PRAWDZIWA HISTORIA ROSWELL

CZESC10

Isabel poszla do kancelarii swojego ojca. Spotkal ja tam jeden z jego pracownikow, Jesse Ramirez.

-Co tutaj robisz? Twojego ojca nie ma tu dzisiaj.

-Wiem... Nie przyszlam do niego.

-A, do kogo?

-Do ciebie!

-Ktos moze nas zobaczyc!

-To co? Juz mnie to nie obchodzi. Postanowilam powiedziec o nas wszystkim.

-Naprawde?

-Tak, ale musze powiedziec ci cos o sobie. Jesli mimo to nadal bedziesz chcial byc ze mna...

-Zawsze bede z toba!

-No wiec...

Do ustalonego odlotu zostalo tylko kilka dni. Wszyscy zachowywali sie normalnie, po „cichu" przygotowujac sie do odlotu.

Liz jak zwykle pracowala w Kosmodromie. Wlasnie zmywala ketchup ze stolika, kiedy spojrzala za okno. Zobaczyla Isabel, ktora szla w strone baru. Liz upuscila scierke.

Isabel trzymala za reke jakiegos chlopaka! Chlopaka ze snu.

Isabel podeszla do zamurowanej Liz, ktora caly czas stala przy tym stoliku i gapila sie na nia.

-To jest Liz,- przedstawila ja chlopakowi- Liz to jest Jesse. Ten, ktorego widzialas we snie, do ktorego przypadkowo weszlas...

-Skad wiesz, ze weszlam do twojego snu?

-Bo widze twoja mine... Mam takie wrazenie.

-Hej!? Mowisz tak o tym... przy nim?

-On wie.

Do stolika akurat podszedl Max. Uslyszal ostatnie zdanie.

-Isabel jak moglas mu powiedziec nie pytajac nas o zdanie?!

-To jest Max,- przedstawila brata nie zwracajac uwagi na jego zrzedzenie- Max przedstawiam ci Jesse'ego. Jestesmy razem od jakiegos czasu.

Do Kosmodromu przyszla reszta paczki. Kiedy Isabel im go przedstawila, Michael wsciekl sie jeszcze bardziej niz Max.

W domu panstwa Evans miala sie odbyc narada. Wszyscy sie niej zjawili. Liz, Max i Michael postanowili od razu po niej, wiec byly to ostatnie chwile z rodzicami przed odlotem.

-Wracamy- oznajmil Max.

-Kiedy?- chciala wiedziec pani Evans.

-Dzisiaj...

-Poczekajcie, chociaz do rana.

-Nie mozemy tego przedluzac, musimy odleciec jak najszybciej.

-Kiedy wrocicie?- spytala pani Parker z lzami w oczach.

-Jak tylko na naszej planecie zapanuje pokoj- odpowiedziala jej corka. Wszyscy sie ze soba pozegnali. Liz, Max i Michael wsiedli do samochodu. Od razu pojechali na pustynie. Liz otworzyla pomieszczenie, w ktorym ukryla statek. Weszli do srodka.

Pojazd wystartowal. Po kilku godzinach za oknem zobaczyli piekna, zielono-czerwona planete. Statek wyladowal w miejscu, z ktorego kiedys wystartowal z Liz i Tess na pokladzie. Przywitala ich Krolowa-Matka. Kiedy przytulila Maxa w jego oczach mozna bylo zobaczyc lze. Michael byl raczej sceptycznie nastawiony do tak wylewnego przywitania, ale kiedy i jego usciskala Krolowa-Matka zrobilo mu sie bardzo przyjemnie.

Lerrick wyjasnil im, ze od kilku dni jest spokojnie- cisza przed burza. Mieli, wiec jeszcze kilka dni na przygotowanie sie do ukazania ludowi krola. Krolowa-Matka pokazala im pokoje, kazdy dostal osobna komnate, z wszelkimi wygodami. Liz postanowila od razu porozmawiac z Krolowa-Matka. Poszly do pokoju wladczyni.

-Wiem, ze mialas jakies wizje- juz dawno temu Krolowa-Matka kazala do siebie mowic na ty- Lerrick mi powiedzial.

-To ty mialas wyjsc za Zanna, w poprzednim zyciu? Zann mi o tym nie mowil, bo bal sie, ze nie zaaprobuje waszego zwiazku. Ale ja nie mialabym nic przeciwko temu. Przynajmniej teraz- kiedys mialam inne poglady...Nie zdziwilam sie, ze przylecialas z nimi. Ale dlaczego nie wzieliscie Vilandry?

-Balismy sie, ze mozecie posadzic ja o zdrade, albo...

-Dopiero niedawno dowiedzialam sie, ze to Khavar wszystko ukartowal.

-Polecimy po nia jak tylko sytuacja sie polepszy. Musze ci cos powiedziec... To dotyczy Maxa. Jestem z nim w ciazy.

-....-Krolowa-Matke troche zatkalo- To... Mnie troche zaskoczylo. Ale to bardzo dobra nowina- usmiechnela sie- Chyba zle zrobilam dajac wam osobne pokoje...

Poniewaz byl juz pozny wieczor, nie bylo sensu przenosic sie z pokoju do pokoju. Wszyscy byli bardzo zmeczeni, wiec od razu sie polozyli.

Liz obudzil swiezy powiew i towarzyszace mu niezbyt mile przeczucie. Wstala z lozka, i w samej koszuli, na boso, wyszla z pokoju. Przemierzyla dlugi korytarz i wyszla do ogrodu. Rozejrzala sie dookola i zobaczyla zmierzajacego w jej strone 21-23 letniego mezczyzne. Poznala go.

-Khavar?

-znowu sie spotykamy! Wyczulem przylot statku. Czyzby krol Zann wrocil na swoja planete? Ale, po jakiego grzyba ciagnal ciebie ze soba? Nedzna istote ludzka?

Liz byla troche przestraszona i wkurzona, ale usmiechnela sie tylko.

-Juz raz mnie zabiles, ale tym razem ci sie nie uda!

-Ty... To niemozliwe! Jak Zann to zrobil? W inkubatorach byly tylko cztery osoby! To Ava z nimi leciala, nie ty. Wiem o tym dobrze, bo sam wyslalem za nimi Naseda. Nie mozesz byc... Nia! Klamiesz. Nie jestes Juliet!- wyciagnal reke w jej strone, ale ona umiala sie bronic. Kiedy ja zaatakowal, odpowiedzial kontratakiem. Z ich wyciagnietych rak emanowala energia. Zderzyla sie ze soba.

-Jak to mozliwe?

-Zann wyslal moje DNA na Ziemie wczesniej. Ulokowal je w mojej prababce, tak, ze jej prawnuczka...

-I tak cie zabije!!!- Khavar wzmocnil swoj atak i Liz odrzucilo kilka metrow do tylu. Dziewczyna wrzasnela. Khavar zblizyl sie do niej kilka krokow. Podniosla sie szybko gotowa do obrony...

Maxa obudzil wrzask Liz. Zerwal sie z lozka i pobiegl po Michaela. Zaczal go szarpac, ale ten jeknal tylko:

-Co sie dzieje, Max?

-Liz jest w niebezpieczenstwie. Slyszalem jej krzyk.

Na te slowa rowniez Michael sie zerwal z lozka. Pobiegli do ogrodu. Zobaczyli stojacych naprzeciwko siebie Liz i Khavara z wyciagnietymi rekami. Liz najwyrazniej przegrywala. Max stanal z jej lewej strony i wspomogl ja swoja moca. Z drugiej strony stanal Michael i rowniez jej pomogl.

Khavar nadal mial przewage.

-Nawet z twoja pomoca, Zann, nie zdolacie sie obronic. Drugi raz zabije Juliet na twoich oczach.

Isabel obudzila sie z krzykiem. Snila jej sie walka. Ich walka. Walka, ktora dziala sie naprawde. Do jej pokoju wpadla pani Evans.

-Co sie stalo, mialas zly sen?

-To nie byl sen mamo. Oni przegrywaja!

Podeszla do okna i spojrzala w gwiazdy. Jedna z nich swiecila sie szczegolnym blaskiem. Utkwila w niej swoje spojrzenie i cala sila woli skupila sie na przekazaniu im swojej mocy.

Liz poczula czyjas dlon na ramieniu. Dlon Isabel! Nawet ona im pomagala, bedac oddalona o miliardy kilometrow!

-Czemu nie ma z wami Vilandry? Nie chciala wam pomoc w zabiciu mnie?

Moc Krolewskiej Czworki przewyzszyla moc Khavara. Przez chwile jeszcze sie bronil, ale ich moc go pokonala i zamienil sie w proch.

Isabel upadla na kolana.

-Co sie stalo?- pani Evans byla bardzo zaniepokojona.

-Wygralismy...- wychrypiala Is i zemdlala.

Liz osunela sie na ziemie. Max ukleknal przy niej i nawiazal lacznosc. Podbiegl do nich Lerrick.

-Przyszedlbym wczesniej, ale musialem powstrzymac rebeliantow, ktorzy chcieli sie tutaj wedrzec- spojrzal na ziemie i zobaczyl nieprzytomna Liz i kleczacego obok niej Maxa- Co tu sie stalo?

-Walczylismy z Khavarem. Wlasciwie to ona z nim walczyla.

-Gdzie on jest? Czy ona...

-Khavar nie zyje. Ona tylko zemdlala z wyczerpania. Chyba nic jej nie jest.

Lerrick zaniosl ja do jej komnaty, bo Max sam ledwo stal na nogach. Michael poszedl po Krolowa-Matke, ktora zamknal Lerrick zanim poszedl walczyc z rebeliantami. Wszystko jej wytlumaczyl.

Rano wszyscy obudzili sie w pokoju Liz. Max spal obok dziewczyny na lozku, a reszta (nawet Krolowa-Matka) na podlodze.