyczący, a on czekający w milczeniu na szlaban, utratę punktów albo inne nieprzyjemne konsekwencje swojego idiotycznego zachowania. Tak, idiotycznego. Zawsze był idiotą, kiedy ośmielał się kłócić ze zirytowanym Mistrzem Eliksirów. A teraz był on wyjątkowo wściekły.
Pomiędzy nimi zaległa długa i nieprzyjemna cisza. Snape nie powiedział słowa i po dziesięciu minutach Harry postanowił zaryzykować nowy temat.
– Proszę pana, ja… – zaczął, ale przerwał mu odgłos otwieranych drzwi.
Stanął w nich Voldemort.
– Nie – jęknął Harry cicho i zobaczył, że twarz Snape'a stała się całkowicie biała.
– Myślę, że to odpowiedni moment, by ustalić ewentualną datę waszego końca. – Największy Bydlak uśmiechnął się. – Myślę, że jutro będzie idealne, prawda?
– …i powiedzieli, że jest tam duży dwór nad rzeką – dokończył Lupin. – W ciągu ostatnich dwóch miesięcy widzieli zamaskowane postacie w jego pobliżu.
Syriusz poruszył się niecierpliwie.
– Idźmy już! – powiedział i wstał.
– Syriuszu, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł…
– Co? – burknął zirytowany Black.
– By iść tam samemu. Próbować ich ratować…
– Ich? Ja na pewno zostawię tego wrednego…
– Zamknij się, Syriuszu, albo to ja ciebie tu zostawię. Uratujemy obu albo żadnego. Ale najpierw pójdziemy do Dumbledore'a.
– Nie! – wykrzyknął Syriusz. – Nie – dodał już spokojniej. – Najpierw musimy sprawdzić czy to właściwy dwór. Musimy trochę powęszyć, zanim zgłosimy to Dumbledore'owi.
Lupin westchnął.
– W porządku, masz rację. Chodźmy.
Z cichym pop Black zamienił się w swoją zwierzęcą formę. Lupin, oczywiście, pozostał człowiekiem. Do pełni zostały jeszcze trzy tygodnie, a on nie mógł przemieniać się na własne życzenie i raczej za tym nie tęsknił. Transformacja bez eliksiru nie była łatwa. A jeżeli Snape nie wróci, będzie czekało go wiele bolesnych przemian.
Podróż do dworu była długa i spokojna, prawie nudna. Black wysforował się do przodu, kiedy tylko przekroczyli rzekę, pozostawiając Lupina z tyłu. Nie przeszkadzało mu to: jego wilkołacze zmysły doskonale odczytywały wszelkie informacje z otoczenia, a Black, jako pies, nie powinien wzbudzić podejrzeń mieszkańców dworu.
Był już późny wieczór, ale słońce jeszcze nie skryło się za horyzontem, więc nie mieli możliwości zorientowania się według oświetlonych okien, czy ktoś przebywał w rezydencji. Musieli poczekać do nocy. Przynajmniej mogli obejrzeć dokładnie dwór i jego otoczenie przed podjęciem jakiejkolwiek akcji.
Budynek otoczony był przez wielkie drzewa, w większości sosny, co znaczyło, że nie było tam zbyt wielu potencjalnych kryjówek. Więc jeżeli byliby zmuszeni uciekać, mogliby tylko użyć pni jako osłony. Niezbyt dobrze. Sam dwór był potężnym, dwupiętrowym budynkiem, zbudowanym prawdopodobnie z wulkanicznego bazaltu, gdyż był kompletnie czarny. To dało trochę nadziei Lupinowi, chociaż miał niejasne przeczucie, że to nie był ten dwór, którego szukali.
Ale skąd mieli wiedzieć, czy to właściwe miejsce, czy nie?
Odpowiedź była tak prosta, że aż wstrząsnęła Lupinem. Musieli się jakoś tam dostać i sprawdzić. Cholera jasna! Jeżeli on, Lupin, właśnie doszedł do tego wniosku, to Black pewno już był w środku.
Lupin zadrżał. Nigdy. Nigdy już nie pójdzie na żadną misję z Syriuszem. Całkiem możliwe, że miał teraz trzy osoby do ratowania zamiast dwóch…
– Remus! – usłyszał głos przyjaciela. Lupin odetchnął z ulgą.
– Byłem pewien, że jesteś już w środku… – wyszeptał w odpowiedzi.
– No i byłem – Black uśmiechnął się szeroko.
Lupin zbladł.
– Jesteś zupełnie obłąkany, ty głupi psie. – Spojrzał ze złością na przyjaciela. – W porządku, że poszedłeś przodem, ale ta niepotrzebna przechadzka do Śmierciożerców…
– Hej, Remusie, nic się nie stało! Dlaczego jesteś na mnie zły?
– Kiedyś zabijesz mnie swoim dziecinnym i idiotycznym zachowaniem, Syriuszu! – wysyczał Lupin gniewnie.
– Och, zamknij się, Remus. Wszedłem tam, bo wyczułem, że jest tam tylko dwóch ludzi …
– Czy myślisz, że…? – przerwał mu Lupin.
– Nie, nie… Czułem zapach dwóch naszych starych znajomych: Crabble'a i Goyle'a, osobiście do naszej dyspozycji!
– I podejrzewam, że są sami.
– Nie. Wyczułem jeszcze coś. – Twarz Blacka zachmurzyła się, kiedy to powiedział.
– Śmierć? – Głos Lupina załamał się.
– Tak. Śmierć i krew.
– O mój Boże… – wyszeptał Lupin. – Czy myślisz, że…?
– Nie wiem. Nie mogłem rozpoznać osób… Zapach ciał był zbyt stary, dwa czy trzy dni, i tylko czułem krew. Nic więcej. – Podniósł wzrok. – Remus, powinniśmy wejść. Myślę, że są tutaj. Mamy teraz wspaniałą możliwość by ich uratować. Tu są tylko ci dwaj idioci…
– Nie, Syriusz – zaprotestował Lupin. – Musimy zawiadomić Dumbledore'a.
– Ty możesz sobie zawiadamiać Dumbledore'a, jeśli chcesz, ale ja wchodzę teraz. Cześć…
Lupin złapał przyjaciela za ramię.
– Hej, co ty robisz? Nie możesz iść sam! To zbyt niebezpieczne…
– Crabbe i Goyle nie są niebezpieczni. To dwie głupie świnie. Poradzę sobie z nimi, wierz mi.
Lupin pokręcił głową.
– Jesteś kompletnym idiotą.
– To jak, idziesz czy zamierzasz wrócić do Dumbledore'a?
Wilkołak myślał przez chwilę.
– Idę – wymamrotał w końcu zdesperowanym tonem. – Ale jeżeli wrócimy bezpiecznie do domu przysięgam, że poćwiartuję cię na kawałki!
Dwór był zbyt duży, by czuć się w nim bezpiecznie, chociaż teraz nawet Lupin mógł wyczuć, że tylko dwie żywe osoby są w środku. Jedyną trudnością było je odnaleźć, ale potem wszystko poszło szybko i sprawnie.
Lupin ogłuszył obydwu, Black zabrał im magiczne klucze.
Poszli do lochów.
– Syriuszu, nie jestem pewien czy jestem na to gotowy… – wyszeptał Lupin niezwykle słabym głosem. Obraz martwego Harry'ego, jaki podsuwała mu wyobraźnia, był nie do zniesienia.
Żałował również Snape'a. Cóż, nie przepadał za nim. Ten facet był kompletnym dupkiem: złośliwy, kwaśny, sarkastyczny, w sumie absolutnie nieznośny.
Ale z drugiej strony przyrządzał co miesiąc ten cholerny eliksir i wysyłał mu (chociaż to mogło być jedynie oznaką, że czuł się winny tego, że Lupin stracił pracę), uratował Harry'ego podczas jego pierwszej klasy, i starał się to zrobić podczas trzeciej – obronić przed nimi. A teraz prawdopodobnie umierał z synem swojego zaprzysiężonego wroga, Jamesa Pottera, którego głupi wybryk o mały włos nie uśmiercił kiedyś jego brata…
Nie. Życie Severusa nie było proste.
Voldemort zabił jego brata.
Albus mówił, że po tym zmienił strony. Albo przez to? To wydawało się bliższe prawdzie. Tłustowłosy, ironiczny typek naprawdę kochał swojego brata. Lupin widywał ich siedzących razem na terenie szkoły, spierających się lub po prostu rozmawiających ze sobą, najwyraźniej cieszących się wzajemnym towarzystwem. Tylko wtedy widział, żeby Severus się uśmiechał.
Cichy głos wytrącił go z zamyślenia. Black otworzył magiczne drzwi do więzienia.
– Zostań tu. – Black odwrócił głowę w stronę Lupina. – Kryj mnie. Ja się tam rozejrzę.
Lupin tylko przytaknął i uniósł różdżkę, patrząc za znikającym przyjacielem. Rozejrzał się po pokoju, w którym leżeli na podłodze dwaj zwyrodnialcy. Przeznaczenie pomieszczenia było dla niego jasne: była to sala tortur. Nie, nie było żadnych narzędzi tortur, ani łańcuchów przyczepionych do ścian. Dla zwykłego obserwatora było tylko zwykłym pokojem z kilkoma krzesłami i dużym stołem.
Ale na podłodze… na ścianach… na stole… na krzesłach… Wszędzie były ślady przemocy. Krew, pot, ból i strach – Remus często nienawidził bycia wilkołakiem, ale teraz tak desperacko chciałby być kimkolwiek byle nie wilkołakiem, że prawie oszalał. Przeklęte nadwrażliwe zmysły! Cały czas dygotał i w końcu omal nie zwymiotował…
– Remus, choć tutaj, proszę!
Walcząc z mdłościami, zbiegł na dół za Blackiem. Znalazł się w długim i bardzo ciemnym korytarzu.
– Gdzie jesteś, Syr…?
– Tutaj – usłyszał nagle szept za plecami.
W tej samej chwili jego różdżka już była wycelowana szyję Blacka.
– Och, Syriuszu, ty cholerny idioto! O mało cię nie zabiłem. – Lupin pokręcił głową i opuścił różdżkę. W mroku dojrzał wyjątkowo bladą twarz przyjaciela.
– Uch, Remus, jesteś naprawdę szybki. – Black przełknął ślinę.
– Myślisz, że Dumbledore dał mi posadę nauczyciela obrony tylko dlatego, że jestem wilkołakiem?
– E… nie. – Black speszył się. – Ale… tutaj jest coś, co musisz zobaczyć… Ja nie śmiem…
Zaprowadził Lupina do najbliższych drzwi. Kiedy Remus zajrzał do środka, miał wrażenie, że jego serce przestało bić.
Na podłodze leżało dwoje ludzi, najwyraźniej martwych.
– Przyszliśmy za późno, Remus. – Głos Blacka załamał się.
