26

Początkowo myślał, że to nie może być prawda, że jego otumaniony umysł po prostu nie potrafi w tej chwili poprawnie działać i dlatego nie może sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz spędzał wieczór bez Chyłki i Aleksandry. I o ile przypomniał sobie ten nieszczęsny moment gdy Chyłka wyjechała na rzekome leczenie z Langerem do Niemiec, o tyle z niemałym zdziwieniem uświadomił sobie, że w przypadku Aleksandry to była zaledwie jedna, jedyna noc, której się rozstali - kiedy razem ze Szczerbińskim wyruszył w pogoń by odnaleźć Chyłkę. Pomijając to, był obecny w życiu dziewczynki codziennie, od zawsze. Od momentu, gdy przedwcześnie przyszła na świat. Uczestniczył w jej życiu jeszcze przed Chyłką, gdy ta walczyła o życie. Gdy dowiedzieli się o jej chorobie kilka miesięcy później, gdy rozpoczęła leczenie które wysysały z niej życie, choć teoretycznie miało je przecież uratować - to on zapewniał dziecku wszystko, czego potrzebowała, a na co Joanna nie miała siły. Wiedział i widział, nawet gdy mu o tym nie wspominała, jak bardzo pogrążała się w pretensjach i żalu wobec siebie, gdy jej stan uniemożliwiał jej opiekowanie się niemowlęciem. Nigdy zaś nie wątpił w to i powtarzał jej o tym do znudzenia, że Aleksandra nie mogła trafić na lepszą matkę niż Joanna. Starał się robić wszystko co mógł, by wspierać ją w codziennych czynnościach gdy była chora a jednocześnie nie wyręczać, dopóki pozwalały jej na to siły.

Pamiętał, jak jeszcze w trakcie sprawy Tesarewicza zastanawiał się, ile pieluch w ciągu pierwszego roku życia dziecka zmieni Chyłka, a ile opiekunka; a zaraz po tym tą chwilę, kiedy pierwszy raz zobaczył Joannę trzymającą maleńką Aleksandrę na piersi. To wtedy Pasożyt został Przylepą - choć kruchym i ściskającym serce wyglądem bardziej przypominała wzbudzającym litość pisklaka niż ludzkie dziecko. W myślach tak ją właśnie nazywał, dopóki Chyłka oficjalnie jej nie przemianowała na Przylepę po tym, jak się wybudziła. Dzień, w którym wyszły obie ze szpitala, kiedy już - wciąż lekko otumanieni, zszokowani i wystraszeni nową rolą - wyciągnęli z iks piątki najcenniejszy skarb zabezpieczony w czarnym foteliku i razem przekroczyli próg mieszkania na Argentyńskiej - pierwszy dzień nowego życia, bez odwrotu, bez możliwości niewywiązania się z powierzonych im przez los nowych obowiązków.

Czasami wydawało mu się, że nie było bardziej przewrotnego momentu w ich życiu niż ten, gdy Chyłka przy akompaniamencie Big Bang Baby oznajmiła mu o swojej ciąży. On początkowo nie był w stanie tego faktu zaakceptować, ale odnosił wrażenie, że pokochał to dziecko jeszcze przed Joanną. Ona z kolei przeżywała tą sytuację odwrotnie - ciążę, choć nie bez bólu wyrzeczeń, zaakceptowała z marszu. Miłość do dziecka mogła przyjść o wiele później, może nawet dopiero w momencie, gdy pierwszy raz je zobaczyła. Niczemu to jednak w ich wspólnym życiu nie ujmowało.

Żałował, że nie jest jej biologicznym ojcem, ale żadne z nich nigdy się nad tym nie skupiało. Wiedział i czuł, że będzie obecny w życiu tego dziecka i będzie je traktował jak własne, niezależnie od przeszkód jakie mógł mu zgotować los - lub sama Chyłka. Zdecydował się być jej ojcem, zanim Joannie to przeszło przez myśl. Ostatecznie nie wyobrażał sobie życia bez Aleksandry i Joanny. Był gotów zrobić dla nich wszystko.

Jak do tego doszło, że to zjebał?

Przewrócił się na bok, łudząc się, że to zmniejszy nieco ucisk w piersi, który nieznośnie mu dokuczał. Jego uwagę na chwilę przykuł surowy i gryzący zapach szpitalnej, zdezynfekowanej pościeli na której leżał. Przyzwyczaił się jednak do tej woni szybciej niż zamierzał.

Jeśli kiedykolwiek, a nie mógł przypomnieć sobie takiego momentu, miał wątpliwości co do wspólnego życia z tymi dwiema kobietami - wydarzenia z tego tygodnia ostatecznie je rozwiały. Zawsze chciał z nimi dzielić codzienność. Było to dla niego normalne i naturalne, zanim Chyłka to pojęła - mimo to cierpliwie czekał, aż mu na to przyzwoli. Po prostu wiedział, że musi zaczekać. Zawalczyć o nie i o ich przyszłość. Że będzie warto.

I było - widział to każdego dnia w szerokim uśmiechu Aleksandry, czuł to w jej małych objęciach, słyszał w każdym „Zo", które niedawno nauczyła się wypowiadać. Widział to w gestach Joanny, w każdym jej spojrzeniu, w delikatnym i pełnym czułości dotyku jej dłoni na jego ciele. Nigdy nie przypuszczał, że można tak wiele zawdzięczać komuś innemu, że całe jego szczęście, byt i przyszłość wiąże się z tą konkretną dwójką osób.

Jakim cudem strach obezwładnił jego umysł na tyle, by zdołał to przyćmić?

Zordon, ona tęskni za tobą - wyszeptała mu dziś Chyłka roztrzęsionym głosem. Lekarze pozwolili mu dziś na krótkie widzenie z Joanną. Zabiegała o nie codziennie, choć jego lekarz nadzorujący w momencie przyjmowania go na oddział poinformował ją dobitnie, że da jej zgodę jak tylko uzna, że jego stan na to pozwala. - Pyta o ciebie, wypatruje cię wszędzie. Ja nie mam pojęcia, co mam jej mówić…

Mógłby po prostu odwrócić wzrok od przemęczonej i zarysowanej troską i smutkiem twarzy Chyłki, ale jakaś siła mu na to nie pozwalała. Bolało go wszystko co mógł wyczytać z jej oczu, mimo to nie mógł nie patrzeć na nią i nie chłonąć wzrokiem jej obecności. Jakby ten ból, który dzielili razem ale nieśli osobno, miał wyryć mu w umyśle istotę jego istnienia.

„Potrzebujemy cię, Bakłażanie" - odbijało mu się po głowie… ale czy Chyłka na pewno zdawała sobie sprawę z tego, kogo potrzebuje w życiu? Czy właśnie nie udowodnił, że może się stoczyć tak samo jak jej ojciec? Czy mógł pozwolić na to, by jego wybory mogły mieć groźne konsekwencje dla małej Aleksandry? Czy nie było za późno na odwrót? Czasu nie można przecież cofnąć. Może będzie im lepiej bez niego?

Katował się tymi myślami od momentu, gdy trafił do szpitala. Codzienne sesje z terapeutą na razie nie wnosiły za wiele do jego zmęczonego umysłu - nie potrafił się jeszcze odnaleźć po wydarzeniach z ostatnich dni. Zaledwie tydzień temu był pewien, że zda egzamin i odstawi wreszcie leki, jego kariera nabierze rozpędu, nowe możliwości będą na wyciagnięcie ręki, wyjadą z Chyłką i Przylepą na jakąś krótką wycieczkę, bo Chyłka nie będzie mogła znieść myśli o opuszczeniu stolicy na dłużej. Wreszcie koniec wieczorów z zakuwaniem, nie będzie już widział Gorzyma gdziekolwiek się nie ruszy, będzie lepiej…

Rzeczywistość bez opiatów była przytłaczająca. Jeśli dalej chce zostać prawnikiem, znów czeka go rok zakuwania. Dalej pozostanie aplikantem, tym razem jednak zjedzie najniżej w kancelaryjnej hierarchii i być może tylko względy Harry'ego będą w stanie uchronić go przed gniewem Żelaznego. Powinien być teraz przy Chyłce i pomagać jej dochodzić do siebie. Była w remisji, ale przed nią jeszcze długa droga zanim odzyska pełną sprawność i siły. Nie powinna zostawać sama, mając na głowie opiekę nad maleńką córką. Nie powinna zostawać sama, kiedy musiała mierzyć się ze stratą upragnionego dziecka…

Kordian poczuł, jak ściska mu się gardło, a oczy zaczynają wilgotnieć.

Nie potrafił pozbyć się z głowy obrazów przyszłości, która miała się nie spełnić - Joanna w ostatnim miesiącu ciąży, narzekająca na wszystko ale z niespotykaną dotąd czułością obejmująca swój wielki brzuch. Zaciekawiona i jednocześnie niepewna Aleksandra zerkająca na różowego noworodka.

Zastanawiał się, jakim cudem nie zauważył w Chyłce żadnych zmian świadczących o tym, że jest w ciąży - niemal nie przytyła, a zmęczenie zrzucali na karb rekonwalescencji i trybu życia, w który wskoczyli. Kiedy lekarz pozwolił im pożegnać się z synkiem zanim został odebrany przez zakład pogrzebowy, nie mógł pojąć, jak tak maleńkie stworzenie mogło być przyczyną tak wielkiego bólu spowodowanego świadomością jego utraty. Jego życie skończyło się, zanim się na dobre zaczęło.

Jego syn zmarł, i nic nie było w stanie przywrócić go do życia.

Otrząśnięcie się z marazmu nastąpiło kolejnego dnia. Chyłka przybyła do szpitala długo przed umówioną godziną wizyt i cały ten czas spędziła na nachalnych próbach przyprowadzenia do niej Kordiana w trybie natychmiastowym. Udało jej się to w końcu, a gdy Kordian ją ujrzał, od razu rozpoznał malujące się na jej twarzy wkurwienie pomieszane z chęcią rozwalenia każdej przeszkody, jaką napotka na swej drodze. Przez sekundę był przekonany, że byłaby gotowa rzucić się z pięściami na niego, ale gdy tylko go zobaczyła na końcu sali, ulga pomieszana z troską zastąpiła wcześniejszą złość. Niemal do niego podbiegła i od razu przylgnęli do siebie tak mocno, że do ich uszu docierały tylko odgłosy bicia ich serc i jeszcze cichsze westchnięcia ulgi. Gdy poczuł, jak Chyłka odrywa się lekko od niego i obejmuje dłońmi jego twarz, zamarł, obawiając się w którą stronę potoczy się ich rozmowa.

Chciał ją zapewnić, że jest już z nim lepiej i chce stąd jak najszybciej wyjść, by nie zostawiać jej samej; chciał zapytać, jak ona się czuje, jak sobie daje radę, jak się trzyma Aleksandra - lecz nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Chyłka tymczasem przyglądała mu się uważnie, badając wzrokiem każdy milimetr jego twarzy.

- Czy możesz mi wyjaśnić do kurwy nędzy, jakim cudem jesteś posiadaczem drugiego konta zapchanego po brzegi brudną forsą? - wypowiedziała to zdanie tak spokojnie, jakby pytała go o to czy nie zrobi po południu zakupów w spożywczaku. Kordian spiął się mimo woli, ale Chyłka wciąż obejmowała jego twarz, delikatnie mierzwiąc opuszkami palców jego włosy.

- Skąd wiesz? - mruknął, czując jak serce zaczyna mu mocniej bić.

Nie, nie taki był plan. Chyłka miała się o niczym nie dowiedzieć, dopiero jak będzie po wszystkim. Miały być z Aleksandrą bezpiecznie…

- Oskarżają cię z artykułu 299 k.k. Kołku, i planują zastosować areszt tymczasowy, jak tylko opuścisz mury tego schludnego przybytku.

Odwrócił lekko głowę, próbując ukryć przed Joanną rozbiegany wzrok. Zsunął ręce z jej pleców na biodra, jakby mogło to pomóc mu pozbierać myśli w jeden sensowny ciąg. Dlaczego sprawa się posypała? Wszystko było sprawdzone, pewne, za mało osób było wtajemniczonych w tą sprawę, by coś mogło pójść nie po ich myśli…

- Wszystko ci wyjaśnię… - wyszeptał, a ona odsunęła się od niego jeszcze troszkę.

- Musisz, Bakłażanie. I lepiej wyspowiadaj mi się ze wszystkiego, bo zamierzam cię wyciągnąć z tego gówna zanim stąd wyjdziesz.

Dwa dni później Kordian siedział na ławce w pobliskim parku, wdychając parne popołudniowe powietrze i mrużąc oczy pod wpływem ostrych promieni słońca, rażących niemiłosiernie wszystkich przechodniów. Szum kołysanych lekkim wiatrem drzew działał kojąco na jego przemęczony umysł, lepiej niż wszystkie ostre szpitalne dźwięki które towarzyszyły mu od kilku dni. Oderwał wzrok od intensywnie zielonych koron drzew i zerknął kontrolnie na Aleksandrę, która szturchnęła go ostrożnie swoim ukochanym Eddiem. Kordian uśmiechnął się do niej i zabrał maskotkę, a potem zaczął nią łaskotać dziewczynkę.

- Czy ktoś tu tęsknił za Eddiem? Bardzo, bardzo mocno tęsknił? - mruknął, nieco zmieniając głos. Aleksandra natychmiast się roześmiała, a po chwili wgramoliła mu się na kolana i przytuliła się do niego po raz enty tego dnia. Kordian od razu odwzajemnił uścisk i pochylił twarz ku jej włoskom - zapach dziecięcego szamponu do włosów był tak znajomy, jak ten w mieszkaniu na Argentyńskiej, jak wszystko co najlepsze, co mogło mu się kojarzyć z córką.

Cudem Chyłce udało się wywalczyć dla niego przepustkę na kilkugodzinne wyjście do parku, gdzie czekała na niego z niecierpliwiącą się w wózku Aleksandrą. Gdy tylko dziewczynka go rozpoznała, omal nie wyskoczyła z wózka. Chyłka odpięła ją z jaśków i postawiła na ziemi, a dziewczynka pędem rzuciła się w jego stronę.

Kordian poczuł, jak przyspiesza mu serce a gardło zaciska się tak, że nie sposób było normalnie oddychać. Gdy małe ciałko przylgnęło do niego z całej siły a drobne rączki starały się ścisnąć go najmocniej jak potrafiły, obraz przed oczami stał się bardzo rozmazany. Może miało to związek z jakąś nieznośną wilgocią odczuwaną pod powiekami, ale nie to było teraz istotne.

- Zo! - pisnęła z ulgą Aleksandra, nie odrywając się od niego.

Opanował się na tyle, by podnieść się z kolan, choć nie mógł sobie przypomnieć momentu, w którym klęknął. Aleksandra poprawiła tylko mocniej uchwyt na jego szyi, a on pociągnął kilka razy nosem i spojrzał na Chyłkę.

Ona też wyglądała, jakby powstrzymywała łzy.

Choć mieli spędzić te kilka godzin razem, z dala od szpitalnego chłodu i drastycznej bieli cuchnącej lekarstwami i środkami chemicznymi, Joanna po kwadransie odebrała telefon z kancelarii. Ubolewając nad sytuacją i rzucając gromy na wszystkich bogu ducha winnych swojej niekompetencji, dostała wezwanie w jego sprawie i im prędzej mogła się stawić w prokuraturze, tym lepiej. Postanowili więc, że Kordian zostanie z Aleksandrą by nadrobić choć trochę tą kilkudniową rozłąkę.

Zmierzając w stronę iks piątki, Chyłka próbowała wyrzucić z głowy nieznośne myśli, jak Aleksandra zareaguje, gdy będą musieli się za jakiś czas znów pożegnać. Z dwojga złego wybrała ta opcję, gdzie dziewczynka choć na chwilę spotka się z ojcem, za którym tak bardzo tęskniła. Być może uda ją się przekonać, że Zordon za kilka dni wróci do domu, albo że znów się zobaczą…

Kordian również się bał, jak dziecko zareaguje na rozstanie. I choć w głowie kołatała mu się okrutnie egoistyczna myśl, że jej obecność chyba więcej daje jemu samemu niż na odwrót, nie był w stanie przyznać, że wolałby to spotkanie odwlekać w czasie.

- Chodź Słodziaku, pójdziemy zobaczyć kaczki - mruknął jej do ucha, a dziewczynka lekko się od niego odsunęła i rozejrzała dookoła w poszukiwaniu ptaków. Wypatrzyła je przy stawie kilka metrów dalej i wyciągnęła ku nim rączkę.

- Tam? - zapytała, odwracając się do Kordiana.

Ten kiwnął głową i wstał z zamiarem posadzenia jej w wózku. Aleksandra zorientowała się w ostatniej chwili co zamierza zrobić, i głośnym krzykiem zaprotestowała.

- Co jest? Nie chcesz do wózka? - zapytał, a ta przylgnęła do niego i poprawiła się na jego boku. - Wolisz na rękach?

Kiwnęła główką. Oryński chwycił ją mocniej, odblokował hamulce w czarnym Mutsy i ruszyli przed siebie w kierunku wody.

Aleksandra mruczała mu coś w swoim języku, jakby chciała mu zrelacjonować cały okres rozłąki jaka ich spotkała.

- Ja też za tobą bardzo tęskniłem. Przepraszam, że tak nagle musiałem zniknąć - odpowiedział jej.

Gdy doszli do brzegu, kaczki z pewnym dystansem odsunęły się od nich, ale pozostały na brzegu. Aleksandra obserwowała je przez chwilę, ale zaraz się zmitygowała i z powrotem zwróciła swoją uwagę na kogoś o wiele dla niej ważniejszego.

- No wiesz, ja to przynajmniej się cieszę jak tu sobie biegają. Mama pewnie wolałaby je zobaczyć na talerzu polane jakimś gęstym sosem…

Parsknął śmiechem, a dziecko mu zawtórowało.

- Pewnie dlatego tak dawno nie widzieliśmy kaczek w Skaryszewskim, co nie?

- No tak - odpowiedziała mu znienacka, wzruszając przy tym ramionami, jakby to było zupełnie oczywiste.

Gest i ton jej głosu były tak poważne, tak bardzo przypominała w tym momencie Chyłkę, iż pożałował że nie miał przy sobie telefonu, by to nagrać.

Dziewczynka schyliła się nieco i sięgnęła do ziemi, wyrywając z niej małą kępkę trawy. Rzuciła ją w stronę najbliższej kaczki, ale ta nie zwróciła najmniejszej uwagi na padającą pod nią zieleninę.

- No nie - mruknęła Aleksandra, wzdychając przy tym.

Oryński uśmiechnął się pod nosem, czując, jak jakaś ciepła fala kolejny raz tego dnia rozlewa się po jego ciele.

Stres przed egzaminem i stany lękowe zagłuszały mu przez ostatnich kilka miesięcy benzodiazepiny - niestety, działały tak samo na negatywne, jak i pozytywne emocje. Zażywając od kilku dni leki w o wiele mniejszych dawkach, pod ścisłą kontrolą lekarza czuł, jakby budził się na nowo do życia.

Jak mogło mu przyjść do głowy, że warto było sięgać po te leki i otumaniać się tak, by przegapić takie momenty w życiu dziecka, jak ten? Dlaczego nie przyszło mu na myśl, by rozwiązać ten problem inaczej?

- Kordian? - rozległ się za jego plecami znajomy, zdziwiony głos.

Oryński natychmiast przyciągnął Aleksandrę mocniej do siebie i dopiero wtedy odwrócił się do tyłu. Przez te kilka sekund próbował sobie przypomnieć, skąd kojarzy ten głos - jego ciało zareagowało bardziej instynktownie, kojarząc go z zagrożeniem, jednak gdzieś podświadomie tkwiło przekonanie, że to raczej zawód i ból niż bezpośrednie niebezpieczeństwo mogły się wiązać z tą barwą głosu.

Nie mylił się, ale też nie spodziewał się zobaczyć tej osoby jeszcze kiedykolwiek w swoim życiu.

Kazimierz Oryński wyglądał na bardziej zaskoczonego i zmieszanego, niż jego syn. Wyraz jego twarzy nie pozostawiał wątpliwości, że wypowiedział jego imię odruchowo, zanim sobie uświadomił, że syn może na nie zareagować.

Kordian nie ruszał się z miejsca, a Aleksandra na jego ramionach nawet nie drgnęła. Skupiali w tym momencie wzrok na owym starcu przed nimi, pewni tego, że ciężar wykonania kolejnego ruchu spoczywa wciąż na nim.

- To… - zaczął w końcu, nie okazując przy tym zwyczajowej pewności siebie i siły, które Kordian tak dobrze pamiętał z ich ostatniego spotkania. - Ja przypadkiem tutaj…

Był wyraźnie zmieszany i nie wiedział, co mógłby powiedzieć w tym momencie. Kordian postanowił się zlitować i jak najszybciej wybrnąć z tej sytuacji.

- My też tu często nie bywamy. Przypadek.

- No tak, tak… - Kazimierz skupił wzrok na Aleksandrze, próbując się otrząsnąć z szoku. - To jest… to twoja córka? - w jego głosie było tyle niedowierzania, jakby miał zaraz zażartować z przeczącej odpowiedzi, której się spodziewał.

- Tak - odparł natychmiast Kordian.

Aleksandra odwróciła główkę i wtuliła się w ramię Oryńskiego, chowając w nim twarz.

Kazimierz pokiwał głową. Kordian nie mógł się oprzeć wrażeniu, że jego ojciec przez tą krótką chwilę próbował doszukać się podobieństwa Aleksandry do niego czy też kogokolwiek innego z rodziny Oryńskich, ale Mała skutecznie mu to uniemożliwiła.

Mógł zadać wiele pytań, ale każde wydawało się w tej chłodnej relacji zbyt intymne, zbyt pogwałcające prywatność, w której nie uczestniczyli wzajemnie w swoich życiach. Kazimierz w końcu machnął ręką na pożegnanie i oddalił się, nie odwracając się za siebie. Kordian odprowadzał go wzrokiem jeszcze przez chwilę, a Aleksandra wreszcie oderwała się od jego ramienia i przytknęła swój nosek do nosa ojca, trącając go lekko.

Oryński uśmiechnął się pod nosem i pogłaskał jasne włosy córki, pozwalając myślom oderwać się od postaci swojego ojca i skupić się na tym, co uznawał za najważniejsze.

- Wiesz już, co masz robić żeby nie zostać w tym miejscu na zawsze? - powiedziała na pożegnalnie Chyłka, gdy kilkanaście minut póżniej odnalazła go w parku i zaczęła się zbierać z Aleksandrą do powrotu do domu.

- Mhm - mruknął Kordian, całując dziewczynkę w czoło i usadził ją w wózku. - Na pewno wiem, kim nie chcę być - pogłaskał policzek córeczki, starając się wyrzucić z umysłu widok odchodzącego bez słowa ojca. Odwrócił się ku Chyłce i po raz pierwszy od tragicznych wydarzeń ich usta same znalazły do siebie drogę, tak jak dawniej, zatapiając się w namiętnym pocałunku, jakby znów mieli się żegnać na diabli wiedzą ile czasu.