A/N: Diviso Mentis, to historia o niechętnej współpracy różnych na pierwszy rzut oka, a w rzeczywistości bratnich dusz. Współpraca zamienia się w mentorstwo, niespodziewaną przyjaźń, a w ostateczności w głębsze uczucie. Dwójka bohaterów musi zmierzyć się z przeciwnościami losu oraz konsekwencjami wojny, która niesie ze sobą wiele cierpienia i poświęceń.

Opowiadanie będzie zgodne z kanonem do wydarzeń, mających miejsce na wieży rozjarzonej błyskawicami.

Ostrzeżenia: Opowiadanie jest skierowane wyłącznie dla czytelników pełnoletnich z uwagi na wulgarny język, sceny natury erotycznej, przemoc oraz prawdopodobne opisy tortur.

Życzę przyjemnego czytania.

MissKnow_It_All


Świat Harry'ego Pottera oraz postacie stworzone przez J.K. Rowling nie należą do mnie.

Jednocześnie zabraniam kopiowania i udostępniania opowiadania bez mojej wyraźniej zgody.

Jestem autorką tego opowiadania.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

WIĘZIEŃ


— Ron — wysyczała groźnie, gdy głośne sapanie chłopca uniemożliwiło jej posłuchanie rozmowy, która rozwinęła się za szczelnie zamkniętymi drzwiami. — Czy mógłbyś uspokoić swój oddech lub poczekać w innym miejscu? — Zacisnęła usta w wąską linię, mierząc chłopca sfrustrowanym spojrzeniem. — Zdam ci relację, jeśli czegoś się dowiem.

Ron oblizał spierzchnięte wargi i skierował zdezorientowane oczy na twarz Hermiony, marszcząc rdzawe brwi w zmieszaniu.

— Oddycham normalnie. — Wzruszył ramionami. — Jesteś przewrażliwiona. — Odgarnął rude włosy z oczu i przycisnął ucho do powierzchni drewna. — Słuchaj, zamiast paplać.

— Bardzo bym chciała, Ronaldzie — warknęła.

Hermiona odszukała wzrokiem oczy Harry'ego, które łypały posępnym spojrzeniem na drzwi, będące powodem zamieszania między jego przyjaciółmi. Czarownica spojrzała na przyjaciela błagalnym wzrokiem, a łaskawy wybawca przewrócił oczyma i chwycił Rona pod ramię.

— Chodź — szepnął ledwo słyszalnie Harry, aby nie rozzłościć dziewczyny, która usiłowała w dalszym ciągu wyłapać najmniejszy szept rozmówców za drzwiami. — Hermiona dowie się wszystkiego bez naszej pomocy.

Gdy kroki chłopców ucichły na skrzypiących schodach, Hermiona odetchnęła z ulgą i przyłożyła ucho do szorstkiego drewna. Wyobraziła sobie minę Szalonookiego, gdyby dowiedział się, że podczas jego misji w terenie, członkowie Zakonu Feniksa zapomnieli zabezpieczyć drzwi zaklęciami antypodsłuchowymi. Wzdrygnęła się na wizję pokiereszowanej twarzy, wykrzywionej w grymasie pogardy.

Przez chwilę poczuła przypływ satysfakcji w związku ze swoją przebiegłością, jednak jej uśmiech zmalał niemal natychmiast. Sytuacja w której obecnie się znajdowali nie powinna wzbudzać w niej pozytywnych emocji. Od kilku dni siedzieli w zamknięciu na Grimmauld Place, odcięci od wszelakich informacji związanych z działaniem ruchu oporu..

Zamknęła oczy, aby wyostrzyć słuch.

— To skandal! — warknął donośny głos pani Weasley, a Hermiona momentalnie pożałowała zbliżenia się do drzwi. Ten krzyk, najprawdopodobniej zostałby usłyszany w piwnicy.

— Ciszej, Molly — powiedział zaniepokojony mąż kobiety. — Krzykiem nic nie wskórasz, trzeba to załatwić honorowo.

— Honorowo? — zapytała oburzona kobieta. Rozległ się huk przypominający uderzenie pięścią w blat stołu. — Zamordował go z zimną krwią! Zasługuje na ten sam los!

— Nie do nas należy decyzja. Nie wiemy czy rzeczywiście, to zrobił — powiedział trzeci głos uspokajającym tonem. — Może istnieje logiczne wyjaśnienie wydarzeń, które miały miejsce w Hogwarcie. On mu za...

— Co ty pleciesz, Remusie? — przerwała Pani Weasley. Brzmiała, jakby znajdowała się na skraju załamania. — Zaufał mu?! To absurd! Nie mamy innego wyjścia! Co zrobimy, gdy uda mu się uciec lub ktoś go uwolni? — Roztrzęsiony głos Molly załamał się na końcu wypowiedzi. — W tym domu są dzieci! Jeśli się uwolni, przyprowadzi śmierciożerców!

— Przestań traktować młodych protekcjonalnie. — Tubalny głos Kingsleya niósł się po pokoju i odbijał od drzwi, gdzie po drugiej stronie czujne ucho czarownicy wchłaniało każdą informację. — Harry, doświadczył gorszych i bardziej niebezpiecznych incydentów, niż my wszyscy razem wzięci. — Zamilkł, a czarownica za drzwiami uśmiechnęła się smutno na wspomnienie wydarzeń z życia jej wieloletniego przyjaciela. Chwila ciszy przeciągała się. Hermiona błagała wszystkie bóstwa, aby był to skutek refleksji czarodziejów, a nie zaklęć wyciszających. — Pamiętacie co działo się w Departamencie Tajemnic zeszłego lata? — zapytał Kingsley, a zdenerwowana dziewczyna odetchnęła z ulgą w chłodną powierzchnie drzwi. — Garstka dzieciaków przeciw najwierniejszym śmierciożercom.

— To nie czas na wspominki, Shacklebolt — głos Minerwy McGonagall spowodował uścisk w trzewiach Hermiony. Nigdy nie słyszała takiej rezygnacji w zwykle surowym tonie profesor transmutacji. — Nie mogliśmy wiedzieć — powtarzała, jak mantrę. — On zawsze mu ufał, zawsze go bronił, z-za-awsze zapewniał, że ma niezaprzeczalny dowód na jego oddanie, ja... — urwała z panicznym wdechem i zaniosła się cichym szlochem.

— Nie mogliśmy wiedzieć — powtórzył posępnie Remus. — Nikt z nas.

— Co z Ministerstwem? Co z Azkabanem? — szepnął męski, nieco przestraszony głos.

— Nie bądź niemądry, Dedalusie — wyrzuciła z siebie Molly, a Hermiona odskoczyła od drzwi gwałtownie, gdy rozległ się stukot czyichś obcasów. Na szczęście fałszywy alarm nie trwał długo, więc ponownie przycisnęła ucho do drewna, słysząc końcówkę wypowiedzi Molly. — ... poza tym, dementorzy się zbuntowali.

— Jakie rozwiązanie nam pozostaje? — zapytał zaniepokojony Artur Weasley. — Przecież nie możemy trzymać go w tym domu, czyż nie?

Cisza.

Hermiona zmarszczyła brwi i zagryzła wargę w skupieniu. Spodziewała się zgodnego zaprzeczenia ze strony reszty Zakonu, jednak to stanowczy głos Minerwy McGonagall przerwał panujące milczenie.

— Możemy i będziemy. — Młoda czarownica mogła zobaczyć oczyma wyobraźni stanowczy upór z jakim jej profesor transmutacji głosiła swoje racje, mimo roztrzęsionego stanu. — Zostanie w tym domu pod kluczem i najsilniejszymi zaklęciami, które razem z Filiusem nałożymy na celę. Nie będzie miał dostępu do żadnych informacji. Jeśli będzie spraw...

— Zdajesz sobie sprawę z zagrożenia? — wtrąciła w pół słowa oburzona Molly Weasley. — To morderca, Minerwo! Przebiegły, niebezpieczny śmierciożerca, a ty chcesz go zamknąć w domu pełnym nastolatków? To jest niepoważne! Chcecie ich skazać na obcowanie z...

Reszta zdania została stłumiona przez spanikowany wrzask Hermiony, gdy ktoś szarpnął za jej szczupłe ramię. Przerażony wzrok czarownicy odnalazł niebieskie oko, które skupiło się na jej twarzy, po czym zniknęło ukazując jedynie białko magicznej protezy. Drugie, czarne, paciorkowate oko zerkało podejrzliwie na twarz zdenerwowanej dziewczyny.

— Granger — warknął Szalonooki Moody i wykrzywił wagi w agresywnym grymasie. — Postradałaś resztki zdrowego rozsądku? — Sztuczne oko skierowało uwagę na drzwi, a na twarzy czarodzieja pojawił się wyraz frustracji. — Podsłuchujemy, tak? — zapytał, unosząc cienkie, pokiereszowane wargi w kwaśnym uśmiechu.

— J-ja tylko... — wyjąkała i syknęła z bólu, gdy uścisk na jej ramieniu zmienił się z mocnego w żelazny.

— T-ty tylko, co? — naśladował jej wystraszony ton i prychnął z niesmakiem. — Młodzież...— Pokręcił głową, a jego uścisk zelżał. — ... lekkomyślna, ciekawska... — spojrzał w jej oczy pytająco. — Wiesz do czego prowadzi lekkomyślność? — Jej rozchylone usta nie wydały żadnego dźwięku. Łapała hausty powietrza i czekała na reprymendę. — Nie wiesz? — zapytał z udawanym zaskoczeniem i pokręcił ponownie głową na jej rozgorączkowany stan. — Do śmierci, Granger. — Przywołał jej różdżkę, która leżała porzucona na ziemi i wcisnął kawałek drewna w jej trzęsącą się dłoń. Nawet nie zakodowała utraty jedynego narzędzia obrony. — I lepiej, żebyś o tym pamietała. Stała czujność! — warknął głośno i zamaszyście otworzył drzwi do pokoju narad, wpychając ją przed sobą do wnętrza pomieszczenia.

Stan Hermiony nie pozwalał na humorystyczne porównania do mugolskich legend arturiańskich, jednak w swojej trzeźwo myślącej głowie na pewno przywołałoby obraz Rycerzy Okrągłego Stołu. Członkowie Zakonu, zasiadający przy równie okrągłym stole, wyglądali na prawdziwych strategów, szykujących się do planowania bitwy.

Remus Lupin miał buntowniczy wyraz twarzy, co w normalnych okolicznościach byłoby dla niego niepodobne i obejmował Nimfadorę Tonks w pocieszycielkim geście. Włosy czarownicy, znajdującej się w ramionach wilkołaka, miały szarawy odcień, a jej cera zbladła o kilka tonów. Jedyną stojącą osobą była Molly Weasley, która gromiła wzrokiem Minerwę McGonagall i zaciskała pięści po bokach ciała. Profesor transmutacji patrzyła zdeterminowanym wzrokiem we wściekłą twarz rudej czarownicy i stukała krótkimi paznokciami o blat stołu. Artur Weasley miał ugodowy, smutny uśmiech na ustach, najwyraźniej próbując uspokoić walczące lwice. Kingsley Shacklebolt rozmasowywał bolące skronie, a jego fioletowe nakrycie głowy zsunęło się odrobinę ze swojego zwyczajowego miejsca. Dedalus Diggle, mały czarodziej w szatach w kolorze fuksji, stukał niecierpliwie obcasem w drewnianą podłogę. Jego pomarszczona od starości twarz odwracała się na boki co kilka sekund w poszukiwaniu punktu zaczepienia lub możliwości ucieczki. Pozostali członkowie Zakonu siedzieli, jak spetryfikowani na swoich miejscach, przyglądając się reszcie towarzystwa z niepokojem. Nawet brat Dumbledore'a, Aberforth, był obecny na spotkaniu, marszcząc nos w wyrazie pogardy i lustrował ponuro sylwetkę śpiącego Mundungusa Fletchera od którego było czuć silny odór alkoholu.

Grupa czarodziejów zamarła na widok przerażonej dziewczyny, która wtargnęła na tajne spotkanie w towarzystwie zbzikowanego, byłego aurora.

— Co to ma znaczyć, Alastorze? — zapytała zdezorientowana McGonagall, odrywając stanowczy wzrok od Molly i wstając ze swojego miejsca, aby przyjrzeć się Hermionie, najwyraźniej w poszukiwaniu obrażeń na jej ciele. — Coś się stało, panno Granger? — zapytała chłodno. — Prowadzimy spotkanie. — Zacisnęła usta w wąską linię i poprawiła okulary połówki, które zsunęły się z jej długiego nosa. — To, co masz do przekazania na pewno może poczekać.

— Em... ja... — wydusiła zduszonym głosem Hermiona. — Ja...

— Ona doskonale zdaje sobie sprawę z przebiegu narady — prychnął Moody, zamykając za sobą drzwi z głośnym trzaskiem. — Przyłapałem ją, gdy podsłuchiwała pod drzwiami. — Auror zmierzył pogardliwym spojrzeniem czarodziejów przy stole i stuknął laską w podłogę, a pazury jego metalowej protezy, umieszczonej w miejscu brakującej nogi zadrapały drewno. — Bardziej zastanawia mnie fakt, dlaczego banda idiotów, takich jak wy, umożliwiła dziewczynie sprytną sesję szpiegowania. — Magiczne oko skupiło uwagę na lewej stronie stołu, zaś zdrowe na prawej. — Czy uważacie się za kompetentnych? — powiedział chłodno i uśmiechnął się drwiąco do Minerwy. — Nie było mnie zaledwie dwa dni, a już tworzycie komplikacje.

— Hermiono! — krzyknęła pani Weasley karcącym tonem. — Jak mogłaś postąpić w ten sposób? Ten problem cię nie doty...

— Nie dotyczy jej? — parsknął Moody i oparł ciężar ciała na grubej lasce, krzyżując zdrową kostkę u nogi ze szponiastą protezą. — Ten problem, jak to nazwałaś, Molly... — Zdeformowane nozdrza Szalonookiego rozszerzyły się. — ... dotyczy jej w równym stopniu, co nas. Przestańcie traktować młodych dorosłych, jak dzieci. — Kingsley mruknął cicho: A nie mówiłem? Ale sposępniał, gdy Moody wykrzywił wściekle wargi. — Każda para rąk jest dla Zakonu niezbędna w tych czasach! — Spojrzał na Hermionę przyjaźnie? Ciężko stwierdzić, bo każda mina na pokiereszowanej twarzy Moody'ego wyglądała, jak zwiastun rychłej śmierci. Pierwszy raz od kiedy spotkała aurora, poświecił jej badawcze spojrzenie, a jego zdrowe oko złagodniało, gdy przyglądał się jej badawczo. Mogła, więc potraktować ten wyraz jako przyjacielski.

Hermiona miała ochotę zapaść się pod ziemię. Rzecz jasna, wszystko było jej winą, bo sama wyszła z inicjatywą podsłuchania toczących się narad. Niewiedza powodowała u niej przypływ frustracji i nie mogła się powstrzymać przed zasięgnięciem wszelkich informacji na własną rękę. Ron chętnie zgodził się na jej propozycję planu, jednak jego styl bycia przeszkadzał w misji o tak subtelnym charakterze. Harry zaś, miał obecnie ciężki okres w swoim życiu. Utrata mentora wywołała w nim poczucie rezygnacji i bezsensu, jednak zaskoczył ją spokój z jakim przyjął fakty.

Spojrzała winnym wzrokiem na zbulwersowanych czarodziejów, zasiadających przy stole.

— Przepraszam — powiedziała cicho i zarumieniła się, jak piwonia, gdy Moody uniósł brwi z rozbawieniem. — No dobrze... nie jest mi przykro. — Utracony upór Hermiony Granger powrócił, a jej włosy zafalowały, gdy przerzuciła je przez ramię. — Trzymacie nas w niewiedzy od kilku dni. To niesprawiedliwe! Zasługujemy na więcej, niż pare litościwych spojrzeń. — Przygryzła wnętrze policzka, aby nie powiedzieć na głos nieodpowiednich myśli, które zaświtały jej w głowie. — Rozumiem, że staracie się nas chronić — stwierdziła ze skinieniem głowy i spojrzała w twarz oburzonej pani Weasley. — Pamiętajcie, że nie jesteśmy już dziećmi, ani fizycznie, ani emocjonalnie. Wszyscy w domu są pełnoletni z wyjątkiem Harry'ego, który ukończy odpowiedni wiek za niecałe dwa miesiące. — Zmrużyła oczy na Molly. — Jeśli podejmie pani taką decyzję, to Ginny nie musi zostać włączona w obrady... — Rozejrzała się po przysłuchujących się postaciach. — Proszę tylko o szansę. Będziemy w stanie wam pomóc, jestem tego pewna.

Hermiona przygryzła wargę i zaczęła nerwowo skubać wały lateralne kciuka paznokciem wskazującym.

— Ustalone — warknął Moody i wystawił rękę, aby powstrzymać nadchodzące protesty członków Zakonu. — Mam dość waszych dyrdymałów — prychnął. — Wprowadzenie młodych do obrad biorę na siebie. — Skinął głową Hermionie. — Idź, Granger. Poinformuj resztę ciekawskich, że dołączą do następnych spotkań. Zawołam cię później, aby ustalić pozostałe szczegóły.

Hermiona rozszerzyła oczy w szoku, po czym uśmiechnęła się radośnie, nie mogąc powstrzymać ekscytacji z powodu decyzji Alastora. Ponury auror przewrócił oczami na widok jej entuzjazmu i wskazał sugestywnie palcem na wyjście. Nie chcąc kusić losu, uśmiechnęła się przyjaźnie po raz ostatni i wyszła z pokoju. Wdrapała się po schodach na drugie piętro, przebiegła wzdłuż korytarza i wpadła wprost w ramiona Freda, który akurat wychodził z łazienki.

— A co to za bieganie po korytarzu? Chcesz, żeby matka Syriusza zdarła gardło? — Chwycił ją za ramiona i postawił stabilnie na nogi. — Co się stało? — Zmarszczył brwi, widząc jej podniecony stan. — Wyglądasz, jak wtedy, gdy przyłapałaś George'a i mnie, podczas handlowania Bombonierkami Lesera w pokoju wspólnym. — Jego źrenice rozszerzyły się w przygaszonym świetle zaciemnionego korytarza. — O nie, znam ten wyraz twarzy... — zniżył ton do szeptu. — Co odkryłaś?

Hermiona uśmiechnęła się złośliwie i wciągnęła Freda do pokoju Harry'ego i Rona. Oczekujący na Hermionę czarodzieje, siedzieli na łóżkach z ponurymi minami, a gdy podekscytowana czarownica wpadła do pokoju, ciągnąc jednego z bliźniaków za rękę, zerwali się na równe nogi.

— Mów! No dalej! — krzyknął Ron, podchodząc pospiesznie do Hermiony. — Podsłuchałaś coś istotnego?

— Co zajęło ci tak długo? — podejrzliwy głos Harry'ego zwócił jej uwagę. — Złapali cię?

— Skąd wiesz? — Hermiona spojrzała na przyjaciela w szoku.

— Masz winny wyraz twarzy — wzruszył ramionami. — Musiałaś się jednak czegoś dowiedzieć, skoro promieniejesz w ten swój dziwny sposób.

— Moody mnie złapał — powiedziała posępnie Hermiona i wyciągnęła przed siebie ręce w uspokajającym geście. — Zanim zaczniecie swoją tyradę zaznaczę, że dobrze się stało.

— Doprawdy? — burknął Ron, a na jego piegowatej twarzy zagościł wyraz niedowierzania. — Jaki dobry skutek może mieć przyłapanie przez Moody'ego na szpiegowaniu?

Hermiona uśmiechnęła się z satysfakcją i założyła ręce na biodrach.

— A to, że zostaliśmy oficjalnie przyjęci do obrad Zakonu i planowania dalszych strategii.

Milczenie czarodziejów poszerzyło uśmiech Hermiony.

— To cudownie, czyż nie?

Harry i Ron wymienili spojrzenia, a Fred rzucił się na łóżko plecami i włożył ręce za kark.

— Nie uważasz, że to podejrzane, Hermiono? — zapytał Harry, zerkając na starszego bliźniaka z niedowierzaniem, gdy zaczął z zainteresowaniem przeglądać rzeczy osobiste Harry'ego, znajdujące się w stoliku nocnym. Wyciągnął czekoladową żabę z szuflady ze zwycięskim uśmiechem na ustach. Rozerwał opakowanie, chwycił zaczarowanego płaza w mocnym uścisku (gdy ten rozpaczliwie wymachiwał brązowymi kończynami w próbie ucieczki) i odgryzł mu głowę. — Hej! Zostawiłem ją na gorszy dzień!

— Nie marudź — wymamrotał Fred z pełnymi ustami, przeżuwając klejącą konsystencję czekolady z przyjemnością. — Nie dziwi mnie fakt, że nie wyniosłeś nawyku dzielenia się słodyczami z domu wujostwa. Miałem nieprzyjemność ich poznać i rzeczywiście nie wyglądają na hojnych i życzliwych mugoli.

— Harry wykupił cały słodki wózek Hogwart Express w drodze na nasz pierwszy rok — zripostował Ron i naburmuszył się komicznie. Hermiona podejrzewała, że miało to związek z tym, że nie wiedział o lokalizacji czekoladowej żaby i żałował przegapienia swojej okazji.

— I podzieliłeś się tymi dobrociami z nim? — Fred rozszerzył oczy i wskazał niegrzecznie palcem na Rona. — Zaprzyjaźniłeś się z nieodpowiednim bratem — parsknął. — Jak ci się odwdzięczył? — Zlustrował brata od stóp do głów i uśmiechnął się figlarnie. — Pokazał ci zaklęcie zmieniające kolor szczura? — Zachichotał głośno, gdy Ron rzucił w niego poduszką.

Harry przewrócił oczami i opadł na łóżko z ponurą miną. Hermiona przyglądała się chłopcom z irytacją i pomachała ręką przed ich oczyma.

— HALO! Czy naprawdę najważniejsze w tym momencie jest to, kto byłby najlepszym kumplem Harry'ego Pottera? — syknęła i skrzyżowała ramiona na piersi. — Zostaliśmy przyjęci do Zakonu!

— I co to zmienia? — szepnął Harry. — Nadal będą traktować nas, jak bezsilnych głąbów.

— Przynajmniej będziemy wiedzieć na czym stoimy — powiedział Ron ze stanowczym wyrazem twarzy i uśmiechnął się do Hermiony. — Wiesz co z nim zrobią? — zapytał z mniej radosną miną i rzucił szybkie, zaniepokojone spojrzenie na posępnego bruneta, który wciągnął powietrze ze świstem, słysząc pytanie Rona.

— Nie — powiedziała cicho, zrzucając brudne ubrania z krzesła i opadając na nie z westchnieniem. — Byli na etapie walki na argumenty. Twoja mama chce go zabić, a Lupin uważa, że ta sytuacja może mieć drugie dno...

— Drugie dno? — syknął Potter, a jego pieści zacisnęły się na kolanach.

— Nie wiem, Harry... — pokręciła głową ze współczuciem. — Byłeś tam, widziałeś...

— Tak, widziałem... — warknął, zrywając się na równe nogi i mierząc ją wściekłym spojrzeniem. — ... widziałem, jak wycelował w niego zielony strumień światła, a siła zaklęcia wypchnęła Dumbledore'a za barierkę. Widziałem!

— Ja... — Jej oczy zwilgotniały.

— Przestań się na niej wyżywać — burknął Ron. — To nie jej wina.

Oczy Harry'ego wyostrzyły się nagle i odetchnął głęboko. Spojrzał na Hermionę z poczuciem winy i skinął głową.

— Przepraszam. Poniosło mnie.

— To zrozumiałe — szepnęła cicho i nagrodziła Rona nieśmiałym uśmiechem.

— My tu gadu gadu, a stare frędzle załatwiają ważne sprawy — powiedział Fred z szelmowskim uśmiechem. — Wnioskuję za natychmiastowym włamem do pokoju narad i narzuceniem im swojego towarzystwa, skoro łaskawie zgodzili się na wpuszczenie gówniarzy do swoich szeregów!

Wstał energicznie i znalazł się przy drzwiach w dwóch, dużych krokach.

— Czekaj! — krzyknęła Hermiona. — Moody kazał mi się wstrzymać i poczekać na jego znak...

— GRANGER!!! — Na pierwszym pietrze rozległ się donośny krzyk Alastora.

— Oho! — krzyknął równie głośno Fred. — Twoje życzenie jest jego rozkazem. — Uśmiechnął się z rozbawieniem. — Potrzebujesz bardziej oczywistego zaproszenia?

Hermiona wzruszyła ramionami i skinęła głową Harry'emu i Ronowi, aby poszli jej śladem.

Zeszli szybko po schodach, gdy stukanie o podłogę pazurów Moody'ego stało się niecierpliwe. Alastor stał ze skrzyżowanymi ramionami na piersi, a jego magiczne oko lustrowało sylwetki wyłaniające się z wyższego piętra.

— W takim tempie bylibyście martwi, gdyby do domu wdarli się śmierciożercy. — Zmrużył paciorkowate oko na przybyszów. — Moje wytyczne będą dla was święte od dziś! Mówię chowaj się - szukacie kryjówki, mówię cisza - nawet nie łapiecie oddechu, mówię uciekaj...

— Uciekamy? — zapytał Fred z udawanym zaskoczeniem.

— Uciekacie! — warknął Moody. Jedno oko skupiło się na Ronie, drugie na Fredzie. — Wy! Idźcie do salonu, wysilcie łepetyny i zastanówcie się, jak uspokoić waszą matkę. — A wy... — Wskazał na Harry'ego i Hermionę palcem. — Pójdziecie ze mną. — Obrócił się na zdrowej nodze i ruszył w głąb korytarza, zmierzając w stronę pokoju narad.

Harry i Hermiona wymienili zaniepokojone spojrzenia i ze zgodnym skinieniem głowy, podążali za Alastorem.

Z otwartego na oścież pomieszczenia, wydobywało się jasne światło, które rozjaśniało ponury korytarz. Hermiona zwolniła kroku w taki sposób, że Harry zdołał ją żwawo wyprzedzić. Plecy jej przyjaciela napięły się, gdy zza drzwi wyłoniły się dwie, wysokie postacie. Kingsley miał zdenerwowany wyraz twarzy, widząc trójkę czarodziejów naprzeciw siebie w wąskim korytarzu. Nikt jednak nie zwrócił na niego większej uwagi, ponieważ trzy pary oczu (w tym jedno sztuczne) skierowały się na osobę, którą prowadził za ramię ciemnoskóry auror.

Wysoki mężczyzna o nieprzeniknionej twarzy miał magicznie związane ręce za plecami. Kruczoczarne, tłuste włosy zwisały w strąkach na surową twarz, odsłaniając jedynie haczykowaty nos oraz równie ciemne oczy, które łypały spod byka na zbliżających się ku niemu czarodziejów.

— Miałeś się pospieszyć Shacklebolt — Moody zerknął przez ramię na dwójkę nastolatków. — To najmniej odpowiedni moment na spacer z psem.

— Mieliśmy komplikację — powiedział Kingsley tubalnym głosem. — Załatwię to szybko i wrócę.

Moody wyminął dwójkę stojących mężczyzn z pogardliwym prychnięciem. Wszedł do zatłoczonego pomieszczenia, zostawiajac Harry'ego i Hermionę za sobą. Stała w milczeniu, przerażona widokiem postaci w podartym, zaplamionym surducie. Nazwanie Snape'a żałosnym widokiem byłoby niedopowiedzeniem. Odkąd po raz pierwszy postawiła stopę w Wielkiej Sali, Snape prezentował się nieciekawie. Na pierwszy rzut oka wyglądał na zaniedbanego, ale po zwróceniu uwagi na szczegóły, można było dostrzec, że jego ubranie za każdym razem było schludnie wyczyszczone i uprasowane.

I cokolwiek można by zarzucić jego obecnie poszarpanym ubraniom lub wątpliwej higienie osobistej, to zdecydowanie tego samego nie można było powiedzieć o postawie jego ciała. Stał prosto, dumnie... z godnością.

Jakby wygląd fizyczny był czymś poniżej niego.

Nie doceniła zwinności i szybkości przyjaciela, gdy ten zerwał się z miejsca w którym stał i zamachnął się pięścią, która wyłądowała z głośnym trzaskiem na szczęce Severusa Snape'a. Siła uderzenia odchyliła głowę mistrza nliksirów w bok, a jego ciało zatoczyło się na ścianę, gdy nieprzygotowany na atak Kingsley został odepchnięty do tyłu i upadł na podłogę. Harry rzucił się na bezbronnego w tym momencie mężczyznę i zaczął okładać go pięściami we wszystkich dostępnych miejscach.

— On ci zaufał! — krzyczał, jak opętany. — A ty go zabiłeś! — Hermiona odzyskała władzę w nogach i podbiegła do niepoczytalnego chłopca, aby go odciągnąć. Kingsley również podniósł się na nogi i chwycił chłopaka za gruby sweter. — Teraz ja zabiję ciebie!

— Nie! — wrzasnęła i wciągnęła różdżkę trzęsącymi się rękami. — Petrificus Totalus — wydusiła zduszonym głosem, celując końcem różdżki w plecy Harry'ego, które natychmiastowo zastygły w bezruchu, a bezwładne ciało opadło na bezbronnego mężczyznę.

Kingsley podniósł ciało chłopca i wyprowadził go z korytarza z pomocą Aberfortha, który wybiegł zza drzwi, zaniepokojony krzykami. Hermiona pochyliła się nad ciemną masą, leżącą na podłodze. Severus Snape wyglądał jakby wyzionął ducha. Włosy przykrywały mu twarz, uniemożliwiając dostrzeżenie jakichkolwiek oznak życia. Niechętnie wyciągnęła rękę, aby je odgarnąć i sprawdzić jego funkcje życiowe. Pisnęła, gdy para otwartych, ciemnych oczu wyłoniła się za kurtyny włosów. Miał prawdopodobnie złamany nos, bo był jeszcze pokaźniejszy niż zwykle, a większość jego twarzy pokrywała krew. Spodziewała się morderczego wzroku, ale mistrz eliksirów przyglądał się jej jedynie ze znudzeniem i ... rezygnacją? Pożałowała, że ośmieliła się tknąć Snape'a, ale z drugiej strony nie mogła pozwolić, aby stało mu się coś poważnego, zważając na fakt, że był ich...

Zakładnikiem? Więźniem?

Nie mam pojęcia...

— Profesorze Snape — wyjąkała, zastanawiając się czy postradała zmysły, skoro ma zamiar zapytać mordercę o samopoczucie. — Czy stało się panu coś poważnego?

Mężczyzna westchnął głęboko, mierząc ją chłodnym spojrzeniem w milczeniu. Przygryzła wnętrze policzka, aby nie sapnąć z frustracji.

— Nie może mówić — powiedział chłodny głos nad jej głową. Spojrzała w górę na profesor transmutacji, która przyglądała się rannemu mężczyźnie z obrzydzeniem i pogardą. — Został uciszony.

Hermiona zmarszczyła brwi.

— Czy to konieczne? — przygryzła wargę. — To znaczy... mógłby coś powiedzieć, prawda? Może... no nie wiem... wyjaśnić?

Wydawało jej się, że kącik ust profesora eliksirów drgnął, ale na korytarzu było zbyt ciemno, aby mogła mieć pewność.

— Wyjaśnić? — syknęła McGonagall. — Miał na to wystarczająco dużo czasu, podczas pierwszego przesłuchania. — Wstań dziewczyno i poczekaj przy stole. — Spojrzała na milczącego mężczyznę z nienawiścią. — Zajmę się nim.

Hermiona rzuciła ostatnie, zaniepokojone spojrzenie na Severusa Snape'a, który przyglądał się jej twarzy z ciekawością. Odwróciła wzrok, ściągając brwi i wstała dość energicznie, przez co zakręciło jej się w głowie i straciła równowagę. Minerwa McGonagall chwyciła ją za ramię i poprowadziła do drzwi pokoju, pełnego szepczących czarodziejów.

Siedziała przy okrągłym stole w ciszy, patrząc na swoje złożone na kolanach ręce i zagłębiając się we własnych myślach.

Severus Snape, musi być cholernie dobrym aktorem.

Mogła spodziewać się wiele wyrazów na twarzy brutalnego mordercy, jednak jedyne co była w stanie dostrzec w jego zwykle nieprzeniknionych oczach, to rezygnację.