PRAWDZIWA HISTORIA ROSWELL

CZESC 8

Liz znowu przysnilo sie cos dziwnego. Obudzila sie i dopiero po chwili zrozumiala gdzie jest. Max spal obok spokojnie. Tym razem snila o swoim pierwszym razie. Ale bylo inaczej. Znajdowali sie w innym miejscu... Dziwnie znajomym miejscu. Od rozmyslan rozbolala ja glowa. Ulozyla sie wygodniej i zasnela.

Wrocili rodzice Maxa. Nie ucieszyli sie na wiesc o ciazy Marii. Max nie mogl juz „nocowac" u Liz, bo wiedzial, co by sie stalo, gdyby ona zaszla w ciaze.

Liz siedziala na lozku w swoim pokoju. Rozmyslala o ostatnich wydarzeniach. Spojrzala na zegarek- bylo juz po dwunastej. Ciekawe, o czym sni Max?- pomyslala Liz dotykajac jego fotografii, ktora stala na stoliku przy jej lozku.

BLYSK

Liz znalazla sie w pokoju Maxa i zdziwiona zobaczyla sama siebie i Maxa calujacych sie na lozku.

BLYSK

Dziewczyna zdjela reke ze zdjecia. Nie wierzyla w to, co zobaczyla. Moze mi sie to przysnilo? Jest pozno, a ja jestem senna- myslala- Jutro zapytam sie, co mu sie snilo.

Max wszedl do Kosmodromu i Liz od razu do niego podeszla.

-Co dzisiaj ci sie snilo?- wypalila na wstepie.

-Cos sie stalo?

-Nie, nic. Po prostu jestem ciekawa co ci sie snilo.

-Ja mam sny tylko o jednej osobie...

-Tak? A czy jest to przypadkiem dyrektor, ktory cie zawiesza?- zazartowala Liz.

-Nie! Zawsze snie tylko o tobie!

-A chcesz zrobic to samo co we snie?

-Oczywiscie.

Liz postanowila sprawdzic swoje przypuszczenia. Okolo 11 w nocy rozsiadla sie na lozku i wziela ksiege pamiatkowa ze szkoly. Przesunela palcem po zdjeciu Isabel i pomyslala: O czym ona sni?

BLYSK

Znalazla sie w snie Isabel. Zobaczyla jak caluje sie z jakims facetem, ktorego nie znala. Chociaz... Czy tak nie wygladal nowy pracownik kancelarii, w ktorej pracuje ojciec Maxa?

BLYSK

Znowu byla w swoim pokoju. Mam moc- zdala sobie z tego sprawe Liz. Teraz naprawde sie bala. Co sie z nia dzieje???

Polozyla sie i zasnela. Znowu miala dziwny sen. Snilo jej sie, ze rozmawia z Isabel. Ale jakas inna, i nazywa ja Vilandra... Byli w dziwnym ogrodzie z fontanna. Wypryskala z niej woda. Czerwona woda. Liz rozejrzala sie i zobaczyla druga Isabel- prawdziwa Isabel, ktora zastygla z wyrazem zdziwienia, a moze przerazenia na twarzy- trudno bylo stwierdzic. Zaczela sie wycofywac. Liz probowala ja powstrzymac, wyjasnic. Ale nic nie mogla zrobic- obudzila sie.

Isabel sie nudzila. Jak zwykle o tej porze nie bylo nic ciekawego w telewizji. Gdyby ludzie tak jak ona potrzebowali tylko dwoch godzin snu, przez cala dobe bylby dobry program. Spojrzala na zegarek. Bylo po dwunastej... Postanowila sie zabawic i rozejrzec po snach swoich przyjaciol. Do kogo mam „zajrzec"?- pomyslala- Liz i Max zawsze snia o sobie nawzajem. To nudne.

Mimo to jakies przeczucie kazalo jej zobaczyc co sni sie Liz. Przesunela palcem po jej zdjeciu i natychmiast znalazla sie w jej snie.

BLYSK

Ogrod. Wszedzie pelno kwiatow. Isabel szla sciezka szukajac Liz. Zobaczyla fontanne. I wtedy serce zabilo jej mocniej. Z fontanny wyplywala czerwona woda! Czyli Liz sni o Antarze. Rozejrzala sie i zobaczyla Liz w towarzystwie samej siebie. Tylko wygladala jakos inaczej. Uslyszala skrawek rozmowy:

-Vilandro... Zrozum mnie...

Ona sni o mojej przeszlosci? Ale jej tam nie bylo! Nie moglo byc- Isabel byla pewna, ze to, co zobaczyla to bylo jej wspomnienie. Liz spojrzala na nia i chciala ja zatrzymac. Ale Isabel wycofala sie z tego snu.

Rodzice Liz jeszcze nie wrocili z Francji, a rodzice Maxa pojechali na dwa dni do Clovis. Liz i Max mieli wiecej czasu dla siebie i dziecka. Skonczylo sie na tym, ze Max „nocowal" u Liz.

Amy DeLuca i Jim Valenti postanowili sie pobrac jak najszybciej, jeszcze przed rozwiazaniem Marii. Data slubu zostala ustalona na sobote, wiec na przygotowania zostal im niecaly tydzien. Miala to byc skromna uroczystosc, zaproszono tylko bliskich przyjaciol- w tym wszystkich, ktorzy znali prawde.

Slub odbyl sie w malej kaplicy. Wszyscy dziwili sie jak udalo im sie wszystko tak szybko przygotowac w tak krotkim czasie. Uroczystosc byla naprawde wzruszajaca, a po niej wszyscy pojechali do domu Marii, gdzie mialo obyc sie skromne wesele, na ktore przyszlo kilkoro dodatkowych gosci- jacys sasiedzi z okolicy. Wszyscy wyszli do ogrodu. Znajomi gratulowali malzenstwu, a grupa przyjaciol stanela w kacie. Maria wziela na rece Rathisa. Bardzo cieszyla sie, ze i ona niedlugo bedzie miala dziecko. Porod mial sie odbyc niebawem, a Marii bylo juz troche widac brzuch.

Liz byla bardzo blada. Zaniepokoilo to Maxa i mial racje, bo po chwili dziewczyna zemdlala, a on zdazyl ja zlapac w ostatniej chwili. To gwaltownie przerwalo przyjecie. Max razem z Michaelem, Isabel, Kylem i Maria, wraz z nieprzytomna Liz, pojechali do domu dziewczyny. Gdy ulozyli ja na lozku otworzyla oczy.

-Co sie stalo?

-Zemdlalas-powiadomil ja Max.

-Nic mi nie jest, nie musicie tu ze mna siedziec.

-Musimy wiedziec, co ci jest!- zawolala Maria.

-Ja wiem, co mi jest.

-Co?- spytali wszyscy na raz. Wtedy Max zrozumial. W tej samej chwili Liz zerwala sie i pobiegla do lazienki. Za nia pobiegli Max i Maria. Zobaczyli jak wymiotuje.

-Max... Ja chyba jestem w ciazy...

-Maria lec do apteki- zarzadzil Max, ale nie przewidzial, ze i ona ukleknie nad klozetem. Do lazienki weszli Kyle, Michael i Isabel.

-O rany!- wyrwalo sie Michaelowi.

-Lec do apteki, Michael!

-A po co?

-Jak myslisz?- wsciekl sie Max.

-Czemu ja? Niech idzie Isabel!

Dziewczyna pociagnela go ze soba. Tymczasem Maria przestala wymiotowac. Zgiela sie na podlodze z bolu i zlapala sie za brzuch. Na jej czole pojawily sie kropelki potu.

-Co jej jest Max?- zaniepokoila sie Liz pochylajac sie nad przyjaciolka. Otarla jej pot z czola recznikiem- Ona ma goraczke!

-Ona... Ma to samo, co Tess!- uklakl przy dziewczynie i polozyl reke na jej brzuchu.- Dziecko sie dusi!

Wzial ja na rece i zaniosl na lozko Liz. Poszla za nim.

-Musimy zadzwonic do Tess- siegnela po telefon. Nie bylo jej na slubie. Nie pokazywala sie przez jakis czas, a oni wiedzieli, ze chcial „pomyslec".- Za chwile przyjedzie!

Jakis czas pozniej wrocili Michael i Isabel. Zaraz potem przed dom podjechal samochod Tess. Wszyscy zebrali sie przy Marii. Michael byl bardzo zmartwiony. Ocieral swojej dziewczynie czolo.

-Tess, co z nia jest?- zapytal sie dziewczyny.

-Pamietacie jak wam powiedzialam, ze moje dziecko nie przezyje na tej planecie?- w tej chwili spojrzala na malego, ktorego trzymala Isabel.

-Nigdy tego nie zapomnimy- powiedzial z gorycza Max. Tess speszyla sie, ale mowila dalej:

-To bylo klamstwo. Dziecko wcale nie umieralo, ani z powodu atmosfery ani niczego innego. Kazda dziewczyna przechodzi przez to na naszej planecie podczas ciazy. Jest to rodzaj „przystosowania" dziecka do danej atmosfery. Po prostu wyksztalcaja mu sie pluca.

-Ile to bedzie trwac?- spytal Michael.

-Kilka dni. Pozniej z dzieckiem bedzie wszystko w porzadku. Po tej „przemianie" Maria pozbedzie sie tez porannych mdlosci.

-A myslalam, ze to juz nigdy nie minie- powiedziala polprzytomna Maria.

-Czyli, jesli Liz tez jest w ciazy i ona bedzie musial przez to przejsc?

-Niestety tak.

-Powinnismy zabrac Marie do jej domu- stwierdzil Kyle.

-Nie- oznajmil Max- Powinna zostac tutaj. Nie sadze, aby dobrze jej zrobilo przenoszenie z miejsca na miejsce. Powinnismy polozyc ja na lozku rodzicow Liz. Kyle jedz po „mloda" pare. Powinni o tym wiedziec.

Z tego calego zamieszania Liz zapomniala o testach ciazowych. Wziela je od Isabel i poszla do lazienki. Wyszla z niewesola mina i pokazala im wyniki...

Kiedy Max zadzwonil do rodzicow by powiedziec, ze z Liz wszystko w porzadku opowiedzial o chorobie Marii, powiedzieli ze zaraz przyjada.

Kiedy przyjechali Max i Liz postanowili od razu wszystko im opowiedziec. Usiedli w salonie. Przez chwile panowalo niezreczne milczenie.

-Jestem w ciazy- wypalila Liz- z Maxem.

-Och!!!- wyrwalo sie pani Evans.

-Jak mogles?!?!?!?- zaczal wrzeszczec jej maz- Najpierw Tess, teraz...

Max spuscil glowe.

Choc rodzice Maxa nie byli zachwyceni pogodzili sie z sytuacja. Nastepnego dnia mieli wrocic rodzice Liz. Dziewczyna wiedziala, ze to, co im powie bedzie dla nich wstrzasem. Szykowala sie na najgorsze.

Samolot mial przyleciec o piatej po poludniu. Liz z Maxem opuscila posterunek przy Marii, ktora juz czula sie o wiele lepiej. Michael i Isabel mieli dopilnowac, aby wrocila do domu. Rodzice Liz nie mogli zastac jej w swoim domu w takim stanie.

Samolot zatrzymal sie na pasie startowym. Podstawiono schody i zaczeli po pierwsi pasazerowie. Liz stala z Maxem kilka metrow dalej. Chciala przyjechac tu sama, ale byla bardzo blada i slaba, wiec Max nie chcial jej puscic samej, bo bal sie, ze zemdleje za kierownica.

W drzwiach samolotu ukazala sie twarz pani Parker, a zaraz potem jej meza. Gdy tylko podeszli do Liz od razu zaczeli ja sciskac, ale ona jeknela tylko. Mama spojrzala na nia uwaznie i zauwazyla kilka oznak, ktore bardzo ja zaniepokoily.

-Coreczko nic ci nie jest? Wygladasz okropnie!

-Musze wam cos powiedziec- zwrocila sie do rodzicow- porozmawiamy w domu, dobrze?

Z odprawy zabrali bagaze i zaniesli je do samochodu Liz.

-Ja bede prowadzic- zaproponowal Max. Podala mu kluczyki. W czasie drogi spytala:

-Macie dwa razy wiecej rzeczy, niz kiedy tam jechaliscie. Co przywiezliscie?

-Zabralismy rzeczy twojej prababki, ktore zostawila we Francji zanim przeprowadzila sie do Roswell. Jest wsrod nich skrzyneczka dla ciebie.

-Skrzyneczka dla mnie?

-Twoja prababka zostawila ja dla ciebie. Tak pisalo w liscie, ktory byl do niej przyczepiony, nie otwieralismy jej, nie wiemy, co jest w srodku.

W domu, jak zwykle, kiedy trzeba bylo porozmawiac o czyms powaznym, wszyscy usiedli na kanapie w salonie.

-Chcialas nam o czyms powiedziec?- spytala zaniepokojona pani Parker- Czy to ma zwiazek z Maxem?

Chlopak siedzial obok Liz.

-Najpierw chcialabym powiedziec o Marii... Ona jest z Michaelem w ciazy...

-Jak on mogl jej to zrobic? Gdyby to tobie Max zrobil dziecko...- przerwal na widok miny nastolatkow- Zrobil...?

-Yhm...

Rodzice Liz byli zbyt skonsternowani, aby cos powiedziec. Nagle Liz spadla z kanapy.

-O nie- jeknal Max i podniosl ja z podlogi.

-Co jej jest?- spytal ojciec Liz.

-Zadzwonie po karetke!- matka Liz chwycila za telefon.

-Nie! Oni nie beda mogli jej pomoc. Niech pani namoczy recznik w zimnej wodzie i przyjdzie na gore- zaniosl ja do pokoju i polozyl na lozku. Ojciec dziewczyny usiadl obok corki. Po chwili przyszla rowniez jej matka. Max wzial od niej recznik i wytarl pot z czola Liz.

-Nie powiedziales nam, co jej jest!?!

-Ma to samo, co Maria...

-Ona tez jest chora?

-Opowiedz im o wszystkim...-poprosila Liz.

-Ale... Mielismy...- Max sie wahal.

-Jezeli nie pomozesz naszemu dziecku, to...!

-Nie moge jej pomoc. To samo przejdzie za kilka dni...- zaczal Max.

-Ale, co sie z nia dzieje?

-Dziecko... Przystosowuje sie do ziemskiej atmosfery...- Max odslonil brzuch Liz i polozyl na nim swoja reke. Przez skore przeswiecila malenka raczka.

-To chlopiec, Liz. Bedziemy mieli syna!

-Skad wiesz?- spytal przerazony tym co zobaczyl ojciec Liz- Co jej zrobiles?

-Tato! On nie jest stad!!!

-Ja... Nie jestem czlowiekiem.

Rodzice Liz oniemieli.

-Pochodze z Antaru. Tam teraz panuje wojna...- opowiedzial im cala historie. Nawet to, ze jest krolem.

-Nosisz dziecko kosmity?

-Yhm... Ciaza trwa o wiele krocej niz na Ziemi.

-Jak mamy sie teraz do ciebie zwracac Max? Krolewska Wysokosc?

-Na Ziemi nie jestem krolem.

Malzenstwo postanowilo, ze przeprowadza sie do innego- wspolnego i wiekszego domu, kiedy tylko Maria wyzdrowieje. Dom byl juz kupiony i Amy z Jimem juz go urzadzali.

Maria poczula sie gorzej. Michael caly czas byl przy niej. Polozyl reke na jej brzuchu i...

-Maria... Bedziemy mieli corke!

Na te slowa dziewczyna sie rozplakala.

Kilka dni pozniej wszystko wrocilo do normy. Liz postanowila obejrzec rzeczy, ktore przywiezli jej rodzice. Usiadla na lozku i polozyla przed soba skrzyneczke, ktora przy malych rozmiarach byla dosc ciezka. Na wieczku wyryty byl w drewnie dziwny symbol. Liz obejrzala go dokladnie i wyjela spod bluzki medalion, ktory dostala kiedys od Maxa. Byl na nim taki sam znak!

Uniosla ostroznie wieko. W srodku na samym wierzchu lezala duza pozolkla koperta. Wyjela ja. Pod spodem bylo kilka rzeczy. Serce zabilo jej mocniej, gdy je ujrzala.

Metalowa ksiega- taka sama jak ksiega Maxa ( nie mogla byc tylko pewna czy bylo w niej to samo napisane). Obok lezaly dwa pomaranczowe kamienie. Byly tam rowniez trzy roznokolorowe krysztaly i kilka innych, rownie niesamowitych przedmiotow. Obejrzala wszystko dokladnie, a potem siegnela po list. Rozerwala koperte i wyjela kilka arkuszy starego pergaminu...