Wersja z dnia: 15.06.2011


11. TWARZĄ W TWARZ Z…

– Nie, Syriuszu. Jesteś cholernym idiotą, półgłówkiem, osłem i głupkiem… – Oczy Lupina błyszczały ze złości.

– Co…? – W głosie Blacka brzmiało zaskoczenie. – W czym problem, Remusie?

Lupin był tak zirytowany, że potrzebował głębokiego wdechu, by odpowiedzieć.

– To jest dwoje dorosłych, mężczyzna i kobieta, nie widzisz? A może potrzebujesz okularów? Zaprowadzę cię do okulisty, przysięgam, jak tylko się stąd wydostaniemy. – Chociaż jego głos był pełen gniewu, ukląkł powoli obok poranionych ciał i dotknął ich delikatnie.

– Nie żyją – westchnął smutno. Kiedy wstawał usłyszał nagle stłumiony dźwięk z ciemnego kąta.

– Lumos! – wyszeptał, kierując się do tego miejsca. Black wodził za nim różdżką. Ale w następnej chwili zatrzymał go przeraźliwy krzyk.

– Nieee! – I potem: – Nie, proszę, nie, nie bijcie mnie, proszę, nie róbcie mi krzywdy, mamo, mamo pomóż mi! Proszę…

W kąciku siedziała mała dziewczynka z ręką wyciągniętą nad głową, jakby broniła się przed uderzeniami.

– Ciii… – powiedział Lupin bardzo łagodnie i spokojnie. – Przyszedłem cię uratować, nie skrzywdzę cię, uspokój się, wszystko będzie dobrze. – Powtarzał te słowa tak długo, póki dziewczynka nie opuściła ręki i otworzyła oczu, które mocno zamknęła ze strachu.

– Kim jesteś? – zapytała po chwili drżącym głosem. Widać było, że mała jest w szoku: źrenice miała rozszerzone, skórę niezdrowo bladą. Lupin od razu pomyślał o Harrym. Czy on też był w tak złym stanie jak ona?

– Jestem Remus, ale nie mam czasu by opowiedzieć teraz więcej – odpowiedział i wziął małą dziewczynkę na ręce. Miała sześć lub siedem lat. – Musimy się stąd wydostać jak najszybciej. Syriuszu, musimy iść! – krzyknął na przyjaciela, który nadal stał w progu oszołomiony.

– Ale… – Black otworzył usta by zaprotestować, ale Lupin był szybszy.

– Harry'ego tu nie ma. Ani Severusa. Ale w każdej chwili możemy się natknąć na dużą grupę Śmierciożerców, a to byłaby katastrofa.

– A inne cele…

– Są puste. Gdybyś użył nosa, zamiast swego nieistniejącego mózgu, wiedziałbyś o tym. Tutaj nikogo więcej nie ma. Tylko nas troje i te dwa potwory na górze.

– Mama i tata też tu są… – wyszeptała rozpaczliwie dziewczynka, kiedy Lupin opuszczał celę. – Dlaczego nie idą z nami?

Serce Lupina zamarło i coś ścisnęło go za gardło. Jak miał wyjaśnić dziewczynce fakt, że jej rodzice nie żyli? Starał się znaleźć jakieś odpowiednie słowa, biegnąc po schodach w stronę wyjścia, ale żadnych nie znalazł.

– Rozumiem – westchnęło nagle dziecko. – Nie żyją, prawda?

Lupin przytaknął. Kiedy opuścili tę okropną komnatę i zbliżali się do głównego wejścia, poczuł na ramieniu rękę Syriusza.

– Remus, poczekaj minutkę. Rozejrzę się zanim…

– Dobrze. Zaczekam na ciebie tutaj – odrzekł Lupin i schował się w zacienionym kącie korytarza. Przez długi czas wytężał zmysły i sprawdzał otoczenie szukając czegokolwiek podejrzanego. Ulżyło mu, gdy niczego takiego nie znalazł. Postawił dziewczynkę na podłodze i ostrożnie spojrzał pod jej ubranie. To, co zobaczył, przeraziło go. Była tylko małą sześciolatką, dlaczego tak bardzo ją skrzywdzili? Ale na głos zapytał: – Jak ci na imię, dziecino? – I szybko wyszeptał zaklęcie, by wyleczyć najgorsze rany.

– Ania – wyszeptała dziewczynka w odpowiedzi. – Co teraz ze mną robisz? – dodała z ciekawością.

– Leczę niektóre z twoich siniaków, Aniu. – Lupin spojrzał na nią. – Mamy dzisiaj jeszcze długą drogę do przebycia i nie chcę, byś zemdlała. Czy teraz lepiej?

– Tak. – Dziecko przełknęło ślinę. – Ale… Jak to zrobiłeś? Tym… patykiem?

– Och, jesteś mugolką! – stwierdził zaskoczony Lupin.

– Co? Nie rozumiem…

– Ja jestem czarodziejem, ale ty nie. Tych, którzy nie są czarodziejami nazywamy mugolami.

– Ci wielcy ludzie też byli czarodziejami, prawda? – zapytała dziewczynka. – Oni skrzywdzili mnie i mamę tymi… patykami, krzyczeli jakieś słowa i to bolało…

Oczy Ani były szeroko otwarte i suche, Lupin nie widział w nich łez, ani emocji. Szok, pomyślał ze smutkiem.

– Tak, oni byli czarodziejami. Ale są dwa rodzaje czarodziejów: dobrzy i źli. Oni byli źli, a Syriusz i ja jesteśmy dobrzy…

– Przyszliście nas uratować? Skąd wiedzieliście, że tutaj jesteśmy?

Mądre dziecko. Lupin nie odpowiedział. Usłyszał kroki swojego przyjaciela i podniósł małą.

– Przyczepię ciebie do mnie, Aniu – powiedział prostując się. – Obejmij mnie za szyję, dobrze?

Dziewczynka przytaknęła i położyła głowę na ramieniu Lupina. Mężczyzna przyczepił jej małe ciało zaklęciem przywiązującym.

– Jesteśmy gotowi – powiedział Blackowi.

– Dobrze. Nikogo nie ma na zewnątrz. Chodźmy!

Biegli najszybciej jak mogli do ciemnego lasu, wiedząc, że w każdej chwili mogą niespodzianie natknąć się na kogoś. Lupin chwytał łapczywie powietrze, gdy dotarli do pierwszych drzew. Wszedł głębiej w las i zatrzymał się.

– Hej, Remus, tu nie jest bezpiecznie. Musimy iść dalej.

– Ja… Wiem… Chwilę…

Ciche pop wystraszyło obu. W odległości trzech kroków od nich aportował się Śmierciożerca. Na szczęście był tak pogrążony w myślach, że nie zauważył trzech osób stojących tuż za nim. Kiedy skierował się do ciemnego dworu, dwójka przyjaciół, nie czekając już dłużej, pobiegła szaleńczo przez niebezpieczny obszar.

Głęboko w lesie Black zatrzymał się.

– Myślę, że możemy się stąd deportować.

W następnej chwili zniknęli.


– Dlaczego jutro? – To było pytanie, które natychmiast pojawiło się w głowie Harry'ego. W następnej chwili zrozumiał, że wypowiedział je na głos.

– Och, panie Potter, co za głupie pytanie… No, no, nie pamiętasz o swoich urodzinach? Jakie to dziwne… Wydawało mi się, że urodziny są bardzo ważne w życiu dziecka… – zadrwił Voldemort.

Harry przełknął ślinę. Jego urodziny? To znaczyło, że byli w niewoli od dwóch tygodni. Voldemort opuścił ich zaraz po swoim oświadczeniu i Harry zastanawiał się chwilę nad swoimi urodzinami. Zawsze czekał na ten dzień… Prezenty od przyjaciół, listy, ciastka, jakie w ciągu ostatnich czterech lat otrzymywał. Och, to były piękne wydarzenia… I teraz miał… Nie, o Boże, miał… To nie mogła być prawda. To po prostu nie mogła być prawda. Nie. Został jeden dzień… Tylko jeden dzień by żyć, by myśleć, by kochać, by istnieć. Ta myśl przeraziła go i nagle poczuł, jak jego umysł przepełniają potworne, przerażające wizje. Umrze. Umrze. Umrze. Nie. Tylko… nie. Dlaczego? Nie, nie chciał umierać, nie był gotowy, rozpaczliwie chciał żyć… I to nie tylko ten jeden dzień. Ale… Nie było już więcej czasu. Tylko jeden dzień. Nic więcej, nic więcej.

Kiedy Snape rozpoznał wzrastającą panikę chłopca, współczucie przezwyciężyło jego własny strach, za co był wdzięczny. Musiał pocieszyć przerażonego chłopaka. Natychmiast po wyjściu Największego Bydlaka, walcząc ze straszliwym bólem, zacisnął zęby i położył rękę na ramieniu Harry'ego. Oddech chłopca był zbyt szybki, dygotał, jego oczy były puste i nieobecne. Atak paniki. To znaczyło, że nie można było sensu go przekonywać. Argumenty nie dotarłyby do spanikowanego umysłu. Tylko proste słowa i silne uczucia mogły mu pomóc wyjść z tego stanu.

– Harry, przysuń się bliżej – głos profesora był słaby i ochrypły. Harry jednak nie zareagował. – Harry! – powiedział głośniej, ale bez rezultatów. Snape westchnął z irytacją. Nie zważając na okropny ból rąk przygarnął chłopca do siebie i objął jego chude ciało. Oczy Harry'ego przypominały ślepia złapanego w pułapkę zwierzęcia: rozszerzone źrenice, pusty wzrok, wszystkie mięśnie napięte i gotowe do ucieczki, do walki… Snape znał to uczucie: myśli kręcące się po nieskończonym kręgu, wciąż po tych samych słowach i uczuciach, dławienie w gardle, całkowita niezdolność do normalnego oddychania, całkowity brak samokontroli, desperacka chęć, by krzyczeć…

Tak, tylko wyjątkowo silny fizyczny lub emocjonalny bodziec mógł wytrącić spanikowaną osobę z takiego stanu. Walcząc z własnymi łzami zacieśnił bardziej swój uścisk i zaczął nucić uspokajające słowa jak kołysankę.

– W porządku Harry, uspokój się, jestem tutaj, dziecko… – wyszeptał i z zaskoczeniem zauważył, że jeszcze nigdy dotąd nie użył słowa „dziecko" w takim znaczeniu. Przez chwilę nie był w stanie powiedzieć słowa, ale opanował się, bo Harry zaczął się wyrywać. Chłopak walczył z obejmującymi go ramionami, starał się uwolnić, ale Snape był silniejszy, mimo słabości wywołanej głodem i fizycznymi obrażeniami. Chwycił go mocniej i przytulił do piersi.

Minęły długie minuty, zanim chłopak zaczął słabnąć. Tempo jego oddechu zwolniło i w końcu jego ręce opadły bezsilnie. Tylko patrzył w mrok bez słowa. Potem odwrócił się do profesora, objął go, oparł głowę na jego ramieniu i zaczął cicho płakać.

Snape westchnął. Najwyższy czas. Poranione ręce pulsowały tak boleśnie, że by nie był w stanie zmagać się dłużej z chłopcem.

– Nie chcę umrzeć… – powiedział Harry i ścisnął Snape'a tak mocno, że ten ledwo mógł oddychać. – Nie jutro… Chcę więcej czasu…

Nie istniała dobra odpowiedź na te słowa. Po chwili Snape uprzytomnił sobie, że zaczął kołysać płaczące dziecko. Dobra odpowiedź… Czy mogło nią być: „Uspokój się i zaakceptuj swój los"? A może raczej: „Nie martw się, jestem z tobą"? Jak uważał chłopiec?

– To za krótko… – wymamrotał zbolały Harry. – Piętnaście lat…

„Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt; a większość z nich to trud i marność: bo szybko mijają, my zaś odlatujemy." Snape nie wiedział, gdzie usłyszał to zdanie, to było dawno temu, ale czuł, że pasuje idealnie do sytuacji. Przez chwilę chciał powiedzieć chłopcu, że nawet trzydzieści siedem to było za mało, że nawet on uważał się za zbyt młodego by umrzeć, ale udało mu się to przemilczeć. Trzydzieści siedem to było dużo w porównaniu z piętnastoma, nie wspominając o tym, że ta uwaga nie pocieszyłaby bezinteresownego chłopca, raczej tylko by zwiększyła jego cierpienie. Snape doskonale pamiętał poczucie winy i obrzydzenie do siebie, jakie Harry czuł. Nie chciał się z nim zmierzyć.

A więc został im tylko jeden dzień, by przygotować się na śmierć. Nie mieli możliwości ucieczki, byli zbyt słabi i wyczerpani, nie mieli żadnej różdżki i byli sami: dwóch przeciwko setkom. Co powinien zrobić w takich okolicznościach? Och, znowu to znajome pytanie…

– Hm… Harry – odchrząknął i odczekał, aż Harry spojrzy na niego. – Chciałem cię przeprosić – westchnął. – Nie powinienem był na ciebie krzyczeć…

Nie był to może najlepszy początek, ale tylko tyle zdołał powiedzieć.

– Nie musi pan – odrzekł Harry cicho.

– Severus – powiedział Snape. Wzrok Harry'ego wyrażał zakłopotanie, ale potem przytaknął.

– Nie musisz, Severusie. – Snape zauważył ból w oczach chłopca. – Nie powinienem cię denerwować… Powinienem wiedzieć, że ten temat cię rozdrażni. Miał pan prawo być na mnie zły.

– Harry, Syriusz nie jest może moją ulubioną osobą, ale ty go kochasz i masz prawo go bronić. Z drugiej strony nikt, naprawdę nikt, nie zasługuje na gnicie w Azkabanie, nawet Black, cokolwiek zrobił.

Harry puścił profesora i oparł się o ścianę.

– Myślę, że umarłbym tam w ciągu jednego dnia – wzdrygnął się.

– Słyszałem, że dementorzy mają na ciebie silny wpływ… – To było bardziej pytanie niż uwaga.

– Tak. – Wzrok Harry'ego znowu rozmył się i Snape skarcił się w myślach za tę nieumyślnie zrobioną przykrość, ale Harry dokończył: – Kiedy podchodzą bliżej, słyszę, moich umierających rodziców i Voldemorta…

– Nikt mi nie powiedział…

– Nie chciałem, aby ktokolwiek wiedział. Dumbledore oczywiście wie, powiedziałem mu. I powiedziałem profesorowi Lupinowi, a on zaproponował mi pomoc.

– Zaklęcie Patronus – przytaknął Snape. – Widziałem twojego Patronusa na meczu Quidditcha, gdy Draco… – nagle zamilkł. – I ja… Ja… – Zabrzmiało to jak głupi bełkot, więc dokończył. – I myślę, że widziałem tego samego Patronusa nad brzegiem jeziora rok temu, kiedy dementor chciał złożyć pocałunek na tobie i Blacku…

– To był mój Patronus… – przerwał mu Harry, uśmiechając się lekko.

– Ale… jak? Widziałem, jak leżysz na trawie i jeden z dementorów próbuje cię pocałować. – Snape wzdrygnął się na to wspomnienie. Widok dementorów dookoła tej trójki: dwojga dzieci i Blacka… A on, zaprzysiężony protektor Harry'ego był bezradny… Tak, wtedy również był bezradny…

Widział to pan …? – zapytał Harry słabym głosem. – Ale wtedy… dlaczego nam pan nie pomógł? – Twarz chłopaka zachmurzyła się. – Aż tak bardzo mnie pan nienawidził? Czy tak bardzo nienawidził pan Syriusza? – Potrząsnął głową. – Nie wierzę w to… Nie, proszę, proszę powiedzieć, że to nieprawda!

Mistrz Eliksirów opuścił głowę, na jego twarzy pojawił się bolesny wyraz.

– Nie. Nienawidziłem was obu, ale… Przysiągłem twojej matce i… Był inny powód – westchnął i spojrzał Harry'emu w oczy. – Harry, widzisz… Jeżeli spędzisz więcej niż jeden dzień w Azkabanie, nigdy nie będziesz w stanie wytworzyć Patronusa. Starałem się wtedy… Ale byłem kompletnie przerażony i… Nie miałem żadnych miłych wspomnień, by wytworzyć tego cholernego Patronusa. Żadnych… Zamarłem i widziałem Quietusa stojącego w kręgu, cierpiącego i potem umierającego… Nie mogłem też podejść… Starałem się…

– Och, ja… Przepraszam… Ja tylko… Nie wiedziałem… – wyjąkał Harry. – Więc to dlatego Syriusz nie mógł uciec, ani walczyć z nimi…

– Tak – odpowiedział Snape. – Ale powiedziałeś, że to twój Patronus odpędził dementorów.

Widząc zaintrygowany wzrok Snape'a, Harry opowiedział mu całą historię ze zmieniaczem czasu.

– Byłeś wyjątkowo wściekły w skrzydle szpitalnym… I to było takie… zabawne, wiedzieć, że miałeś rację… I byłem naprawdę wstrząśnięty, że nie chciałeś, by nas wyrzucono.

– Hm… ja… uhm… Starałem się, by was wtedy wyrzucono, tylko… Albus mnie uspokoił. – Snape był trochę zawstydzony.

– Jak cię uspokoił? – Harry widział po zachowaniu Snape'a, że to musiało być coś naprawdę nieprzyjemnego, ale jego ciekawość nie pozwoliła mu porzucić tematu.

– Cóż, jeżeli bardzo nalegasz, to ci powiem. – Tak, Snape naprawdę się zawstydził. – Powiedział, że mogę zrobić, co zechcę. Wyrzucić cię ze szkoły, ale w tym przypadku musiałbym się przeprowadzić na Privet Drive zamiast pani Figg, by cię chronić…

– …z kotami? – Harry nie mógł się powstrzymać i zachichotał. Prawie zapomniał o oświadczeniu Voldemorta, kiedy tak wyobrażał sobie Snape'a w domu pani Figg pomiędzy kotami, robiącego herbatę i podającego ciasteczka, noszącego mugolskie ubranie, oczywiście… Nic dziwnego, że Snape nie wybrał tej opcji.

Profesor jednak zdecydował się zignorować uwagę Harry'ego.

– …albo nie wyrzucić i mógłbym zostać w Hogwarcie. Chociaż podkreślił, że w zasadzie nie mam wyboru. Nie chciał, żebym opuszczał szkołę…

– Dlaczego? – Harry był naprawdę ciekawy.

– Ponieważ uważał, że jestem jedyną odpowiednią wśród nauczycieli osobą by być Opiekunem Slytherinu. I muszę się z nim zgodzić. Nie jestem Śmierciożercą, czy sekretnym zwolennikiem Voldemorta, ale jestem prawdziwym Ślizgonem, więc rodzice mi wierzą… Nie, to nie do końca tak, spróbuję inaczej. – Zamknął oczy i zastanowił się. – Część rodziców ufa mi z powodu Dumbledore'a, a reszta z powodu Voldemorta. Rozumiesz?

– Chyba tak. Dzieci Śmierciożerców i ich rodzice myślą, że jesteś zwolennikiem Voldemorta, więc ci ufają. Pozostali ufają mądrości Dumbledore'a w wyborze dobrych nauczycieli… Chociaż popełnił kilka pomyłek… Quirrell czy Lockhart… Fałszywy Moody… I… – przerwał na moment. – Powiedziałeś, że nadal byłeś lojalnym Śmierciożercą, gdy zacząłeś uczyć w szkole…

Snape przytaknął.

– Masz rację. Albus jest tylko człowiekiem, jak my wszyscy. I chociaż na ogół jest mądrzejszy i silniejszy niż my, popełnia pomyłki. Ale… W moim przypadku to nie była pomyłka. Wiedział dokładnie, kim byłem, gdy pozwolił mi uczyć w Hogwarcie.

– Ale… czemu?

– Często się nad tym zastanawiałem. Teraz myślę, że wiem. Ale to długa historia, Harry i nie wiem, od czego zacząć… – Snape'a wbił nieobecne spojrzenie w ciemny kąt celi. – To zaczęło się chyba od pomysłu Quietusa, który za wszelką cenę chciał mnie uwolnić od Voldemorta, zanim popełnię zbyt wiele grzechów, by było mi wybaczone. On… On nie wiedział, że w tym czasie już nie byłem niewinny… Ani trochę… – Po raz pierwszy podczas ich wspólnej niewoli Harry dostrzegł wyraźne emocje na twarzy mężczyzny i zadrżał od bólu, jaki poczuł we własnej piersi. Czasami on również żałował swoich uczynków, chciał cofnął czas i zmienić historię, usunąć wszystkie konsekwencje swoich czynów… Raz śniło mu się, że zabił Rona. To był w zasadzie wypadek, ale mimo wszystko go zabił, wypychając przez okno dormitorium. W tym śnie był wściekły na Rona: śnił to, kiedy Ron opuścił go na początku Turnieju Trójmagicznego. Obudził się wtedy i przez długą chwilę był pewien, że sen był rzeczywistością. Te chwile – chwile czystej złości i silne pragnienie, by zmienić czas… Zadrżał. A teraz Snape siedział tu świadomy swojej przeszłości, błędów, czynów, które z pewnością dręczyły go od lat, nawet w tej chwili, kilka godzin przed ich egzekucją.

Najwyraźniej Snape zagubił się w swoich myślach, bo nic nie mówił, tylko patrzył się w ciemność zamglonym wzrokiem. Harry odchrząknął i profesor ocknął się z zamyślenia.

– Tak?

– Opowieść, Severusie. – Nadal dziwnie było nazywać go po imieniu, ale się przełamał. – Zacząłeś opowiadać mi historię o…

– Och, pamiętam – uśmiechnął się Mistrz Eliksirów, ale nadal był pod wpływem poprzednich myśli. – Quietus… Pomyślał, że jeśli będę pracował w Hogwarcie, to Voldemort użyje mnie jako szpiega i nie będę zmuszony brać udziału w typowych zajęciach Śmierciożerców… Więc przekonał Dumbledore'a, by mnie zatrudnił. Quietus powiedział mu, że jeżeli mnie zatrudni w szkole, to Voldemort wykorzysta mnie jako szpiega. Albus wiedział, że Voldemort znajdzie sposób, by mieć lojalnego sługę w ich organizacji i pomyślał, że jeżeli ja będę tą osobą, to przynajmniej będzie dokładnie wiedział, gdzie jest przeciek. W tym czasie nie wiedziałem, oczywiście, że Dumbledore wiedział, iż jestem Śmierciożercą. To było pierwszą rzeczą, jaką powiedział mu Quietus.

– Nie mogę tego zrozumieć! – przerwał mu Harry. – Jak Dumbledore mógł ci zaufać i powierzyć opiekę nad dziećmi?

Niespodziewanie Snape uśmiechnął się.

– Och, to bardzo proste, panie Potter. Jak już powiedziałem, wiedział, że byłem szpiegiem. Szpieg musi być wyjątkowo ostrożny, by nie dać się odkryć. Nie mogłem nic zrobić dzieciom, by nie poddawać w wątpliwość swojej lojalności. Dumbledore nawet czuł, że staram się uzyskać jego zaufanie, a miałem utrudnione zadanie, jako były Ślizgon z pociągiem do czarnej magii. Więc był pewny, że nie zrobię nic, by się zdradzić. I miał rację. Cieszyłem się tym rokiem… Cieszyłem się tak bardzo, jakbym był naprawdę wolny. To była mała wysepka spokoju na wojnie dopóki… – Zacisnął pięści i krzyknął głośno z powodu ostrego bólu. Musiał głęboko odetchnąć, zanim mógł dokończyć. – Dopóki nie zginął Quietus.

– Wtedy stałeś się podwójnym agentem, prawda? – zapytał ostrożnie Harry.

– Tak. I przekonałem Voldemorta, że Dumbledore mi ufa, więc uczestniczyłem w tak wielu akcjach, na ile pozwalała mi moja praca. W międzyczasie przekazywałem sfabrykowane wiadomości Dumbledore'a Voldemortowi, z których część była prawdziwa…

– Ale dlaczego zdecydowałeś się uczestniczyć w tych akcjach?

– Po pierwsze: by być dobrym szpiegiem powinienem spędzać więcej czasu z Voldemortem i stać się jego zaufanym sługą. Po drugie: nie mogłem powiedzieć wszystkiego, co wiedziałem, Dumbledore'owi, jeżeli nie chciałem, by mnie odkryto. W zamian szedłem z innymi na akcje i starałem się ocalić przynajmniej część ich ofiar. W tamtym czasie wymyśliłem wiele użytecznych eliksirów, takich jak Eliksir Żywej Śmierci i wiele rodzajów eliksirów znieczulających i przeciwbólowych. Zazwyczaj udawało mi się już potem nie zabijać, ale byłem zmuszony wielokrotnie użyć Cruciatus i nienawidziłem się za to. W tym czasie stałem się jednym z najbardziej zaufanych sług Voldemorta. Uważano mnie za bezwzględnego i bezlitosnego, ale szalonego, ponieważ nie chciałem nikogo zabijać. Voldemort uważał, że było to z powodu śmierci Quietusa i był zły na mojego ojca. To był jego pomysł, bym patrzył na śmierć brata. Tak, Potter, to był pomysł mojego ojca, nie Voldemorta… Więc on mi wierzył…

– Więc dlaczego… nie dlaczego… Jak Voldemort zaufał ci ponownie, kiedy wróciłeś do niego po piętnastu latach? Nie wiedział, że Dumbledore poręczył za ciebie, jako za szpiega jasnej strony?

– Harry, jak ci powiedziałem, byłem podwójnym agentem i obaj o tym wiedzieli. Obaj – Voldemort i Dumbledore. Istotą rzeczy była tylko moja lojalność. Byłem szczery z Dumbledore'em i przekazywałem mu wszystkie informacje, zarówno prawdziwe i fałszywe.

– Fałszywe…?

– Tak, nie tylko Dumbledore tworzył fałszywe informacje, by wyprowadzić wroga w pole. Voldemort też to robił. Różnica była taka, że ja nigdy nie mówiłem Voldemortowi prawdziwych, tylko te fałszywe, ale Albusowi mówiłem jedne i drugie, i pozwalałem mu działać jak uważał za stosowne. I jak mówiłem, miałem inne sposoby by pomagać jasnej stronie.

– Rozumiem – przytaknął Harry. – Ale… To musiało być bardzo, bardzo trudne. Zawsze musiałeś rozważać i decydować o wielu rzeczach równocześnie. Zawsze musiałeś być czujny, uważać na swoje słowa i czyny.

– To nie było łatwe, ani trochę…

– W takim razie jest jeszcze tylko jedna rzecz, której nie rozumiem.

– Tylko jedna? Potter, wygląda na to, że jesteś dużo inteligentniejszy niż się spodziewałem. – Snape uśmiechnął się ironicznie.

Harry zaczerwienił się i wzruszył ramionami, ale dokończył.

– Dlaczego Voldemort podejrzewał, że ty jesteś przeciekiem?

– Mogą być dwa powody. Po pierwsze, podwójny agent nigdy nie jest do końca wiarygodny. Po drugie, może pamiętasz wydarzenia w twojej pierwszej klasie i moją w nich rolę.

– Tak – przytaknął Harry. – Uratowałeś mi życie i groziłeś Quirrellowi, że…

– Groziłem? Skąd o tym wiesz?

– W Zakazanym Lesie… Ja… Szedłem za tobą, kiedy ty…

– Niewiarygodne. – Snape potrząsnął głową z rozbawieniem. – Podejrzewałem, że robisz wiele rzeczy, których ci nie wolno, ale wygląda na to, że nie doceniłem twojego talentu do wtykania nosa w cudze sprawy i łamania szkolnych zasad. Więc byłeś również tam… Czy były jakieś inne… okazje, gdy ty…

Harry przytaknął nieśmiale.

– Ehm… tak. To było w tym samym roku, kiedy szukałem książki w dziale ksiąg zakazanych…

– W nocy podejrzewam…

– Oczywiście. I księga wrzasnęła… – Harry parsknął śmiechem. – Przyszedłeś z Filchem, a ja uciekłem wam i wtedy również znalazłem Zwierciadło Ain Eingarp. Po tym spędziłem kilka nocy siedząc przed zwierciadłem, dopóki Dumbledore nie znalazł mnie i nie poprosił, żebym już nie marnował na to czasu…

– Czy wyjaśnił ci jak działało zwierciadło?

– Tak. To było bardzo przydatne, kiedy musiałem zmierzyć się z Quirrellem…

– Nie musiałeś, Potter. Powinieneś był wezwać kogoś dorosłego, by…

– Starałem się. Powiedzieliśmy McGonagall, że… ktoś chce ukraść kamień, ale ona bardzo się zirytowała i wyrzuciła nas za drzwi. – Harry poruszył się niespokojnie. – Właściwie myśleliśmy, że to ty chciałeś zdobyć kamień… Byłem o tym przekonany aż do chwili, gdy znalazłem Quirrella przed zwierciadłem… Nieważne – oświadczył wreszcie. – To nie było aż tak przerażające, jak w drugiej klasie, w Komnacie Tajemnic.

– Dlaczego? – zapytał Snape.

– Bo w pierwszej klasie nie ryzykowałem niczyjego życia. Ale w komnacie była również Ginny…

– Och, kolejny przypadek, kiedy działałeś bez pomocy dorosłych!

– Nie, ja… ja poprosiłem dorosłego o pomoc! – wykrzyknął Harry.

– Kogo? – Snape uniósł brew.

– Eee… – Harry zaczerwienił się. – Poszliśmy do profesora Lockharta…

– Zapytałem, panie Potter, czemu nie poszliście po pomoc do dorosłego? – zapytał Snape z udawanym gniewem. – Od kiedy ten idiota jest uważany za dorosłego?

Harry uśmiechnął się szeroko.

– Czy pamiętasz Klub Pojedynków?

– Oczywiście – odpowiedział Snape. – Dlaczego pytasz?

– To było po prostu… piękne, jak go rozbroiłeś! To było super! Nawet Ron uważał, że to było zabawne…

– Ale potem starałem się przestraszyć cię tym idiotycznym Serpensortia… – Na twarzy Snape'a malowało się poczucie winy. – Byłem takim głupcem…

– W porządku, pro… Severusie. Ginny by umarła, gdybym nie wiedział, że jestem wężousty…

– Och, kolejne co by było, gdyby! – powiedział Snape z sarkazmem. – Nigdy nie wiesz, co by się stało. Nigdy. Może…

– Nie, proszę pana. Są pewne rzeczy, które możemy wiedzieć… Szczególnie kiedy zostaliśmy wcześniej ostrzeżeni. To była moja wina, że Voldemort znowu odzyskał siłę i…

– Harry! – krzyknął Snape gniewnie. – Jeżeli myślisz o wydarzeniach z Turnieju Trójmagicznego, to… – zaczął, ale Harry mu przerwał.

– Nie. Mówię o wydarzeniach z Wrzeszczącej Chaty, po tym jak ciebie ogłuszyliśmy. Wtedy była szansa, by zlikwidować Petera Pettigrew. Syriusz i profesor Lupin chcieli go zabić w zemście za śmierć moich rodziców, ale ja nalegałem by darować mu życie… Więc uciekł i to właśnie on pomógł Voldemortowi…

Harry zamknął oczy, czując, że wszystkie siły go opuszczają. Gdyby mógł cofnąć czas… Snape położył rękę na jego ramieniu.

– Harry – powiedział miękkim, spokojnym głosem. – Już rozmawialiśmy o tym i o ważności intencji…

Harry opuścił głowę.

– Ale jeżeli zostałeś ostrzeżony co się stanie, twoja odpowiedzialność jest dużo większa. Czyż nie?

– Ty – ostrzeżony? To śmieszne Potter. – Snape zirytował się, ale Harry nie pozwolił sobie przeszkodzić.

– Tak, zostałem ostrzeżony, chociaż nie wiedziałem, że to ostrzeżenie. Ale tam, we Wrzeszczącej Chacie, powinienem był zrozumieć. Ale nie, ja nie myślałem tylko działałem i ten cholerny dupek uciekł…

– Kto cię ostrzegał? – Snape nie zamierzał porzucać tego tematu.

– Profesor Trelawney. – Harry zaczerwienił się i kiedy zobaczył twarz profesora szybko dodał: – Dumbledore zgodził się później ze mną, kiedy powiedziałem mu o jej przepowiedni.

– Kiedy ona to… przepowiedziała? – zapytał profesor z niesmakiem. Miał taki sam wyraz twarzy jak profesor McGonagall, kiedy wspominała o nauczycielce Wróżbiarstwa.

– Na egzaminie, tego samego dnia. Kiedy poszedłem na egzamin, byliśmy sami w klasie. Nagle wpadła w trans i zaczęła mówić dziwnym głosem. Powiedziała, że sługa Czarnego Pana uwolni się i z jego pomocą Voldemort stanie się silniejszy i bardziej przerażający niż kiedykolwiek. – Harry wzdrygnął się. – To było naprawdę… straszne.

– Dziwne…

Harry zauważył, że profesor myślał znowu o przeszłości. Był tego pewien: w takich momentach wyraz twarzy Snape'a stawał się odległy i zamknięty – zawsze w ten sam sposób.

– Więc opowiedziałem to Dumbledore'owi i on odparł, że to była jej druga prawdziwa przepowiednia i może powinien dać jej podwyżkę…

Profesor natychmiast ocknął się z zamyślenia.

– Druga? Czy powiedziałeś druga?

– Co…? – Harry nie rozumiał, o co chodziło Snape'owi.

– Co Dumbledore ci powiedział?

– Powiedział, że to była jej druga prawdziwa przepowiednia. – Harry podniósł wzrok na Snape'a i przyglądał się jego twarzy. Widział na niej przeróżne emocje: szok, zdziwienie, niedowierzanie i wreszcie gniew. Ale jaki gniew…

Harry wielokrotnie widział swojego profesora złego – w rzeczywistości zawsze wyglądał, jakby był zirytowany – i uważał się za eksperta od uczuć tego kłótliwego człowieka, ale ten wybuch gniewu, był tak intensywny, że Harry z pewnością czegoś takiego u Snape'a jeszcze nie widział. Jego twarz stała się tak mroczna, jak u Czarnego Pana (albo Dumbledore'a, kiedy pokonał Barty'ego Croucha), a czarne oczy zamieniły się w lodowate ostrza – jak skalpel Avery'ego – i Harry zadrżał na tę myśl.

– Więc przez ten cały czas wiedział… – wysyczał Snape z wściekłością. – Wiedział. I nigdy mi nie powiedział. Nigdy.


– Raz… dwa… trzy… Teraz! – wyszeptał Fletcher i wykrzyknęli równocześnie: – Drętwota!

Nott przeleciał przez pokój i uderzył w regał z książkami na przeciwległej ścianie, a potem upadł na podłogę.

– Dobrze… – powiedziała Figg. – Mun, Zaklęcie Śledzące! Szybko!

Fletcher przytaknął i machnął różdżką wypowiadając zaklęcie. W międzyczasie Figg podwinęła lewy rękaw Notta, by sprawdzić ich podejrzenia… Przez dwa dni śledzili mężczyznę, ale zachowywał się bez zarzutów: idealny pracownik, ojciec, małżonek. Grał nawet lepiej niż Malfoy. Tak dobrze, że Fletcher zaczął wątpić w jego lojalność. Ale jednak. Informacje Albusa okazały się prawdziwe. Na lewym przedramieniu mężczyzny zobaczyła czaszkę i węża, kopię Mrocznego Znaku, symbol Voldemorta.

– To odrażające… – Fletcher zmarszczył brwi. – Niedobrze mi. Mamy szczęście, Ari, że Albusowi nigdy nie przyszło do głowy nas tatuować. Nikt by dla niego nie pracował… – wymamrotał i odwrócił się do nieprzytomnego mężczyzny. – Serum, Ari… – wyciągnął rękę. Figg podała mu małą butelkę. Klarowny płyn zakołysał się, błyszcząc w świetle. – Kto go zrobił?

– Snape… – Figg wypluła to nazwisko.

– No nie… Czemu wcześniej tego nie sprawdziłaś? Nie ufam temu draniowi! – odparł gniewnie.

– Albus dał mi to do ręki. Co miałam zrobić? Rzucić mu to w twarz? On ufa Snape'owi, wiesz o tym.

– A ja nie… – Fletcher uśmiechnął się krzywo. – Teraz nie mamy innego wyjścia, musimy użyć tego. – Odkorkował buteleczkę szybkim ruchem i wlał jej zawartość do ust Notta.

– Enervate – westchnęła Figg.

Śmierciożerca otworzył oczy. Fletcher skinął na Figg. Jej zadaniem było przesłuchanie mężczyzny.

– Jak się nazywasz? – To było tradycyjnie pierwsze pytanie.

– Angrius Nott.

– Czy jesteś Śmierciożercą? – Figg chciała sprawdzić działanie eliksiru.

– Tak.

Najwyraźniej działał.

– Czy wiesz gdzie jest Harry Potter?

– Tak, wiem – odpowiedź była cicha, ale wyraźna. – Jest w Koszmarnym Dworze.

– Gdzie jest ten dwór?

– Nie znamy dokładnego położenia. Tylko Czarny Pan je zna.

– Wygląda na to, że Albus miał rację… – wymamrotał Fletcher, a Figg przytaknęła.

– Skoro nie znasz miejsca, to jak się tam dostajesz?

– Mogę się tam dostać tylko wtedy, gdy Pan nas wezwie. Aportujemy się na jego rozkaz.

– Niedobrze… – Twarz Fletchera spochmurniała. – Nie chcę się aportować tuż przed Vol… nim.

Figg zignorowała go i kontynuowała.

– Jak często was wzywa?

– Zazwyczaj dwa razy w tygodniu.

– Wszystkich w tym samym czasie?

– Nie.

Figg westchnęła.

– Kiedy ostatnio zostałeś wezwany?

– Dwa dni temu.

– Co wtedy robiliście?

– Torturowaliśmy zdrajcę.

Ups. To była niespodziewana odpowiedź.

– Kto jest zdrajcą?

– Snape. – Obrzydzenie było wyczuwalne w głosie Notta. – On zdradził Pana.

– Jak?

– Chciał go zaatakować, by uratować Pottera.

Fletcher zamrugał oszołomiony. Może eliksir był wadliwy…?

– Czy Potter nadal żyje? – Figg starała się skoncentrować na przesłuchaniu. Przez chwilę stanęła jej przed oczami twarz Harry'ego… Nie. Miała teraz inne rzeczy do zrobienia.

– Tak, ale Pan już wyznaczył datę jego egzekucji.

– Naprawdę..? – Nie. To było głupie pytanie. – Kiedy? – To było właściwe.

– Jutro wieczorem.

– Nie mamy już czasu, Ari – wyszeptał przerażony Fletcher.

– Cisza, Mun – warknęła Figg i zwróciła się ponownie do Śmierciożercy.

– Dlaczego wybrał tę datę?

– Jutro są urodziny Pottera i chce wykonać zaklęcie związane z tym dniem, by posiąść siłę chłopaka.

– Ari, to musi być Zaklęcie Pierworodnych… – wymamrotał Fletcher. Jego twarz nabrała nagle szarego koloru. – To jest jedno z najsilniejszych zaklęć zabijających, o Boże…

Cicho, Mun! – wrzasnęła Figg niecierpliwie i ciągnęła dalej. – Czy będziesz tam, Nott?

– Tak, cały wewnętrzny krąg tam będzie. To będzie wielka uroczystość na cześć naszego pierwszego zwycięstwa w zbliżającej się wojnie!

Figg opuściła swoją różdżkę i nieprzytomny Nott upadł z powrotem na podłogę.

– Mun, musimy zabrać go do Albusa. Natychmiast.