Raz jeszcze dziękuję Nocnej Marze i Świstakowi za pomoc :-)
3. Narcyza Malfoy
— … I o Harrym Potterze.
Harry wypuścił trzymany w dłoni miecz, który z głośnym
brzękiem uderzył o posadzkę. Lucjusz i Macnair spojrzeli na niego.
Lucjusz zmarszczył brwi.
— Tak, Draco? Chciałeś coś dodać?
Harry z trudem wydobył z siebie głos.
— Co o Harrym Potterze?
Lucjusz spojrzał na niego twardo, po czym zwrócił się do
Macnair:
— Draco cały czas mówi o młodym Harrym, czyż nie,
chłopcze?
Ta informacja nie sprawiła jednak Harry'emu przyjemności.
— Ja… ja muszę grać przeciwko niemu w quidditcha — odparł
sztywno.
— Gdzie, jeśli dobrze sobie przypominam — powiedział
chłodno Lucjusz — pokonywał cię za każdym razem.
Harry nie był w stanie powstrzymać szerokiego uśmiechu.
— O tak!
Obaj, Lucjusz i Macnair, wpatrywali się w niego. Wreszcie,
ku uldze Harry'ego, ojciec Dracona odwrócił się do swojego przyjaciela.
— Mówiłeś, że masz dla mnie wiadomości, Macnair — zaczął.
— Proszę, powiedz mi, że to nie jest kolejny durny pomysł na zabicie tego
Pottera.
— Tym razem to naprawdę dobry plan, Lucjuszu — odrzekł
Macnair. — Naprawdę zły i przebiegły.
— Istotnie — warknął Lucjusz. — Mówiłeś to samo o pomyśle,
aby zabić Pottera, wysyłając mu zatruty prezent urodzinowy do domu jego
krewnych, gdzie, niech ci przypomnę, jest chroniony Zaklęciem Rodzinnym
Dumbledore'a. Skończyło się na tym, że jego kuzyn zjadł czekoladki i
zwymiotował przez okno na śmierciożerców, którzy przybyli zabrać ciało
Harry'ego. Pamiętasz to, Macnair? I był jeszcze ten raz, kiedy Nott próbował
wkraść się do Hogwartu i uprowadzić chłopaka, a Wierzba Bijąca ścięła mu głowę.
I kiedy Zabini próbował wysłać chłopakowi wybuchającą miotłę, Dumbledore
przechwycił ją i odesłał w innym opakowaniu. Musieli pochować Zabiniego w pudełku
od zapałek! — wykrzyknął Lucjusz, wymachując mieczem dla podkreślenia swych
słów. — Więcej śmierciożerców zginęło z powodu głupich spisków mających na celu
zabicie Harry'ego Pottera niż z ręki aurorów Ministerstwa Magii!
Harry był zdumiony. Nie miał o tym pojęcia. Cóż, jeśli się
nad tym zastanowić, to wydawało mu się, że słyszał z ogródka krzyki pełne
obrzydzenia wtedy, kiedy Dudley wymiotował przez okno, ale sądził, że to
wścibska pani Figg.
— Lucjuszu! — jęknął Macnair. — Wysłuchaj mnie chociaż.
Lucjusz skrzyżował ręce na piersi.
— Masz pięć minut.
— To prawda, że chłopak jest chroniony, kiedy jest pod
opieką swojej rodziny — powiedział pośpiesznie Macnair. — I to prawda, że jest
chroniony w Hogwarcie. Próbowaliśmy już kiedyś wywabić go z zamku — pamiętasz,
kiedy wysłaliśmy mu bilety na mecz Arsenalu? A Dumbledore go nie puścił.
— I to się raczej nie zmieni — zauważył Lucjusz.
— Nie — zgodził się Macnair. — Wiemy o tym. I myśleliśmy
już o porwaniu kogoś bliskiego chłopakowi, tak, aby musiał opuścić zamek, by go
uratować, ale prawie każdy ważny dla chłopaka jest w Hogwarcie. Gardzi swoją
mugolską rodziną, a Weasleyowie są chronieni potężnymi zaklęciami.
Lucjusz wyglądał na znudzonego.
— Ale — dodał pospiesznie Macnair — to się zmieniło. Teraz
kogoś mamy. Kogoś, dla kogo chłopak zrobi wszystko, aby go ocalić.
Chłodne szare oczy Lucjusza zalśniły.
— Więc masz kogoś bliskiego Harry'emu Potterowi w swoich
brudnych, małych łapskach? — zapytał. — Kogo?
Harry'emu skręcił się żołądek ze strachu. Macnair
uśmiechał się — miał taki sam nieprzyjemny uśmiech jak wtedy, kiedy przybył do
Hogwartu, aby zgładzić hipogryfa Hagrida.
— Syriusza Blacka — odpowiedział.
Oszołomiony Draco odnalazł drogę powrotną ze skrzydła
szpitalnego do Wieży Gryffindoru.
— Boomslang — powiedział tępo do Grubej Damy i przeszedł
przez dziurę za portretem. Z przyzwyczajenia podszedł do kominka i usiadł obok
Hermiony, usadowionej na krześle ze swoim kotem, i Rona, który czytał ponuro
wyglądającą książkę zatytułowaną „Mugolska strategia wojenna".
— Ojciec Dracona przybył i zabrał go z powrotem do dworu
Malfoyów — powiedział Draco apatycznie.
— Gdzie go zabrał? — zapytał Ron, opuszczając książkę.
— Do dworu Malfoyów. Tam mieszkają.
— Ekstra — odparł Ron, wracając do czytania. — Przy
odrobinie szczęścia nigdy tu nie wróci.
Draco wydał odgłos, jakby się zakrztusił. Hermina
spojrzała na niego z niepokojem.
— Harry — odezwała się delikatnie — to nie twoja wina, ty
uderzyłeś go tylko dlatego, że on uderzył ciebie pierwszy.
Draco nie odpowiedział. Oczami wyobraźni widział mnóstwo
obrazów swojego ojca patrzącego na niego wilkiem. Jeśli Harry nie zagra swojej
roli — jeśli będzie się zachowywał typowo — jeśli Lucjusz Malfoy w jakiś sposób
odkryje, że chłopak sprowadzony do domu nie jest jego synem, ale sławnym
Wrogiem Lorda Voldemorta — zabije Harry'ego. Co do tego Draco nie miał
wątpliwości. Przypomniał sobie słowa Voldemorta powtórzone mu przez ojca.
„Ktokolwiek przyniesie mi martwe ciało Harry'ego Pottera
zostanie wyniesiony ponad wszystkich śmierciożerców."
Głos Rona wyrwał go z zamyślenia.
— Ta mugolska strategia wojenna jest naprawdę interesująca
— stwierdził Weasley. — Ciekawe, czy są jakieś szanse na skłonienie rządu na
zrzucenie jak—to—się—nazywa… bomby nuklearnej na dwór Malfoyów.
Draco wstał.
— Muszę iść na górę — powiedział i uciekł, kierując się w
stronę schodów do dormitorium chłopców. Usłyszał, że ktoś za nim biegnie. Odwrócił
się i zobaczył Hermionę. W jej oczach widać było niepokój.
— Harry — powiedziała. — Harry, proszę, poczekaj.
Draco zatrzymał się.
— Harry — odezwała się niepewnie Hermiona. — Wyglądasz na
zdenerwowanego, co cię dręczy? Nie może chodzić o Malfoya.
Draco tylko na nią spojrzał przeciągle. Wszystkie jego
emocje kotłowały mu się w żołądku: stres grania roli Pottera przez dwa dni z
rzędu, wściekłość, szok, ból i teraz przerażenie, przerażenie, że coś okropnego
może się stać Harry'emu w każdej chwili, w tej chwili! A cokolwiek złego się
stanie, będzie całkowicie winą Dracona. Nie był pewny, czy chce nakrzyczeć na
Hermionę, czy znowu ją pocałować. Obie opcje miały swoje zalety.
— Jestem tylko zmęczony, Hermiona — powiedział. — Chcę
tylko iść do łóżka.
— Chodzi o to, co stało się wcześniej dzisiaj? — zapytała.
— Po… po tłuczku? Ja nie zamierzam być zła na ciebie za to, że mnie
pocałowałeś, Harry, w rzeczywistości…
Podeszła do Dracona krok bliżej, z uczuciem w oczach.
Draco wybuchnął.
— Nie wszystko dotyczy ciebie, Granger! — wrzasnął z
całych sił. — Nie wszystko, cholera, dotyczy ciebie!
Zbiegł po schodach, potrącając ją po drodze, i wypadł
przez portret.
Na wspomnienie imienia Syriusza Harry'emu zmiękły kolana.
„Nic nie pokaż po sobie" — przykazał sobie w duchu. — „Nic
nie pokaż".
— Od dawna wiedzieliśmy, że jest ojcem chrzestnym chłopaka
— powiedział Macnair. — Problem był ze znalezieniem jego kryjówki. Śledziliśmy
go, a właściwie Glizdogon go śledził, i to było genialne z jego strony. Pamiętał
jaskinię, do jakiej poszedł z Syriuszem, gdy odwiedził Blacków w dzieciństwie.
Wrócił w tamto miejsce i rzucił Wiążącą Klątwę na Blacka…
— Do rzeczy, Macnair — przerwał mu Lucjusz. — Gdzie ja w
to wchodzę?
Macnair wyglądał na zawiedzionego.
— Cóż… — powiedział powoli — to proste, naprawdę. Jutro
Glizdogon sprowadzi Blacka z Kornwalii i potrzebujemy miejsca, gdzie można by
go przetrzymać. Tylko na noc lub dwie, do czasu, kiedy będziemy czekać aż
przybędzie chłopak. Nie możemy zostawić na nim Wiążącej Klątwy, bo umrze, a ty
masz najlepsze lochy ze wszystkich…
— Och, dzięki — odpowiedział Lucjusz pełnym sarkazmu
głosem. — Cóż, to głupi plan i przy tym oczywisty, ale nadal o niebo lepszy od
wszystkich twoich poprzednich. Przechowam tutaj Blacka. Nie widziałem go —
uśmiechnął się chłodno — odkąd razem byliśmy w szkole. To będzie jak ponowne
połączenie.
Zaśmiał się wraz z Macnairem. Harry nie. Czuł się jakby
miał zaraz zwymiotować.
Otworzyły się drzwi i weszła wysoka, szczupła blondynka.
Miała na sobie nie szatę, ale długą, czarną suknię z rozcięciem z boku. Harry
od razu ją rozpoznał: to była matka Dracona.
— Narcyzo — odezwał się Lucjusz. — Czy coś się stało?
Kobieta uśmiechnęła się. Była piękna, kiedy się
uśmiechała. Harry przypomniał sobie, że widział ją podczas Pucharu Świata w
Quidditcha i pomyślał wtedy, że to po niej Draco odziedziczył tak jasną
karnację.
— Chciałam wypożyczyć Dracona — powiedziała spokojnie. —
Nie widziałam go, odkąd przyprowadziłeś go do domu, Lucjuszu.
Lucjusz Malfoy machnął ręką.
— Oczywiście, zabierz go — powiedział.
Harry spojrzał na Malfoya. Desperacko pragnął zostać i
usłyszeć więcej o Syriuszu.
— Ale ja…
— Draco — głos Lucjusza Malfoya był zimny jak lód. — Idź
ze swoją matką.
Niechętnie Harry wyszedł za Narcyzą Malfoy z
pomieszczenia. Oczekiwał, że spróbuje go przytulić albo pocałować, albo powita
w jakiś inny sposób, ale nie zrobiła tego. Tylko odwróciła się i zaczęła iść
korytarzem. Harry potruchtał za nią z oczami szeroko otwartymi. Pomyślał, że
powinien dowiedzieć się jak najwięcej o rozkładzie dworu Malfoyów.
Narcyza zatrzymała się w korytarzu pełnym portretów
czegoś, co na pierwszy rzut oka wyglądało na lalki w różnokolorowych strojach.
Z zaskoczeniem Harry zrozumiał, że były to zdjęcia Dracona jako dziecka i
małego chłopca. Zatrzymał się i uśmiechnął szeroko.
— Och — odezwała się Narcyza z uśmiechem. — Twoje
dziecięce fotografie. Cudowne, prawda?
Harry przeniósł wzrok ze zdjęcia, na którym Draco (lat
około trzech) był ubrany w różowe spodenki i beret, na drugie, gdzie miał około
pięciu i miał na sobie wszystkie insygnia Malfoyów, łącznie z czarnym płaszczem
oraz długie blond loki, które wyglądały bardzo dziewczęco. Draco miał na tych
zdjęciach buntowniczą minę i cały czas szarpał za kołnierz swoich pomarszczonych
szat.
— Taak — odparł Harry. — Są rzeczywiście cudowne.
Narcyza poprowadziła go dalej wieloma wijącymi się
korytarzami do jadalni, gdzie pokazała Harry'emu, żeby usiadł, podczas gdy ona
poszła po jedzenie dla niego.
Harry zasiadł przy ogromnym stole, czując się bardzo mały.
Stół wydawał się ciągnąć na mile, był pusty z wyjątkiem wielkiego srebrnego
świecznika z siedmioma zielonymi świecami w kształcie jaszczurów. Jeszcze
brzydsze portrety Malfoyów wisiały na ścianach. Jeden przedstawiał groźnie wyglądającego
czarodzieja, który patrzył wrogo na Harry'ego, a potem przeciągnął groźnie
palcem po krtani. Na ścianie znajdował się też ogromny jedwabny gobelin z
herbem Malfoyów, na którym ogromny zielony wąż wyginał się w literę „M", a na
pierwszym planie znajdował się mężczyzna w kapturze stojący za innym
człowiekiem, którego dźgnął w plecy. Łacińska fraza DE GUSTIBUS NON DISPUTANDUM
EST owinięta była wokół nóg atakującego. Harry nie miał pojęcia, co to
znaczyło. Hermiona by wiedziała, ale myślenie o niej było zbyt bolesne.
Narcyza wróciła do pokoju ze srebrną tacą, na której
znajdował się czajniczek i filiżanka, dzbanuszek z mlekiem i talerz
herbatników.
— Proszę — powiedziała stawiając to wszystko na stole.
Następnie usiadła naprzeciwko Harry'ego i przyglądała się jak je. — Pani
Pomfrey mówi, że powinieneś jeść lekkie rzeczy przez dzień czy dwa — dodała,
widząc jak chłopiec wkłada herbatniki do ust.
— Więc, mamo — powiedział Harry, chcąc wypełnić kłopotliwą
ciszę — co porabiałaś?
— Haftowałam kapę dla ciebie do szkoły — odpowiedziała
chętnie. — Ma rodzinne motto wyszyte złotem, twój ojciec to zasugerował.
Pomyślał, że już czas, abyś nauczył się go na pamięć. Chciałbyś ją zobaczyć?
Harry wcale nie chciał tego oglądać.
— Jasne — powiedział.
Wyszła pośpiesznie z pomieszczenia i prawie natychmiast
wróciła z czymś, co wyglądało na zielony aksamit. Podała mu to i zauważył, że
znajdowały tam się złocone litery:
KARA PROWADZI DO STRACHU. STRACH PROWADZI DO POSŁUSZEŃSTWA. POSŁUSZEŃSTWO PROWADZI DO WOLNOŚCI. ZATEM KARA JEST WOLNOŚCIĄ.
— Łał — odezwał się Harry drętwo. — Urocze, mamo. Założę
się, że wszystkie dzieciaki będą chciały mieć narzutę z naprawdę straszliwym
mottem, takim jak to.
Przez chwilę Harry myślał, że posunął się za daleko. Ale
Narcyza uśmiechnęła się tylko obojętnie i Harry odwrócił wzrok. Szkoda, że to
zrobił, bo gdyby spojrzał na twarz matki Drakona, ujrzałby, że oczy miała pełne
łez.
Podwójne drzwi na końcu hallu otworzyły się z trzaskiem i
wszedł Lucjusz Malfoy z Macnairem.
— Narcyzo — warknął Lucjusz. — Przynieś Macnairowi
filiżankę herbaty, dobrze?
Narcyza pośpieszyła wykonać polecenie męża. Macnair usiadł
naprzeciwko Harry'ego i uśmiechnął się do niego.
— Więc, Draco… — powiedział ojcowskim głosem. — Pamiętam,
że kiedy byłem w Hogwarcie, mieliśmy trochę zabawy. Założę się, że zawsze
wzniecasz zamieszanie, co?
— Cóż… — odpowiedział Harry. — Wie pan, trochę nas zajmują
spotkania młodych śmierciożerców, poza tym spędzamy dużo czasu sprawiając, by
pozostali uczniowie źle się czuli z powodu braku pieniędzy i niskiej pozycji
społecznej. Czasami przez całą noc nie śpimy i próbujemy wywołać demony, by
wykonały nasze odrażające rozkazy, ale przez większość wieczorów po prostu
zamawiamy pizzę i wyrywamy skrzydełka muchom.
Harry był świadomy, że bredzi, ale Macnair wydawał się tym
nie przejmować.
— Całkiem dobrego masz chłopaka, Lucjuszu! — powiedział,
odwracając się w stronę ojca Dracona. — Musisz być z niego dumny.
— Nie był obiecującym dzieciakiem — odparł Lucjusz Malfoy
bez śladu emocji. — Słaby i chorowity. Powiedziałem żonie, że za dobrych czasów
rodu Malfoyów takie dziecko zostałoby pozostawione podczas wichury na urwisku
na śmierć, ale ona nalegała, aby go zatrzymać.
Macnair zaśmiał się, ale Harry był zupełnie pewny, że Lucjusz
Malfoy nie żartował.
Narcyza wróciła z herbatą na tacy. Macnair podszedł do
niej i powiedział:
— Przepraszam, Narcyzo, będę musiał zabrać to ze sobą.
Muszę iść. Interesy — podniósł filiżankę z tacy i mruknął do ojca Dracona. — Do
jutra, Lucjuszu — i deportował się.
Draco siedział w ciemnej bibliotece. Twarz ukrył w
dłoniach. Łokcie podparł na otwartym egzemplarzu „Najmocniejszych Eliksirów",
co wydawało mu się ironią, gdyż to właśnie przez Eliksir Wielosokowy znalazł
się w tym bagnie.
Rozważał w myślach różne opcje, ale żadna z nich nie
wydawała mu się wykonalna. Mógł wysłać sowę do swojego taty, wyjaśniając mu, co
się stało, w takim wypadku Lucjusz Malfoy zrozumiałby, że chłopak, którego ma w
domu, to Harry Potter i zabiłby go. Mógł popracować nad odwróceniem zaklęcia,
co odmieniłoby Harry'ego z powrotem w Harry'ego, a wtedy Lucjusz zobaczyłby,
kim jest jego „gość" i zabiłby go. Mógł osobiście udać się do dworu Malfoyów i
spróbować zabrać stamtąd Pottera, co byłoby odważnym i spektakularnym
posunięciem, ale jeśli jego tata złapałby go, pomyślałby, że jest Harrym i
skończyłby smutno — zamordowany przez własnego ojca.
Nie przyszło mu na myśl, aby udać się do Dumbledore'a ze
swoim problemem. Nadal był Malfoyem.
Drzwi do biblioteki otworzyły się i weszła przez nie
dziewczyna z różdżką w dłoni.
— Lumos — powiedziała i w pomieszczeniu zrobiło się nagle
jasno. Draco podniósł głowę, mrugając oczami.
To była Cho Chang.
— Tak myślałam, że cię tu znajdę — powiedziała z
satysfakcją w głosie.
— A ja myślałem, że pozbyłem się ciebie na boisku do
quidditcha — odparł Draco.
Niezrażona Cho uśmiechnęła się.
— To było zanim zrozumiałam, że grałeś trudnego do
zdobycia — odpowiedziała.
— Więc przyszłaś po więcej obelg, tak? — zapytał Draco. —
Kobiety…
— Czułam się winna za sposób, w jaki cię traktowałam —
odpowiedziała Cho. — Mówienie, że jesteś za młody, aby się ze mną umawiać, i że
twoje włosy są zbyt rozczochrane… Cóż, to nie było fair.
— Rzeczywiście byłaś niedobrą dziewczyną — zgodził się
Draco. — Może powinnaś sobie pójść i przemyśleć, co zrobiłaś źle. Spędź na tym
tyle czasu, ile będziesz potrzebowała.
Cho podeszła bliżej i usadowiła się na stole, sunąc
delikatnie różdżką po jego ramieniu w górę i w dół.
— Wiem, że naprawdę tak nie myślisz, Harry — powiedziała.
— Czujesz się tylko zraniony, a ja to szanuję.
Draco zabrał z obrzydzeniem rękę.
— Spójrz na siebie! — powiedział. — Założę się, że Harry
biegał za tobą od lat, nosił ci książki, wysyłał ci kwiaty, a ty go cały czas
ignorowałaś. Teraz przychodzi i jest dla ciebie kompletnym draniem, a ty nagle
nie chcesz go zostawić w spokoju!
Cho wpatrywała się w niego ze zdumieniem.
— Zdajesz sobie sprawę, że mówisz o sobie w trzeciej
osobie? — zapytała.
— Eee… — powiedział Draco.
— Przepraszam — odezwał się czyjś głos. Draco podniósł
wzrok. Ktoś jeszcze był oprócz nich w bibliotece. — Mam nadzieję, że nie
przeszkadzam, ale…
To była Hermiona.
— Przeszkadzasz — powiedziała Cho. — Odejdź.
— Nie! — powiedział Draco. — W niczym nie przeszkadzasz —
wstał z takim pośpiechem, że strącił na podłogę stertę książek. — Hermiona…
Cho spojrzała na niego, na Hermionę, i znowu na niego.
Następnie uniosła brew i uśmiechnęła się chłodno.
— Więc tak to jest, co? — zapytała. — Wreszcie dałeś sobie
ze mną spokój i postanowiłeś się ustatkować?
— Harry i ja nie chodzimy ze sobą! — warknęła Hermiona, a
oczy jej zabłysły.
— Możecie o mnie się bić, dziewczyny — powiedział Draco,
siadając ponownie na krześle. — Może trochę walki wręcz?
Cho spojrzała na niego wilkiem.
— Naprawdę jesteś aroganckim bydlakiem pod tym całym
wstydliwym zachowaniem, prawda? — warknęła.
— Tak — odparł Draco. — Teraz idź już sobie.
Cho chwyciła swoją różdżkę i wypadła z biblioteki,
zatrzaskując za sobą drzwi.
Draco odwrócił się nerwowo w stronę Hermiony.
— Ona po prostu bardzo, bardzo mnie lubi — powiedział,
wzruszając ramionami. — Nie potrafię tego wytłumaczyć.
Zamiast odpowiedzieć, Hermiona podeszła do niego,
skrzyżowała ramiona i zaczęła się w niego wpatrywać. Nigdy nikt się tak nie
wpatrywał w Dracona. To było tak, jakby mogła przejrzeć jego głowę na wylot.
— Hermiona, nie — zaprotestował, zanim zdążył się
powstrzymać. — Słuchaj, przykro mi z powodu tego, co powiedziałem wcześniej.
— Nie — zaczęła Hermiona.
Draco jej przerwał:
— Słuchaj, powiedziałem, że jest mi przykro, co jeszcze…
— Nie — warknęła Hermiona, machając ręką. — Nie mam na
myśli, że nie jest ci przykro. Mam na myśli to, że nie jesteś… nie jesteś nim.
— Nie jestem kim?
— Nie jesteś Harrym — powiedziała Hermiona. — Nie jesteś
Harrym Potterem.
Draco wpatrywał się w nią. Nagle poczuł się bardzo
zmęczony.
— Oczywiście, że nie jestem — powiedział z westchnieniem.
— Jestem Draco Malfoy.
