9. Lucjusz i śmierciożercy
— Cześć, tatusiu — powiedział Draco.
Lucjusz nadal wyglądał, jakby ktoś właśnie wmusił w niego cytrynę przywiązaną do ogromnej cegły.
— Draco?
— Naprawdę jest do ciebie bardzo podobny, Lucjuszu — zauważył
Voldemort, przyglądając się chłopakowi pobieżnie. — Szczególnie oczy. —
Uniósł różdżkę. — Co za szkoda, że będę musiał je wypalić.
— Mój Panie — Lucjusz zwrócił się z desperacją do Voldemorta. — Proszę,
uwierz mi… — Przez chwilę Draco myślał, że jego ojciec chciał błagać o
jego życie. — Proszę, uwierz mi, nic o tym nie wiedziałem.
— O dziwo, wierzę ci, Lucjuszu — odpowiedział Voldemort. — Zawsze byłeś
wyjątkowo głupi i nie jestem zaskoczony, że nie wiedziałeś nic o
działalności twojego syna. Ale to nie zmienia faktu, że jest zdrajcą i
musi umrzeć.
— Mogę coś zasugerować, Panie? — spytał Lucjusz.
— Ojcze… — wtrącił się Draco.
Lucjusz nawet na niego nie spojrzał.
— Tylko szybko — powiedział Czarny Pan.
— Klątwa Veritas — zasugerował ostrożnie Lucjusz. — Możliwe, a nawet
bardzo prawdopodobne, że Draco wie coś o prawdziwym Harrym Potterze…
Jeśli to był Eliksir Wielosokowy, to musi być w pobliżu…
Voldemort uśmiechnął się lodowato.
— Wyśmienity pomysł. — Wyciągnął różdżkę i wskazał nią na Dracona.
— Ojcze… — zaczął znowu Draco.
— Veritas — zasyczał Czarny Pan.
Po raz drugi w jego życiu widmowe haki wczepiły się w pierś Dracona i
zaczęły ją rozerwać. Chłopak zakrztusił się z bólu i przerażenia. Tym
razem było jeszcze gorzej, może dlatego, że teraz się opierał. To
jednak nie miało sensu. Cokolwiek chciałby powiedzieć, wiedział, że gdy
otworzy usta, wyjdzie z nich tylko prawda.
Voldemort zaczął do prostych rzeczy:
— Jak się nazywasz, chłopcze?
— Draco Thomas Malfoy.
— Po mnie, Lucjuszu? — zapytał Voldemort. — Prawie zapomniałem. Jakież to staroświeckie.
Lucjusz uśmiechnął się służalczo.
— Gdzie jest Harry Potter?
Draco zagryzł mocno wargi. Ale nic to nie dało.
— Nie wiem — usłyszał swój głos. Co za ulga. Połączenie wiążące go z
Harrym zostało przerwane, kiedy zaklęcie przestało działać. Nie
wiedział już, gdzie znajduje się Harry.
— Dlaczego przybrałeś jego postać i go udawałeś?
— Mój ojciec zamierzał zabić Hermionę — powiedział Draco. — Nie mogłem na to pozwolić.
Lucjusz wyglądał na zaskoczonego.
— Naprawdę była twoją dziewczyną?
— Nie — odpowiedział Draco. — Jest najlepszą przyjaciółką Harry'ego.
— A ty czułeś potrzebę ryzykowania własnego życia dla czyjejś najlepszej przyjaciółki? — spytał Czarny Pan. — Dlaczego?
— Kocham ją. — Draco zaczerwienił się. Myślał, że nie da się upokorzyć, a jednak…
— Żenujące — stwierdził Voldemort, ale wydawało się, że jest
rozbawiony. — Powiedz nam, młody Malfoyu, jak wylądowałeś w tym domu, z
najlepszą przyjaciółką Harry'ego Pottera, którą… kochasz, i samym
Harrym, zapewne przebranym za ciebie?
— Nie — odparł Draco, starając się podnieść. Coś wilgotnego spłynęło mu
po twarzy. Kiedy sięgnął ręką, aby to wytrzeć, okazało się, że to krew.
Przegryzł sobie wargę. — Nie.
Ale nie był w stanie się podnieść. Ból, jaki czuł w piersi, był zbyt
intensywny, uczucie rozdzierania za silne. Znowu upadł na podłogę.
— Ojcze — usłyszał swój głos i zawstydził się, słysząc jego dziecięce brzmienie. — Ojcze, proszę…
Lucjusz poruszył się niespokojnie.
— Może powinieneś jeszcze raz rzucić to zaklęcie, Panie?
— Rzeczywiście — przyznał Voldemort i zrobił to.
Znajdowali się już prawie przy schodach prowadzących do pokoju z
freskami, kiedy Harry wrzasnął przeraźliwie i upadł na podłogę.
Hermiona odwróciła się do niego, zaskoczona.
— Harry! — zawołała. — Nic ci nie jest…?
Odpowiedź była niezrozumiała. Chłopak zgiął się z bólu, z twarzą ukrytą
w dłoniach. Dziewczyna podeszła do niego, podniósł głowę.
— Hermiona? To ty?
Już miała odpowiedzieć coś niecierpliwie, kiedy światło z jej różdżki
padło na twarz Harry'ego. Riposta zamieniła się w stłumiony okrzyk.
Zakryła dłonią usta i wpatrywała się w niego.
— Harry… — Wciągnęła powietrze. — To ty.
— Oczywiście, że to ja — odezwał się rozdrażniony. — Miałaś nadzieję, że to Lucjusz? Nieważne, nie odpowiadaj.
— Zamknij się — warknęła. — Mówię poważnie, Harry, to naprawdę ty… Wróciłeś, rozumiesz?
I rzeczywiście. Niesforne, czarne włosy, zielone oczy, blizna w
kształcie błyskawicy i cała reszta. Odsunął ręce od twarzy i uśmiechnął
się lekko.
— Tak jakby się tego domyśliłem — powiedział. — Okropnie bolało i nic nie widzę.
Hermiona nadal mu się przyglądała. Dziwnie było widzieć jego twarz
znowu jako jego twarz. Jego znajome rysy twarzy ożywione inteligencją.
Przez chwilę panowała dziwna cisza, podczas której Hermiona gapiła się
na niego. W końcu spytała:
— To nie boli, prawda?
Pokręcił głową.
— Nie, ale… — zamilkł. — Wolałbym coś widzieć.
Przyklękła obok niego.
— Mogę naprawić twój wzrok, Harry. Chcesz żebym to zrobiła?
Przez chwilę milczał przygryzając dolną wargę. Potem, niepewnie, odpowiedział:
— Myślę, że nie ma wyjścia.
Wiedziała, dlaczego Harry nigdy nie pozwolił nikomu wyleczyć magicznie
jego wzroku: te okulary stały się czymś w rodzaju znaku rozpoznawczego
Harry'ego Pottera, czy to mu się podobało czy nie. Gdyby się ich
pozbył, tygodnik „Czarownica" miałby udany dzień. I tak opisywali całe
historie o tym, jak obciął włosy (w łazience, sam, nożyczkami) i gdzie
kupił ubrania. („Po prostu pozwoliłem Hagridowi je wybrać.") Gdyby
pozbył się okularów, natychmiast pojawiłyby się nagłówki typu „HARRY
POTTER JEST ZBYT PRÓŻNY, BY NOSIĆ OKULARY", „CZY CHŁOPIEC KTÓRY PRZEŻYŁ
STAJE SIĘ ZAROZUMIAŁY?", a Harry nienawidził takich rzeczy.
— To będzie tylko tymczasowe — zapewniła łagodnie. — Zaklęcie Korygujące. Do czasu aż odzyskasz okulary.
— W porządku — powiedział, zamykając oczy.
Hermiona dotknęła delikatnie końcem różdżki jego powiek. Potem pochyliła się i dotknęła palcami jego skroni.
— Nie ruszaj się — poradziła. Chwycił ją za nadgarstki, by stanąć pewniej. — Oculus.
Harry podskoczył jakby został ukłuty, i otworzył oczy. Na jego twarzy pojawił się niepewny uśmiech.
— Hej — odezwał się. — Dzięki, Hermiona.
Minęło tylko jakieś piętnaście minut, ale Draconowi wydawało się, że
trwało całe godziny, zanim Voldemort z nim skończył. Zdołał się
odizolować i usłyszał własny głos, mówiący jakby z ogromnej odległości,
mówiący jego ojcu i Czarnemu Panu wszystko… Od momentu kiedy przybrał
wygląd Harry'ego, aż do jego podejrzeń, że Harry znajduje się teraz w
lochach, i ratuje Syriusza.
W końcu, Czarny Pan zdjął z niego klątwę Veritas. Ulga była ogromna, ale nadeszło również mdlące poczucie winy.
— Więc — usłyszał swojego ojca — może powinniśmy poszukać Pottera w komnatach pod domem, Panie?
— Nie trzeba — Voldemort wyglądał na zadowolonego. — Wystarczy
poczekać. Harry Potter przyjdzie do nas. Przyjdzie po twojego syna.
Lucjusz wydawał się mieć wątpliwości.
— Ale mój Panie… Oni nie są przyjaciółmi, Draco powiedział…
Voldemort pokręcił głową.
— Ja znam Harry'ego Pottera — powiedział. — Jest taki jak jego ojciec. Przyjdzie po twojego syna, Lucjuszu. Gwarantuję to.
Kiedy dotarli do pokoju z freskami, Syriusz czekał na nich w swojej
psiej postaci. Harry otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale Syriusz
szybko pokręcił łbem i pokazał im, aby za nim podążyli. Pobiegli
korytarzem do gabinetu Lucjusza, Syriusz łapą otworzył drzwi, i weszli
do środka.
Narcyza siedziała na biurkiem swego męża, dokładnie tak samo jak wtedy,
gdy znalazł ją Syriusz. Płakała, wspierając głowę rękami.
Animag zmienił się szybko w człowieka. Wskazał Narcyzę ruchem głowy.
— Musiałem jej wszystko powiedzieć — oświadczył półgłosem. — Jest
bardzo zdenerwowana. — Zerknął na Harry'ego. — Wróciłeś do własnej
postaci, co? Podejrzewałem, że tak się stanie.
Harry zdziwił się.
— Dlaczego tak podejrzewałeś?
Syriusz wyglądał na bardzo nieszczęśliwego.
— Voldemort już przybył — powiedział, patrząc trwożnie na Hermionę. —
Przyszedł po Harry'ego… — Syriusz westchnął. — Cóż, chodzi mi o to, że
od początku wiedziałby, że Draco nie jest tobą, nie? Pewnie zdjął
zaklęcie.
Hermiona wyglądała na zszokowaną i zatroskaną. Harry nie wykazał jednak zaskoczenia, tylko rezygnację.
— Spodziewałem się tego — przyznał cicho. — Blizna boli mnie już prawie od godziny.
— Dlaczego mi nie powiedziałeś? — rozzłościła się Hermiona.
Harry spojrzał na nią, zirytowany, a dziewczyna przypomniała sobie, że
godzinę temu ona i Harry całowali się, a potem powiedziała mu
gwałtownie, aby się odczepił. Najprawdopodobniej nie była to
odpowiednia chwila, by wspominać, że boli go blizna.
— Och — powiedziała, oblewając się rumieńcem. — Wybacz.
Harry zwrócił się do Syriusza.
— Myślisz, że Draconowi nic nie jest? — zerknął z troską na Narcyzę i ściszył głos. — Myślisz, że żyje?
Syriusz wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Czarny Pan mógł go zabić z wściekłości. Z drugiej strony
Draco jest synem jego najbliższego i najpotężniejszego śmierciożercy.
Jeśli Draco zdoła go przekonać, że działała pod wpływem Wielosokowego…
Jeśli poda Czarnemu Panu informacje o tobie… — Nie zrobiłby tego —
wtrąciła ostro Hermiona.
— Może i nie — powiedział ostrożnie Syriusz. Ale ani animag, ani Harry nie spojrzeli jej w oczy.
— Narcyzie nic nie będzie? — zapytał wreszcie Harry, przerywając niezręczną ciszę.
— Mam nadzieję — odpowiedział Syriusz wymijająco. — Lucjusz… — To imię
wymówił z bezgraniczną nienawiścią. — Lucjusz trzymał ją tak długo pod
wpływem przeróżnych zaklęć… Zaklęcie Przymusu, czasami Imperius, nie
wolno jej było posiadać różdżki, kłamać mu i pod karą śmierci wymówić
pełnego imienia Lucjusza, na wypadek, gdyby chciała użyć go w zaklęciu.
Hermiona pokręciła głową.
— Czy nie łatwiej byłoby Lucjuszowi ożenić się z kimś, kto go naprawdę lubi? — zastanowiła się głośno.
— Mężczyźni tacy jak Lucjusz nie robią rzeczy tylko dlatego, że są
łatwe — odparł gorzko Syriusz. — Robią je, by pokazać, jacy są potężni.
Lucjusz chciał poślubić najpiękniejszą dziewczynę w szkole. I zrobił
to.
— Powinien za to wylądować w Azkabanie — stwierdziła gniewnie Hermiona.
— A my powinniśmy ratować Draco — dodał Harry.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
— Muszę się z nim spotkać — oświadczył ponuro Harry.
— I zrobić co, Harry?
— Wymianę — odpowiedział Harry. — Wymienię Draco na siebie.
— Och, tak — odezwała się gniewnie Hermiona. — W końcu Voldemort jest bardzo znany z tego, że dotrzymuje słowa.
— Myślę, że Hermionie chodzi o to, że i tak po prostu cię zabije —
powiedział Syriusz. — W rzeczywistości jestem pewny, że spodziewa się
po tobie właśnie czegoś takiego.
— Cóż, nie możemy go zostawić Lucjuszowi i Voldemortowi — zaprotestował Harry. — I śmierciożercom.
— Śmierciożerców z nimi nie ma— odezwał się cichy głos. Narcyza
wyprostowała się, wycierając oczy. — Są w sali niżej, próbują
przygotować Klątwę Lacertus.
Syriusz podszedł i usiadł obok kobiety, objął ją ramieniem.
— W porządku — powiedział. — Nic mu nie będzie.
Ale nie wydawało się, by wierzył we własne słowa.
Harry zerknął na Hermionę, szukając pomocy. Zamyślona, podeszła do
przeciwległego końca gabinetu i zdjęła z półki grubą, zieloną księgę:
„Epicykliczne Opracowania Czarnoksięstwa".
— Hermiona, co robisz? — spytał Syriusz.
— Ciii — Harry przyłożył palec do ust. — Pozwól jej pomyśleć.
Dziewczyna zaczęła kartkować książkę.
— Pomyślałam tylko… że może… Jeśli udałoby się… Byłoby…
Syriusz sprawiał wrażenie zdezorientowanego. Narcyza podobnie. Ale
Harry tylko stał, patrząc jak Hermiona czyta i starał się nie
przeszkadzać. Wreszcie odłożyła książkę i zwróciła się do Syriusza.
— Mam pomysł — oświadczyła.
Syriusz miał minę pełną powątpiewania.
— To dobrze — zapewnił go Harry. — Hermiona ma zawsze świetne pomysły.
— Ale będę potrzebowała twojej pomocy, Narcyzo — dodała Hermiona.
Teraz nawet Harry miał wątpliwości. Ale Narcyza dzielnie wyprostowała się w swoim krześle.
— Co mogę zrobić? — spytała.
Voldemort rozkazał Lucjuszowi, aby pilnował swojego syna, następnie
przeszedł przez pokój i wyjrzał przez okno. To faktycznie pozostawiało
Dracona sam na sam z ojcem. Gdyby chłopak oczekiwał, że teraz ojciec
zacznie przepraszać za horror, jaki mu sprawił, zawiódłby się gorzko.
Mężczyzna zlustrował go chłodno z góry na dół i powiedział:
— Zasmuciłeś mnie, chłopcze.
Mimo wszystko Draco poczuł podziw dla Lucjusza za całkowity brak wyrzutów sumienia. To aż zapierało dech w piersi.
— Może powinieneś dać mi szlaban — zasugerował.
Lucjusz zmarszczył brwi.
— A twoje przewrotne poczucie humoru bynajmniej ci nie pomaga —
powiedział. — Gdybyś okazał odpowiednią skruchę, Czarny Pan mógłby ci
wybaczyć. Miał co do ciebie poważne plany, Draco. On potrafi okazać
litość. A jeśli rzeczywiście działałeś pod wpływem Eliksiru
Wielosokowego…
Draco pokręcił głową.
— Obawiam się, że ponownie muszę cię rozczarować, ojcze — oświadczył. —
Nie odczuwam pragnienia, by dołączyć do Czarnego Pana. Jakoś nie umiem
zrozumieć, co ty w nim widzisz. Niezbyt stabilny facet. Ani tym
bardziej przystojny — dodał po chwili namysłu.
— Nie wiem, co zamierzasz osiągnąć przeciwstawiając mi się, Draco —
oznajmił Lucjusz ze smutkiem, jak zwykły rodzic, kiedy odkryje, że jego
nastoletni syn pożyczył samochód bez pozwolenia i zakopał go w zaspie
śnieżnej.
— Jeśli tego nie wiesz, ojcze, to ja ci tego nie wytłumaczę — odparł Draco chłodno.
— A jeśli ty nie przestaniesz mi się sprzeciwiać — powiedział Lucjusz jeszcze chłodniej — to nie będę już twoim ojcem.
Po tych słowach zaległa cisza.
Harry, Hermiona i Syriusz siedzieli w gabinecie nie patrząc na siebie.
Od pięciu minut czekali na Narcyzę i wydawało się im, że czekają bardzo
długo. Kiedy drzwi wreszcie się otworzyły i kobieta wróciła do pokoju z
wielkim zawiniątkiem, Syriusz był tak zadowolony, że zamienił się w
psa, potem w człowieka, i znowu w psa.
— Spokojnie, Syriuszu — odezwał się Harry, chociaż i jemu wyraźnie ulżyło.
Narcyza położyła zawiniątko na biurku i odsunęła się, kiedy Harry, Hermiona i Syriusz (znowu w ludzkiej postaci) otoczyli je.
— Powiedziałam im, że zabieram to do męża — wydawała się być z siebie
zadowolona. — Im bardziej się opieram, tym łatwiej mi idzie —
powiedziała. — Myślę, że mogłabym prawie wymówić teraz jego imię.
Harry, Hermiona i Syriusz odsunęli się szybko.
— Ale nie zrobię tego — dodała.
Hermiona wróciła do biurka, rozpakowała tobołek i wciągnęła głośno
powietrze. Leżało przed nią wielkie metalowe ramię: ponure, brzydkie i
przerażające. Każdy z siedmiu metalowych palców zakończony był
ostrzami, a wzdłuż całości znajdowały się groteskowe znaki czarnej
magii. Pomimo że wewnątrz było puste, wyglądało na niezwykle mocne i
ciężkie.
Harry przyglądał się mu z odrazą.
— To jest ramię Lacertus?
— Przerażające, prawda? — spytała Hermiona.
— Dobrze, że jednak nie użyje tego na Draconie — stwierdził Harry. —
Draco za nic nie włożyłby czegoś takiego. Cóż — dodał z cieniem
uśmiechu — może gdyby mu powiedzieć, że to Armani…
— Och zamknij się, Harry — odezwała się Hermiona z roztargnieniem. —
Mamy tylko kilka chwil, zanim Narcyza będzie musiała zabrać to do
Sam-Wiesz-Kogo. Pozwól mi pracować.
Kiedy Hermiona pracowała, Syriusz zaprowadził Narcyzę w róg gabinetu.
— Sprawiłaś się bardzo dobrze — powiedział jej. — Wiemy, że jest ci trudno…
— Robię to dla Draco — odezwała się dość ostro.
— Wiem — odparł Syriusz.
— A kiedy to się już skończy — ciągnęła — wiesz, że będę musiała tu
zostać, prawda? Nie ośmielę się odejść. Nie, dopóki ojciec Dracona ma
ten wisiorek.
— Ale czy Lucjusz już nie domyśli się…
Narcyza pokręciła głową.
— Nigdy nie przyjdzie mu do głowy, że działałam przeciwko niemu, nie z
własnej woli, nie po siedemnastu latach. Ale jeśli odejdę z tobą…
Na twarz Syriusza wypłynął wyraz rozczarowania.
— Rozumiem.
Narcyza uśmiechnęła się. Po raz pierwszy od osiemnastu lat widział jej uśmiech. Przypominał mu o dzieciństwie.
— Będzie dobrze, Syriuszu — powiedziała.
— Taak — odparł. — Może.
Gdyby wszystko go tak bardzo nie bolało, Draco zapewne zasnąłby tak jak
leżał, na podłodze w sali fechtunkowej. Był wyczerpany. Ledwo dosłyszał
otwieranie drzwi, kiedy Narcyza weszła do pomieszczenia.
Podeszła do Lucjusza.
— Chcieli, abym przyniosła ci to — odezwała się i bezceremonialnie podała mu ramię Lacertus.
Lucjusz spojrzał na nią zaskoczony.
— Co…? Czemu…?
— Harry Potter jest w domu — powiedziała całkowicie zgodnie z prawdą. — Idzie tu teraz.
To otrzeźwiło Dracona. Poderwał się i wpatrzył w matkę, która nawet na
niego nie spojrzała. Działo się coś dziwnego, był tego zupełnie pewien.
Nie wydawało się prawdopodobne, aby śmierciożercy poprosili jego matkę
o przyniesienie tak potężnego i ważnego magicznego przedmiotu bez
eskorty.
Lucjusz najwidoczniej też był podejrzliwy, ale nie chciał nic mówić
przy Voldemorcie. Już pokazał raz tego dnia, że nie potrafi kontrolować
rodziny, najpewniej nie miał zbytniej ochoty, by to powtórzyć. W zamian
przysunął lewe ramię do ust i powiedział do Mrocznego Znaku:
— Glizdogon. Macnair. Sprowadźcie wszystkich.
Natychmiast w całym pokoju zaczęli aportować się śmierciożercy:
Glizdogon, Macnair, Zabini, Rosier, Parkinson i wielu innych. Ludzie,
których Draco znał od dziecka, którzy odwiedzali ich, których dzieci
bawiły się z nim. Żaden z nich nawet nie spojrzał na niego —
zakrwawionego, siedzącego żałośnie na podłodze.
Voldemort odwrócił się od okna.
— Harry Potter jest tutaj — oświadczył zginając swoje długie palce. — Na zewnątrz tego pokoju.
Jego głos uderzył śmierciożerców niby bicz. Stali uważnie, rozglądając
się wokół. Draco zauważył jak matka cicho wycofuje się i wychodzi z
sali tylnym wyjściem.
Słychać było kroki na korytarzu. Podwójne drzwi zaczęły się otwierać.
Najpierw jedno skrzydło, potem drugie. Draco zaciskał mocno dłonie, nie
zdając sobie z tego sprawy.
Wszedł Syriusz, w postaci psa. Zaległa totalna cisza. Za nim podążyła
Hermiona, blada i nieszczęśliwa. A za Hermioną… wkroczył Harry.
Ciche westchnienie zafalowało wśród śmierciożerców, jak wiatr wśród drzew.
Harry był jeszcze bledszy niż Hermiona, wręcz szary, ale wyglądał
stanowczo. Nie miał swoich okularów, przez co wyglądał młodziej. Na
dłoni i na szacie miał zakrzepłą krew… własną i Dracona.
— Jestem — oznajmił.
Voldemort zaśmiał się, stojąc pośrodku kręgu smierciożerców.
— I wiem dlaczego — powiedział. — Przyszedłeś po niego — wskazał na Dracona.
— Tak — potwierdził Harry.
— Nie jest tego wart, Harry Potterze — rzekł Voldemort. — Jak myślisz,
co robił cały poranek, kiedy ty byłeś zajęty ratowaniem swojego psiego
towarzysza? Opowiadał nam o wszystkim. Od kiedy tylko zaklęcie wiążące
was dwóch znikło — i naprawdę muszę odkryć jak to zostało zrobione, to
było genialne — śpiewał dość interesującą piosenkę.
— Nie wierzę w to! — warknęła Hermiona. — Kłamiesz! Mogłeś wywnioskować, że Harry tutaj jest, bez pomocy Dracona!
Voldemort skierował na nią jadowity wzrok.
— Musiało ci się bardzo podobać to małe zajście z młodym Malfoyem w garderobie — powiedział. — Bronisz go tak lojalnie.
Kolory odpłynęły z twarzy Hermiony. Draco próbował uchwycić jej wzrok, ale nie chciała na niego spojrzeć.
— Mu… musiałeś go torturować — stwierdziła, ale bardziej niepewnie.
— Nie mogę sobie wyobrazić powodu, dla jakiego chciałbym torturować go
dla informacji, że spędził plugawe pół godziny w garderobie z jakąś
głupią dziewuchą — odparł Czarny Pan. — Nie. Powiedział mi z własnej
woli, powiedział mi wszystko.
Hermiona nic nie odpowiedziała, ale ciche łzy zaczęły płynąć po jej twarzy.
— Nie ma to jednak znaczenia — Voldemort odwrócił się znowu do
Harry'ego. — Trzymam wszystkie karty, a ty żadnej. W innych
okolicznościach miałbym trudności z uwierzeniem, że możesz być tak
beznadziejnie głupi, by przyjść tutaj myśląc, że możesz ze mną walczyć.
Jednak znałem twojego ojca, chłopcze… A to dokładnie coś, co on by
zrobił. Bardziej głupi niż odważni, obaj.
Harry wyciągnął różdżkę.
— Mam to — powiedział. — Nie ośmielisz się pojedynkować ze mną, kiedy to mam.
— Nie — przyznał Voldemort i pstryknął palcami. Sznury pojawiły się z
nikąd i owinęły mocno Harry'ego, przywiązując jego prawą rękę do ciała.
Voldemort podszedł do niego, wyszarpnął mu różdżkę i rzucił ją na
podłogę. — A teraz już jej nie masz. — Przyjrzał się Syriuszowi i
Hermionie. — Mógłbym zabić twoich przyjaciół — powiedział łagodnie
Harry'emu do ucha. — Ale o wiele weselej będzie pozwolić zrobić to
tobie.
Harry nie powiedział nic, tylko patrzył na Czarnego Pana z nienawiścią.
Voldemort raz jeszcze pstryknął palcami, Lacertus wyleciał z uchwytu
Lucjusza i wylądował w jego wyciągniętej dłoni. Mimo, że chudy, Czarny
Pan był bardzo silny. Kręcił Lacertusem jedną dłonią jakby to była
batuta, następnie uniósł ramię Harry'ego — to, które nie było
przywiązane do jego ciała — i wsunął na nie Lacertus, jakby nie było
niczym więcej niż tylko ogromną, niedopasowaną rękawicą.
Harry wrzasnął. Liny wiążące go opadły i osunął się na podłogę, już nie
krzycząc, tylko wijąc się, jakby cierpiał okrutnie. Draco widział jak
metal faluje i przekręca się, jakby się topiąc, dopasowując się do
ciała Harry'ego, rozprzestrzeniając metalowe wąsy w górę i w dół
ramienia, niby niebezpieczne bransolety.
Draco bezwiednie chwycił się za własne ramię.
Wreszcie Harry usiadł. Nawet śmierciożercy łapali z trudem powietrze.
Ramię Harry'ego stało się czymś z metalu, ostrzy i paskudnej śmierci.
Srebro ramienia Lacertus rozciągnęło się po jego ciele obejmując lewą
stronę jego klatki piersiowej. Otaczało go coś w rodzaju czarnej
otoczki… Przeciwieństwo aureoli, błyszczące i mroczne. Jego skóra
świeciła blado, oczy błyszczały niby szmaragdy. Wyglądał nieludzko.
Draco usłyszał jak Hermiona krztusi się suchym szlochem.
— Harry — odezwał się Czarny Pan mruczącym głosem. — Czym jesteś?
— Jestem niczym — odpowiedział chłopak dziwnym, odległym tonem. — Jestem twój.
Czarny Pan uśmiechnął się szeroko i zwrócił do Lucjusza.
— Nie jestem pewny czy nawet potrzebujemy Imperiusa — oświadczył. — Ale lepiej się zabezpieczyć niż potem żałować.
Uniósł różdżkę i wskazał nią na Harry'ego.
— Imperio!
Harry pochylił głowę, gdy uderzyło w niego zielone światło. Potem znowu ją uniósł, oczy miał jeszcze bardziej zamglone.
— Teraz — odezwał się Voldemort. — Teraz, Harry, skieruj Ramię na… na
nią — wskazał na Hermionę. — Twoja mała dziewczyna. No dalej. Zrób to.
Harry odwrócił się. Uniósł ramię, metalowe ostrza-palce były zwinięte w
pięść, i wskazał na Hermionę, patrzącą na niego szeroko otwartymi
oczami. Potem powiedział:
— I ty powiedziałeś, że to ja jestem głupi.
Obrócił się znowu, tym razem Lacertus wskazywał dokładnie na Voldemorta
i kilku śmierciożerców zebranych wokół niego. Zaczął iść w ich
kierunku, powoli, jakby wymagało to wielkiego wysiłku. Wszyscy gapili
się na niego.
— Wiesz, że Imperius na mnie nie działa — powiedział Harry. — I
powinieneś wiedzieć, że lepiej nie uzbrajać swojego wroga w
śmiercionośną broń.
— Raczej nie jest śmiercionośna dla mnie — odparł ostro Voldemort. — Ty durny chłopaku.
— Może nie, a może tak.
I otworzył dłoń.
Srebrne ostrza rozdzieliły się, a z jego dłoni wystrzeliło niebieskawe
światło. Siła zaklęcia była tak wielka, że Harry zatoczył się do tyłu.
Draco rzucił się na ziemię, kiedy język niebieskiego ognia przeleciał
ponad jego głową, uderzając w odległą ścianę i strącając wystawę
antycznych mieczy, które pospadały z metalicznym brzękiem.
Harry upadł na kolana, ale nadal kierował światło w stronę Lucjusza i
śmierciożerców. Draco zobaczył jak światło uderza najpierw w jednego,
potem w pozostałych śmierciożerców. Słyszał jak krzyczą. Jeden po
drugim, włącznie z Lucjuszem… Wyli i znikali.
Voldemort utrzymał się najdłużej. Wydawało się, że trzymała go sama
siła nienawiści do Harry'ego. Ale Harry uniósł ramię, wskazał nim
ponownie na Czarnego Pana, i tego również porwał świetlisty wir.
Niebieskie światło zniknęło wraz z nim. Harry upadł na podłogę, jakby został postrzelony.
Draco pozbierał się i podbiegł do Harry'ego. Hermiona jednak była
szybsza, rzuciła się na kolana obok Harry'ego. Wyglądał, jakby nie żył.
Chwyciła obrzydliwe metalowe ramię i gorączkowo zaczęła przesuwać po
nim różdżką.
Draco sięgnął, aby przytrzymać ramię Harry'ego, ale Hermiona, blada i zdesperowana, warknęła:
— Nie dotykaj go!
Draco cofnął rękę.
Z różdżki Hermiony wystrzeliło białe światło i metalowe ramię zniknęło. Harry zaczął się poruszać.
Ramiona Hermiony opadły z ulgą.
— Przepraszam — powiedziała cicho, nie patrząc na Draco. — To tylko…
ramię wyciągało z niego życie, zabiłoby go za minutę. Musiałam je
zdjąć.
— To nie była Klątwa Lacertus — oznajmił stanowczo Draco. Czemu nie chciała na niego spojrzeć?
— Nie — powiedziała Hermiona, nadal patrząc na Harry'ego. — Nie.
Zmieniliśmy to. Ale ramię i tak było bardzo niebezpiecznym
transmutowanym przedmiotem, a użycie go mogło z łatwością go zabić.
Duża łza spłynęła po jej nosie i upadła na twarz Harry'ego. Chłopak otworzył oczy.
— Przestań — odezwał się ochrypłym głosem.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. Harry odpowiedział uśmiechem.
— Byłeś niesamowity, Harry — powiedziała. — Naprawdę.
Syriusz podszedł, usiadł obok Harry'ego i chwycił jego dłoń.
— To było fantastyczne. Naprawdę fantastyczne, Harry. Gratulacje.
Harry powoli usiadł. Nadal był bardzo blady, ale kolory już zaczęły powracać na jego twarz.
— Nadal jednak musimy się stąd wydostać — powiedział. — Hermiona, powiedziałaś, że zaklęcie nie było permanentne?
Pokręciła głową.
— To było tylko bardzo silne Zaklęcie Trąby Powietrznej, zamiast
zabijającego zaklęcia, jakie zazwyczaj związane jest z Lacertus —
odparła. — Nie zabije ich wszystkich… Ale utrzyma z dala na dłuższy
czas. A w końcu porzuci ich w jakimś przypadkowym miejscu. Mam
nadzieję, że wrzuci Voldemorta do zbiornika z piraniami w zoo — dodała
gniewnie.
Draco pomyślał, że powinien coś powiedzieć, ale nie wiedział co.
Prawdopodobnie powinien podziękować Harry'emu za uratowanie mu życia.
Ale Harry i Hermiona byli tacy zajęci uśmiechaniem się do siebie jak
idioci, a potem był jeszcze Syriusz, klepiący Harry'ego po plecach i
traktujący go jak jakiegoś bohatera. No dobra, przyznał Draco, Harry
był jakimś rodzajem bohatera. Chociaż życie Dracona oczywiście nie
byłoby zagrożone, gdyby nie udawał wcześniej Harry'ego, by z kolei
uratować życie Hermionie. Za co mu nie podziękowała. W rzeczywistości
chyba nawet tego nie zauważyła.
Zapomniane tymczasowo uczucia przybyły z powrotem: zazdrość, złość i
nękający strach. Ani Harry, ani Hermiona nie spojrzeli na niego…
Myśleli, że ich zdradził… Napawał ich wstrętem…
— Potter — powiedział krótko. Sięgnął do kieszeni, wyjął z niej okulary i podał je Harry'emu. — Twoje okulary.
Harry podniósł wzrok.
— Dzięki, Malfoy — odpowiedział. Ale w jego oczach kryła się nieufność.
To tylko zwiększyło gniew Dracona.
— No dalej — powiedział. — Zapytaj.
— Zapytać o co? — spytał Harry, jeszcze bardziej nieufnie.
— Czy Voldemort torturował mnie, bym powiedział mu, gdzie jesteście — odparł Draco. — Zastanawiałeś się. Więc spytaj.
— Nie — odezwała się ostro Hermiona. Ale żaden z chłopaków nie słuchał
jej. Patrzyli tylko na siebie — zielone oczy utkwione w szarych.
— Więc — zapytał Harry. — Zrobił to?
— Nie — odparł Draco.
Zapanowała długa cisza.
Draco odezwał się:
— Uratowałeś mi życie, Potter. — Wskazał głową na Hermionę. — Ale ja uratowałem jej życie. Co według mnie wyrównuje rachunki.
Znów milczenie.
— Dobra — stwierdził w końcu Harry. — Jesteśmy kwita.
Hermiona spoglądała to na jednego, to na drugiego. Harry nadal był
blady i osłabiony, ale Draco wyglądał na tak spokojnego i opanowanego,
jakby to, przez co przeszedł, nie było niczym gorszym niż nędznym
obcięciem włosów, chociaż twarz i ubranie nadal miał całe zakrwawione.
— Draco… — zaczęła, ale nawet na nią nie spojrzał.
— Nie chcę cię słuchać, Granger — rzekł krótko.
Draco pochylił się i podniósł swoją różdżkę z podłogi. Potem
wyprostował się i schował ją do kieszeni — nadal miał na sobie ubranie
Harry'ego, w tej chwili dosyć wystrzępione. Nie patrzył na Hermionę,
więc nie zobaczył jej zmartwionej twarzy.
— Do zobaczenia w szkole — powiedział i ruszył do drzwi.
Hermiona chwyciła Harry'ego za ramię.
— Harry… On nie może iść…
Chłopak wyglądał na bardzo zmęczonego.
— Pozwól mu odejść, jeśli tego chce, Hermiona.
Pokręciła mocno głową.
— Nigdy stąd bez niego nie wyjdziemy… Na samych drzwiach wejściowych jest siedemnaście klątw i tylko on wie, jak je zdjąć…
Harry odwrócił się do animaga.
— Łap go — powiedział.
Syriusz zmienił się w psią postać i pobiegł za Draconem. Skoczył mu na
plecy i przewrócił na podłogę. Draco przeturlał się, krzycząc, a
Syriusz usiadł mu na piersi. Harry wstał i, idąc za Hermioną, podszedł
do niego powoli.
— Odwołaj swojego kundla, dobra, Potter? — odezwał się Draco, patrząc na Syriusza z ogromną antypatią. — Nienawidzę psów.
— Mógłbyś być nieco milszy dla kogoś, kto właśnie pomógł uratować ci życie — stwierdził Harry.
— Myślałem, że jesteśmy kwita — odparł Draco.
— Nie chodziło mi o mnie — oznajmił Harry. — Chodziło o Syriusza.
— Och, zamknijcie się obaj — przerwała im Hermiona. — Musimy iść.
Draco… Musisz iść z nami, nigdy się nie wydostaniemy stąd bez ciebie.
— A to mój problem, ponieważ…?
Znów pretensjonalnie przeciągał słowa. Hermiona nienawidziła tego.
Syriusz nagle zmienił się z powrotem w człowieka, wstał i podniósł Draco na nogi.
— Powiem ci, dlaczego to twój problem, mój chłopcze — powiedział i
pstryknął palcami. Wąska linka pojawiła się znikąd i owinęła wokół
lewego nadgarstka Draco, przywiązując go
mocno do prawej ręki Syriusza. Zanim Draco zdążył zareagować,
Syriusz sięgnął, wyjął różdżkę z jego kieszeni i schował ją. — Ponieważ
właśnie stał się twoim.
Draco był tak wściekły, że jego oczy stały się niemal czarne. Potem
uśmiechnął się do Harry'ego i Hermiony. To był wredny, niewesoły
uśmiech.
— Jeśli tak chcecie się bawić… — powiedział. — Dobra.
— Dlaczego po prostu nie pójdziesz z nami dlatego, bo chcesz? — spytała
Hermiona łamiącym się głosem. — Tylko staraliśmy się ci pomóc…
— Mój ojciec mówi, że nie jest już moim ojcem — odparł Draco. — Czarny
Lord chce mnie zabić, a kiedy wrócę do szkoły, zapewne zostanę z niej
wyrzucony. Jeśli celem tego miało być pokazanie mi, jak żałośnie jest
być tobą, Potter, to ci się udało.
Oczy Harry'ego zabłysły gniewem.
— W ogóle nie chodziło o ciebie, Malfoy, od początku.
Draco wyglądał, jakby miał nadzieję, że Harry to powie.
— Oczywiście, że nie — uśmiechnął się szyderczo. — Ponieważ wszystko
zawsze dotyczy ciebie, prawda, Potter? Żadne z nas nie byłoby w
niebezpieczeństwie, gdy nie ty.
— Harry nie może nic poradzić na to, kim jest — odezwała się Hermiona drżącym głosem.
— Może nie — powiedział Draco. — Ale może poradzić coś na wciąganie
swoich przyjaciół ciągle od nowa w ten bałagan. Co zrobisz, Potter, gdy
się poślizgniesz i jedno z nich zginie? To tylko kwestia czasu, tylko
czy będzie to Weasley, ten Psi Człowiek czy nawet Granger…
— Zamknij się, Malfoy — odparł Harry złowróżbnym tonem.
— Myślę, że Granger nie potrzebuje dużo zachęty, aby zginąć dla ciebie
— kontynuował Draco, oczy mu błyszczały. — Słyszałem was w tunelu.
„Powiedz to, Harry, powiedz…"
— Zamknij się! — wrzasnęła Hermiona, a Draco zaśmiał się pogardliwie.
— Stara się tylko nas wystarczająco zdenerwować, byśmy go puścili — stwierdził Harry tym samym głosem. — Cóż, to nie zadziała.
I poszedł. W połowie drogi do drzwi zatrzymał się, pochylił i podniósł
jeden z mieczy, który upadł na podłogę. Wsunął go sobie za pasek,
odwrócił i rzekł do pozostałej trójki:
— Idziemy.
Zbliżała się północ, niebo nad Dworem Malfoyów wyglądało jak odwrócona
czarna misa wypełniona błyszczącymi cekinami. Teren posiadłości
sprawiał ponure wrażenie. Był mroczny, srebrny od księżycowego światła
i stwarzał śmiertelne zagrożenie. Faktycznie, gdyby nie mieli ze sobą
Draco, byliby już zdecydowanie martwi. Chłopak mógł być zgorzkniały i
mściwy, ale nadal był Malfoyem i wiedział jak się poruszać dokoła
własnego domu.
Syriusz szedł z przodu, lekko popychając przed sobą Dracona. Harry i
Hermiona szli za nimi. Harry milczał. Była to tępa cisza wypływająca z
wyczerpania. Ominęli wiele przeszkód, włączając w to gniazdo
gigantycznych pająków, które wskazał Draco. Syriusz rzucił na nie
Drętwotę.
Hermiona czuła się marnie. Nie chodziło tylko o to, że znajdowali się
na dominium Malfoyów, co było przerażające, ani o to, że Harry nadal
był blady i chory, a ona bała się, że zaklęcie skrzywdziło go trwale w
jakiś sposób… Chodziło o to, że Draco się do niej nie odzywał.
Chciała podziękować mu za uratowanie jej życia, ale nie mogła, ponieważ
nie chciał z nią rozmawiać. Kiedy starała się podejść do niego,
odprawił ją machnięciem ręki. W rzeczywistości odezwał się do nich
tylko raz, by spytać czy Narcyzie nic się nie stało. Nawet teraz żadne
z nich nie miało serca powiedzieć mu o Zaklęciu Epicyklicznym, więc
Syriusz nie był w stanie udzielić prawdziwej odpowiedzi poza daniem
słowa, że Narcyzie nic się nie stało. To, oczywiście, tylko wkurzyło
Dracona jeszcze bardziej
Hermiona zerkała kątem oka na Dracona. Jak mogła pomylić się tak bardzo
na temat kogokolwiek? Była taka pewna, że to nie był efekt działania
Eliksiru Wielosokowego, to nie mógł być to… Ale sposób, w jaki Draco na
nią patrzył, mówił do niej w pokoju fechtunkowym… Zupełnie jakby
ostatni tydzień nigdy się nie wydarzył, a on znowu jej nienawidził.
Doszli do niskiego mostu nad wąskim strumieniem. Draco zatrzymał się.
Harry, nie zwracając uwagi, już miał stanąć na mostku, kiedy Draco
wyciągnął rękę i chwyci go za rękaw.
— Nie wchodziłbym tam na twoim miejscu, Potter — wycedził.
Harry cofnął się prędko i popatrzył podejrzliwie na Dracona.
— Dlaczego? Co się stanie?
— Standardowa procedura — odparł Draco — to wzbić się pięćdziesiąt stóp
w powietrze i rozsypać po całym terenie wrzeszcząc z całych sił.
Harry spojrzał na niego, a Draco uśmiechnął się tym okropnym uśmiechem.
Przez chwilę wyglądało na to, że Harry chce podbić mu oko. Draco miał
wręcz nadzieję, że to zrobi, ale zawiódł się w swych oczekiwaniach.
— Dobra — powiedział Harry biorąc głęboki wdech. — Więc to bomba.
— Nie wiem jak byś to nazwał — odparł Draco wyglądając na znudzonego. — Nie mówię po mugolsku.
— To jakiś rodzaj Wybuchowej Klątwy, obejdźmy to po prostu, Harry — powiedziała bardzo nieszczęśliwa Hermiona.
— Nie — odezwał się Harry nadal przyglądając się mostowi w zamyśleniu. — Daj mu jego różdżkę, Syriuszu.
Syriusz miał wątpliwości.
— Harry…
— Daj mu ją — powtórzył. Odwrócił się i spojrzał na Dracona. — Zdejmij klątwę, Malfoy.
— A jeśli tego nie zrobię?
— Wtedy wszyscy na niego wejdziemy i spróbujemy szczęścia — odpowiedział Harry. — Możesz pójść pierwszy.
Draco zmarszczył brwi. Syriusz wyjął różdżkę i włożył ją brutalnie w rękę Dracona, nadal trzymając go za nadgarstek.
Draco wskazał różdżką na most.
— Raptus regaliter — powiedział.
Rozbłysło światło. Syriusz zabrał z powrotem różdżkę i weszli na most,
Syriusz popychał przed sobą Draco. Nic się nie stało, więc Harry i
Hermiona podążyli za nimi.
Syriusz nie powiedział prawie nic do Dracona od czasu, kiedy
oświadczył, że wydostanie się stąd było również jego problemem. Teraz
jednak odwrócił się do niego i spytał:
— Czego użyli, chłopcze? Veritaserum?
Zaskoczony Draco wyjąkał:
— C-co?
— Widziałem twoją twarz, kiedy weszliśmy do tamtego pokoju, i znowu
przed chwilą, gdy Harry o mało nie wszedł na most — powiedział Syriusz.
— Nic byś nie powiedział Lucjuszowi. Po pierwsze, jesteś na to zbyt
dumny. Zapomniałeś, że byłem wtedy, gdy Voldemort torturował ludzi i
używał Veritaserum jakby to był Eliksir Pieprzowy. Wiem, jak wygląda
opieranie się czarnej magii. — Chwycił Dracona za brodę i podniósł jego
głowę. — Przegryzłeś sobie wargę, co? — dodał. W jego głosie słychać
było aprobatę. — Bardzo dobrze.
Draco uwolnił głowę szarpnięciem.
— Co to dla ciebie znaczy?
— Niewiele — przyznał Syriusz. — Ale mogłoby znaczyć wiele dla nich — i
wskazał w stronę Harry'ego i Hermiony idących ścieżką za nimi.
— Nie uwierzyliby mi.
— Wypróbuj ich — zasugerował Syriusz.
— Nie — powiedział Draco. — Tak szybko uwierzyli, że gdy tylko zostało
ze mnie zdjęte zaklęcie, dźgnąłem ich w plecy — dodał gorzko. —
Hermiona wyglądała, jakby zamierzała na mnie splunąć. Nawet nie
zapytali.
— Ty również tego nie zaproponowałeś.
— Gdybym był Harrym, nie musiałaby pytać. Wiedziałaby — warknął Draco.
— Nie jesteś Harrym — odparł Syriusz z brutalną szczerością. — Już nie.
Draco odwrócił głowę tak, aby Syriusz nie mógł zobaczyć jego twarzy.
— Harry bohater — odezwał się cienkim głosem. — On wraca do domu z Hermioną, a ja jestem przywiązany do Psiego Człowieka.
— Przyjmij więc radę od Psiego Człowieka — odpowiedział Syriusz. — Nie
polepszasz teraz swojej sytuacji. Po prostu powiedz im prawdę, Malfoy.
— Nie jestem pewny, czy nadal jestem Malfoyem — stwierdził Draco. — I nie jestem również Harrym. Nie wiem, kim jestem.
Hermiona zaczęła tracić poczucie czasu, kiedy nagle usłyszała jak Harry
zagwizdał ze zdumienia. Podniosła wzrok i zobaczyła, na co patrzył:
wielka przepaść dzieliła na pół ziemię przed nimi. Była dość wąska,
zapewne nawet nie miała trzydziestu stóp w poprzek, ale wyglądała na
bardzo, bardzo głęboką. Wiła się poprzez jałowe tereny niby wąż. Nie
było sposobu, aby ją obejść.
— To bezdenna dziura — powiedział Draco, przyglądając się jej nieco
niepewnie. — Albo może Zaklęcie Głębi, nie jestem pewny. Nie… Jestem
pewny, że mój ojciec mówił, że poprosił architekta krajobrazu o
bezdenną dziurę. — Draco wzruszył ramionami. — W każdym razie nie
radziłbym tam wpadać. Może i ma gdzieś tam dno, ale spadać będzie się
bardzo długo.
— Można zaufać twojej rodzinie, że będzie miała bezdenną dziurę, Malfoy
— odezwał się ponuro Harry. — Inni mają w ogrodach żywopłoty. Ty masz
bezdenną dziurę.
— To bardziej niezwykłe niż żywopłot — stwierdził Draco. — I wygodniejsze.
— Starczy tych sprzeczek — powiedział ostro Syriusz. — Jak możemy ją przejść?
— Nie możecie — stwierdził Draco. — Gdybyście byli Malfoyami,
moglibyście przejść przez przepaść bez mostu. Ale nie jesteście —
odwrócił głowę w stronę Harry'ego. — Cóż, może ty mógłbyś, Potter.
Chcesz spróbować?
Harry pokręcił mocno głową.
— Nie ma mowy.
— Oczywiście gdybym miał swoją różdżkę… — dodał Draco.
Syriusz podał mu ją i trzymał go za nadgarstek, kiedy chłopak rzucał
zaklęcie. Nie było żadnego błysku światła, ale pojawił się most.
Właściwie była to bardzo wąska kładka dotykający brzegów przepaści.
Była ledwie wystarczająco szeroka, aby dwie osoby szły obok siebie.
— Niezbyt mi się to podoba — stwierdził Syriusz.
Draco wzruszył ramionami.
— Tego używamy, jeśli musimy przeprowadzić kogoś, kto nie jest Malfoyem — odparł. — Wystarczająco bezpieczne.
— Ty pierwszy — powiedział Harry do Dracona, i ruszyli idąc obok siebie wąską ścieżką.
Byli w połowie drogi, kiedy nagle coś usłyszeli. Coś w rodzaju
furkoczącego, brzdąkającego odgłosu, dokładnie nad nimi. Hermiona
spojrzała w górę starając się zobaczyć coś ponad około
dziesięciostopowym klifem, jaki rozpościerał się ponad nimi, i
zobaczyła, że pozostali robili to samo.
— Co to jest? — spytała.
Wszyscy spojrzeli na zakłopotanego Draco.
— Nie mam pojęcia — stwierdził krótko.
— Przysuńcie się do ściany klifu, wszyscy — odezwał się ostro Syriusz i
wszyscy przycisnęli się do skały. Po kilku minutach dźwięk zamarł i
znowu zaczęli iść, chociaż dużo wolniej.
— Ten dźwięk przypominał… helikopter — powiedział Harry cicho do Hermiony. — Ale to niemożliwe. Nie tutaj.
— Nie zadziałałby — zgodziła się. — Za dużo magii w powietrzu.
— Jakiś rodzaj latającego potwora? — spytał zmartwiony Harry.
— To nie brzmiało jak żaden rodzaj zwierzęcia…
Przerwał, kiedy furkoczący dźwięk znowu zabrzmiał ponad nimi. Tym razem
towarzyszył mu błysk intensywnego, jasnego światła. Cokolwiek to było,
okrążyło teren i powróciło. Przywarli znowu do ściany. Wtedy coś nagle
wzbiło się ponad ich głowami… Coś dużego… Gdyby Hermiona nie wiedziała
lepiej, pomyślałaby, że to jednak był helikopter, ale nie mogło tak
być…
— Wracaj tu — powiedział szorstko Syriusz, i Hermiona zrozumiała, że
mówił do Dracona, który wyszedł z cienia i stanął na ścieżce. Robił coś
ze swoimi rękami… Ale lewą rękę miał związaną… prawda?
— Syriusz! — odezwał się ostro Harry. — On ma swoją różdżkę…
Syriusz odwrócił się. Draco cofnął się kilka kroków. Podczas
zamieszania jakoś wyjął różdżkę z kieszeni Syriusza i uwolnił się.
Wyszarpnął dłoń z resztek magicznych więzów i upuścił je na ziemię.
Miał bardzo dziwny wyraz twarzy — na pół triumfalny, pół rozpaczliwy.
— Możecie iść dalej beze mnie — powiedział, odwrócił się i pobiegł z powrotem tam, stąd przyszli.
Syriusz opadł na cztery łapy w psiej postaci i skoczył za nim.
Kilka rzeczy wydarzyło się równocześnie.
Draco, słysząc za sobą Syriusza, zatrzymał się, odwrócił i pobiegł w
bok — ze ścieżki w samo powietrze. Nie kłamał, mógł chodzić w powietrzu
nad przepaścią. Pod jego stopami świeciły srebrne iskry, jakby nóż
uderzał w metal.
Syriusz, zaskoczony, krzyknął i zaczął zwalniać z poślizgiem.
Widząc, że Syriusz ma kłopoty, Harry zaczął biec. Nagle potknął się —
noga zaplątała mu się w rzucone przez Dracona sznury. Poleciał cicho do
przodu, przeturlał się i zsunął ze ścieżki, niknąc z widoku.
Serce Hermiony stanęło.
— Harry! — wrzasnęła biegnąc do krawędzi ścieżki i rozglądając się dziko. — Harry!
— Tu jestem — usłyszała słaby głos pod sobą. — Ale chyba złamałem rękę.
Hermiona opadła na kolana, podczołgała się na brzeg ścieżki i wyjrzała.
Na początku widziała tylko ciemność, która powoli zmieniła się we wzór
cieni i mniejszych cieni. Dojrzała białą twarz Harry'ego, zwróconą w
jej stronę. Trzymał krawędź skały jedną ręką. Druga zwisała dziwnie
wykrzywiona wzdłuż jego boku. Nogi zwisały nad przepaścią… Głęboką,
czarną i nieskończoną.
— Harry — wciągnęła powietrze. Położyła się na brzuchu i podciągnęła
się bliżej, aż mogła chwycić dłoń, którą przytrzymywał się skały.
Chwyciła za nadgarstek i trzymała mocno. — Wszystko będzie dobrze —
powiedziała nerwowo — tylko się trzymaj, Harry… — Odwróciła głowę
patrząc z desperacją na Syriusza. Znajdował się trzydzieści stóp dalej,
patrzył jak Draco biegnie w powietrzu na przeciwległą stronę przepaści.
— Syriusz! — krzyknęła. — Syriuszu, chodź szybko!
Rozległ się głośny odgłos pękania i kawałek skały, której trzymał się
Harry, odpadł. Chłopak osunął się o jakieś dwie stopy, ciągnąc za sobą
Hermionę. Sięgnęła ręką, którą nie trzymała Harry'ego, do skały i
zaparła się kolanami. Żwir wbił się w jej skórę, ale przestała się
osuwać.
Spojrzała ponownie na Harry'ego. Nic już oprócz jej własnej siły nie
powstrzymywało go od upadku, ściskała jego nadgarstek tak mocno, że
czuła jak paznokcie wbijają się w niego ciało.
— Trzymaj się — powiedziała głosem łamiącym się niebezpiecznie — tylko się trzymaj, Harry, Syriusz już idzie…
Widziała, jak Syriusz biegnie do nich, gnając na czterech łapach, a jednak nie wydawał się w ogóle zbliżać.
— Nie mogę — odezwał się głos pod nią.
Znowu popatrzyła na chłopaka. Był bardzo blady, brud i zadrapania były
dobrze widoczne na jego białej twarzy, ale wydawał się dziwnie
spokojny. — Nie mogę — powtórzył i zobaczyła, że miał rację, jego dłoń
wyślizgiwała się z jej uchwytu. Podpełzła bliżej — teraz już w połowie
zwisała ze ścieżki — i złapała mocno go za rękaw.
— Harry — powiedziała. — Harry, proszę.
Ale wiedziała, że to nic nie da. Nie mógł się podciągnąć ze złamaną
ręką. Był ciężki, jej ramię już bolało dotkliwie. Była świadoma
furkoczącego dźwięku nad nimi, ale nie śmiała spojrzeć w górę.
— Hermiona — odezwał się Harry.
Uśmiechał się. Jak mógł uśmiechać się w takiej chwili?
— Kocham cię, wiesz — powiedział.
Albo przynajmniej wydawało jej się, że to powiedział. Hałas był bardzo głośny i nie mogła być pewna.
— Co? — wstrzymała na chwilę oddech, zdrętwiała z szoku. — Co powiedziałeś?
Harry otworzył usta, aby odpowiedzieć. Rozległ się trzask dartego
materiału i jego rękaw został w jej dłoni. Zobaczyła jak oczy Harry'ego
rozszerzają mu się z przerażenia — a potem spadał i spadał, dalej od
niej, kręcąc się w niedostępnym mroku poniżej.
