Ziewn¹³. Farmerz¹tko dyskutowa³o zawziêcie z Zackiem. Od d³u¿szej chwili poœwiêca³ tej rozmowie tyle uwagi, co faktowi, ¿e za oknem by³o morze. Jakaœ mucha usiad³a mu na nosie. Strz¹chn¹³ j¹ niecierpliwym ruchem. Owad z bzykiem przefrun¹³ w okolice owej dysputy, co sprawi³o, ¿e jego ¿ycie uleg³o koñcowi.

Drzwi otworzy³y siê. Won z³apa³ siê na tym, ¿e pos³a³ ku nim gniewne spojrzenie, poniewa¿ otwieranie drzwi oznacza³o tylko i li May. Szczególnie ten rodzaj otwierania drzwi, który sprawi³, ¿e zd¹¿y³y zajêczeæ na zawiasach, skrzypn¹æ, wydaæ jeszcze ca³y zestaw odg³osów i ma³o z zawiasów nie wylecieæ, zanim osoba otwieraj¹ca je przekroczy³a próg.

Przy³apa³ siê jednak na tym, ¿e jego spojrzenie z gniewnego zmieni³o siê w zaskoczone, zdumione, a potem coraz bardziej maœlane.

Jego oczom ukaza³a siê m³oda dziewczyna, najprawdopodobniej maj¹ca nieca³e dwadzieœcia lat - mo¿e siedemnaœcie, mo¿e dziewiêtnaœcie - o piêknych, br¹zowych w³osach do pasa, lekko ko³ysz¹cych siê przy ka¿dym kroku, niesamowicie puszystych, którym smaczku dodawa³y dwa jasne pasemka po bokach. Oczy dziewczyny by³y o wejrzeniu zadziornym, aczkolwiek powiewa³y romantyzmem. Owa istota odziana by³a w jakieœ spodnie i kurtkê, co niezbyt do niej pasowa³o. Won bez zmru¿enia oka obdarzy³by j¹ mianem nimfy', a to poci¹ga³o za sob¹ lekkie, pow³óczyste suknie, najlepiej w takich kolorach jak szmaragd. A mo¿e srebro. Albo z³oto. ¯aden nie by³ godny spoczywaæ na jej delikatnych ramionach, okalaæ jej delikatn¹ skórê... Otrz¹sn¹³ siê, bowiem anio³ w ludzkiej skórze by³ ³askaw wypowiedzieæ nastêpuj¹ce s³owa:

- To tutaj ktoœ mieszka?

- Yyyhm - zdo³a³ wykrztusiæ - Tutaj jest sklep. I dzisiaj jest tego, no, dzieñ, kiedy rozdajemy darmowe prezenty! - oœwiadczy³ ze zdecydowaniem w g³osie, po czym wskaza³ skrzynkê pomarañczy przed kantorkiem - Wybierz coœ sobie.

- Naprawdê? - dziewczyna uœmiechnê³a siê z rozbawieniem i zatopi³a bia³e z¹bki w jednej z pomarañczy - Umm.. Pyszna! No, dziêkujê! Mia³am szczêœcie, ¿e wpad³am! To ja lecê! Pa!

Trzasnê³y drzwi.

- Dzieñ darmowych prezentów? - zainteresowa³ siê Zack, siêgaj¹c do skrzynki.

- To s¹ moje pomarañcze! Niedawno je sprowadzi³em NA W£ASN¥ rêkê! - oburzy³ siê lekko Won.

- Ja tylko wybieram prezent! - odpar³ Zack, przerzucaj¹c owoce.

Won uderzy³ go w rêkê, niczym niesforne zwierz¹tko, tym bardziej, ¿e farmerek te¿ siê zbli¿a³.

- Dzieñ darmowych prezentów siê skoñczy³. Trzeba p³aciæ.

Won przy³apa³ siê na tym, ¿e gwar rozmów i ha³as w karczmie nieznoœnie go irytuje. Poczu³ niejasne uczucie wdziêcznoœci do Zacka, ¿e nie musi siê gnieœæ w tym t³oku. Przetar³ oczy, po czym z³owi³ k¹tem oka postaæ Karen. Us³ysza³, ¿e Zack podszed³ do ich stolika z piwem. Machialnie wzi¹³ swoje i zapyta³, staraj¹c siê, aby to brzmia³o niewinnie:

- Kim jest w³aœciwie ta dziewczyna?

- Co? - wymamrowa³ Zack, prze³ykaj¹c trunek - A, chodzi ci o Jeffównê?

- Kogo?

- No, Karen, córka Jeffa i Sashy - poci¹gn¹³ kolejny ³yk, otar³ rêkawem usta i doda³ - Niez³a z niej lasencja, trzeba przyznaæ, ale ugania siê za ni¹ Rick z Poultry. I kto wie, czy nie Jake.

- Kto? - zapyta³ nieco oszo³omiony Won, przygnieciony nat³okiem informacji. Piwa jeszcze nie tkn¹³.

- No, Jake! Czemu nie pijesz?

- Yyy... ale kim jest Jake?

Zack spojrza³ na niego, jakby obawia³ siê o jego zmys³y i klepki.

- Farmer z Yesterdaya!

- A, farmer z farmy? - zapyta³ Won, pragn¹c jednoczeœnie zacz¹æ wrzeszczeæ. A wydawa³o by siê, ¿e Mineral Town to dziura, a on nie mo¿e spamiêtaæ tej garstki mieszkañców. Ale przecie¿ obiecywa³ siê nie mieszaæ.

- Tak. Z Yesterday Farm - Zack wrêcz literowa³ wypowiedŸ.

- I Rick z Poultry Farm, czyli tej drobiowej? - upewni³ siê jeszcze.

Zack, zajêty opró¿nianiem swego kufla i rzucaniem podejrzliwych spojrzeñ to na Wona, to na drugi, pe³ny kufel, jakby nie mog¹c siê zdecydowaæ, z czym jest bardziej nie w porz¹dku, skin¹³ tylko g³ow¹.

- A Karen to mieszka gdzie?

- Nu, z rodzicami.

- Z Sash¹ i Jef-eee-fem, tak? No, ale gdzie?

Zack spojrza³ na niego tym razem wyj¹tkowo badawczo.

- Nie wiesz?

- Nie kojarzê miejsc z imionami jakoœ - odpar³ wymijaj¹co - Wiêc?

- No, przecie w jedynym sklepie w mieœcie!

- Aaa, no tam. Nie mog³eœ od razu?

Zack postuka³ siê w czo³o i ponownie wbi³ wzrok pe³en czegoœ, co przypomina³o pretensjê, w jego kufel. Won, który obecnie niezbyt przytomnie bawi³ siê jego uchem, nagle drgn¹³. Karen, podtrzymuj¹c w wyj¹tkowo niepewny sposób szeœæ butelek wina ramionami, odsunê³a sobie krzes³o od jakiegoœ stolika i przysiad³a siê do Dukea. Skin¹³ jej g³ow¹, a ona odpowiedzia³a tym samym, jednoczeœnie profesjonalnym ruchem stawiaj¹c butelki na blacie.

- Mam propozycjê - zaczê³a tajemniczo i Won uœwiadomi³ sobie, ¿e gwar musia³ byæ jednak jego wymys³em, bo wszystko s³yszy ca³kiem wyraŸnie.

- Tak...? - rzuci³ obojêtnie Duke.

- Yhy. Tego. Co powiesz na zawody w piciu alkoholu? Przegrywa ten, kto pierwszy traci sprawnoϾ do normalnego funkcjonowania.

- A wygran¹?

- Có¿... jak wiesz, sklep ojczulka nieco siê ostatnio zad³u¿y³. Jeœli wygram, anulujesz d³ug, a jeœli nie - bêdê ci winna drugie tyle.

- Rodzice wiedz¹?

Karen spojrza³a na niego tym samym spojrzeniem, których szeregiem Zack patrzy³ przed chwil¹ na Wona. Zaœmia³a siê krótko i sztucznie.

- Zwariowa³eœ? Jasne, ¿e nie.

- A jeœli przegrasz? Jak im to powiesz?

Wzruszy³a ramionami.

- Wygram.

- No có¿, niech bêdzie.

Karen parsknê³a lekko, otwieraj¹c pierwsz¹ butelkê. Won obserwowa³ to wszystko z szeroko otwartymi oczami.

- Pijesz to piwo czy nie? - wyburcza³ Zack.

- Co... tego... w sumie to wiesz.. nawet nie próbowa³em. Jak chcesz, mo¿esz wypiæ - odpar³ niezbyt przytomnie Won - Karen jest alkoholiczk¹?

- Pijaczk¹. Nie wiedzia³eœ? Jak ty chodzisz, z g³ow¹ w chmurach? Jasne, ¿e tak. Ka¿dy wie.

- A jak przegra ten zak³ad?

- Ona? Wygra.

- Ale jak czêsto ona pije?

- Jak ma okazjê.

Won powróci³ do obserwowania Karen i musia³ z niezadowoleniem przyznaæ, ¿e lakoniczne odpowiedzi Zacka pokrywa³y siê z rzeczywistoœci¹. O ile Duke po szybko prze³ykanych kieliszkach stawa³ siê bardziej nietrzeŸwy ni¿ trzeŸwy, po Karen wci¹¿ nie by³o znaæ jakiœ szczególnych zmian. Co najwy¿ej lekkie zadr¿enie g³osu przy proszeniu o kolejne butelki. A przecie¿ Duke, by³o nie by³o, to w³aœciciel winiarni. I on mia³ przegraæ z jak¹œ dziewuch¹? 'Z anio³em. Z tak delikatnym stworzeniem... o paskudnych przyzwyczajeniach...', pomyœla³ gorzko Won, próbuj¹c zrobiæ w umyœle miejsce dla tej informacji.

Zauwa¿y³, ¿e osoby znajduj¹ce siê w karczmie najczêœciej obserwowa³y te zawody z umiarkowanym zainteresowaniem. Ich miny œwiadczy³y jednak o tym, ¿e od pocz¹tku znali wynik zak³adu. 'Ile ona mo¿e mieæ lat?', zastanowi³ siê Won. Chocia¿ z drugiej strony, gdy opuszcza³ dom rodzinny by³ pewnie m³odszy od niej. 'I znowu myœlê jak jakiœ dziadyga...', stwierdzi³ smêtnie.

Zack wypi³ kufel Wona, zamówi³ jeszcze dwa, po czym by³ zmuszony wypiæ obydwa. Stwierdzaj¹c, ¿e Won raczej nie kontaktuje z rzeczywistoœci¹, powiedzia³, ¿e wraca do domu. Won skin¹³ g³ow¹ i wymrucza³ coœ niewyraŸnie. Zack przyj¹³ to jako odmowê towarzyszenia mu w powrocie. Zap³aci³ wiêc i wyszed³.

Won zosta³, bo chcia³ mimo wszystko poznaæ rezultat zawodów. Jednoczeœnie dotar³o do niego, ze Zack u¿y³ s³owa 'dom'. 'Przecie¿ to rozlatuj¹ca siê cha³upa...', myœla³ niezbyt jasno, mimo, ¿e przecie¿ nic w koñcu nie wypi³ 'May to pyskaty upiór, ale mia³a racjê. Jest w kiepskim stanie, a czynimy j¹ jeszcze gorsz¹. W dodatku nawet nie jest moja. Ja nie mam domu. Nigdy nie mia³em. Zack mówi³ o tym jedynie w swoim kontekœcie. Nie powinienem siê ³udziæ... Ja... nigdy... nie...'

Nagle karczma, Karen, Duke, Mineral Town i ogólnie otoczenie zniknê³o jakby we mgle. Zobaczy³ okolice swojego dzieciñstwa, miejsce, gdzie siê wychowa³, gdzie spêdzi³ lata, nie wiedz¹c o okrucieñstwie œwiata, bo dziecku jest to oszczêdzane. Potrzebnie, niepotrzebnie? Uœwiadomienie sobie tego faktu by³o dla niego osobiœcie szokiem. Zakorzeni³o siê tak mocno w jego osobowoœci, nadszarpê³o j¹ tak ostro, ¿e zosta³a blizna, która chyba nigdy siê nie zagoi.

Ale przecie¿ nie zawsze patrzy³ na to z takiej perspektywy. Wspomnia³ nieœmia³o wiatr we w³osach, promienie s³oñca, kropelki wody delikatnie pryskaj¹ce i och³adzj¹ce podczas dziecinnego pluskania siê w sadzawce...

Potrz¹sn¹³ g³ow¹. Minê³o, nie wróci. Koniec.

Z lekkim lêkiem stwierdzi³, ¿e nie tak ³atwo skupiæ mu siê na rzeczywistoœci. Wspomnienia nachalnie narzuca³y siê, kusi³y, przypomina³y o swoim istnieniu.

'Sio. Sio z mojej g³owy.', wymamrota³ pó³przytomnie w myœli. Niezbyt skutecznie, bo 'sio' przypomina³o o innym, bardzo podobnym s³ówku 'won'. Zabawy z jego imieniem by³y, oczywiœcie, na porz¹dku dziennym. Szczególnie, gdy przeganiano go od jednego krañca œwiata do drugiego...

W koñcu jakoœ zwyciê¿y³ z w³asn¹ podœwiadomoœci¹, czuj¹c siê, jakby odrzuca³ jakiœ g³az. Chwyci³ siê mocno krzes³a, aby nie spaœæ. Parê ludzi obrzuci³o go przelotnymi, niezbyt uwa¿nymi spojrzeniami. Skoncentrowa³ wzrok na interesuj¹cym go stoliku. Zak³ad dobiega³ koñca. Duke w³aœnie zsuwa³ siê pod stolik. Karen uœmiechnê³¹ siê w rozanielonym uœmiechu, który móg³ spowodowaæ tylko alkohol i zachichota³a. Równie¿ niezbyt trzeŸwo.

- Mó-mó-mówi³am... hihihi... ¿e wygram... hihihi... Pamiêtaj, ile mi wisisz... hihihi... Na jutro pieni¹dze... hihihi...

Duke nie by³ w stanie odpowiedzieæ. Farmerek, który nie wiadomo, sk¹d siê wzi¹³, doskoczy³ do niego i z grzecznym uœmiechem zaproponowa³ mu odprowadzenie go do domu. No tak, w koñcu to, czy zachowa farmê, zale¿a³o od jego opinii w oczach mieszkañców... 'Jedno jest pewne, Zack siê myli³. Jeœli ten, no, Ja.. James?, farmer, no, kocha³by siê w Karen, to nie Dukeowi zaproponowa³ by wieczorny spacerek...', stwierdzi³ Won.

Ale w³aœciwie co z tego? Czy mu nadal podoba³o siê to ¿a³osne, chichocz¹ce stworzenie, usi³uj¹ce rozko³ysanym krokiem dojœæ do drzwi i stwarzaæ pozory trzeŸwoœci? 'NIE!', wrzasn¹³ w myœlach, jednoczeœnie podchodz¹c i pytaj¹c mniej-wiêcej szarmancko:

- Mo¿e odprowadziæ?

- Ti... jesteœ.. hihi.. tym od pomarañczy... tak... oczywiœcie.. Panie Pomarañczo... Mo¿e mnie pan odprowadziæ! - oœwiadczy³a radoœnie.

Ten radosny ton przypomnia³ mu pewne 'Bry, proszê pana!', wypowiedziane jakiœ czas temu przez osóbkê ca³kowicie trzeŸw¹ i nie potrzebuj¹c¹ do szczêœcia alkoholu czy innych œrodków tego typu... 'Chcia³bym byæ wiecznie dzieckiem', pomyœla³. 'Wiecznie, wiecznie, i nigdy nie przestawaæ. I nigdy nie mieæ zmartwieñ. Nigdy, przenigdy i zawsze by by³o dobrze...'

Szed³ wolno, staraj¹c siê podtrzymywaæ Karen. Dziewczyna zatacza³a siê, to id¹c w³aœciwie ca³kowicie samodzielnie, to padaj¹c na niego ca³ym ciê¿arem. Cuchnê³o od niej wypitym winem.

'Jest za³osna, i wcale mi sie nie podoba. Niech Rick udziela jej nauk moralnych, nie ja! To nie tutaj jest moje miejsce!'

- W³aœciwie... jesteœ doœæ wytrzyma³a. Jak to mo¿liwe? Jak d³ugo pijesz? - zapyta³ jednoczeœnie.

- Jaaaa? Ja.. tego... ju¿ jako ma³e dziecko.. hihi... ³azi³am sporo z Aj¹... hihi... czêsto wymyka³yœmy siê do piwniczki jej rodziców i próbowa³yœmy ró¿nych... hihi... buteleczek... hihi... Tak naprawdê Aja uciek³a, bo nie by³a w stanie powiedzieæ prosto w oczy matce i ojcu, ¿e jest uzale¿niona... Ale jaaa... nie jestem oczywiœcie, ja nie jestem, hihi, jakie to cudowne, prawda? I w dodatku mogê przepiæ ka¿dego w miescie! - wyjaœnienia Karen, bêd¹ce mieszank¹ chichotu, be³kotu i prawie trzeŸwych zdañ, sprawia³y dziwne wra¿enie.

Jednoczeœnie Won przypomnia³ sobie inne miejsce, pewne miasto, gdzie by³ nad podziw krótko, w³aœciwie wy³¹cznie, aby odpocz¹æ, a nie psuæ sobie reputacji. Ucieka³ w³aœnie od wyj¹tkowo wielkiego skandalu - jedyny taki wybuch³ te parê tygodni temu, zanim przyby³ do Mi... Zreszt¹, czy to tak naprawdê by³o istotne?

Spotka³ wtedy jednak pewn¹ dziewczynê, w karczmie, gdzie nocowa³. Teraz ju¿ rozumia³ lekkie uczucie deja vu, gdy obserwowa³ Karen. By³a to dziewczyna trochê od niej m³odsza, ale i od spotkania min¹³ jakiœ czas. Tak¿e za³o¿y³a siê z jakimœ facetem, ¿e z nim wygra, jeœli da jej pieni¹dze. I jeœli on sfinansuje zak³ad. Mê¿czyzna zgodzi³ siê, i dziewczyna wygra³a. Jakiœ ch³opak rzuci³ wtedy do niej, szczerz¹c zêby:

- Hej! Co zamierzasz zrobiæ z wygran¹?

Dziewczyna rzuci³a mu smêtne spojrzenie, zgarbi³a siê i wymamrota³a:

- Wydaæ na kolejne butelki i puszki... - po czym siê zmy³a.

Mo¿e to by³a owa Aja, mo¿e nie. Uœwiadomi³ sobie, ¿e zniknê³a, nawet nie wyjaœniaj¹c rodzicom, dlaczego. Ale zna³ przecie¿ bardzo dobrze kogoœ innego, kto tak¿e wiele nie wyjaœnia³. By³ to on sam, o ile mo¿na powiedzieæ, ¿e zna³ sobie dobrze...

Doszli do domu Karen. Dziewczyna podziêkowa³a, uœmiechaj¹c siê g³upawo i posz³a do... domu. Po raz drugi dzisiaj w myœlach Wona pojawia³o siê to idiotyczne s³owo. Dom... Tak samo jak Aja nie ma domu... domu.. mu... mu...

Nie wierzcie mu...