Ponownie dziękuję Nocnej Marze i Świstakowi.
2. Harry na Dworze
Po obiedzie Harry miał trening quidditcha. Draco przyszedł
na boisko wcześniej i usiadł w słonecznym cieple, obracając w dłoniach
Błyskawicę — wyglądała pięknie, musiał to przyznać. Jego ojciec stwierdził
jednak, że nie kupi mu takiej, dopóki Draco nie pokona Harry'ego w quidditchu —
co, jak zauważył Draco, było mało prawdopodobne dopóki nie mieli jednakowych
mioteł.
Kątem oka dostrzegł ruch, ktoś jeszcze był na boisku.
Ktoś, kto szedł w jego kierunku. Była to bardzo ładna dziewczyna w niebieskiej
szacie. Długie czarne włosy miała splecione w warkocz. No ta, Cho Chang —
szukająca Ravenclawu, grał już przeciwko niej niejednokrotnie.
— Cześć, Harry! — zawołała śpiewnym głosem.
Draco kiwnął głową. Nadal badał Błyskawicę. W
rzeczywistości był trochę zdenerwowany treningiem. Harry miał charakterystyczny
styl latania, a cóż… Draco nie chciał tego przyznać, ale w rzeczywistości Harry
latał lepiej od niego. Członkowie jego drużyny mogliby…
Dziewczyna klapnęła na trawę obok niego, przerywając tok
jego myśli. Draco zirytował się. Naprawdę cieszył się tymi paroma samotnymi
chwilami z Błyskawicą, zapoznawaniem się z nią.
— Harry, Harry, Harry… — powiedziała dziewczyna, patrząc
na niego jakby był cudownym, ale raczej tępym dzieciakiem.
— Tak? — odparł Draco. — Chciałaś czegoś?
— Nie zaprosiłeś mnie nigdzie w trakcie ostatnich dwóch
dni — odpowiedziała dziewczyna. — Zwykle już byś mnie gonił po korytarzach,
albo przysłał sowę.
— Byłem zajęty — odparł Draco krótko.
— Zajęty? — zapytała dziewczyna głosem sugerującym, że
jeszcze nigdy żaden chłopak nie powiedział jej, że jest zajęty.
— Bycie Harrym Potterem to nie jest spokojne życie —
kontynuował Draco, podgrzewając temat. — Mam lekcje, plus quidditcha, plus
wywiady dla Proroka, mnóstwo dobra do zrobienia i zła do pokonania, plus jestem
ścigany przez bezlitosnego mordercę, który zabił moich rodziców. Nie mam czasu
na łażenie za dziewczynami.
Krukonka przyglądała mu się z otwartymi ustami. W ten
sposób wyglądała dużo mniej ładnie.
— Jeśli sądzisz, że zacznę z tobą chodzić dlatego, że tak
mówisz — powiedziała z głosem zdławionym z wściekłości — to się mylisz, Harry
Potterze!
— Dobra — odparł Draco. — Nie umawiaj ze mną. Jestem
naprawdę sławny, mogę chodzić z każdą.
Krzyknęła z wściekłości, wstała i przemaszerowała przez
boisko. Draco patrzył jak odchodziła, nieco wdzięczny, że odwróciła jego uwagę
od horroru, jakim był trening quidditcha.
Gdyby Harry wiedział, że w tej właśnie chwili Draco Malfoy niweczy jakąkolwiek szansę na jego przyszły związek z Cho Chang, mógłby się zdenerwować. Ale ponieważ spał w niewidzialnej karecie Lucjusza Malfoya (pani Pomfrey nie pozwoliła Lucjuszowi zdeportować się wraz z synem, kiedy chłopak był nieprzytomny) wieziony szybko poprzez pustkowia i wietrzne wrzosowiska w kierunku Dworu Malfoyów, więc szczęśliwe ominął go ten stres.
Na boisku Draco odkrył, że niepotrzebnie się martwił: nie
tylko odziedziczył nędzny wzrok Harry'ego, ale również zyskał jego
nieprawdopodobne umiejętności gry w quidditcha. Draco pikował i nurkował na
swojej miotle, zaskoczony łatwością, z jaką mu to przychodziło. Kiedy rozegrali
treningową grę, złapał z łatwością znicza i wykonał ósemkę w powietrzu, podczas
gdy członkowie drużyny Harry'ego klaskali i gwizdali. Hermiona, która przyszła
obejrzeć jego trening, również wiwatowała.
— Jesteś niesamowity, Harry! — krzyknęła do niego.
Draco pomachał jej i wtedy to się stało: nie widząc
Hermiony, George uderzył mocno w tłuczek kierując go w stronę ziemi. Metalowa
kula leciała prosto na Hermionę — zbyt zaskoczoną, aby się ruszyć.
Draco bez zastanowienia pochylił Błyskawicę Harry'ego do
spektakularnego pikowania, wystrzeliwując się w stronę ziemi jak pocisk.
Przyśpieszył w kierunku tłuczka, leciał tak szybko, że nie mógł w to uwierzyć —
był już na równi z nim, ale już prawie na ziemi — był przed tłuczkiem —
szarpnął mocno miotłę umiejscawiając się pomiędzy nim a Hermioną — i tłuczek
uderzył go mocno w brzuch, strącając z miotły na ziemię, teraz już tylko na
wysokości metra. Błyskawica upadła na niego.
Draco leżał przez chwilę nieruchomo, łapiąc z wielkim
trudem powietrze. Usłyszał odgłos stóp uderzających o ziemię — to drużyna
Gryffindoru wylądowała i biegła zobaczyć, czy nic mu się nie stało.
Powoli podniósł się na łokciach — bolał go brzuch, ale raczej
nic nie miał złamanego. Uniósł głowę i ujrzał pobladłą Hermionę.
— Harry — powiedziała. — Mogłeś zginąć.
Odwrócił wzrok, czując się bardzo nieswojo i zobaczył jak
reszta drużyny kuca przy nim. George przepraszał, Fred bił George'a, a
Angelina, Katty i Alicja na zmianę pocieszały Hermionę i gładziły Dracona po
głowie. Wreszcie Draco zdołał wstać.
— No dobra — odezwał się Fred, kapitan drużyny. — Idź do
zamku, Harry. Wystarczy ci na dziś emocji.
— Odprowadzę go — zaoferowała Hermiona, wstając pośpiesznie.
Hermiona, dziwnie nerwowa, mówiła przez całą drogę
powrotną do zamku.
— Wszyscy mówią o tym, jak odstraszyłeś Goyle'a podczas
opieki nad magicznymi stworzeniami, Harry. To było niesamowite, co mu
powiedziałeś?
Draco uśmiechnął się szeroko.
— Nic, zastraszyłem go tylko małym czarodziejskim
pojedynkiem… Wiesz, on się na tych rzeczach zupełnie nie zna.
— Cóż, byłeś znakomity. Ta jego mina! I jak uciekał!
Hermiona zaczęła chichotać. Draco zatrzymał się i, nie
zastanawiając się nad tym co robi, upuścił Błyskawicę i swoje szaty do
quidditcha, chwycił Hermionę i pocałował ją.
Poddała się i na chwilę zatonęła w pocałunku. Następnie
zesztywniała i odepchnęła go.
— Harry, nie! — Jej oczy, wielkie i zszokowane, wpatrywały
się w niego.
Po raz pierwszy w życiu Draco nie wiedział, co powiedzieć.
— Nie powinieneś sobie robić ze mnie w ten sposób żartów —
powiedziała ze łzami w oczach. — To nie fair.
— Nie robię sobie z ciebie żartów! — wybełkotał Draco,
odzyskując głos.
— To nie fair — powtórzyła. — Harry, jesteś moim
najlepszym przyjacielem i wiem, co czujesz do Cho…
— Cho? Szukająca Ravenclawu?
Hermiona wpatrywała się w niego.
— To tłumaczyłoby, dlaczego tak się zachowywała! —
wykrzyknął Draco, potem zerknął na Hermioną i powiedział ożywiony. — Słuchaj,
Hermiona, już mi z nią przeszło. Ona nawet…
— Harry! — ostrzegła.
Popatrzyli na siebie. I Draco zrobił coś, czego nie zrobił
jeszcze nigdy wcześniej.
— Przepraszam, Hermiona — powiedział.
Wyraz jej twarzy złagodniał, więc dodał:
— Dziwnie się czuję od, uch… Odkąd Draco uderzył mnie w
głowę podczas eliksirów…
To była niewłaściwa rzecz. Hermiona odwróciła głowę.
— W porządku — odezwała się bardzo cienkim głosem, znowu
zaczynając iść. — Wiem, że tego nie chciałeś.
„Co do cholery jest ze mną nie tak?" — myślał, idąc za nią
do zamku. — „Ten Eliksir Wielosokowy wpływa na mój umysł."
Byli już w połowie drogi, kiedy zobaczył Rona biegnącego w
ich kierunku po ścieżce.
— Harry! — krzyczał. — Nie mogę uwierzyć, że przegapiłem
opiekę nad magicznymi stworzeniami! Słyszałem, że zupełnie zniszczyłeś Goyle'a!
— „Zniszczyłem" to trochę za mocno powiedziane —
zaprotestował Draco, ale śmiał się, kiedy Ron prowadził go po ścieżce.
— Muszę iść do biblioteki — powiedziała Hermiona, kiedy
już byli w zamku. — Przepraszam! — i pobiegła, nie odwracając się za siebie.
Ron popatrzył za nią z ciekawością.
— A jej co?
— Panikuje przed naszym jutrzejszym testem z zaklęć.
Wiesz, jaka jest — skłamał Draco i poczuł przy tym irytujące wyrzuty sumienia.
Kiedy dotarli do pokoju wspólnego Gryffindoru, Dean Thomas
i Neville Longbottom przywitali ich radośnie. Draco jednak nie był w nastroju.
Przepchnął się koło nich i poszedł na górę, gdzie siedział przez dłuższy czas,
patrząc na album pełen czarodziejskich zdjęć rodziców Harry'ego, którzy machali
do niego i uśmiechali się. Draco nie pamiętał, aby jego rodzice uśmiechali się
kiedykolwiek do niego w taki sposób i to była niemiła myśl.
Hermiona rzeczywiście poszła do biblioteki, ale nie po to,
aby się uczyć. Potrzebowała chwili, aby pomyśleć w samotności.
Harry ją pocałował. Powinna być wniebowzięta, albo
przynajmniej zadowolona? Była zachwycona, kiedy objął ją ramieniem, ale sekundę
później zalało ją uczucie przerażającej niewłaściwości, jakiej jeszcze nigdy
nie czuła. To dlatego go odepchnęła. Znała Harry'ego tak dobrze, że wiedziała,
jak wygląda kiedy się budzi, jak brzmi jego głos, kiedy jest zmęczony,
szczęśliwy, przestraszony, zmartwiony; jak pachnie… Zazwyczaj pachniał mydłem i
trawą z boiska do quidditcha. Ale tym razem, kiedy objęła go ramieniem pachniał
inaczej… Jak… pieprz?
Jęknęła i oparła głowę o stół. „Hermiono" — myślała.
„Jesteś taka głupia. Od lat kochasz się w Harrym, więc co z tego, jeśli zmienił
wodę kolońską?"
Wstała i zeszła na kolację.
Tego wieczora, przy stole Gryffindoru Draco siedział
pomiędzy Ronem a Hermioną (która wyglądała na zdecydowaną zachowywać się tak,
jakby nic się nie stało). O dziwo, nie był głodny. Przesuwał widelcem jedzenie
po talerzu i słuchał jak rozmawiają, i śmieją się. W jego myślach kłębiło się
wiele pytań. Dlaczego nikt nie zauważył, że nie był Harrym? Z pewnością nie
mógł się zachowywać jak Potter, nienawidził Pottera, nie mógłby się zachowywać
tak jak on, nawet gdyby chciał. Po prostu wyglądał jak Harry, więc wszyscy zakładali,
że był Harrym, więc go lubili. Nie tylko Gryfoni, ale Puchoni i Krukowi,
uczniowie, których imion Draco nigdy nawet nie starał się poznać, podchodzili i
rozmawiali z nim swobodnie. To było dezorientujące.
Jeszcze bardziej dezorientujące było to, że to zdawał się
to lubić. To tak, jakby wraz z wyglądem Harry'ego przyswoił jakąś jego część i
nie był w stanie tego zabić czy zniszczyć. To siedziało w jego piersi,
zmuszając go do robienia rzeczy w rodzaju ratowania ropuchy Neville'a,
osłaniania Hermiony przed tłuczkiem i… całowania Hermiony. Nie mógł uwierzyć,
że to zrobił. Dlaczego? Powodem musiało być to, że Harry coś do niej czuł, a
teraz również czuł to Draco. Ale gdyby ona wiedziała… Wiedziała, kim on naprawdę
jest…
Coś, co go dręczyło, nagle skrystalizowało się w ostrą i
bolesną myśl. A jeśli Harry umrze? Co będzie, jeśli się nigdy nie obudzi? Czy
on, Draco Malfoy, będzie skazany na bycie Harrym Potterem już zawsze?
— Harry — usłyszał głos Hermiony. — Co się stało?
Wyglądasz, jakbyś był miliony kilometrów stąd.
Draco odsunął od stołu krzesło i nagle wstał.
— Muszę iść — wymamrotał i wybiegł obok zaskoczonego Rona
i Hermiony z Wielkiej Sali, przez hall i po schodach do skrzydła szpitalnego.
Łomotał w zamknięte drzwi, dopóki nie otwarła ich przestraszona pani Pomfrey,
która zrobiła wielkie oczy, kiedy go zobaczyła.
— Co się stało, Potter, jesteś chory? — domagała się
odpowiedzi.
— Jestem tu dlatego… Muszę zobaczyć… Malfoya — złapał
powietrze. — Nadal jest nieprzytomny?
Pani Pomfrey spojrzała na niego podejrzliwie.
— Myślę, że równie dobrze możesz wiedzieć — powiedziała. —
Dracona Malfoya już z nami nie ma.
Szok sprawił, że Draco omal nie upadł. Przed oczami
zaczęły migać mu plamy i wykrztusił z trudem:
— On… czy on… on nie umarł?
Pani Pomfrey wyglądała na zszokowaną.
— Nie, Potter, oczywiście, że nie umarł! — burknęła. —
Naprawdę! Został tymczasowo wysłany do domu. Jego ojciec przybył po niego i
zabrał go po południu.
I zamknęła mu drzwi przed nosem.
Światło, na początku było słabe, później tak mocne, że aż
kłujące. Harry leżał w sypialni, ale w sypialni, jakiej jeszcze nigdy wcześniej
nie widział. Ściany były z matowego kamienia, sufit tak wysoko, że krył się w
cieniu pomimo jasnego światła przedostającego się przez szybę okienną. Wielkie
łoże, na którym leżał, miało baldachim z czarnego aksamitu z nadrukowanymi
srebrnymi wężami, i było jedynym meblem w pomieszczeniu, nie licząc wielkiej
garderoby ozdobionej pozłacaną literą M, znajdującej się przy odległej ścianie.
To właśnie to „M" sprawiło, że Harry usiadł i głośno zaklął patrząc na swoje
dłonie — to nie były jego dłonie — smukłe, blade i nieznajome. Dotknął czoła i
nie wyczuł blizny. Wreszcie w desperacji wyrwał sobie kilka włosów i spojrzał
jak srebrno—białe pasemka upadają na czarną pościel.
Nadal był Draconem. I co gorsze znalazł się — nie wiadomo
jak — w jego domu. Musiał stracić przytomność na dłuższy czas, a ktoś musiał go
tutaj sprowadzić.
Jak na zawołanie otworzyły się drzwi i stanął w nich
Lucjusz Malfoy. Miał na sobie czarny strój, jak za każdym razem, kiedy go
widział. Harry zamarł z obawy.
— Więc, chłopcze — odezwał się Lucjusz podchodząc do
łóżka. — Wiesz teraz, kim jesteś?
Harry patrzył na niego. Z pewnością Lucjusz nie mógł wiedzieć,
kim w rzeczywistości był. Gdyby wiedział, że ma Harry'ego Pottera w domu…
— Draco Malfoy — odpowiedział. — Twój syn.
Twarz Lucjusza wykrzywiła się w chłodnym uśmiechu.
— Powiedziałem tej Pomfrey, że sama nie wie, o czym mówi —
stwierdził usatysfakcjonowany. — Nic ci nie jest, chłopcze. Żaden Malfoy nigdy
nie zapomniał, kim jest.
Harry spojrzał w zimne, szare oczy Malfoya seniora i nie
powiedział nic.
— Cóż, skoro już tu jesteś — powiedział pan Malfoy. —
Możemy się zabawić.
Odsunął połę płaszcza i Harry zobaczył u jego pasa długi,
srebrny miecz. Zamarł. „Nie wierzy, że jestem Draconem" — myślał zdesperowany.
— „Posieka mnie na kawałki."
— Co powiesz na mały trening fechtunku? — kontynuował
Lucjusz Malfoy. — Próbę charakteru, chłopcze?
„Świetnie" — pomyślał sarkastycznie Harry, który nigdy
nawet nie widział pojedynku na miecze. — „Wierzy, że jestem Draconem, ale i tak
pokroi mnie na kawałki."
— Dobrze, ojcze — odpowiedział, usiłując naśladować sposób
mówienia Dracona. Pan Malfoy patrzył niecierpliwie, więc Harry zsunął nogi z
łóżka i prawie wrzasnął, kiedy dotknął stopą podłogi — była lodowata. Jednak
Malfoy nie wyglądał na zmartwionego tym, że jego syn może sobie odmrozić nogi —
wyszedł pośpiesznie z pokoju, a Harry, nadal bosy, podążył za nim.
Musiał prawie biec, aby nadążyć za Lucjuszem Malfoyem,
kiedy szli długim korytarzem, wzdłuż którego wisiały rodzinne portrety
Malfoyów. Było tam kilka wiedźm, kilka pięknych kobiet, które zdecydowanie były
wilami — prawdopodobnie po nich Malfoy odziedziczył takie włosy — kilku bladych
mężczyzn, wyglądających na wampiry, i raczej nieprzyjemnie wyglądającego
czarodzieja, sportretowanego podczas jazdy na olbrzymim pająku z uzdą na
gruczołach z trucizną. „Fuj" — pomyślał Harry. — „Co za przerażające towarzystwo."
Lucjusz Malfoy otworzył ogromne kamienne drzwi machnięciem
różdżki i wszedł do środka. Harry wszedł za nim i znalazł się w kolejnym
olbrzymim pokoju. Ten miał gładką kamienną podłogę i był udekorowany
gobelinami, przedstawiającymi sceny z czarodziejskich bitew. Wściekle
wyglądający czarodzieje szarżowali na siebie, używając różdżek do ścinania
głów, patroszenia i podpalania swoich ofiar. Kiedy Harry oglądał to z ustami
otwartymi z przerażenia, goblin z długim, ognistym mieczem gonił po gobelinach krzyczącego
czarodzieja.
Lucjusz, podążając za wzrokiem Harry'ego, skinął głową,
zadowolony.
— Tak, właśnie wyczyszczono gobeliny. Krew była matowa, a
nie błyszcząca. Zaczniemy? — i rzucił Harry'emu długi, prosty rapier, któremu
Harry przyglądał się tępo. — En garde!
Harry uniósł miecz, zdecydowany suto krwawić umierając, by
zrujnować śliczną kamienną podłogę Malfoyów. Na szczęście w tym momencie ktoś
zapukał w kamienne drzwi, które otworzyły się szeroko. Wysoki czarodziej w
zielonych szatach wszedł do pomieszczenia. — Witam, Macnair — powiedział
Lucjusz Malfoy opuszczając ostrze i odwracając się od Harry'ego. — Narcyza cię
wpuściła?
— Owszem, powiedziała, że jesteś tutaj — odpowiedział
wysoki mężczyzna, w którym Harry rozpoznał pracownika Departamentu Usuwania
Niebezpiecznych Magicznych Stworzeń. Był również, przypomniał sobie ponuro,
śmierciożercą. — Przybyłem z wiadomościami… — przerwał, kiedy zauważył
Harry'ego. — Cześć Draco, nie wiedziałem, że wróciłeś do domu.
— Jego matka chciała go zobaczyć — powiedział płynnie
Lucjusz. — Wiesz, jakie są kobiety. Tęskni, kiedy jest w szkole.
„Szalona" — pomyślał Harry.
— Cóż, wieści, jakie mam dotyczą właśnie Hogwartu — odparł
Macnair. — Lucjuszu…
Na nowo skierował na Harry'ego.
— Możesz mówić wszystko przy Draconie — stwierdził Malfoy.
— Jest mi zupełnie posłuszny.
— Oczywiście — odpowiedział Macnair. — Nie chciałem
sugerować niczego innego — zwrócił się do Harry'ego. — Jak ci idzie praca w
Hogwarcie? — zapytał. — Rozsiewasz wiadomości o Czarnym Panie?
— Co? — odparł zaskoczony Harry. Wiedział, że Draco był
nieznośny, ale…
— Wiesz — powiedział Macnair. — Utrzymujesz idee Czarnego
Pana żywe wśród swojego pokolenia. Upewniasz się, że właściwi ludzie dostają
właściwe wiadomości. Urządzasz spotkania śmierciożerców… — mrugnął. —
Utrzymujesz szlamy tam, gdzie ich miejsce.
— Och, taak — odparł Harry trzęsąc się z wściekłości,
prawie nie zdając sobie sprawy z tego, co mówi. — Ja i wszyscy Ślizgoni
zebraliśmy się razem i zawarliśmy umowę, zbieramy pieniądze dla zła i w ogóle…
Bez obaw.
Macnair wydawał się nie słyszeć tego.
— Pamiętam, kiedy ja byłem w Slytherinie — powiedział. —
To były piękne dni! — odwrócił się do Lucjusza. — Więc, Lucjuszu, chciałem
porozmawiać z tobą o planie. I o Harrym Potterze.
