A oto i przedostatni rozdział:
10. Epicykliczne Opracowania Czarnoksięstwa
Harry spadał nieprzytomny, a spadając śnił. We śnie był na przyjęciu w
ogrodzie u Weasleyów. Byli tam pani i pan Weasley, i wszystkie ich
dzieci: Charlie, nieco bardziej opalony niż zwykle, i Bill z Fleur
Delacour, z którą umawiał się już od roku. Fred, George i Ron grali w
Wybuchowego Durnia z Ginny przy zielonym stoliku znajdującym się w rogu
ogrodu.
Draco Malfoy też tam był. Stał w cieniu rozłożystego dębu, a na
sobie miał biały strój do tenisa. Wyglądał na bardzo zadowolonego z
siebie. Rozmawiał ze smukłą dziewczyną w żółtej sukience i ogromnym,
białym kapeluszu.
„Umarłem?" — zastanawiał się Harry. — „Jestem w Niebie? A jeśli to Niebo, to skąd wziął się tutaj Malfoy?"
Dziewczyna, która rozmawiała z Draconem, odwróciła się nagle i
Harry zobaczył, że to Hermiona. Zaczęła iść po trawie w jego kierunku,
machając rakietą tenisową. Rozpoznał tę żółtą sukienkę. Nosiła ją w
czasie letnich wakacji, które spędził z nią i jej rodzicami. Zawsze mu
się podobała.
— Cześć, Harry! — zawołała dziewczyna.
— Hermiona — powiedział, podchodząc do niej. — Myślę, że lecę.
— Na mnie? — spytała podekscytowana.
— Nie. Dosłownie — odpowiedział. — To znaczy, że spadam w powietrzu. Właściwie to jest mi niedobrze.
Radość zniknęła z jej twarzy, zastąpiona wściekłością.
— Jesteś takim idiotą, Harry Potterze — powiedziała. Uniosła ramię i uderzyła go mocno rakietą tenisową w głowę.
Harry krzyknął z bólu.
— Czemu to zrobiłaś? — wrzasnął. — No, wiesz…!
— Hej! — odezwał się czyjś głos koło jego ucha. Głos, który nie należał do Hermiony. — Harry! Uspokój się!
— Może upadek uszkodził mu mózg — dodał inny zmartwiony głos.
— Harry? — powiedział znowu pierwszy głos. — Harry, no dalej, obudź się.
Tym razem Harry już wiedział, kto to był. Otworzył oczy i rozejrzał się.
Leżał na tylnym siedzeniu samochodu. Ron Weasley kucał przy nim,
był bardzo blady, ale uśmiechał się jak szaleniec. George siedział w
fotelu kierowcy, a Fred obok niego. Obaj odwrócili się, aby spojrzeć na
niego. Mogłoby to sprawiać pewien problem, gdyby samochód się poruszał,
ale tylko wisiał w powietrzu.
W powietrzu.
Harry usiadł natychmiast.
— C… co? — wyjąkał. — Jak? Wy? Tutaj? Latający samochód?
— Dokładnie — zgodził się George. — My. Tutaj. Latający samochód.
— Wydaje się wspaniale wychwytywać zasadnicze fakty, prawda? — zauważył Fred.
Harry spróbował raz jeszcze.
— Jak wy…?
— Złapaliśmy cię, jak spadałeś — wyjaśnił entuzjastycznie George. — Super sprawa.
— Dobrze, że tata przerobił auto na kabriolet — dodał Ron.
— I wyleczyłem twoje ramię — wtrącił Fred, machając swoją różdżką jak batutą. — Nie ma sprawy.
— Ale co wy tutaj robicie? — zdumiał się Harry. — Nie mówcie mi, że
wybraliście się o północy na przejażdżkę samochodem swojego taty i
przypadkiem spostrzegliście, jak spadam.
— Zdecydowanie nie — odparł Ron. — A co do tego… — Włożył rękę do
kieszeni i wyciągnął z niej złożoną kartkę, którą rzucił Harry'emu na
kolana. — Miałem być naprawdę wkurzony na ciebie — stwierdził Ron. —
Ale ponieważ właśnie spadłeś z klifu, dam ci na razie spokój.
Harry rozwinął kartkę. Była to wiadomość, zaadresowana do
Harry'ego Pottera. Musiał dwukrotnie ją przejrzeć, zanim jej treść do
niego dotarła.
— To wiadomość o okupie — powiedział zdumiony. — Glizdogon wysłał
mi ją do szkoły informując, że ma tutaj Syriusza. — Spojrzał ze
zdumieniem na Rona. — Skąd to masz?
— Harry, ty walnięty głupku — odezwał się ze wstrętem Ron. —
Otworzyłem twoją pocztę, oczywiście. A co miałem zrobić? Ty i Hermiona
zniknęliście, a potem dostałem tę jej szaloną notkę — przypomnij mi,
żebym ci ją pokazał — mówiącą, że udaje się z tobą na jakąś misję
ratunkową i żeby nikomu nic nie mówić. Cóż, od razu wiedziałem, że
dzieje się coś dziwnego, więc kiedy to straszne, czarne ptaszysko
przyleciało następnego dnia z listem do ciebie, oczywiście otworzyłem
go.
— I cholernie dobrze, że to zrobił — wtrącił Fred.
— Więc pokazałem go natychmiast Fredowi i George'owi i ruszyliśmy
szybko do domu, żeby wziąć nowy samochód taty, który kupił za pieniądze
ze sklepu z żartami i zaczarował, aby latał. Zaszantażowaliśmy go, że
powiemy mamie, więc go nam dał, a potem podążyliśmy za instrukcjami z
listu i przybyliśmy tutaj — rozpromienił się Ron. — I w samą porę,
akurat wlecieliśmy nad ten teren, kiedy spojrzeliśmy w dół i
zobaczyliśmy jak zwisasz z klifu, a Hermiona cię trzyma. To był
prawdziwy szok, mówię ci. A potem puściłeś się i spadłeś, po prostu
leciałeś w dół, to było naprawdę przerażające, więc George wcisnął gaz
i zanurkował prosto w dół. — Ron westchnął z satysfakcją. — To było
lepsze niż Zwód Wrońskiego.
Harry nie podzielał entuzjazmu Rona. Ukrył twarz w dłoniach.
— Och — jęknął. — Hermiona… Och, nie…
— Ciągle krzyczałeś jej imię, kiedy przytomniałeś — powiedział
George głosem, jakiego używa się do oznajmienia ważnej informacji.
— Miałem sen, uderzyła mnie w nim rakietą tenisową — wymamrotał Harry spomiędzy palców.
— Jasne — stwierdził Ron głosem, w którym brzmiało niedowierzanie.
— Musimy wrócić na ścieżkę — powiedział z obawą Harry. — Hermiona i Syriusz myślą pewnie, że zginąłem. A Malfoy… Uciekł.
— To przypomina mi, że miałem jeszcze jedno pytanie — odezwał się
Ron. — W tej wariackiej notatce od Hermiony pełno było o Malfoyu. O co
jej, do diabła, chodziło, Harry?
— Po prostu sprowadź z powrotem samochód na stały grunt — powiedział Harry. — Wyjaśnię po drodze.
Wydostanie się na brzeg dziury zajęło im dłuższą chwilę. Podczas
drogi Harry opisał wydarzenia ostatnich kilku dni. Fred i George byli
bardzo dobrymi słuchaczami, gwizdali, wyli i krzyczeli w odpowiednich
miejscach. Ron jednak, to inna sprawa.
— Hermiona pocałowała Malfoya? — dopytywał się, kiedy Harry skończył mówić. — Draco Malfoya?
— Tylko ten jeden raz — odparł Harry. — Przynajmniej ja wiem o jednym — dodał marszcząc brwi.
— Hermiona pocałowała MALFOYA? — spytał Ron ponownie.
— Wspominałem o wielkim, strasznym, demonicznym ramieniu? — zapytał Harry.
— Taak — odpowiedział Ron. — Ale Hermiona…
— Och, zamknij się, Ron — poprosił George ze zniecierpliwieniem. — Przez ciebie zaczyna mnie boleć głowa.
— To do niej nie pasuje — stwierdził ze zdumieniem Ron. — Myślałem…
To znaczy, no wiesz… Ona i ty — powiedział i zamilkł, widząc minę
Harry'ego. — Albo i nie — dodał pospiesznie.
— Jesteśmy — oznajmił George, i rzeczywiście, znajdowali się już
na poziomie ścieżki. Weasleyowie wyskoczyli z samochodu, Harry podążył
za nimi na nadal chwiejnych nogach.
Na początku wydawało im się, że na ścieżce siedzi tylko jedna
osoba. Kiedy podeszli bliżej, zauważyli, że to Syriusz trzymał
Hermionę, która płakała na jego ramieniu.
Hermiona rzadko płakała, a Harry nie słyszał nigdy, aby płakała
tak jak teraz. To był okropny, przerażający, zagubiony dźwięk. Harry
ruszył w jej kierunku, ale jego noga nie działała tak jak powinna.
Potknął się i George go podtrzymał.
— Spokojnie, Potter — powiedział. Harry poszedł dalej.
Syriusz podniósł głowę, słysząc George'a. Jego oczy zrobiły się
ogromne, kiedy zobaczył Harry'ego i uśmiechnął się szeroko. Delikatnie
położył dłoń na ramieniu Hermiony i odsunął ją od siebie.
— Uhm, Hermiona — powiedział. — Hermiona. — Wsunął dłoń pod jej brodę i odwrócił jej głowę.
Hermiona podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła…
Ron?
Nie zatrzymała się nawet, aby pomyśleć, jak Ron mógł się tu dostać.
Zaczerpnęła tchu i zerwała się na nogi, rzucając się na niego, płacząc
histerycznie w jego koszulę.
— Ron, och, Ron, Harry zginął, tak mi przykro, to wszystko moja wina, naprawdę starałam się…
Ron pogłaskał ją po głowie.
— Zginął, powiedziałaś? — odezwał się głosem, w którym nie było słychać ani odrobimy smutku. — Cóż, to w końcu musiało się stać.
Hermiona odsunęła się nieco i spojrzała na niego niepewnie.
— Co?
— Cóż, prowadził taki ryzykowny styl życia — stwierdził Ron,
ignorując jej zszokowaną minę. — Nie sądzisz? Myślę, że jedyne, co
możemy zrobić, to zadedykować mu resztę naszego życia sprawiając, aby
pamięć o Harrym nigdy nie zanikła w świecie czarodziejów. Może wielki
monument byłby dobry. Jakiś wielki blok marmuru ze szklaną statuą
naszego ulubionego karzełka na górze. Może przekonamy Freda i George'a,
żeby ufundowali konstrukcję. — Widząc jej minę Ron ustąpił i zamilkł. —
Hermiona, ty wielki głupolu — uśmiechnął się. — Spójrz za siebie.
Odwróciła głowę i zobaczyła za sobą Freda i George'a. Bliźniacy
uśmiechali się jak wariaci, a pomiędzy nimi, wyglądający dużo gorzej, z
włosami sterczącymi w każdą stronę i swoimi pogiętymi okularami, ale
jednak żywy, stał… Harry.
Nogi ugięły się pod Hermioną i dziewczyna usiadła ciężko na ziemi.
Sekundę później Harry odepchnął Rona na bok (dość gwałtownie) i usiadł obok niej.
— Hermiona — odetchnął i objął ją ramieniem. — Przepraszam…
Przepraszam… Ron jest idiotą. — Odwrócił się i spiorunował wzrokiem
Rona. — Nic mi nie jest — ciągnął. — Nie płacz.
Ale ona nie płakała tak naprawdę, bardziej wciągała powietrze
wielkimi, spazmatycznymi haustami, jakby wciąż miała go za mało. Harry
trzymał ją, a ona przylgnęła do niego, zdyszana, kryjąc twarz w jego
ramieniu. Harry spojrzał ponad jej ramieniem na Rona i zapytał bez
słów: Co mam zrobić?
Ron pokazał gestem głaskanie po głowie niewidzialnej osoby. Harry zrobił to. Hermiona ucichła nieco.
Bliźniacy spojrzeli na Harry'ego i Hermionę przytulonych do siebie,
jakby świat się właśnie kończył, i pokręcili głowami. George westchnął.
— Spójrz na niego — powiedział półszeptem. — Ma jedną z
najlepszych istniejących wymówek — „Hej, powstałem z martwych" — i nie
wykorzystuje jej.
— Kretyn — zgodził się Fred.
— Ale jednak cieszę się, że żyje — stwierdził Ron.
— Ja też — odparł George. — W następnym tygodniu mamy mecz ze Ślizgonami i bez niego leżelibyśmy.
Nikt nie chciał zostać dłużej na ścieżce, z której spadł Harry
(nawet jeśli nic mu się nie stało), a już szczególnie Hermiona, więc
wsiedli do samochodu i podjechali z powrotem na szczyt klifu, gdzie
zaparkowali pośrodku kępy drzew. Syriusz wygłosił raczej zaskakujące
oświadczenie.
— Nie wyjeżdżamy stąd.
— Och, jasne — odparł George. — Pokręcimy się tu trochę, rozpalimy
ognisko. Zjemy cukierki. Poczekamy aż Czarny Pan tu wróci i wszystkich
nas zabije.
— Nie wyjeżdżamy stąd bez Dracona — uściślił Syriusz.
— Daj spokój, Syriuszu. — Ron wydawał się być przerażony. — Przez
sześć lat moim marzeniem było zostawić Malfoya samego w jakimś
przerażającym, jałowym pustkowiu pełnym olbrzymich pająków, a teraz,
kiedy nareszcie mam taką możliwość to chcesz mi ją odebrać?
— To jego olbrzymie pająki, Ron. Nie skrzywdzą go — zauważył Harry.
— Cóż, nie można mieć wszystkiego, prawda? — powiedział Ron.
— Syriusz ma rację — stwierdziła Hermiona.
— Och, oczywiście, że tak uważasz — warknął Ron. — W końcu
obcałowałaś tego Malfoya, zupełnie naturalne, że chcesz teraz ratować
jego skórę. Ty… Ty niedobra dziewczyno.
Hermiona przewróciła oczami.
— No wiesz co, Ron!
Syriusz skrzyżował ręce na piersi.
— Nie odejdę stąd bez Draco — powtórzył.
— Ciebie też całował? — spytał George. — Nie próżnuje ten Malfoy.
Harry odwrócił się i spojrzał w kierunku dworu.
— On nie wróci, Syriuszu.
— Musicie mi uwierzyć, że byłoby bardzo źle, trzeba przynajmniej dać mu szansę — odparł Syriusz.
— Źle? — odezwał się gniewnie Ron. — Przy pierwszej okazji dźgnął was w plecy, nie?
— Tylko dlatego, że Voldemort użył na nim klątwy Veritas — odpowiedział ostro Syriusz.
Harry i Hermiona równocześnie zaczęli mówić, Syriusz wyciągnął dłoń.
— Draco mi tego nie powiedział — oznajmił. — Sam odgadłem. I nie
zamierzałem wam powiedzieć, ponieważ stwierdziłem, że to jego sprawa,
ale równie dobrze możecie wiedzieć. I chciałbym zobaczyć, jak ty, Ron,
walczysz z tą klątwą tak mocno jak on — zwrócił się do chłopaka z
błyskiem gniewu w oku.
Hermiona i Harry spojrzeli na siebie z identycznymi minami
wyrażającymi okropne poczucie winy. Potem odwrócili się w stronę
Syriusza.
— Czemu nam nie powiedział? — zapytała Hermiona. — Powiedział, że Voldemort nie torturował go, aby zaczął mówić.
— Klątwa Veritas nie jest torturą — odparł Syriusz. — Technicznie rzecz biorąc.
— Jest taki uparty — stwierdził gniewnie Harry.
— Podobnie jak ktoś inny — odparł Syriusz.
Harry opuścił wzrok na swoje buty.
— Idź i go sprowadź, Syriuszu.
— Bądź praktyczny — zaprotestował George. — Jak mamy go znaleźć?
Syriusz wskazał na swój nos.
— Zapomniałeś, że jestem psem — powiedział. — Mogę podążyć za jego zapachem. Wytropić go.
— To nieco niepokojące — oznajmi Fred. — Wiesz o tym, prawda?
— Ale bardzo efektywne — odparł Syriusz. — Poczekajcie tu na mnie
wszyscy. Potrwa to ze dwadzieścia minut, nie więcej. Mam przeczucie, że
nie odszedł daleko.
— Mam do ciebie pytanie, Harry — odezwał się Ron. Harry i
Weasleyowie zgromadzili się przy samochodzie, zaparkowanym nad brzegiem
przepaści. George oznajmił, że samochód wydawał jakieś dziwne dźwięki,
więc on i Fred grzebali pod maską, starając się odgadnąć, co się
działo. Weasleyowie zabrali ze sobą jedzenie, więc Harry pakował sobie
do ust kanapkę z dżemem między kolejnymi łykami soku dyniowego.
— Taak? — spytał z pełnymi ustami.
— Zamierzasz kiedyś powiedzieć Hermionie, co do niej czujesz?
Harry zakrztusił się napojem.
— Co? — Rozejrzał się nerwowo. Hermiona powiedziała wcześniej, że
jest wyczerpana, zabrała swoje kanapki i sok na pobliski brzeg polany i
położyła się na trawie.
— Słyszałeś mnie — odparł Ron. — Ty wielki przygłupie. Masz to wypisane na twarzy. Masz zamiar kiedykolwiek coś powiedzieć?
Fred i George wyjrzeli spod maski i zaczęli przysłuchiwać się z zainteresowaniem.
Harry spojrzał na swój sok.
— Powiedziałem jej.
— Kiedy? — zażądał Ron.
— Kiedy spadałem z klifu — odpowiedział Harry. — Tuż przed tym, jak oderwał mi się rękaw. Powiedziałem jej, że ją kocham.
— Świetne wyjście — stwierdził Fred głosem pełnym podziwu.
— Taak, prawie szkoda, że go uratowaliśmy — dodał George. — Nie
zapomniałaby cię nigdy, gdyby to była ostatnia rzecz, jaką byś jej
powiedział.
— Jasne. Tak właśnie chcę, aby mnie pamiętała przez resztę życia — odparł Harry. — Facet z Bezdennej Dziury.
— Zawsze to lepiej niż Facet Bezdennie Głupi — oznajmił Ron. —
Lepiej niż Facet Który Stał Z Boku Przyglądając Się Jak Odchodzi Z
Malfoyem?.
Harry odstawił swój sok.
— Nie pomagasz — powiedział. — W każdym razie nie jestem nawet pewny, czy mnie słyszała.
— Jeden sposób, aby się przekonać, prawda? — odparł Ron.
Syriusz biegł po ciemnosrebrnej ziemi, omijając wszystko, co
wyglądało na jakąś paskudną przeszkodę. Chociaż czuł się bezpiecznie w
psiej postaci, nie chciał wbiec na coś, przez co musiałby zwolnić.
Jego podejrzenia, że Draco nie odszedł daleko, potwierdziły się,
gdy zbliżył się do małej kępy drzew. Syriusz zmienił się z powrotem w
człowieka i zanurkował pod najniższe gałęzie.
Draco siedział opierając się plecami o pień drzewa. Nogi miał
podciągnięte do piersi, a głowę opartą na kolanach. Dziwnie przypominał
Syriuszowi Narcyzę, może dlatego, że wyglądał tak krucho, a jego włosy,
jak jej, były srebrzyste jak księżyc.
Kiedy Syriusz podszedł, Draco wyciągnął rękę z różdżką. Skierował ją na mężczyznę i powiedział:
— Nie podchodź bliżej.
— To ja — odparł spokojnie Syriusz.
— Wiem, kim jesteś — powiedział Draco, unosząc głowę. — I powiedziałem, abyś nie podchodził bliżej.
Syriusz sięgnął do kieszeni, wyciągnął różdżkę i położył ją na ziemi. Draco przyglądał mu się nieufnie.
— Masz świetny refleks — stwierdził Syriusz prostując się. — Jesteś w drużynie Ślizgonów, prawda? Na jakiej pozycji grasz?
— Szukającego — odpowiedział chłopak.
— Powinieneś być Pałkarzem — oznajmił Syriusz. — Jesteś dość silny.
— Jesteś drugą osobą, która powiedziała mi to w ciągu dwóch
ostatnich dni — powiedział bezbarwnym głosem. — Czemu w ogóle tu
jesteś? Nie goniłeś mnie przecież po to, żeby rozmawiać o sporcie.
Syriusz usiadł naprzeciwko Dracona, który nadal kierował na niego różdżkę, i oparł się o drzewo.
— Chyba chciałem ci powiedzieć — zaczął Syriusz — że przypominasz mi kogoś, kogo znałem, gdy chodziłem do Hogwartu.
— Naprawdę? — zapytał Draco bez szczególnego zainteresowania. — Kogo? Mojego ojca?
— Nie — odparł Syriusz. — Mnie.
Draco zaśmiał się krótko.
— Nie wierzę — stwierdził. — Ciebie? Byłeś najlepszym przyjacielem
taty Harry'ego, mój ojciec opowiadał mi o tobie i Jamesie Potterze.
Byłeś w Gryffindorze, robiłeś wszystko dobrze, byłeś taki… jak… Harry —
powiedział bez emfazy.
— Może James taki był — odparł Syriusz. — Ale ja zawsze byłem złym
chłopakiem, wszystko robiłem źle. Moi rodzice… Cóż, nie chcesz o tym
słuchać. Powiem jedynie, że nie miałem tak przyjemnego domu jak James.
Mieszkaliśmy razem od pierwszej klasy, w Gryffindorze, i nienawidziłem
go.
— Nienawidziłeś go? — Teraz Draco zainteresował się wbrew sobie.
— Jasne, że tak. Był świetnym uczniem, miłym, świetnie grał w
quidditcha, wszyscy go lubili, a mnie się wydawało, że jest dobry nie
wkładając w to żadnego wysiłku. Ja zawsze kierowałem się pierwszym
instynktem, co zazwyczaj było złe. I zawsze pakowałem się w kłopoty
przez bijatyki. Pobiłem Severusa Snape'a więcej razy, niż można by
zliczyć, czasami bez powodu. Dobra, zawsze bez powodu. Chyba, że liczyć
to, że był oślizgłym dupkiem i go nienawidziłem. Dumbledore stracił
wszelką nadzieję, że wyjdę na ludzi.
Teraz Draco był już zaskoczony.
— Miałeś problemy z Dumbledore'em?
— Cały czas — odpowiedział Syriusz.
— I jeszcze mi powiedz — wtrącił Draco — że pewnego dnia James
uratował cię od okropnego losu, a ty zrozumiałeś, jakim jednak był
wspaniałym facetem i od tego czasu byliście przyjaciółmi.
— Nie — powiedział Syriusz. — Właściwie, to pewnego dnia wkurzyłem
go tak mocno, że mnie uderzył. Oddałem mu oczywiście. Właściwie to się
cholernie pobiliśmy. Dumbledore zabronił pani Pomfrey leczyć naszych
siniaków magicznie — tak, abyśmy się wyleczyli w stary sposób,
zamknięci w skrzydle szpitalnym. Kiedy stamtąd wyszliśmy, byliśmy
przyjaciółmi, i już nimi pozostaliśmy.
— Sugerujesz, żebym stłukł Harry'ego na kwaśne jabłko? — spytał
Draco z cieniem swojego dawnego uśmiechu. — W sumie to jest rada, do
której mógłbym się zastosować.
— Jeśli chcesz jego przyjaźni, to nieortodoksyjny sposób na zdobycie jej. Czy tego właśnie chcesz?
— Nie — odparł Draco. — O cholera. — Opuścił różdżkę. — Nie wiem.
Syriusz zamarł na chwilę.
— Dowiedziałem się o sobie wielu rzeczy, kiedy byłem w Azkabanie —
powiedział. — Myślałem również dużo o Jamesie. Zrozumiałem, że
częściowym powodem tego, że byliśmy takimi świetnymi wrogami a potem
przyjaciółmi było to, że byliśmy tacy podobni. Dumni. Uparci.
Zdeterminowani…
Draco znowu się uśmiechnął, tym razem nieco szerzej.
— Kiedy to Psi Człowiek zamienił się w doradcę? — spytał.
— Nieznośny — dodał Syriusz. — Zapomniałem o nieznośnym.
— Widzę do czego zmierzasz — przyznał Draco. — Ale ja nie jestem
taki jak Harry. Kiedy działał Eliksir Wielosokowy… To było tak, jakby
ktoś włączył w mojej głowie światło i mogłem zajrzeć w każdą część
swojego umysłu. Wiedziałem, dlaczego robiłem to, co robiłem,
wiedziałem, czego chciałem, wiedziałem, co było właściwą rzeczą, i
chciałem ją zrobić. A teraz… — Pstryknął palcami. — Zniknęło.
— Twierdzisz — odezwał się łagodnie Syriusz — że kiedy miałeś w
sobie Harry'ego, mogłeś czynić dobro bez wysiłku. Teraz po prostu
będziesz musiał się starać. Jak każdy z nas.
— Nie wygłaszaj mi kazań — powiedział Draco. — Nienawidzę tego. —
Ale nie wyglądał na złego. Wydawał się smutny, przez co jeszcze
bardziej podobny do Narcyzy, tak samo blady i melancholijnie piękny. —
I tak nie ma sensu, żebym z tobą wracał — stwierdził. — Teraz mnie
nienawidzą.
— Nie, nieprawda. Harry nie nienawidzi ciebie, a już tym bardziej Hermiona.
Draco zerknął szybko na Syriusza.
— Czy ona powiedziała… cokolwiek?
— Jeśli chcesz wiedzieć, co myśli Hermiona, musisz sam ją zapytać — odparł Syriusz. — Zaufaj mi. To ten typ dziewczyny.
— Dlaczego jesteś dla mnie taki miły? — spytał Draco, patrząc zmrużonymi oczami na Syriusza.
— Mówiłem ci — odparł mężczyzna. — Przypominasz mi dawnego mnie. A poza tym, myślę, że Harry cię potrzebuje.
— Harry nie potrzebuje kogoś takiego jak ja.
— I tu się mylisz — powiedział Syriusz. — Potrzebuje cię bardziej,
niż myślisz. A teraz chodź. — Wyciągnął rękę, a Draco ją przyjął.
Syriusz pomógł mu wstać. — Powinienem ci powiedzieć, że są tutaj
Weasleyowie — dodał.
— Dobra, wiem, że oni mnie nienawidzą — stwierdził Draco stanowczo.
— Nie, nieprawda… — zaczął Syriusz i zamilkł. — Dobra, nienawidzą.
Ale jak powiedział kiedyś pewien mądry człowiek, jeśli czekasz, aż
wszyscy ciebie polubią, to będziesz czekał bardzo długo.
— Hermiona… — zabrzmiał głos Harry'ego. Otworzyła oczy i podniosła
wzrok. Stał nad nią — niewyraźna sylwetka na tle gwiaździstego nieba.
Przez chwilę tylko uśmiechała się do niego — scena jak z jednego z jej
snów, myślała, że nie obudziła się jeszcze do końca. W jej snach Harry
jednak nie był tak niespokojny.
— Harry — powiedziała, siadając. — Czy coś się stało?
— Nie — odpowiedział, patrząc na nią z dziwną miną. — Przejdziesz się ze mną?
— Gdzie?
— Tylko na krótki spacer — odparł. — Nie chcę, żeby nas ktoś podsłuchał.
— Dobrze — powiedziała, wstając i idąc za nim. Odchodził od samochodu brzegiem przepaści.
— Chciałem ci podziękować — powiedział. — Za uratowanie mi życia.
— Nie zrobiłam tego, Harry, spadłeś — zauważyła ze skruchą.
— Gdybyś nie trzymała mnie tak długo jak to robiłaś, spóźniliby się. Słyszałaś, co ci powiedziałem?
— Co? — odparła zaskoczona tak nagłym pytaniem. — Kiedy?
Zatrzymał się i spojrzał na nią. Jego twarz w księżycowym świetle
była ciemna, ze srebrnymi cieniami, dla niej najbardziej znajoma na
świecie twarz, a jednak równocześnie najmniej. Patrzenie na niego miało
na nią taki efekt, jak zawsze — sprawiało, że reszta świata przestawała
być realna.
— Kiedy już miałem spaść — powiedział. — Słyszałaś mnie?
— Wydawało mi się, że powiedziałeś, że mnie kochasz — odpowiedziała odwracając wzrok. — Ale może mi się wydawało.
Zaległa długo cisza. Potem powiedział:
— Nie wydawało ci się.
Serce zaczęło jej bić szybciej i spojrzała na trawę.
— Wiem, że mnie kochasz, Harry — odpowiedziała. — Jestem twoją najlepszą przyjaciółką. Czy to miałeś na myśli?
— Wiesz, że nie — odparł ściszając głos.
— Mówiłam ci — powiedziała. — Mówiłam, że nie będę znów z tobą o tym mówić.
— To nie mów — odparł. — Słuchaj tylko.
Podniosła głowę i spojrzała na niego ponownie. Miał ten wyraz
twarzy. Tę zdeterminowaną minę. Minę, którą zawsze miał, kiedy
przygotowywał się na coś okropnego, jak zmierzenie się z Rogogonem
Węgierskim, albo pokonanie Czarnego Pana, albo powiedzenie jej, co do
niej czuje. Przygryzał wargę. Patrzyła na niego, jakby był kimś, kogo
widzi po raz pierwszy.
— Kocham cię — powiedział. — I nie tylko cię kocham, jestem w
tobie zakochany. I to od lat, tylko sam o tym nie wiedziałem, naprawdę.
Hermiona tylko stała nieruchomo. Miała wrażenie, jakby opuściła
swoje ciało, jakby prawdziwa Hermiona unosiła się gdzieś nad jej głową,
przyglądając się wszystkiemu — odizolowana.
Harry wyglądał na zaniepokojonego.
— Teraz powinna być ta chwila, w której się cieszysz i mnie całujesz — powiedział.
— Od lat? — Hermiona usłyszała swoje pytanie. — Co to znaczy „od lat"?
Harry wyglądał na wzburzonego. Oczywiście nie był przygotowany na to pytanie.
— Chy-chyba, to znaczy, wiedziałem o tym od dwóch lat. Wcześniej
zapewne też to było prawdą, ale po prostu o tym nie wiedziałem.
Pamiętam, kiedy zrozumiałem. Byliśmy na wakacjach z twoimi rodzicami,
miałaś na sobie tę żółtą sukienkę — nie była tak ładna jak suknia,
którą masz teraz na sobie, ale… — Uśmiechnął się do niej z udręką. —
Byłaś taka piękna.
Hermiona pamiętała. Włożyła tę żółtą sukienkę, ponieważ miała
zobaczyć Harry'ego po raz pierwszy po dwóch miesiącach wakacji, i miała
nadzieję, że mu się spodoba, ale on nic nie powiedział, zupełnie nic.
— W zeszłym roku — powiedziała powoli — powiedziałam ci, że cię
kocham. A ty odparłeś, że nie czujesz do mnie nic więcej poza
przyjaźnią.
— Nie chciałem stracić naszej przyjaźni. Chyba się bałem.
— Bałeś? — powtórzyła za nim. — Czy ty wiesz, co mi zrobiłeś,
Harry? Czy wiesz, co przez ciebie przeszłam? Usłyszenie, że mnie nie
kochasz, było najgorszą rzeczą, jaka mi się kiedykolwiek przytrafiła.
Nie mogę uwierzyć, że ty po prostu… — Teraz była już tak wściekła, że
łamał jej się głos. — Okłamałeś mnie, Harry. I to w takiej sprawie!
Harry wydawał się być zdziwiony.
— Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić — zaprotestował. — Ja tylko…
Nigdy nie sądziłem, że to mogłoby między nami wyjść, dobra? Myślałem,
że różnimy się za bardzo. I myślałem, że jeśli spróbuję z Cho…
— I to jest różnica pomiędzy nami — przerwała mu Hermiona. — Ja nigdy nie starałabym się spróbować z innymi poza tobą.
— Ja próbuję z tobą teraz — odparł Harry próbując się uspokoić.
— Nigdy byś jednak nie próbował, gdyby nie Draco. Gdyby nie on,
nigdy nie przyszłoby ci do głowy, że możesz mnie stracić. Myślałeś, że
będę tak siedzieć i czekać, aż kiedyś okażesz jakieś zainteresowanie
mną, jakbym była jakimś… bagażem!
— Bagażem? — Harry zbladł.
Skrzyżowała ramiona i spojrzała na niego groźnie. Wypełniał ją
irracjonalny gniew, ale to nie pomagało. Jego mina tylko powiększyła
jej gniew. Był taki jej pewny. Taki przekonany.
— Nie musisz mówić tego wszystkiego — powiedział wreszcie. — Wystarczyłoby, gdybyś powiedziała, że mnie nie kochasz.
— Ale ja cię kocham, Harry — odparła. — Kocham ciebie bardziej niż wszystko. Kocham ciebie tak bardzo, że aż mnie to przeraża.
— Więc dlaczego?
Ale pokręciła głowa.
— Nie chcę już się bać — powiedziała i zaczęła oddalać się od niego, z powrotem w stronę samochodu.
— Hermiona! — zawołał za nią z desperacją.
Zatrzymała się, ale nie odwróciła.
— On cię nie kocha tak jak ja — powiedział do jej pleców. — On cię nie zna tak jak ja.
— Nie — przyznała. — I nie może mnie tak zranić jak ty.
I odeszła.
— Nigdy już nie skorzystam z twojej rady — powiedział Harry Ronowi.
Siedział znowu w samochodzie z Weasleyami. Hermiona nadal się do
niego nie odzywała. Stała teraz w pewnej odległości, wpatrując się w
Dwór.
Uśmiech Rona zaczął znikać.
— Co…?
— Nienawidzi mnie — stwierdził Harry dramatycznie.
Ron, Fred i George wyglądali na zupełnie i całkowicie zaskoczonych. Najwidoczniej byli pewniejsi uczuć Hermiony niż Harry.
— Hermiona cię nie nienawidzi — oznajmił w końcu George zszokowanym głosem.
— Nienawidzi — odparł Harry. — Cóż, może tylko w taki sposób, że mną gardzi i życzy mi śmierci.
— Coś ty zrobił? — zażądał Ron. — Musiałeś coś zrobić.
— Dzięki, Ron, za zaufania — powiedział Harry martwym głosem.
— Chodziło mi tylko o…
— Napij się soku dyniowego — zaoferował Fred, podając Harry'emu szklankę.
— Nie chcę soku dyniowego — odparł chłopak. — Chcę wódki. Macie wódkę?
Ron pokręcił głową z skruchą.
— Tylko sok dyniowy, naprawdę.
— I olej silnikowy — dodał George. — Chcesz oleju silnikowego?
— To koniec — odezwał się Harry tym samym martwym głosem. — Upadłem na samo dno.
— Hej, zobacz — powiedział Fred. — Syriusz wraca. I ma ze sobą Malfoya.
— Myliłem się — stwierdził Harry. — Tu jest jeszcze głębiej.
Wyprostował się niechętnie. Syriusz i Draco rzeczywiście szli w ich
kierunku, Syriusz w ludzkiej postaci, a Draco wyglądając tak samo, jak
wtedy, kiedy Harry widział go ostatnio.
Weasleyowie wyskoczyli z samochodu, kiedy Draco i Syriusz się
zbliżyli. Harry podążył za nimi nieco wolniej. Kątem oka zobaczył, jak
Hermiona idzie w ich kierunku.
Z bliska Draco wyglądał… inaczej. Harry nie wiedział dokładnie, w czym była różnica. Po prostu była.
Ron, Fred i George skrzyżowali ręce na piersiach. Patrzyli na Dracona, jakby był bombą, która za chwilę może wybuchnąć.
— Malfoy. — Ron skinął mu ostrożnie głową.
— Cześć, Weasley — odparł Draco. — Weasleyowie — dodał, spoglądając
na Freda i George'a. Potem odwrócił się do Harry'ego i wyciągnął dłoń.
— Chciałem ci podziękować, za uratowanie mi życia — powiedział.
Harry gapił się. Draco nadal stał tam pogodnie, z wyciągniętą ręką.
Ponad głową Dracona Harry zobaczył, jak Syriusz rzuca mu wściekłe
spojrzenie.
Wyciągnął rękę, przyjął dłoń Dracona, i uścisnął ją.
— Nie ma za co — powiedział.
Szybko opuścili ręce. Potem Draco zwrócił się do Weasleyów.
— Słuchajcie — odezwał się. — Wiem, że mnie nie lubicie. Wiele osób mnie nie lubi.
— W to mogę uwierzyć — stwierdził Ron.
— I ja… — Draco zmarszczył brwi. — Cholera, Weasley, przerwałeś mi tok myśli.
— Właśnie mówiłeś nam, że nikt cię nie lubi — powiedział pomocnie Fred.
— Nie powiedziałem, że nikt — warknął Draco, którego pogoda ducha zaczynała znikać. Zerknął na Syriusza.
— Lepiej przerwij, kiedy jeszcze masz przewagę — poradził Syriusz.
George pstryknął palcami, przypominając sobie o czymś.
— Syriuszu — powiedział. — Mógłbyś tu przyjść i zerknąć na chwilę
na samochód? Wydawał dziwne, skrzypiące odgłosy… Pomyślałem, że skoro
miałeś latający motor…
— Jasne — odparł Syriusz.
Poszedł za Weasleyami do samochodu. Harry, chcąc być najdalej od
Hermiony jak to możliwe, poszedł za nimi. Draco pozostał sam z
dziewczyną, która przez cały czas była bardzo cicha.
— Hej — powiedział Draco.
Spojrzała na niego i, tak jak Harry, pomyślała, że wygląda… inaczej.
— Przepraszam — powiedziała. — Syriusz powiedział nam o Klątwie
Veritas. Zbyt szybko pomyślałam źle o tobie i zupełnie źle cię
oceniłam, przepraszam.
Draco potrząsnął głową.
— Nie oceniłaś mnie źle — powiedział. — Pomyślałaś, że jestem głupkiem, i jestem nim. I pewnie zawsze będę.
— Może — przyznała Hermiona. — Ale jesteś moralnym głupkiem. Czy to ma sens?
— Nie bardzo — odparł Draco.
— Chodzi mi o to — wyjaśniła Hermiona — że nawet, jeśli nie wierzę,
że powiesz właściwą rzecz — kiedykolwiek — ufam, że zrobisz właściwą
rzecz. Zawsze.
Draco uśmiechnął się.
— Czy to oznacza, że zaproszenie na wakacje u Grangerów jest nadal aktualne?
— Taak — powiedziała Hermiona. — I myślę, że moi rodzice mogą cię polubić, w końcu, zważywszy, że uratowałeś mi życie.
— Wiesz — odezwał się Draco — powiadają, że kiedy już raz uratujesz
komuś życie, to jesteś już za tę osobę odpowiedzialny na zawsze. Więc
od teraz będę musiał mieć na ciebie oko.
— To raczej dość niesprawiedliwa zasada — stwierdziła Hermiona.
— Każda zasada, która sprawia, że spędzę z tobą więcej czasu jest dla mnie dobra — odparł Draco.
Hermiona spłonęła rumieńcem. Nic nie mogła na to poradzić.
Pomyślała, że jedyni dwaj chłopacy, który są w stanie sprawić, że się
zaczerwieni od samego ich wzroku, stali tutaj, na tym skraju przepaści.
Oczywiście, jeden z nich się do niej nie odzywał.
Draco wydawał się czytać w jej myślach.
— Myślisz o Harrym — powiedział.
— Rozmawialiśmy — odparła. — Nie poszło to najlepiej.
— Wygląda okropnie — zauważył Draco.
— Też byś tak wyglądał, gdybyś spadł z klifu — stwierdziła.
Draco uśmiechnął się do niej.
— Nie o to mi chodziło i wiesz o tym — powiedział. — Nie masz pojęcia, czego chcesz, prawda?
— Zawsze myślałam, że chcę Harry'ego — odparła. — Teraz już nie wiem. — Westchnęła. — On tak mnie wkurza.
— Koniec rozmowy o Harrym — oznajmił Draco. — Chociaż uwielbiam o nim mówić, oczywiście. Coś przyszło mi na myśl.
— Co?
— Nigdy nie całowałem ciebie, będąc w swoim ciele — powiedział.
Hermiona poczuła, że znowu się rumieni.
— Czy byłoby… inaczej?
— Tylko jeden sposób, aby się przekonać — powiedział uśmiechając się do niej leniwym, kocim uśmiechem.
— Hermiona!
To wołał Syriusz. Odwróciła się, i zobaczyła, że dawał im znaki,
aby wrócili do samochodu. On, Harry i Weasleyowie siedzieli już w nim,
gotowi do odjazdu.
Odwróciła się do Dracona, który nie wydawał się być zaniepokojony.
— W porządku — powiedział. — Będziemy mieć mnóstwo czasu podczas wakacji.
„Strasznie pewny siebie" — pomyślała Hermiona, idąc w stronę
samochodu. Przeciwieństwo Harry'ego. Harry'ego, który siedział na
tylnym siedzeniu ze wzrokiem utkwionym w przepaści.
Draco wsiadł i usiadł obok Harry'ego, który nie odwrócił głowy. Hermiona nie miała gdzie usiąść.
— Nie ma miejsca? — zapytał wesoło George. — Hermiona, usiądź po prostu komuś na kolanach.
Zarówno Draco jak i Harry spojrzeli na nią. Harry szybko odwrócił
wzrok. Hermiona spojrzała wściekle na George'a i usiadła na kolanach
Ronowi.
— Nie mogłeś powiększyć tego za pomocą magii? — spytała, kiedy cofali.
— A o co chodzi? — odparł beztrosko i zakręcił samochodem.
Wystrzelił do przodu i do góry z głośnym trzaskiem, George krzyknął
wesoło, Ron narzekał Hermionie na ucho, że miażdży mu nogę, ale ponad
tym wszystkim Hermiona usłyszała, jak Harry wydaje dźwięk bardzo
podobny do krzyku z bólu.
Odwróciła się i zobaczyła, jak Harry wstaje z siedzenia. W
rzeczywistości nie wstawał, a sprawiał wrażenie, że jest podnoszony
przez niewidzialne ręce… Ciągnięty za kołnierz koszuli do tyłu. Dłonie
miał przy gardle, próbując rozerwać kołnierz, zanim odetnie mu zupełnie
powietrze.
— George! — wrzasnęła. — Zatrzymaj samochód!
Znajdowali się jakieś dziesięć stóp nad ziemią. George odwrócił
się, zobaczył Harry'ego, wytrzeszczył oczy i nacisnął na hamulec. W
efekcie Harry wyleciał w powietrze, przeleciał nad tyłem samochodu i
spadł z wysokości dwudziestu stóp na ziemię.
George ponownie wcisnął gaz, wykręcił samochodem i ruszył w
kierunku ziemi. Wylądowali z okropnym łomotem i wysypali się przez
drzwi.
Pierwszą rzeczą, jaką Hermiona zobaczyła, kiedy wydostała się z samochodu, był Harry, klęczący na ziemi. Z rękami za plecami.
Drugą był Lucjusz Malfoy, stojący pięć stóp od Harry'ego. Z różdżką w wyciągniętej dłoni, skierowaną na jego serce.
— Wy wszyscy — powiedział, nie patrząc na nich. — Nie ruszajcie się.
— Jak nas znalazł? — wysyczała Hermiona do Syriusza.
— Zaklęcie Epicykliczne — wyszeptał Syriusz. Patrzył na Lucjusza niespokojnie. — Działa jak urządzenie naprowadzające.
Lucjusz podszedł nieco bliżej do Harry'ego, cały czas wskazując na niego różdżką.
— Harry Potter — powiedział. Lucjusz. Wyglądał okropnie. Włosy miał
strasznie rozczochrane, a jego szaty w wielu miejscach były rozdarte i
nosiły ślady krwi i błota. — Sprawiłeś mi wiele problemów. — Uniósł
głowę i spojrzał na wszystkich stojących przy samochodzie. Zatrzymał
wzrok na Draconie. — Wszyscy sprawiliście mi dużo problemów.
— Zostaw go w spokoju, Lucjuszu — warknął Syriusz.
— A to dlaczego? — Lucjusz ponownie spojrzał na Harry'ego. Hermiona
pomyślała, że musiał rzucić jakąś wiążącą klątwę na ręce Harry'ego,
widziała sznury wokół nadgarstków chłopca.
— Bo nie zabijesz nas wszystkich — odparł ostro Syriusz. — A jeśli tkniesz Harry'ego…
— Niby dlaczego nie zabiję was wszystkich? — Lucjusz wyglądał na
nieco szalonego. — Jestem Malfoyem! W moich żyłach płynie krew Salazara
Slytherina!
— Nieprawda — powiedział nagle Harry. — Dumbledore powiedział mi, że poza Voldemortem nie ma żadnych potomków Slytherina!
Lucjusz szarpnął głową i spojrzał wrogo na Harry'ego.
— Poza moją możliwością pojmowania jest, jak ze wszystkich naszych
wysiłków by zabić jednego głupiego chłopaka nic nie wyszło —
powiedział. — Ale z tym już koniec. Mój Pan chciał mieć przyjemność
zabicia ciebie, ale będzie musiał się zadowolić widokiem twojego
martwego ciała.
Wskazał różdżką na Harry'ego.
— Avada…
Przerwał. Ponieważ Draco wyskoczył do przodu i stanął między
różdżką Lucjusza a… A Harrym. Stał przed swoim ojcem, dysząc lekko i
patrzył na niego z determinacją.
Lucjusz Malfoy zmarszczył brwi.
— Zejdź z drogi, Draco — powiedział niecierpliwie.
— Nie — odpowiedział bardzo blady Draco. — Jeśli chcesz zabić Harry'ego, to musisz najpierw zabić mnie.
Lucjusz wyglądał na rozwścieczonego.
— Nie bądź głupcem… — powiedział.
Za plecami Dracona, Harry starał się stanąć na nogi. Robił coś ze swoimi rękami, ale Hermiona nie mogła zobaczyć co.
— Wiem, że pozwoliłbyś Czarnemu Panu mnie zabić — oświadczył Draco
nadal patrząc na swojego ojca. — Ale nie wiem, czy możesz sam to
zrobić.
— Zapewniam, że tak — odparł Lucjusz. — I zrobię to. Zejdź z drogi.
— Zabij go, a stracisz również Narcyzę — odezwał się Syriusz.
— Zamknij się, Black — warknął Lucjusz. Sięgnął ręką w stronę
gardła i zamknął ją na wisiorku. Uniósł ją nad głowę. Draco spojrzał na
niego zmieszany.
— Jesteś moim synem i jedynym dziedzicem — powiedział Lucjusz do Dracona. — Pytam po raz ostatni, czy zejdziesz z drogi?
Draco pokręcił głową.
— Nie.
— No cóż — stwierdził Lucjusz. — Jestem młody. Mogę ożenić się ponownie. Będę miał więcej dzieci.
I zacieśnił uchwyt na wisiorku, wbijając w niego paznokcie.
Draco krzyknął i upadł na ziemię niczym ścięte drzewo. Upadając,
potrącił Harry'ego i przygniótł go pod sobą do ziemi. Draco był siny na
twarzy, ale nadal oddychał.
Lucjusz poluźnił uchwyt, i Hermiona zobaczyła jak wisior błyszczy w jego pięści — wyszczerbiony, ale nie złamany.
Jeszcze nie.
Lucjusz zaczął iść w kierunku Harry'ego i Dracona. Hermiona kątem
oka zobaczyła, jak Ron, Fred i George sięgają po swoje różdżki i już
mają nimi wskazać na Lucjusza.
— Nie teraz! — wyszeptała do nich.
Spojrzeli na nią, jakby zwariowała.
— Czekajcie — wysyczała.
Lucjusz doszedł do wygiętych ciał Dracona i Harry'ego. Pochylił się
i chwycił jedną ręką za tył koszuli syna i oderwał go od Harry'ego.
Odrzucił bezwładne ciało na bok.
Harry leżał na ziemi z rękami pod sobą. Patrzył w górę na Lucjusza.
— Żegnaj, Harry — powiedział mężczyzna unosząc różdżkę.
Harry usiadł. Hermiona zobaczyła, jak coś srebrnego błysnęło w jego
prawej dłoni. To ten miecz, który zabrał z dworu. Wyciągnął go i
przeciął różdżkę Lucjusza na pół. Harry zerwał się na nogi, gdy
mężczyzna krzyknął i upadł do tyłu. Z jego prawej dłoni tryskała krew,
w drugiej nadal ściskał Zaklęcie Epicykliczne.
Harry odwrócił się w stronę Hermiony, ta od razu wiedziała, czego od niej chciał.
— Hermiona! — krzyknął. — Teraz!
Hermiona skierowała różdżkę.
— Accio! — krzyknęła,
wisiorek wystrzelił z dłoni Lucjusza i poszybował w jej kierunku.
Chwyciła go ostrożnie i odwróciła się do Weasleyów, mierzących
różdżkami w Lucjusza.
— Teraz — powiedziała.
— Drętwota! — krzyknęli równocześnie Ron, Fred i George.
Czerwone promienie wystrzeliły z ich różdżek i ugodziły Lucjusza w
głowę. Hermiona już wcześniej widziała, co potrafi zdziałać połączona
siła kilku Drętwot i tym razem nie było to ani trochę mniej imponujące.
Lucjusz został wyrzucony w powietrze, uderzył o pień drzewa i
znieruchomiał na ziemi.
Harry opadł na kolana obok Draco, nadal trzymając miecz. Hermiona
i Syriusz podbiegli do niego, a Weasleyowie pośpieszyli sprawdzić, czy
Lucjusz nadal był przytomny i niebezpieczny.
Klęcząc, Hermiona położyła dłoń na ramieniu Draco. Nadal był nieco
siny, ale serce biło mu regularnie. Spojrzała z troską na Syriusza.
— Nic mu nie będzie? — spytała.
— Myślę, że zemdlał z bólu — odparł cicho Syriusz.
Draco poruszył się i otworzył oczy.
— Nieprawda — powiedział. — Nie zemdlałem.
— Jasne — stwierdził Harry. — Po prostu postanowiłeś odpocząć chwilkę w samym środku zamieszania.
Draco spojrzał na Hermionę.
— Mój ojciec?
— Żyje — powiedziała cicho. — Ogłuszyliśmy go.
Draco wydał się nagle bardzo, bardzo zmęczony.
— To dobrze.
Pod oczami miał czarne cienie. Hermiona wyciągnęła rękę i bardzo delikatnie dotknęła jego twarzy.
— Byłeś niesamowity — oznajmiła. — Naprawdę niesamowity.
Draco spojrzał na Harry'ego.
— Jak pozbyłeś się więzów? — spytał.
Harry uniósł miecz.
— Przeciąłem je ostrzem tego — odparł. Hermiona zauważyła, że
nadgarstki miał pokaleczone i nieco zakrwawione. — I wiesz co? — dodał
i odwrócił miecz. — Myślę, że twój tata mógł mieć rację, co do tego
pokrewieństwa ze Slytherinem. — Odwrócił ostrze tak, aby inni mogli
zobaczyć słowa wyryte na rękojeści, tuż nad zielonymi klejnotami:
Salazar Slytherin.
— Zawsze wiedziałem, że jestem wyjątkowy — stwierdził Draco znowu zamykając oczy.
Harry spojrzał na Hermionę. Już nie wyglądał na złego. Tylko na zmęczonego i zatroskanego, i smutnego.
— Dobre Zaklęcie Przywołujące, Hermiona — powiedział. — Dzięki.
Skinęła głową, nie ufając własnemu głosowi.
W tej chwili podeszli Ron, Fred i George. Ron szedł z przodu, a
jego bracia ciągnęli między sobą Lucjusza. Syriusz spojrzał na nich.
— Wsadźcie go na tył samochodu — odezwał się.
Chociaż Syriusz bez wątpienia miał na myśli tylne siedzenie,
Weasleyowie upchnęli Malfoya do bagażnika. Syriusz spojrzał na nich,
wzruszył ramionami i odwrócił się znowu do Dracona.
— A kiedy wrócimy do szkoły — powiedział Draco zwracając się do animaga — powiesz mi, o co chodzi z tym wisiorkiem?
— Jasne — odpowiedział Syriusz nieco niespokojnie.
— I Potter, oddasz mi ten miecz? Ponieważ nie należy do ciebie, wiesz. Był w mojej rodzinie od lat.
— Malfoy — odparł Harry bez złośliwości — nie zauważyłeś go aż do dzisiaj, prawda?
— Może tak, a może nie — powiedział Draco. Uśmiechnął się do
Harry'ego, którego twarz, ku zaskoczeniu Hermiony, wykrzywiła się w
bardzo zmęczonym, niechętnym uśmiechu.
— Cokolwiek powiesz, Malfoy — odparł. — Cokolwiek.
