5. Ponowne połączenie
W pociągu Draco nagle otworzył oczy.
— Och, nie — powiedział. — Harry, tu głupi dupku, coś ty narobił?
Mimo wrzasków portretu, Harry słyszał tupot biegnących na korytarzu
ludzi. Rozejrzał się zaniepokojony. Z pokoju było tylko jedno wyjście,
a ono prowadziło właśnie prosto na korytarz. Gdyby tylko wiedział jak
się deportować!
Kominek — powiedział jakiś głos do jego ucha. Harry odwrócił się
gwałtownie. Nikogo tam nie było. Nie miał czasu się tym przejmować.
Skoczył w stronę kominka i zniknął w nim dokładnie w chwili, kiedy
drzwi się otworzyły. Na wysokości mniej więcej klatki piersiowej w
przewodzie kominkowym znajdowała się poprzeczka. Wspiął się na nią,
łapiąc z trudem powietrze.
Poprzez szczelinę w murze Harry zobaczył jak Lucjusz Malfoy wchodzi do
pokoju, a za nim śmierciożercy i Narcyza. Malfoy wyglądał na wściekłego
— Harry nie przypuszczał, że można być aż tak wściekłym. Lucjusz omiótł wzrokiem pokój, następnie podniósł dywan, odsłaniając drzwi zapadniowe. Potem spojrzał na portret.
— Mona — powiedział z gniewem. — Kto to zrobił? Kto dopuścił się takiej… profanacji!
Harry oparł się mocniej o kamienną ścianę.
— Chłopak — odpowiedziała kobieta z portretu. — Chłopak nieznany mi.
— Nie… Draco? — zapytała Narcyza. Na jej twarzy widać było gniew
podobny do gniewu jej męża, ale Harry widział, że jej oczy skakały
dziko po pomieszczeniu, nadając jej dziwny, prawie schizofreniczny
wygląd.
— Intruz nie miał w sobie krwi Malfoyów — odparł portret.
— Czy wszedł do lochów? — dopytał się Lucjusz.
— Nie — odparł portret. — Uciekł kiedy zaczęłam krzyczeć.
— A gdzie uciekł?
Zaległa cisza. Po chwili obraz powiedział:
— Ja nie widzę. Jedynie wyczuwam. Nie wiem, gdzie uciekł.
— Zatem zawiodłaś jako strażniczka — stwierdził Lucjusz lodowatym tonem i uniósł różdżkę. — Incendio! — krzyknął.
Kobieta na obrazie wrzasnęła raz, kiedy zielony płomień ją pochłonął. Garstka popiołu opadła na podłogę.
— Lucjuszu… — zaczęła Narcyza, ale Malfoy odwrócił się na pięcie i
spojrzał na nią wrogo. Zamilkła i wyszła z pokoju, nie zmieniając
wyrazu twarzy.
Jeden ze śmierciożerców odchrząknął.
— Och, spójrzcie która już godzina — powiedział z lekkim zakłopotaniem.
— Lucjuszu, dziękuję za wspaniały wieczór, pozdrowienia dla Narcyzy — i
deportował się.
Jeden za drugim pozostali uczynili to samo, aż Lucjusz został sam z Eleftherią Papis.
— Spokojnie, Lucjuszu — powiedziała kojąco. — Zapewne portret zrobił
dużo hałasu o nic. Czasami to robią, kiedy się je ignoruje. Jestem
pewna, że nikogo obcego nie było w domu.
Lucjusz wydawał się nie słyszeć jej argumentów; nadal podejrzliwie przyglądał się zapadni.
— W każdym razie — dodała Eleftheria — przynajmniej teraz jesteśmy sami.
Zbliżyła się do Malfoya, który, ku zaskoczeniu Harry'ego, wziął ją w
ramiona i pocałował w szyję. Harry spędził najobrzydliwsze dziesięć
minut swojego życia obok Lucjusza i Eleftherii obściskujących się
zapamiętale na kozetce. Zamknął oczy, ale nadal ich słyszał; nie mógł
nawet zatkać sobie palcami uszu, ponieważ musiał się przytrzymywać.
— Paniczu Malfoy — odezwał się cichy głos koło jego ucha.
Harry otworzył oczy i zobaczył Antona, dryfującego przed nim spokojnie
w ciasnej przestrzeni. Wyglądał, jakby znalezienie dziedzica rodu
Malfoyów wiszącego w przewodzie kominowym nie było niczym zaskakującym.
— Paniczu Malfoy, czy wolno mi zasugerować, aby wspiął się panicz nieco
wyżej? Znajdzie się panicz w sypialni na drugim piętrze, jeśli się
zbytnio nie mylę.
Harry skinął głową w podziękowaniu i zaczął się wspinać. Dotarcie do
pustego kominka zajęło mu pół godziny. Wyczołgał się z niego i sturlał
na gołą podłogę kaszląc i wykrztuszając sadzę.
Draco zamrugał i zauważył Hermionę wpatrującą się w niego z otwartymi ustami.
— Co się stało? — zapytała. — Powiedziałeś „Harry, tu głupi dupku", a potem krzyknąłeś „kominek!"
— Tak? — rzekł Draco z dziwnym uśmieszkiem na twarzy.
— Czy Harry wpadł do kominka? — spytała Hermiona i natychmiast dodała:
— I nie uśmiechaj się w taki sposób, wyglądasz jak pacjent zakładu dla
psychicznie chorych.
— Nie jestem pewny, co się stało — odpowiedział Draco. — Rozumiesz, nie
widzę tego, co on. Widzę tylko migawki, kiedy on odczuwa coś wyjątkowo
intensywnie.
— Więc to nie jest jak oglądanie filmu? — spytała Hermiona.
— Nie mam pojęcia, no nie? — odparł Draco. — Nigdy nie widziałem filmu.
Pociąg zaczął zwalniać. Wjeżdżali na mugolską stację. Wyjrzawszy przez
okno, Hermiona zobaczyła grupę nastolatków siedzących na ławce we
fluoryzującym świetle. Wyglądali, jakby wracali do domu po przyjęciu;
śmiali się i opowiadali sobie dowcipy. Jeden z nich był wysokim
chłopakiem w okularach, z ciemnymi, zmierzwionymi włosami. W
rzeczywistości wcale nie przypominał zbytnio Harry'ego, ale Hermionę i
tak ścisnęło za gardło.
— Czy nic mu nie jest? — zapytała, nie patrząc na Dracona.
— Jeśli nagle umrze, powiem ci — zapewnił ją Draco.
Po wymknięciu się z pokoju na drugim piętrze Harry poszedł wziąć
prysznic, ponieważ był czarny od sadzy od stóp do głowy. Następnie
włożył piżamę Dracona i powrócił do swojej sypialni, gdzie czekali już
na niego Lucjusz i Narcyza.
— Chłopcze — odezwał się Lucjusz w chwili, kiedy Harry wszedł. — Gdzie byłeś?
— Poszedłem wziąć kąpiel, ojcze — odpowiedział Harry, ciesząc się, że zostawił ubrudzony sadzą ręcznik w łazience.
— Podejdź — powiedział Lucjusz i Harry ostrożnie zbliżył się do niego.
Kiedy tylko był w jego zasięgu, Lucjusz chwycił go za ramię i zaczął
przyglądać się wściekle jego twarzy.
— Nie jestem głupi, chłopcze — powiedział z chłodną groźbą. —
Zachowywałeś się dziwnie i chcę znać tego powód. Wchodzić do
strzyżonego ogrodu! — warknął.
Harry zerknął na Narcyzę, a ta odwróciła wzrok.
— Nie wiedzieć o rodzinnych szatach wyjściowych! Pytać czy można wyjść
z MOJEGO przyjęcia! — krzyknął Malfoy. — A jeśli kiedykolwiek się
dowiem, że miałeś coś wspólnego z tą katastrofą po kolacji…
— Twój ojciec usiłuje powiedzieć, Draco… — odezwała się Narcyza miętosząc dłońmi suknię. — Czy bierzesz narkotyki?
Harry'emu opadła szczęka.
— Ponieważ możesz nam o tym powiedzieć, jeśli tak — mówiła pośpiesznie dalej. — Jesteśmy, uhm… tutaj, aby ciebie wysłuchać.
Harry przeniósł wzrok z Narcyzy, której oczy ponownie zaczęły biegać po
pokoju, na Lucjusza, którego twarz wyrażała taką wściekłość, że
wyglądała jak karnawałowa maska.
— Nie — powiedział. — Żadnych narkotyków. Sorry!
— Zatem… — Narcyza zerknęła niepewnie na Lucjusza.
— Twoja matka — odezwał się Lucjusz, wykrzywiając usta w nieprzyjemnym
uśmiechu — martwi się, że zaczynasz tracić rozum, synu. Jest,
oczywiście, szaleństwo w naszej rodzinie, gdyż jesteśmy w prostej linii
od Urica Dziwacznego, ale przyznaję, że nie podejrzewałem, iż ty
będziesz mieć z tym problemy. Co miała na myśli, jednak…
— Ja NIE oszalałem — odparł krótko Harry. — Uderzyłem się mocno w głowę
wczoraj, to wszystko. Naprawdę! Przecież nie zacząłem rozmawiać ze
sobą.
— Jeszcze nie — powiedział zwięźle Lucjusz. Potem pochylił się bliżej
do ucha Harry'ego i wysyczał: — Czasami pytam sam siebie, co zrobiłem
złego, że zostałem pokarany takim głupim synem zamiast dziedzicem,
jakiego powinienem mieć.
Harry zagotował się z irytacji.
— Daj spokój! — warknął. — Morderstwa, tortury, mnóstwo Czarnej Magii,
czego ty nie zrobiłeś źle? Masz szczęście, że nie masz syna o trzech
głowach. Musisz mieć najgorszą karmę ze wszystkich osób, jakie
spotkałem!
Lucjusz wpatrywał się w niego. Narcyza pisnęła cicho.
— Musisz być szalony, jeśli mówisz do mnie w taki sposób — powiedział
Lucjusz. — A może próbujesz tylko pokazać swój charakter — uśmiechnął
się pokazując swoje ostre, równie zęby. — Podziwiam to, więc cię nie
ukarzę.
Ramiona Narcyzy opadły z ulgą. Odwróciła się, aby ukryć wyraz twarzy.
Kiedy tylko to zrobiła, Lucjusz pochylił się i wyszeptał Harry'emu do
ucha:
— Jeśli jeszcze raz się wychylisz, chłopcze, skończysz w Szpitalu
Świętego Mungo dla Magicznie Chorych. Będą mogli wrzucić cię do jednego
pokoju z Longbottomami i spędzisz życie pieniąc się, przywiązany do
łóżka.
Wspomnienie rodziców Neville'a rozzłościło Harry'ego tak bardzo, że z
łatwością mógłby się zapomnieć i podbić Lucjuszowi oko, gdyby drzwi do
sypialni nie stanęły otworem, ukazując dwóch ludzi w pelerynach
podróżnych. Jednym z nich był Walden Macnair. Drugi był niskim
mężczyzną w ciemnozielonej odzieży, kaptur miał nisko naciągnięty na
twarz. Z jednego rękawa peleryny wystawała dłoń w czarnej rękawiczce, z
drugiej — błyszcząca ręka wykonana ze srebra.
Glizdogon.
— Przepraszamy za wtargnięcie — powiedział Macnair, ściągając kaptur. — Anton powiedział, że jesteś tutaj.
— Tak szybko z powrotem? — zapytał Lucjusz.
— Tak — odparł nieco nerwowo Walden. — Podróż z Kornwalii zajęła mniej czasu, niż się spodziewaliśmy.
— A Syriusz Black?
„Proszę, żeby mu się udało uciec" — modlił się cicho Harry.
— Jest tu — stwierdził krótko Glizdogon. Ostatnim razem, kiedy Harry
słyszał ten głos, mężczyzna krzyczał, aby Voldemort uleczył jego
okaleczoną rękę. Co Voldemort uczynił. Podarował Glizdogonowi dłoń z
metalu, która teraz błyszczała w świetle, kiedy uniósł ją i wskazał na
drzwi, prawie jakby była różdżką.
— Everriculu! —
krzyknął i promień jasnego światła wyłonił się z jego metalowej dłoni.
Światło rozrosło się i rozszerzyło w powietrzu, aż utworzyło sieć
srebrnych nitek, prawie jak pajęczynę. Włókna sieci pękły i coś przez
nie przeleciało, lądując na podłodze.
To był Syriusz.
Był w swojej postaci animaga — wielki, czarny pies. Wszystkie kończyny
miał sztywne. Tylko jego oczy poruszały się między Glizdogonem a
Lucjuszem.
— Imponujące, Glizdogonie — odezwał się Lucjusz, ale patrzył cały czas na Syriusza.
— Mój Pan dał mi rękę o wielkiej mocy — powiedział Glizdogon,
przyglądając się metalowej dłoni z dumą. Machnął nią od niechcenia w
kierunku Syriusza i czarny pies przeturlał się bezsilnie po podłodze w
kierunku Malfoya.
Narcyza krzyknęła.
— Wystarczy — powiedział ostro Lucjusz.
— Odmień go — dodał Macnair szorstkim głosem.
Glizdogon pstryknął metalowymi palcami.
— Sapiens — wysyczał i
czarny pies z małym drgnięciem znowu był Syriuszem. Syriuszem ubranym w
podarte łachmany, z wieloma okrutnymi cięciami i zadrapaniami na
ramionach. Nadal nie był w stanie się poruszać, ale jego czarne oczy
utkwione były z nienawiścią w Lucjuszu.
Harry usłyszał jak Narcyza łapie spazmatycznie powietrze. Następnie
Lucjusz podszedł szybko i kopnął Syriusza w żebra. Harry chciał się
rzucić na Malfoya, ale zaczepił o coś nogawką piżamy i upadł na
podłogę.
Zaczynał się podnosić, kiedy zobaczył Narcyzę, która nagle, cicho, ku wielkiemu zaskoczeniu wszystkich, zemdlała.
— Jesteśmy — powiedział Draco, wstając i klepiąc Hermionę w ramię.
Podskoczyła i wyjrzała przez okno. Byli na małej, jasno oświetlonej
stacji. Drewniana tablica głosiła, że znajdują się w miasteczku
Chipping Sodbury.
Nie było to coś, czego się spodziewała. Wyobrażała sobie raczej, że
Dwór Malfoyów będzie niegościnnym zamkiem na szczycie kamiennej góry
pośród jałowej pustyni, gdzie szakale rzucają się na wszystkich, którzy
nie są dość szybcy, by uciec. A nie obok miłego, małego miasteczka o
nazwie Chipping Sodbury. Cóż, nigdy nie wiadomo.
— Chodź — odezwał się Draco. Wyszła za nim z pociągu na peron. Odwrócił się i ruszył w stronę końca peronu.
— Uch, Malfoy — powiedziała, idąc za nim z torbą obijającą się o nogę. — Wyjście ze stacji jest w tym kierunku…
W tej chwili skręcił ostro w lewo i przeszedł przez ścianę na końcu peronu.
— O kurczę… — powiedziała biegnąc do ściany — jak on to zrobił?
Ze ściany wyłoniła się dłoń Dracona. Złapał ja za rękaw i pociągnął. Ze
świstem przedostała się przez mur i wylądowała na ziemi po drugiej
stronie.
— Au! — Torba uderzyła Dracona mocno w głowę.
— Przepraszam — powiedziała Hermiona, wstając i rozglądając się z
zainteresowaniem. Stali o krok od wielkich żelaznych wrót z wyrytym
napisem „Malfoy Park". — Zgaduję, że nie jesteśmy już w Chipping
Sodbury?
— Zdecydowanie nie — odparł Draco, zaczynając iść. — To Malfoy Park,
wioska u podnóża wzgórza, na którym znajduje się nasz dom. Można się
tam dostać z Chipping Sodbury, ale tylko wtedy, kiedy wiesz jak.
— Macie całą wioskę nazwaną waszym imieniem? — zdumiała się Hermiona.
— Tak. Zadziwiające, że nie uderzyło mi to do głowy, prawda? — odparł Draco.
Hermiona już miała ostro zripostować, kiedy zrozumiała, że żartował. „Wyluzuj, Hermiono" — powiedziała sobie w duchu.
Przeszli dróżką na szerszą drogę, wzdłuż której znajdowały się sklepy i
puby. Pod wieloma względami było to małe, magiczne miasteczko takie
samo jak Hogsmeade, ale była znacząca różnica: wszystko tutaj wydawało
się zawierać słowo „Malfoy" albo było w jakiś sposób związane z czarną
magią — była to ulica Śmiertelnego Nokturnu w wydaniu Lucjusza Malfoya.
Pomiędzy „Domem Przeraźliwych Klątw Wiedźmy Helgi" a pubem o nazwie
„Gospoda Zimnej Gwiazdki" oferującym specjał Malfoya (zapiekanki
nietoperzowe) znajdował się Targ Malfoya.
— Naprawdę muszą was tutaj lubić — powiedziała Hermiona starając się nie roześmiać.
— Ha! — odparł Draco. — Oni nienawidzą
mojej rodziny, gnębiliśmy ich od pokoleń, a co jakiś czas mój tata
schodzi do wioski i używa jakiejś potwornej czarnej magii, która
przeraża wszystkich i utrzymuje ich w ryzach.
— Nie przeszkadza ci to? — zapytała ostro, ale Draco pokręcił głową i wyszeptał:
— Ciii… Ostatnie czego chcemy, to aby ktokolwiek zobaczył mnie tutaj i
doniósł mojemu tacie, że Harry Potter włóczy się po wiosce.
— Słusznie — odparła Hermiona, której wcześniej nie przyszło to do
głowy. Z jakiegoś powodu, kiedy Draco stał tak blisko niej, i szeptał
tak jak to robił, po kręgosłupie przebiegały jej dreszcze.
Draco odwrócił się i zaczął iść drogą wychodzącą z miasteczka. Hermiona
podążyła za nim. Kawałek szli w ciszy; Draco wydawał się być zagubiony
we własnych myślach. W końcu dotarli na szczyt wzgórza i znaleźli się
na otwartym terenie. Hermiona głośno wciągnęła powietrze. Dwór Malfoyów
był dokładnie taki, jak sobie wyobrażała. Wielki parkan z ostro
zakończonych prętów rozciągał się w każdym kierunku; w samym jego
centrum znajdowały się otwarte wrota w kształcie ogromnej litery „M".
Wielkie kolumny po bokach zwieńczone były statuami srebrnych węży, a za
bramą Hermiona widziała czarny kształt ogromnego, przysadzistego domu.
Hermiona ruszyła do przodu. Zrobiła tylko kilka kroków, kiedy Draco chwycił ją za ramię.
— Nie — powiedział ostro. — Nie pamiętasz tego, co ci mówiłem?
— Och… — Poczuła się głupio. — Siedemnaście klątw. Rzeczywiście.
— Mój ojciec wynalazł jedną, strzegącą tej bramy — oświadczył dumnie
Draco. — Nazywa się Klątwą Układankową, ponieważ jeśli spróbujesz wejść
nieproszona przez wrota, pokroi cię na kawałeczki.
— Twój ojciec z pewnością jest zabawny na przyjęciach — stwierdziła Hermiona z sarkazmem.
W odpowiedzi Draco wyjął z kieszeni ołówek i poturlał go po ziemi w
stronę wrót. Kiedy przetoczył się pod łukiem, zabłysło oślepiające
zielone światło i zabrzmiał ostry, brzęczący dźwięk. Po chwili przerwy
ołówek wrócił z powrotem do Dracona, w dwóch równych połówkach.
— Więc… — odezwała się słabo Hermiona. — To raczej jedna z tych prostszych, dwuczęściowych układanek.
— To nie jest śmieszne — odparł poważnie i wyciągnął różdżkę. Wskazał nią na wrota. — Raptus regaliter
— powiedział. Kolejny błysk, tym razem niebieski, i Draco przeszedł
przez bramę. Hermiona zesztywniała, ale nic mu się nie stało, więc
podążyła za nim. Znajdowali się teraz na terenie Dworu Malfoyów. Ciemne
tereny ciągnęły się w każdym kierunku. W oddali widziała poświatę
bijącą od okien domu.
— Możemy uniknąć większości klątw po prostu omijając je — powiedział Draco. — Chwyć mnie za rękę.
Chwyciła.
Chwilę szli wzdłuż parkanu, następnie Draco pociągnął ją za sobą wąską
ścieżką, wijącą się wzdłuż drzew. Od czasu do czasu było słychać głośne
uderzenia i grzmoty, jakby coś dużego zwalało się w zagajniku obok
nich. Hermiona nie chciała o tym myśleć, więc skoncentrowała się na
zachowaniu ciszy.
Byli już tuż naprzeciwko domu. Zagajnik skończył się, wąska biała
ścieżka prowadziła w stronę ściany Dworu, a następnie wzdłuż niej.
Lśniła lekko w świetle księżyca. Wysoka, czarna wieża wznosiła się
ponad ich głowami, światło błyskało w miejscach, gdzie znajdowały się
okna. Draco wskazał w górę, w kierunku pojedynczego rzędu okien
błyszczących jasno.
— To moja sypialnia — wyszeptał.
— Tam jest Harry? — zapytała Hermiona trwożnie.
Draco przytaknął. To była pomyłka, ponieważ Hermiona natychmiast
ruszyła na jarzącą się ścieżkę. Sięgnął, aby ją złapać i pociągnąć do
tyłu, ale chwycił tylko powietrze. Usłyszał bardziej niż zobaczył,
otwieranie małej, metalowej bramki u podnóża wieży — wiedział, co się
stanie — oczywiście, że tak, zważywszy, iż to on sam montował tam
mechanizm pułapki! Zaklął, pobiegł naprzód i odciągnął Hermionę na bok.
Rozległ się głośny, świszczący odgłos zakończony nieprzyjemnym
łupnięciem i Hermiona usłyszała, jak Draco upada obok niej na ziemię.
Pozbierała się, ukucnęła i rozejrzała. Ścieżka była pusta. Draco
siedział teraz na ziemi i przyglądał się sobie z pewnym oszołomieniem.
Grot strzały, długi na jakieś cztery cale, wystawał z górnej części
jego uda. Krew wypływała z rany, plamiąc dżinsy.
— Cholera — powiedział Draco, a potem niezliczoną ilość innych słów, w
większości grubiańskich. Hermiona jednak nie miała mu tego za złe.
Czuła, jak głupie łzy zbierają się jej w oczach.
— T—to wszystko mo… moja wina — wyjąkała. — I nie mam żadnych bandaży…
Chociaż mogłabym oderwać kawałek torby Harry'ego… może potrzebujesz
opaski uciskowej… I, och, Draco, może powinieneś zdjąć spodnie?
Draco przyglądał się jej z niedowierzaniem.
— Nie żebym nie doceniał tego, że pytasz, Hermiona — powiedział. — To
znaczy, może kiedy indziej… jasne, ale teraz dlaczego nie pomyślisz
przez chwilę! — wysyczał ostatnie słowa. — Kto jest najmądrzejszą
czarownicą w naszej klasie? Kto uczęszcza na lekcje Zaawansowanej
Leczniczej Magii? Kto tutaj potrafi wyleczyć moją nogę w pięć krótkich sekund?
— Och — odezwała się. — Oczywiście. Przepraszam! — Poszukała różdżki, wyciągnęła ją i wskazała na krwawiącą dziurę w nodze. — Asclepio
— powiedziała cicho i zobaczyła jak Draco odpręża się, w miarę jak rana
się zabliźniała, wypychając grot, aż upadł na ziemię. Podniosła
ostrożnie strzałę; była lepka od krwi i jakiejś kleistej, jaskrawej
substancji. Wyrzuciła ją w krzaki.
— Dzięki — powiedział chłopak, dotykając ostrożnie nogi. Wydawała się być w porządku.
— Nic ci nie jest? — zapytała, przyglądając mu się z troską.
— Pozytywnie radosny — wyciągnął rękę, aby pomogła mu wstać. — Teraz będę miał piękną bliznę, by pokazać ją wnukom.
— Sześć cali na lewo i nie byłoby mowy o wnukach — oświadczyła Hermiona. — To jest coś, z czego można się cieszyć.
Harry rzeczywiście był w sypialni Dracona. Nie miał innego wyboru, zważywszy, że był przywiązany do łóżka.
Dość szczęśliwie się zdarzyło, że Narcyza zemdlała w tamtej chwili,
ponieważ desperackie próby Harry'ego, aby się dostać do Syriusza,
zostały przerwane przez Lucjusza i pozostałych śmierciożerców
próbujących się dostać do niej. W innym wypadku Lucjusz
najprawdopodobniej byłby jeszcze bardziej wściekły, kiedy wpadli na
siebie, a Harry, zupełnie tracąc głowę, uderzył go. W ataku wściekłości
Lucjusz rzucił na Harry'ego Wiążącą Klątwę, która przywiązała go za
nadgarstki do łóżka. Następnie wyczarował magiczne nosze dla Narcyzy i
wyszedł z nią z pokoju, warcząc na Glizdogona i Macnaira, aby zabrali
Syriusza do lochów i zamknęli go tam.
Harry próbował uwolnić się z więzów już od kilku godzin, ale jedynym co
zyskał, było to, że podwinęła mu się góra od piżamy. Teraz było mu
bardzo zimno, jak również wyjątkowo nieprzyjemnie, oraz był niezmiernie
nieszczęśliwy na myśl o tym, co może się dziać w tej chwili z Syriuszem
w lochach. „Teraz" — pomyślał sobie — „nie może być już gorzej."
I wtedy wybuchło okno.
Po szeptanej dyskusji Draco i Hermiona zdecydowali się na użycie
zaklęcia lewitującego, by dostać się do okna sypialni. Draco miał pójść
pierwszy, podczas gdy Hermiona będzie rzucać zaklęcie; jeśli pójdzie
dobrze to on miał ją wciągnąć za sobą.
— Dobra, spróbujmy. — powiedziała Hermiona.
— Wingardium leviosa —
wskazała różdżką na Dracona. Poczuł, jak powoli wznosi się ku górze,
obracając się, jakby był wciągany na linie. Zobaczył jak Hermiona mruży
oczy, koncentrując się i uniósł kciuki do góry. Pokazała, że powinien
również ją wciągnąć, więc Draco wskazał swoją różdżką na nią i
wyszeptał słowa zaklęcia.
Nie był jednak aż tak dobry, jak ona. Zamiast wznosić się powoli,
wystrzeliła w górę jak pocisk armatni, zbyt przestraszona, aby
krzyczeć, i zderzyła się z chłopcem. Nie mogąc złapać równowagi,
poleciał do tyłu uderzając w mur Dworu. Przerażona Hermiona oplotła go
rękami i nogami, kiedy tak dziko lecieli w powietrzu.
— Zatrzymaj to! — wysyczała mu go ucha.
Draco tylko pokręcił głową. Próbował ustabilizować swoją różdżkę.
Zaklęcie wydawało się pchać Hermionę w górę. Nawet jej włosy unosiły
się w powietrzu, kiedy trzymała się go desperacko (trzymała ręce tam,
gdzie jeszcze żadna dziewczyna wcześniej go nie dotykała, ale nie był w
nastroju, by się tym cieszyć).
— Leviosa! —
wykrzyknął histerycznie, tracąc zupełnie głowę, i polecieli w bok a
następnie znowu w górę, obrócili się i wystrzelili z siłą kuli
armatniej w stronę Dworu. Hermiona krzyknęła raz, kiedy przelecieli
przez okno, rozrzucając szkło na wszystkie strony i upadając na podłogę
w plątaninie ramion i nóg.
Przez chwilę tylko tam leżeli, nie poruszając się. Hermiona miała twarz
ukrytą w szyi Dracona i łapała powietrze długimi, nierównymi haustami.
„Naprawdę przez chwilę byłem pewny, że zginiemy" — pomyślał Draco. — „Zdaje się, że ona też tak uważała."
W tym momencie odezwał się ponad ich głowami zdumiony głos:
— C—co…? Jak…?
Draco zamknął oczy, więc bardziej czuł niż zobaczył, jak Hermiona poluźnia kurczony uścisk i siada.
— Och! — usłyszał jak wykrzykuje, oszołomiona. — Harry!
— C—co? — odezwał się Harry. — Jak?
Zdawał sobie sprawę, że powinien zamknąć usta, ale nie był w stanie
tego uczynić. Hermiona, z włosami błyszczącymi od drobinek rozbitego
szkła, patrzyła na niego z podłogi i, chociaż był niezwykle szczęśliwy,
że ją widział, był potwornie zaskoczony tym, że rękami i nogami
obejmowała… Draco Malfoya? Dracona Malfoya, wyglądającego dokładnie jak
Harry Potter, ale jednak Malfoya.
— Och! — wykrzyknęła. W jej głosie słychać było poczucie winy. — Harry!
Draco również obejmował Hermionę ramionami. Miał teraz otwarte oczy.
Miał lekko rozbawioną minę, którą Harry miał ochotę zetrzeć z jego
twarzy pięścią.
— Cześć, Harry — powiedział. — Widzę, że znalazłeś moją piżamę. Chociaż ja zazwyczaj noszę również górę.
Hermiona zalała się łzami.
— Harry — powiedziała znowu, wstając i kuśtykając do miejsca, gdzie leżał. — Żyjesz!
— Mówiłem, że żyje — odparł zirytowany Draco.
Hermiona wyglądała, jakby chciała zarzucić ramiona na Harry'ego, ale
przeszkadzał jej fakt, że nie miał żadnej koszuli i był przywiązany do
łóżka. — Czy to…? — zapytała, wskazując na jego nadgarstki.
— Wiążąca Klątwa — odpowiedział krótko Harry.
Hermiona wyciągnęła różdżkę i wskazała nią na Harry'ego.
— Finite Incantatum!
Ręce Harry'ego opadły bezwładnie. Sekundę później Hermiona otoczyła go
ramionami i płakała w jego włosy. Ponad jej ramieniem widział, jak
Draco wstaje i strzepuje szkło z ubrania. Patrzył na Harry'ego i
Hermionę lodowatym wzrokiem.
Harry objął dość sztywno Hermionę. Z nieznanego sobie powodu był na nią wyjątkowo wściekły.
— Gdzie jest Ron? — zapytał ostro.
— Ron? — Hermiona odsunęła się od niego zdezorientowana i przetarła
oczy. — On… On jest w szkole — wyjąkała. — Zostawiłam mu wiadomość.
— Zostawiłaś mu wiadomość? — zapytał z niedowierzaniem Harry.
Hermiona otworzyła usta a następnie je zamknęła. Nie mogła uwierzyć, że
Harry był tak tępy. Nie mogła również uwierzyć, że praktycznie
pierwszymi słowami, jakie opuściły jego usta było: „Gdzie jest Ron?"
Czy w ogóle nie cieszył się, że ją widzi?
— Ron nienawidzi Draco — powiedziała słabym głosem. — Nie zgodziłby się przyjść.
— Owszem, zgodziłby się — odparł Harry.
Hermiona musiała przyznać, że to była jednak prawda.
— Dobra, zgodziłby się, ponieważ to dla ciebie — powiedziała — ale
musiałabym mu wyjaśniać całą sprawę i zajęłoby nam wieczność, by
przekonać go do pomysłu pójścia z Draconem, a pomyślałam, że do rana i
tak już wrócimy, i Harry… — załamał jej się głos. — Kiedy już to
odkryłam… myślałam tylko jak się do ciebie dostać i sprawić, abyś był
bezpieczny.
Harry tylko się jej przyglądał z bardzo dziwnym wyrazem twarzy.
— Czy dobrze cię usłyszałem? — zapytał. — Czy właśnie nazwałaś Malfoya Draconem?
Draco zbliżył się stając między Hermioną a Harrym.
— Słuchaj, Potter — powiedział ostro. — Wiem, że mnie nie lubisz. Też
ciebie nie lubię. Pozwoliłbym mojemu ojcu wrzucić cię do lochów na
pewną śmierć, gdyby to zależało ode mnie. Ale tak nie jest. I czy
wierzysz mi czy nie, powinieneś przynajmniej wierzyć Hermionie, że
jesteśmy tutaj, aby URATOWAĆ TWOJE ŻYCIE, TY NIEWDZIĘCZNY DUPKU! —
Draco wykrzyczał ostatnie słowa. — Więc ruszmy się!
Harry zamrugał. Następnie powiedział zupełnie opanowanym głosem:
— Nie idę z wami.
Hermiona i Draco spojrzeli na niego. Nawet Draconowi zabrakło słów.
Wreszcie Hermiona wciągnęła powietrze i zapytała cienkim głosem:
— Dlaczego nie?
Harry westchnął. Potem opowiedział im wszystko o Syriuszu, o planie
Macnaira, by pochwycić Harry'ego w Dworze Malfoyów i o Glizdogonie.
Wreszcie dodał:
— I myślę, że coś nie tak jest z twoją matką, Malfoy.
— Och… — odezwał się Draco urągliwym tonem. — Obelgi. Oczywiście.
— Nie — odparł Harry. — Mam na myśli, że z nią rzeczywiście jest coś
nie tak. Wyglądała na naprawdę nieszczęśliwą i zemdlała dzisiaj po
południu, kiedy przyprowadzili Syriusza.
To uciszyło Dracona.
Usta Hermiony drżały, ale brodę miała uniesioną do góry.
— Zatem ustalone — powiedziała. — Jesteśmy na misji ratunkowej. Po prostu będziemy musieli jeszcze uratować Syriusza.
— To nie będzie proste — odparł Harry. — Próbowałem dostać się dzisiaj do lochów, ale włączył się jakiś alarm…
— U wejścia do podziemi są zaklęcia alarmowe — odezwał się Draco. —
Musisz mieć w sobie krew Malfoyów, aby otworzyć drzwi. Nie lubimy
obcych.
— Ani nikogo innego — dodał Harry. — W tym domu nie ma zbyt dużo
pozytywnej energii, wiesz o tym, Malfoy? Tego się nauczyłem podczas
pobytu tutaj. I tego, że naprawdę potrzebujecie lepszego systemu
centralnego ogrzewania.
— Harry, założę się, że nauczyłeś się wielu przydatnych rzeczy — odezwała się uspokajająco Hermiona. — Jestem pewna, że…
— Dla ciebie to tylko praca domowa, prawda, Hermiona? — przerwał jej
dość niemiło Harry. — Dobra, w takim razie dowiedziałem się, że w
rodzinie Malfoyów zdarzają się szaleńcy, co ma sens, ponieważ w tym
domu wszyscy są kompletnymi świrami. Dowiedziałem się, że blondyni nie
mają więcej fartu w czymkolwiek. Och, i jeszcze dowiedziałem się, że
Draco ma na tyłku znamię dokładnie w kształcie Zjednoczonego Królestwa
Brytanii.
— Nie mam! — odparł Draco ze złością.
— Och, pokaż mi — powiedziała Hermiona.
— Nie! — odezwali się jednocześnie Harry i Draco.
— Co ci to przeszkadza, Harry, to nawet nie twoje ciało — wskazała rozsądnie Hermiona.
— Cóż, jeśli będziesz się dobrze zachowywać, to może pokażę ci Szkocję.
— To moje ciało — powiedział ostro Draco — i nie pozwolę ci go
zwiedzać. Spójrz na siebie! — dodał. — Łazisz bez koszuli, nie możesz
się doczekać, aby ściągnąć z siebie moje ubrania? Miło mieć dla odmiany
mięśnie, prawda, Potter?
— Nie bądź głupi — odparł Harry. — Masz ramiona jak przyrządy do
czyszczenia fletów, Malfoy, i wiesz o tym — machnął ramionami dla
podkreślenia słów. — Spójrz! Same kości!
— ZAMKNIJCIE SIĘ OBAJ! — krzyknęła Hermiona. — Powinniśmy mówić o Syriuszu.
— Och — Harry poczuł wyrzuty sumienia. — Rzeczywiście.
I wtedy to się stało. Do drzwi ktoś zapukał. Wszyscy zamarli wpatrując
się w siebie wielkimi oczami i mając nadzieję, że ktokolwiek to jest,
zaraz sobie pójdzie. Lecz pukanie stawało się coraz głośniejsze i
bardziej intensywne, a drzwi zaczęły się trząść w futrynie.
Harry wskazał na Hermionę i Draco.
— Wy dwoje — wysyczał. — Do garderoby! Natychmiast!
—————
cal — 2,54 cm
4 cale — 10 cm
