Wersja z dnia: 17.06.2011


14. DOCHODZENIE

Obudziło go jasne światło.

W pomieszczeniu było wyjątkowo jasno: białe, żółte, pomarańczowe i złote paski wszędzie dookoła. Zapach świeżo skoszonego trawnika, aromat rozgrzanego słońcem powietrza… I dźwięki. Śpiew ptaków, szum liści, pluskanie wody w oddali i inne odgłosy natury. Przepełniła go radość życia: to był piękny letni dzień.

Otaczała go świeżość: prześcieradło, poduszka, lekki koc, czysty i ciepły, przytulny, wzywając do snu, marzeń – wszystko to chroniło go przed przebudzeniem. Ale nie był już senny ani zmęczony, czuł się rześko i był trochę głodny. Nic dziwnego, nie jadł od…

Od dwóch tygodni.

O Boże, od dwóch tygodni.

Koszmarny Dwór.

Voldemort.

Harry.

Błyskawiczna podróż myślami wstecz. Do Harry'ego.

Usiadł z przerażeniem malującym się na twarzy. Ciepło słońca pogłaskało go delikatnie po plecach. Koc zdawał się jarzyć niebiesko w tym jaskrawym blasku. Wpierw niemal nic nie mógł zobaczyć, mrużył oczy od światła. Obraz pokoju wyłaniał się powoli przed jego oczami. W końcu go rozpoznał. Był w skrzydle szpitalnym, w Hogwarcie. Był bezpieczny.

Poczuł dławienie w gardle, kiedy ostrożnie odwrócił głowę najpierw w prawo, potem w lewo, by sprawdzić pozostałe łóżka. Mając nadzieję, że zobaczy znajomą, chudą postać leżącą na posłaniu obok niego, pod kocem, śpiącą… Ale był sam. Tylko on i jasne światło, nic więcej.

Więc to prawda. Harry nie musiał tu być, już nie. To było gorsze niż najgorszy koszmar. Obrazy poprzedniej nocy powoli do niego wracały: walący się korytarz, jego laboratorium, wilgotny tunel, korytarze i pokoje, które przemierzyli (razem), sadzawka, las, dementorzy, patronus i wreszcie Harry, stojący przed całym wewnętrznym kręgiem Śmierciożerców, czekający na nich bez lęku, a potem umierający. Zielone światło uderzające w niego. Chłopak opadający bezwładnie na ziemię.

Snape nie pamiętał jak tutaj dotarł, co stało się po upadku Harry'ego. Mgliście przypominał sobie… Chyba leżał w punkcie aportacyjnym w Zakazanym Lesie, z Harrym w ramionach. Ale… Harry już wtedy nie żył. A on chciał umrzeć obok niego. Najwyraźniej nie umarł, przynajmniej na razie.

Och, do diabła, to musiał być Albus…Czemu nie pozwolił mu tam umrzeć? Nie chciał znowu powrócić z martwym chłopcem w ramionach, jak piętnaście czy więcej lat temu, zaczynać wszystko od nowa: odbudowywać znowu całe życie. Nie, już nie. Był na to po prostu za stary.

Wstał z łóżka, wsunął stopy w stojące obok kapcie i przeciągnął się. Zauważył, że ma na sobie tylko długą, białą koszulę nocną. Wykrzywił się z obrzydzeniem. On – w bieli… To było dość denerwujące. Po chwili jednak wzruszył tylko ramionami i odwrócił się do swojego celu, którym był malutki pokoik obok gabinetu Poppy. Rzadko był używany, ostatni raz prawie pięć lat temu, tuż przed tym, jak Harry rozpoczął tu swoją naukę… No i oczywiście niedawno.

Powoli otwierał drzwi, zatrwożony. Obawiał się tego, co zastanie w środku. Wreszcie przemógł się, wziął głęboki wdech i wszedł do pokoju. Kostnica.

Nie było to ciemne miejsce, było tak samo jasne i pełne słońca jak całe skrzydło szpitalne. Pomarańczowe, żółte i złote promienie świeciły wszędzie, nawet w tym miejscu śmierci. Jeden z nich padał dokładnie na dziecięce ciało leżące na katafalku. Chłopiec wyglądał tak spokojnie, jakby tylko spał. Snape ostrożnie podszedł bliżej. Harry uśmiechał się leciutko. Snape nie zauważył tego dzień wcześniej, kiedy zabrał go ze sobą najdalej jak mógł od tamtego przeklętego miejsca… Uśmiechał się, zaakceptował swój los uśmiechając się, śmiejąc się… Z czego? Z oszukanego świata, który teraz stracił swojego zbawiciela, nigdy zresztą niepragnącego tego stanowiska? Z Voldemorta, który nie zdołał go złamać? Z niego, który zdradził go, zostawiając z tyłu…?

Zrobił kolejny krok.

Harry. Syn Quietusa. Ostatnia (i teraz stracona) nadzieja rodziny Snape'ów i, o ironio, również rodziny Potterów. Martwy syn jego martwego brata.

Zawiódł.

Zrobił ostatni krok i teraz stał obok mar. Harry nadal miał na sobie skrócone ubranie Snape'a, które ten byle jak pociął nożyczkami w pośpiechu. Czarne ubranie, pokryte błotem, kurzem i krwią w miejscach gdzie stare, niezaleczone rany otworzyły się podczas długiej ucieczki. Upadł na kolana w bólu. Te rany Harry otrzymał, kiedy byli jeszcze razem. Razem… A chłopak był obok niego, czasami przytulał się do niego i rozmawiali o ważnych i nieważnych rzeczach, zdarzeniach, osobach…

Byli razem i żyli.

Cierpieli, byli torturowani, byli maltretowani i głodzeni, ale byli razem. Po raz pierwszy w swoim przeklętym życiu czuł, że jest przy nim ktoś, nie tylko fizycznie, a teraz… Teraz to się skończyło, jak sen. Serce go bolało i myśli wirowały w jego głowie.

Odlatujemy…

Ostrożnie sięgnął i ujął zimną dłoń. Zimną jak lód wokół jego duszy i serca. Pogładził ją i przycisnął do niej czoło, zaciskając powieki.

Niecały dzień wcześniej ta sama dłoń dotykała go, te same ramiona przytulały go nieśmiało, te zamknięte teraz oczy były jasne, pełne życia i nadziei… Harry, syn Quietusa, jego bratanek, któremu obiecał być rodzicem, być z nim zawsze. A potem po prostu zostawił go za sobą, by został bezlitośnie zabity.

Dlaczego on? Czemu to nie jego zabili – Severusa Snape'a, podwójnego agenta, niegodnego zaufania, wstrętnego typa? Czemu to nie on został z tyłu?

Czy to była kara za jego grzechy?

Czy czas, jaki spędził w celi śmierci, nie wystarczył?

Czemu miał dalej cierpieć? Czemu jedna zła decyzja powodowała tyle bólu i cierpienia?

Czemu nie był w stanie poświęcić się za chłopca?

Pytania, na które nigdy nie będzie odpowiedzi.

Rozpaczliwe łkanie próbowało się wyrwać z jego duszy, ale nie potrafił płakać. Oczy były suche, a twarz nie wyrażała żadnych emocji. A od wewnątrz emocje go zabijały. Ścisnął mocniej lodowato zimną rękę. Gdyby tylko otrzymali kolejną szansę… Zrobiłby dla niego wszystko. Byłby dla niego ojcem, gdyby tylko Harry chciał. Dałby mu rodzinę, tak jak obiecał – myślał o tym poważnie również wtedy, nie tylko teraz. Ale teraz tak bardzo chciał pokazać chłopcu, albo jakiemukolwiek słuchającemu bogu, że on chciał… Że naprawdę, szczerze, poważnie był gotów to zrobić.

Zrobiłby wszystko dla chłopca. Oddałby swoje życie, gdyby to mogło wskrzesić Harry'ego… Zawiódł. Nie potrafił zrobić tego, co zrobili dla niego wszyscy rodzice: nie mógł umrzeć za chłopca. Więc to Harry umarł. Harry. Dusza Severusa wyła, błagała i pogrążała się w żalu. Jego twarz jednak pozostała bez emocji.

Światło utworzyło aureolę wokół głowy Harry'ego. Kruczo czarne włosy błyszczały, sprawiając wrażenie, że są białe z czerwonymi tonami… Ale bladość twarzy zdradzała gorzką i bolesną prawdę…

Pogłaskał delikatnie bladą twarz, nieposłuszne włosy. Odszedł. Odszedł na zawsze.

Też chciałby pójść za chłopcem. Odejść, tak jak on.

Nagle przypomniał sobie wcześniejsze słowa Harry'ego. Chciałbym cię o coś prosić, w razie gdyby coś mi się stało. Proszę, obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego. Nie będzie się obwiniał…

Harry wiedział.

Cholera! Harry wiedział. Skąd?

I dlaczego go nie ostrzegł? Mogliby tego uniknąć!

Albo i nie. Durne, głupie roztrząsanie co by było gdyby… Nie. Harry umarł. Znowu był sam, ale tym razem dokładnie wiedział, co stracił. Kiedy wcześniej był sam, nie tęsknił za towarzystwem tak bardzo jak teraz. Teraz dokładnie wiedział, co to znaczy dzielić życie z kimś, kto się troszczył, kto kochał…

– Severusie…

Podniósł głowę od zimnej dłoni i odwrócił się w kierunku drzwi.

– Albusie… – Nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Zdał sobie sprawę z tego, że drży.

Dyrektor podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu.

– Chodź, Severusie. Potrzebujesz więcej odpoczynku… Za tobą ciężkie przeżycia, a przed tobą wiele ciężkich jeszcze czeka.

Snape westchnął.

– Chcę zostać tutaj…

– Nie możesz. Nie zadręczaj się…

– To nie męczarnie, Albusie. – Pokręcił głową. – Ja tylko… Nie mogę go zostawić. Nie teraz.

– Będziesz miał jeszcze okazję się z nim pożegnać, Severusie. Ale za kilka godzin przyjdzie minister, by wysłuchać twojego zeznania…

– To nie będzie zwykłe przesłuchanie. Będą mnie przesłuchiwać tak bezwzględnie jak zawsze, Albusie.

– Nie sądzę…

– Zobaczysz. – Snape ponownie skierował wzrok na Harry'ego. – Nie chcę tego… Nie dzisiaj.

– To musi być zrobione.

– Wiem.

– Chcą również zbadać Harry'ego – rzekł dyrektor cicho.

Snape zadrżał, słysząc te słowa. Zbadać! Będą rzucać zaklęcia na martwe ciało, by się upewnić, czy to rzeczywiście Harry Potter. Rozbiorą go do naga, by zobaczyć wszystkie rany i sińce, których Harry nikomu nie zamierzał pokazywać, Snape był tego pewny.

I zmuszą również jego, by się rozebrał i pokazał swoje rany jako dowód, który dopiszą do akt – bardzo potężnych akt, ponad 3500 stron, Dumbledore mu kiedyś powiedział – razem z wyznaniem i świadectwami, oczywiście pod wpływem Veritaserum… Och, nie, nie znowu. Wsadzą go znowu do Azkabanu, bo będą potrzebowali kozła ofiarnego, którego będą mogli oskarżyć o śmierć słynnego Harry'ego Pottera…

Azkaban, gdzie byłby zmuszony ponownie przeżywać śmierć Harry'ego i Quietusa raz za razem, nieskończenie wiele razy. Całymi latami, aż do swojej śmierci. Nie. Raczej wolałby wrócić do komnat tortur Czarnego Pana, by szukać zapomnienia i wybaczenia…

– Albusie, proszę, nie pozwól im wtrącić mnie do Azkabanu – wyszeptał słabo. – Nawet na jeden dzień, proszę…

– Uspokój się, Severusie. Nie pozwolę im zabrać ciebie z Hogwartu, obiecuję.

Snape zamknął oczy.

– Dziękuję, Albusie…

Starszy mężczyzna pomógł mu powoli wstać i dojść do łóżka.

– Postaraj się przespać. Musisz dać im zeznanie o śmierci Harry'ego dzisiaj wieczorem. Chcę, żebyś doszedł do siebie i był na to gotowy.

Podał szklankę przyjacielowi.

– Eliksir Bezsennego Snu na trzy godziny. Wypij.

Snape skinął głową i wlał zawartość do gardła. Był już w łóżku i owinął się kocem, kiedy odpowiedział na słowa dyrektora:

– Nigdy nie dojdę do siebie.

Dumbledore spojrzał na leżącego mężczyznę z poczuciem winy.

– Przepraszam, Severusie – wyszeptał, chociaż Mistrz Eliksirów nie był pewny, za co dokładnie dyrektor go przepraszał.


Po trzech godzinach snu i lekkim posiłku Snape starał się ubrać. Mrużka, domowa skrzatka, przyniosła ubrania z jego szafy z lochów i poczuł się trochę lepiej zakładając swoje stare rzeczy, chociaż nie wiedział dlaczego. By zachować pozory? Cóż, to byłby najlepszy sposób: działać w sposób, do jakiego przywykł.

Ubieranie się nie było łatwą sprawą, zrozumiał to po nałożeniu spodni. Nigdy nie był gruby, ale teraz czuł, że jego własne rzeczy były dla niego zbyt obszerne. Musiał poprosić skrzatkę o pasek, by spodnie mu nie spadały. Pod swój zwykły czarny płaszcz założył prostą, czarną koszulę, by uniknąć długiego rozbierania się przed przedstawicielami Ministerstwa. Potem stwierdził, że nie jest w stanie zapiąć guzików i przegrał poważną walkę ze sznurówkami, ponieważ jego palce w obecnym stanie nie nadawały się do żadnych precyzyjnych ruchów. Musiał zawołać Mrużkę, by mu pomogła. Najpierw chciał spróbować zaklęcia (różdżką Quietusa, która nadal nie chciała słuchać jego rozkazów), ale nie pamiętał żadnego zaklęcia, którym mógłby się zapiąć, więc w końcu się poddał i poczekał, aż zrobi to skrzatka.

To było bardzo krępujące, prawie upokarzające.

W końcu był jednak gotowy, by pójść do gabinetu Dumbledore'a, gdzie zapewne już czekali na niego aurorzy. Tak, aurorzy, przypuszczał, że będzie ich co najmniej pięciu. I będzie miał wyjątkowe szczęście, jeśli uda mu się uniknąć pytań o uczucia i emocje… To była najgorsza część każdego przesłuchania: najpierw wypytywanie o uczucia, a później wyśmiewanie go.

Och, jak on nienawidził za to Longbottoma! Jego ulubiona zabawa!

Na szczęście ten przeklęty auror siedział u Świętym Mungo czekając cicho na swój kres. Nie zadawał już nikomu pytań i nie cieszył się z torturowania innych.

Starał się poruszać po znajomych korytarzach w taki sposób, w jak zawsze to robił, ale po prostu nie potrafił. Jego ruchy nie były już drapieżne i ciche. Nogi mu się trzęsły i czuł zawroty głowy, więc szedł powoli do gabinetu. Co jakiś czas musiał się zatrzymać i oprzeć o ścianę, by złapać oddech.

Kiedy wreszcie dotarł do pilnującej gabinetu Dumbledore'a chimery, zrozumiał, że nie zna hasła. Och, nie. Naprawdę nie chciał stać tu niekończące się minuty, wymieniając wszystkie możliwe słodycze i ciastka, jakie znał. Ulżyło mu, gdy usłyszał za plecami głos McGonagall.

– Mogę ci pomóc, Severusie? – zapytała cicho i Snape odsunął się od statuy.

– Będę bardzo wdzięczny, Minerwo. – Ukłonił się profesorce, która uśmiechnęła się do niego smutno.

– Harry Potter – wyszeptała Opiekunka Gryffindoru do chimery, która odsunęła się i przepuściła ich.

Snape opuścił głowę. Cóż, to było niespodziewane, ale i tak uznał to za miłe. Zatrzymali się na chwilę przed spiralnymi schodami.

– Dobrze się czujesz, Severusie? – zapytała zmartwiona kobieta.

Snape otworzył usta, by dać jej standardową odpowiedź, ale kiedy podniósł oczy i zauważył ślady łez w oczach koleżanki, zmienił zdanie.

– Nie, Minerwo. Nie czuję się dobrze. I nie czuję się gotowy na to… przesłuchanie.

McGonagall położyła uspokajająco rękę na ramieniu Snape'a.

– Albus, jako były auror, członek Wizengamotu i dyrektor tej szkoły, zastrzegł sobie prawo się do przesłuchiwania ciebie i Ministerstwo wyraziło na to zgodę. Nie zapyta cię o nic, co mogłoby cię zranić.

Natychmiastowa ulga zmyła zdenerwowanie Mistrza Eliksirów.

– Dziękuję, Minerwo. – Uśmiechnął się nieśmiało i profesor skinęła głową w odpowiedzi.

– Proszę, Severusie.

Jego ulga rozpłynęła się, kiedy wszedł do gabinetu dyrektora. Zbyt wiele osób było w pokoju. Ten idiota, minister Knot, dwóch aurorów w swoich typowych uniformach, Arcus Patil – oficjalny urzędnik ministerstwa, i dwóch nieznanych ludzi, którzy wyszli, kiedy tylko Snape wszedł. Więc to oni mieli zidentyfikować martwego chłopca… Identyfikatorzy…

– Usiądź proszę, Severusie. – Dumbledore wskazał ręką krzesło. – Ministrze? – Odwrócił się do nerwowego mężczyzny, który poruszył się niespokojnie na swoim krześle, kiedy zobaczył wysoką, ciemną postać wchodzącą do pokoju.

– Słuchaj, Dumbledore… Wolno ci go przesłuchać, ale musisz również zadać pytania, które ci napisałem… – Kiedy dyrektor przytaknął, dokończył: – Ale najpierw chcę zobaczyć te… fizyczne dowody…

– Dałem ci już pisemne zeznanie Madam Pomfrey na temat obrażeń Severusa i nie uważam, by było konieczne sprawdzanie tego w taki sposób…

– W porządku, Albusie – burknął nagle Mistrz Eliksirów. – Byłem na to przygotowany.

Wstał i zanim dyrektor zdążył otworzyć usta, odwrócił się, odłożył płaszcz na oparcie krzesła i zdjął koszulę bez rozpinania jej. Nie podniósł wzroku, stał tam ze wzrokiem wbitym w podłogę i stare wspomnienia wdarły się brutalnie do jego umysłu. Stare wspomnienia podobnych zdarzeń. Prawie czekał na wybuch śmiechu.

– Mam nadzieję, że to wystarczy. – Skrzywił się po chwili i widząc zdziwienie ministra dodał. – Twoi aurorzy, ministrze, zwykle nie zadowalają się tak krótkim przedstawieniem. – Jego głos był lodowaty i ostry. Spojrzał w stronę aurorów, którzy starali się unikać jego wzroku, zakłopotani. Patil jednak wstał i zbadał dokładnie rany. Snape miał ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu.

– Ręce, proszę – powiedział Patil uprzejmie, skończywszy oględziny jego ciała. Profesor zmarszczył brwi.

– Więc czytałeś zeznanie Poppy… – rzekł, ale pozwolił urzędnikowi obejrzeć również dłonie. Zwykle blade i eleganckie palce były teraz czerwone i spuchnięte. Patil pokiwał głową.

– Madam Pomfrey dobrze sobie z nimi poradziła, Severusie. Myślę, że będą w porządku za kilka tygodni…

Snape był zaskoczony jego miłym głosem i utkwił pytające spojrzenie w spokojnym mężczyźnie przed sobą.

Zaległa krótka cisza, dopóki minister nie powiedział:

– Możesz się ubrać.

Kiedy Snape usiadł z powrotem na krześle, Dumbledore wstał, obszedł swoje biurko i stanął twarzą w twarz ze Snape'em, trzymając w ręku z małą buteleczkę.

– Mam nadzieję, że to nie jest moje, Albusie… – Snape uśmiechnął się szyderczo. – Nie chcę powtarzać całej tej procedury tylko dlatego, że będą mnie podejrzewać o oszustwo…

– Nie, Severusie – przerwał mu dyrektor. – Pan Patil to przyniósł. Eliksir został zrobiony przez pana McCanna, oficjalnego Mistrza Eliksirów Ministerstwa. Czy to ci odpowiada?

– Oczywiście – uśmiechnął się sarkastycznie. – Całkowicie. Prawie zapomniałem jego smaku… Stary McCann i jego eliksiry. – Ponownie wykrzywił się ironicznie.

– Severusie, proszę! – powiedział Dumbledore niecierpliwie.

– W porządku – westchnął Snape, ale był bardzo zdenerwowany. Cała ta sytuacja była bardzo upokarzająca, ale oczywiście dyrektor nie czuł tego. Nigdy nie był w podobnej sytuacji i z pewnością nigdy nie musiał odpowiadać na pytania pod wpływem Veritaserum. Tym razem Snape był zupełnie niewinny, ale i tak był zmuszony przejść przez to, jakby był winny lub podejrzany. Och, jak on tego wszystkiego nienawidził! Ale posłusznie otworzył usta (przesłuchiwana osoba nie mogła dotknąć eliksiru) i natychmiast przypomniał sobie jak w klasie odgrażał się, że wleje Harry'emu Veritaserum do soku dyniowego. Wzdrygnął się. Był takim cholernym draniem… A teraz było za późno na skruchę.

Zamknął oczy. Nie zamierzał ich otwierać podczas całego tego procesu. W ten sposób było łatwiej wytrzymać.

Chłodny eliksir spłynął mu do gardła i nie musiał długo czekać na znajomy efekt: jakby silna ręka schwytała jego umysł boleśnie, zmuszając do zmierzenia się z własnymi błędami i grzechami, a tym razem nie był w stanie uciec przed poczuciem winy.

– Zwiąż go – usłyszał głos ministra. – Nie chcę by napadł na kogoś…

Obrzydliwy typ… Jakby nie wiedział, że przesłuchiwana osoba atakowała tylko w przypadku, jeśli zmuszano ją do odpowiadania na naprawdę osobiste i delikatne tematy.

Ile razy spałeś z dziewczyną? Z kim? Czy podobało ci się? Jak to dokładnie robiłeś? Dlaczego? Czy myłeś się przedtem? A potem? Czy panna Black krzyczała twoje imię kiedy… Nie! Nagle przypomniał sobie jak walczył z serum, jak za wszelką cenę starał się trzymać usta zamknięte, zacisnąć mocno zęby, ale to od samego początku była przegrana bitwa. Longbottom śmiał się z niego, kiedy próbował się uwolnić, uciec… Nie. Nie chciał nikogo atakować. Chciał tylko się schować i umrzeć ze wstydu…

– Nie, ministrze. Nie sądzę, by było to konieczne. – Głos Dumbledore'a przerwał nagle te wspomnienia.

– Zwiąż go. To nie prośba. To rozkaz. Moje osobiste bezpieczeństwo…

– Zrób to, Albusie – usłyszał własny głos. – Daj mu jeszcze trochę uciechy z upokarzania innej osoby… Nie człowieka jednak, tylko Śmierciożercy…

– Severusie! Nie jesteś aresztowany ani podejrzany, więc nie może kazać mi ciebie związać! – W głosie dyrektora zabrzmiał prawdziwy gniew.

– Domagam się tego albo sprawię, że będzie przesłuchiwany w Ministerstwie.

– Zrób to, Albusie i skończmy z tym – wysyczał Snape gniewnie. – Nie przeszkadza mi to. Chcę mieć to już za sobą.

Nie otworzył oczu, ale odwrócił głowę w stronę Patila.

– Arcusie, proszę, zrób to. Nie chcę siedzieć tutaj do jutra, – Znowu uśmiechnął się ironicznie, chociaż w jego głosie zabrakło zwykłej złośliwości.

– W porządku Severusie. Lego! – usłyszał łagodny głos Patila.

Snape poczuł jak jego ramiona i nogi zostały przytwierdzone do krzesła, starał się nie zadrżeć. Usłyszał, jak McGonagall z zaskoczeniem wciągnęła powietrze. Gdyby tylko wiedzieli…

– Jak się nazywasz?

Och, więc zaczęło się.

– Severus Nobilus Snape. – Jego głos był chłodny i monotonny.

– Czy jesteś Śmierciożercą?

Nie, Albusie, to nie było dobre pytanie. Jego ciało wyprężyło się, aż zabolał go kręgosłup. Po prostu nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Tak, teoretycznie był Śmierciożercą. Mroczny Znak był wypalony na jego ciele, na lewym przedramieniu. Ale nie był lojalnym sługą Voldemorta, więc nie był już Śmierciożercą.

– Czy jesteś lojalnym Śmierciożercą? – Dumbledore zmienił pytanie, kiedy ujrzał bolesny wyraz twarzy Snape'a.

– Nie. Opuściłem Voldemorta szesnaście lat temu i zacząłem szpiegować dla ciebie. – Jak tylko serum zawładnęło nim całkowicie, nie był w stanie wtrącić nutki sarkazmu do swojego głosu, chociaż próbował. Ku swojej satysfakcji usłyszał jak Knot zasyczał, słysząc imię Voldemorta wspomniane bez typowego strachu. Postanowił powtarzać to imię tak często, jak się da.

– Co stało się dwa tygodnie temu?

– Siedemnastego lipca zostałem wezwany przez Voldemorta. – Znów użył imienia, by podrażnić głupiego kretyna. – Zostałem zmuszony do uczestniczenia w torturowaniu Harolda Jamesa Pottera, który został schwytany przez lojalne sługi Voldemorta tego samego dnia. – Och, to było dobre. Słyszał zdenerwowany okrzyk Knota za każdym razem, gdy pojawiało się to imię.

– Dlaczego nie wróciłeś po zakończeniu tortur do Hogwartu?

– Ponieważ starałem się uratować życie Harry'ego i Voldemort zdecydował się poddać nas dłuższym torturom w Koszmarnym Dworze. Voldemort umieścił nas razem i byliśmy torturowani na różne sposoby przez dwa tygodnie. Byliśmy w lochach dworu, uwięzieni, więc nie mogłem wrócić i złożyć raportu. – Dwa razy by zaszokować idiotę.

– Czy Potter zginął podczas tych tortur?

– Nie. Zginął, gdy próbowaliśmy uciec. Śmierciożerca, niejaki Peter Pettigrew, rzucił na niego zabijające zaklęcie. Nie mogłem go ocalić. Zginął na moich oczach. Wtedy go zabrałem i wróciłem do Hogwartu.

– Czy skrzywdziłeś go podczas tych dwóch tygodni?

– Tak, skrzywdziłem go pierwszego dnia. Potrzebowałem czasu, by go uratować i zdecydowałem się wziąć udział w rzucaniu zaklęć.

– Czy użyłeś zaklęć Niewybaczalnych?

– Nie.

– Czy później go skrzywdziłeś?

– Nie.

Dumbledore spojrzał na kartkę leżącą na jego biurku.

– Czy Potter wykazywał jakiekolwiek oznaki niekompetencji? Zachowywał się podejrzanie?

Chociaż Snape postanowił wcześniej trzymać oczy zamknięte, teraz nagle je otworzył.

– Co? Podejrzanie? Nie, oczywiście, że nie. Cały czas był w doskonałym stanie psychicznym. – W jego głosie nie było oznak szoku, co było typowym skutkiem ubocznym serum.

– Czy wspominał o śmierci Cedrika Diggory'ego?

– Tak. Powiedział, że Cedrik Diggory został zabity przez tego samego Śmierciożercę, Petera Pettigrew, o którym już wcześniej wspominałem, na rozkaz Voldemorta.

– Czy wykazywał jakieś oznaki zainteresowania czarną magią?

– Nie, ani trochę. Wręcz przeciwnie. Oparł się kuszeniu Voldemorta, chociaż ten wielokrotnie starał się przekonać chłopca.

Dumbledore skinął głową i odwrócił się do zirytowanego Knota.

– Myślę, że to wystarczy, ministrze – powiedział z naciskiem. – Nie zamierzam zadawać więcej pytań panu Snape'owi. Usłyszałeś jego zeznanie. Odpowiedział na wszystkie zadane pytania.

– Ale… W historii było wiele dziur…

– Naturalnie, w historii było wiele dziur, ministrze. Ale myślę, że to, co usłyszeliśmy, wystarczy. Nie chcę siedzieć tutaj do jutra, słuchając wszystkich szczegółów ich niewoli, które nie są potrzebne, by wyjaśnić okoliczności śmierci Harolda Jamesa Pottera, a pan Snape jest całkowicie niewinny jego śmierci. Nie zgadzam się na zadawanie mu kolejnych pytań dotyczących jego lub Harry'ego Pottera, ich upokorzeń czy innych rzeczy zbyt osobistych, by odpowiadać na nie pod wpływem serum. Pan Snape nie jest podejrzany, jest świadkiem i nie mamy prawa kontynuować przesłuchiwania.

– Dyrektor Dumbledore ma rację, proszę pana. – Patil wstał spokojnie. – Pan Snape nie popełnił żadnych przestępstw, więc nie mamy prawa zadawać mu osobistych pytań, jeżeli nie może odpowiadać na nie dobrowolnie.

Knot się wściekł.

– Bronisz Śmierciożercy?

– Byłego Śmierciożercy, ministrze, który został uniewinniony przez Wizengamot piętnaście lat temu.

Nagłe pukanie przerwało kłótnię.

– Proszę wejść! – powiedział Dumbledore. Dwóch identyfikatorów weszło do pokoju.

– Zrobiliśmy to, panie ministrze.

– I co…? – zapytał niecierpliwie Knot.

– Potwierdziliśmy, że martwy chłopiec jest z całą pewnością synem Lily Evans i Jamesa Pottera, urodzonym trzydziestego pierwszego lipca 1980, zmarłym trzydziestego pierwszego lipca 1995. Oto zgoda na pogrzeb. – Urzędnik podał dokument dyrektorowi. – Musicie pochować go w ciągu dwóch dni. Rzuciliśmy na niego ochronne zaklęcie, więc żadna część jego ciała nie zostanie zabrana i użyta w nielegalnym celu. Jego grób zostanie zapieczętowany przez ministerstwo i pilnowany przez następne dwa tygodnie, dopóki potencjalne właściwości magiczne nie znikną ze zwłok.

Zimna, nieczuła przemowa zabolała Snape'a. Zwłoki! Mówili o Harrym! Nie o jakiejś rzeczy, która mogła być użyta w nielegalnym celu! Szarpnął się, ale nadal był przykuty do krzesła.

– Dobrze – przytaknął Dumbledore. – W takim razie myślę, że skończyliśmy.

Wyprowadził całą grupę za drzwi i Snape został sam w gabinecie. Nadal przykuty do krzesła, niezdolny do żadnego ruchu. Cholera! Dumbledore się zestarzał… Ale wróci lada moment, na szczęście. Przynajmniej był sam, przedstawiciele ministerstwa wyszli.

Znowu zamknął oczy i ponownie zobaczył twarz Harry'ego, jak usiadł obok niego, czekając na słowa pocieszenia i akceptacji… Przynajmniej nie wyparł się tych słów przed dzieckiem. Przynajmniej chłopak umarł ze świadomością, że Snape go zaakceptował i troszczył się o niego…

Rozwścieczony głos przerwał jego rozmyślania.

– I co? Jesteś teraz szczęśliwy, prawda? – Gorzki głos zaatakował go brutalnie.

Snape otworzył oczy i natychmiast całe jego ciało napięło się. Przed nim stał Black, nienawiść i smutek mieszały się na jego twarzy. Snape chciał wstać, ale magiczne więzy przykuły go mocno do krzesła. Cholera! Usta Blacka wygięły się w okrutnym uśmiechu.

– Nie jestem szczęśliwy, Black. Ani trochę – odpowiedział Mistrz Eliksirów na pytanie przez zaciśnięte zęby. „Płynny Imperius", jak ktoś kiedyś nazwał Veritaserum. Dokładnie tym było. Ministerstwo jednak, nic w tym dziwnego, nie uważało go za niewybaczalne. Jasna wersja Imperius, by mieć władzę nad każdym, który to wypije.

– Może nie podoba ci się twoja obecna sytuacja i niepokoisz się, co, oślizgły Ślizgonie? Ty przywiązany, a ja wolny?

Harry mylił się co do Blacka. Ten wstrętny kundel był okrutnym i brutalnym bydlakiem, niczym więcej. A on znowu musiał odpowiedzieć.

– Tak, nienawidzę cię i nienawidzę tej sytuacji, Black, ale nie jestem zaniepokojony. – Zaczął się pocić od bezsensownej walki, próbując trzymać usta zamknięte. Na próżno. Serum było po prostu zbyt silne.

– Naprawdę? – Bezlitosny uśmiech rozszerzył się na twarzy jego wroga. – Dlaczego? Twoje marzenie się spełniło. Harry umarł, nie ma już żadnego Pottera na świecie. Remus umiera, uzdrowiciele uważają, że nie przeżyje nocy! – Kiedy Black zaczął wrzeszczeć, Snape zauważył ślady bólu na znienawidzonej twarzy. – Ministerstwo mnie ściga. Peter nas zdradził. A ty nie jesteś szczęśliwy! Dlaczego, Snape? Powiedz mi! Czy to za mało dla ciebie? Przykro mi, nie zabiję się na twoich oczach, by spełnić twoje marzenie! – Na koniec Black krzyczał resztką oddechu.

Przed odpowiedzią Snape pomyślał, że Black zachowywał się jakby on też wypił serum. Każdy ból, strach był w nim widoczny jak na dłoni i Snape poczuł litość dla niego.

– Nie chciałem, aby Harry umarł – odpowiedział spokojnie, nie walcząc już z płynącymi słowami. – Starałem się go uratować, ale zawiodłem. I przykro mi z powodu Lupina…

Oczy Blacka rozszerzyły się w niedowierzaniu. Podszedł bliżej i złapał Snape'a agresywnie za ramię.

– Co jest, draniu? – Ton jego głosu był teraz groźny. – To twoja nowa zabawa, grać kochającego i troskliwego Mistrza Eliksirów Hogwartu?

– Puść moje ramię, Black. Nie żartuję. Nie zauważyłeś, że jestem zmuszony odpowiadać przez te przeklęte serum i zmuszasz mnie do wyznawania moich uczuć, głupi bydlaku?

Zabrzmiało to całkiem zabawnie. Powiedzieć „głupi bydlaku" całkowicie neutralnym głosem… Black cofnął się.

– Och, Boże… – wyszeptał. – Och, nie… Nie… Ale ze mnie cholerny idiota…

Podniósł różdżkę i wskazał nią na Snape'a. Ten uniósł brwi, zaskoczony. Czy Black chciał go zabić? Zrobiłby mu przysługę, ale… Nie.

– Libero – powiedział Black i więzy zniknęły. Snape jednak nie poruszył się.

– Więc? – zapytał Black po chwili. – Na co czekasz? No dalej, walnij mnie, idioto! – krzyknął na niego nerwowo. Snape pokręcił głową z rozbawieniem. Nie rozumiał, o co chodziło Blackowi.

– Czemu miałbym cię uderzyć? – Owszem, miałby wiele powodów, ale był ciekawy interpretacji kundla.

Tym razem to Black uśmiechnął się krzywo.

– Ponieważ cię zaatakowałem i wykorzystałem twoją sytuację, Snape. Z pewnością zauważyłeś… – Odwrócił twarz.

– Pytania? – głos Mistrza Eliksirów był nadal spokojny.

– Nie planowałem tego… Nie brałem pod uwagę, że serum… Przepraszam.

– Co…? – Snape z pewnością źle zrozumiał ostatnie słowo. Powinien umyć uszy. A może tortury…

– Wiem, co to znaczy… być przesłuchiwanym. Być zmuszonym opowiadać o rzeczach, o których nie chcesz myśleć, albo które są zbyt osobiste, by… Więc przepraszam, Snape. Byłem głupim bydlakiem, tak jak powiedziałeś.

Myślę, że jeśli dasz mu szansę… on przeprosi… zabrzmiało echo słów Harry'ego. Harry miał rację. Harry to powiedział i miał rację. Emocje znowu go zalały, opuścił głowę i schował twarz w dłoniach. Harry…

– Co się stało, Snape? – Głos Blacka był teraz zmartwiony, ale głupi kundel nie zdawał sobie sprawy, że Snape nadal był pod działaniem serum. Jęknął, ale i tak odpowiedział.

– Harry… Harry powiedział mi, że przeprosisz, jeśli dam ci szansę… Miał rację… Ale on nie żyje… – wymamrotał przez dłonie.

– Ty… Ty z nim rozmawiałeś? – Czyste niedowierzanie brzmiało w głosie Blacka. Boże, czy on naprawdę zachowywał się jak taki wredny typ?

– Oczywiście, idioto. Byliśmy w tej samej celi przez dwa tygodnie.

– I jak…? Co…?

Snape uśmiechnął się ironicznie.

– Serum nie zadziała, dopóki nie zadasz dokładnego i poprawnie sformułowanego pytania…

– Och nie… – Black zrozumiał, że znowu zadawał pytania Snape'owi. – Ja tylko…

– Jesteś zupełnym idiotą, Black.

Black westchnął, przytaknął i spojrzał na Snape'a.

– Lubiłeś Harry'ego – oświadczył. To nie było pytanie, pomyślał Snape. Black był ostrożny. Więc mógł odpowiedzieć według własnej woli. Snape zastanawiał się przez chwilę.

Cóż, co powinien odpowiedzieć? Tak, oczywiście, że lubił Harry'ego. Nawet więcej, pokochał go, kiedy byli razem, ale… To nie powinno obchodzić Blacka, prawda? Harry umarł i…

Harry umarł. A Black również kochał chłopaka. I stracił go, tak jak Snape. Był w żałobie jak on. W sumie, miał prawo poznać odpowiedź.

I mógł zapytać o to wprost, ale nie zrobił tego. Więc zasługiwał na to, by wiedzieć. Przynajmniej część. Oczywiście, nie zbyt osobistą część.

– Tak, lubiłem go. Pogodziliśmy się, kiedy zobaczyłem jak cierpi i wytrzymuje to. Zmieniłem o nim zdanie. Zachowywał się bardzo dojrzale. Był bardzo silny, Black. Nigdy nie widziałem, by ktoś zachowywał się tak dzielnie jak on. I… I zginął w ostatnim momencie, kiedy wolność była już tak blisko… – Opuścił głowę, kiedy powiedział ostatnie, ciche słowa. – Nie umiałem go ocalić, Black. To była moja wina…

– Ee… Ja… Ja tak nie uważam, Snape – wymamrotał Black i zaczerwienił się. – Było was tylko dwóch przeciwko głównym siłom Voldemorta.

– Ocalił mnie przed dementorami i dlatego nie miał już czasu, by walczyć ze Śmierciożercami… To stało się z mojego powodu… – Dlaczego powiedział to wszystko temu przeklętemu kundlowi? Dlaczego pokazał mu swoją słabość?

– Remus też mnie ocalił przed dementorami tamtej nocy… Nie mogłem z nimi walczyć. To dlatego nie zauważył zbliżających się wilkołaków, a teraz umiera… – Przynajmniej Black nie wykorzystał jego słabości. Wręcz przeciwnie, pokazał nawet własną. Potem Black westchnął i dodał: – Myślę, że straciliśmy za dużo na tej wojnie, a ona dopiero się zaczęła. I… Jesteśmy po tej samej stronie, więc… Chyba już czas, by odłożyć na bok pewne rzeczy…

Snape spojrzał na Blacka.

– Czy myślisz o zawieszeniu broni?

– Nie. – Black pokręcił głową. – Nie o zawieszeniu broni. Oferuję pokój.

Przez chwilę panowała głęboka cisza i Black wyciągnął rękę. Snape spojrzał na wyciągniętą dłoń, potem na twarz Blacka.

– Pokój? – zapytał poważnie.

– Tak. Pokój – odpowiedział Black stanowczo.

– W porządku. – Snape skinął głową i przyjął dłoń Blacka. – Syriuszu… – dodał.

– Severusie… – odpowiedział Black. – Przepraszam za wszystko… Za Quietusa…

Ręka Snape'a zadrżała, kiedy usłyszał imię swojego brata, padające z ust Blacka. Chciał rzucić jakąś ostrą ripostę, ale powstrzymał go odgłos otwieranych drzwi.

Wszedł dyrektor z małą, brązowowłosą dziewczynką. Black zamarł, gdy ich zobaczył.

– Albusie… To znaczy… Remus… – wyjąkał przerażony. – Nie umarł, prawda?

– Nie, Syriuszu. Dziewczynka potrzebuje po prostu kogoś, kto się nią zajmie i powiedziała, że Remus wyznaczył to zadanie tobie.

Snape pozwolił sobie na odrobinę radości z widoku czystego szoku i zakłopotania Blacka.

– Ale… Ale ja nie wiem, co robić… – Black poruszył się niepewnie. Dumbledore wypuścił rękę dziewczynki.

– Mamy inny problem, Syriuszu, bardziej poważny. Nie wiem, gdzie mógłbyś się zatrzymać, do czasu, aż Remus wyzdrowieje…

– Wyzdrowieje niedługo? – Mętne oczy Blacka nagle ożywiły się. – Myślisz, że…?

– Tak. Poppy powiedziała, że w ciągu kilku tygodni. Ale do tego czasu musimy znaleźć dla was obojga jakieś miejsce… Nadal jesteś poszukiwany, Syriuszu, ponieważ minister najwyraźniej nie uznaje zeznań Severusa również w sprawie Harry'ego…

Harry… Znowu Harry. Snape nagle zobaczył twarz chłopca, kiedy ten bronił Syriusza… A on wtedy na niego nawrzeszczał… Och, to on był idiotą, nie Black. Gdyby wiedział, że nie mieli czasu na takie głupie kłótnie…

– Mogą zamieszkać w moim domu, Albusie. – Nie był pewny, dlaczego powiedział te słowa. Może dla Harry'ego? Z pewnością byłoby to jego życzeniem, gdyby żył… – Jest wystarczająco duży. Będzie tam dość miejsca dla wszystkich, bez konieczności ciągłego widywania się… – dodał, widząc zaskoczony wzrok dyrektora.

– Ale wy dwaj…

– To już skończone, Albusie – westchnął Black. Dumbledore spojrzał się pytająco na Mistrza Eliksirów, a ten przytaknął.

– Nie mogę uwierzyć… – powiedział, ale Snape uchwycił cień kpiny w jego głosie.

– Zaplanowałeś to, prawda? – zapytał krzyżując ręce na piersi. Dyrektor nie odpowiedział, ale mały uśmieszek ukazał się na jego twarzy. – Powinienem był wiedzieć… A jak się ona nazywa? – zmienił nagle temat.

– Ee… Ania – odpowiedział Black zamiast dziewczynki. Mała stała nieruchomo i patrzyła na nich nieśmiało.

– Z pewnością ma też jakieś nazwisko, prawda? – Spojrzał ponuro na Blacka i zwrócił się do dziewczynki. – Jak się nazywasz? – zapytał belferskim tonem.

– Anna Black, proszę pana – powiedziała mała dziewczynka posłusznie i Mistrz Eliksirów poczuł, że świat zawirował wokół niego.

– Och, nie… – jęknął Black, wtórując jego własnym myślom. – To nie może być prawda.