ROZDZIAŁ TRZECI
ZAKON
— Obudź ją.
— Myślisz, że nie próbowałam? — zapytał prześmiewczo dziewczęcy, nieco buntowniczy głos. W pokoju rozległy się odgłosy sprężyn materaca oraz nerwowego przebierania nogami. — Hagrid mógłby wpuścić do pokoju stado sklątek tylnowybuchowych, a ona i tak by spała. Widzisz, że jest wykończona, daj jej spokój.
Hermiona zamlaskała, czując nieprzyjemny posmak w ustach. Rozdzieliła sklejone powieki, rozglądając się po sypialni w poszukiwaniu właścicieli głosów, które wybudziły ją z głębokiego snu. Harry, Ron i Ginny siedzieli na przeciwległym łóżku, wpatrując się w Hermionę z pełną uwagą. Harry wyglądał, jakby cały ciężar świata spoczywał na jego szczupłych ramionach...
Co w sumie nie jest dalekie od prawdy — pomyślała ironicznie Hermiona, przyglądając się pochmurnej minie przyjaciela.
Ginny piorunowała wzrokiem brata, przeżuwającego głośno kęs kanapki. Ron uśmiechnął się przepraszająco do Hermiony i kontynuował pożeranie śniadania z zapałem godnym Hardodzioba, rozrywającego martwą fretkę.
— Nie krępujcie się — wychrypiała. — Rozmawiajcie o mnie dalej, jakby mnie tutaj nie było.
— Wybacz — powiedziała Ginny, rzucając chłopcom srogie spojrzenie. — Próbowałam odwieść ich od pomysłu łaskotania śpiącego smoka.
— W porządku. — Hermiona westchnęła i podniosła ciało do siadu, przecierając oczy palcami. — To zaszczyt otrzymać taki komitet powitalny. Coś przegapiłam?
— W zasadzie nic ważnego — powiedział Harry, a jego oczy przybrały odległy wyraz. — Wybacz za wczoraj...
— Rozumiem — szepnęła Hermiona.
Harry pokręcił głową, obejmując się ramionami w obronnym geście.
— Nie chciałem zaatakować Snape'a. Wspomnienie tej nocy, gdy... — urwał i zamilkł na dłuższą chwilę, oddychając głęboko. — Straciłem panowanie. Wiem, że decyzja nie należy do mnie.
— Zachowałeś się tak, jak zrobiłaby to większość ludzi na twoim miejscu, Harry. Nie przepraszaj za swoje emocje... jesteś tylko człowiekiem.
— Powinienem... — zaczął.
— Powinieneś posłuchać, co ma do powiedzenia Hermiona. Nikt cię nie wini za zaatakowanie Snape'a... — przerwała Ginny, przerzucając przez ramię długie, rude włosy.
— Wiecie coś, odnośnie dzisiejszego spotkania? — zapytała z ciekawością Hermiona, usiłując zmienić temat. Wspomnienie ich więźnia przywołało niechciane myśli, które nie pozwalały Hermionie zasnąć aż do bladego świtu.
— Mama mówi, że Moody wyznaczył przedział godzin popołudniowych, bo ma zadanie do zrobienia — wymamrotał Ron z pełnymi ustami, podgryzając kanapkę z kurczakiem. Palce miał oblepione oleistą mazią, prawdopodobnie tłuszczem, a niewielka ilość płynu skapnęła na jego wytarte spodnie sztruksowe. — Ponoć udał się do Hogwartu z McGonagall. — Zamknął oczy, delektując się smakiem tłustego kurczaka i westchnął głęboko. — Fleur robi genialne kanapki!
Hermiona skrzywiła się lekko na dźwięk odgłosów Rona, wydawanych podczas konsumowania śniadania i zwróciła się do Harry'ego, który skupił spojrzenie na punkcie nad ich głowami.
— Wracasz do wujostwa? — zapytała smutno z nadzieją, że usłyszy zaprzeczenie swoich słów.
— Muszę — szepnął. — Dopóki mam na sobie namiar, Privet Drive jest dla mnie najbezpieczniejszym miejscem. Dumbledore chciał, żebym pozostał u Dursleyów przez kilka tygodni.
— Grimmauld Place jest równie bezpieczne! — argumentowała Hermiona. — Po śmierci Dumbledore'a wszyscy jesteśmy Strażnikami Tajemnicy! Nie ma zagrożenia, skoro Snape przebywa pod kluczem.
— Ufasz wyborom dyrektora, Hermiono? Po tym wszystkim, co się stało? — prychnęła Ginny. — Dumbledore miał tendencję do pokładania wiary w ludzi, którzy zrzucają go z Wieży Astronomicznej, po wycelowaniu w niego Avadą Kedavrą. Skąd pewność, że ktoś jeszcze nie zdradzi Zakonu? Im więcej osób wie gdzie znajduje się dom, tym większe prawdopodobieństwo, że śmierciożercy poznają naszą lokalizację.
— Dziwie się, że to mówię, ale wyjątkowo się z tobą zgadzam, siostro — powiedział Ron, przełykając ostatni kęs kanapki. — Harry powinien pozostać u rodziny, dopóki Zakon nie znajdzie bezpieczniejszego rozwiązania.
— A ty, co o tym myślisz, Harry?
Wywołany do tablicy czarodziej zdążył w tym czasie wstać i podejść do okna.
— Myślę, że mimo mojej niechęci, powinienem odwiedzić Dursleyów, zostać tam do końca wakacji i zorganizować im bezpieczną ucieczkę z domu. Spakujemy się i opuścimy Privet Drive przed moimi urodzinami.
Hermiona zmarszczyła brwi, słysząc determinację w głosie przyjaciela.
— Harry... — szepnęła zaniepokojona. — Nie chcesz chyba... — Widząc jego uparte spojrzenie wlepione w szybę, rozszerzyła oczy w szoku. — Nie mów mi, że masz zamiar ich tutaj przyprowadzić...
— Co?! — krzyknęli zgodnie Ginny i Ron. — Oszalałeś do reszty? — dodał Ron, a Ginny zakryła usta ręką, powstrzymując uśmiech na myśl, że trójka zbzikowanych mugoli zamieszka z Zakonem w magicznym domu.
— Nie mam innego wyjścia — powiedział Harry, patrząc na podwórze znajdujące się za budynkiem domu numer dwanaście. — Voldemort będzie ich torturował na śmierć, aż nie zdradzą mojego miejsca pobytu...
— A to, tym bardziej powinno ci uzmysłowić, że gdy śmierciożercy ich złapią, Dursleyowie nie zawahają się przed zdradzeniem lokalizacji domu — powiedziała z uporem Hermiona, niedowierzając w absurdalny pomysł Harry'ego. — Obecnie nie wiedzą gdzie jesteśmy, więc nic nie powiedzą.
— Ah, czyli mam pozwolić śmierciożercom ich znaleźć i torturować do utraty zmysłów, bo i tak nie znają miejsca mojego pobytu? Słuchaj, Hermiono, jestem świadomy ułomności Dursleyów, ale ich życie będzie zagrożone. Nie mogę pozwolić na kolejne tragedie. Twoich rodziców też sprowadzimy...
Hermiona pokręciła głową.
— Nie to miałam na myśli, Harry. Mamy zespół kompetentnych czarodziejów, którzy mogą zabrać twoją rodzinę w bezpieczne miejsce. Magiczny dom o tradycji czystej krwi nie będzie najlepszym wyborem dla trzech mugoli. Pamiętasz ile pułapek czyhało na mnie w tym upiornym domu? Syriusz poświecił kilka dni na złamanie zaklęć niebezpiecznych dla mugoli i mugolaków, zanim pozwolił mi tutaj przebywać. — Ciasny supeł zacisnął żołądek Hermiony na myśl o desperackim planie ochrony swoich bliskich. — Poza tym, nie ma potrzeby, abyś martwił się o moich rodziców. Wpadłam na pomysł w jaki sposób ich ochronić — zapewniła Hermiona. — Porozmawiamy z Moodym i wymyślimy równie sensowne rozwiązanie dla twojej rodziny, Harry.
Potter skinął głową, wracając do obserwowania widoku za szybą. Hermiona zauważyła niepokojącą zmianę w jego dotychczasowym zachowaniu. Po śmierci dyrektora, Harry był zmotywowany do ukarania Snape'a wszelkimi dostępnymi środkami. Angażował się w zaplanowanie kolejnych działań i walczył o dołączenie do obrad Zakonu. Dziś, Hermiona zauważyła, że jego motywacja jest równa zeru. Wczorajsze spotkanie ze Snapem najprawdopodobniej wywarło na nim nieoczekiwany wpływ. Zwykle jadowiciezielone oczy Harry'ego zaszły mętną mgłą, sińce pod oczyma uwidoczniły się, a jego szczupła sylwetka wydawała się bardziej krucha niż kiedykolwiek wcześniej.
— Obserwują dom — szepnął do siebie Potter.
— Co powiedziałeś? — zapytała Hermiona.
— Dwóch śmierciożercow. Jestem prawie pewny, że to śmierciożercy...
Hermiona, Ron i Ginny wymienili zaniepokojone spojrzenia, zrywając się na równe nogi i podchodząc do wysokiej okiennicy. Dwie zakapturzone postacie chowały się za drzewami w cieniu, obserwując obszar między domami numer jedenaście oraz trzynaście.
— Nie widzą domu, Harry. Nie mogą się tu dostać — uspokoiła przyjaciela, ściskając jego sztywny nadgarstek. — Myślę, że powinniśmy poinformować resztę Zankonu, że wokół domu kręcą się szpiedzy.
— Chodź — szepnęła Ginny, odciągając jej rękę od nadgarstka chłopca, który przeżył. Normalnie, Hermiona pomyślałaby, że jej niewinny gest wobec Harry'ego wzbudził w Ginny zazdrość. Zrozumiała jednak, że młodsza dziewczyna chce zapewnić byłemu chłopakowi odrobinę przestrzeni i czasu do namysłu. — Mama czeka ze śniadaniem. — Spojrzała na Rona z niesmakiem. — Nie śliń się, ty już swoje zjadłeś. — Powiemy mamie o śmierciożercach, a ona da znać innym. Harry, dołącz do nas, gdy będziesz miał ochotę porozmawiać.
Hermiona spojrzała na milczącą postać przy oknie i skinęła do Ginny głową na zgodę, dając się pociągnąć za rękę do wyjścia z pokoju.
Trzaski naczyń rozbrzmiewały w piwnicy Grimmauld Place dwanaście. Harry, Ron i Hermiona kończyli porządki w zakurzonej kuchni.
Poranek nie należał do najweselszych, biorąc pod uwagę ponurą aurę starego domu. Ginny zaproponowała wspólny spacer po przedmieściach Londynu, ale pani Weasley kategorycznie zabroniła młodym opuszczania bezpiecznej siedziby Zakonu Feniksa. Widząc zrezygnowane miny nastolatków, pani Weasley uparła się, że bezczynne czekanie na wszystkich przedstawicieli ruchu oporu, spowoduje wydłużanie się czasu. Ginny zdążyła się ulotnić, gdy Molly wyznaczyła zakres obowiązków pozostałej trójce czarodziejów i nadzorowała postępy, co kilka godzin.
— Mam już dość — burknął Ron. — Po co, do cholery, trzymać tego starego skrzata, skoro jest kompletnie bezużyteczny?
— Stworek nie może zostać uwolniony, ponieważ posiada zbyt wiele informacji o Zakonie — powiedziała Hermiona, zawieszając wyczyszczony, żeliwny garnek na haku nad stołem.
— Nie możemy wymazać mu pamięci? — Nadąsał się, opadając na pobliskie krzesło przy stole. — Sprawia więcej problemów niż Fred i George.
— Ron — syknęła. — Wybij sobie z głowy ten idiotyczny plan i zajmij się czymś pożytecznym.
— Skąd ten jad, Hermiono? — zapytał zmieszany. — Mówię tylko jak jest. Nie chciałabyś się go pozbyć? Ciągle marudzi i cię obraża...
— Stworek mi nie przeszkadza. To nie jego wina, że został w taki sposób wychowany i nie zna innego podejścia do mugolaków. — Przygryzła zaciśnięte wargi, przybierając hardą pozycję. — Syriusz traktował Stworka paskudnie. Nic dziwnego, że nie był wobec niego lojalny. Pamiętaj o Zgredku! On również zdecydował się na bunt i sprzeciw wobec swoich panów. Choć intencje były odmienne, cel był ten sam - walczyć o własne racje i samodzielnie podejmować decyzje. Rodzina Blacków zaszczepiła w tym skrzacie cechy pożądane i utrwalała je przez długie lata pokoleń jego przodków. To oczywiste, że jakiekolwiek zmiany będą na początku niezauważalne. Skrzaty domowe są szkolone w podobny sposób, co psy. To okrutne i niehumanitarne. Tyle razy podkreślałam, że powinniście zwracać się do niego z szacunkiem, a w końcu odwdzięczy się tym samym.
— Oh, na pewno — parsknął Ron, odkładając talerze z trzaskiem. — Dobrze wyszłaś na okazywaniu mu szacunku.
— W końcu, Ron — warknęła, tracąc resztki cierpliwości. — Nie wszyscy gloryfikują drugą osobę, w momencie otrzymania od niej kanapki.
— Mówisz o Fleur? Daj spokój, Hermiono! To była wyjątkowo dobra kanapka!
Nie wątpię — prychnęła w myślach i ułożyła na baczność porcelanowe filiżanki w przeszklonym kredensie.
Brak wrażliwości Harry'ego i Rona na krzywdę skrzatów domowych działał na Hermionę jak płachta na byka. Próbowała wytłumaczyć chłopcom istotę problemu od dwóch lat, ale pozostawali niewzruszeni niesprawiedliwym i wręcz okrutnym traktowaniem bezbronnych stworzeń. Mogła się spodziewać ignorancji po Ronie, któremu od dziecka wpajano, że taka jest natura skrzatów domowych i właściwie uwielbiają być traktowane gorzej niż robaki.
Ale Harry?
Zawód byłby niedopowiedzeniem. Nie podejrzewała, że Harry będzie milcząco akceptował krzywdę skrzatów. W dzieciństwie również był traktowany jako popychadło i coś na kształt pomocy domowej, dlatego nie potrafiła pojąć braku reakcji z jego strony.
Hermiona pomyślała o mugolskiej koleżance ze szkoły podstawowej, która była świadkiem znęcania się nad młodszą rówieśniczką i przez pewien czas pozostawała bezczynna, aż w końcu dołączyła do bandy agresorów. Dopiero po kilku latach okazało się, że dziewczyna również była ofiarą przemocy domowej, a oglądanie poniżania i fizycznego krzywdzenia drugiego człowieka było dla niej czymś naturalnym, znanym...
Czy to rzeczywiście działa w ten sposób? Czy ofiary często zamieniają się w oprawców, ponieważ wolą wybrać drogę, którą znają? Czy nie okazują innych emocji, ponieważ boją się współczucia i zapewnienia innym komfortu?
Hermiona zdawała sobie sprawę, że Harry przeżył wiele złego od najmłodszych lat. Miała również świadomość, że nie jest okrutny i całkowicie ślepy na krzywdę innych. Odnosiła jednak wrażenie, że rygorystyczne traktowanie skrzatów domowych nie robi na Harrym szczególnego wrażenia. Fizyczne karanie owszem, ale upokarzanie i spełnianie kaprysów panów oraz wykorzystywanie drugiej istoty do własnych, egoistycznych celów - już nie. Prawdopodobnie zaczął współczuć Zgredkowi, ponieważ skrzat uważał się za ofiarę, otwarcie opowiadał o swoim cierpieniu i walczył o wolność.
— Możecie się zamknąć? — zapytał spokojnie Harry, przyzwyczajony do odwiecznych przepychanek Rona i Hermiony. — Chyba coś słyszałem.
Hermiona wzdrygnęła się, przerywając błyskawiczną analizę psychologiczną przyjaciela.
Rzeczywiście...
Głośny dźwięk rozniósł się po ścianach klatki schodowej. Trzask drzwi wejściowych rozbrzmiał na wąskim korytarzu, prowadzącym do jadalni, a po kilkusekundowej ciszy nastąpił grzmot ciężkiego stojaka na parasole, wykonanego z nogi trolla. Wrzask portretu matki Syriusza zabębnił w uszach nastolatków i wydobył zgodne parsknięcia z ich ust.
— Tonks — powiedzieli jednocześnie, wymieniając porozumiewawcze uśmiechy.
— No, no — szepnął Ron. — Jeszcze jakieś trzydzieści osób i możemy skończyć pracę na dziś. Genialnie — burknął ironicznie i ułożył wypolerowane, srebrne sztućce z powrotem do pudełka, w którym były przechowywane aż do Bożego Narodzenia.
— Nie marudź — powiedziała Hermiona. — Cierpliwość popłaca. Mogę się założyć, że opóźnienie spotkania wiąże się z czymś ważnym i ściśle tajnym... — Spojrzała na Harry'ego i Rona spekulacyjnie. — ... a to oznacza, że zdobędziemy więcej przydatnych informacji.
— Co tym razem? Kolejne plotki lub donosy o rozbojach i przestępstwach śmierciożerców, z którymi nic nie możemy zrobić? — zapytał retorycznie Harry, odkładając brudną szmatkę do składziku na miotły.
— Czy bycie posępnym stało się ostatnio twoim ulubionym odstraszaczem potencjalnych rozmówców, Harry? Co cię ugryzło?
— Nic — warknął, obchodząc stół i zmierzając w stronę schodów. — Mam dość siedzenia bezczynnie. Duszę się w tym domu.
Drzwi trzasnęły za Potterem, zagłuszając zawodzenie portretu Walburgii Black. Hermiona wymieniła zaniepokojone spojrzenie z Ronem i ukryła twarz w dłoniach, pocierając oczy.
— Nie patrz tak na mnie. Staram się być wyrozumiała, ale już nie wiem czego się po nim spodziewać. Radził sobie świetnie od śmierci Dumbledore'a, a teraz znów jest przygnębiony.
— Dobija go nieświadomość działań Zakonu.
— Merlinie, Ron... — Hermiona napuszyła się mimowolnie i rzuciła na stół szmatkę do ścierania kurzu. — Wczoraj dołączyliśmy do Zakonu! Nie minęły nawet dwadzieścia cztery godziny!
— Czekaliśmy wystarczająco długo...
— Oj już nie wyjeżdżaj mi z usprawiedliwieniem jego zachowania w taki sposób! Radził sobie dobrze, dopóki nie zobaczył Snape'a. Rozumiem, że może być wściekły, ale to nie jest powód, aby się na nas wyżywać. Poza tym co się wczoraj stało? Dlaczego poczuł się tak dotknięty tym spotkaniem? Miałam wrażenie, że żałował swojego wybuchu...
— Usiądź.
Opanowany głos Rona przywołał Hermionę do porządku. Spojrzała na niego w szoku, orientując się, że przyjaciel przygląda się jej badawczo. Usiadła posłusznie, będąc kompletnie zaskoczona dziwnym zachowaniem Rona.
— O co chodzi? — zapytała, czując jak panika zaczyna wkradać się do jej myśli.
— Czy chcesz mi coś powiedzieć, Miona?
— Mam imię, MON-RON i proszę, żebyś z niego korzystał.
Ron uśmiechnął się porozumiewawczo i skinął głową na zgodę.
— Czy twój dzisiejszy niepokój ma jakiś związek z wczorajszą wycieczką do naszego więźnia pod zasłoną nocy?
Żołądek Hermiony podskoczył jej do gardła. Zamarła na swoim miejscu, wpatrując się w Rona z narastającą paniką w oczach.
— Nie wiem o czym mówisz, Ronaldzie Weasley.
— Przestań — zmarszczył brwi. Zawód na jego twarzy odebrał słowa Hermionie. — Nie okłamuj mnie. Nie chcesz mi powiedzieć? W porządku, ale nigdy mnie nie okłamuj. Przywykłem do twojej niezależności i samodzielnego rozwiązywania problemów bez wiedzy mojej i Harry'ego.
Hermiona odetchnęła i zaszczyciła Rona najbardziej winnym i skruszonym spojrzeniem, jakie u niej kiedykolwiek widział.
— Przepraszam — szepnęła. — Nie miałam w planach odwiedzić Snape'a. Nawet nie przypuszczałam, że Remus zgodzi się na mój desperacki pomysł wyciagnięcia od niego informacji. To stało się tak nagle, a ja...
— A ty zapomniałaś nam o tym wspomnieć?
— Wiesz, że zachowałabym to dla siebie, on...
— Hermiono, to Snape.
— Wiem, ale wysłuchaj mnie! Proszę, odłóż chwilowo na bok wszelkie uprzedzenia i skup się na tym co mam ci do powiedzenia!
Ron wyglądał na nieprzekonanego, ale wzruszył ramionami i zamilkł w oczekiwaniu na opowieść Hermiony.
— Nie chciałam ci mówić, ponieważ sama nie jestem pewna, co o tym myśleć. Nie mam również żadnych dowodów, aby obronić swoje przypuszczenia. Harry'emu nie zamierzałam się zwierzać, ponieważ nigdy nie dopuściłby do siebie myśli, że Snapem mogły kierować motywy inne, niż chęć natychmiastowego uśmiercenia dyrektora i dołączenia do reszty śmierciożerców.
— Ale... Hermiono, on oszukiwał Dumbledore'a przez lata...
— Nie przerywaj mi — syknęła, niecierpliwie zaciskając pięści. — Jest dobrym aktorem, jest szpiegiem. Niezależnie od tego dla której strony szpieguje, mam świadomość, że muszę przesiać jego słowa przez sito o wąskich oczkach. Jednocześnie nie mogę ignorować faktów, Ron. Snape bronił Harry'ego i nas w Hogwarcie...
— Będąc totalnym dupkiem i zgryźliwym chamem? — przerwał z prychnięciem.
— Czy powiedziałam, że jest dobrym i życzliwym człowiekiem? Nie. Mam na myśli, że nikt nie jest czarno-biały. Snape chętnie i z własnej woli dołączył do śmierciożerców, ale Dumbledore mu zaufał. Musiał w jakiś sposób zapracować na to zaufanie. Pamiętasz co powiedziała McGonagall? Powiedziała, że Dumbledore bronił Snape'a za każdym razem, gdy ktokolwiek z Zakonu podważył jego lojalność. Zaznaczył, że ma niezłomny dowód na jego oddanie.
— Wszystko świetnie, ale przypomnę ci, że Dumbledore jest martwy. Mało tego, zginął z ręki osoby, którą przez te wszystkie lata bronił i do której miał bezgraniczne zaufanie. Czy nie zapomniałaś dlaczego Snape jest obecnie naszym więźniem? Merlinie, Hermiono... to nie ma najmniejszego sensu.
— Nie ma. — Skinęła spokojnie głową. — Masz rację. Nic tu nie ma sensu. — Ron otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale Hermiona mu przerwała. — Właśnie dlatego nie chciałam wam mówić o moim spotkaniu ze Snapem.
— Czego się dowiedziałaś? — zapytał z zainteresowaniem Ron.
— Niewiele. Ja... Ron... Ja mam wrażenie, że Snape powiedziałby więcej, gdybym była sama. Remus i Snape się nienawidzą, co widać gołym okiem.
— Syriusz i Lupin wspominali, że nie lubili się ze Snapem w szkole. Hermiona, on równie dobrze mógł chcieć spotkać się z tobą w samotności, aby tobą lepiej manipulować. Pewnie wiedział, że przy Lupinie nie ma szans. Pomyśl rozsądnie... to... to... to w końcu Snape — wybuchł Ron, machając energicznie rękami, jakby ten argument był wystarczającym wyjaśnieniem na wszystkie absurdy śmierci Dumbledore'a. — Rozumiem, że w każdym działaniu doszukujesz się drugiego dna, ale czasami ludzie są oczywiści. Moim zdaniem Snape zawsze był po stronie Sama-Wiesz-Kogo, a pozostał przy Dumbledorze, bo alternatywą było dożywotnie przebywanie w Azkabanie. Nie widzisz tego? To urodzony kłamca, zawodowy szpieg!
— Właśnie dlatego nie jest oczywisty, Ron. Słuchaj, obiecuję, że powiem ci o wszystkim, co uda mi się wyciągnąć od Snape'a. Jednocześnie proszę, abyś nie wspominał o tym Harry'emu, dobrze? Przynajmniej na razie...
Niebieskie oczy Rona przybrały oburzony wyraz, który został zastąpiony przez zmartwienie już po krótkiej chwili.
— I tak cię nie powstrzymam prawda? — Westchnął z rezygnacją. Zgodzę się pod warunkiem, że pozwolisz mi stać na czatach i w razie potrzeby cię obronić. — Jego piegowate policzki przybrały jasny kolor czerwieni, gdy odwrócił wzrok od zdumionego spojrzenia Hermiony, jakby sam był zaskoczony swoim pochopnym ultimatum.
— W porządku — szepnęła z uśmiechem. — Możesz stać na warcie i szykować się do ocalenia damy w opałach.
Ron odwzajemnił uśmiech i chwycił jej rękę, podnosząc Hermionę na nogi.
— Od kiedy zwracasz się do Lupina po imieniu? — zapytał nie patrząc jej w oczy, ale mogła wyczuć odrobinę irytacji w jego głosie.
— Od wczoraj... a właściwie od dzisiaj. Zaproponował, abym zwracała się do niego po imieniu, gdy rozmawialiśmy w nocy.
— Świetnie, ale uważaj na Tonks. Może być zazdrosna — prychnął. — Chodź — powiedział cicho, ciągnąc ją w stronę drzwi. — Przypilnujemy Nimfadorę, zanim obróci dom w kupę gruzu.
— Od kiedy zwracasz się do Tonks po imieniu, Ronaldzie?
Ron rzucił Hermionie rozbawione spojrzenie i roześmiał się pełną piersią, gdy zobaczył jej badawczy wzrok.
Wspinając się po skrzypiących schodach, Hermiona odczuwała grzmiącą burzę emocji. Myślała, że zwalczyła głupie zauroczenie i uczucia, którymi obdarzyła przyjaciela. Jej zdradzieckie serce zabiło szybciej, gdy Ron zadeklarował swoją pomoc i ofiarował jej nieoczekiwane wsparcie. Hermiona właśnie zorientowała się, że Ron dojrzał w rekordowym czasie. Zniknął niepewny siebie chłopiec, poszukujący uznania i rozgłosu. Obecnie patrzyła na plecy mężczyzny, który z całą pewnością szykował się do walki.
I skłamałaby, gdyby powiedziała, że jej to nie imponuje.
— Zajmijcie miejsca i zachowajcie odrobinę przyzwoitości, aby nie przekrzykiwać się nawzajem — wrzasnęła Molly Weasley, zagłuszając resztę towarzystwa i prezentując wszystkim obecnym swoją skrajną hipokryzję. Większość osób, zasiadających przy okrągłym stole, rzuciła pani Weasley przelotne spojrzenie i wróciła do komentowania najnowszych doniesień ze świata czarodziejskiej Wielkiej Brytanii. — SPOTKANIE ROZPOCZNIE SIĘ ZA DZIESIĘĆ MINUT! BĄDŹCIE CIERPLIWI! — dodała Molly, zdzierając gardło na ponad trzydziestu czarodziejów, chcących wymienić zdanie na temat aktualnych działań Ministerstwa Magii.
— Nawet nie wspomnieli o zabójstwie Dumbledore'a — powiedziała z oburzeniem Hestia Jones.
— Udają, że umarł śmiercią naturalną, co wcale mnie nie dziwi, jeśli mam być szczery. Obawiają się paniki ze strony magicznego społeczeństwa. Nie codziennie zdarzają się przypadki zabójstwa dyrektorów z ręki członków personelu szkoły. Podejrzewam, że większość rodziców byłaby zaniepokojona i postanowiła zabrać dzieciaki z Hogwartu, aby nie narażać ich na niebezpieczeństwo — wychrypiał leciwym głosem Dedalus Diggle, drapiąc się po głowie, z której ówcześnie ściągnął melonik w kolorze soczystej fuksji.
— Nie bądź absurdalny Dedalusie — powiedział zgorszony Ted Tonks, zasiadając na wolny miejscu między Jones, a Digglem. — Minerwa dopilnowała, aby każdy rodzic otrzymał informację, że Severus Snape jest odpowiedzialny za śmierć dyrektora i zapewniła, że dzieciom nie grozi żadne niebezpieczeństwo z jego strony. Teraz ona jest dyrektorką Hogwartu i doskonale poradzi sobie z trudnościami. Nie musimy martwić się panikującymi rodzicami.
— Ted — zagadnęła uprzejmie Andromeda Tonks, stając za mężem i pocierając jego ramiona w uspokajającym geście. — Dedalus miał na myśli, że Ministerstwo tuszuje ważne fakty. Jak mamy bronić rodzin, skoro nie spodziewamy się nadciągającego ataku? Sami-Wiecie-Kto i jego banda śmierciożerców rosną w siłę, a Minister Magii skupia się na przekupieniu Pottera, aby był ich nową maskotką i zapewniał czarownice i czarodziejów w magicznej społeczności o owocnych działaniach ruchu oporu. To śmieszne.
— Masz rację — powiedziała Hestia, kiwając energicznie głową na zgodę. Jej kruczoczarne włosy zafalowały, odbijając światło lamp gazowych, a zarumienione policzki przybrały jeszcze ciemniejszy kolor czerwieni na widok kilkunastu par oczu, wypatrujących się w nią z uwagą. — Scrimgeour jest sprytny. Wie jak uspokoić społeczeństwo i przekonać zdesperowanych czarodziejów do własnych poglądów i wizji. Ja... cóż, znam Rufusa od lat, przyjaźnił się z moim ojcem. Jeśli chcecie znać moje zdanie, nasz obecny Minister Magii jest nieco przerażający i ma niekonwencjonalne metody walki z przeciwnikiem. Byłam przypadkowym świadkiem jak pozbywał się zwolenników Sami-Wiecie-Kogo podczas trwania pierwszej wojny i wyciągał informacje z niedobitków. Miałam niewiele lat, ale nigdy nie zapomnę, gdy...
— Cisza! — warknęła Molly, wkraczając ponownie do pokoju obrad i stawiając na stole zestaw do herbaty z magicznie zwielokrotnioną ilością filiżanek oraz z półmiskami pełnymi świeżo upieczonych ciasteczek cytrynowych. — McGonagall i Moody będą tu lada chwila. Mamy niewiele czasu na dzisiejsze spotkanie.
Hermiona, Harry i Ron usiedli między bliźniakami Weasley oraz jak zwykle roztrzepaną Nimfadorą Tonks. Ze zdumieniem obserwowali panujący chaos wśród dorosłych członków Zakonu Feniksa.
— Powinnaś dostać Order Merlina, Hermiona — prychnął Ron, podgryzając ciepłe ciastko cytrynowe. — Przyznaję, że jako niespełna szesnastolatka miałaś większą kontrolę nad grupą dzieciaków, niż moja matka nad dorosłymi czarodziejami. Gwardia Dumbledore'a była zdecydowanie lepiej zorganizowana.
— Bo mieliśmy konkretny cel, Ronaldzie — odpowiedziała spokojnie, ukrywając nieśmiały uśmiech, który powoli rozciągał jej wargi. — Nadrabialiśmy deficyty w programie obrony przed czarną magią oraz walczyliśmy z Dolores Umbridge i jej zgrają wiernych piesków. Teraz przychodzi nam zmierzyć się z większym przeciwnikiem. Właściwie nikomu nie można ufać, każdy może być szpiegiem...
— Dlatego McGonagall będzie Strażnikiem Tajemnicy, co nie? — przerwał jej George, szturchając Freda łokciem w okolice żeber — Podsłuchaliśmy mamę rano, gdy rozmawiała z ojcem przed jego wyjściem do Ministerstwa. Mają to ogłosić na dzisiejszym zebraniu. Właściwie, razem z Fredem uważamy, że to najrozsądniejsze rozwiązanie. Jest ponad trzydziestu członków Zakonu, na Merlina! Tu aż prosi się o nieszczęście i kolejnego kreta.
Harry, Ron i Hermiona wymienili znaczące spojrzenia.
— Jesteście zbyt ciekawscy dla własnego bezpieczeństwa... — skwitował Harry, bawiąc się fragmentem wyciągniętej bluzy i skubiąc zmechaconą kulkę ze zbłąkanych nitek. — ... ale zgadzam się z wami. Nie możemy ryzykować zdradzenia miejsca siedziby Zakonu. Snape musi być dobrze strzeżony, aby nie miał możliwości ucieczki.
— Żartujesz? — prychnął Fred. — Widziałem jak McGonagall i Flitwick nakładali na jego celę zaklęcia ochronne. Z tego pudła nie ma ucieczki. — Odepchnął głowę brata bliźniaka, która zagradzała mu drogę i pochylił się ku trójce zainteresowanych tematem nastolatków, szepcząc spekulacyjnie: — Moim zdaniem chcą go po prostu tam zostawić i zagłodzić, dopóki nie zacznie gadać. Mamy z Georgem oczy dookoła głowy i nie zanotowaliśmy dostawy pożywienia do jego celi.
Hermiona wciągnęła powietrze ze świstem i rozszerzyła oczy na dźwięk satysfakcji w głosie bliźniaka.
— To barbarzyńskie zagranie, Fred. Nikt nie zasługuje na takie traktowanie — wyszeptała ze zgorszeniem i wykrzywiła wargi w kwaśnym grymasie.
— Przypomnij sobie do czego jest zdolny Snape, Hermiono — skwitował George, wymieniając speszone spojrzenia z bratem. — A jeśli posiada informacje niezbędne dla naszego powodzenia w wojnie? Dalej będziesz się upierać przy delikatnych metodach przesłuchania więźnia?
Wcześniej odpowiedziałaby przecząco, ale po spotkaniu ze Snapem...
Cóż, teraz nie jestem już taka pewna.
— Nie do nas należy jego los, nie rozumiecie? Od wydawania wyroków są odpowiednie instytucje!
— Ciszej — syknął Ron, szturchając Hermionę w łokieć.
— Masz na myśli Ministerstwo? W tych czasach? To wojna — powiedział Fred z pewnością w tonie. — A wojna wymaga ofiar.
Hermiona zacisnęła usta, przypominając do złudzenia niezadowoloną profesor McGonagall i skrzyżowała ramiona na piersi, niemo odmawiając dalszej dyskusji.
Do pokoju obrad dotarł Aberforth Dumbledore, ciągnąc za sobą Mundungusa Fletchera. Niedelikatnie usadził go na krześle z głośnym grzechotem, zagłuszając wymianę myśli członków Zakonu i wzbudzając niemałe zainteresowanie. Mundungus ocknął się z alkoholowego letargu, gdy coś, co grzechotało w jego kieszeniach wysypało się na ziemię. Kilka pozłacanych przedmiotów i dwa srebrne kufle potoczyły się po ziemi w stronę drzwi. Mundungus rzucił się na drewnianą podłogę, aby odzyskać własność (lub skradziony łup) i jęknął żałośnie, gdy jego kolana uderzyły o posadzkę z cichym chrzęstem. Wyciągnął rękę, by sięgnąć po jeden ze srebrnych kufli, ale jego kończyna została przygnieciona przez szponiastą protezę nogi Alastora Moody'ego, który właśnie pojawił się w drzwiach.
— Dung — warknął Moody, górując nad skulonym czarodziejem i wskazał na leżące na ziemi przedmioty: — To zostaje skonfiskowane. Mogę się założyć, że właściciel zawartości twoich kieszeni znajduje się w tym pokoju.
Zaciekawieni czarodzieje przy stole, zerknęli na porozrzucane błyskotki.
— Hola, Hola! To moje — krzyknął Dedalus, podnosząc się z miejsca z nieoczekiwanym, jak na jego wiek, wigorem.
— Dlaczego nie jestem zaskoczony? — prychnął Moody. — To dla ciebie nauczka, Diggle. Nie śpij, bo cię okradną.
Dedalus wyciągnął ręce do Alastora, aby odebrać własność, po czym wrócił na swoje miejsce, piorunując Mundungusa zniesmaczonym spojrzeniem.
Szalonooki otworzył szerzej drzwi, wpuszczając do pokoju obrad Minerwę McGonagall. Profesor transmutacji, a właściwie obecna dyrektorka Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, wkroczyła dumnie do pomieszczenia, marszcząc nos na rozłożonego na podłodze Fletchera.
— Alastorze, wypuść go. Nie pora na aurorskie wymierzanie sprawiedliwości przy świadkach. Mamy pracę do wykonania — powiedziała sucho, przemykając z gracją obok nieruchomej postaci Mundungusa i ustawiając się przodem do oczekujących uczestników zebrania. — Witajcie — skinęła głową, dodając sobie odwagi. — Nie oczekujcie ode mnie prowadzenia rozluźniających dyskusji i opowiadania dowcipów na początku każdego spotkania. Obraziłabym pamięć Albusa, decydując się na parodię jego schematu obrad i rujnując zabawne dowcipy moim słabym poczuciem humoru. — Przyglądała się wszystkim twarzom, wpatrzonym w jej sztywną, szczupłą sylwetkę i uśmiechnęła się słabo, mówiąc odrobinę głośniej: — Każdy z nas jest zaniepokojony obecnym działaniem Ministerstwa. Ignorancja rządu oraz tuszowanie wzmianek o przestępstwach mrocznej strony w końcu przyniesie chaos wśród członków magicznej społeczności oraz w świecie mugoli. Naszym zadaniem w pierwszej kolejności będzie zminimalizowanie szkód, aż w końcu wyeliminujemy wroga. Zostaną wam przypisane konkretne funkcje oraz zadania do wykonania. Najmłodsi członkowie Zakonu... — Tu spojrzała na Harry'ego, Rona i Hermionę. — ... będą pomagać starszym czarodziejom w ich misjach. Każdy otrzyma konkretne instrukcje indywidualnie. Zrozumiano?
Kilka pomruków aprobaty i skinięcia głów potoczyło się przez grono czarodziejów i czarownic. Mundungus skwitował przemowę McGonagall pijacką czkawką, Aberforth prychnął pod nosem, a Fred i George przeprowadzili w myślach analizę metod sprawiania większych kłopotów, co dosadnie zobrazowały ich identyczne, chytre uśmiechy. Hermiona przysłuchiwała się dyrektorce z pełnym skupieniem i starała się zakodować nawet najmniejsze słowo. Nawet Ron skończył przeżuwać ciasteczka cytrynowe swojej matki i zmarszczył brwi w skupieniu. Harry siedział nieruchomo i wpatrywał się tępo w lakierowany blat stołu.
— Jak już sobie wszystko wyjaśniliśmy... — powiedział szorstko Moody, stając u boku Minerwy McGonagall i stukając dwa razy laską o podłogę. — ... Informujemy, że wybranie nowego Strażnika Tajemnicy będzie priorytetem dzisiejszego spotkania. Ten obskurny dom błaga o generalny remont, ale przynajmniej daje wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Minerwa zgodziła się przejąć pałkę, że tak powiem. Jeśli ktoś z was uważa, że inna osoba sprawdzi się lepiej na tym stanowisku, to niech odezwie się teraz lub zamilknie na wieki — zakończył złowieszczo, świdrując słuchaczy magicznym okiem.
Wszyscy obecni zamilkli, dając Moody'emu do zrozumienia, że zgadzają się z wyborem nowego strażnika. McGonagall skinęła uprzejmie głową i zasiadła na wolnym miejscu, przekazując pełne prawo głosu Alastorowi.
— Ustalone — podsumował Szalonooki i sięgnął do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki w kolorze ciemnego brązu. — Odwiedziłem dziś Hogwart, aby to zdobyć — wymamrotał bardziej do siebie, wyciągając niewielki przedmiot spod ubrania wierzchniego. — Dumbledore nie zdołał przekazać nam istotnych wskazówek i szczegółów planu zniszczenia Czarnego Pana. — Hermiona zauważyła, że Harry drgnął na swoim miejscu i po raz pierwszy spojrzał z pełnym zainteresowaniem na Szalonookiego. Były auror rozwinął bawełniany materiał, w który owinięty został tajemniczy, prostokątny przedmiot.
Hermiona przyjrzała się dokładnie zawiniątku, dochodząc do wniosku, że jego rozmiary wskazują na dość cienką książkę lub dziennik. Dopiero, gdy materiał opadł na stół, a Szalonooki Moody ukazał jego zawartość w pełnej krasie...
— Merlinie! Dumbledore! — wrzasnął Ron, zrywając się na równe nogi, zasłaniając Hermionie widok na przedmiot trzymany przez Moody'ego.
— Nie Dumbledore, głąbie — parsknął Fred. — To tylko portret.
Hermiona wychyliła się zza wysokiej sylwetki Rona, zerkając na nieruchomą postać na miniaturowym portrecie. Rzeczywiście. Na namalowanym fotelu zasiadał Albus Dumbledore, opierając głowę na kościstej ręce. Miał zamknięte oczy i spał głęboko.
Moody wyciągnął różdżkę z uchwytu, przymocowanego na przedramieniu pod skórzaną kurtką i powiększył portret do pierwotnego rozmiaru. Lewitował śpiącą postać byłego dyrektora na pobliskie krzesło i spojrzał dość srogo na powierzchnię płótna.
— Jeszcze się nie obudził — mruknął do siebie Szalonooki.
— A powiedział coś zanim zasnął? — zapytał poruszony Dedalus, niedowierzającym tonem.
— Miałem na myśli, że portret jeszcze się nie wybudził. W ogóle. Minęło wystarczająco dużo czasu, aby magiczny portret osiągnął pewien stopień świadomości od śmierci Albusa. Fineas Nigellus Black twierdzi, że wybudził się zaledwie kilka godzin po swojej śmierci. Wezwaliśmy magomalarza, który stworzył portret, aby naprawił swój błąd. Twierdzi, że wszystkie procedury powstania magicznego portretu zostały spełnione i nie potrafił udzielić żadnych przydatnych wskazówek.
Zaniepokojeni członkowie obrady wymienili znaczące spojrzenia. Hermiona również doszła do interesującego wniosku, że być może...
— Czy to znaczy, że jest szansa... — zaczął Harry z druzgocącą nadzieją.
— Nie bądź niemądry, Potter — warknął Moody, głosem nieznoszącym sprzeciwu. — Sam byłeś świadkiem jak Dumbledore spadł z wieży. Wszyscy widzieliśmy jego ciało na pogrzebie. On nie żyje.
Słowa Moody'ego rozniosły się w nienaturalnej, grobowej ciszy, która zapanowała wśród obecnych czarodziejów i czarownic. Z kąta pokoju można było usłyszeć ciche pociąganie nosem. Hermiona spojrzała w kierunku dźwięku i dostrzegła Molly Weasley, wycierającą oczy bawełnianą chusteczką. Artur Weasley objął żonę w pocieszycielkim geście i skinął głową Moody'emu, aby kontynuował przemowę, ale to McGonagall przerwała milczenie.
— Przynieśliśmy portret w nadziei, że któremuś z nas uda się znaleźć rozwiązanie, aby wybudzić Albusa ze snu. Nie zapomnijcie, że to nigdy nie będzie Albus Dumbledore, którego wszyscy znaliśmy. Istnieje jednak możliwość, że tchnął w portret myśli, które pozwolą nam wygrać walkę z Sami-Wiecie-Kim.
— To tylko trochę farby — wykrztusił Harry bezbarwnym głosem. — Albus Dumbledore nie powierzyłby planu ataku na Voldemorta kawałkowi płótna i odrobiny magii.
Kilka osób przy stole wciągnęło powietrze ze świstem na dźwięk imienia czarnoksiężnika.
— Nie wymawiaj jego imienia... — powiedziała przerażona Hestia Jones.
— Nie boję się go wymawiać! — syknął Harry w odpowiedzi, przerywając niespokojnej czarownicy.
— Nie w tym rzecz, Potter — zagadnął rzeczowo Diggle, splatając palce na stole i przyglądając się odrobinę karcąco chłopcu, który przeżył. — Hestia słusznie cię upomniała. Bezmyślne wymawianie jego imienia przynosi swoje skutki. Wiedz, że strach przed używaniem tego słowa nie zrodził się przez nadmierną bojaźliwość magicznego społeczeństwa. Sam pomyśl, czy zwykłe słowo mogłoby spowodować ogólnonarodową panikę? Nie. Strach zrodził się z konsekwencji wypowiadania imienia samozwańczego lorda. Podczas pierwszej wojny, Sam-Wiesz-Kto stworzył złożone zaklęcie, kodując swoje imię jako tabu. Czarodziej, który wypowiedział słowo tabu został natychmiastowo otoczony hordą przygotowanych do walki śmierciożerców lub innych popleczników Czarnego Pana. Udało mu się stworzyć zaklęcie, które jednym słowem złamie najbardziej złożone zaklęcia ochronne...
— Jakoś nikogo tutaj nie widzę oprócz nas — przerwał niepewnie Potter na swoją obronę.
— Oczywiście — dodał wściekle Moody, jakby tłumaczył dziecku ile to dwa plus dwa. — Tabu nie działa na zaklęcie Fidelusa. Gdybyśmy ochraniali się słabszymi metodami, miałbyś okazję do starcia z grupą śmierciojadów. A teraz, chłopcze, zamień się w słuch. — Szalonooki spojrzał z aprobatą na sędziwego starca i skinął głową w podziękowaniu za pouczenie Harry'ego. — Ignorancją szczeniaków zajmiemy się później, Diggle.
McGonagall wstała ze swojego miejsca, rzucając przeciągłe spojrzenie na śpiący portret Dumbledore'a.
— Obudzenie portretu potraktujemy priorytetowo. Młodzi poszukają rozwiązań w księgach, które zdobyłam z działu ksiąg zakazanych — powiedziała szorstko, lewitując opasłe tomy na drewniany stół. — Resztę zadań otrzymacie na indywidualnych zebraniach. — Kingsley, Tonks, Lupin — zwróciła się ku starszym członkom Zakonu. — Proszę, abyście zostali dziś dłużej ze mną i Alastorem.
Moody szturchnął McGonagall i skinął głową, aby odeszła z nim na bok. Gdy reszta osób zaczęła rozmawiać między sobą, Hermiona obserwowała kątem oka jak Moody szepcze coś do dyrektorki Hogwartu. McGonagall wyglądała na wstrząśniętą, ale po chwili odzyskała swój zwyczajowy, surowy wyraz twarzy i skinęła sztywno głową, akceptując słowa Alastora. Wróciła do okrągłego stołu i poczekała cierpliwie, aż gwar rozmów ucichnie.
— Jest jeszcze jedna sprawa, którą musimy się zająć — powiedziała dziwnie wilgotnym głosem, czekając na pytania z ust uczestników spotkania, które ostatecznie nie nadeszły. — Severus Snape.
Młoda Gryfonka, zasiadająca między Harrym i Ronem, mogła się założyć, że usłyszała dźwięk upuszczonej szpilki, gdy między członkami Zakonu Feniksa, po raz kolejny tego wieczoru, nastała grobowa cisza.
