Następne miesiące mijały rozdzierająco powoli. Dni zdawały się ciągnąć tygodniami, tygodnie latami. A Remus nadal nie wrócił do Syriusza. To nie było uczciwym wyrażeniem – pomyślał sobie Syriusz leżąc na swoim łóżku, podciągając czerwoną pościel blisko do twarzy. To nie była wina Remusa; tylko jego. To on przestał starać się o ich związek. Cóż, Remus przestał starać się pierwszy, ale Syriuszowi wydawało się, że na to właściwie nie mógł nic poradzić. Syriusz zwyczajnie się zdenerwował. Żeby być szczerym, był zmęczony wytrzymywaniem z tym całym gównem Remusa. Westchnął, słaba mgiełka oddechu widoczna w świetle księżyca. Było zimno. Syriusz bezgłośnie przeklął tego, kto zostawił otwarte okno.

James i Peter głęboko spali. Syriusz słyszał ich lekkie chrapania. Ale on sam po prostu tam leżał, schowany pod grubą kołdrą, od czasu do czasu zerkając przez okno. Pomimo tego, że już tak dawno temu Remus nie pozwolił im mu towarzyszyć w ich animagicznych postaciach, Syriusz nigdy nie mógł spać podczas pełni. Przypomniał sobie gorzko, że rano będzie zmęczony jak cholera. Na szczęście dla niego, ranek szybko się zbliżał.

Za parę godzin, w szarym, niemym porannym świetle, Remus by wszedł potykając się do pokoju i opadł na swoje łóżko. O świcie, młoda pielęgniarka zawsze by podchodziła na palcach do Bijącej Wierzby i kierowałaby swoje kroki przez długi tunel wiodący do Wrzeszczącej Chaty. Tam zawsze by znajdywała posiniaczonego, krwawiącego i drżącego Remusa. Potem by go odprowadzała do Skrzydła Szpitalnego, gdzie obmyłaby mu rany i podała mu ohydny, praktycznie wywołujący wymioty (jak im zawsze mówił Remus) eliksir na ból. Potem zawlókłby się z powrotem do Gryfońskiego dormitorium i przespałby te swoje dwie godziny.

Zegar przy łóżku Jamesa wydawał się uważać, że jest około czterdzieści-pięć minut do wschodu słońca. Syriusz zamknął oczy, Naprawdę powinien pogadać z Remusem. Ale- zapytał sam siebie, czy był w tym jakiś cel? Czyż nie próbował wciąż i wciąż na nowo z nim porozmawiać? I za każdym razem, czyż nie zawiódł? To było bez sensu. Ale jednak, nie mógł znieść stania na uboczu i pozwalania Remusowi na robienie tego, cokolwiek sobie robił.

Syriusz debatował ze sobą przez tyle czasu, że był pewien że minęły całe godziny, zanim światło słoneczne mgliście nie zaświeciło przez otwarte okno. Nadal nie był pewien, co czuł do Remusa. Wiedział, że go kochał w zeszłym roku. Ale teraz zdawało się to tak dawno temu, a Remus teraźniejszości był niemal nierozpoznawalny w porównaniu do Remusa przeszłości. W każdej chwili wszedłby do dormitorium i kolejny dzień wzajemnego ignorowania się by się rozpoczął. Syriusz tego nienawidził. Nie chciał, żeby Remus go ignorował i vice verso. Po prostu chciał, żeby Remus znów był sobą.

Szósta. Remus powinien tu być w każdej chwili. Syriusz próbował zmniejszyć ciężar nagromadzony w piersi, próbował wyczyścić swój umysł z wszelkich myśli. Zwłaszcza myśli o osobie, której o szóstej-dziesięć nadal nie było w dormitorium. Szósta piętnaście. Nadal nie było Remusa. Syriusz miał nadzieję, że Remus nie był za bardzo pokaleczony. Czuł się źle, że Remus zabronił im przemieniania się wraz z nim. Naprawdę nie kaleczył się w połowie tak bardzo, gdy byli z nim pozostali Huncwoci. Szósta dwadzieścia-sześć. Syriusz zaczynał się martwić. Remusowi nigdy nie zajmowało to tak długo. Szósta czterdzieści-pięć. Szósta pięćdziesiąt-trzy. Syriusz musiał się usilnie powstrzymywać od wstania z łóżka i pójścia go poszukać.

James i Peter zawsze się budzili coś koło szóstej-trzydzieści. Jeżeli Remusa wtedy nadal nie będzie, pójdzie go poszukać. Siódma zero-sześć. Syriusz usiadł, wyglądając przez okno w teraz słoneczny poranek. Bijąca Wierzba łagodnie kołysała się w lodowatym wczesnozimowym wietrze. Siódma dziewiętnaście. Pieprzyć to. Syriusz wstał z łóżka, wzdrygnął się w reakcji na lód, jakim była podłoga. Pogrzebał w kufrze, szukając swetra i skarpet. Kiedy wyżej wymienione rzeczy zostały znalezione i pośpiesznie włożone, był już za drzwiami.

Rozejrzał się po kanapach opustoszałego pokoju wspólnego zanim nie skierował się do portretu. Nogi natychmiast go zaniosły w stronę Skrzydła Szpitalnego, jedynego miejsca, gdzie mógł znajdować się Remus, chyba, że nadal był we Wrzeszczącej Chacie.

Syriusz zatrzymał się na miejscu, gdy doszedł do drzwi Skrzydła Szpitalnego.

Pokaż mi. – Zabrzmiał się surowy rozkaz Profesor McGonagall.

Zaległa długa cisza.

Panie Lupin! – Jej głos brzmiał tak, jakby była na skraju wybuchnięcia. – Pokaż mi. – Powtórzyła powoli, głośno.

Kolejna cisza.

Jak źle jest? – Skwapliwie zapytała Profesor McGonagall.

Jest... Źle... – Odpowiedział łagodny głos Madame Pomfrey, młodej pielęgniarki szkolnej. – Na całej piersi i rękach...

Panie Lupin, pokaż mi swoją rękę. – Rozkazała McGonagall.

Najwidoczniej Remus tego nie zrobił.

McGonagall wydała długie, rozdrażnione westchnięcie. Syriusz usłyszał jak krąży po pokoju.

Myślałam, że podrapał się podczas transformacji. – Wydawała się nadal wściekła.

Tak... – Głos Madame Pomfrey był cichy, wyraźnie przerażony złością McGonagall. – Ale... Jest pokryty bliznami... Nie było ich wcześniej...

Żołądek Syriusza podskoczył, słysząc cichy odgłos płaczu Remusa.

Cóż, jak uważasz, co je spowodowało w takim razie, skoro nie są efektem ubocznym jego... Stanu?

Wyglądają jak... Po nożu...

Rany cięte. – Wymamrotała poirytowana Profesor McGonagall. – Daj mi swoją rękę, Panie Lupin. Pozwól mi obejrzeć twoją rękę!

Brzmiało jakby miała miejsce jakaś przepychanka. Profesor McGonagall najwidoczniej wygrała, i po cichym szmerze materiału usłyszał głośny okrzyk zdziwienia kiedy chyba zobaczyła cokolwiek było nie tak z ręką Remusa.

Co się stało? – Jej głos trochę ucichł.

Milczenie.

Panie Lupin! Jak to się stało? – Znów podniosła głos.

Cisza.

Jak długo to już trwa? – Wciąż głośniej i piskliwiej.

Cisza.

Jak mogłaś tego wcześniej nie zauważyć, Poppy?

On... Ostatni miesiąc czy dwa, nie był bardzo poraniony... I kiedy pytałam czy potrzebował żebym zajęła się jego ranami, odpowiadał, że nie...

Syriusz znów usłyszał cichy odgłos płakania Remusa.

To prawda, Panie Lupin?

Syriusz nie dosłyszał żadnej odpowiedzi.

I znalazłaś go nieprzytomnego dziś rano?

Tak...

Remus. – Głos McGonagall był teraz równie delikatny jak Madame Pomfrey. – Jak te wszystkie cięcia się tam dostały?

Brak odpowiedzi.

Czy ty...? – Nie mogła się zdobyć na to, żeby dokończyć pytanie.

Remus wydawał się płakać mocniej, chociaż dźwięk nadal był ledwo słyszalny.

Czy wszędzie jest tak źle? – Zwróciła się McGonagall do Madame Pomfrey.

Jest... Jest o wiele gorzej na piersi i ramionach...

Zdejmij koszulę, Panie Lupin.

Nie. – Głos Remus był słaby i dziecinny.

Zaległa długa, długa cisza.

Poppy, możemy porozmawiać? W twoim gabinecie?

Ich kroki się oddaliły i ucichły wraz z odgłosem zamykania się drzwi. Jedynym dźwiękiem pozostałym w pokoju były słaby płacz Remusa. Syriusz zakrył usta dłonią swymi długimi palcami gapiąc się na pusty korytarz. Nie mógł tak stać i słuchać, jak on tak płakał... Ręce Syriusz opadły do piersi, przyciskając się do swetra. Był zadziwiony tym, jak mocno biło jego serce. Wydawało się wstrząsać całym jego ciałem z każdym szybkim uderzeniem. Usilnie usiłował nie myśleć o tym, co właśnie usłyszał. O tym co Remus sobie zrobił podczas nieobecności Syriusza. O tym, jak nie miał pojęcia...

Dwie pary kroków wróciły.

Panie Lupin, wolałby Pan zostać tutaj czy wrócić do swojego pokoju wspólnego?

Co? – Głos Remusa nadal przypominał wystraszone dziecko.

Na dziś. Madame Pomfrey i ja uważamy, że najlepiej by było żebyś nie szedł dzisiaj na zajęcia. Madame Pomfrey i ja przyjdziemy zobaczyć jak się czujesz i przynieść ci twoje śniadanie.

Eee... Dobrze...

Chodź. – Powiedziała wesoło McGonagall. – Odprowadzę cię.

... Okej... – Słaby głos Remusa brzmiał na lekko zakłopotanego poprzez szelest pościeli. Syriusz usłyszał jak podchodzą do drzwi.

Do drzwi... O cholera. Syriusz zaczął gorączkowo rozglądać się wokół siebie w poszukiwaniu drogi ucieczki. Zaraz zrobi się naprawdę niezręcznie.