Remus był zdyszany i ściskał bolesną kolkę w boku, po przebiegnięciu dwóch kondygnacji schodów i pięciu długich korytarzy do klasy Profesor McGonnagal. Oparł się o ciężkie drewniane drzwi, dźwięk jego strudzonego oddechu odbijając się echem w ciemnej, pustej sali. Przedarł się przez ławki do kolejnych wielkich drzwi na końcu klasy, prowadzących do prywatnego gabinetu Pani Profesor. Wiedział, że często spędza tu wieczory oceniając prace czy opracowywując plany zajęć i tym podobne. Dziś jednakże światło w małym pokoju było zgaszone. Ręka Remusa dotknęła klamki. Przystanął na chwilę, potem zrobił krok w tył marszcząc brwi. Nie wiedział, gdzie mogłaby być surowa, młoda profesorka. Jego planem było to, żeby McGonnagal zabrała go do dyrektora, skoro on sam nie miał pojęcia gdzie znajduje się jego gabinet. Nie planował, co zrobi, kiedy tu dotrze. Pewnie załamie się nerwowo, tak przypuszczał. Jednak im więcej nad tym myślał, tym bardziej był pewny, że i tak nie ma żadnej różnicy, czy porozmawia z Profesorem Dumbledoreem, czy nie. I tak nie zmieni to faktu, że ludzie wiedzieli o jego ojcu. Remus nerwowo poklepał się po kieszeniach. Były puste. Dumbledore mu obiecał, że po powrocie do szkoły przekona się, że nikt nic nie wie o jego ataku, ale najwyraźniej nie udało mu się to zbytnio. Był pewien, że Peter, James i Syriusz nikomu nie powiedzą, dokładnie tak jak nie powiedzieli nikomu po pierwsze o jego wilczym obliczu.

Chociaż, jeżeli wiedział ojciec Petera, nie można było stwierdzić jak niezliczona duża liczba osób wiedziało. Było łatwo stwierdzić po ranach jego ojca, że odpowiedzialny za atak był wilkołak. Nadzieją jednak było to, że nikt poza paroma jego najbliższymi nie wiedzieli o jego potworności. Desperacko otworzył drzwi i wstąpił do ciemnego pokoju Profesor McGonnagal. Szarpnął za szufladę i otworzył ją, na ślepo zaczynając w niej szperać. Nic, prócz piór, atramentu i papieru. Oczywiście, uzdrowiciele, którzy opiekowali się jego ojcem pewnie mieliby dostęp do rejestru Remusa, ale.. Wydawało się to trochę nieprawdopodobne, aby jego syn był podejrzany. Ale i tak, gdyby ktokolwiek wiedział, prawdopodobnie szukaliby wilkołaka z okolicy. Trzęsącymi się dłońmi Remus sprawdził swoje kieszenie jeszcze raz, ale nadal były puste.

Gdyby wiedzieli gdzie szukać, nie zajęłoby im długo, aby dostrzec te oznaki w Remusie. To była wyłącznie kwestia czasu.

Opadł wzdłuż ściany, bezradnie siadając na podłodze.

Remus patrzył się pusto w mroczny gabinet, po raz pierwszy w pełni zdając sobie sprawę, jak mało miał kontroli nad własnym życiem. Wszystko, co zaczął czuć w ostatnie lato grzebało go żywcem, zamykając się wokół niego tak szczelnie, że nie mógł oddychać. Nie mógł myśleć. Nie mógł czuć.

Może nie odczuwanie w ogóle niczego było lepsze niż ciągłe cierpienie.

Kolejny tydzień minął rozdzierająco powoli. Pełnia była we wtorek, co tylko powodowało, że cały tydzień był kompletnie nie do zniesienia. Remus czuł się jakby naprawdę tracił zmysły. Nie mógł nic zrobić. Było mu niedobrze jak jadł, nieważne jak głodny był. Nie mógł przeprowadzić rozmowy z Syriuszem, Jamesem, czy Peterem, nie zrywając się i pośpiesznie się usprawiedliwiając. Nie mógł odrabiać lekcji. Wyglądało na to, że nie był w stanie niczego się nauczyć, i zdaje się, że zapominał nawet to, co już wiedział.

Nie mógł spać. Gdy zamykał oczy, dziwne i straszne obrazy wypełniały mu umysł.

Przypuszczał, że tak mała ilość snu i jedzenia sprawiły, że jego transformacja była najgorszą od lat. To, oraz fakt, że nie pozwolił żadnemu z Huncwotów mu towarzyszyć. Jak mógłby? To by było... Nie było słów na to, jak okropne to by było. Racja, był żyjącym, oddychającym źródłem zła, ale... W pewien sposób czuł, że powinien to zło ograniczać do siebie. Nikt oprócz niego nie zasługiwał na taki ból. Będzie cierpiał sam, jeżeli będzie musiał. Więc cierpiał sam. Był pokryty śladami po pazurach oraz ugryzieniach, które były zbyt głębokie, aby pielęgniarka mogła je wyleczyć. Nadal był obolały, nadal krwawił, po prawie tygodniu.

Następny poniedziałek, po transformacji, zaczął się tak jak każdy inny przygnębiający, męczący dzień. Po tylko paru godzinach snu Remusa obudził Syriusz, który poinformował go, że śniadanie jest już w połowie. Remus odpowiedział, żeby Syriusz szedł, i że zobaczą się w klasie. Potem znów zapadł w sen na dobre 30 minut, znów się obudził i leniwie ubrał, nawet nie zawracając sobie głowy, aby założyć czyste ubrania pod czarne szaty.

Był kilkanaście minut spóźniony na pierwszą lekcję i został odpowiednio upomniany przez nauczyciela.

Wszystkie lekcje spędził próbując się przekonać, że wszystko będzie dobrze, zdając sobie sprawę, że będzie się tylko pogarszać, czując się niezmiernie winnym za wciągnięcie w jego obrzydliwe życie innych ludzi, próbując ignorować i być ignorowanym przez Syriusza, Jamesa i Petera, a potem żałując, kiedy rzeczywiście go ignorowali, co sprowadzało go z powrotem do czucia się winnym, ponieważ nie miał prawa żałować samego siebie. Został wepchnięty w kąt. Nie miał stąd wyjścia.

Nigdy.

Remus starał się skupić się na bardziej przyziemnych, możliwych do opanowania uczuciach winy oraz izolacji, aby odwrócić swoją uwagę od bezustannego, trwałego przeczucia, że nie ma żadnego sposobu, aby uciec od wojny myśli.

Na ostatniej lekcji, mgliście myślał o tym, czy ktoś by za nim tęsknił, gdyby go nie było. Wtedy, oczywiście, poczuł się winny za myślenie tak absolutnie samolubnie. W końcu...

- Panie Lupin?

Remus poderwał głowę, po to, aby ujrzeć Profesora Skeffingtona patrzącego na niego zza swojego biurka na przodzie pokoju.

- Dzwonek właśnie zadzwonił...

- Och. Wiem. – Powiedział Remus zamykając książkę i wstając.

- Zanim wyjdziesz chciałbym zamienić z tobą słówko.

- Oczywiście. – Powiedział beznamiętnie Remus. Nie był w humorze na rozmowy z profesorami.

- Cóż. – Zaczął. Zatrzymał się patrząc na Remusa przez niemal całą salę, który wyglądał zbyt blado, o wiele za chudo, i na jeszcze bardziej niezadbanego niż zwykle.

- Podejdź do mojego biurka, Remus. Nie ma sensu krzyczeć przez klasę, prawda?

- Ee... Dobrze. – Podszedł suwając nogami do biurka.

- Chciałem pomówić z tobą o twoich ocenach.

Remus skrzyżował ręce na piersi mrużąc oczy.

- E, dobrze.

- Więc, rozmawiałem o tym z twoimi profesorami, i oni też to zauważyli. Wszyscy uważamy, że, no wiesz... Jesteś mądrym chłopcem. Jednym z czołówki klasy. A mimo to, idzie ci... Cóż, idzie ci strasznie. Uczę cię już od siedmiu lat, i to niepodobne do ciebie być tak słabym w nauce. Jak chcesz zdawać egzaminy, skoro zawalasz wszystkie przedmioty?

- Nie wiem. – Odpowiedział Remus cicho. Nie wiedzieć czemu, jego dolna warga drgnęła niezauważalnie, gdy profesor ciągnął dalej.

- Jak potrzebujesz dodatkowej pomocy, jestem pewien, że twoi nauczyciele będą więcej niż szczęśliwi, aby ci jej udzielić. No wiesz, jeżeli miewasz jakieś problemy z materiałem...

Remus pokiwał głową, obrzydzony faktem, że nie ufał sobie, aby coś powiedzieć nie rozklejając się. Czuł się słaby. Gorzko przypomniał sobie, że był słaby.

- I jak cokolwiek cię gnębi i kiedykolwiek masz potrzebę porozmawiania z kimś...

- Dziękuję. – Powiedział Remus oschle, marszcząc brwi przeciw własnej woli. Odwrócił się, wzdragając się słysząc jak jego głos się łamie. – Czy to wszystko?

- Tak.

Remus pośpiesznie ruszył w stronę wyjścia.

- Panie Lupin?

Remus przystanął przed dużymi drewnianymi drzwiami, ale nie odwrócił się. Łzy zaczęły uchodzić, niezależnie od niego, spływając powoli po jego bladych policzkach. Bardziej niż wszystko w tej chwili pragnął być sam.

- Wiesz, że możesz mi ufać, jak potrzebujesz z kimś porozmawiać...

- Dobrze. – Remus uciekł przez drzwi jak najszybciej mógł, gapiąc się na na podłogę w samo-obrzydzeniu. Zamknął ciężkie drzwi za sobą, więcej łez cieknąc po jego twarzy. Teraz, gdy był wreszcie sam w porządku było być słabym.

- Co się stało?

Serce Remusa zdawało się jednocześnie bić niebezpiecznie szybko i kompletnie się zatrzymać, gdy zmartwiony głos Syriusza przerwał jego samotność. Nie spodziewał się, że Syriusz będzie tu na niego czekać. Zdecydowanie nie w porządku być słabym.

- Co sie stało, Luniaczku? – Syriusz brzmiał na lekko zaalarmowanego wyciągając rękę do ramienia Remusa.

- Nic. – Rozległa się jego zduszona odpowiedź, gdy odsunął gwałtownie swoje ramię, idąc korytarzem jak najszybciej mógł w daremnej próbie wybronienia się od Syriusza.

- Remus... – Jęknął Syriusz idąc dużymi krokami, zmartwionym wzrokiem próbując ujrzeć jego oczy. To było raczej niemożliwe, bo miał głowę odwróconą, do połowy skrywając twarz jedną dłonią, płacząc. Syriusz był kompletnie zgubiony. Nie miał pojęcia, co robić.

- Wszystko w porządku? – Zapytał, w myślach przewracając oczami na jego własne głupie pytanie.

Remus energicznie pokiwał głową, próbując powstrzymać się od płakania na cały głos.

- Eem... Chcesz iść na obiad? – Syriusz pomyślał, że to było słuszne pytanie, bo szli w kierunku przeciwnym do Wielkiej Sali, a on sam był dość głodny.

Remus potrząsnął głową.

- Chcesz... Iść do pokoju wspólnego, w takim razie?

Znów potrząsnął głową.

- Wszyscy będą na obiedzie...

- Okej. – Powiedział Remus słabo, ocierając oczy o rękaw.

- Okej. – Pokiwał Syriusz, obydwoje zawracając korytarzem w ogólny kierunek Gryfońskiego pokoju wspólnego.

Szli milcząc około minutę, Syriusz niespokojnie słuchając odgłosu nierównych oddechów Remusa.

- Dostałem twoje listy. – Powiedział nagle Remus, jego głos łamiąc się żałośnie. – Nie mówiłem ci.

- Och... Nie szkodzi. – Powiedział uspokajająco, wyczuwając winę w oświadczeniu Remusa. - Nie martw się o to.

- Przepraszam. Nie wiedziałem. - Powiedział, jego słowa przeplatane postrzępionymi wdechami.

- Nie szkodzi.

- Powinienem był ci po prostu powiedzieć.

Słuchanie Remusa stawało się bolesne. Słyszał, jak płacze w nocy podczas wielu rosnących cały czas okazji. Ale, jakoś, rzeczywiście bycie z nim twarzą w twarz, powodowało, że ilość smutku w gramach została pomnożona przez liczbę Avogadra.

- W porządku, Luniaczku. Naprawdę. Nie martw się o to. Pogadamy o tym później, jak chcesz.

Remus pokiwał głową. Wydawał się zmagać ze sobą chwilę, zanim powiedział nieskładnie:

- Muszę ci coś powiedzieć.

- Co?

- Nie teraz. Chyba kiedy będziemy o tobie rozmawiać czy coś. – Głos Remusa był słaby i ochrypły, i nadal trochę histeryczny, ale jego łzy powoli ustawały.

- Dobrze. – Syriusz starał się brzmieć uspakajająco pomimo swojego zmieszania.

Remus poszedł do łóżka prawie natychmiast, gdy doszli do pokoju wspólnego, wykończony brakiem przyzwoitego snu przez całe tygodnie. Zasnął czując się niesamowicie głupio i zawstydzonym. Nie rozumiał, dlaczego tak stracił nad sobą kontrolę. Nie czuł się jakoś szczególnie źle... Może to po prostu świadomość, że ktoś inny niż Syriusz go zauważa. Rodzaj weryfikacji, że to, co czuł było rzeczywiste. Miał nadzieję, w głębi umysłu, że to wszystko minie i nauczy się żyć z tym czy coś, ale teraz... Teraz, gdy stało się to czymś dostrzegalnym dla osób poza nim samym, nie było z tym walki. Nie było sensu walczyć.