PRAWDZIWA HISTORIA ROSWELL

CZESC 5

Liz z dzieckiem i Tess szly droga.

Nagle podjechal samochod szeryfa. Liz przestraszyla sie. Jak wyjasni obecnemu szeryfowi, co robi na pustyni z chora kolezanka i malym dzieckiem? Z samochodu wyskoczyl Jim Valenti.

-Liz? Cale miasto cie szuka!

-Naprawde?

-Tak, oczywiscie nikt oprocz twoich przyjaciol nie wie co sie naprawde stalo.

-Pan tez o tym wie?

-Nie, ale domyslam sie, ze to jakas „kosmiczna" sprawa...- nagle zauwazyl Tess.- Co ona tutaj robi? Przeciez odleciala na swoja planete.

-Wlasnie z niej wracamy.

Dziecko zaczelo ryczec.

-Juz, malutki. Cicho...- zaczela go uspokajac Liz.

-Co to za dziecko? Skad je wzielyscie? Czy to dziecko Tess?

-Wszystko panu opowiem, ale sadze, ze powinnam powiadomic Maxa, reszte i przede wszystkim moich rodzicow.

-Tak, wsiadajcie.

Po chwili samochod podjechal pod dom Maxa.

-Moze lepiej bedzie, jesli sama tam pojde? Nie wiem jak zareaguja na Tess...

-Tak, tak bedzie lepiej.

Liz wziela chlopczyka i poszla. Zadzwonila do drzwi. Otworzyla jej Maria, ktora dziwnym trafem byla u Evansow. Chciala krzyknac, ale Liz jej nie pozwolila.

-Cicho!!!

Szeptem rozmawiali.

-Liz gdzie bylas? Co sie stalo?- pytala tepo jej przyjaciolka. Spojrzala na nia i zobaczyla dziecko- skad....?

-Ci...- przerwala jej Liz- Zaraz wszystko wam opowiem. Zrobimy im niespodzianke, co? Sa na gorze?

-Tak.

-Wejdz tam i powiedz, ze dzwonil ktos roznoszacy ulotki, a ja wejde po cichu na gore.

-Dobra...

Maria zrobila tak, jak jej przyjaciolka powiedziala, i choc nie umiala klamac, wszyscy jej uwierzyli. Tymczasem Liz cicho weszla po schodach i zastukala w drzwi pokoju Maxa. Nikt nie odpowiedzial, wiec zastukala jeszcze raz glosniej.

Max uslyszal ponowne pukanie do drzwi i zdziwiony je otworzyl. Kiedy zobaczyl Liz prawie osunal sie na podloge ze zdziwienia.

-Liz?!?

Dziewczyna ominela chlopaka i usiadla na jego lozku, Max zamknal drzwi. Wszyscy rzucili sie na nia i zaczeli sciskac, ale ona tylko skulila sie, aby nie zgnietli dziecka.

-Przestańcie juz!

Byli tak zdumieni, ze nie zauwazyli malego chlopczyka, ktorego trzymala w objeciach.

-Opowiadaj!!!- rykneli wszyscy.

Liz opowiedziala cala historie omijajac jedynie fakt przylotu z nia Tess.

-I jej wybaczylas!?- zapytal z niedowierzaniem Max- Dobrze, ze jej tu nie ma bo bym ja zabil!!!

-Lepiej jej nie zabijaj!!- powiedziala Liz i podala dziecko zamurowanej Isabel- Potrzymaj!

Wybiegla z domu, a wszyscy jak zaczarowani stali bez ruchu. Chlopiec rozbeczal sie, a oni nawet tego nie zauwazyli, (co za ciemnoty!- dop. Autorka)). Liz wrocila po chwili ciagnac oparta na jej ramieniu...

-Tess?- Maria niedowierzala.

Zeszli z lozka, aby Liz mogla ja tam polozyc. Jakos zdolala przetlumaczyc im, ze nie powinni robic jej nic zlego. Milczacy od dluzszej chwili chlopczyk przypomnial o sobie placzem i wyciagnal raczki w kierunku Liz, a ona wziela go na rece i uspokoila.

-Co to za dziecko?- spytal Michael.

-To syn Maxa- powiedziala Liz, a wtedy Max jakby sie ocknal.

-Moj syn? Wiec nie musze go juz ratowac!

Wzial chlopca na rece, ale ten zaczal plakac i wyciagnal raczki w strone Liz. Dziewczyna wziela go na rece.

-Ktos musi jechac po pieluszki i mleko. On chce jesc.- Zauwazyla Liz.

-Ja pojade.- zaoferowal sie Michael Guerin.

-Ja pojade z nim- dodala Maria- nie znasz sie przeciez na dziecinnych akcesoriach, prawda?

Wyszli. Isabel takze ich zostawila i pojechala do Kyla z Jimem Valentim po drodze opowiadajac mu wszystko. Zostali z Tess sami. Po chwili dziewczyna odzyskala przytomnosc i byla w o wiele lepszym stanie. Max sie nie odzywal.

-Liz... Zaopiekuj sie dzieckiem. Ja nie jestem dla niego dobra matka.

Liz, ktora od pierwszego wejrzenia pokochala to dziecko jak wlasne, bez wahania sie zgodzila:

-Jesli Max bedzie tego chcial...

-Bardzo tego chce.

-Ale jest problem z moimi rodzicami.

-Ja sie tym zajme!- zaoferowala Tess- przedstawie im obraz, ze bylas na wycieczce i 2 dni temu wrocilas, a teraz jestes u Maxa.

Jak powiedziala tak zrobila.