Rozdział 216: Mocno zmartwiony
Uwagi: Jest to kontynuacja poprzedniego rozdziału
Mycroft nie mógł przestać chodzić. Nie mógł przestać załamywać rąk, co było denerwujące. Cała sytuacja była. Jeśli to nie był kompletny dowód na to, że troska nie była zaletą, to nie wiedział, co to było. Jeszcze bardziej irytujące było to, jak spokojnie Sherlock pół leżał na jednym z krzeseł w prywatnym pokoju, w którym obecnie się znajdowali.
— Jak możesz tak po prostu siedzieć — warknął bez zastanowienia, powodując, że jego brat spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem.
Mycroft rozkoszowałby się tym wyrazem twarzy, gdyby jego partner nie był w sąsiednim pomieszczeniu, walcząc o życie.
— Bo mogę — powiedział Sherlock, sarkastycznym i cholernie irytującym głosem. — Ponieważ, chodzenie jak szaleniec nie sprawi, że coś się zmieni.
Mycrofta nie obchodziło, że Sherlock miał rację. Fakt, że chodził w tę i z powrotem był absurdalny. To właśnie zrobił mu Gregory Lestrade. Nie czuł takiego otępiającego przerażenie, odkąd Sherlock przedawkował. To było przerażające czuć się w ten sposób w stosunku do innej osoby.
W tym wszystkim nie mógł przestać myśleć o tym, co powiedział Gregory. Wyznał mu miłość. Mycroft również to zrobił. Powiedział to natychmiast, bez zastanowienia, ponieważ… Cóż, naprawdę go kochał. Od jakiegoś czasu tak się czuł. Wiedział, że Gregory również go kocha. Żaden z nich nigdy nie wypowiedział tego czułego wyznania przed tą nocą.
Było jasne, że Gregory powiedział to, ponieważ sądził, że umiera. Z drugiej strony Mycroft przypuszczał, że jego brak wahania, by odwzajemnić ten sentyment, był spowodowany strachem. Mógł dziś stracić Gregory'ego. Minęła ponad godzina bez śladu lekarza, a taka możliwość wciąż istniała. Mycroft gardził niewiedzą. To było najgorsze uczucie na świecie.
— Kochasz go — powiedział Sherlock, wpatrując się w niego z wyrachowanym spojrzeniem.
Oświadczenie spowodowało, że Mycroft zamarł w pół kroku i wpatrywał się w swojego brata.
— Tak — przyznał po kilku chwilach. Wzdychając, wyprostował się i spojrzał na swoje dłonie. Wpatrywał się w swoją wymiętą marynarkę i kamizelkę, które wciąż były pokryte krwią Gregory'ego. Westchnął przez nos. — Tak.
W tym przyznaniu się było coś, co spowodowało, że cała napędzana strachem adrenalina opuściła jego ciało. Nagle Mycroft chciał tylko spać (choć wiedział, że nie było takiej możliwości). Z kolejnym westchnieniem wyczerpania podszedł i opadł na krzesło obok brata.
— Mógł otrzymać strzał w gorsze miejsce — mruknął Sherlock. — Obaj to wiemy. Nadal istnieje prawdopodobieństwo, że może być to śmiertelny postrzał, ale jest szansa.
— Gardzę niejasnymi szansami. — Mycroft zmarszczył brwi, starając się ponownie nie rozpłakać. Już raz płakał tego wieczoru i to było okropne.
— Oczywiście — odparł Sherlock. — Wciąż…
Młodszy Holmes zamilkł po chwili i Mycroft odważył się na niego spojrzeć. Wyraz jego twarzy był dziwny, ale to wszystko miało sens. Było jasne, że Sherlock również martwił się o Gregory'ego. Czy… czy Sherlock próbował go pocieszyć? Na pewno nie. Nie robili czegoś takiego. Nawet teraz… Nie. Czy może?
— Równowaga prawdopodobieństwa, Sherlocku — westchnął mimo wszystkiego Mycroft, pocierając skronie, starając się ignorować krew, która go plamiła.
Może powinien się przebrać, ale nie myślał o tym. Nawet teraz nie martwił się o swoje ubranie, stanowiące ponure przypomnienie tego, co się stało.
Część niego spodziewała się, że z jakiegoś powodu poczuje się bardziej wściekły na Sherlocka. Czy to przez sposób, w jaki zlekceważył to wydarzenie, czy przez przypadkowe zniknięcie w ciemnym budynku, w którym byli zaledwie kilka godzin temu. Ale… zastanawiał się też nad innymi rzeczami. Pomyślał o tym, jak Sherlock wskoczył do akcji, kiedy Gregory upadł na ziemię, a Mycroft był zbyt zszokowany i odrętwiały, aby prawidłowo funkcjonować. Był prawie pewien, że zabił intruza znacznie wolniej, niż było to absolutnie konieczne. Wtedy siedział obok niego, próbując go pocieszyć. Opuścił swoją sherlockowską gardę na wystarczająco długo, by być młodszym bratem, za którym Mycroft bardzo tęsknił i okazał swoją troskę, ponieważ kochał Gregory'ego prawie tak samo. Wszelkie szanse na wściekłość zostały zniweczone w obliczu tych działań.
— Pan Holmes? — rozległ się głos, który wyrwał Mycrofta z toku jego myśli. Jego spojrzenie padła na lekarza i natychmiast wstał, nerwowo przełykając ślinę. — Inspektor Lestrade nie śpi. Prosi o twoją obecność. Czy chciałbyś teraz przejrzeć jego wyniki, czy…
— Po tym, jak go zobaczę. Dziękuję doktorze — przerwał mu Mycroft, nie mogąc pozostać w pokoju ani chwili dłużej, gdy jego partner był przytomny i chciał go widzieć.
Spojrzał przelotnie na Sherlocka, ale wystarczająco długo, aby zobaczyć jak kiwa głową, po czym odwrócił się i przeszedł obok lekarza, i wszedł do pokoju.
Gregory leżał na łóżku. Wyglądał na słabego i był tak blady, że jego cera była wręcz szarawa. Przez kilka chwil Mycroft nie mógł prawidłowo oddychać. Zebrawszy siły podszedł i usiadł, przysuwając krzesło do łóżka tak blisko, jak był w stanie.
— Myc… — zaczął ochryple Gregory, ale po chwili w jego zamglonych, brązowych oczach pojawił się niepokój. — Boże, czy ty…
— Nic mi nie jest, Gregory — powiedział cicho Mycroft, chwytając jego dłoń w swoją. — Żadna z tej krwi nie należy do mnie.
Nie mógł zmusić się do powiedzenie, że to krew Gregory'ego. Po minie starszego mężczyzny, wiedział, że nie musiał. Ponownie ostrożnie ścisnął jego dłoń, a nowe łzy napłynęły mu do oczu i spłynęły po policzkach. Był zbyt zmęczony, aby powstrzymać płacz.
— Myślałem, że nie żyjesz — mruknął drżącym głosem.
Wziął głęboki oddech i spojrzał na swojego partnera. Wyglądał zbyt słabo. To było okropne.
— Też tak myślałem — przyznał Gregory z cichym westchnieniem. — Ale warto byłoby umrzeć, aby cię uratować.
— Jesteś idiotą — prychnął Mycroft, marszcząc brwi.
Gregory powoli cofnął rękę i uniósł ja, by otrzeć łzy z policzków młodszego mężczyzny. Mycroft westchnął i pochylił się w stronę dotyku.
— Miałem na myśli to, co powiedziałem — wyszeptał po chwili, pocierając kciukiem policzek Mycrofta tak długo, jak starczyło mu sił. — Nie powiedziałem tego tylko dlatego, że myślałem, że umieram. po prostu… bałem się, że nie będę miał szansy powiedzenia tego. Że nigdy się nie dowiesz.
— Oczywiście, że zawsze o tym wiedziałem — westchnął Mycroft, wstając, by pochylić się i pocałować Gregory'ego w czoło. — Nie bądź takim idiotą.
Greg zaśmiał się z powtórzenia tego, choć przekształciło się to w świszczący, słaby kaszel. Mycroft pocałował go ponownie, zanim usiadł.
— Również to miałem na myśli — powiedział po chwili, opadając na krzesło z ulgą i wyczerpaniem.
— Wiem. — Gregory zdołał się uśmiechnąć, po czym zapadł w słaby, regenerujący sen.
