8. Krew Malfoyów
Pod jego powiekami wirowały jasne plamy. Jęknął i otworzył oczy.
Znajdował się w sypialni Dracona. Leżał rozciągnięty na materacu, a
ręce i nogi przywiązane miał do słupków łóżka. Czuł tępy, pulsujący ból
głowy, jakby ktoś tuż przy jego skroniach uderzał systematycznie w
gong.
— Nie ruszaj się — odezwał się ktoś.
Odwrócił głowę w stronę, z której dochodził głos i zobaczył Narcyzę, trzymającą duży, ząbkowany nóż.
Harry znowu zamknął oczy.
„To koszmar" — pomyślał. — „I to wyjątkowo głupi."
Ponownie rozchylił powieki, ale Narcyza nadal tam była. Przysunęła
ostrze do sznura, którym przywiązana była jego lewą ręka i zaczęła go
przecinać. Kobieta była bardzo blada, a jej oczy biegały na wszystkie
strony — Harry zaczynał się już przyzwyczajać do tego dziwnego tiku.
Jednak wolałby, żeby skupiła wzrok trzymając nóż tak blisko jego
tętnicy.
— Narcyzo — powiedział. — To znaczy mamo. Co…? — Lewa ręka została
uwolniona. Odwrócił się, by zobaczyć jak matka Dracona przecina więzy
krępujące prawą.
— Twój ojciec — zaczęła powoli — nie chce, żebyś próbował dostać się do
lochów, do swojej dziewczyny. — Uniosła dłoń, widząc panikę na twarzy
chłopaka. — Nic jej nie jest. Umieścił ją razem z Syriuszem Blackiem. —
Jej gałki oczne znowu zaczęły poruszać się szybko. — Syriusz się nią
zajmie.
Ręce miał już wolne. Usiadł i zaczął masować nadgarstki, aby przywrócić
krążenie. Ostatnie, co pamiętał, to kopniaki jednego ze Śmierciożerców.
— Nie skrzywdzili Hermiony, prawda? — zapytał. — Bo Lucjusz miał właśnie…
— Och, zabiłby ją — odparła sztywno. — Rzucił na nią Cruciatusa. Chciał
ją tym przekonać do wyjawienia informacji, gdzie jest Harry Potter. Ale
nie powiedziała.
Uczucie pustki zastąpiły nudności.
— Co się stało?
— Twój ojciec — Harry zauważył, że nigdy przy nim nie wymówiła imienia
Lucjusza — powiedział, że Harry Potter tam był. Najwidoczniej miał
pelerynę niewidkę. Ujawnił się i — mówiąc to, nie okazywała żadnych
emocji — śmierciożercy go pojmali.
Położył zdrętwiałe ręce na lodowatych dłoniach Narcyzy. Nadal trzymała nóż.
— Mamo — odezwał się. — Proszę, uwierz mi, to naprawdę ważne. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale… Czy Harry nadal żyje?
Przytaknęła.
— Gdzie jest?
— W sali fechtunkowej — odpowiedziała. Kiedy to mówiła, dwie wielkie
łzy spłynęły jej po policzkach. Harry'emu zrobiło się jej straszliwie
żal, ale musiał myśleć o Draconie. Zsunął się z łóżka, poruszył na
próbę nogami (działały) i pobiegł do drzwi. Narcyza patrzyła jak
wychodzi.
We śnie Hermiona była na Pokątnej. Razem z Harrym kupowała skarpetki.
To była dla niej nowość — nigdy wcześniej nie śniła o czymś takim.
Harry dość często pojawiał się w jej snach, zazwyczaj wyglądając dużo
lepiej niż w rzeczywistości, a czasami nie mając na sobie nic oprócz skarpetek — ale ten sen chyba nie zmierzał w tym kierunku. Ten Harry był kompletnie ubrany i wyglądał na bardzo poważnego.
Poszukiwanie skarpetek nie szło im za dobrze. Wszystkie sklepy były
zabite deskami, ciemne i puste. Ludzie na ulicach śpieszyli nie patrząc
na nich, z oczami wbitymi w ziemię. Próbowała chwycić Harry'ego za
rękę, ale pokręcił głową.
— Muszę usiąść — oznajmił. — To boli.
— Co boli? — zapytała.
Harry odchylił kurtkę i wtedy Hermiona zobaczyła czarny trzonek
dziesięciocalowego noża wystający pomiędzy jego żebrami. Biały
podkoszulek czerwieniał od krwi, która niby deszcz kapała aż na buty
Harry'ego.
— Nóż — powiedział. — Nie jest mój, wiesz. Należy do Draco.
Hermiona krzyknęła.
— Ennervate — odezwał się czyjś głos tuż obok jej ucha. — No dalej, Hermiona. Obudź się!
Otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą twarz Syriusza. „Co za okropny
sen", pomyślała. Normalnie nigdy nie byłaby zadowolona, że ktoś przerw
jej sen z Harrym. Ale ucieszyła się, że tym razem się uwolniła z
koszmaru.
— Syriusz — zaskrzeczała ochryple. — Cześć.
Uśmiechnął się ze zmęczeniem.
— Obudziłaś się — odparł. — To dobrze. Przepraszam, że krzyczałem. Nie mam różdżki, więc musiałem robić to, co mogłem.
Hermiona podniosła się na łokciu. Bolała ją każda część ciała, jakby
obito ją kijem. Rozejrzała się. Znajdowała się w kamiennej celi z jedną
ścianą okratowaną. Pod jedną ze ścian stała kamienna ława. Wyglądało na
to, że są tu sami.
— O mój Boże! — Hermiona usiadła i chwyciła Syriusza za ramię. — Harry. I Draco! Gdzie oni są?
— Nie wiem — odpowiedział Syriusz spokojnie. — Miałem nadzieję, że ty mi powiesz.
Potrząsnęła głową.
— Przyniosła cię tutaj grupa śmierciożerców — powiedział niechętnie. —
Nie było z nimi Harry'ego ani Dracona. Wrzucili cię tutaj i odeszli. —
Poklepał ją niezdarnie po ramieniu. — Pamiętasz, co się stało?
Hermiona poczuła, że za chwilę się rozpłacze.
— To było okropne — zaczęła. — Śmierciożercy schwytali Dracona. Myślą,
że jest Harrym. A Harry… — Połykając łzy zmusiła się do mówienia.
Poinformowania Syriusza o wszystkim, co się wydarzyło tego wieczoru. —
A wtedy Draco zdjął pelerynę niewidkę i oni go otoczyli. Nie widziałam,
co stało się potem, co stało się z Harrym czy Draconem. Myślę, że
Lucjusz rzucił na mnie Drętwotę — rozpłakała się w końcu. — Draco może
już być martwy, Syriuszu.
— Nie zabiją go — zapewnił mężczyzna. — Myślą, że jest Harrym.
Zamierzają rzucić na niego Klątwę Lacertus. A do tego potrzebują
Voldemorta. Więc mamy trochę czasu.
— Jak długo potrwa powiadomienie Voldemorta? — zapytała. — Jak długo zajmie mu dotarcie tutaj?
— Cóż… — Syriusz zawahał się. — Nie musi łapać autobusu, Hermiono.
Voldemort może zapewne aportować się tu natychmiast. Ale — dodał — jak
znam Lucjusza, to będzie chciał wszystko przygotować wcześniej, żeby
uniknąć niemiłych niespodzianek, kiedy Czarny Pan już się tu pojawi.
— Nienawidzę Lucjusza — stwierdziła zawzięcie. — To dziwaczny, zły,
obwieszony biżuterią zboczeniec, którego nie obchodzi nawet jego własny
syn.
— Ma dużo gorsze wady — stwierdził Syriusz, uśmiechając się lekko. — Jest…
Przerwał i spojrzał na nią zamyślony.
— Co? — spytała.
— Wspomniałaś coś o biżuterii?
— Nosi taki obrzydliwy wisiorek — odparła. — Zdaje się, że jest do
niego bardzo przywiązany. Cały czas trzymał go w ręku, kiedy… No wiesz…
Próbował mi to zrobić w gabinecie — zaczerwieniła się mocno.
— Opisz ten wisiorek — poprosił Syriusz.
I Hermiona opowiedziała mu o złotym łańcuszku ze szklanym
wisiorkiem, w którym umieszczono coś, co wyglądało jak mały ludzki ząb.
Kiedy dotarła do części o zębie, Syriusz zerwał się i zaczął krążyć po
celi.
— Tak myślałem… — wymamrotał. — Przez cały czas tak myślałem… Tylko nie byłem pewny, jak to robi.
— Co robi? — spytała Hermiona, podążając wzrokiem za nerwowym Syriuszem.
— Kontroluje ją — odparł Syriusz.
— Kontroluje kogo? — zapytała dziewczyna z naciskiem.
— Narcyzę — odpowiedział Syriusz, siadając ciężko na ławie.
— Syriuszu — odezwała się stanowczo. — Wystarczy tych wolnych skojarzeń. Mów po ludzku.
— Nie wiem, jak zmusił ją na początku do małżeństwa — powiedział
Syriusz, najwyraźniej nadal myśląc na głos. — Zawsze go nienawidziła.
Myślę, że musiał użyć jakiegoś rodzaju Zaklęcia Przymusu, jeśli nie
samego Imperiusa.
— Twierdzisz, że zmusiłi/
Narcyzę do małżeństwa? — zainteresowała się Hermiona wbrew sobie. —
Och, to by bardzo do niego pasowało, nie? — Zmarszczyła brwi. — Ale to
nie ma sensu…. Nie mógł trzymać jej pod Imperiusem czy czymś podobnym
przez siedemnaście lat, umarłaby, albo oszalała.
— Nie potrzebowałby tego już po około roku — stwierdził cicho Syriusz.
— Miał coś dużo lepszego — spojrzał na Hermionę zakłopotanym wzrokiem.
— Słyszałaś kiedyś o Epicyklicznych Zaklęciach?
— Lucjusz ma o tym książkę w swoim gabinecie. Jest tam o Klątwie
Lacertus. — Wzdrygnęła się. — Wygląda to naprawdę okropnie, to znaczy w
książce.
— To zaklęcia, które wiążą się z przeniesieniem esencji z ludzi i
zwierząt do przedmiotów. Trudno to wyjaśnić, ale sporo z tego jest
czarną magią z oczywistych powodów. Możesz coś zabrać komuś… Im młodsza
osoba, kiedy to robisz, tym lepiej… Coś jak włos albo ząb, i zamieniasz
to w przedmiot. Jak na przykład wisiorek. I to coś zawiera esencję tej
osoby. Grecy nazywali to iskrą życia. Jeśli ten przedmiot uszkodzisz
lub zniszczysz…
— Zabijesz tę osobę? — dokończyła Hermiona.
— Dokładnie.
— Więc Lucjusz… Myślisz, że ma mleczny ząb Dracona?
— Myślę — oznajmił Syriusz — że na jego szyi wisi życie Dracona, od
samych jego narodzin. Draco pewnie nic o tym nie wie. Ale Narcyza tak.
Jedyne, co Lucjusz musi zrobić to zbić wisiorek. Zmiażdży go, a Draco
umrze. Gdyby Narcyza zostawiła go… Sprzeciwiła się mu…
— Ale Draco jest jego synem! — oburzyła się Hermiona. — Jedynym dziedzicem, sam tak powiedział.
— Jest tylko własnością Lucjusza — oświadczył Syriusz. — Nie znasz go,
ale ja go znałem z Ministerstwa. Był mistrzem manipulacji, typowym
karierowiczem. Draco to dla niego tylko rzecz, coś, co się posiada i co
się kontroluje.
Hermiona pomyślała o swoich nudnych rodzicach dentystach.
— Biedny Draco — stwierdziła.
Harry pędził korytarzem modląc się, aby nikt go nie zobaczył („Hej!
Dzieciaku! Zwolnij nieco!" — krzyknął portret jednego z wampirzych
przodków Dracona), i wpadł przez dębowe, podwójne drzwi do sali
fechtunkowej. Wyglądała dokładnie tak samo jak wtedy, gdy Lucjusz
przyprowadził go tutaj pierwszego dnia… Albo prawie tak samo. Gobeliny
ukazujące sceny magicznych bitew pozostały niezmienione, tak jak i krąg
do pojedynków, ale w odległym kącie zbudowano przedziwną konstrukcję.
Nie przypominało to niczego, co Harry widział kiedykolwiek wcześniej.
Od podłogi do sufitu biegły błyszczące pręty ze światła, oddalone od
siebie o jakieś pięć cali. Tworzyły nieregularny czworokąt, około pięć
na siedem stóp. Klatka, zrozumiał Harry, klatka utworzona ze światła… A
w tej klatce Draco.
Harry ostrożnie zbliżył się do chłopaka. Oczywiste było, że czymkolwiek
jest, jest to potężny obiekt magiczny, a jego doświadczenie z potężnymi
magicznymi obiektami podpowiadało mu, że raczej nie należy przy nich
manipulować.
Draco leżał na plecach na posadzce, wpatrując się w sufit. Przez moment
Harry obawiał się, czy nie rzucili na niego Wiążącej Klątwy, ale kiedy
się do niego zbliżył, Draco odwrócił w jego stronę głowę i prawie się
uśmiechnął.
— Cześć — powiedział.
Miał podbite oko i rozciętą górną wargę. Harry widział, że wystający z
lewego rękawa nadgarstek spuchł mu do grubości piłki tenisowej.
— Pobili cię — odezwał się Harry bezbarwnym głosem.
— W porządku — odparł Draco, kierując ponownie wzrok na sufit. — Jeśli czegoś się nauczyłem będąc dzieckiem, to znosić bicie.
Harry przyklęknął przy kratach.
— Malfoy, Narcyza powiedziała mi, co zrobiłeś. To najodważniejsza
rzecz, o jakiej kiedykolwiek słyszałem. I równocześnie najgłupsza. Ale
rzeczywiście odważna.
— Dzięki — odpowiedział Draco. — To prawdopodobnie ty. Odważna część i głupia część.
Harry pokręcił głową.
— Nie sądzę. Cóż, może ta głupia część — przyznał.
Draco uśmiechnął się słabo.
— Słuchaj — zaczął Harry. — Przyszedłem tutaj, żeby cię wydostać. Wtedy wpuścisz mnie do lochów i będziemy mogli uwolnić…
Draco pokręcił głową.
— Niemożliwe — oznajmił. — Znam Zaklęcie Uwięzienia. Potrzeba naprawdę
potężnego mrocznego czarodzieja albo aurora, by je zdjąć. A te kraty są
fizycznie niezniszczalne.
Harry nie mógł uwierzyć, że Draco był tak zrezygnowany.
— Nie zostawię cię — oznajmił.
— Może wreszcie nauczysz się, że są rzeczy, których nie jesteś w stanie zrobić — odparł Draco. — To ci dobrze zrobi.
— Ale tobie raczej nie— powiedział Harry. — No dalej, Malfoy… Myśl.
— Okej. Jest jedna rzecz. — Draco znowu parzył na sufit.
— Co?
— Myślę, że wiesz, Potter — odpowiedział Draco. — W rzeczywistości coś, co nawet ci się spodoba.
Harry pokręcił głową, zdezorientowany.
Draco podniósł się i podczołgał do miejsca, gdzie klęczał Harry, starając się przy tym nie opierać na zwichniętym nadgarstku.
— To naprawdę proste — powiedział. — Musisz mnie zabić.
Harry gapił się na niego.
— iCo?
— Mogę nauczyć cię rzucania Avady Kedavry — dodał Draco głosem osoby
oferującej długopis, o który go poproszono. — To nie takie trudne.
— Zwariowałeś — odparł przerażony Harry. — Nie zamierzam ciebie zabić, Malfoy.
Draco klęczał naprzeciwko Harry'ego. Przyglądał się mu uważnie.
— Pomyśl o tym, Potter — powiedział. — Umrę po prostu trochę wcześniej,
nie z ich ręki, a ten Lacertus… Co jeśli to zadziała? Rzucą na mnie
Imperius i wykorzystają mnie jako narzędzie do zabijania mugoli i
szlam. Mogę nie wytrzymać tak długo jak ty — nie mam takiej silnej woli
— ale wystarczająco długo, aby zabić pierwszego mugolaka jakiego
napotkam. A jak myślisz, kto to będzie?
Harry zamknął oczy.
— Och, nie.
— Mój ojciec — oznajmił beznamiętnie Draco — pomyśli, że to bardzo
zabawne: Harry Potter mordujący swoją dziewczynę. Jeśli Hermiona nadal
żyje, to prawdopodobnie tylko dlatego, że to zaplanował.
— Nienawidzę twojego ojca, Malfoy — oświadczył Harry, nie otwierając oczu.
— Taak — odparł Draco. — Ja też go nienawidzę.
Przez moment milczeli, nie patrząc na siebie, z głowami pochylonymi w
skupieniu… Jeden ciemny, drugi jasny; jeden poza kratami więzienia,
drugi wewnątrz.
— Naprawdę szkoda, że nie jesteśmy spokrewnieni — odezwał się w końcu
rzeczowo Draco. — Założę się, że twój przyjaciel siedzący w lochach,
Syriusz, mógłby zdjąć to Zaklęcie Uwięzienia. Podobno jest bardzo
potężnym czarodziejem.
— Taak — przytaknął Harry. — Gdyby tylko… — przerwał, podniósł głowę i
przyjrzał się Draconowi. — To jest to! — wciągnął powietrze. — To jest
to! Jesteś genialny, Malfoy! Ucałowałbym cię, gdyby sam pomysł nie
wydawał mi się tak obrzydliwy!
Draco przyglądał mu się obojętnie.
— Co?
— Podaj rękę — powiedział Harry.
— Po co? — spytał podejrzliwie Draco.
— Po prostu podaj ją —zniecierpliwił się Harry. Z miną kogoś, kogo nie
obchodzi już, co się z nim stanie, Draco wyciągnął rękę przez kraty.
Harry pochwycił dłoń Ślizgona. Po raz pierwszy w życiu dotknął Dracona
Malfoya z własnej woli, później będzie miał powód, żeby wspominać tę
chwilę, ale wtedy za bardzo się śpieszył, by o tym myśleć. Sięgnął
drugą ręką do kieszeni i wyciągnął scyzoryk, który dostał od Syriusza
na swoje czternaste urodziny. Pomyślał z wdzięcznością o Hermionie,
która przyniosła nóż wraz z torbą. Otworzył ostrze.
Potem ciął nim szybko po nadgarstku Dracona. Krew trysnęła z rany, mocząc rękaw koszuli chłopca.
— Hej! — krzyknął Draco, próbując wyrwać rękę. — Co robisz?
Ale Harry naciął teraz swoją dłoń. Upuścił nóż, wyciągnął dłoń i
chwycił za krwawiącą rękę Dracona, przyciskając mocno do siebie rany.
— Wzrusza mnie, że chcesz zostać moim bratem krwi — powiedział Draco,
spoglądając na zakrwawione, splecone dłonie. — Ale to chyba nie
odpowiedni moment na takie zabawy.
— Zamknij się, Malfoy — odparł Harry z uśmiechem szaleńca. — No dalej,
pomyśl. Krew Malfoyów. Tylko ktoś z krwią Malfoyów w swoich żyłach może
otworzyć drzwi zapadniowe.
Draconowi szczęka opadła. Potem przysunął się bliżej i chwycił rękę
Harry'ego najsilniej jak mógł, tak mocno, że aż zbielały mu palce.
— Co robisz? — zaśmiał się Harry.
— A na co to wygląda, Potter? Staram się krwawić szybciej.
Harry nerwowo zbliżył się do drzwi zapadniowych i położył na uchwycie
prawą dłoń, nadal lepką od krwi jego i Dracona. Nic się nie stało.
Żadnego krzyku czy alarmu. Ośmielony, szarpnął za drzwiczki i wszedł do
środka.
Zastanawiał się, ile mają czasu zanim Lucjusz i inni przyjdą po
Dracona. Draco… Naprawdę myślał o nim teraz używając jego imienia.
Kiedyś myślałby, że to niemożliwe. Zwłaszcza, że robiło mu się
niedobrze za każdym razem, kiedy Hermiona wymawiała to słowo. „Wiem, że
nie lubisz Dracona, Harry, ale on się zmienił."
Zmienił. Może rzeczywiście się zmienił, pomyślał Harry, obchodząc róg
pełen pajęczyn. Był przekonany, że to wszystko z powodu Eliksiru
Wielosokowego, ale czy to było na tyle potężne, aby zneutralizować całe
życie pełne egoizmu i zmusić kogoś niezbyt heroicznego do ryzykowania
własnego życia dla dziewczyny, którą się ledwo zna? Harry nie był tego
pewien. Ale wiedział, że Draco uratował Hermionę od dalszej tortur i,
prawdopodobnie, śmierci, jakikolwiek byłby tego powód. To oznaczało, że
Harry miał wobec niego dług. Nie chciał być w sytuacji takiej jak
Snape, skazany na życie w poczuciu winy i urazy. Nie miał zamiaru
pozwolić Draconowi umrzeć w chwili, kiedy był mu coś winien.
Znajdował się przy wejściu do lochów. Uniósł zakrwawioną dłoń i dotknął
zamka. Węże rozsunęły się. Popchnął wrota i wszedł do środka.
Syriusz siedział razem z Hermioną na kamiennej ławie w odległym końcu
celi. Syriusz wyglądał… Cóż, na wyjątkowo poważnego, wyjaśniał coś
Hermionie, która przytakiwała, nadal wyglądając absurdalnie pięknie w
satynowej sukni Narcyzy. Wydawała się wyczuć, że Harry tam jest,
jeszcze zanim się odezwał. Zerwała się na nogi i przebiegła przez celę,
wysunęła przez kraty rękę i chwyciła go za rękę.
— Harry… Nic ci nie jest?
— Nieee… Ała!
Skrzywił się, kiedy ścisnęła za jego zranioną dłoń. Zobaczyła krew i zaczerpnęła spazmatycznie powietrza.
— Czy Malfoy…?
— Nie. To nie tylko moja krew — odpowiedział. — Część jest Dracona.
Zbladła.
— Czy nic mu nie jest… zranili go?
— Pobili go, ale nie za bardzo. Oszczędzają go dla Voldemorta — odparł
wstrząśnięty. Odwrócił się do Syriusza. — Wiesz coś o Zaklęciu
Uwięzienia?
Draco leżał na plecach, wpatrując się w sufit. Podejrzewał, że powinien
wić się z bólu, ale tak się nie działo. Opanował go lodowaty rodzaj
spokoju i chłopak nie czuł prawie nic.
Harry znajdował się teraz w tunelu pod budynkiem. Draco zamknął oczy. W
ten sposób łatwiej mu było odnaleźć go w ciemnościach. Miał wrażenie,
jakby łączyła ich niewidzialna lina, z nim na jednym końcu, a Harrym na
drugim… Czasami szarpała, domagając się uwagi, innym razem bardzo
trudno było odnaleźć Harry'ego na przeciwległym końcu. Teraz było
łatwo. Mógł prawie go zobaczyć. Dziwaczne wizje, pomyślał. Mam
dziwaczne wizje. Ale to powstrzymywało uczucie samotności.
Hermiona była teraz razem z Harrym. Myślenie o niej bolało jak złamany
ząb. Ale żyła, a to przynajmniej częściowo było jego zasługą. Nie było
mu żal tego, co zrobił. Zawsze siedział z tyłu i przyglądał się jak
Harry dokonuje tych absurdalnych, heroicznych czynów, zastanawiając się
nie tylko dlaczego to robił, ale również jak. Teraz już wiedział. Po
prostu Harry robił to, co musiał: był tylko jeden sposób, który miał
sens, tylko jedna droga, i wybierało się ją. Było to wyjątkowo proste.
Zastanawiał się jednak, czy ta sama decyzja byłaby równie łatwa do
podjęcia gdyby nie miał Harry'ego w głowie.
Kiedy drzwi do sali fechtunkowej otworzyły się, Draco przez chwilę myślał, że to sobie wyobraża. Odwrócił powoli głowę.
To był jego ojciec.
I nie był sam. Był z nim wysoki mężczyzna w długim, czarnym płaszczu z
kapturem. Miał czerwone rękawiczki. W dłoni trzymał różdżkę. Przeszedł
szybko przez pomieszczenie do klatki.
— Liberos! — odezwał się okropnym, syczącym głosem.
Kraty zniknęły i Draco usiadł. Nagle poczuł się goły, bezbronny. Wysoki
mężczyzna zbliżył się do niego i spojrzał mu w twarz. Potem wyciągnął
rękę i ściągnął kaptur.
Draco zdusił krzyk. Łysa czaszka w kolorze krwi… Żółte, wąskie oczy o
pionowych, kocich źrenicach… Szczeliny zamiast nozdrzy… Pozbawione warg
usta.
— Lucjuszu — znów ozwał się okropny głos, który należał, jak teraz już
wiedział Draco, do Lorda Voldemorta. — Dobrze się spisałeś, naprawdę
dobrze.
Kiedy Harry wypuścił już Hermionę i Syriusza z celi, animag prosił go
kilkakrotnie o opisanie błyszczącej klatki, w której trzymali Dracona.
— Mogę zdjąć zaklęcie — oświadczył. — Ale będę potrzebował różdżki.
— Możesz użyć mojej — zaproponował Harry, ale Syriusz zaprzeczył ruchem głowy.
— To bardzo zawiłe zaklęcie — powiedział. — Potrzebuję własnej różdżki.
Wiem gdzie ona jest, widziałem, jak Lucjusz wkładał ją do szuflady w
swoim gabinecie. Słuchaj — dodał — w psiej postaci dostanę się tam dużo
szybciej. Myślę, że powinienem pobiec przodem, wy dwoje pójdziecie za
mną. Zdejmę Zaklęcie Uwięzienia, jeśli mi się uda, i spotkamy się w
sypialni Draco.
— Co jeśli… — Hermiona przełknęła głośno. — Jeśli Sam-Wiesz-Kto już go ma?
Syriusz spojrzał ponuro.
— Wtedy spotkamy się i wymyślimy, co zrobić dalej — odpowiedział.
Położył rękę na ramieniu Harry'ego, chłopak podniósł na niego wzrok.
Potem przytaknął.
— Dobra.
Mężczyzna puścił Harry'ego, zamienił się psa i wybiegł z lochów. Harry
wraz z Hermioną podążyli za nim nieco wolniej. Harry był bardzo cichy,
wyglądał na wyjątkowo nieszczęśliwego. Szedł bardzo szybko, prawie
biegł.
— Czy Draconowi nic nie jest? — odezwała się trwożnie dziewczyna. — To
znaczy mówiłeś, że nie jest poważnie ranny, ale musi się naprawdę bać.
— Nie jest z nim najlepiej. Prosił mnie, żebym go zabił — powiedział
Harry, wspinając się po stercie kamieni. Odwrócił się, aby pomóc
Hermionie przejść i zobaczył, że zatrzymała się i tylko się w niego
wpatrywała.
— Co? Co ty odpowiedziałeś, Harry?
— Wyjąłem swój wierny nóż i poderżnąłem mu gardło. Jak myślisz, co
odpowiedziałem? — warknął zirytowany Harry. — Powiedziałem mu, że
zwariował, i że go nie zabiję.
Hermiona zaczęła wspinać się na kamienie bez jego pomocy.
— Dlaczego? Nie, dlaczego go nie zabiłeś, tylko dlaczego, no wiesz, poprosił o to?
— Jeśli nałożą na niego Klątwę Lacertus, i tak zginie — stwierdził
trzeźwo Harry. — Nie chce, aby to zrobili, nie chce ryzykować, że
mógłby skończyć mordując ludzi. Powiedział, że umarłby po prostu trochę
wcześniej.
Hermiona ponownie zamarła. Harry zaczął się zastanawiać czy kiedykolwiek posuną się dalej.
— Harry… — odezwała się.
— Co?
— To coś, co ty kiedyś powiedziałeś. W pierwszej klasie, kiedy szedłeś
po Kamień Filozoficzny… Powiedziałeś, że jeśli Sam-Wiesz-Kto cię
dorwie, to zginiesz po prostu trochę wcześniej.
Spojrzeli na siebie.
— Myślisz, że ja to mówiłem? — zapytał niespokojnie Harry.
Hermiona wyglądała na niezwykle nieszczęśliwą.
— Nie wiem — odpowiedziała. — Nie chcę myśleć, że tak nie było.
— Nie sądzę, aby tak było — rzekł Harry niespodziewanie.
Hermiona uśmiechnęła się do niego.
— Mam nadzieję — powiedziała. — Już go zaprosiłam na odwiedziny w wakacje.
Teraz to Harry się zatrzymał.
— Zamieni całą twoją rodzinę w ropuchy, Hermiono — rzekł, powtarzając jej obawy.
— Nie zrobi tego — powiedziała uparcie. — Moi rodzicie polubią go. Ma
dobre maniery, dobrze się ubiera i… i czytał „Historię Hogwartu".
Harry odwrócił się. Potem podszedł do Hermiony, chwycił ją za ramiona i
spojrzał jej prosto w twarz, czego nigdy wcześniej nie zrobił.
— Lubisz go? Wiem, że go pocałowałaś i w ogóle, ale czy go lubisz?
— Taak — przyznała, zaskakując samą siebie. — Tak, lubię go.
— Kochasz go?
— Harry!
— A mogłabyś go pokochać?
— Tak! — krzyknęła. — Tak, mogłabym! — Starała się uwolnić ramiona, ale
trzymał ją mocno. — Mam tego dość. Zachowujesz się jak mój starszy
brat, Harry — dodała ostro. — Nie mam dwunastu lat i nie jestem
idiotką. To moja sprawa, jeśli chcę…
— Hermiona — przerwał jej gwałtownie. — Jesteś taka głupia.
I pocałował ją.
Było zupełnie inaczej niż z Draconem. Całowanie Draco było słodkie,
odurzające i zabawne. Całowanie Harry'ego nie miało tych cech. To było
trochę tak, jakby bomba wybuchła jej w głowie. Przycisnęła się do
Harry'ego tak, jakby bez niego miała upaść, Harry ścisnął jej ramiona
aż do bólu. Będzie miała siniaki, ale nie przeszkadzało jej to. Nie
mogła oddychać, ale nie przeszkadzało jej to. Kamień wpijał jej się w
plecy, ale nie przeszkadzało jej to. Czuła, jak serce Harry'ego bije
mocno tuż przy niej i tylko to się liczyło. To, i jego usta na jej
wargach, i tęsknota, jaką czuła do niego, kiedy ją całował.
To był szok, kiedy w końcu wypuścił ją i odsunął się. Zobaczyła, jak
jego pierś unosi się i opada w tempie, jakby właśnie biegł. Cofał się,
aż stał pod przeciwległa ścianą, wpatrując się w nią ze wzrokiem
wyrażającym przerażenie.
— Przepraszam — powiedział. — Nie chciałem tego zrobić. Naprawdę przepraszam.
Hermiona była zdezorientowana.
— Dlaczego? Za co przepraszasz?
— To… — wskazał na nią i na siebie. — Ty i ja. Rzeczy i tak są już
wystarczająco chaotyczne. Nie chciałem pogorszyć jeszcze bardziej
sytuacji.
— Pogorszyć? — Hermiona gapiła się na niego. — Twierdzisz, że całowanie mnie było złe?
— Nie! Całowanie ciebie było… cudowne — odparł słabo Harry. Potem
wyprostował się i spojrzał na nią zdeterminowany. — Ale i tak nie
zamierzam robić tego więcej.
— Dlaczego nie? — spytała Hermiona.
— Ponieważ — odpowiedział Harry. Wyjął z kieszeni nóż i bawił się nim
bezmyślnie. Na ostrzu nadal widać było krew. — To byłoby niewłaściwe.
— Niewłaściwe?
„Zwariował?" — pomyślała.
— Draco miał rację — oświadczyła. — Oszalałeś.
— Nie. Dużo się nad tym zastanawiałem, nie myśl sobie tylko…
— Nie chcesz wiedzieć, co myślę — warknęła.
— Chcę — odparł Harry. Wyglądał na nieszczęśliwego, ale Hermiona nie
miała cierpliwości, aby się nad nim litować. Podeszła do niego dwa
kroki i chwyciła za przód jego szaty.
— Powiedz to.
Nie spojrzał na nią.
— Nie mogę.
— Powiedz to, Harry.
Teraz wyglądał na złego i upartego, tak upartego, jak tylko Harry może być.
— Jeśli chcesz, abym powiedział, co do ciebie czuję — powiedział — to nie mogę. Nie mogę i nie powiem.
— Pytałam cię już raz wcześniej — stwierdziła. — Nie zapytam już więcej. Harry, to ostatnia szansa, rozumiesz mnie?
— Nie mogę — powtórzył.
— Dobrze — odparła i odepchnęła go. Jego nóż upadł na podłogę i
pochyliła się, aby go podnieść. Kiedy się wyprostowała, zobaczyła jak
Harry na nią patrzy.
— Dobrze? — zapytał z niedowierzaniem.
— Taak. — Podała mu nóż. Odruchowo wziął go. — Dobrze. Przez sześć lat
zastanawiałam się, czy ty byłeś, no wiesz, tym jedynym dla mnie. A
teraz… — powiedziała. — Teraz wiem, że nie jesteś.
Harry otworzył szeroko oczy.
— Hermiona, ja…
Ale dziewczyna już zaczęła iść. Harry stał przez chwilę, ściskając w dłoni nóż. Potem poszedł za nią.
Syriusz, w psiej postaci, biegł krętymi korytarzami lochów w stronę
drzwi zapadniowych. Trzymając się cienia, przemykał korytarzami w
kierunku, gdzie, jak pamiętał, znajdował się gabinet Lucjusza.
Szczęście, myślał, prawdziwe szczęście, że dom jest taki opuszczony…
Nie potrafił sobie wyobrazić, gdzie jest Lucjusz wraz ze
śmierciożercami, ale z pewnością nigdzie w pobliżu.
Nacisnął łapą klamkę w drzwiach i wszedł do gabinetu. To, co zobaczył,
zaskoczyło go tak bardzo, że bez namysłu zmienił się z powrotem w
człowieka i krzyknął.
Narcyza siedziała za dębowym biurkiem swojego męża. Była bardzo blada,
a w dłoni trzymała różdżkę Syriusza. Kiedy go zobaczyła, jej wzrok
zaczął nerwowo przesuwać się po pokoju.
— Syriuszu — odezwała się, wyciągając w jego stronę różdżkę. Jej
ręka drżała. — Wiedziałam, że po to przyjdziesz. Weź ją szybko i idź.
Chwycił różdżkę. Poczuł nagłą potrzebę dotknięcie jej dłoni, ale powstrzymał się.
— Sala fechtunkowa — powiedział łagodnie. — Jak się tam dostać?
Pokręciła głową.
— Po prostu odejdź, Syriuszu.
— Narcyzo — odparł. — Muszę dostać się do Harry'ego, zanim przyjdzie po niego Czarny Pan. Rozumiesz?
— Rozumiem — odpowiedziała. — Ale Czarny Pan już po niego przyszedł.
Voldemort był niewiarygodnie szkaradny. Draco nigdy naprawdę o tym nie
myślał, ale zawsze zakładał, że Czarny Pan wygląda mniej więcej jak
wszyscy śmierciożercy, może trochę wyższy i bledszy, ale nadal
człowiek. Patrząc na wąskie, kocie oczy Voldemorta i łuskowatą, beznosą
twarz, Draco nagle zaczął współczuć Harry'emu. Nie chciałby ciągle
stawać z nim twarzą w twarz. Ani widzieć tego oblicza w snach. To
musiało być straszne.
Draco wiedział, że powinien wpaść panikę, ale nie bał się. Nie wiedział
dlaczego. Przypuszczał, że — przynajmniej częściowo — było to
spowodowane tym, że na końcu niewidzialnej liny nadal czuł Harry'ego i
Hermionę — szli tunelem, szukali go, wiedział, że martwią się o niego.
To sprawiało, iż nie czuł się taki samotny, nawet, jeśli wiedział, że
nie ma szans, aby zdążyli na czas.
Spojrzał na swojego ojca, który sprawiał wrażenie zatroskanego i równocześnie pełnego zachłannej nadziei.
— Jesteś zadowolony, Panie? — zapytał Lucjusz Malfoy.
— Tak — przyznał Czarny Pan. — Lucjuszu, ty i twoi śmierciożercy dobrze się sprawiliście.
— Lucjusz i śmierciożercy — odezwał się Draco pragnąc, aby jego głos
nie brzmiał tak zgrzytliwie. — Zupełnie jak nazwa jakiegoś zespołu.
Lucjusz i Voldemort spojrzeli na niego. Draco odpowiedział tym samym.
Jeśli ma zginąć, to przynajmniej zginie jako nieznośny arogant, w tym
był w końcu dobry.
Czarny Pan pochylił się i położył dłoń na czole Draco, dokładnie na bliźnie w kształcie błyskawicy. Miał zimną rękę.
— Czy mój dotyk pali? — zapytał przeraźliwym głosem. — Czy to cię boli, Harry Potterze?
— Nie — odparł Draco. — Ale łaskocze jak diabli.
Najwyraźniej Voldemort nie miał poczucia humoru. Spojrzał na Lucjusza, który w odpowiedzi wzruszył ramionami.
— Kłamie — stwierdził Lucjusz.
Brzydkie, kocie oczy Voldemorta zabłysły.
— Tak?
Ściągnął jedną ze swoich rękawiczek. Jego dłoń miała ciemnoczerwony,
prawie ceglasty kolor i długie, czarne paznokcie. Widniały na niej
głębokie bruzdy, jakby wyleczone ślady po cięciach czy poparzeniach.
— Weź moją rękę, Harry Potterze — powiedział, wyciągając ją w stronę Dracona.
— Nie ma mowy dopóki nie nałożysz na te rany jakiegoś mleczka
kosmetycznego — odpowiedział Draco. — Wyglądają naprawdę paskudnie.
— Weź moją dłoń!
Ręka Voldemorta wystrzeliła z prędkością atakującego węża i chwyciła
dłoń Dracona niemal ją miażdżąc. To była ta sama dłoń, którą przeciął
Harry, więc ból był wyjątkowo ostry. Ręka Czarnego Pana była sucha i
łuskowata jak skóra jaszczura. Nie miał pulsu. Draco wyszarpnął się,
jak najszybciej mógł.
Czarny Pan odwrócił się do Lucjusza, Na jego twarzy nie było już widać odrobiny zadowolenia.
— Czy to jakiś żart, Lucjuszu?
— Ja nie… Nie wiem, co masz na myśli, Panie — wyjąkał mężczyzna.
— To — Voldemort wskazał na Draco — nie jest Harry Potter. Myślałeś, że
takie kiepskie przebranie mnie oszuka? Mnie, który ma krew Pottera we
własnych żyłach? Nie wiem, kto to jest… Jakiś mugol pod wpływem
Wielosokowego…? Co chciałeś przez to osiągnąć, Lucjuszu?
Twarz Lucjusza przybrała kolor ściany.
— Nie… Harry… Potter?
— Nie udawaj, że nie wiedziałeś — powiedział Voldemort, ale Lucjusz był
w zbyt dużym szoku, aby cokolwiek odpowiedzieć. Wpatrywał się w
Dracona. Chłopak pomachał do niego wesoło.
— Kim jesteś? — zapytał Lucjusz ściszonym głosem. — Jednym z przyjaciół Pottera…?
— Raczej nie — zaprzeczył Draco.
— Jest prosty sposób na uzyskanie odpowiedzi, Lucjuszu — powiedział
Voldemort. Wyciągnął różdżkę i dotknął jej końcem gardła Dracona.
Zabolało.
— FINITE INCANTATEM! — krzyknął Czarny Pan.
Przez chwilę nic się nie działo i Draco był pewny, że zaklęcie nie
zadziała. Potem oblało go uczucie topnienia i towarzyszący temu ból,
jakby coś rozrywało jego nerwy na malutkie strzępki. Czuł się tak,
jakby obdzierano go ze skóry, jakby jego kości topiły się i formowały
na nowo. Zgiął się wpół i upadł na czworaka ze wzrokiem rozmytym z
bólu, łapiąc z trudem powietrze.
Wydawało mu się, że widzi własne ciało z bardzo daleka, że widzi jak
się zmienia. Zobaczył jak wąska lina światła, rozciągnięta między nim a
Harrym, przerywa się jak przeciążona żyłka rybacka. Wizja Harry'ego,
jaką mógł dostrzec przez zamknięte powieki oddaliła się w ciemność… Był
sam.
Draco usiadł powoli, czując, jak ból powoli odpływa. Nadal nie widział
dobrze… Ale to było z powodu szkieł Harry'ego, których już nie
potrzebował. Sięgnął, by je zdjąć, ale ręka tak mu drżała, że dopiero
przy trzeciej próbie udało mu się je ściągnąć.
Spojrzał do góry. Jego ojciec i Voldemort patrzyli na niego. Voldemort
z ciekawością, a Lucjusz z miną mówiącą, że wszystkie jego najgorsze
koszmary stały się rzeczywistością w jednej przerażającej chwili.
— Czy to nie twój syn, Lucjuszu? — zapytał Czarny Pan.
