PRAWDZIWA HISTORIA ROSWELL

CZESC 7

Szkola sie skonczyla. Wszyscy zdali mature. Liz i Max z wyroznieniem. Tylko Michael mial pewne problemy z historia. Malym Rathisem zajmowali sie przewaznie panstwo Evansowie, co sprawialo im wielka przyjemnosc. Pewnego dnia, zaraz po rozdaniu swiadectw, do Liz przyszli jej rodzice.

-Liz, kochanie... Wiemy, ze zrobilismy zle.

-Tak, i chcemy cie przeprosic.- dodala matka.

-Jak sobie radzisz? Gdzie mieszkasz?- spytal ojciec.

-Mieszkam w domu Maxa...

-A gdzie spisz?

-W jego pokoju na jego lozku...

-A on gdzie spi?- nie dawala za wygrana pani Parker.

-Na kanapie w salonie, mamo!!!

-Przepraszam. Tak, czy inaczej chcemy abys wrocila do domu.

-Jezeli chcecie mi zabronic spotkan z...

-Nie- przerwala jej pani Parker- Nie zabronimy ci sie z nim spotykac, tylko nie chcemy abys zmarnowala sobie zycie. Aha.. Chcielibysmy, zebys dalej pracowala w Kosmodromie.

Liz zgodzila sie i po kilku dniach wrocila do domu. Niby wszystko wrocilo do normy, a jednak...

Liz byla coraz bardziej zaniepokojona. Od pewnego czasu zaczely nawiedzac ja dziwne sny. Wczorajszej nocy obudzila sie zlana potem. Snilo jej sie jakies powstanie. Nie widziala dokladnie miejsca, w ktorym sie „odbywalo"... Widziala tylko sylwetki walczacych ludzi. Na poczatku myslala, ze to stres zwiazany z matura. Ale, zeby snilo jej sie po nocach powstanie Listopadowe? I to z jakiegos odleglego kraju, jakim jest Polska?... Antar tez jest odlegly- przemknelo jej przez mysl- nie to glupie! Nie znam „tamtej" wojny. Nie moze wiec mi sie snic po nocach(ja bym sie o to nie zalozyla- dop. Autorka)). Dziewczyna wiecej o tym nie myslala, a sen juz jej sie nie przysnil.

Od kiedy wrocila do rodzicow, miala o wiele mniej czasu dla Maxa, a kiedy byla z nim dluzej, zwykle zajmowali sie dzieckiem. Rodzice Maxa postanowili wyjechac na jakies dwa tygodnie „na urlop". Paczka nie za bardzo w to wierzyla, szczegolnie, kiedy oznajmili, ze chca zabrac malego ze soba. Pani Evans wciaz powtarzala, ze chociaz ogromnie kocha Maxa i Isabel, to zawsze bardzo chciala miec male dziecko, zmieniac pieluchy itd. Max i Liz postanowili im na to pozwolic. Szczegolnie, ze chlopiec dawal sie we znaki im obojgu. Wlasciwie nie chodzilo o „zmeczenie" opieka nad synkiem, po prostu malec, ktory w wieku dwoch miesiecy zwraca sie do Liz: mamo!, byl troche zajmujacym zjawiskiem i para nastolatkow nie miala na nic czasu. Rodzice Liz rowniez wyjechali, ale na troche dluzej-, bo na trzy tygodnie. Mieli nadzieje, ze jak wroca to Liz nie bedzie w ciazy. Wszystko przez to, ze we Francji znaleziono w starym domu rzeczy nalezace do Carol Parker, prababki Liz i rzad francuski chcial zwrocic to jej rodzinie.

Ktoregos wieczoru Liz zamknela wczesniej kawiarnie zostala sam na sam z Maxem.

-Nawet nie wiesz jak cie kocham- wyznal chlopak.

-Wiem- odpowiedziala Liz i pocalowala go. Juz dawno przemyslala cala sprawe.- Chodzmy na gore...- zasugerowala.

-Na pewno tego chcesz?- wolal upewnic sie chlopak.

-Tak, Max!

Wzial ja na rece i zaniosl do jej pokoju...

Liz obudzila sie w ramionach Maxa.

-Juz pozno... Umowilismy sie z Maria, Michaelem, Isabel i Kylem. Beda na nas czekac- odezwala sie do nie spiacego juz od jakiegos czasu Maxa.

-Moga jeszcze troche poczekac- chlopak przyciagnal ja do siebie i pocalowal. Dziewczyna zrecznie wyslizgnela sie z jego objec. Wstala i zaczela sie ubierac. To samo zrobil Max i po kilkunastu minutach razem zeszli na dol. Liz az promieniala szczesciem.

Przy jednym ze stolikow siedzial Kyle i Isabel. Ona rowniez byla z czegos zadowolona, bo na jej twarzy goscil dziwny usmiech, ale gdy tylko ich zobaczyla, wyraz ten zniknal.

-Max gdzie ty byles?

-Nocowalem u Liz...

-Tak? Moze opowiecie coscie wyprawiali?- zapytal polzartem Kyle nie wiedzac jak bliski byl prawdy. Liz zarumienila sie tylko i zapytala:

-A gdzie Maria i Michael?

-A jak myslisz? Pewnie robili to samo, co wy...- Kyle przerwal na widok mordu w oczach Maxa- O, juz ida- wskazal na drzwi, przez ktore wlasnie wchodzila klocaca sie para. Wszyscy usiedli przy jednym stoliku, ale po chwili Maria zle sie poczula i poszla z Liz do lazienki.

-Co sie stalo?- spytala Maria w przerwach w wymiotowaniu.

-Nic. A dlaczego pytasz?

-No bo... jestes taka jakas rozswietlona, bo ja wiem? Czy to ma jakis zwiazek z Maxem?

-No..., wlasciwie to tak.

-Opowiadaj!- Maria znowu ukryla glowe w klozecie.

-No wiesz, on u mnie „nocowal"- opowiedziala jej o tej nocy-, ale moze powinnas isc do lekarza... Czy to nie jest przypadkiem to, o czym mysle?

-Chodzi ci o te mdlosci?

-Wlasnie o to!!!

-No wlasnie! Ja tez wczoraj „nocowalam" u Michaela- Maria pochylila sie nad klozetem. Rozleglo sie ciche pukanie do drzwi i glos Isabel:

-Dziewczyny? Nic wam nie jest? Siedzicie tam juz 15 minut.

Liz otworzyla drzwi.

-Isabel zostan tu z Maria, ja lece do apteki.

-Do apteki? Czy to jest...?!?

-Modl sie, oby nie!

Isabel zamknela sie z rzygajaca Maria w lazience, a Liz podeszla do stolika:

-Michael, chodz szybko ze mna!!!

-Co sie dzieje?- spytal zdezorientowany Max.

-Opowiem ci jak wrocimy- pociagnela Michaela za soba- Czekaj tu, zaraz wracamy.

Liz pociagnela rownie zaskoczonego jak Max, Michaela do samochodu. Sama wsiadla na miejscu kierowcy i ruszyla.

-Moze wyjasnisz mi, o co chodzi?- zapytal sie kompletnie wytracony z rownowagi Michael.

-Jedziemy do apteki.

-Czy to ma cos wspolnego z Maria? Jest chora?

-Ona ma mdlosci...

-No i?- nie zaczail Michael.

Dziewczyna zatrzymala samochod przed apteka w chwili, gdy wypowiedzial te slowa. Weszli do srodka. Liz poprosila ekspedientke:

-Poprosze trzy rozne testy ciazowe.

Gdy zaplacila i ruszyla do wyjscia, Michael ocknal sie.

-Testy ciazowe? Czy Maria jest ze mna w ciazy?

-Na to wyglada!

Kiedy dojechali, Michael poszedl wytlumaczyc wszystko Maxowi, a Liz dala testy przyjaciolce, ktora od razu je zrobila i pokazala im wyniki:

Wszystkie trzy mialy wynik pozytywny!!!

Maria weszla do domu i od razu oglosila swoje przybycie na glos. Wolala nie ryzykowac, ze zastanie matke i Valentiego w jakiejs dwuznacznej sytuacji. Amy DeLuca wyjrzala z kuchni.

-Witaj kochanie! Bedziesz dzisiaj na kolacji? Zaprosilam Jima i Kyla. Moze zaprosisz Michaela?

Maria pomyslala, ze najlepiej bedzie od razu poinformowac mame o wszystkim o zaistnialej sytuacji, wolala, zeby nie bylo przy tym Michaela. Ta kolacja to byla idealna okazja, aby jej o tym powiedziec. A ze bedzie tam Valenti i Kyle? Przeciez Kyle juz wie, a byly szeryf i tak by sie dowiedzial.

-On nie moze dzis przyjsc.

-Ale ty badz na pewno! Musze z toba powaznie porozmawiac

Ja tez- pomyslala Maria.

Kolacja minela w przyjemnej atmosferze, jesli nie liczyc ukradkowych spojrzen Amy i Jima.

-Chcemy wam cos powiedziec- zakomunikowali rownoczesnie.

-Po pierwsze: Znowu jestem szeryfem. Po drugie: Ja i Amy chcemy sie pobrac...

-To wspaniale...-zaczela Maria, ale nie dokonczyla bo wybuchla placzem. Matka probowala ja uspokoic:

-Nie martw sie coreczko! Nie myslalam, ze nie zechcesz abym wziela slub z Jimem.

-To nie oto chodzi- zaszlochala Maria- Ja... ja jestem w ciazy!

-W ciazy?- Amy wpadla w gniew- Jak on mogl ci to zrobic?!! Wiedzialam, ze tak bedzie. To wszystko przez Michaela!!!....

-Nie! Mamo to nie jego wina...

-Twierdzisz, ze to nie jego dziecko!?!?!?!?!?

-Jego, ale mamo!!!

-Maria, jestes pewna, ze jestes w ciazy?- spytal rozsadnie szeryf.

-Tak! Liz kupila mi trzy rozne testy ciazowe i wszystkie mialy wynik pozytywny!

W tej chwili zadzwonil dzwonek. Amy poszla otworzyc i od razu wydarla sie na Michaela, ktory przyszedl w najmniej oczekiwanym momencie.

-Jak mogles jej to zrobic?!!!!

Maria probowala jakos uspokoic matke.

-Jutro pojdziesz do lekarza!- skwitowala Amy.

-Nie!!!- wrzasneli na raz Maria, Michael, Kyle i szeryf Valenti.

-Zatrudnimy dyskretnego lekarza Amy- powiedzial szeryf- pozniej ci wszystko wyjasnie.

„Dyskretny" lekarz, Adam Rodrigez zbadal Marie i stwierdzil, ze jest w czwartym miesiacu. Maria probowala zmusic sie do powiedzenia prawdy matce. Juz wczesniej uzgodnili, ze tak zrobia. W koncu postanowila nie odwlekac tego i zaprosila Maxa, Isabel i Michaela. Amy DeLuca troche sie zdenerwowala, gdy go zobaczyla, ale poniewaz chcieli powiedziec jej cos „waznego", wiec sie uspokoila. Wszyscy usiedli w salonie.

-Mamo, czy wiesz, ze Max, Isabel i Michael byli adoptowani?- zaczela Maria.

-Tak, ale co to ma do rzeczy?

-Oni nie byli stad.

-A skad?

Maria podniosla palec wskazujacy do gory.

-Z polnocy...?- zdziwila sie mama Marii.

-Poprawna reakcja, ale to nie o polnoc chodzilo- Maria podniosla palec wyzej.

-???- zdziwienie pani DeLuca roslo.

-Mamo? Jeszcze nie rozumiesz? Katastrofa z 47!!!

-Chcesz powiedziec, ze oni sa kosmitami?- nadal w to nie wierzyla. Wtedy Isabel wyciagnela reke nad swieczke, ktora stala na stole. Dziewczyna rozproszyla jej czasteczki i utworzyla z nich kwiat rozy.

-Chcesz do powachania moj olejek?- spytala Maria, gdy jej matka z trudem lapala powietrze.

-Nie- jej matka byla w lekkim szoku. Max zaczal opowiadac swoja historie. Nie watpil, ze matka Marii bedzie po ich stronie. Nie wygladala na przerazona, raczej byla w szoku.

Do mieszkania wszedl szeryf i uslyszal, o czym mowa.

-Wiedziales o tym Jim?- spytala sie go Amy.

-Tak... Pomagalem im, kiedy mieli klopoty.

-Jak mogliscie mi nie powiedziec?!!? Wiec Maria jest w ciazy z kosmita? Czy powinnam jeszcze o czyms wiedziec?

-Tak, na naszej planecie ciaza trwa miesiac- zaczal Max-, ale ona jest czlowiekiem, wiec tutaj moze potrwac dluzej... Ale na pewno krocej niz dziewiec miesiecy.

-Lekarz powiedzial, ze jest w czwartym miesiacu,... ale to niemozliwe- powiedziala Maria- my jeszcze wtedy, nie... My dopiero jakis tydzien temu...