Wersja z dnia: 19.06.2011
15. POWIEDZ ŻEGNAJ I… WITAJ
Saudade, Saudade
Saudade, Saudade
Nic nie trwa wiecznie
Ale niektóre rzeczy kończą się zbyt szybko
Teraz te fascynujące pola
To tylko nudne, puste pokoje
Ale cóż za szczęście nam pokazały...
Zamknij książkę,
Nigdy juz się nie dowiemy
Saudade, Saudade
Chris Rea – Saudade
–––––
Następny dzień był dla Snape'a mglistym ciągiem zdarzeń. Mężczyźni i kobiety przybywali z całego świata, maski smutku jednakowo zasłaniały neutralność, ciekawość, strach a nawet radość i ulgę. Oficjalne wizyty w kostnicy…
„Co teraz robić?" – to było najczęstszym pytaniem.
„Widocznie nie był taki silny, skoro zwykła klątwa zdołała go zabić… Może nie był zbawcą naszego świata…" – to kolejna popularna opinia.
„Słyszałem, że Sam Wiesz Kto zamęczył go na śmierć…" – mówili dobrze poinformowani.
„Był torturowany przez dwa tygodnie…" – dodawali ci, którzy mieli krewnych w Ministerstwie.
„Mój kuzyn pracuje w Ministerstwie i słyszał, że Potter chciał zostać nowym Czarnym Panem i to dlatego Sam Wiesz Kto postanowił go zabić…" – to był już szczyt. Snape domyślił się, że to była opinia samego Knota. Dodawano też, oczywiście, że to on – Severus Snape – zabił chłopca. Ale w tym wypadku pojawiało się pytanie: czy Mistrz Eliksirów zrobił słusznie zabijając go, czy też nie.
Słyszał wiele zdań podobnych do tych, bez końca. Po kilku godzinach Snape się poddał i wycofał do lochów, by spędzić w samotności resztę dnia, aż do nocy. Ostatniej nocy z Harrym przed pogrzebem… Serce mu pękało. Usiadł przed kominkiem i patrzył w ciemność całymi godzinami. Potem przyszedł Black z tą małą, zakłopotaną dziewczynką, więc uciekł ze swoich własnych komnat. Długo wędrował po Zakazanym Lesie. Tak bardzo chciał porozmawiać z Dumbledore'em, ale dyrektor był zbyt zajęty przygotowaniami do pogrzebu i nie miał dla niego czasu.
Chciał zażądać od niego wyjaśnień w sprawie sekretnego pokrewieństwa jego i Harry'ego. Zapytać, dlaczego dyrektor trzymał to w tajemnicy przez piętnaście lat. Ale musiał poczekać. Po pogrzebie… Wtedy zapyta o wszystko. Zasługiwał na jakieś odpowiedzi. A nawet więcej. Zasługiwał na wszystkie odpowiedzi. Tak, już nie był szpiegiem. Teraz wolno mu było poznać tajne wiadomości. To już nie zagrozi Zakonowi ani jasnej stronie.
A jeśli nadal nie zasługiwał, by walczyć po jasnej stronie? Czy naprawdę był „jasny"? Przed ich wspólną niewolą Snape uważał się za bydlaka o kamiennym sercu, który zmienił strony jedynie z egoistycznego powodu, nieprzekonany o słuszności poglądów Dumbledore'a i ideałów jego zwolenników. Wcześniej zawsze uważał, że najważniejszą rzeczą w życiu jest moc, a po zmianie po prostu starał się znaleźć tę moc we wszystkim, oprócz czarnej magii… I nawet mu się to udawało. Ale dzięki Harry'emu zrozumiał coś jeszcze. Po pierwsze jego związek z Quietusem. Fakt, że miłość do brata sprawiła, że był w stanie odejść od Największego Bydlaka raz na zawsze. Kochał kogoś mocniej niż władzę. I powód, dla jakiego zmienił strony, nie był taki samolubny: wybranie szpiegowania zamiast zwykłej próby zemsty na swoich rodzicach czy Voldemorcie było najtrudniejszą i najcięższą drogą.
Ale… czy to znaczyło, że był jasny? Że zasługiwał, aby walczyć po jasnej stronie?
Nie.
Z pewnością nie. Zwykły uczynek nie wystarczy, by zmienić go w „jasnego". Był mrocznym potomkiem mrocznej rodziny, winnym niewyobrażalnych zbrodni, niezasługującym na czyjekolwiek zaufanie, tak jak nie zasługiwał również na zaufanie Harry'ego – zdradził go, zostawiając za sobą…
Nagły i dziwny dźwięk przerwał jego mroczne myśli. Ktoś był blisko niego… Wycie? Wilkołak? Snape przestraszył się, potem wyjął różdżkę i wskazał nią w kierunku odgłosu. Czekał. Nic się nie wydarzyło. Czy w ogóle ktokolwiek tam był? Westchnął i postanowił rozejrzeć się trochę, aby sprawdzić…
Przed nim znajdowała się mała polana. I był na niej Hagrid. Hagrid ze swoim brzydkim psem, siedzący za drzewem, opierający się o pień i płaczący rozpaczliwie. Półolbrzym obejmował psa ramionami, schował twarz w jego karku i płakał, krzyczał i wył z bólu.
Był to pierwszy szczery smutek, jaki Snape zobaczył od dłuższego czasu. Stał jak skamieniały na przeciwległym krańcu polany. Wyglądało na to, że Hagrid go nie zauważył. Snape wiedział, że jego kolega był dość sentymentalną osobą i nie wstydził się płakać przy tłumie ludzi. A teraz fakt, że schował się przed wszystkimi innymi, oznaczał, że to co widział Mistrz Eliksirów, nie było tylko zwykłym sentymentalizmem. To był ból tak głęboki, posępny i wszechogarniający jak jego własny…
Kiedy tak stał, patrząc na półolbrzyma, poczuł nagle pewien rodzaj zazdrości. Zazdrościł Hagridowi tego, że potrafił płakać, załamać się, dać upust swoim uczuciom w taki sposób. Sam bardzo chciał płakać, pozwolić swoim łzom płynąć po twarzy, dopóki nie będzie w stanie oddychać, myśleć, żyć znowu… Ale nie mógł, może nigdy nie zdoła. To musiała być jego kara. Nigdy nie znajdzie spokoju, którego szukał. Nigdy nie znajdzie odkupienia.
Jego serce było jak kamień. Był mroczny. Należał do ciemności.
Harry, może on mógł go przed tym ocalić. Ale teraz Harry zginął, a on został w ciemności, w każdym istniejącym znaczeniu tego przeklętego słowa. I to bolało. To bolało bardziej, niż wszystkie tamte zaklęcia, tortury, bardziej niż dziesięć tysięcy Cruciatus i Tormenta razem wziętych. To było jak bezsilne przyglądanie się torturom Harry'ego…
Tortury Harry'ego… Po nich podnosił ciało chłopca, zanosił je z powrotem do ich celi i Harry się budził. Zawsze się budził. Był wyjątkowo silny i pełen życia. Czy to z powodu aury miłości, jaka otaczała go z powodu poświęcenia jego rodziców? Nie wiedział, nie obchodziło go to. Liczyło się to, że Harry budził się za każdym razem…
Nagle poczuł węszący mokry nos koło twarzy i usłyszał łagodny głos z góry:
– W porządku, psorze?
Chciał odwarknąć gniewnie coś nieprzyjemnego, kiedy zrozumiał, że klęczy na ziemi chowając twarz w dłoniach i dygocąc. Ten cholerny pies musiał przyprowadzić Hagrida do niego.
– Zostaw mnie samego, Hagridzie – powiedział wreszcie najspokojniej jak potrafił. Potem dodał: – Proszę.
Hagrid postał jeszcze chwilę, potem odwrócił się i odszedł.
Snape opanował się jakoś i wstał. Musiał być silny, przynajmniej do jutrzejszego wieczora. Potem, po pogrzebie, będzie miał wystarczająco dużo czasu na smutek, na załamanie czy na cokolwiek innego. Jeszcze tylko jeden dzień do przetrzymania. Należało pokazać światu, że nadal jest tą osobą, co zwykle. Nic innego nie miało znaczenia. Wszyscy wiedzieli, że był z Potterem w piekle, dzięki „dyskrecji" Ministerstwa. Teraz wszyscy będą szukali na nim znaków, które zdradziłyby, co właściwie zaszło między nimi. I co ten Bydlak im zrobił.
Godność aż do końca. Jeżeli był w stanie wytrzymać i pokazać swoją godność przed Voldemortem, nie zawiedzie przed głupimi węszącymi idiotami. Nie.
Nie zmieni się w płaczące dziecko, szaleńca czy bohatera o złamanym sercu. Zostanie tym kim był: Severusem Nobilusem (Nobilusem na miłość boską!) Snape'em, Mistrzem Eliksirów pierwszej klasy, profesorem Hogwartu, Opiekunem Slytherinu (tak, oczywiście, że pozostanie opiekunem!), dumnym i bezwzględnym jak zawsze, wstrętnym, wrednym typem, wiecznym samotnikiem.
Wędrował po lesie przez długie godziny pogrążony w myślach. Jednak kiedy wreszcie wrócił do szkoły, zobaczył, że tłum nie zmniejszył się. Nawet jeszcze wzrósł. W sali wejściowej stała liczna, rudowłosa grupka. Zupełnie jakby na niego czekała.
Weasleyowie. Przyjaciele Harry'ego.
Nie rozmawiali o nich zbyt wiele podczas niewoli. Może dlatego, że to Snape zawsze opowiadał historie. Ale za każdym razem, gdy Harry ich wspominał, czuło się jak bardzo zależało mu na swoich przyjaciołach, szczególnie na Ronie Weasleyu i pannie Granger… Kolejni ludzie, którym powinien coś powiedzieć. Dlaczego? Nie czuł się gotowy na coś takiego. Nie, nie był gotowy, zupełnie nie!
Właściwie to wręcz nie znosił młodego Weasleya. Za bardzo przypominał mu Blacka. Nagłe wybuchy emocji i nieprzemyślane decyzje, ciągłe użalanie się nad sobą, i całkowity brak nadzwyczajnych (zwyczajnych również) zdolności… No dobrze, może po prostu zbyt ostro go oceniał, ale nic nie mógł na to poradzić.
Gdy zauważyli wysoką postać profesora wchodzącą do sali, wszyscy zamilkli.
Snape rozzłościł się, kiedy dziesięć par oczu skierowało się na niego. Nie powiedział słowa, tylko skinął głową na powitanie w ich kierunku i skierował się do lochów. Ale zanim odwrócił od nich wzrok, nagle poczuł się nieswojo. Zauważył coś było w oczach Weasleyów… coś podobnego do wstrętu. Nigdy go nie lubili, żadne z dzieci i żadne z rodziców, ale ta nienawiść była zbyt nagła i wręcz przesadna.
Wzdrygnął się w duchu i poszedł swoją drogą, ale ulżyło mu, kiedy wydostał się z holu. Zatrzymał się na chwilę i odetchnął głęboko, by otrząsnąć się z szoku. Oparty o ścianę, starał się pokonać fizyczne i psychiczne zmęczenie. Jego ciało nie zostało jeszcze wyleczone. Bolały go kości, blizny paliły, palce pulsowały. Czuł się zagubiony i tęsknił za czymś, za kimś… Za kimś, komu by na nim zależało. Za Albusem? Może. Ale Albus nie miał dla niego czasu. Jeszcze nie teraz.
I właściwie to chciał Harry'ego. Tylko żeby tu był, nic więcej.
Harry.
Postanowił, że weźmie prysznic, zmieni ubranie i wróci do kostnicy. Miał nadzieję się, że nikt nie zechce odwiedzać martwego chłopca w nocy.
– Czy jesteś pewny, że wolno nam…? – zapytała Hermiona drżącym głosem.
– Nie obchodzi mnie, czy nam wolno czy nie. On był moim najlepszym przyjacielem. Chcę go zobaczyć ostatni raz i nie obchodzi mnie, co dyrektor, czy moi rodzice powiedzą, jak się dowiedzą. Nie obchodzi mnie to! Możesz to zrozumieć? – Ostatnie słowa zabrzmiały raczej histerycznie, ale Ron na to nie zważał. Drżał odkąd dowiedział się przerażających wieści o Harrym, kiedy jego ojciec wrócił z pracy w Ministerstwie kilka godzin temu…
Po prostu nie mógł w to uwierzyć.
Harry – martwy?
Jak to mogła być prawda?
Harry nie mógł umrzeć, prawda? Przeżył wszystko. Przeżył spotkanie z Voldemortem w pierwszej klasie, Komnatę Tajemnic, dementorów, wiele wypadków podczas gry w quidditcha, Turniej Trójmagiczny, przeżył również jego zdradę – zadrżał na tę myśl – więc nie mógł umrzeć. Nie. Po prostu nie mógł! Zawsze udawało mu się przeżyć, Chłopiec Który Zawsze Przeżywał.
Ron był absolutnie zdecydowany zobaczyć Harry'ego przed… przed pogrzebem. Zanim ziemia całkowicie go przykryje, zanim ostatecznie pożegna się ze światem.
Jego rodzice nie zgodzili się, ale to go nie obchodziło. Chciał zobaczyć Harry'ego, by się upewnić. By być w stanie pogodzić się z tym faktem.
Ale… Jak? Dlaczego?
Ciągnął wstrząśniętą i protestującą Hermionę za sobą.
Zatrzymali się przed drzwiami kostnicy, bojąc się widoku, jaki na nich czekał.
– Nie mogę… – jęknęła cicho Hermiona. – Ron, nie chcę go zobaczyć martwego. Nie chcę w to uwierzyć. Nie, proszę, nie.
– Musimy, Hermiona… Jeżeli chcemy być pewni, musimy zobaczyć czy to prawda…
– Nie będziemy już potem mieli nadziei, Ron… – zdołała powiedzieć. Jej gardło ścisnęło się tak bardzo, że ledwie mogła oddychać.
– Chcę wiedzieć na pewno. Nie ufam Dumbledore'owi… ani Ministerstwu. Już nie – rzekł Ron, kiedy pomyślał o rzeczach, o których powiedział im w sekrecie kilka dni temu Percy. Rodzice zachowywali się tak dziwnie… Nie wiedział, czy powinien podzielić się tą wyjątkową informacją z Hermioną. Wciągnął głęboko powietrze i powoli otworzył drzwi, starając się być zupełnie cicho.
– Ron… – usłyszał błagalny głos przyjaciółki, ale nie zwracał na to uwagi. Wszedł do ciemnego pokoju. W półmroku paliły się tylko dwie pochodnie. W centrum pokoju stał katafalk i na nim… na nim leżał Harry.
Zdecydowanie Harry. Nie mógł pomylić go z nikim innym.
Widok przyprawił go o szok tak wielki, musiał wziąć głęboki wdech. Harry, który nie miał rodziny i ciepła w swoim życiu. Tylko jego i Hermionę… A oni byli tylko głupimi dzieciakami…
Oddychaj, nakazał sobie.
Harry, o którego był zawsze zazdrosny.
Oddychaj!
Harry, którego zdradził.
Oddychaj!
Harry, którego nigdy nie kochał tak bardzo, jak na to zasługiwał…
Oddychaj.
Harry, który był człowiekiem jak każdy, włącznie z nim.
Oddychaj.
Harry, o którym zawsze myślał, że jest ponad wszystkimi.
A był tylko człowiekiem. Pełnym uczuć. Pełnym zamiarów. Marzeń. Bólu. Słabości.
A teraz był martwy.
Harry… Głęboki wdech. Znowu i znowu. Jego oddech stawał się coraz szybszy, aż pokój zaczął wokół niego wirować.
Harry umarł. Pewien etap jego życia się skończył. Nagle i brutalnie. I wiedział, że już nigdy nic nie będzie takie same.
Harry umarł. Wojna się zaczęła. Dzieciństwo zostało im wydarte. Raz na zawsze.
Upadł na podłogę, nieprzytomny.
Kiedy Hermiona usłyszała z pokoju cichy odgłos upadku, zaczęła podejrzewać, że w środku stało się coś złego. Zbierając wszystkie wewnętrzne siły weszła do środka. Odważyła się tylko na jedno spojrzenie w kierunku leżącego ciała i podeszła do bezwładnego ciała Rona.
– Ron, Ron – zawołała przestraszona, łapiąc go za ramię. – Obudź się, Ron, proszę…
Ale Ron nie zamierzał się budzić. Hermiona była zrozpaczona. Ron potrzebował pomocy, ale nie chciała zostawić go samego w tym miejscu. Nadal oddychał za szybko i przekonała się, że ma zbyt szybki puls.
– Ron. – Potrząsnęła omdlałym ciałem. – Obudź się, Ron. – Ostatnie słowo powiedziała już na wpół spanikowana.
Zaczęła się trząść. Była sama z dwojgiem przyjaciół, z których jeden leżał martwy, drugi nieprzytomny. Musiała nagle zachować się i myśleć jak dorosła, ale nie mogła. Nie, nie teraz. Nie w tych okolicznościach.
Poczuła łzy na policzkach.
– Ron, proszę… – wymamrotała i podniosła wzrok. – Harry, proszę, ktokolwiek…
I zaczęła płakać rozpaczliwie.
Harry już nie żył. Co będzie, jeśli Ron również umrze?
Potrząsnęła Ronem na nowo, szlochając.
– Ron, Harry, proszę. – Trzęsła się cała coraz bardziej. – Proszę, proszę…
Nic już nie widziała przez łzy. Cały świat stał się jedną wielką plamą dookoła niej. Mrugające latarnie, spokojna twarz Harry'ego i bezwładne ciało Rona… Zaczęła głośno płakać i napięcie całego dnia uwolniło się w niej. Znów widziała twarz pana Weasleya, kiedy powiedział po prostu: „Harry nie żyje." Uparte protesty Rona: „To nie może być prawda! Tato! Powiedz, że nie…!" Zaszokowane twarze jej rodziców. Nerwowe spojrzenia Weasleyów (podejrzewała, że trzymali coś w sekrecie i nie chcieli się tym z nią podzielić). Podróż do Hogwartu, krótka rozmowa z dyrektorem… Jakby wszystko to działo się komuś innemu, a ona tylko obserwowała te zdarzenia z zewnątrz… Aż do teraz.
Najchętniej pobiegłaby do swojej matki, by się wypłakać, ale jej rodzice pojechali, aby sprowadzić Dursleyów na pogrzeb… I musiała się zająć nieprzytomnym Ronem… To było zbyt wiele.
A Harry był naprawdę martwy. Nie było wątpliwości.
Klęczała obok Rona ze spuszczoną głową, wstrząsana płaczem.
Nagle poczuła lekkie dotknięcie na ramieniu.
– Panno Granger? – zapytał znajomy głos. – Co się stało?
– Ron… zemdlał… – Starała się przecisnąć słowa przez gardło, ale to było strasznie trudne. Ledwo mogła oddychać. Była zachrypnięta.
Właściciel znajomego głosu podniósł ciało Rona i wyszedł z pokoju, ale Hermiona nie była w stanie wstać. Klęczała na podłodze, gapiąc się z przerażeniem w przestrzeń. Słyszała tamten głos rozmawiający cicho ze szkolną pielęgniarką. Potem znowu delikatne dotknięcie ręką jej ramienia…
– Panno Granger… Będzie lepiej, jak wstaniesz i pójdziesz do łóżka… Musisz być jutro silna.
Zadrżała mocniej, słysząc te słowa. Jutro… Jutro nie będzie już odwrotu. Coś się skończy na zawsze i nic już nie będzie takie same.
– Mamo… – wymamrotała, płacząc. Chciała swojej matki z powrotem, chciała się do niej przytulić i wypłakać, tak jak zawsze to robiła, gdy była małym dzieckiem… Ale jej matka wyjechała, zostawiła ją w najtrudniejszym momencie jej życia. Kiedy to dotarło do Hermiony, rozpłakała się jeszcze mocniej i upadła na podłogę jak Ron. Z tą jedną różnicą, że ona była przytomna, straszliwie świadoma. Chociaż starała się zemdleć – tak byłoby łatwiej.
Potem ktoś ją podniósł, tak jak wcześniej Rona, i została wyniesiona z tego przerażającego pokoju, którego już nigdy nie zamierzała oglądać. Przycisnęła głowę do ramienia niosącego ją mężczyzny i mamrotała bezsensowne słowa. Położono ją na łóżku, ktoś przykrył ją kocem. Dalej płakała cicho.
– Potrzebują Eliksiru Bezsennego Snu, Poppy – powiedział znajomy głos.
– Chwileczkę, Severusie – westchnęła pielęgniarka. – Prawie skończyłam z młodym Weasleyem.
– Jest w szoku?
– Tak. Hiperwentylował się. Cóż, nie powinien był odwiedzać kostnicy w środku nocy…
– Harry był jego najlepszym przyjacielem. Chciał się z nim zobaczyć, po raz ostatni w życiu, Poppy – odparł Mistrz Eliksirów niezwykle łagodnym głosem i wytarł twarz Hermiony chusteczką.
– Co za szczęście, że tam poszedłeś…
– Tak… – szepnął.
– A panna Granger? Co z nią? – zapytała Madam Pomfrey.
– Też chyba doznała szoku, chociaż jest przytomna. Czy czujesz się lepiej, panno Granger?
Hermiona tylko kiwnęła głową, patrząc z niedowierzaniem na profesora. Dlaczego Snape zachowywał się zupełnie jak nie on? To było takie dziwne… Kiedy tylko znowu była w stanie mówić, odwróciła głowę w stronę profesora eliksirów.
– Proszę pana, dlaczego przyszedł pan teraz do kostnicy? – Pytanie było bardzo ciche, ale Snape doskonale je słyszał. Odwrócił się do dziewczyny i powiedział bardzo dziwnym i odległym głosem:
– Z tego samego powodu co Ronald Weasley. Też chciałem się pożegnać z Harrym…
Harry… Snape dwa razy użył jego imienia… I był taki smutny… Czy powodem jego niezwykłego zachowania był szok z powodu śmierci Harry'ego? Dumbledore powiedział, że byli razem przez dwa tygodnie w jednej celi… Może surowy profesor miał jednak jakieś uczucia…
Po chwili Snape podał jej szklankę eliksiru do wypicia. Hermiona wypiła go posłusznie i położyła się na łóżku. Zanim zasnęła, powiedziała cicho:
– Dziękuję, profesorze…
Snape uśmiechnął się smutno i pogłaskał dziewczynę po długich włosach.
– Proszę. Dobranoc.
Starania Ministerstwa, by utrzymać wszystko w tajemnicy przed mugolami, spełzły na niczym. Śmierć słynnego Harry'ego Pottera zaszokowała czarodziejskie społeczeństwo całego świata, nie tylko Anglii. I o ile podczas rozgrywek o Puchar Świata w Quidditcha było wystarczająco dużo czasu, by właściwie zaplanować przybycie ludzi, teraz go zabrakło. Ludzie zaczęli przybywać dzień wcześniej i praktycznie dokonali inwazji na Hogsmeade oraz pobliskie mugolskie wioski i miasteczka. W Hogwarcie wolno było przebywać tylko studentom i ich rodzinom.
Ogromnie różniło się to od pogrzebu jego brata, pomyślał Snape. Wtedy było obecnych tylko kilka osób: nauczyciele, paru znajomych ze szkoły, kilkoro innych przyjaciół i załamana, pogrążona w żałobie Lily Evans oraz towarzyszący jej blady James Potter. I nikt więcej.
Quietus urodził się w ciszy, żył w ciszy i umarł w ciszy. I nie był tym zawiedziony czy zgorzkniały: Quietus kochał ciszę.
Tak jak Harry. On jednak został zmuszony do życia w centrum uwagi (teraz Snape zaczął rozumieć decyzję Dumbledore'a o pozostawieniu go u Dursleyów), oceniany przez pryzmat swojej blizny i poświęcenia matki… A on nigdy niczego nie chciał, prócz ciszy i miejsca, do którego mógłby powracać. Chciał tylko należeć, być akceptowanym, być kochanym.
Za późno.
Snape siedział w kostnicy obok Harry'ego. Zostało już tylko kilka minut… I będzie po wszystkim…
– Severusie, proszę cię na chwilę – usłyszał nagle głos Dumbledore'a.
Cholera! Nie teraz!
– Czego chcesz, Albus? – Nie mógł powstrzymać się od sarkastycznego tonu. Wewnątrz był kompletnie przerażony tym, co miało nadejść. – Dlaczego nie możesz mnie zostawić samego…?
– Jest tu rodzina Harry'ego. Chcą z tobą mówić…
Snape wykrzywił się szyderczo. Rodzina? Dursleyowie? Śmieszne. Zerwał się na nogi i wymaszerował z kostnicy. Dursleyowie. Rodzina, która zmieniła życie Harry'ego w piekło, bardziej niż on na lekcjach eliksirów.
Ale w momencie, w którym jego wzrok napotkał Petunię Dursley, zatrzymał się zaskoczony.
– Ty…? – zapytał niepewnie.
– Ty! – wykrzyknęła kobieta w odpowiedzi.
Vernon nagle bardzo zbladł. Dudley, widząc dziwne zachowanie ojca oraz wysoką, ciemną i groźną postać, na próżno starał się schować na plecami ojca.
Snape skrzyżował ręce na piersi.
– Tak, to ja – warknął chłodno.
– Znacie się? – Dumbledore był zaskoczony. – Skąd?
– Ten… człowiek był jednym z tych, którzy zaatakowali mają rodzinę. – Petunia wskazała głową na groźną postać.
– Nie ja atakowałem. Uratowałem życie twojej siostry – odpowiedział gniewnie Mistrz Eliksirów.
– Oczywiście. – Twarz Petunii zaczerwieniła się. – Zostawiłeś po sobie trzech zabitych ludzi i moją siostrę w szoku, z twojego powodu! Czemu była taka zdenerwowana, jeśli faktycznie ją uratowałeś? Może chciała umrzeć, co?
Snape spojrzał na nią gniewnie.
– Powody jej złego samopoczucia nie są twoją sprawą…
– Ty jesteś głównym powodem, dla jakiego nienawidzę takich jak ty… Dziwolągów! – Kobieta wypluła ostatnie słowo gniewnie. – Tacy jak ty zabili moich rodziców. Byłeś jednym z nich. Morderca.
– Zabiłem tych trzech w samoobronie… – zaczął Snape, ale Petunia znowu mu przerwała.
– A więc zabiłeś ich! Nic dziwnego, że Lily nie chciała więcej widzieć takich jak ty… Co za szkoda, że ten… ten Potter przyszedł i znowu ją zabrał. Nic dziwnego, że w końcu zginęła!
– Jak śmiesz… – warknął gniewnie Mistrz Eliksirów, ale Petunia ponownie mu przerwała.
– Śmierć chłopaka też jest winą takich jak ty! Gdybyście zostawili go w spokoju, nadal by żył…
– Tak! Nadal by żył, zamknięty w komórce pod schodami, pogardzany i odrzucony!
– Może masz rację, ale by żył, w przeciwieństwie do mojej głupiej siostry i tego jej przemądrzałego męża!
– Istnienie i życie nie są tym samym – syknął Snape, jego oczy błyszczały wściekle. Tracił nad sobą panowanie. Chciał kontynuować, ale ręka Dumbledore'a zacisnęła się mocno na jego ramieniu.
– Severusie, pani Dursley, proszę… To nie jest odpowiednie miejsce ani czas, by rozmawiać o takich rzeczach i z pewnością nie w taki sposób. – Zwrócił się do swojego kolegi. – Wszyscy popełniliśmy pomyłki i zgrzeszyliśmy przeciwko Harry'emu. Żadne z nas nie ma prawa oceniać innych za jego czy jej czyny…
Chociaż ton Dumbledore'a był łagodny, słowa uderzyły ostro w Mistrza Eliksirów. Przypomniały mu o jego winach, jego postępowaniu. Opuścił głowę i przełknął ślinę.
– Przepraszam, Albusie. Nie powinienem był krzyczeć…
Kiedy pani Dursley uspokoiła się, wzruszyła ramionami.
– Przynieśliśmy jego… rzeczy – oświadczyła w końcu z nutką obrzydzenia w głosie. – Nie potrzebujemy ich.
– Dziękuję. – Dyrektor skinął uprzejmie głową. – Co do majątku Harry'ego, zablokowałem jego konto w Banku Gringotta.
Kiedy Dumbledore spojrzał na Snape'a, ten wzruszył ramionami.
– Czego ode mnie chcesz, Albus? Nie potrzebuję jego pieniędzy…
Ku jego zdziwieniu pan Dursley wymamrotał pod nosem podobną odpowiedź.
– W porządku – oświadczył w końcu Dumbledore. – Pozostanie zablokowane, dopóki nie zdecydujemy, co dalej…
Dusił się, kiedy wkładali małe i kruche ciało do trumny. Chciał krzyczeć, wyć z bólu, jęczeć, chciał go z powrotem… Ręce mu drżały, nogi się pod nim uginały, kiedy szedł za Harrym, towarzysząc mu w ostatniej drodze… Widział młodego Weasleya i pannę Granger, jak idą obok niego, ale nie przeszkadzało mu to. Nie zauważył nienawistnych spojrzeń Weasleya, ani wdzięcznego wzroku Hermiony. Stawiał tylko jedną nogę za drugą, czując obok milczącą, dodającą otuchy obecność Dumbledore'a.
Zamglony wzrok.
Ból.
Ból! Jakby rozpalony do białości kawałek żelaza przeszywał jego pierś. Wszystko bolało. Bolało bardziej niż jakikolwiek ból fizyczny, bardziej niż dziesięciokrotne Cruciatus, bardziej niż cokolwiek przedtem.
Ale dalej szedł… Żywy trup… Nie był skazany na śmierć, ale tak właśnie się czuł. Jego życie nie było niczym innym niż długą agonią. Był skazany na życie. Jakie to… obrzydliwe.
Potrząsnął głową, raz i drugi.
Grób… Grób Potterów: ten sam, w którym pochowani byli starzy Potterowie, a potem James i Lily, która w rzeczywistości była ukochaną Quietusa… A teraz Harry Snape będzie pochowany obok nich… Ale Potterowie na to zasługiwali.
Cholera, jak oni na to zasługiwali!
Ale… Quietus też na to zasługiwał… Aby jego syn był pochowany obok niego.
Ale Snape nie był w stanie otworzyć ust, by zaprotestować.
Nie. Harry uważał siebie za syna Pottera. Dowiedział się prawdy o Quietusie i Lily Evans dopiero kilka godzin przed śmiercią… Tak, grób Potterów był właściwym dla niego miejscem.
Poczuł się winny i zdradzony jednocześnie. Czyja to była wina?
A potem cała ta koszmarna procedura… Przemowa Dumbledore'a, potem długa i nudna mowa ministra… Potem opuszczenie trumny do dołu i pierwsza gruda ziemi na jej wieku… Musiał się oprzeć na dyrektorze, aby nie upaść na oczach całego czarodziejskiego świata. Zrobił to jednak najdyskretniej jak mógł. Zauważył, że Black to widzi.
Kundel stał po przeciwległej stronie grobu (użył eliksiru wielosokowego) podtrzymywany przez Fletchera. Nie wyglądał ani trochę lepiej niż on.
Granger trzęsła się z ogromnego bólu, dzieciak Weasleyów jednak wyglądał jakby był skamieniały i nadal pod wpływem potężnego szoku. Snape miał nadzieję, że nie zemdleje znowu.
Podczas całej uroczystości Snape nie słyszał żadnego głosu ani hałasu. Był całkowicie ogłuszony. Ale odgłosy ziemi sypanej na trumnę były zbyt ostre i dotarły do jego sparaliżowanego umysłu, powodując więcej bólu, niż to wydawało się możliwe…
Kiedy ziemia przykryła już trumnę i goście zaczęli się rozchodzić, Snape opuścił dyrektora.
Opuścił wszystkich. Silna i nagła potrzeba odwiedzenia opuszczonego grobu brata zajmowała każdą jego myśl. Więc poszedł tam.
Grób był taki samotny… Taki prawdziwie porzucony… Snape'owi zrobiło się wstyd. Prawie go nie odwiedzał, tylko raz w roku – drugiego grudnia. By pamiętać, by utwierdzić się w decyzji o walce z ciemną stroną… Potrzebował tego. Potrzebował takiego wsparcia w swoim samotnym życiu. To dawało mu siłę, by dalej trwać, chociaż nienawidził samego istnienia.
Upadł na ziemię. Był wdzięczny, że nikt go nie widzi.
Leżał tak przez długi czas, ukrywając twarz w rękach, walcząc o płacz, o ulgę płaczu, ale nie umiał płakać…
Dlaczego?
– Quietus, Quietus, wybacz mi, zawiodłem… To moja wina, że twój syn umarł. Powinienem bardziej uważać. Powinienem poświęcić mu więcej uwagi. Powinienem bardziej kochać. Zawiodłem…
Znowu, i znowu…
Tym razem nie czuł ulgi i utwierdzenia. Jakby Quietus postanowił opuścić go ostatecznie i zupełnie. Może tylko czekał na swojego syna? Palce Snape'a wbiły się w ziemię, drapał ją i kamienie w strasznym bólu. Jak to bolało!
Quietus go opuścił. Został sam. Bardziej samotny niż kiedykolwiek wcześniej. Jak miał teraz dalej żyć? Jak miał nosić swoją zwyczajną maskę (czy to rzeczywiście była tylko maska?) obojętności i nienawiści? Nie potrafił już nienawidzić… Nie nienawidził Voldemorta, nie nienawidził Pettigrewa, nie nienawidził również Dumbledore'a, nie, już nie.
– Severusie, czas wracać do szkoły… – usłyszał miękki głos Dumbledore'a wzywający go. – Już późno. Wszyscy już poszli.
Dyrektor pomógł mu wstać.
– Nawet Quietus zostawił mnie, Albusie – wymamrotał zachrypniętym głosem. – Nawet on myśli, że nie zasługuję na odrobinę spokoju…
– Ciii, Severusie, uspokój się…
– Nie mogę, Albusie! – krzyknął z rozpaczą. – Po prostu nie mogę! Aż do dzisiaj, za każdym razem, gdy odwiedzałem grób Quietusa, ja… ja otrzymywałem pewien rodzaj pocieszenia i siły, jakiej szukałem… I spokoju, małego i kruchego spokoju, mogłem go tu znaleźć, ale teraz…
– Jesteś zbyt wyczerpany emocjonalnie, Severusie. Odnajdziesz swój spokój, uwierz mi…
– Jak mogę ci wierzyć, Albusie?
Zatrzymali się. Dyrektor rzucił w jego stronę zdziwione spojrzenie.
– Dlaczego myślisz, że nie zasługuję już na twoje zaufanie?
Snape już otworzył usta, by wykrzyczeć gniewnie odpowiedź starszemu mężczyźnie, ale zauważył, że każdy mógł ich usłyszeć, więc odwrócił się i wzruszył ramionami.
– Powiem ci, jak tylko będziemy mogli porozmawiać bardziej prywatnie.
Nieprzyjemna cisza zaległa między nimi.
– Więc wiesz – westchnął Dumbledore po chwili.
Snape tylko przytaknął.
– Skąd?
– Albusie… – rzekł drwiąco. – Mieliśmy dwa tygodnie na rozmowy. I my po prostu… odkryliśmy to.
– Więc… dlatego tak ci na nim zależało. – Dyrektor nagle posmutniał.
– Nie, Albusie. – Mistrz Eliksirów spojrzał na niego ze złością. – Strasznie się mylisz. Gdyby nawet Harry nie był tym, kim był, i tak by mi na nim zależało. On… on był po prostu dobrym dzieciakiem, Albus. Dzieciakiem o dobrym sercu, kochającym i troskliwym. Byłem taki szczęśliwy, kiedy powiedział, że cieszy się, że jest moim krewnym… – Potrząsnął głową. Czy to miało jeszcze jakieś znaczenie?
Kiedy dotarli do wejścia, Dumbledore zatrzymał się i spojrzał na Snape'a.
– Przepraszam, Severusie – powiedział cicho.
– To nie zmieni przeszłości, Albusie – odpowiedział gorzko i odwrócił się w kierunku wejścia do lochów, zostawiając starego mężczyznę za sobą.
Kiedy dotarł do swojego – na szczęście wolnego od Blacka – pokoju, znowu stracił opanowanie. Upadł na kolana obok krzesła, oparł głowę na poręczy.
To był koniec.
Koniec tego wszystkiego.
Co mógł teraz zrobić?
Klęczał tak przez długie minuty, kiedy ciche pukanie przerwało ciszę.
Nie odpowiedział.
Drzwi za nim otworzyły się.
Tylko dyrektor był tak zuchwały, by w taki sposób naruszyć w jego prywatność.
– Zostaw mnie samego, Albusie. Proszę.
– Nie jestem dyrektorem, Severusie – powiedział znajomy, zbyt znajomy, głos za jego plecami.
Zadrżał.
Świetnie! Nawet nie musiał zasypiać, by mieć koszmary!
Potrząsnął tylko głową.
– Nie.
– Severusie…
– Nie.
– Proszę pana…
Teraz głos zabrzmiał tuż obok niego. Uniósł powoli i ostrożnie głowę z poręczy fotela.
Potem zamrugał.
I znowu zamrugał.
Widmo nie chciało zniknąć. Obok niego stał… Nie, to nie mogła być prawda! Tam stał Harry. Żywy. Czy tylko wyglądał na żywego?
– Co jest, Potter? Postanowiłeś dołączyć do Jęczącej Marty, Krwawego Barona i Irytka? A może zdecydowałeś się mnie nawiedzać? – zapytał sucho.
– Ja żyję, Severus. Nie umarłem. – Głos chłopca brzmiał spokojnie, ale jego oczy były pełne łez. – Błagałem dyrektora, by ci powiedział, ale on się uparł…
– To nie może być prawda… Widziałem twoje ciało. Leżałeś w kostnicy. Włożono cię do trumny i pochowano, widziałem to, każdy moment. Widziałem to! – krzyknął Snape z rozpaczą.
Potem… Chłopak podszedł bliżej i ukląkł obok Severusa.
– Ja żyję…
Snape wyciągnął rękę i dotknął twarzy klęczącej postaci. Powoli. Ostrożnie. Z nadzieją.
Palcami wyczuł ciało. Ciepłe ciało. I wilgoć: łzy.
Łzy płynęły po twarzy Harry'ego.
– Ja żyję, profesorze.
– Harry…
Wtedy to się stało. Jakby runął mur wokół niego. Mur zbudowany z goryczy, smutku, desperacji i bólu. Nagle poczuł życie… Znowu życie. Objął mocno chłopca, przycisnął go do piersi i po raz pierwszy od piętnastu lat zapłakał. Zapłakał jak tylko mężczyźni potrafią: wstrząsał nim cichy szloch, łzy zmoczyły głowę i ramię chłopaka, a on płakał przez niekończące się minuty…
Harry przytulił go wzajemnie, uścisnął mocno, uspokajająco.
– Ja żyję, Severusie. Ja żyję.
