Okazja ta jednak się nie nadarzyła. W ciągu tych tygodni poprzedzających Ferie Świąteczne, Syriusz stawał się coraz bardziej zamknięty w sobie i zgorzkniały. Z gotowością przyznawał się do faktu, że wiecznie przyjmował impet coraz częstszych udręczonych, czasami gniewnych wybuchów Remusa.
Było dobrze się od tego urwać. Syriusz czuł się winny przyznając się do tego, ale było mu dobrze. Wrócił na ferie świąteczne do domu z Jamesem. Przez pierwsze parę dni zamartwiał się na śmierć. Remus naprawdę był zdołowany powrotem do domu na Boże Narodzenie, chociaż nie chciał powiedzieć Syriuszowi, dlaczego. Ale po paru ciasteczkach domowej roboty i meczach Quidditcha jeden na jeden z Jamesem, zmartwienie znikło. Remus wydawał się taki odległy, taki nieważny. Syriusz nie miał już najmniejszego problemu. Chociaż raz, rzeczy miały się dobrze. Był z rodziną Jamesa, która, chwała im, byli jednymi z najbardziej miłych, serdecznych ludzi na świecie. Syriusz czasami się zastanawiał, jak zdołali wyprodukować Jamesa. Ale, żarty odkładając na bok, to były jego najlepsze Święta w życiu. Dwa i pół tygodnia ciepłych kominków, sympatycznych twarzy, i brak zmartwień. Wiedział, że powinien był się martwić o Remusa, ale było mu tak dobrze bez tego. Napisał do niego kilka razy, tylko po to żeby się spytać, co u niego słychać, ale Remus nie odpisał.
Teraz, gdy wrócił do szkoły, Syriusz nienawidził się za to. Za to, że szczerze nie obchodził go, co się stało Remusowi podczas ferii. Czuł się winny zdając sobie sprawę, że nienawidził tego wszystkiego. Nienawidził martwienia się. Nienawidził tego uczucia, że tonie za każdym razem, gdy odnajdywał kolejną grupę skaleczeń na idealnym ciele Remusa. Nienawidził tego. Nienawidził próbować pocieszać Remusa. Nienawidził, gdy w tym zawodził. Nienawidził tego, jak Remus nie odpowiadał na jego pytania. Nienawidził tego, jak Remus się nigdy nie czesał. Nienawidził tego, jak Remus nie odrabiał lekcji. Nienawidził tego, jak Remus godzinami by siedział samotnie w dormitorium. Nienawidził tego, jak musiałby tam być z nim, zamiast wygłupiać się na dole. Nienawidził tego. Nienawidził milczenia Remusa. Nienawidził to jak nadal nie miał pojęcia, co do cholery to wszystko rozpoczęło. Nienawidził wspomnienia Remusa takiego, jakim był w zeszłym roku. Nienawidził tych cukrowych piór, które on i Remus kupili w zeszłym roku w Hogsmead. Nienawidził tego, jak nadal były w jego kufrze. Nienawidził tego, że sobie przywłaszczył kilka jego koszul w ubiegłym roku. Nienawidził tego, że Remus już nigdy ich nie nosił. Nienawidził tego jak często Remus by wpatrywał się w pustkę. Nienawidził tego, że Remus prawie zawsze wyglądał jakby był na skraju płaczu. Nienawidził, że on często czuł się podobnie. Nienawidził tego, że nie mógł go naprawić. Nienawidził tego, że nigdy nie będzie mógł odzyskać swojego Remusa. Nienawidził tego, czym stał się Remus. Nienawidził siebie, za nienawiść do wszystkiego, co dotyczy jedynej osoby, którą kochał.
Teraz, gdy miał odświeżoną pamięć tego, jakie było życie bez tego wszystkiego, nienawidził tego jeszcze bardziej. Przyłapywał się na tym, że obawiał się spotkania z Remusem, kiedy wrócą do szkoły. Nie chciał tego wszystkiego. To go przerastało.
Byli z powrotem już prawie trzy tygodnie, ale zdawało mu się, że o wiele dłużej. Codziennie, Syriusz by przesiadywał lekcje, próbując słuchać profesorów, nieuniknione spojrzenie wędrując w stronę Remusa.
Remus stał się cichszy. Od czasu przerwy Świątecznej rozmawianie z nim stało się jeszcze trudniejsze. Syriusz by się go pytał, jak minęły mu ferie. Remus by po prostu wzruszał ramionami i wymamrotał, iż nie wie, i to by było na tyle. Syriusz by się go pytał, czy wszystko w porządku. Remus by wzruszał ramionami i wymamrotał, że tak. Syriusz by mu opowiedział coś śmiesznego, co przytrafiło się Jamesowi w pokoju wspólnym. Remus wysilając się by się uśmiechnął. To tyle. To, właśnie tak, podsumowywało każdą rozmowę, jaką mieli podczas paru minionych tygodni.
Remus siedział nieruchomo na podłodze pomiędzy wysokimi półkami z książkami, gapiąc się pusto na książkę, którą miał otwartą na kolanach. Ostatnio spędzał większość wolnego czasu w bibliotece, czytając na każdy ponury temat, jaki udało mu się znaleźć. Dzisiaj to były to Nieuleczalne Magiczne Choroby Przez Wieki. Remus potrząsnął lekko głową zdając sobie sprawę, że odpłynął. Było mu tak trudno skupiać się na czymkolwiek.
Wszystko osowiało. Jedyną okazją, gdy był chociażby odrobinę szczęśliwy był czas, który spędzał z Syriuszem, ale nawet to teraz zmieniało się na gorsze. Nie byli w stanie naprawdę się ze sobą skontaktować od czasu, gdy oddalili się od siebie w przeszłych miesiącach. Pomimo tego, że zawsze byli razem, nawet mimo tego, że Syriusz zawsze by się postarał żeby powiedzieć Remusowi, że go kocha, pomimo tego, że Remus zawsze by wychodził sam z siebie, aby robić miłe rzeczy dla Remusa, niczego już tam nie było. Oczy Syriusza wszystko wyjaśniały. Kiedykolwiek by patrzył się na Remusa, jego szare oczy by zachmurzały się winą i litością. Syriusz stał się taki niepewny siebie. Remus tego nienawidził. Ich związek już ledwo istniał. To było tak jakby Syriusz czuł, że jego obowiązkiem było zostać z Remusem. To bolało. Te niebezpośrednie odrzucenie, niewypowiedziane potwierdzenie, że Remus rzeczywiście był nędznym w życiu. Załamywał go.
Chociaż, to nie tylko to. Remus nie potrafił tego wyjaśnić nawet sobie. Wszystko go po prostu przytłaczało. Jego na siłę utrzymywany związek z Syriuszem, jego prace domowe, które cały czas pozostawały nieodrobione, samo to, że musiał wstawać co rano żeby przejść przez wszystkie czynności codzienności. Dni zdawały się zlewać w jedno. Nic nie było istotne. Nic nie wydawało się rzeczywiste oprócz nieustających duszności umysłu. Wszystko inne było tylko czymś, co się zdarzało, czymś, z czym musiał wytrzymywać. Utknął. Był zamknięty w świecie niepowiązanych ze sobą cieni. Nic nie miało znaczenia. Jedyną już okazją, gdy czuł się żywy było kiedy krwawił.
Nie. Nie myśl o tym. Czytaj dalej. Remus potrząsnął znów głową; zmuszając oczy do podążania za literkami, tańczącymi po całej stronie książki na jego kolanach. Nie mógł o tym myśleć. Syriuszowi by było przykro gdyby o tym wiedział. Remus przekręcił stronę drżącą ręką. Nie myśl o tym. Po prostu czytaj.
Byłoby mu tak dobrze. Nie musiał się tak czuć. Nie musiał myśleć. Mógłby po prostu być. Nie. Nie chciał, żeby Syriuszowi było przykro. Jeżeli Syriuszowi byłoby przykro, on sam czułby się o tyle gorzej. Nie byłoby to tego warte. Syriusz zawsze przeżywał to, gdy znajdywał nowe skaleczenia. Z początku zmuszał Remusa żeby mu pokazywał ręce każdego wieczora jako pewnego rodzaju kontrolę żeby się upewnić, że tego nie zrobił. Jedyne, co właściwie tym osiągnął było to, że zmusiło to Remusa do pomysłowości w rozmieszczaniu. Ale wtedy Syriusz odnalazł te na jego kostkach, potem te na nogach, a następnie te na klatce. Jednak od tamtej pory, aż do Świąt Bożego Narodzenia, te kontrole stały się coraz rzadsze, i teraz, parę tygodni po ich powrocie, praktycznie nie istniały. Jednakże, każde przypadkowe odkrycie zdawało się kompletnie załamywać Syriusza. Naprawdę, Syriusz zachowywał się jakby jego bolało bardziej niż bolało to Remusa. A zawsze czuł się o tyle gorzej, gdy Syriusz był przygnębiony.
Przestań myśleć. Oczy Remusa zaszły łzami. Był tylko jeden sposób, aby przestać myśleć. Nie mógł tego zrobić. Nie. Remus otarł twarz rękoma, biorąc głęboki wdech.
Hej hej, wszystko okej?
Remus szybko opuścił ręce z powrotem na kolana. Kiwnął głową, udając, że jest pogrążony w lekturze.
Och... Okej. Po prostu wyglądałeś na przygnębionego czy coś. – Powiedziała dziewczyna, udając, że szuka książki na wyższych półkach.
W-wszystko w porządku. – Odpowiedział słabo Remus, zerkając kątem oka na dziewczynę. Poznał ją jako młodszą Gryfonkę, chociaż jej imienia nie znał.
Remus Lupin, prawda? – Spytała się, kucając obok niego.
Remus pokiwał głową, usilnie wpatrując się w książkę. Ściągnął swoje długie rękawy na dłonie.
Po trochę krępującej ciszy, podczas której ona oczekiwała, że Remus będzie kontynuował rozmowę, zaczęła:
Nie przyjaźnisz się przypadkiem z Syriuszem Blackiem?
Remus znów pokiwał.
Jedna z moich przyjaciółek się on strasznie podoba – Roześmiała się.
Remus nie odpowiedział.
Na pewno wszystko okej?
Remus popatrzył się na książki przed nim, biorąc długi, roztrzęsiony oddech.
Nie wiem.
Remus luźno przykrył usta ręką, marszcząc brwi. Zawahał się, zanim odpowiedział wątłym głosem:
Umieram.
Dziewczyna wlepiła w niego wzrok, zbita z tropu.
Co ty-
Nic. – Wtrącił się Remus, uśmiechając się i nagle wstając. – Przepraszam. Muszę iść.
O-okej...
Remus zaczął oddychać przerywanie, żwawo wychodząc z biblioteki. Gdy doszedł do najbliższej klasy, jego twarz zalana była łzami. Pchnął na oścież drzwi. Rzędy pustych ławek były ledwie oświetlone blaskiem księżyca płynącym z pojedynczego okna. Remus usiadł w pierwszej ławce, garbiąc się, nadal ściskając książkę do piersi.
Nie mógł tego znieść.
Nie teraz. Już nigdy więcej. Już nigdy. Pokusa była zbyt duża. Rujnowała go. To było jedyne, o czym mógł myśleć: mogło być lepiej. Mógł zastąpić wszystkie wstrząsające światem uczucia błogą ciszą. Nie musiał myśleć.
Remus położył książkę na biurku przed sobą, przekonując się, że nie było nic złego w myśleniu o tym, jak tylko rzeczywiście tego nie zrobi. Wsunął prawą dłoń w lewy rękawek, owijając swe cienkie palce wokół przedramienia, przechylając się na krześle i biorąc głęboki, niespokojny oddech.
Podciągnął rękaw do łokcia. Przez chwilę gapił się na swoją rękę, czerpiąc satysfakcję z faktu, że mógł rozróżnić każde cięcie i bliznę nawet w ciemnościach. Przebiegł palcami w górę i w dół ramienia, próbując zrozumieć jak można jednocześnie nienawidzić i kochać czegoś tak mocno.
Widzisz? Już działało. Nie był już smutny czy przygnębiony. Jedyne, o czym mógł myśleć to o tym, jak wspaniała i straszna była jego ręka i o tym, jak bardzo chciał zrobić więcej. Jego serce zaczęło walić jak młotem. Już nie płakał.
Nie. Nie potrzebował tego. Mimo, że poczułby się lepiej. Mimo, że by to sprawiło, że świat odejdzie. Mimo, że mu się to należało. Czułby się potem gorzej, i musiałby to zrobić jeszcze raz. I znowu, gdyby chciał zwalczać myśli, które ciągle go dręczyły. Jeszcze, jeszcze, jeszcze. Nie było sposobu, żeby to kiedykolwiek zatrzymać.
Nie mógł tego wytrzymać. Musiał.
Jego drżąca dłoń sięgnęła niezdarnie do kieszeni, chwytając za scyzoryk. Remus się zawahał. Jego palce powoli go wypuściły z uścisku, i zamiast tego wyciągnęły jego różdżkę.
Remus patrzył się na nią z zamyśleniem kilka długich minut, zanim nie przyłożył jej do swojej piersi.
Wziął parę głębokich, wstrząsających ciałem oddechów. Jego szept wydawał się absurdalnie głośny w jego własnych uszach.
Avada Kedavra.
Zaległa dźwięczna cisza.
Remus uśmiechnął się szeroko, wydając z siebie mały, cichy chichot kładąc różdżkę przy książce. Śmieszne. Skrzyżował ramionami na ławce, schylając się żeby położyć na nich głowę.
Właściwie nie oczekiwał, że to się uda, prawda? I tak, co by zrobił gdyby się udało? Cóż – nic. Remus znów krótko się zaśmiał. Szczerze nie mógł stwierdzić, czy mu ulżyło czy był zawiedziony.
Remus zamknął ciasno oczy. Koniec sprawy. Tak nie można żyć.
