18. SPOTKANIE DRÓG

Harry był bardzo cichy. Severus słyszał każdy jego oddech i wiedział, że chłopiec zasnął ostatnim spokojnym snem. Przytulił go mocniej i zamknął oczy.

Bał się. Tak bardzo się bał, że ledwo mógł myśleć logicznie.

To był koniec. Umrą, może nawet zanim jego koledzy zauważą ich nieobecność.

Nie widział żadnego sposobu wydostania się stąd.

I nie czuł się gotowy.

W miarę, jak ich śmierć się zbliżała, nagle desperacko zapragnął żyć: żyć z Harry'm, pomóc mu pogodzić się z Hermioną, pomóc Hermionie przezwyciężyć szok; pomóc im, ich kruchym, młodym istnieniom odnaleźć wyjście z tej sytuacji, ale było już za późno. Nie był w stanie powstrzymać drżenia i nudności, które ścisnęły mu żołądek.

Dlaczego wszystko w jego życiu musiało się zamieniać w pustkowie? Dlaczego tracił wszystkich, których kochał? To on popełnił niewybaczalne zbrodnie. To on zasługiwał na śmierć.

Nie jego tajemniczy brat.

Nie Albus.

Nie Remus Lupin.

I przede wszystkim nie Harry. Nigdy Harry.

- Nie wiem, dlaczego cię kocham, ale kocham - wymamrotał, powstrzymując fale atakujących mdłości. - Nie pamiętam, kim jesteśmy, ale chcę kolejnej szansy...

Na nowo próbował sobie przypomnieć. Bardziej niż kiedykolwiek chciał z powrotem tych wspomnieć, które utracił. Chciał zrozumieć i odwzajemnić uczucia Harry'ego; chciał, aby byli wreszcie rodziną, bez nieustannej groźby Voldemorta wiszącej nad nimi, bez bólu i strachu. Bez Obliviate, bójek, gniewu, nienawiści. Chciał rodziny. Miłości. Dzieci.

Jak kiedyś, dawno temu mu życzył Quietus.

Quietus?

Jego oddech przyśpieszył.

Skąd wzięła się ta myśl? Za próżno próbował sobie przypomnieć więcej. Ale nowe wspomnienia nie pojawiły się. Żadnych więcej zaskakujących myśli.

Umrze jako obcy dla Harry'ego i dla siebie.

Nie, nie obcy. Harry nazwał go "tatą". Nikt nie nazywał obcego "tatą", prawda?

- Kocham cię, synu - wypróbował to nietypowe zdanie. Brzmiało właściwie, więc je powtórzył - Kocham cię, synu.

Uścisk Harry'ego wzmocnił się, ale Severusowi nie przeszkadzało, że chłopak go usłyszał. To nie był czas na nieśmiałość i sekrety.

- Nie śpisz? - zapytał łagodnie.

- Nie - Harry westchnął. - Nadchodzą.

Tak, Severus słyszał zbliżające się kroki. Puścił Harry'ego i wstał.

- Pokażmy im, jak się umiera z godnością.

- Godność aż do końca - powiedział Harry i poszedł za jego przykładem. - Powiedziałeś mi to samo, kiedy byliśmy tu ostatnio. - Umilkł na chwilę. - Myślę, że powinienem dziękować Bogu za danie mi prawie dwóch dodatkowych lat. Ale nie czas na płacz. Już nie.

Spojrzeli na siebie i przytulili się raz jeszcze.

Stali prosto obok siebie, kiedy drzwi się otwarły.

Severus nie rozpoznał Śmierciożerców. Mieli swoje maski, a w celi i tak nie było zbyt jasno. Ale to nie było ważne. To i tak nie mogło zmienić ich losu.

Na korytarzu było cicho i pusto. Droga krótka: klatka schodowa, kolejny korytarz i Główny Hall. Prawie pusty Główny Hall. Było tylko dwudziestu sześciu Śmierciożerców - Wewnętrzny Krąg, nikogo więcej.

Severus poczuł, jak kolana się pod nim uginają. Ktoś złapał go za ramiona i przywrócił mu równowagę.

- Nie jesteś zbyt chętny by umierać, co, Severusie? - głos Voldemorta był lodowaty.

Severus przełknął i spojrzał na Harry'ego. Determinacja promieniowała z młodo-starej twarzy. Dwaj Śmierciożercy, którzy towarzyszyli Severusowi, zaprowadzili go do ściany i zaklęciami przywiązali go do niej. Jego ramiona były szeroko rozstawione, jakby chciał kogoś objąć. Kiedy następnym razem spojrzał, Harry już stał w pobliżu - w półokręgu groźnych postaci.

- Umrzesz teraz, młody Snape'ie. Tak jak umarł twój ojciec. - Usta Voldemorta wygięły się w paskudnym uśmieszku. - Tak jak umarło wiele osób przed tobą.

Harry nie odpowiedział. Stał tylko wyprostowany, z miną wyrażającą powagę, ale wolną od strachu. Severusowi nagle przyszedł na myśl pewien obraz. Obraz innego młodzieńca... w ciemnoniebieskiej szacie.... Jego serce zabiło mocniej.

- Tylko jedna runda teraz - powiedział potwór i usiadł na swoim tronie.

Pierwszy Śmierciożerca uniósł różdżkę.

To był Avery.

- Crucio - wysyczał z nienawiścią, a Severus nie potrafił go zrozumieć. Dlaczego..? Jak ktoś mógł nienawidzić kogoś, kogo nawet nie znał?

Harry upadł na podłogę i zagryzł wargi. Ból rozdzierał go, ale pozostał cichy. Severus czuł się tak, jakby to on został uderzony zaklęciem, ale nie ośmielił się odwrócić wzroku od Harry'ego. Obiecał. Obiecał.

Następny Śmierciożerca wystąpił krok do przodu.

Kolejny obraz stanął Severusowi przed oczami. Harry podniósł głowę i ich spojrzenia spotkały się.

Czarne oczy i zielone oczy. I Severus nagle ujrzał czarne oczy patrzące na niego, gotowe na śmierć.

- Quietus? - zaskrzeczał ochrypłym głosem.

Kolejne zaklęcie, kolejny obraz, pojawiający się w umyśle Severusa.

Teraz dygotał jak szaleniec. Czuł, jakby te wszystkie zaklęcia i klątwy uderzały w niego. Nie jego ciało, ale jego umysł. I pod tymi silnymi mentalnymi uderzeniami mur wokół jego utraconych wspomnień zaczynał kruszeć.

- Quietus? - zaskrzeczał ponownie.

Klątwa, wijący się Harry, kolejny obraz. Quietus i on w domu. Quietus i on w szkole.

Quietus pod podobnymi klątwami.

Quietus błagający go swoimi oczami.

- Rzuć na mnie to zaklęcie, teraz!

Severus szarpnął się, jakby ktoś go uderzył w brzuch.

- NIE! - chciał krzyknąć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust; tylko poruszał wargami jak ryba wyjęta z wody.

Nienienienie! Quietus, Harry, nie, proszę, nie!

I pozbawione życia ciało jego brata po torturach. Był taki jak ten chłopak, jak jego syn, jak Harry... Albo na odwrót: Harry był taki jak on, jego ojciec, jak Quietus...

- Zawiodłem - westchnął i próbował się uwolnić. To było bezsensowne, magiczne więzy przywiązywały go mocno do ściany.

Zaklęcia Łamiące Kości. Tym razem Harry nie był w stanie powstrzymać krzyku. Jego głos był pełen bólu i brzmiał jak błaganie w uszach Severusa. "Pozwól mi umrzeć!" mówił.

"Nie umieraj!" chciał powiedzieć, ale nadal brakło mu głosu.

Potem Harry leżał bezwładnie. Severus przełknął. Wiedział. Harry był za słaby, znieść tortury. Był za słaby, by uczestniczyć w lekcjach Transmutacji, więc jak mógłby wytrzymać choć jedną sesję tortur? Ale po eliksirze i cichym "Ennervate!" Harry znowu był przytomny.

Eliksir Czuwania... Kolejne wspomnienie - wspomnienie tym razem o nim. Malfoy - miażdżący jego dłonie. Harry - nakładający na niego sweter. Poppy - kręcąca głową przy badaniu jego wymęczonych kończyn.

I runda skończyła się.

Harry został postawiony na nogi. Dwóch Śmierciożerców złapało go z obu stron.

Avery powoli, spokojnie zdjął swoją pelerynę, później maskę.

Harry zamarł.

Severus zamarł.

I olbrzymią falą wszystko wskoczyło na miejsce. Jego wspomnienia powróciły.

-----
Hermiona nie mogła już dłużej tego znieść. Powinna porozmawiać z Harry'm, wiedziała o tym. Nie mogła już tego dłużej odkładać. Jej gniew i wstyd już zniknęły i była gotowa. Tak gotowa, jak tylko mogła być. Zauważyła, że Harry starał się desperacko porozmawiać z nią przez cały dzień.

A teraz, kiedy jej umysł był oczyszczony i emocje miała pod kontrolą, wiedziała, że musi to zrobić.

Zajęło jej to sporo czasu, ale w końcu uspokoiła się wystarczająco, aby znowu myśleć normalnie. Tak, to zajęło jej prawie miesiąc, ale w końcu zdołała ostudzić swoją dumę z początku marca - tylko po to, aby odkryć, że Harry powrócił do profesora Snape'a i nie był skory do rozmowy, czy skontaktowania się z nią. Harry unikał jej tak bardzo, że nie była w stanie znaleźć go nawet w bibliotece. Jadł posiłki przy stole Slytherinu, podczas wspólnych lekcji był w parze z tą Knight lub Padmą, albo z Ronem, a jeśli byli już sami w sali, Harry zawsze odwracał głowę, jego policzki były czerwone z gniewu. Albo frustracji - Hermiona tego nie wiedziała.

Była zupełnie zdezorientowana.

Cóż, to była jej wina. To ona zaatakowała go po tamtej nocy zabraniając mu wspominać komukolwiek o tym, co się stało, czyż nie?

Co Harry mógł sobie o niej pomyśleć? Pewnie brzydził się jej. Jej zapał, by pójść z nim do łóżka, po kilku kiepskich wymówkach i protestach, a później ta jej histeria... Pamiętała zdezorientowaną minę Harry'ego, i widziała symptomy oszołomienia alkoholem i zmęczenie...

To w tamtym momencie dotarło do niej, że ta cała sytuacja pomiędzy nimi nie była rzeczywista. To był tylko alkohol i skutki uzależnienia od eliksiru. Harry nigdy by się z nią nie przespał, gdyby był przy zdrowych zmysłach.

I w tamtym momencie nienawidziła Harry'ego. Nienawidziła go, ponieważ był wystarczająco słaby, aby wykorzystaj jej skwapliwość, jak każdy inny głodny seksu chłopak w jego wieku. Wcale nie był od nich lepszy! A potem jego bezładne wymówki! Była oburzona i pełna wstrętu.

Miesiąc później zaczęła podejrzewać, że się myliła. Nawet po tym, jak profesor Snape zabrał Harry'ego do swoich kwater, Harry nie został dopuszczony na lekcje Transmutacji, co znaczyło, że nie był wystarczająco silny, aby uczęszczać na te lekcje (po prawie miesiącu!). Harry był w więzieniu przez prawie dwa tygodnie... i był pod wpływem ogromnego stresu od miesięcy... i był uzależniony od eliksiru - jak mogła oczekiwać, że odmówi czegoś, co zostało mu zaoferowane z taką gorliwością?

I był taki delikatny, jakby naprawdę mu zależało. Wydawał się być zupełnie zrelaksowany (czy to alkohol?) i entuzjastyczny by tulić, by pieścić, by obejmować i być obejmowany...

Hermiona zaczerwieniła się wspominając delikatność Harry'ego. Kto by zgadł, że był takim delikatnym kochankiem? Potrząsnęła głową. Za kilka minut spotka się z nim. Nie musiał widzieć jej... uczucia. Nie, to i tak nie pomoże w tej sytuacji. Harry prawdopodobnie dowiedział się czegoś o Voldemorcie i potrzebował w tym jej pomocy. A ona była gotowa mu pomóc. Zrobiłaby wszystko, byleby tylko być blisko niego. Bycie przyjaciółką Harry'ego było dużo lepsze niż nic.

Przyjaciele... Serce Hermiony zadrżało. Nie była pewna, czy Harry nadal chciał być jej przyjacielem.

A gdyby wiedział, że Hermiona chciała więcej... dużo więcej... Ale nie, nigdy się nie dowie. Harry mówił wiele razy, czyż nie? Nigdy nie będzie z nią chodzić.

Hermiona westchnęła smutno i zapukała do drzwi profesora Snape'a.

Cisza.

Dziwne. O tej porze dnia byli zazwyczaj w domu. Zapukała ponownie.

Znowu nic.

Hermiona westchnęła i zawróciła w stronę sali eliksirów, ale zastała w niej tylko ciemność. W końcu zdecydowała się i zapukała do drzwi gabinetu profesora Snape'a. Otworzył George.

- Och, cześć Hermiona - uśmiechnął się szeroko. - Co mogę dla ciebie zrobić?

- Eee... - Przestąpiła z nogi na nogę. - Szukam Harry'ego...

George zmarszczył brwi z namysłem.

- Nie ma go tutaj. Spróbuj w ich kwaterach.

- Już próbowałam - powiedziała. - Nikogo tam nie ma.

- Dziwne - George pokręcił głową. - Harry musi być w domu. Severus zabronił mu wychodzić po dziewiątej. Pokłócili się nawet o to dość ostro - mrugnął do Hermiony.

Hermiona zbladła.

- George... a jeśli Harry jest tam, ale coś mu się stało i nie jest w stanie otworzyć drzwi?

George przygryzł wargi w zamyśleniu.

- Zapytajmy dyrektorkę - wprowadził Hermionę i podszedł do kominka. Dziewczyna zamknęła drzwi. George wrzucił garść proszku Fiuu w płomienie.

- Dyrektor McGonagall! - zawołał.

Po chwili poważna twarz kobiety pojawiła się w płomieniach.

- Co się stało, panie Weasley? Ale pośpiesz się, mam inne rzeczy do zrobienia!

George zadrżał lekko.

- Panna Granger nie może znaleźć Harry'ego, proszę pani...

W następnej chwili zachwiał się, kiedy dyrektorka wyłoniła się z kominka w całości, z twarzą bladą jak kreda.

- Chodźmy - powiedziała krótko, okrążyła George'a i wymaszerowała z gabinetu. Dwoje młodych ludzi podążyło za nią w zaskoczeniu. Kobieta zaprowadziła ich do kwater, przy których Hermiona była kilka chwil wcześniej.

- Otwórzcie się! - rozkazała stanowczo i drzwi uchyliły się. Wewnątrz było ciemno. - Incendio! - zabrzmiał drugi rozkaz. Dyrektorka weszła do środka, kiedy pochodnie zapłonęły, ale w następnej chwili cofnęła się chwiejnie. Jej twarz była wręcz szarego koloru. - Och, mój dobry Boże...

Hermiona, czując jak krew jej zamarza w żyłach, spojrzała jej przez ramię. Kominek był prawie na wprost. Kominek z zaczarowanym zegarem.

"Harry, Severus - NB", pokazywały wskazówki.

NB jak Największy Bydlak.

- Nie - wyszeptała. Przybyła za późno... była tak spóźniona, jak tylko mogła w swoim życiu. Harry przez cały dzień chciał z nią porozmawiać. Ona odwlekała tę rozmowę. A teraz pewnie już nigdy z nim nie porozmawia.

- Powinnam wiedzieć. - Dyrektorka nagle odzyskała nad sobą panowanie. Spojrzała na George'a. - Zawołaj Mundungusa. Powiedz mu, żeby natychmiast zjawił się u mnie w gabinecie. Ja zawiadomię Filiusa...

- Nie trzeba. Jestem tutaj... - głos małego profesora odezwał się za nimi. George przytaknął i odszedł.

- Panno Granger, przyprowadź Madame Pomfrey. Szybko. - Dyrektorka odwróciła się do niej. Hermiona pobiegła. - Filiusie, rozmawiałam z Mercurym kilka chwil temu. Wiele ataków Śmierciożerców ma teraz miejsce w przeróżnych częściach kraju. Prosił o pomoc Zakonu...

- Chodźmy do twoich kwater, jeśli mamy rozmawiać o sprawach Zakonu - odezwał się nagle Filius. - Nie ufam tym portretom...

McGonagall spojrzała na niego w zamyśleniu.

- Może masz rację, Filiusie... W takim razie mój gabinet - powiedziała i krótkim machnięciem różdżki przywołała skrzata domowego. - Zgredku, idź do mojego gabinetu i powiedz profesorowi Fletcherowi i Madame Pompfrey, by przyszli do moich kwater.

- Rozumiem, proszę pani - odpowiedział szybko Zgredek i zniknął z cichym "pop".

- Mam nadzieję, że mamy jeszcze czas - westchnął Flitwick. McGonagall tylko kiwnęła głową.

-----
Chwila wydawała się trwać wiek, kiedy wspomnienia wypełniały umysł Severusa.

- Och, nie, nie, nie - jęknął i zadrżał. - Och, nie, Harry, nie znowu...

Avery uśmiechnął się paskudnie i wyjął swój skalpel. Nawet z takiej odległości Severus widział, jak Harry zbladł z przerażenia. Chłopak, który był taki niewzruszony od samego początku, po raz pierwszy wyglądał, jakby zaczynał przegrywać walkę ze swoim strachem. Jego kolana ugięły się i gdyby dwóch Śmierciożerców nie złapałoby go, upadłby na podłogę.

- Quiet! - Severus krzyknął głośno. - Quiet, spójrz na mnie!

Głowa Harry'ego zwróciła się w jego stronę z zaskoczeniem.

- Severus...? - zapytał niepewnie i Severus wiedział dokładnie, co miało to znaczyć. Nikt nie nazywał Harry'ego Quiet, z wyjątkiem Hermiony i Severusa - ale Severus nazywał go w ten sposób tylko przed Obliviate.

- Tak, Quiet - uśmiechnął się do chłopaka uspokajająco. - Przedostaliśmy się poprzez mury, znowu.

Oczy Harry'ego rozszerzyły się, ale tym razem nie ze strachu, ale z zaskoczenia i szczęścia.

- Ty... pamiętasz...

Przytaknął.

- Będę tutaj...

Avery podszedł bliżej i dwoma szybkimi cięciami zdarł sweter z Harry'ego. Ale chłopak nawet nie odwrócił głowy. Nadal patrzył na Severusa.

- Tato...

- Jestem tutaj, synu - Severus nie spojrzał na Avery'ego. W zamian patrzył Harry'emu w oczy. - Jestem tutaj...

Teraz dwaj Śmierciożercy, którzy trzymali Harry'ego odsunęli się od niego dalej, tak, że Harry był rozciągnięty pomiędzy nimi, prawie jak ukrzyżowany. Ale Harry również nie spojrzał na swojego oprawcę. Jego wzrok był zwrócony na Severusa.

Skalpel nagle przeciął jego starą bliznę. Harry zadrżał i jego wzrok zamglił się z bólu.

- Boli...

Ktoś zaśmiał się, jeden ze Śmierciożerców z kręgu ścisnął swoją różdżkę tak mocno, że jego ręka zadrżała. Severus spojrzał na niego szybko.

To był Draco.

Twarz Severusa zachmurzyła się.

Więc Harry miał rację: Draco, jego kuzyn, a chrześniak Severusa, był jednym z ich morderców. Chłopak, którego obserwował jak dorasta i staje się mądrym młodzieńcem, jak wreszcie wybiera swoją drogę. Drogę swojego ojca.

"To nie powinno być takie bolesne", pomyślał Severus. Ale było. Wszyscy, na których mu zależało, mieli zginąć.

Ale nie, nie miał czasu na sentymentalne myśli. Harry go potrzebował. Stanowczo skierował wzrok ponownie na Harry'ego.

Znajdując jego oczy, napięcie Harry'ego zmniejszyło się, z jego oczu promieniowała troska, miłość i akceptacja. Akceptacja jego, Severusa Snape'a, i akceptacja wszystkiego, co się z nim działo. Tortur, śmierci. W oczach Harry'ego był spokój.

- Kocham cię, tato - wymamrotał. Mocne uderzenie trafiło go w twarz, ale nie odwrócił oczu od Severusa.

- Też cię kocham, synu - mruknął Severus w odpowiedzi.

Obaj uśmiechnęli się.

Kolejne uderzenie podążyło za pierwszym i Harry zamknął oczy.

Severus zmagał się ze sobą, aby powstrzymać krzyk. Musiał być silny. Dla Harry'ego. Wszystko dla Harry'ego.

- Trzymaj się, synu - wyszeptał. - Będę z tobą aż do końca...

Harry krzyknął, kiedy skalpel przeciął ponownie jego skórę.

-----
Hermiona nie wiedziała, co zrobić. McGonagall powiedziała jej, aby wyszła, ale ona nie mogła. Chodziło o życie Harry'ego, nie mogła tak po prostu odejść, udając, że nic się nie stało.

Na szczęście po tym, jak dyrektorka kazała jej odejść, nikt nie spojrzał drugi raz w jej stronę. Szybko wślizgnęła się za pelerynę dyrektorki, która wisiała obok drzwi i zamknęła drzwi zaklęciem.

- Nie ma Harry'ego i Severusa - powiedziała McGonagall. - A Mercury skontaktował się ze mną, aby prosić o pomoc Zakonu.

Hermiona ostrożnie wyjrzała. To było dziwne. Myślała, że wszyscy spośród nauczycieli należeli do Zakonu, ale obecnych było tylko pięć osób: George, dyrektorka, Madame Pomfrey i dwóch profesorów: Flitwick i Fletcher. Denerwujące, złe przeczucia zaczęły atakować jej umysł. Harry i profesor Snape zostali porwani. To było jasne. Ale ta osoba, które ich porwała musiała przebywać teraz w tym pokoju. To musiała być ta sama osoba, która była Strażnikiem Sekretu Zakonu. A McGonagall najwidoczniej nie zwracała na to wystarczająco dużo uwagi, była taka zatroskana. Hermiona wyciągnęła różdżkę i uchwyciła ją mocno.

- Nadal nie zaalarmowałam innych - mówiła dalej McGonagall. - Chcę zapytać o waszą opinię.

- Wyślij ich - Flitwick powiedział w tym samym momencie, kiedy Fletcher powiedział:

- Wezwij ich tutaj.

Dyrektorka uśmiechnęła się nerwowo.

- To był również mój dylemat.

Flitwick zerwał się na nogi.

- Aurorzy potrzebują pomocy! Nadal mamy prawie dwudziestu ludzi!

Fletcher pokręcił głową.

- Dwudziestu ludzi to za mało, aby oprzeć się tak silnemu atakowi, jak ten. Ale potrzebujemy każdej pomocy, jaką możemy zebrać, aby ochronić dzieci będące pod naszą opieką.

- Voldemort nie przedrze się poprzez szkolne mury - odparł Flitwick. - Jesteśmy tutaj bezpieczni.

McGonagall pokręciła głową ze zmęczeniem.

- Tak długo jak Harry i ja żyjemy.

Hermiona pokręciła głową. To nie miało sensu. Czy ona nie rozumiała, że ujawniała najważniejsze informacje szpiegowi? Ale kto mógł nim być? Nie ona i nie George, to było jasne. Ale w takim razie kto? Jej umysł pracował intensywnie.

Harry powiedział jej w zeszłym roku, że on i Severus podejrzewali, iż szpieg jest pośród nauczycieli. Ale to było w zeszłym roku, a Fletchera nie było tam wtedy, więc można go było wyłączyć. Hermiona była pewna, że dyrektorka jest godna zaufania. Dumbledore po prostu nie mógł popełnić tak wielkiej pomyłki w wybieraniu następcy... Hermiona musiała w to wierzyć. Więc pozostały tylko dwie osoby: pielęgniarka i profesor Zaklęć.

Ale Madame Pomfrey miała zbyt wiele okazji, aby zabić Harry'ego, albo wydać go komuś... a profesor Flitwick zbyt lubił Harry'ego, aby go zdradzić. Pamiętała, jak mały profesor zawsze chciał, aby Quietus trafił do Ravenclawu, prawie się o niego bił...

Spojrzała na swojego profesora, który krótkim machnięciem różdżki zamówił herbatę i Hermiona prawie się przewróciła.

Ruch profesora Flitwicka nie był ruchem, jaki wykonywali zazwyczaj profesorowie, aby zamówić coś z kuchni. Przypominał on jej bardziej Zaklęcie Czasowe, albo coś w tym rodzaju.

Dyrektorka z roztargnieniem sięgnęła ręką po swoją herbatę...

- Nie! - wyskoczyła Hermiona. - Expelliarmus!

Filiżanka omal nie wypadła z dłoni McGonagall, kiedy różdżka Flitwicka przeleciała nad jej głową.

- Panno Granger! Co robisz...

- Nie pijcie herbaty! - powiedziała dziewczyna i podeszła bliżej, ale tym razem zarówno różdżka Fletchera jak i Madame Pompfrey wskazywały na nią. - Ona nie jest z kuchni... - dodała, trochę bardziej niepewnie.

Fletcher zareagował prawie natychmiast.

- Lego! - wskazał na Flitwicka.

- Mundungus! - krzyknęła oburzona McGonagall.

- Dziewczyna ma rację, Minervo! Byliśmy cholernymi idiotami! - Zerwał się na nogi i pochylił się nad Flitwickiem. - Jak długo pracowałeś dla Voldemorta, zdrajco?

- Nie jestem zdrajcą, Mundungusie - odpowiedział spokojnie Flitwick.

- Poczekaj chwilę - powiedział nagle George i zwrócił się do dyrektorki. - Może pani zamówić filiżankę herbaty z kuchni?

Kiedy przytaknęła i przywołała parującą filiżankę, George przeszukał kieszenie i wyjął mały pasek papieru.

- Sprawdzający papier? - zapytała ciekawie Hermiona. George przytaknął.

- Severus kazał mi zawsze mieć go ze sobą - wyjaśnił i dodał. - Jeśli obie filiżanki herbaty są identyczne, albo prawie identyczne, to będziemy musieli przeprosić - powiedział i włożył papierek do filiżanki. Kilka chwil później wyjął go i włożył do tej, którą nadal trzymała McGonagall. - Ale jeśli nie są, to wtedy - wyjął papier i uniósł go do oczu - profesor Flitwick musi odpowiedzieć na parę bardzo, bardzo trudnych pytań kilku - opuścił pasek i mówił dalej śmiertelnie powoli - bardzo wściekłym kolegom. - Odłożył papier na stolik i wyjął różdżkę wskazując na profesora Zaklęć. - Co z nimi zrobiłeś?

Flitwick zbladł.

McGonagall odstawiła filiżankę na stolik drżącą ręką.

- Filius... - wyszeptała śmiertelnym głosem. - Filius, ty byłeś tym... Przez te wszystkie lata... - Dołączyła do dwóch mężczyzn i wyciągnęła swoją różdżkę. - Ty zabiłeś Remusa... - wstała i prawie wrzasnęła: - Ty zabiłeś Albusa!

Cisza zaległa w pokoju.

- Ufaliśmy ci! - głos dyrektorki był cienki i pełen smutku.

Ale dłoń Fletchera zatrzymała ją. - Czekaj, Minervo. To nie czas, aby się tłumaczył - odwrócił się do swojego byłego przyjaciela. - Jaki miałeś plan? Mów!

Flitwick nagle uśmiechnął się i wzruszył ramionami.

- Cóż, byłoby łatwiej ze śmiercią Minervy, ale - oparł się - mój pan myśli, że śmierć chłopaka wystarczy.

- Wystarczy do czego? - Fletcher przycisnął różdżkę do gardła Flitwicka.

- Do zajęcia Hogwartu, oczywiście.

- Dlaczego Harry? - zapytała nagle Hermiona. Uśmiech Flitwicka jeszcze się poszerzył.

- Dlaczego, panno Granger? Wydawałaś się taka nieczuła w stosunku do niego jeszcze kilka godzin temu!

- Dlaczego Harry? - George powtórzył pytanie i Fletcher przycisnął swoją różdżkę jeszcze mocniej.

- On jest jednym z sukcesorów Dumbledore'a, prawda? Naprawdę myślicie, że śmierć Albusa poszła na marne?

- NIE nazywaj go tak! - krzyknęła McGonagall, a George pokręcił głową.

- Spróbujmy inaczej, pani dyrektor. - Podszedł bliżej do Flitwicka. - Profesorze, wie pan, że to przez twoją zdradę zginął mój brat. To znaczy, że mam prawo pomścić jego śmierć bez żadnych prawnych czy magicznych konsekwencji, ponieważ byliśmy bliźniakami. Mogę zrobić z tobą wszystko. Wszystko. - Wyjął małą fiolkę.

- Panie Weasley, nie! - powiedziała srogo McGonagall.

- Mam prawo, pani profesor - odpowiedział.

Cisza. A potem Flitwick zadrżał.

- Dobrze. Nie musisz mi grozić swoim eliksirem, chłopcze. Powiem wam - znowu się uśmiechnął - zamek jest otoczony. Inne ataki mają na celu tylko odwrócenie uwagi. Jesteście tutaj bezsilni. Jak tylko Potter-Snape zginie, atak się rozpocznie...

- Ale ja żyję! - powiedziała McGonagall.

- Oboje jesteście kamieniami węgielnymi obrony. Jeśli jedno z was umrze... - Flitwick zmarszczył brwi - chociaż pierwotny plan zakładał, że oboje zginiecie...

- Skąd będziesz wiedział, kiedy Harry umrze? - zapytała Hermiona zdławionym głosem.

- Mój pan pojawi się tutaj za pomocą portkey'a. On da znak do rozpoczęcia ataku.

- Co będzie tym znakiem?

- Mroczny Znak nad Hogwartem.

-----
Pomimo Eliksiru Czuwania, Harry był prawie nieprzytomny. Mgła przysłaniała mu oczy, zaciemniała mu umysł. Ale wiedział, że musi się trzymać. Był tak blisko!

Otworzył oczy i zobaczył, że Severus nadal tam był, patrzył wprost na niego, dawał mu ciche wsparcie, którego tak potrzebował.

Harry uśmiechnął się słabo. Nawet jeśli musiał umrzeć, nie zerwał swojej obietnicy. Przedostał się, przedostali się poprzez mury Severusa. Znowu byli rodziną. Prawdziwą rodziną. Ojcem i synem.

Od czasu do czasu oczy Severusa wędrowały ku Śmierciożercy stojącemu na prawo od Harry'ego. To był Malfoy, Harry wiedział to prawie od pierwszej chwili, kiedy weszli. Jasne - prawie białe włosy były nie do pomylenia. Harry rozumiał Severusa. Mężczyzna tracił nie tylko Harry'ego, ale również swojego chrześniaka. Tak, tracił Draco Malfoy'a, nawet jeśli chłopak nie miał umrzeć tej nocy. Ale Harry nie miał wątpliwości, kto otrzyma honor zabicia zdrajcy na końcu - nawet jeśli Malfoy będzie musiał zwalczyć rodzinne zaklęcie. Co nie będzie zbyt trudne.

Ponieważ rodzinne zaklęcie było tylko iluzją.

Dotarło to do Harry'ego podczas pierwszej rundy tortur, kiedy Severus wypowiedział imię Quietusa.

Quietusa, który został zdradzony przez własną rodzinę. Który ochoczo został zaprowadzony na śmierć przez jego własną matkę z rodu Noblestone'ów.

Draco Malfoy znajdzie więc siły, aby zrobić to dla zadowolenia swojego Lorda.

Ale nic z tego, Harry uśmiechnął się do siebie. Ponieważ nie będzie już żadnego Lorda do uszczęśliwiania.

Westchnął i odwrócił głowę w stronę Malfoy'a. Chłopak wydawał się taki spięty... Uchwyt na jego różdżce był tak silny, że jego palce zrobiły się białe. Dlaczego Malfoy tak bardzo go nienawidzi?

Harry nagle odwrócił głowę od Malfoy'a. Nie potrzebował czuć nienawiści przed śmiercią. Oczami znowu poszukał Severusa.

W tym momencie Avery skończył.

Harry westchnął z ulgą. Nie zostało dużo czasu. Ci, którzy go trzymali, upuścili go na podłogę. Upadł na sweter Severusa, który został z niego ściągnięty za samym początku. Wsunął prawą dłoń pod ubranie. Wyszło lepiej, iż myślał.

- I to będzie naprawdę twój koniec. Severusie, uważasz? Nie sądzisz, że ta sytuacja jest znajoma?

"Bydlak!" pomyślał Harry. "Zostaw go w spokoju! Zabij mnie i skończmy to!"

Twarz Severusa wykrzywiła się w smutku.

- Granger - wyszeptał Harry tak cicho, że nikt go nie usłyszał. Jego oddech wyrównał się, kiedy poczuł gładką różdżkę w dłoni. Tym razem wiedział, że nie będzie musiał się obawiać Priori Incantatem. Zaklęcie, które zamierzał rzucić na Voldemorta nie było zaklęciem defensywnym, ani kontrzaklęciem. To było coś zupełnie innego.

- Zabiję cię teraz - Voldemort uniósł swoją różdżkę.

- Wiem - powiedział Harry i spojrzał na niego, koncentrując się. Nie mógł się śpieszyć, ponieważ jeśli wypowiedziałby zaklęcie zbyt szybko, Voldemort zatrzymałby zaklęcie.

- Avada Ke...

Harry otworzył usta, by powiedzieć swoje zaklęcie, ale w następnej chwili ktoś przed niego skoczył. Voldemort nie mógł zatrzymać zaklęcia.

-... davra - powiedział i w następnej chwili ciężkie ciało upadło na Harry'ego. Ktoś złapał je w ostatniej chwili i odrzucił z wściekłością. Harry uniósł głowę, w dłoni nadal trzymał swoją różdżkę.

- Draco - usłyszał nagle jęk Severusa.

Avery zerwał maskę z twarzy martwego Śmierciożercy.

Harry wpatrywał się w znajomą, zalaną łzami młodą twarz.

Draco Malfoy był martwy.

-----
- Voldemort przeniesie się tu portkey'em? - George zbladł.

McGonagall pokręciła głową.

- Musimy być szybsi niż on. Musimy sprowokować Śmierciożerców, aby zaatakowali, zanim Harry czy ja zginiemy. Wtedy opór ich zaskoczy. - Podeszła do kominka i złapała garść proszku Fiuu. - Aurorzy Ministerstwa będą mieli łatwiejszą robotę. - Wrzuciła błyszczący proszek do ognia. - Ministerstwo Magii, Mercury McGonagall!

Głowa mężczyzny pojawiła się w płomieniach.

- Och, witam, Minervo. Czekałem na wiadomość od ciebie...

- Nie, Mercury. Hogwart jest okrążony. Jesteśmy dzisiaj głównym celem. Ataki służą odwróceniu uwagi. Potrzebujemy sił Ministerstwa, by zaatakowały otaczające nas siły jak tylko pojawi się Mroczny Znak nad zamkiem.

- Co... oszalałaś, Minervo?

- Voldemort ma zamiar przenieść się tutaj za pomocą portkey'a. Potrzebujemy twojej pomocy. NATYCHMIAST!

- Słuchaj, Minervo...

- Mercury, czy kiedykolwiek cię okłamałam? Potrzebujemy pomocy. Proszę.

Hermiona jeszcze nigdy nie słyszała, aby głos McGonagall brzmiał tak poważnie. Najwidoczniej nie tylko ona jedna, ponieważ głowa w płomieniach przytaknęła powoli.

- Ale jeśli jest to fałszywy alarm...

- ... wtedy złożę rezygnację i poniosę konsekwencje.

- Dobrze w takim razie. Ja...

- Czekaj! - krzyknął Fletcher i znowu odwrócił się do Flitwicka. - Gdzie jest Harry i Severus?

- Nie myśl, że wszystko wam powiem! - odpowiedział chłodno.

Ryk płomieni od strony kominka sprawił, że Hermiona odskoczyła. W następnej chwili Mercury McGonagall stał obok nich.

- Nie? - zapytał z sadystyczną radością na twarzy. - Jesteś pewny?

Wszyscy odsunęli się i Flitwick zadrżał.

- Mercury! - krzyknęła McGonagall.

- To tylko Śmierciożerca, Minervo! Tormenta!

- Powiem ci! - wrzasnął Flitwick. - Są w Koszmarnym Dworze!

McGonagall opuścił swoją różdżkę.

- Dużo lepiej - skinął głową w stronę dyrektorki. - Do zobaczenia, Minervo!

Kiedy zniknął w płomieniach, Hermiona spojrzała na swoją profesor. Twarz McGonagall była smutna i odległa.

- Mercury, jesteś takim bydlakiem... - wymamrotała i potrząsnęła głową, ale wkrótce odzyskała nad sobą panowanie. - Myślę, że Aurorzy Ministerstwa będą tutaj za niecałe dwadzieścia minut. Musimy działać najszybciej, jak to możliwe. Musimy ewakuować wszystkich do lochów. Chcę, aby szósto i siódmoklasiści byli na schodach w Wielkim Hallu, ale pozostałe dzieci mają być w lochach. Panno Granger, pójdziesz do Gryffindoru. George, przyprowadź Krukonów, Poppy - Puchonów, a ty, Mundungusie, pójdziesz po Ślizgonów. Zapasowe bramy pojawią się w pokojach wspólnych za pięć minut. Prowadzą do lochów. Idźcie! Zaalarmuję nauczycieli. Spotkacie się w Wielkim Hallu! Ja będę na Wieży Astronomicznej.

Hermiona biegła. Wewnątrz była jak zamarznięta, ale biegła. Nie mogła ocalić Harry'ego, ale musiała ocalić innych.

Nie zdawała sobie sprawy, że łzy spływają jej po policzkach.

-----
- Kolejny męczennik ratujący twoje żałosne życie, panie Snape. Czy powinienem powiedzieć panie Potter? - Voldemort nie czekał na odpowiedź. - Goyle, idź po dementora. Tym razem nie zamierzam tracić potęgi tylko z powodu głupiego dzieciaka, który postanowił zostać męczennikiem.

Harry wysunął dłoń spod własnego ciała i spojrzał na Severusa. Zaszokowane spojrzenie mężczyzny nadal było utkwione w Draco Malfoy'u.

Harry westchnął. To był zupełnie nieoczekiwany zwrot wydarzeń. Co za szkoda, że tym razem nie mógł tego wykorzystać. Musiał skończyć ten pokaz raz na zawsze, a wysyłanie Voldemorta w ukrycie nie było prawdziwym rozwiązaniem sytuacji.

Chwycił różdżkę i starał się nie myśleć o śmierci. Nie będzie tak źle. To tylko kilka minut i skończy się. Skończy się i nareszcie zazna spokoju.

Ale kiedy dementor wszedł go Głównego Holu, Harry nagle poczuł, że to było dużo gorsze niż śmierć poprzez Zabijające Zaklęcie. Przerażające wspomnienia prawie odbierały mu przytomność.

Widział jak krąg otworzył się przed stworem i jak wszyscy pośpiesznie odsunęli się jak najdalej od niego.

Twarz Severusa nabrała lekko zielonawego odcieniu. Harry nie wiedział, co on czuł: jego własne przerażające wspomnienia mu wystarczyły.

Krzyki jego matki...

Severus rzucający na siebie Obliviate...

Wściekły głos Rona...

Sadystyczny śmiech Avery'ego...

Słowa Voldemorta...

Twarz Hermiony wykrzywiona z obrzydzenia...

Nie, musiał pozostać skoncentrowany!

Otworzył oczy i nagle napotkał wzrok Severusa.

- Jestem tutaj, synu - powiedział mężczyzna poprzez atakującą grozę. - Nie jesteś sam...

-----
- Voldemort ma Harry'ego - powiedziała Hermiona Ronowi.

- Och, nie, nie znowu... - wyszeptał cicho jej przyjaciel, kiedy stali obok siebie z różdżkami przygotowanymi do obrony . - Gdzie jest profesor Snape?

Hermiona zamknęła oczy.

- Z nim.

Ron położył rękę na jej ramieniu.

- Uwolni go, zobaczysz!

Hermiona pokręciła głową.

- On również zastał porwany. Nie poszedł tam, by uwolnić Harry'ego.

- Ale... ale profesor Flitwick...

Hermiona przytaknęła.

- Czy to... To znaczy, że Harry zginie? - zapytał Ron po dłuższej ciszy.

- Nie wiem. Zawsze udawało mu się przeżyć. Przetrwa - przełknęła. - Mam nadzieję.

Nagle potężny wstrząs zdawał się zakołysać zamkiem.

- Patrzcie! - ktoś krzyknął i wskazał na zaczarowany sufit.

Mroczny Znak był tam, wisiał nad nimi jak ich grożąca im zguba.

- Nadchodzą, Ron - głos Hermiony drżał i Ron ścisnął jej ramię.

- Będziemy więc z nimi walczyć. I zwyciężymy.

Ale nikt nie nadszedł. A po pięciu minutach Mroczny Znak zbladł.

Gwiazdy świeciły jaśniej niż kiedykolwiek.

-----
Harry odwrócił wzrok od Severusa i zamknął oczy, by się skoncentrować.

Powietrze wokół niego było chłodne, takie chłodne...

Nie było już żadnej radości. Tylko jego zadanie. Jego ostateczne zadanie. I nie zawiedzie.

Czuł jak pozbawiony twarzy strach pochyla się nad nim. Był blisko, tak blisko...

Leżał teraz na plecach, z ręką trzymającą różdżkę za głową, pod swetrem. Przesunął różdżkę tak, by wskazywała na Voldemorta i zanim te zimne usta dotknęły go, wyszeptał wreszcie:

- Animam ligo - i jego ciało nagle znieruchomiało.

Wykonał swoje zadanie. Związał duszę Voldemorta ze swoją, i w momencie, w którym dementor go pocałuje, nie tylko jego dusza opuści ten świat.

-----
Severus był przerażony, kiedy dementor pochylił się nad Harry'm.

Chłopak przesunął rękę za głowę, ale nie zrobił nic poza tym.

Wtedy cienka, niebieska linia wystrzeliła spod strzępów swetra leżącego pod jego głową i uderzyła Voldemorta w pierś.

- Harry, Harry! - wykrzyknął Severus, przerażony.

Nagle Voldemort upadł na posadzkę.

Dementor wyprostował się.

Świat wokół Severusa rozpadł się.

Wszystko stało się tak szybko...

Aurorzy aportowali się wszędzie dokoła i Śmierciożercy padali pokotem, zanim którykolwiek z nich zrozumiał co się wokół nich działo.

Ktoś uwolnił Severusa. Już po chwili klęczał przy boku Harry'ego. Z ulgą zauważył, że chłopiec oddycha.

- Harry? - zapytał z nadzieją w głosie.

Ale Harry nie otworzył oczu. Kiedy Severus uniósł jego powieki, zobaczył powód. Zimny ból przeszył całe jego ciało i zwierzęcy krzyk wyrwał się z jego piersi. Wyjął różdżkę ze słabego uchwytu Harry'ego i powoli wstał. Kilka kroków dalej leżało nadal oddychające ciało Voldemorta.

- Avada Kedavra - powiedział te słowa z całą nienawiścią, jaką jego dusza czuła to tej kreatury. Kreatury, która zrujnowała całe jego życie i życie wszystkich, na których mu zależało. Kopnął martwe ciało i odwrócił się.

- Co się stało? - zapytał łagodnie Auror.

Severus tylko pokręcił głową i usiadł obok Harry'ego. Ukrył twarz w jego przepoconych włosach i płakał bez wstydu. Płakał przed Aurorami, którzy przechodzili obok niego na palcach; płakał nad chłopcem, nad ich straconą przyszłością, nad swoją samotnością w ciemności, znowu...

I tym razem nie było Dumbledore'a, by go podtrzymać na duchu, pocieszyć.

Nigdy nie czuł się bardziej samotny.