-
George, rozczarowałeś mnie. Po tylu latach wspólnego
szlifowania warsztatu, tylu wspólnych wygłupach, tylu
szlabanach i utraconych punktach uraczasz mnie nieśmiesznym
dowcipem!
Fred
wpatrywał się w swojego brata bliźniaka z miną, jakby oczekiwał,
że George roześmieje się i powie „Prima aprilis".
-
Obawiam się, że to nie jest dowcip, Fred – George był poważny.
Śmiertelnie. To mu się nie zdarzało.
-
Jak to nie? Wybacz, George, ale sam pomysł zakazu gry w quidditcha
do końca życia jest po prostu głupi – Fred pokręcił głową. –
Stać nas na więcej – dorzucił znacząco.
-
Wiem, ale co ja zrobię? McGonagall zamierzała wlepić nam „kozę"
na miesiąc i na tym by się sprawa zakończyła, ale przypałętała
się ta cała Umbridge no i… resztę już znasz.
Fred
usiadł ciężko na fotelu. Westchnął głośno i wymamrotał pod
nosem coś, czego z pewnością nie powinni byli usłyszeć młodsi
Gryfoni.
-
Zakaz. Do końca życia… I co my teraz zrobimy? – oburzyła się
Angelina Johnson.
Tego
samego wieczora w dormitorium dla chłopców bliźniacy Weasley
snuli plany vendetty.
-
Myślisz, że zabicie Umbridge zadowoli naszą żądzę zemsty? –
Fred wprost kipiał z wściekłości.
-
Nie, nie sądzę. Po pierwsze rozlew krwi ciągnie za sobą
konieczność sprzątania. Jak znam życie i Filcha, ucierpiałby na
tym któryś z uczniów i to nie ze Slytherinu. Po drugie
aurorzy na karku z pewnością nie ułatwią nam otwarcia sklepu –
George przez chwilę milczał i gładził się w zamyśleniu po
podbródku. – Tu trzeba czegoś bardziej finezyjnego. Hmmm…
-
I żeby jeszcze tak pocierpiał Pan Prefekt Od Siedmiu Boleści Draco
Malfoy.
Bliźniacy
jak na komendę pstryknęli palcami i krzyknęli:
-
MAM POMYSŁ!
…po
czym nastąpiła braterska sprzeczka, kto pierwszy wpadł na ów
pomysł.
Bliźniacy
stanęli wyprostowani przed Ronem i wyszczerzyli się radośnie.
-
Ron, co byś powiedział na mały odwet na paru osobach?
Ron
podniósł oczy znad pustego pergaminu.
-
To znaczy?
-
To znaczy – odparł Fred. – że na pewno nie płakałbyś, gdyby
ten babsztyl Umbridge odrobinę się pomęczył?
-
Nie, nie bardzo… - mruknął Ron i rozejrzał się niepewnie.
Odetchnął z ulgą widząc, że Hermiony nie było w pobliżu. Wolał
nie wiedzieć, jak mocno dziewczyna natarłaby mu uszy za spiskowanie
z… własnymi braćmi?
-
Słuchaj, mamy mały plan, tylko przydałaby nam się pomoc kogoś,
komu możemy zaufać, jeśli wiesz, co mamy na myśli? – przemówił
konspiracyjnym szeptem George.
Ron
powoli skinął głową, po czym zamrugał gwałtownie.
-
Ej, w co chcecie mnie wkopać?
-
Zobaczysz – Fred (a może George?) uśmiechnął się tajemniczo. –
Pogadaj z Harrym, założę się, że mu się spodoba. Zresztą nie
przeczę, że przydałaby się na chwilę jego peleryna…
-
Wiecie o niej?
George
spojrzał na młodszego brata z politowaniem.
-
Ron, my mielibyśmy o czymś nie wiedzieć?
Młodszy
Weasley nie zadawał więcej głupich pytań.
-
Wingardium leviosa – wyszeptały równocześnie dwa głosy i
bliźniacy Weasley pofrunęli lekko do góry. George piastował
w dłoniach kubełek z jakąś przezroczystą mazią, która
wydzielała trudny do sprecyzowania, wyjątkowo nieprzyjemny zapach.
Fred natomiast obrócił w palcach pędzel i przyjrzał się
przyszłej „ofierze" swych malarskich zapędów okiem
artysty.
Harry
i Ron, kryjący się pod peleryną, asystowali.
-
Chłopaki, jesteście pewni, że to zadziała? – zapytał Ron.
-
Co za brak zaufania do własnych braci! – prychnął Fred
pokrywając mazią kamienną ścianę.
-
Lepiej pilnuj, żebyśmy nie zlecieli, a wszystko będzie dobrze –
uśmiechnął się George.
Cała
czwórka znajdowała się przed wejściem do dormitorium
Slytherinu. Było tu równie przyjemnie jak na cmentarzu po
północy. Chłopcy w każdej chwili spodziewali się nadejścia
Snape'a, ale według słów bliźniaków warto było
zaryzykować, toteż nikt nie narzekał.
-
Wiecie, nie jesteśmy do końca pewni, czy na pewno tutaj są drzwi
do dormitorium Slytherinu – bąknął niewyraźnie Ron.
-
Ale my jesteśmy pewni, nie raz tu się kręciliśmy… - odparł
George. – Drzwi są dobrze ukryte w ścianie, ale nie przed nami –
rudzielec mrugnął do Harry'ego. Potter od razu zorientował się,
skąd mogli wiedzieć, że tutaj są drzwi do dormitorium.
-
A gdzie jest Lee? – zapytał Harry. Dziwiło go nieco, że
nieodłączny przyjaciel zwichrowanych rudzielców nie
uczestniczy w jakimś przekręcie.
-
Gdyby mógł, to byśmy was nie fatygowali. Ale ma szlaban.
-
O tej porze? – zdziwił się Ron. Był środek nocy, nawet
wszystkie duchy dawno już poszły spać.
-
Ronnie, Filch nigdy nie miał wyczucia w pewnych sprawach, nie
wiedziałeś o tym? – sapnął George nie odrywając oczu od dzieła
brata.
-
Za co ma ten szlaban? – zainteresował się Potter. Miał nadzieję
na jakąś krwawą historię.
-
Hehehe… - zaśmiał się George. Fred oderwał pędzel od ściany,
krytycznie przyglądał się, czy aby na pewno wszystko zostalo
pokryte obrzydliwą mazią.
-
Wrzucił Panią Norris do kubła z pomyjami – powiedział
poprawiając niedociągnięcia. – Kocica się tego opiła jak
dobrym winem no i chodziła potem po szkole i czkała mydlanymi
bańkami. Każda w innym kolorze…
-
Dobrze, że Ginny o tym nie wie, zabiłaby go na miejscu… -
zachichotał Ron.
-
Ginny i morderstwo? Nie przeceniasz jej aby kapkę? – roześmiał
się Potter.
-
Shh! Harry! Nie tak głośno! – Ron machnął różdżką w
kierunku przyjaciela, kompletnie zapominając, że pilnował nią
George'a. Efekt tego był taki, że wpakował swojego brata na
Freda, który wczepił się w niego z całej siły. Zaskoczony
Harry, nie mogąc utrzymać obu bliźniaków, upuścił różdżkę
i „artyści" spadli na podłogę. Kubełek z brzękiem potoczył
się kilka metrów dalej rozlewając resztkę mazi.
-
Tyle dobrego, że była już zimna, więc i tak do niczego by się
nie nadawała. Poza tym, że powstanie drobna ślizgawka dla naszych
drogich… hmm… Ślizgonów. Nawet pasuje – wyszczerzył
się George. Drugi z bliźniaków tymczasem szybko wyprostował
się, stuknął różdżką w kamień i wyszeptał „Dolores
Jane Umbridge". Uśmiechnął się szelmowsko, po czym zwrócił
do towarzyszy.
-
A teraz – powiedział Fred cicho, acz uroczyście. – drodzy
panowie… CHODU!!!
Czwórka
Gryfonów zwiała z miejsca przestępstwa, o kilka sekund
rozmijając się z Mistrzem Eliksirów.
Kiedy
bezpieczni znaleźli się w pokoju wspólnym Gryfonów
bliźniacy z tajemniczymi minami odmówili szczegółowych
wyjaśnień.
-
Zobaczycie – powiedzieli obaj i czmychnęli do sypialni.
-
Gdzie byliście? – zapytał Lee Jordan, kiedy jego najlepsi
przyjaciele wkroczyli dumnym krokiem do sypialni.
-
Razem z Prefektem Ronnie'm i Harrym załatwialiśmy małe piekiełko
Ślizgonom i tej babie Umbridge. A jak tam szlaban u Filcha?
-
Czyszczenie pucharów, nic nowego. Czasem mam wrażenie, że on
specjalnie pokrywa je jakimś brudem, żeby było co robić na
szlabanach.
-
To oczywiste, Lee, nie od dziś wiemy, że zwyczajnie brakuje mu
wyobraźni. Ale nie martw się, jemu też się dostanie –
wyszczerzył się Fred.
-
No dobra, mądrale, jak to zrobicie?
-
To proste, jesteśmy przecież genialni… - odparł George, a potem
Weasleyowie wyjawili szczegóły planu. Dzięki Bogu ściany
dormitoriów były dosyć grube, inaczej śmiech Jordana
obudziłby nawet wewnętrzne oko Sybilli Trelawney.
Poranek
zastał Dracona Malfoy'a na uważnym studiowaniu własnej fryzury.
Kosmyki jasnych włosów posłusznie dawały się uklepać tak,
że głowa ich właściciela wydawała się niemal idealnie gładka.
Poćwiczył przed lustrem kilka groźnych min a'la Luciusz Malfoy i
uśmiechnął się do siebie zadowolony z efektu. Udał się w stronę
pokoju Ślizgonów i natychmiast skrzywił się jakby połknął
cytrynę – w pokoju wspólnym panował chaos nie do opisania.
Ślizgoni dobijali się do wyjścia, które jednak nie
zamierzało nawet drgnąć.
-
Co się tutaj dzieje? – krzyknął, ale nikt nie zwrócił na
niego większej uwagi. Odchrzaknął. Zero reakcji. Zaklął sobie
paskudnie, wymamrotał słów kilkoro o braku szacunku dla
prefekta, po czym z godnością zaczął przeciskać się przez tłum.
Dobrnął wreszcie do wyjścia.
-
Czy ktoś mnie oświeci, co tu się wyrabia?! – wrzasnął w ucho
jakiemuś drugoklasiście. Dzieciak podskoczył ze strachu,
podbudowując tym samym draconowe ego, po czym pisnął:
-
Drzwi się nie chcą otworzyć.
-
A słyszałeś, gnomie jeden, o haśle?! – ryknął całym swym
autorytetem na dzieciaka.
-
W tę stronę? – nieśmiało zauważyła czwartoklasistka, stojąca
za plecami prefekta.
Dracona
zatkało. W pierwszej chwili miał ochotę wydrzeć się na małolatę
(nic, że tylko o rok od niego młodszą), żeby nie dyskutowała,
ale ponieważ całe ślizgońskie audytorium gapiło się na niego z
równie powątpiewającą miną, co ta mała, nie odważył
się. Odchrząknął znacząco i spróbował pchnąć drzwi.
Miał nadzieję, że ustąpią, jeśli nie pod wpływem jego siły,
to chociaż pozycji, jaką zajmował. A gdzie tam! Drzwi ani drgnęły!
Walnął w nie pięścią i rezygnując z całej swej godności
wrzasnął:
-
RATUNKU!!!
Niestety,
nie dość, że drzwi były kamienne i dobrze ukryte, to jeszcze tak
grube i tak szczelnie przylegały do ściany, że żaden dźwięk nie
wydostawał się na zewnątrz.
Ron
Weasley spokojnie spożywał owsiankę, kompletnie nie zauważając
niczego. Dopiero Hermiona musiała go klepnąć w ramię, by podniósł
głowę znad jedzenia.
-
No co? – mruknął. Hermiona wbiła w niego wzrok, a potem znacząco
skinęła w stronę stołu Ślizgonów. Rzucił okiem, wzruszył
ramionami i powrócił do owsianki. Nabrał nieco na łyżkę i
zamierzał wpakować do ust, gdy nagle coś go tknęło. Łyżka
zawisła w połowie drogi. Obejrzał się gwałtownie. Coś tu się
nie zgadzało…
-
Gdzie są Ślizgoni? – zapytała Hermiona.
-
A skąd ja to mogę wiedzieć? – wymamrotał Ron. Sam był
zdziwiony. Zerknął na Harry'ego, który okazywał niezwykłe
wręcz zainteresowanie obrusowi. Potter podniósł głowę i
wymienił znaczące spojrzenie ze swoim najlepszym przyjacielem, po
czym obaj, jak na komendę, odwrócili głowy w stronę
bliźniaków i Lee Jordana. Cała trójka krztusiła się,
usiłując zapanować nad gwałtownym wybuchem śmiechu.
Wszyscy
uczniowie Hogwartu, którzy znajdowali się w Wielkiej Sali
wpatrywali się w stół Ślizgonów, jakby oblazły go
sklątki tylnowybuchowe. W końcu nauczyciele zwrócili uwagę
na panującą dookoła dziwną ciszę. McGonagall pochyliła się w
stronę Snape'a.
-
Severusie, gdzie podziali się twoi podopieczni?
Snape
rzucił okiem na stół Ślizgonów. Był kompletnie
pusty. Rozejrzał się po sali, jakby oczekiwał, że wszyscy
pochowali się przed nim, po czym zacisnął usta, wstał i wyszedł.
Jeśli nie ma ich w Wielkiej Sali, to znaczy, że guzdrzą się w
dormitoriach! Ruszył krokiem rozjuszonego byka w stronę dormitorium
Slytherinu. Tuż przed wejściem prawie wywinął orła, ale na
szczęście udało mu się utrzymać pion. Zastanowił się, który
kretyn mógł rozlać tutaj cokolwiek, potem pomyślał o
skrzatach domowych, które najwyraźniej wzięły sobie wolne
od sprzątania. Machnął ręką – potem się będzie tym martwił.
Stanął
w pozie gladiatora przed ukrytymi drzwiami prowadzącymi do
dormitorium i ryknął:
-
AVE SALAZAR!!!
Drzwi
ani drgnęły. Czyżby nie znał hasła? Snape zastukał w drzwi,
ignorując fakt, że kamień jest podejrzanie oślizgły, podobnie
jak podłoga. Znowu nic. Wyciągnął różdżkę.
-
Alohomora - powiedział dobitnie, chociaż z góry znał wynik.
Lepka maź była aż nazbyt znajoma.
Zgodnie
z podejrzeniami drzwi pozostały zamknięte. Severus zmęłł
przekleństwo. Przez głowę przemknęła mu myśl, żeby wezwać
Blacka, w końcu miał doświadczenie w podobnych sprawach, ale
stwierdził, że woli zjeść własne buty niż poprosić Syriusza o
pomoc. Jednak pomoc by się przydała. Severus zacisnął zęby i
ruszył po Dumbledore'a.
Jakiś
kwadrans później grono nauczycielskie Hogwartu stało przed
wejściem do dormitorium, to ostrożnie spoglądając pod nogi, by
się nie pośliznąć, to ze zdziwieniem obserwując… ścianę.
-
Severusie, mógłbyś wyjaśnić, co się dokładnie stało?
To,
że Snape był wściekły, zdradzały ceglaste rumieńce na jego
policzkach.
-
Wejście do dormitorium zostało zablokowane. Uczniowie najwyraźniej
są w środku i nie mogą wyjść, od zewnątrz też nie można ich
otworzyć.
Dumbledore
przejechał palcem w miejscu, gdzie znajdowały się drzwi, po czym
dokładnie przyjrzał mu się. Pod paznokciem znajdowała się
kleista, obrzydliwa maź.
-
Czy to nie jest czasem jakiś eliksir? – mruknął. Snape skrzywił
się.
-
Owszem, to jest eliksir, pytanie tylko kto go zrobił? – warknął,
nomen omen, Mistrz Eliksirów. – Bo ja na pewno nie. A już
na pewno nie po to, żeby uniemożliwić wejście moim podopiecznym –
rzucił wszystkim mordercze spojrzenie, w razie gdyby ktoś ośmielił
się to zakwestionować.
-
Nikt cię o to nie podejrzewa, Severusie – powiedział łagodnie
Dumbledore. – Powiedz nam, co wiesz o tym eliksirze, może uda nam
się rozwiązać ten problem.
-
Daruję sobie przedstawianie wam składu i procesu warzenia.
-
Doskonale – rzuciła McGonagall. – W takim razie powiedz nam, jak
działa.
-
Tak jak widać – zgrzytnął zębami Snape. – Istnieje jednak
możliwość wybrania osoby, która bez problemu otworzy
zalepione tym świństwem miejsce.
-
Doskonale! Wobec tego zrobimy z ciebie szwajcara – zachichotał
Dumbledore, ale widząc minę Severusa podniósł ręce w
geście poddania. – Dobrze, już dobrze, tylko żartowałem…
-
To nie jest takie proste, Albusie – syknął nauczyciel eliksirów.
– Odźwiernego musisz wybrać, póki substancja jest jeszcze
ciepła, a ta, jak widzisz, jest zupełnie zimna.
-
W takim razie musimy owego odźwiernego odnaleźć – rzekła
spokojnie McGonagall.
-
W tej szkole jest z tysiąc uczniów, dodajmy nauczycieli,
Filcha, to może być nawet zwierzę któregoś z uczniów,
co dorzuca nam kolejny tysiąc podejrzanych. Jeśli masz czas i
ochotę sprawdzać każdego po kolei, Minervo, proszę uprzejmie –
prychnął Severus.
-
Jeśli widzisz inne wyjście, to postaramy się dostosować –
odparła cierpko McGonagall. – Myślę, że jednak będziemy
musieli sprawdzić wszystkich uczniów i nauczycieli.
-
I przetestować Gryfonów Veritaserum, bo jestem pewien, że to
któryś z nich okazał się dowcipnisiem.
-
Jesteś uprzedzony! – zaoponowała nauczycielka transmutacji. –
Skąd ten pomysł?
-
Ja to po prostu wiem. Jestem tego równie pewien, jak faktu, że
maczał w tym swoje paluchy ten twój drogocenny Potter!
-
Ależ Severusie! – wtrącił Dumbledore. – Sam kiedyś
powiedziałeś, że Harry nie umie zagotować wody nie przypalając
jej, a teraz podejrzewasz go o przygotowanie eliksiru?
Severus
już miał odpowiedzieć, ale wtedy wszyscy usłyszeli
charakterystyczne „Hem, hem".
Nauczyciele
przewrócili oczami i powoli, bardzo powoli odwrócili
się w stronę właścicielki kaszlu. Dolores Umbridge stała przed
nimi w różowym sweterku i ze zjadliwie zieloną kokardką
przyczepioną do włosów. Uśmiechnęła się słodziutko i
rzekła:
-
A cóż się tu dzieje? Nie powinniście zacząć już lekcji,
moi drodzy? – wypowiedziała to takim tonem, jakby zwracała się
do grupki bawiących się w piaskownicy dzieci.
-
Mamy mały problem, Dolores – powiedziała McGonagall i wskazała
na ukryte kamienne drzwi.
Umbridge
spojrzała żabimi oczami we wskazanym kierunku.
-
Co się stało?
-
Nie można ich otworzyć – rzucił Snape spuszczając głowę
niczym lew szykujący się do ataku.
-
Nonsens – powiedziała i ruszyła w stronę drzwi. Nie została
jednak uprzedzona o śliskiej podłodze i natychmiast wylądowała na
czterech literach.
-
Uważaj, Dolores, tu jest trochę ślisko – ostrzegła beznamiętnym
tonem McGonagall, odrobinę poniewczasie.
Umbridge
przez chwilę usiłowała wstać, w końcu Severus opanował
obrzydzenie, chwycił ją mocno za ramię i podciągnął do góry.
Zrobił to w mało delikatny sposób, ale nikt się tym nie
przejął.
-
Dziękuję ci, Severusie, to miło, że na tym świecie wciąż są
dżentelmeni – rzuciła słodko Umbridge i ponownie spojrzała na
drzwi. Tylko dzięki temu nie zauważyła jak Snape obnaża pożółkłe
zęby. Na ustach profesor Sprout zaigrał uśmiech, ale opanowała
się. Umbridge'owe pojęcie o manierach dżentelmenów
najwyraźniej było mocno ograniczone.
-
Dolores, co zamierzasz zrobić? – zapytał Dumbledore z troską.
-
Otworzyć drzwi, Albusie, to oczywiste – rzuciła słodko. –
Severusie, drzwi zostały pokryte jakąś mazią. Wygląda to na
jakiś eliksir. Bo to jest eliksir, nieprawdaż? – zwróciła
się do Snape'a z przesłodzonym uśmiechem. Severus skrzyżował
ramiona na piersi, przybrał najbardziej ponury wyraz twarzy i
wypluł:
-
Nie.
-
Słuchaaam? – zapytała właścicielka różowego swetra,
otwierając szerzej oczy.
-
To. Nie. Jest. Eliksir.
-
Wobec czego co to może być? – zastanowiła się i spojrzała
znacząco na pozostałych.
-
Ekhm, klej – mruknął Severus.
McGonagall
spuściła oczy, żeby ukryć rozbawienie.
-
To nie to samo?
-
Nie – odparło zgodnie grono pedagogiczne.
-
No cóż… - powiedziała Dolores i zrobiła krok do przodu.
Ziuuuum, po raz kolejny pośliznęła się i na własnym tyłku
dojechała już do drzwi, hamując na nich nogami. Drzwi drgnęły i
rozwarły się.
-
Sezamie, otwórz się – mruknął Dumbledore do ucha
Flitwicka, który zacisnął zęby, żeby nie wybuchnąć
śmiechem. Ślizgoni wypadli zza drzwi jak na komendę i zdecydowana
większość zaczęła się przewracać, reszta potykała się o
leżących kolegów oraz profesor Umbridge. Wkrótce
przed wejściem do dormitorium Slytherinu usypał się stosik ciał,
a każde usiłowało odzyskać pozycję pionową.
-
Dolores, wygląda na to, że rozwiązałaś problem – powiedział
wesoło Albus i szeptem zwrócił się do Severusa. – Czy to
oznacza, że za każdym razem drzwi będzie musiała otwierać
profesor Umbridge?
Snape
skinął głową.
-
To może odwróci nieco jej uwagę od… od naszych spraw,
prawda? – uśmiechnął się pod nosem dyrektor. Snape zgrzytnął
zębami i przyjrzał się swoim podopiecznym.
-
No dobra, nie ociągać się! Wstawać i migiem do Wielkiej Sali, i
tak jesteście już spóźnieni… - zaczął Snape, ale
przerwała mu McGonagal.
-
Na przykład piąty rok jest spóźniony na transmutację,
wobec czego odejmuję im dziesięć punktów – rzuciła
znaczące spojrzenie Severusowi i oddaliła się.
-
To było niesprawiedliwe – warknął pod nosem Snape.
Dumbledore
nachylił się nad uchem Severusa.
–
Cóż, ty nie odpuszczasz Gryfonom, ona Ślizgonom –
uśmiechnął się i odmaszerował.
Severus
przypilnował, by jego podopieczni pozbierali się do kupy, po czym
udał się do pracowni eliksirów. Czekali na niego
pierwszoklasiści z Gryfindoru. Ze wszystkich słodyczy zemsta jest
najsłodsza!
Zalepione wejście do dormitorium Ślizgonów okazało się sporym problemem. Według słów Snape'a nie istniał na to żaden sposób jak tylko zwyczajne zdrapanie eliksiru z wejścia. I to dokładnie, bo inaczej nici z efektu. Filch wściekł się, że on nie zamierza tego robić, że od sprzątania są domowe skrzaty, na co Snape stwierdził zimno, że pilnowanie, by puchary rdzewiały nie są jedynym obowiązkiem woźnego. Nolens volens Filch złapał za szpachelkę i, kiedy nikt nie patrzył, drapał zawzięcie w drzwi. Krzywił się przy tym paskudnie i klął w… surowy kamień, jako że odgłos zdrapywania doprowadzał go do szału.
Wieczorem profesor Umbridge została wezwana przed wejście do dormitorium Ślizgonów. Musiała otworzyć drzwi. Było jej to nie na rękę, ale Severus Snape bez emocji poinformował ją, że obawia się, że nauczycielka obrony przed czarną magią będzie musiała otwierać i zamykać drzwi do dormitorium. Nic bowiem nie wskazywało na to, żeby drzwi usłuchały kogokolwiek innego. Dolores uśmiechnęła się słodko, powiedziała, że to żaden kłopot i dotknęła drzwi. Ślizgoni z ulgą weszli do środka.
Tymczasem
w gryfońskim dormitorium bliźniacy Weasley pili kremowe piwo do
spółki z Lee Jordanem i pozostałymi wspólnikami w
zbrodni.
-
No dobra, ale skąd wzięliście przepis? – dopytywał się Ron.
-
A jak myślisz? Założę się, że z gabinetu Snape'a – mruknął
Harry.
-
Pudło, kamracie! Nie samym Snape'm czarodziej żyje, biblioteka to
też niezła kopalnia pomysłów. Wystarczyło się nieco
poświęcić i poszukać. Na przykład w dziale zakazanych ksiąg,
wiesz, tam czasem można znaleźć niezłe…
-
A WIĘC TO WASZA SPRAWKA! – usłyszeli krzyk i cała piątka
zamarła.
Obrócili
się w stronę wejścia. Stała tam rozjuszona Hermiona. Pod wpływem
wzburzenia jej włosy wydały się jeszcze bardziej rozkudłane niż
zwykle, oczy ciskały błyskawice, a palec wycelowany był w ich
stronę.
-
I TY! TY MACZAŁEŚ W TYM PALCE! DOPRAWDY, RONALDZIE WEASLEY, JAK
MOGŁEŚ?!
Ron
skulił się. Wiedział, że od kogoś za to oberwie, ale do licha
ciężkiego, dlaczego akurat od Hermiony?!
-
Hermiona, o co chodzi? – zapytał niewinnie Fred.
-
To wasza sprawka! I wciągnęliście w to prefekta, szubrawcy!
-
Eee tam, przesadzasz, nie opierał się – rzucił beztrosko
rudzielec.
-
Wiedziałeś, co mają zamiar zrobić, ale zamiast odwieźć ich od
tego planu, pomogłeś im! Jesteś prefektem, Ron, dlaczego wiecznie
muszę ci o tym przypominać?! – krzyknęła w stronę Rona.
-
Ej, spokojnie, co? Po pierwsze nie znałem szczegółów,
dowiedziałem się o nich dopiero, jak już się wszystko wydało…
- zaprotestował Prefekt Weasley. – A po drugie co to szkodzi, żeby
Malfoy posiedział nieco w tym swoim dormitorium? Nie będzie nikomu
przeszkadzał!
-
Nie tylko Malfoy tam siedzi, wiesz o tym, Ron! Wszyscy Ślizgoni na
tym ucierpieli!
Bliźniacy
wyszczerzyli się i wznieśli toast.
-
Komu to przeszkadza? – wzruszył ramionami Ron.
Hermiona
ruszyła w jego stronę.
-
Macie to natychmiast odkręcić!!! – krzyknęła.
-
Niby jak? Filch trochę popracuje, nikomu się krzywda nie dzieje.
Strasznie mi przykro, Hermiona – powiedział George z ręką na
sercu, od razu więc było wiadomo, że przykro mu nie jest. – Nie
da się tego odkręcić czarami, trzeba zeskrobać…
-
Powinnam donieść na was!
-
Ale tego nie zrobisz, prawda? – powiedział Ron.
-
Zastanowię się jeszcze! – powiedziała i skierowała się do
dormitorium dla dziewcząt.
-
Jak rany, Ron, pilnuj tej swojej dziewczyny, bo trafisz pod pantofel!
Harry
zakrztusił się piwem i wybałuszył oczy na przyjaciela. Czy jest
coś, o czym nie wiedział?
-
Ona nie jest moją dziewczyną – wymamrotał Ron niewyraźnie.
Lee
Jordan poklepał go po ramieniu.
-
Jasne, Ron. Jasne.
Wszyscy
udali się na spoczynek.
W
sypialni Harry popatrzył uważnie na przyjaciela i zapytał cicho,
żeby nie obudzić pozostałych chłopaków:
-
To prawda, co mówił George?
-
Że niby co? – bąknął Ron, chociaż wiedział dobrze, co miał
na myśli Potter.
-
To o tobie i Hermionie…
-
Zgłupiałeś? Ona ma tego całego Victora Kruma – mruknął Ron
niechętnie.
Więcej
o tym nie rozmawiali.
Następnego
ranka profesor Umbridge wstała dużo wcześniej. Ziewnęła szeroko,
tak szeroko jak jej na to pozwalały jej żabie usta, w miarę szybko
doprowadziła się do ładu i ze zwyczajowym uśmiechem wyszła ze
swojej sypialni. Skierowała się natychmiast do lochów, gdzie
czekał na nią obowiązek otwarcia drzwi.
Przyjrzała
się dobrze kamiennej ścianie. Argus Filch zdrapał już część
tego „kleju" jak to określił Snape. Dolores była pewna, że to
najnormalniejszy eliksir, zaczęła się nawet zastanawiać nad
kompetencjami Snape'a. Wzruszyła ramionami – będzie musiała z
nim o tym poważnie porozmawiać. Dotknęła drzwi, które
rozsunęły się posłusznie. Niektórzy mieszkańcy domu
Slytherin zapewne jeszcze spali, ale nie przejmowała się tym. Kilku
z nich pojawiło się w przejściu i postanowiło popilnować drzwi.
Zostawiła je więc otwarte i odeszła. Przecież to naprawdę żaden
kłopot. Dowcipnisiom, kimkolwiek byli – a Umbridge była pewna, że
dowie się tego – ów kawał się nie udał. Nie, doprawdy,
marny był.
Jeszcze przed południem profesor Umbridge musiała odszczekać swój osąd co do dowcipu. Poprzedniego dnia Ślizgoni byli nieco podejrzliwi wobec drzwi, dlatego nie zbliżali się do własnego dormitorium aż do wieczora, ale już następnego dnia podejrzliwość im przeszła. Kręcili się w tą i z powrotem, a, jak się okazało, wejście zamykało się, jeżeli nikt nie przechodził przez nie przez jakieś pięć minut. Nauczycielka musiała zatem kursować zawzięcie w tę i z powrotem, ilekroć któryś ze Ślizgonów wybierał się po coś do dormitorium. Umbridge robiła to z przyklejonym do ust uśmiechem, ale w duchu musiała przyznać, że zaczynało to być męczące. Hermiona musiała nieco spuścić z tonu – uciążliwe zajęcie dla nielubianej nauczycielki sprawiało jej niemałą satysfakcję. Niemniej nie przestawała co i rusz wypominać Ronowi dręczenia Ślizgonów.
Kilka
dni później Filch był zadowolony. Więcej! Był
przeszczęśliwy! Zeskrobał wszystko! Wejście do dormitorium
Slytherinu chyba nigdy nie było takie czyste, takie lśniące,
takie… ufff, to był wyczyn. Ale nieważne, skończyło się! Mógł
zatem zająć się śledztwem i szukać winnych tego głupiego
dowcipu. Zasugerował już Dumbledore'owi, że ma podejrzenia
względem bliźniaków Weasley, ale dyrektor wybił mu to z
głowy.
-
Na brodę Merlina, Argusie, nie bądź niemądry! Owszem, bliźniacy
są dosyć niesforni, ale tylko dlatego, że rozrabiają, nie
oznacza, że są odpowiedzialni za każdy dowcip w tej szkole. Nie
wątpię, że byliby z tego dumni, ale bez dowodów nie możemy
im niczego zarzucić.
-
Już ja znajdę dowody! – zdenerwował się woźny i wyszedł.
Gdyby
Argus Filch potrafił sprecyzować jak wygląda jego najgorszy
koszmar, z pewnością opisałby go w sposób następujący:
najpierw długi ciemny korytarz ciągnący się aż do lochów,
bohater koszmaru dochodzi do ściany, w której ukryte są
drzwi. I owe drzwi ponownie są pokryte lepką, śmierdzącą mazią,
którą Filch z takim zapamiętaniem zdrapywał przez ostatni
tydzień.
-
O nie… nie… nie nie nie nie nie… NIEEEE!!!
NIEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! – rozległ się wrzask
woźnego.
O
poranku poszedł sprawdzić, czy na pewno wszystko zostało
oczyszczone i powiadomić profesor Umbridge, że już nie musi się
fatygować do otwierania drzwi. Niestety – ktoś ponownie zakitował
przejście. Argus Filch żałował, że czarodziejski słownik
przekleństw jest tak bardzo ograniczony.
-
Niech no dopadnę gówniarza, który to zrobił! Ręka,
noga, mózg na ścianie! Zamorduję! Żywcem obedrę ze skóry!
Ale najpierw każę to wyczyścić na glanc!!! – wrzeszczał idąc
szybkim krokiem do profesor Umbridge. Pani Norris dreptała za nim,
równie wściekła jak jej właściciel.
Draco Malfoy przypiął do piersi wypolerowaną na błysk odznakę prefekta i ruszył do wyjścia. Ponownie zastał chaos we wspólnym pokoju. Jeśli dobrze pamiętał – a szczycił się całkiem niezłą pamięcią – Filch poprzedniego wieczoru skończył zeskrobywać maź z wejścia. Ze znużeniem przecisnął się do przejścia, bez ceregieli odepchnął jakąś drugoklasistkę i dotknął drzwi.
-
Jak to pomalowane na nowo?! – krzyknęła Dolores, wysłuchawszy
wieści Argusa. – Chyba żartujesz?!
Wyszła
ze swojego gabinetu tak szybko, na ile pozwalały jej na to krótkie
nogi. Niczym wicher… nie, nie wicher, nie przeceniajmy możliwości
Dolores Jane Umbridge…
Małymi,
szybkimi kroczkami dotarła pod wejście do dormitorium, które
w tym właśnie momencie się otworzyło. Wyłonił się zza niego
Draco Malfoy.
-
Panie Filch! – uśmiechnęła się szeroko do woźnego, który
przybiegł tuż za nią i teraz gapił się na otwarte drzwi jak
cielę na malowane wrota. – Panie Filch, czy mogę spytać,
dlaczego zajmuje pan mój cenny czas? – jej usta rozciągnęły
się w jeszcze szerszym uśmiechu. – Przecież drzwi się otwierają
bez problemów, uczniowie właśnie wychodzą – kontynuowała
obserwując sznureczek podążających w stronę Wielkiej Sali
Ślizgonów.
-
Proszę powąchać, czuje pani? Czuje? – powiedział nerwowo woźny.
-
Nie zamierzam niczego tutaj wąchać, panie Filch! – jej uśmiech
nie zmniejszył się nawet o milimetr, ale spojrzenie żabich oczu
wyrażało wściekłość. – Życzę panu miłego dnia! – rzuciła
i odeszła.
Woźny
przez chwilę patrzył za nią to otwierając usta, to je zamykając.
Ślizgoni spoglądali na woźnego z dezaprobatą i mijali, komentując
zajście ściszonymi głosami.
W
czasie popołudniowego posiłku Dolores Umbridge przechyliła się
nad stołem profesorskim i konspiracyjnym szeptem, bacząc, by
wszyscy nauczyciele słyszeli, zwróciła się do Mistrza
Eliksirów:
-
Severusie, co byś powiedział na filiżankę herbaty w moim
gabinecie?
Snape
zamarł na moment, po czym łypnął wilczym okiem na nauczycielkę
obrony przed czarną magią. Nie zrażona owym spojrzeniem Dolores
kontynuowała:
-
O piątej po południu, muszę z tobą poważnie porozmawiać… -
powiedziała znacząco i odeszła od stołu.
Snape
stracił apetyt. „Herbatka" z tą babą! To nie wróżyło
niczego dobrego.
Kwadrans
po godzinie piątej Severus uznał, że wystarczająco zdenerwował
już nauczycielkę obrony, wobec tego mógł w końcu pójść
na ową podejrzaną „herbatkę". Nie robiąc najmniejszego nawet
hałasu wyszedł ze swoich kwater i cichym krokiem podążył
korytarzem w stronę gabinetu Dolores Jane. Po drodze minął wejście
do dormitorium Ślizgonów, z którego, wściekły jak
siedem nieszczęść, Filch mozolnie zdrapywał nową warstwę
kleistej substancji. Snape zacisnął zęby. Jakiś nędzny błazen
tym razem wymyślił sobie, że drzwi otwierać będzie Malfoy.
Cholera jasna! Snape przez chwilę podejrzewał Irytka, ale Krwawy
Baron zapewnił go o dwóch rzeczach – po pierwsze, że
Irytek tego nie zrobił. Po drugie zaś, że duchy nie ważą
eliksirów. Bo nie. Wobec tego pozostawali bliźniacy Weasley,
ale nie było dowodów.
Odłożył
rozważania na później. Właśnie stał przed drzwiami
Wielkiego Inkwizytora Hogwartu. Bezceremonialnie wszedł do gabinetu,
nie troszcząc się nawet o pukanie.
-
Severusie, jesteś spóźniony…
-
Coś mnie zatrzymało – skłamał gładko. – Jest mi niewymownie
wręcz przykro – syknął. Umbridge nie zwróciła na to
uwagi, zaproponowała mu krzesło, po czym postawiła przed nim
filiżankę parującej herbaty.
-
Proszę… - powiedziała z uprzejmym, szerokim uśmiechem i wbiła
wzrok w Snape'a. Severus z góry wiedział, że dopóki
nie napije się tej herbaty rozmowa w ogóle się nie zacznie.
A to oznaczało, że…
Upił
łyka. Nawet się nie skrzywił, spodziewał się, że między liśćmi
herbaty będzie pływało fałszywe veritaserum.
-
Chciałabyś o czymś porozmawiać, Dolores? – zapytał
beznamiętnym tonem.
-
Czym się zajmujesz, Severusie? – rzuciła niby od niechcenia.
Snape w pierwszym momencie miał ochotę zapytać, czy ją pamięć
zawodzi, nie wie co się dzieje wokół niej albo czy nie ma
wrażenia, że ściany są zbyt blisko, ale ugryzł się w język.
Musiał udawać, że veritaserum działa bez zastrzeżeń.
-
Uczę w Hogwarcie, przecież wiesz – popatrzył na nią, nie
zdradzając żadnych emocji. Sprawdzała go, cholera jedna…
-
Tylko to?
-
Tylko to – odparł najpotulniej jak potrafił.
Umbridge
przez chwilę wpatrywała się w niego intensywnie.
-
Nie pijesz herbaty, Dolores? – zapytał. Miał zamiar powiedzieć
to tonem niewinnym, ale mu nie wyszło. Umbridge nie zdradzała się
jednak z tym, czy zdała sobie sprawę z zaczepności Snape'a.
-
Och, tak, oczywiście – powiedziała i pospiesznie łyknęła
napoju ze swojej filiżanki. Efekt tego był taki, że nieelegancko
poczerwieniała i rozkaszlała się na dobre. Snape wstał i zaczął
ją klepać po plecach, odrobinę mocniej, niż powinien.
-
Dzię…khuję ci… ehe… Sev…heru…hie – wycharczała
Umbridge, kiedy wreszcie odzyskała jaką taką zdolność mówienia.
-
Wszystko w porządku? – zapytał obojętnym tonem.
-
Tak, tak… gdzie to byliśmy? Aha! Chciałam zapytać, co wiesz o
tym eliksirze na wejściu do dormitorium.
-
To jest klej – powiedział akcentując każdą sylabę.
-
Niemożliwe – Dolores uśmiechnęła się szeroko. – To z
pewnością eliksir.
Severus
potrząsnął głową.
-
Klej – mruknął ze złością.
-
Zastanawia mnie, jakim sposobem zdobyłeś tytuł Mistrza Eliksirów.
Severus
ponownie ugryzł się w język. Doszedł do wniosku, że
stwierdzenie, że urwał sobie ów tytuł z drzewa mogłoby mu
zaszkodzić.
-
Zapewniam cię, że nie jest łatwo go zdobyć. Testy są bardzo
trudne – rzucił jej wymowne spojrzenie – NIEWIELU je zdaje.
-
Jestem tego pewna – odparła Dolores i spokojnie zaczęła pić
herbatę. Jej żabie oczy obserwowały Mistrza znad filiżanki.
-
Z przyjemnością bym jeszcze posiedział, ale obowiązki wzywają.
Mam dzisiaj szlaban do przypilnowania.
-
O, doprawdy? Kto dzisiaj narozrabiał na eliksirach? – zapytała z
uśmiechem, który nie krył dziwnej satysfakcji.
-
Jak to kto? Longbottom, jak zwykle – warknął Snape i
bezszelestnie wyszedł z gabinetu.
W
tym samym czasie, kiedy Severus pił herbatę…
-
Tak między nami mówiąc, po co wam ten śluz? – zapytał
Hagrid, kiedy bliźniacy Weasley zastukali do jego drzwi. Od pewnego
czasu regularnie zgłaszali się po ślimaczy śluz i gajowy zaczynał
się martwić, czy dowcipnisie nie kombinują czegoś niedobrego.
-
Wieeeesz, takie tam… podciągamy się z eliksirów, żeby
Snape nie wpadł w depresję, że nie potrafi uczyć… - Fred
mrugnął do George'a. To była marna wymówka, nikt przy
zdrowych zmysłach nie martwiłby się o depresję Mistrza Eliksirów.
Raz, że każdemu było obojętne czy Severus Snape jest zdolny do
uczuć, a dwa, że facet był nie do zdarcia i coś tak subtelnego
jak depresja wyraźnie nie mieściło się w spisie pojęć
nauczyciela.
-
Po pirsze ni podoba mi się to – rzekł Hagrid stanowczo. – Po
drugie psor Snape się niepokoi, że to wy wykręciliście ten numer
z wejściem…
-
Ej, każdy powinien mieć jakieś hobby! – zaprotestował George,
ale Fred dał mu szybkiego kuksańca i powiedział z uśmiechem:
-
Posłuchaj, Hagridze, ty lubisz dziwne zwierzaki, my widzimy w
eliksirach naszą świetlaną przyszłość.
-
To wy odstawiliście „ślizgoński numer", jak bum cyk-cyk!
-
My?! Skądże! – odezwali się zgodnie bliźniacy przybierając
niewinne miny. – Mamy wielu przyjaciół w Slytherinie! Czy
sądzisz, że zrobilibyśmy takie świństwo naszym przyjaciołom? –
zapytał Fred i popatrzył na Hagrida takim wzrokiem, że nawet
święty Franciszek poczułby się pod tym spojrzeniem skończonym
łajdakiem.
-
No nie wim… jestem pewny, że maczaliście w tym palce… - mruknął
niepewnie Hagrid.
-
Hagrid… naprawdę… czujemy się urażeni – „aniołek"
George spuścił głowę i zrobił smutną minę. Hagrid machnął
ręką.
-
No już, już, praszam, nie chciałem…
-
Wiedziałem, że zrozumiesz – powiedział George i uśmiechnął
się dzielnie.
Po
chwili bliźniacy odmaszerowali z podwójną porcją śluzu –
Hagrida ruszyło sumienie.
Drap,
drap, drap…
Nawet
zaczynało mu się to podobać. Filch drapał szpachelką zawzięcie,
a w myślach układał sobie plan zemsty. Kiedy już złapie tego
drania… kiedy już go nabije na pal… albo nie! Najpierw przekręci
go przez maszynkę do mielenia mięsa! Potem posoli, ugotuje,
poskleja i dopiero wtedy nabije go na pal! Tak, to dobry plan!
Co
on będzie robił, kiedy zdrapywanie się skończy?! Nagle włóczenie
po korytarzach wydawało mu się nudne. W przerwie między
drapnięciami uderzył się w czoło.
-
Zaczynasz bredzić, Argusie… - mruknął pod nosem.
-
Filch, gadanie do samego siebie to przejaw choroby psychicznej –
rzucił Snape, który właśnie wracał z herbatki u profesor
Umbridge.
Filch
podskoczył, co było dosyć niemądre, zważywszy, że stał na
drabinie. Woźny z wielkim hukiem zleciał na ziemię.
-
Uważaj – rzekł Snape, nie oglądając się za siebie i zniknął
za zakrętem.
-
Ciebie też nabiję na pal – syknął pod nosem zły (i obolały)
woźny.
-
Słyszałem! – brzmiała odpowiedź.
Draconowi
znudziło się to. Plama na honorze! Jego pozycja społeczna, duma,
ego oraz inne takie cierpiały. Chciało mu się wyć z wściekłości.
Sprowadzony do pozycji odźwiernego! Nawet skrzaty w jego domu nie
musiały tego robić! Co by sobie o nim ojciec pomyślał? A matka?!
A PRZODKOWIE UWIECZNIENI NA PORTRETACH?!!! Malfoy wolał nie myśleć,
co by się stało, gdyby obrazy w jego domu dowiedziały się, że
potomek znakomitego czarodziejskiego rodu otwiera i zamyka drzwi.
Dobre i to, że kazał się Ślizgonom grupowo umawiać na odwiedziny
w dormitorium. Męczyło go to. To była stanowczo zbyt ciężka
praca! Już teraz miał bąble na swoich delikatnych, bladych
dłoniach od ciągłego dotykania drzwi. Drzwi, które ciągle
jeszcze były pokryte tym… tym czymś! Czy ten zapyzialy charłak
Filch nie mógłby się pośpieszyć?!
Zaklął
w duchu krótko acz siarczyście i po raz kolejny z niesmakiem
otworzył drzwi dormitorium.
W
swoich kwaterach Severus Snape nalał sobie szklaneczkę ognistej
whiskey i patrząc w kominek pociągał łyk za łykiem. Wkurzała go
ta cała sytuacja. W myślach sortował wszystkie wiadomości o
eliksirach jakie posiadał.
-
Tego jest od cholery i trochę… - mruknął (nie bez dumy) i wypił
whiskey do dna. Odstawił szklankę na stolik i udał się do swojej
prywatnej biblioteki.
Pomieszczenie
było niewielkie, ale Severus nie potrzebował większego. Wychodził
bowiem z założenia, że jeśli nawet coś wyleciałoby mu z głowy
(w co wątpił), to z pewnością wszystkie te drobiazgi pomieściłyby
się w małym pokoiku.
-
Accio „Wywary oleiste" – powiedział wyraźnie i w jego ręku
natychmiast znalazła się czerwona książeczka. Przewertował kilka
kartek i odrzucił książkę.
-
Accio „Eliksiry przez wieki"
Czarna
książka była w idealnym stanie. Prawie nigdy nie używana, ale
Severus trzymał ją ze względów sentymentalnych. To był
jeden z niewielu prezentów jakie dostał w życiu. I wcale nie
pochodził od Dumbledore'a. Pogładził okładkę, jakby czarując
ją, by znalazły się w niej interesujące go informacje. Niestety –
mimo czułego gestu książka nie pokazała mu niczego konkretnego.
Severus
skrzyżował ramiona i obrzucił regał oskarżycielskim spojrzeniem.
-
Jesteście bezużyteczne! – warknął i zamierzał się oddalić,
kiedy nagle coś mu zaświtało w głowie.
-
Accio „Trwałe szkody zwariowanych warzycieli" – wyszeptał i
ogromna, ciemnozielona księga wylądowała w jego dłoniach.
Otworzył ją mniej więcej na środku i przebiegł wzrokiem po
tekście. „Pod koniec warzenia eliksir powinien przybrać kolor
miętowy i nie wydzielać żadnego zapachu. Po jego zażyciu skóra
przybiera kolor zgniłozielony, następnie gwałtownie czerwienieje.
Efekt utrzymuje się przez około tydzień." Severus uśmiechnął
się do siebie – przypomniał sobie, jak kiedyś przygotował ten
sympatyczny eliksirek dla Petera Pettigrew i wlał mu go do soku
dyniowego. Glizdogon przestał być taki blady.
Przekartkował
książkę. Jest! „Permanentna blokada"! Długim szczupłym
palcem przejechał po składzie i procesie warzenia. Zatrzymał się
przy opisie działania eliksiru.
-
O nie… Nie pozwolę ci na to, szczeniaku jeden!
…kimkolwiek
ów szczeniak by nie był.
Severus
odłożył książkę i wybiegł z biblioteki.
Kilka
dni później.
-
George, ile jeszcze zostało tego eliksiru do zdrapania?
-
Niewiele. Filch dochodzi do wprawy – mruknął jeden z bliźniaków
Weasley. – Ale nie martwmy się na zapas, Fred. Jeszcze jedno
smarowanko i nikt się nie dodrapie.
-
Co masz na myśli, George?! – bliźniacy obrócili się w
stronę Hermiony Granger.
-
O, cześć Hermiona! – powiedział wesoło Fred.
-
Przestańcie już z tym klejeniem! Czy wiecie, że jeżeli
posmarujecie drzwi po raz trzeci…
-
…to drzwi zostaną zablokowane – dokończył za nią George. - na
wieki wieków...
-
…amen – dodał Fred.
-
I co? Ślizgoni tam mają umrzeć?
-
Nieee, mają przecież okna, mogą wyjść – zaprotestowali
bliźniacy.
-
Pomijam kwestię wciągania w to prefekta Gryffindoru i Harry'ego!
– zawołała dziewczyna. – Pomyśleliście o tym, że ten wasz
dowcip to czyste okrucieństwo?
-
Więc Malfoy świetnie się bawi, on lubi „czyste okrucieństwo"
– odparł Fred.
-
Macie natychmiast przestać! Inaczej dowie się o tym McGonagall! I
Dumbledore!
-
Jasne, Hermiona, sabotuj własny dom, powodzenia. A gdybyś
zapomniała, ta przerośnięta ropucha w różowym sweterku,
sama wiesz kto, też powinna się o tym dowiedzieć – prychnął
George i odmaszerował. Fred podążył za nim. Hermiona ze złością
rzuciła torbę na podłogę i usiadła w fotelu przy kominku. W
pokoju wspólnym Gryffindoru zaległa cisza.
Niewyspany, zupełnie zmęczony Severus Snape ziewnął szeroko. Kolejna bezsenna noc. Od jakiegoś czasu jego zegar biologiczny zupełnie się rozregulował. Nie spał w nocy, bo ukryty czatował pod wejściem do dormitorium, nadrabiał popołudniowymi drzemkami, ale nie rekompensowało mu to całkowicie wypoczynku. Stracił apetyt, ale zaciskał zęby z całej siły. Nie spocznie dopóki nie dopadnie drania, który eksperymentuje na drzwiach Slytherinu!!!
-
Mam nadzieję, że tempteratura nie spadła za mocno – szepnął
Fred. George ściskał w rękach kociołek ze świeżo przygotowaną,
śmierdzącą mazią.
-
Nie sądzę, utrzymywaliśmy odpowiednią temperaturę, nie powinna
gwałtownie opaść.
Bliźniacy
wraz z Lee Jordanem na paluszkach skradali się w kierunku wejścia
Slytherinu. Za nimi wędrował wystraszony prefekt Gryfonów w
osobie Ronalda Weasleya. Harry odmówił udziału w wyprawie,
zresztą bliźniacy nie naciskali widząc stertę pergaminu, jaką
zasypany był Potter. Stosik Rona był podobnego wzrostu, ale Weasley
wolał zalepiać drzwi niż pisać pracę domową z eliksirów.
Poza tym miał nadzieję, że kłopoty Ślizgonów sprawią, że
Snape zapomni o bożym świecie i będzie się martwił tylko o
swoich podopiecznych. Spocił się jak mysz i w duchu pytał siebie
dosyć natarczywie dlaczego nie pożyczył od Harry'ego peleryny
niewidki.
Chłopcy
zbliżyli się do wejścia do dormitorium Slytherinu. Fred wyciągnął
pędzel, Lee i Ron swoje różdżki.
-
Wingardium lev… - nie dokończyli, bowiem chłodne ręce Mistrza
Eliksirów chwyciły ich za uszy.
-
A mam was, bobaski! – syknął Severus Snape do winowajców.
Bliźniacy rzucili się do ucieczki, ale i tak było już za późno.
Cała sprawa się wydała.
Harry
wyjrzał zza obrazu Grubej Damy. Niecierpliwość nie pozwoliła mu
na pozostanie w dormitorium, korciło go wręcz, żeby udać się pod
wejście do domu Slytherinu. Korytarz był ciemny. Jego ucho
wychwyciło kroki czterech postaci. Potter zacierał ręce - to
oznaczało, że Weasley'owie w towarzystwie Jordana wracają z akcji.
Po chwili całkiem blisko niego pojawiła się znajoma twarz Rona. Ku
zdziwieniu Harry'ego nie była zbyt radosna.
-
Ron, jak poszło?
Ron
machnął ręką, żeby Harry się schował, ale było już za późno.
-
Jak poszło: co, panie Potter? - Harry usłyszał charakterystyczny
syk. Jęknął w duchu. Z ciemności wyłonił się Snape.
-
Jak poszło: co, panie Potter? - powtórzył Mistrz Eliksirów.
- Czy ma pan na myśli smarowanie drzwi moich podopiecznych
Permanentną Blokadą? Co pan o tym wie, panie Potter? - warknął.
Według
wszelkiego prawdopodobieństwa cała czwórka właśnie udawała
się do gabinetu McGonagall. Gniew wziął górę nad Potterem.
To nie fair, żeby tylko oni mieli płacić za ten wybryk. On też
przecież w tym uczestniczył! Poczucie sprawiedliwości, wspólnota
koleżeńska i lwie serce zawrzały zgodnie w duszy Harry'ego
Pottera. Krótko mówiąc - pozwolił, by wypłynęła z
niego cała gryfońska głupota.
-
Bardzo wiele. Na przykład osobiście pilnowałem, żeby te całe
drzwi zostały dokładnie wysmarowane! - prychnął.
Mistrz
Eliksirów wbił w niego wzrok i wskazał na schody. Potter
posłusznie podreptał z kolegami.
Severus
Snape stał niewzruszenie za piątką winowajców i z
nieprzeniknioną miną obserwował awanturę, jaką urządziła im
McGonagall.
-
A WIĘC TO WY!!! – krzyczała stojąc naprzeciw odpowiedzialnych za
„ślizgoński numer" dowcipnisiów. Harry, Ron, Lee, George
i Fred stali wyprostowani i usiłowali mężnie znieść gniew
nauczycielki transmutacji. A trzeba przyznać, że Minerva McGonagall
rzucająca groźne spojrzenia i krzycząca ile sil w plucach,
stanowiła przerażający widok. Być może walka gołymi rękami ze
smokami byłaby czymś o wiele łatwiejszym do zniesienia.
-
DLACZEGO?! CO WAS DO TEGO PODKUSIŁO?!
Cała
piątka milczała. Nie było sensu się tłumaczyć.
-
I DO TEGO PREFEKT!!! – krzyknęła McGonagall wycelowując długim
palcem w Rona Weasleya. Chłopak przymknął oczy i przełknął
ślinę. Święci pańscy, czemu nie posłuchał Hermiony?
-
Moi drodzy… - sapnęła McGonagall. – Macie szlabany. Przez cały
miesiąc. Wszyscy! Z profesorem Snape'm! I Gryffindor traci przez
was osiemdziesiąt punktów! A teraz wszyscy marsz do pana
Filcha po szpachelki i zedrzecie resztki mazi do czysta! Jasne?!
Winowajcy,
a za nimi Snape, w ciszy wyszli z gabinetu.
Severus
uznał, że jego rola została wykonana, tak więc bez słowa odszedł
od piątki Gryfonów. George zwrócił uwagę na dziwną
minę nauczyciela.
-
George, myślisz, że warto było? – zastanowił się Fred w drodze
po szpachelki.
-
Pewnie, że warto! – odparł George z bohaterską miną.
-
To chyba pierwszy wasz numer, który wam nie wypalił –
bąknął Potter. Bliźniacy spojrzeli na niego z szelmowskimi
minami.
-
Tak myślisz? – zapytał George.
-
A może nie? Jeśli dobrze pamiętam chcieliście się odegrać na
Malfoyu i Umbridge, a tu nic!
-
I tu się właśnie mylisz, Harry – odparł Fred z przekonaniem. –
Po pierwsze malfoyowe ego ucierpiało, kiedy musiał otwierać drzwi.
Zapewniam cię, to nie jest skomplikowany typ, łatwo wybadać, co go
wpieni. A po drugie…
Harry
uniół brwi.
-
No? – ponaglił Weasley'a.
-
Nie wiem, czy zwróciłeś uwagę na minę Snape'a jak
odchodził w swoją stronę.
-
Nie rozumiem – przyznał Potter.
-
Wierz mi, Harry, może i nasz plan nie potoczył się dokładnie tak
jak sobie to wymyśliliśmy, ale nie szkodzi. Ta baba Umbridge
jeszcze cienko zaśpiewa, gwarantuję ci.
-
Masz rację – mruknął Fred i uśmiechnął się do swoich myśli.
Lee
przybrał dziarską minę. Ron milczał, Harry też się więcej nie
odezwał. Wszyscy pomaszerowali do Filcha, a potem ruszyli w kierunku
lochów wykonać swoje zadanie.
Kiedy
drzwi gabinetu zamknęły się za dowcipnisiami i za profesorem
Snape'm, McGonagall usiadła przy biurku i przez jakiś czas
starała się uspokoić. Po chwili parsknęła krótkim
śmiechem, ale natychmiast się pohamowała. Nie wypadało… nie,
nie, nie, Minerva McGonagall nie będzie się śmiała z niczego! Ani
z miny Umbridge, kiedy zorientowała się, że musi otwierać i
zamykać drzwi wejściowe do kwater Ślizgonów. Ani z
wściekłego Snape'a. Nie będzie przecież śmiać się z głupiego
dowcipu kilku uczniów! Przecież wcale nie był śmieszny!
…nie
był?
Albus
Dumbledore w kominku usłyszał czyjś zdrowy wybuch śmiechu. W
oczach zamigotały mu wesolutkie istkierki. Roześmiana McGonagall!
To dopiero musiał być widok!
W
jakiś czas później charakterystyczna wysoka ciemna figura
stała przed gabinetem profesor Umbridge. Nauczycielka obrony przed
czarną magią właśnie udała się na lunch. Postać ta (jak
najbardziej parająca się czarami) rozejrzała się wokół.
Nikogo nie było. Czarodziej wyciągnął spod płaszcza kociołek ze
śmierdzącą lepką mazią i zamaczał w nim pędzel. Dokładnie
wysmarował całe drzwi, wyciągnął różdżkę i syknął ze
złośliwą satysfakcją:
-
Pani Norris.
Severus
Snape oddalił się pospiesznie z miejsca przestępstwa. Cóż,
Mistrz Eliksirów potrafił docenić pomysłowość bliźniaków
Weasley. Na nieszczęscie profesor Umbridge – posiadał też
utajone poczucie humoru.
KONIEC.
