Choć minęło już kilka godzin, dla Kordiana czas stanął w miejscu, a świat się zatrzymał. Wszystko sprowadzało się do bezszelestnie rozsuwających się drzwi sali operacyjnej, pod którą czekał. Do tej pory, dwa razy wybiegły z nich pielęgniarki nie zwracając na niego uwagi. Wracały po jakiejś minucie, niosąc w ręku medyczną lodówkę – zapewne z zapasem krwi. Kordian odprowadzał je wzrokiem, nie próbując nawet złapać ich spojrzenia; zdawał sobie sprawę, że liczyła się każda sekunda.

Emocje przytłumiły nawet chęć zapalenia papierosa; gdyby tylko mogł, wypaliłby co najmniej jedną paczkę. Dopóki jednak nie miał żadnej informacji, co się dzieje po drugiej stronie drzwi…

Wstał, pokręcił głową i ponownie sprawdził godzinę na telefonie. McVay powinien się zaraz pojawić. Poinformował go bardziej niż ogólnikowo o tym, że Chyłka jest w szpitalu – właściwie, to zwyczajnie nie potrafił po prostu wyjaśnić tego, co zaszło. Obrazy minionych wydarzeń zlewały mu się w jedną, bardzo chaotyczną i pozbawiona sensu całość - sprawa, garaż, Langer, droga do szpitala, nieprzytomna Joanna…

Potrząsnął energicznie głową, jakby to mogło pomóc odgonić te obrazy sprzed oczu. Usłyszał cichy szelest z drugiej strony korytarza i spojrzał w tą stronę – zbliżał się Old Man.

- Cześć – rzucił szybko – Wyjaśnisz mi w końcu, co się stało?

Kordian uścisnął dłoń McVaya i już zamierzał mu odpowiedzieć, kiedy zza pleców usłyszał jakiś szelest. Obaj spojrzeli w stronę drzwi. Te po kilku sekundach rozsunęły się, ukazując czwórkę ludzi pospiesznie eskortujących jakąś maszynę. Dopiero gdy ich mijali Kordian rozpoznał inkubator – nie dostrzegł jednak nic więcej jak ogromna liczbę rurek i przewodów w środku. Gdy tylko lekarze i pielęgniarki opuścili korytarz, z sali operacyjnej wyszła jeszcze jedna kobieta.

- Panowie z rodziny? – zapytała ostro.

- Tak, jestem mężem – odpowiedział Kordian bez wahania, nauczony wcześniejszymi doświadczeniami. – Co z nią?

Pielęgniarka zmierzyła go wzrokiem, nie poświęcając ani krzy uwagi McVay'owi, z automatu biorąc go za członka rodziny.

- Chirurdzy wciąż walczą. Straciła dużo krwi. Jest w stanie krytycznym. – jej głos był tak pozbawiony emocji, że Kordian mimowolnie zaczął się zastanawiać, ilu rodzinom do tej pory przyszło jej przekazać tragiczne informacje. – Dziecko również jest w stanie krytycznym. Tylko tyle mogę Państwu powiedzieć. – odwróciła się bez wahania i zniknęła za drzwiami.

Kordian mimowolnie przysiadł z powrotem na zajmowanym wcześniej krześle.

McVay stanął naprzeciw niego, próbując zachować opanowanie.

- Sprawa się… - zaczął Kordian, szukając odpowiednich słów. Szybko jednak dotarło do niego, że szpitalny korytarz to niekoniecznie najlepsze miejsce do wtajemniczania imiennego partnera kancelarii o szczegółach ostatnich wydarzeń. – Chyłka została porwana i pobita. Znalazłem ją, z… znalazłem ją i przywiozłem tutaj.

- Porwana? Pobita? Kobieta w zaawansowanej ciąży? – McVay nieco pobladł. – Wiesz, kto to zrobił?

Kordian kiwnął głową.

- Tak – przyznał bez wahania. – Ale nie mogę Panu teraz tego powiedzieć. Dowie się Pan pierwszy, jak tylko… - urwał, chowając twarz w dłoniach.

McVay mógł być zawiedziony poziomem wyjaśnień, ale odpuścił i usiadł obok Oryńskiego.

Wydawało jej się, że już to przeżywała; przejmująca pustka, a gdzieś w niej zawieszone jakiejś niewspółpracujące ze sobą części jej ciała. Ciężar który ją obezwładniał i jednocześnie jakiś wewnętrzny przymus, by wrócić do…

Kogoś? Czegoś?

Zdawało jej się, że otwarcie jednego oka zajęło jej tydzień.

Widziała bardzo słabo, nie była pewna czy to możliwe żeby McVay… co? A może to nie był on?

Nie była już taka pewna tego, co widzi. Albo, czy w ogóle widzi. Odniosła niepokojące wrażenie, że coś mocno nią szarpie. Tylko co?