Postać Sirith Lestrange jest autorstwa Toroj, a w "Sercu" została wykorzystana za wiedzą i przyzwoleniem Autorki. Której to Autorce bardzo dziękuję za wszystkie cenne uwagi, dotyczące tej postaci, jak i zbetowanie całego tekstu.

2. Zielono mi, czyli poranek dnia pierwszego

1.

O dziewiątej miała ochotę powiesić się w stajni na lejcach. Mogła nawet przyrzec, że nie wplącze w to nikogo innego. Przed chwilą, wbrew solennym obietnicom oszczędności, zrobiła sobie jeszcze jedno espresso. Słabe. Siedziała, bezmyślnie kiwając się na krześle i zajmując palce ułamaną wykałaczką.
- Seks jest niezły na głód nikotynowy – odezwał się znienacka aksamitny głos z okolicy drzwi.
Amy aż podskoczyła na krześle, a kawa – którą od minuty trzymała w ustach, starając się przekonać samą siebie, że gorzki napój smakuje: a) tak samo, jak jeszcze w środę, kiedy każdemu parującemu kubkowi towarzyszył dymiący papieros; b) łudząco podobnie do wzmiankowanego już zapalonego papierosa – z nieprzyjemnym plaskiem wylądowała na ekranie laptopa. Kobieta zaklęła półgłosem w sposób absolutnie niekobiecy, po czym wolno się odwróciła.

O framugę opierał się Severus Snape. W mugolskim czarnym płaszczu i z kapeluszem zsuniętym na czoło dostałby rolę Nosferatu na absolutnie każdym castingu, choć Amanda od dawna już uważała, że prawdziwe wampiry znaleźć można tylko w Irlandii, a Sev co najwyżej mógłby zagrać w filmie "Zorro: Rewolucje w dwadzieścia lat później". Zgrzytnęła zębami. Zawsze, kiedy udawało mu się ją przegadać, czuła się, jakby wróciła do szkoły. A nie ulega wątpliwości, że uwaga o seksie zapewniła mu zwycięstwo w tej rundzie. Wygrał w cuglach.
- Niech cię wyliniały królik wychędoży, Sever. Na jeżu – jęknęła rozpaczliwie. Zdeterminowana jednak nie oddać meczu walkowerem, dodała: – Proponujesz...?
Uniesione w typowym snape'owym grymasie kąciki ust rozciągnęły się w zaciśniętą imitację uśmiechu, która jednak znikła prawie natychmiast. Dłoń w czarnej rękawiczce uniosła się z gracją i zdjęła z głowy Mistrza Eliksirów jej nakrycie, zmieniając przy okazji potencjalny scenariusz dla aktora charakterystycznego z "Zorra" na "Detektywa w sutannie". Jedna brew uniosła się do połowy czoła, tworząc na ziemistym frontonie hogwarckiego nauczyciela łuk triumfalny. Sever pokręcił głową, a Amy solennie sobie przysięgła, że zanim spojrzy w jakiekolwiek lustro uda się na jakiś zabieg relaksacyjno-oczyszczający. I do fryzjera. A w ogóle, to najlepiej do sklepu z tytoniem. Papierosy. Mugolskie papierosy. Gdyby nie blokada, aportowałaby się tam już teraz. I na pohybel debetowi. Oraz ustawie o tajności.

Właśnie, blokada. Amanda odzyskała głos:
- Jak się tu dostałeś?
Pokazał jej z oddali pęk kluczy, z których jeden na pewno pasował do bramy na dole, a dwa do jej własnych drzwi wejściowych. Była o tym przekonana, bo osobiście wręczyła je kilka miesięcy temu Harry'emu.
- Potter dał ci klucze do mnie? Wepchnę mu różdżkę do rzyci i wyciągnę ją gardłem – obiecała.
Severus Snape znowu pokręcił głową. Lekko uniesione kąciki ust świadczyły o jego rozbawieniu, a Snape rozbawiony był Snape'em nieprzewidywalnym. Zapowiadała się bardzo ciężka wizyta.
- Obietnica jest tak smakowita, że żal mi wyprowadzać cię z błędu. Niestety, nie dał mi ich z własnej woli. Zostawił je u mnie przypadkiem, kiedy przyszedł po eliksir tojadowy dla tego łysiejącego wilkołaka. Ale, rzecz jasna, wpychanie różdżki poobserwuję z niekłamaną przyjemnością.
Popatrzyła na niego politowaniem, ignorując budzącą się w niej złość. Nie miała nastroju na kłótnie. Westchnęła.
- Mam rozumieć, że zadałeś sobie tyle trudu tylko po to, żeby odnieść mi klucze? Z czystej sympatii dla mojej osoby?
- Nie. Masz. Kominka – wycedził. – A Albus uważał, że Potter powinien dostać je z powrotem jak najszybciej.
- Harry ma kominek – powiedziała z uśmiechem. – Mogłeś podrzucić je jemu.
- Wolałem pofatygować się osobiście do ciebie, niż rozmawiać z Potterem na odległość.
Otworzyła usta, by uraczyć go jakąś ciętą ripostą, ale nic oryginalnego nie przyszło jej do głowy, więc szybko je zamknęła. Nie dość szybko.
- Amando Llewellyn, czy ty się dobrze czujesz? – zapytał jej były Opiekun Domu z kapitalnie markowaną troską. – Jesteś jakaś nieswoja.
Zdusiła przekleństwo zanim wydostało się z przełyku.
- Znakomicie. Po prostu jestem trochę niewyspana. – Uśmiechnęła się najsłodziej jak umiała.
- No i ten brak nikotyny we krwi. – Pokiwał głową ze zrozumieniem i skierował wzrok na całkiem spory kopczyk połamanych i obgryzionych wykałaczek ułożony na skraju biurka. – Jak ci idzie odwyk?
- Nie rzucam palenia – warknęła w odpowiedzi, zirytowana nie na żarty. Jak zwykle bezbłędnie trafił w jej czuły punkt. – Ja wprowadzam plan oszczędnościowy.
- Plan oszczędnościowy? – zapytał, wchodząc w końcu do pokoju i kładąc klucze na stoliku. - Stawiam diamenty przeciw orzechom, że nie wytrzymasz tygodnia. Orzechy mogą być puste. Wchodzisz?
Cóż, kiedy dyplomacja nie skutkuje…
- Nie – mruknęła. – Za to ty wychodzisz. Jestem zajęta, gdybyś nie zauważył.
Na potwierdzenie swoich słów odwróciła się do biurka i przy pomocy zamiennie stosowanych Chłoszczyść i miękkiej bawełnianej ściereczki zajęła się usuwaniem nadmiaru kawy z najbliższej okolicy.
Wsłuchiwała się jednocześnie w odgłosy mieszkania – ciche poskrzypywanie podłogi, krople wody z niedokręconego kranu, rozbijające się o umywalkę w łazience, stukot magnesu, który oderwał się od lodówkowych drzwi i właśnie toczył w najbardziej zakurzone i niedostępne miejsce pod szafką. Upragnionego trzaśnięcia drzwiami nie usłyszała. Zamiast tego jękliwie zaśpiewały sprężyny starego fotela. Ktoś musiał się na nim rozgościć.
Z pozornym spokojem dokończyła polerowanie ekranu i odwróciła głowę w stronę natręta.
- Sev…
- W ten sposób możesz wypraszać swoich znajomych Gryfonów. Nie ze mną te numery, Llewellyn.
Popatrzyła na niego ze znużeniem.
- Sever, jestem na skraju bankructwa. Tłumaczę durne romansidło, którego sam tytuł przyprawia mnie o odruch wymiotny, a które z niejasnych dla mnie przyczyn stało się międzynarodowym bestsellerem, więc dobrze mi zapłacą za te kilka tygodni męki. I na koniec: są pieprzone Walentynki, a ja muszę wyjść na zakupy. Nie mam siły udowadniać ci, że mimo wszystko ślizgoństwo jeszcze ze mnie nie wyparowało. Wyjdź albo siedź cicho, ja pracuję!
Nie wyglądał na przejętego jej przemową. Złożył opuszki palców, marszcząc czoło w powszechnie zrozumiałej wizualizacji namyślenia.
- Powiedzmy, że ci uwierzę – stwierdził po chwili niewinnym tonem. – Tylko jedno pytanie…
Spojrzenie Amandy wyraźnie mówiło, że Severus i jakakolwiek niewinność pasują do siebie jak Ronald Weasley do protokołu dyplomatycznego.
- Tytuł. Podaj mi tytuł tego bestsellera.
Jej oczy cisnęły sztylety i zwęziły się w malutkie szparki.
- "Jabłka w hesperyjskim sadzie" – syknęła. – A to tylko marna zapowiedź treści.
Na twarzy Mistrza eliksirów nie drgnął nawet jeden mięsień, w jego oczach nie zapalił się nawet jeden ognik, a z jego ust nie popłynęło nawet najmniejsze prychnięcie. Ale Amanda i tak wiedziała, że zrobiła wrażenie.
- Och! – Wstał. – Nie będę ci więcej przeszkadzać.
Nie zamierzała go odprowadzać, ale przeciągająca się cisza po skrzypnięciu otwieranych drzwi zwabiła ją do przedpokoju. Severus stał w progu. Bez ruchu. Zaciekawiona, podeszła do niego na palcach, akurat żeby usłyszeć "A to był taki piękny dzień" rzucone pod nosem.
- Cześć i dzień dobry, panie profesorze! – usłyszała z korytarza i zdusiła gwałtowny wybuch śmiechu. Sever obrócił się do niej przez ramię, pokręcił głową z niesmakiem i bez słowa wyminął drobną blondynkę, która właśnie otrzepywała ze śniegu buty na wycieraczce. Na twarzy dziewczyny gościł szelmowski uśmiech i Amy zupełnie bezwiednie go odwzajemniła. Nawet "I życzę paniom przyjemnych Walentynek", którym zgryźliwie poczęstował je Sever, zanim zniknął im z widoku zupełnie, nie starło z ich twarzy tych radosnych grymasów.

2.

Co go ugryzło? – dopytywała się Sirith Lestrange, podwijając nogi pod siebie i moszcząc się wygodnie w fotelu, który jeszcze kilka minut temu zajmował Snape.
- A ugryzło go coś w ogóle? – starsza czarownica odpowiedziała jej pytaniem na pytanie. Oparła się o skraj drewnianego stolika, który ginął pod stertami różnych wydruków i przyglądała się swojej towarzyszce z lekkim uśmiechem na ustach.
- A nie? – zaperzyła się Siri. – Nie odpowiedział na moje powitanie!
Uśmiech Amandy poszerzył się odrobinkę.
- Wzięłaś go z zaskoczenia, po prostu.
Naburmuszona mina dziewczyny mówiła, że nutka kpiny w głosie Amy nie przeszła niezauważona.
- No dobrze, już dobrze. Ugryzło go coś paskudnego, wielkości trzmiela co najmniej, ale niestety nie zwierzał mi się. Zadowolona?
- Wcale – odburknęła.
Amanda wzruszyła ramionami i przygryzła paznokieć. Zorientowała się, co zrobiła, zaklęła pod nosem i schowała ręce za plecami.
- Coś się stało, Si? Czy po prostu stęskniłaś się za starą ciotką?
Siri wyglądała na trochę nieobecną.
- Stało się? No chyba. Ale to za chwilę. Najpierw mi powiedz - po co on przyszedł tak w ogóle?
- Kto? – Amy myślami była już zupełnie gdzie indziej.
- No jak to kto? Sever, oczywiście.
- A, Sever – westchnęła Amanda. – Sever przyszedł zaproponować mi seks, skoro już musisz wiedzieć.
Wbrew wszelkiej logice, twarz Siri zajaśniała własnym blaskiem.
- A jednak! Zgodziłaś się, rzecz jasna?
- Rzecz jasna, tak jakby nie bardzo! – Amanda wolno kojarzyła tego dnia, ale implikacja pewnego oczywistego stwierdzenia szybko do niej dotarła. – Zaraz, zaraz… Jaka trąbka? Jaki bilecik? Jakie "a jednak"?
Panna Lestrange jakby trochę w sobie sklęsła.
- Eee, bo wiesz… tak sobie niedawno myślałam, że… eee, wy do siebie pasujecie.
Amanda znieruchomiała w pół ruchu.
- Ja i Sever?
Siri pokiwała głową z niewinną minką. Amy ciężko usiadła na stoliku.
- Ja i Sever? – powtórzyła.
- Noooo… - Sirith szybko zlustrowała pokój. Różdżka Am leżała na biurku, wystarczająco daleko, żeby nie stanowić bezpośredniego zagrożenia. Z paznokciami przecież się na mnie nie rzuci. Chyba. – On samotny i ty samotna. On uparty, ty uparta. Złośliwość, cynizm, sarkazm i inne izmy też macie wspólne i…
Amy nie słuchała dalej. Postawiła się do pionu i wolno podeszła do biurka. Siri patrzyła z niepokojem, czy nie sięga po różdżkę, ale Amanda usiadła przed laptopem i ukryła twarz w dłoniach. Początkująca swatka wstała cicho i na palcach podeszła do nieruchomej kobiety. Nadstawiła ucha.
- Obudź się, Llewellyn. Raz, dwa, trzy. To nie może być prawda, to nie jest prawda. Otworzę oczy i będzie piąta rano. Żadnego Snape'a, żadnej Lestrange i zapas wykałaczek na cały dzień. No, Llewellyn, już. Na trzy. Raz…
Nie zdążyła jednak dokończyć wyliczanki, bo Siri delikatnie położyła jej dłoń na ramieniu.
- Poza tym, Am, on cię lubi.
Poderwała się gwałtownie, sięgając po różdżkę. Wycelowała ją prosto w nos nieznośnego dziewczyniska.
- Przeginasz, koleżanko – syknęła przez zaciśnięte zęby.
Siri wycofała się kilka kroków, stanęła w rozkroku i oparła ręce o biodra.
- A niby nie? – zaperzyła się. – Mówi do ciebie po imieniu? Mówi. Książki pożycza? Pożycza. Klucze odniósł? Od… yyyy...
Amanda przymknęła oczy.
- No, odniósł – powiedziała cicho. – Siri, siądź sobie na fotelu i przez chwilę się stamtąd nie ruszaj. Jak się ruszysz… - urwała znacząco.
Młoda Ślizgonka, zaskoczona nietypowością żądania, posłusznie usiadła i zapatrzyła się w koleżankę. Usta Amy poruszały się miarowo, a Siri nie była przyzwyczajona do czekania w milczeniu.
- Co tam mówisz?
Amanda błyskawicznie uniosła powieki i Siri przemknęło przez myśl, że Severus ma groźną konkurencję, jeśli chodzi o morderczość spojrzenia.
- Liczę – warczała tymczasem starsza czarownica. – Żeby się uspokoić i nie zabić cię na miejscu gołymi rękami. Tymi, o. – Wystawiła dłonie przed siebie i przyjrzała im się krytycznie, jak gdyby oceniając ich wartość bojową.
Dziewczyna postanowiła nie wyrywać się z uwagą, że w sumie z różdżką byłoby Amandzie łatwiej.
- No dobra. – Amy włożyła ręce do kieszeni. – Mów.
- O czym? – Siri w żadnym wypadku nie zamierzała jej ułatwiać.
- O kluczach, serdeńko.
- A, o kluczach! No bo Harry zapomniał ich u Snape'a, zorientował się jak już wróciliśmy do Londynu, ale nie chciało mu się wracać, no i jak powiedziałaś, że Sever cię odwiedził, to dodałam dwa do dwóch i mi wyszło cztery. Znaczy, że odniósł klucze. – Uśmiechnęła się słodko.
Amy przez całe opowiadanie nie wykonała ani jednego ruchu.
- Ach – skomentowała tylko po skończonej opowieści i wyjęła z szuflady nową paczkę wykałaczek. Gdy już uporała się z folią oraz pudełkiem i wsadziła jedną między zęby, podeszła do fotela i przykucnęła naprzeciwko siedzącej w nim dziewczyny. Przesunęła językiem drewienko do kącika ust i zaczęła spokojnie:
- Panno Lestrange, możemy i tak. Pokiwam głową, pożegnam cię po przyjacielsku, a potem stanę na rzęsach, żeby zdobyć Veritaserum i potraktuję cię nim przy pierwszej nadarzającej się okazji. – Siri ani przez moment nie wątpiła, że ta groźba nie jest gołosłowna. – Możesz też powiedzieć mi teraz prawdę, cała prawdę i tylko prawdę, a ja powstrzymam się od czynów karalnych. To jak będzie?
Si westchnęła ciężko. Z Gryfonami było łatwiej.
- No dobra – mruknęła. – Tylko się nie złość. No więc kliknęliśmy się do Hogwartu z Harrym.
- Po co? To znaczy, po co Harry to nawet wiem. Ale ty?
- No, w odwiedziny. – Oczy Siri przypominały latające spodki. – Nigdy nie odwiedzałaś szkoły?
- Wiesz, jakoś nie wpadło mi to do głowy.
- Aha. No więc, byliśmy tam już jakiś czas. Harry poszedł po coś do Severa, a ja rozmawiałam z Pomfrey…
- No, to wiele wyjaśnia. I co ci Poppy nagadała na temat Seva?
- Skąd wiedziałaś, że to ona?
- Mam zadatki na szefa wywiadu magicznej Anglii – odparła Amy lakonicznie. Wypluła wykałaczkę do stojącej nieopodal doniczki z kaktusem i siadła po turecku na podłodze. – No więc?
- Jakbyś mi nie przerywała, już bym skończyła – odcięła się Siri. – No więc powiedziała, że ma nadzieję, że nie będzie musiała leczyć Harry'ego i Severa, jak sobie skoczą do oczu. Bo Sever był ponoć nieziemsko na coś wkurzony.
- I, oczywiście, powiedziała ci na co?
- A nie, sama się domyśliłam. Sever ubóstwiał dawać nam szlabany w okolicach Walentynek, to pomyślałam sobie, że pewnie dlatego, że sam ich nie lubi. Proste, nie? A sam ich nie lubi, bo pewnie nigdy nie był zakochany w Walentynki. No i sobie pomyślałam, że coś z tym trzeba zrobić.
Amanda nie komentowała, tylko wpatrywała się w twarz Sirith z nadzieją znalezienia na niej odrobiny poczucia winy czy żalu za błędy. Nadaremnie, dziewczyna tak się zapaliła, opowiadając o swoich pomysłach, że na Amy nie zwracała najmniejszej uwagi.
- Zbiegłam więc do niego na dół. Harry właśnie wychodził, ale udało mi się acciąć twoje klucze i upuścić je Severowi koło szafki. A potem pobiegłam z powrotem do Pomfrey i powiedziałam jej, że Harry'emu wypadły z kieszeni, ale lepiej żeby po nie schodził, bo się pokłócili z Severem. I że ja nie pójdę, bo się Severa boję.
- Severa się boisz? – Amy nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. – I Poppy się na to nabrała?
- No jasne! – Siri spojrzała na nią, jakby ta właśnie oświadczyła, że Knot wcale nie był najgorszym Ministrem Magii w historii Wysp. – Obiecała, że to załatwi. Trochę się bałam, że Sever przefiuka te klucze Harry'emu, ale na szczęście okazało się, że jadą z Luną szukać Heliopatów, i wygaszają kominek.
Myśli Amandy błyskawicznie oderwały się od średniowiecznych narzędzi tortur, które kontemplowała w wyobraźni, i skupiły się na słowach nieznośnej Ślizgonki.
- Że co proszę? Jakich znowu Heliopatów?
- Nie słyszałaś? Gdzie ty spędziłaś ostatnie dni?
- Pracowałam, Si. Co z tymi Heliopatami?
- No, bo Luna sobie wymyśliła, że w ramach obchodów Święta Zakochanych, pojadą szukać śladów Heliopatów. No to Harry wziął urlop i pojechali gdzieś do Irlandii, gdzie podobno widziano je niedawno. Wracają we wtorek.
- A. Cóż, można i tak.
- Można, ale Harry nie był zachwycony. Też bym nie była, jakieś to takie średnio romantyczne. – Siri zamyśliła się i przez chwilę była cicho.
- Miałaś skończyć o Severze – przypomniała jej Amanda.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Co tu kończyć? Myślałam, że wpadnie do ciebie wieczorem, a ten jak na złość przylazł rano. No zero atmosfery po prostu. A i tak skaszaniłaś to popisowo, więc nie ma o czym gadać.
- Co skaszaniłam? Si, na jaja Merlina, osiwieję przy tobie. Posłuchaj mnie uważnie – ani ja, ani tym bardziej Sever nie potrzebujemy pomocy w rozprostowywaniu meandrów naszego życia uczuciowego! – A nos to mi zaraz na długość do Kotła urośnie! – To już tak zupełnie pomijając fakt, że, jakby ci to powiedzieć, pozabijalibyśmy się wzajemnie w ciągu dziesięciu minut.
- On cię lubi – zaprotestowała Siri.
- Mocno dyskusyjne.
- I jest samotny!
- To niech se kupi tresowanego kajmana, do ciężkiej cholery!
- A ty też.
- A to nieprawda.
- Ale…
- Si, czytaj z ruchu moich warg: koniec dyskusji! Capisci?
Siri spojrzała na nią z wyrzutem. Amanda wzniosła oczy ku lampie.
- Posłuchaj: nie jestem odpowiednią kobietą dla Nietoperza – bo takich po prostu nie ma dopowiedziała złośliwie w myślach – cokolwiek byś o tym nie sądziła. Poza tym, Snape najnormalniej w świecie mnie nie pociąga. A wtykanie nosa, choćby nie wiem jak przyjacielskiego, w nieswoje sprawy, zwłaszcza intymne, uważane jest za bardzo duży nietakt. I czasami karane owego nosa przytrzaśnięciem, jasne?
Siri smętnie pokiwała głową.
- No, skoro jasne, to jest takie magiczne słowo…
- Alohomora? – zasugerowała usłużnie niedoszła swatka.
- Si!
- Och, dobra już, dobra. Przepraszam.
- I?
- Jakie znowu i? Czego ode mnie chcesz, kobieto!
- I więcej tego nie zrobię – podpowiedziała Amanda. Jej towarzyszka wykrzywiła się okropnie, więc Amy kontynuowała kamiennym głosem- Bo jak zrobię, to Am szlag trafi na miejscu, zaprosi Severa na wódkę i wszystko mu opowie, a wtedy on skarmi mnie testralom na podwieczorek.
Siri zapłonęła świętym oburzeniem.
- To jest zwykły, podły, niski szantaż!
- Nie. To filozofia Węża – skontrowała Amy chłodno. – To jak będzie?
- Obiecuję już nigdy tego nie zrobić – wymamrotała Siri ponuro.
Amanda kiwnęła głową i wymaszerowała do kuchni. Musiała ochłonąć.

3.

Wróciła po kilku minutach z dwoma szklankami i dzbankiem zimnej wody. Rozkładała je w ciszy, bo Siri siedziała bez słowa, najwyraźniej obrażona nie na żarty.
- No dobra. – Amy nie dawała zbić się pantałyku byle milczeniem. – Skoro temat Severa mamy definitywnie zamknięty, możesz opowiedzieć mi o Blaisie.
Blondynka trochę się ożywiła.
- Skąd wiesz, że chodzi o niego?
- Już ci mówiłam, mam zadatki na szefa wywiadu. A poza tym, odkąd świat światem, Hogwart Hogwartem a Dumbel Dumblem Długobrodym, młodsze czarownice przychodziły do starszych po radę w sprawach sercowych. Co wymyślił mój kochany kuzynek?
- Zapomniał.
- Słodki Merlinie! – Amanda wypuściła z rąk szklankę, do której właśnie nalewała sobie wody. Naczynie odbiło się od stolika i odtoczyło pod ścianę, na szczęście w całości. Nie zaszczyciwszy go ani jednym spojrzeniem, zapatrzyła się w Siri szeroko otwartymi oczami. – Zabezpieczyć się?
Siri na chwilę oniemiała, a potem popatrzyła na kuzynkę narzeczonego z totalnym politowaniem.
- Zupełnie ci odbiło! – zapytała chłodno. – Masz nas za pieprzonych gówniarzy?
Amy nie uznała za właściwe wyjaśniać jej, jak bardzo człowiek zgredzieje, gdy mu stuknie trzeci krzyżyk. Sama się jeszcze przekona.
- Za moich czasów…
– Myślałby kto, starucha się znalazła – prychnęła rozbawiona dziewczyna. - O Walentynkach zapomniał! – warknęła w końcu krótko.
- Uff! – Amanda teatralnym gestem otarła pot z czoła. Zaklęciem wysuszyła rozlaną wodę, rozejrzała się po pokoju, zlokalizowała szklankę i wstała, żeby ją podnieść, ciągnąc tonem, w którym rozbrzmiewały na przemian ulga i rozbawienie: – Przez te dziesięć sekund przybyło mi chyba z dwadzieścia lat. Przy tobie naprawdę można osiwieć.
- Nie odpowiadam za twoje durne skojarzenia!
- Moim zdaniem są całkiem naturalne.
- Wszystko ci się z jednym kojarzy!
- Toteż mówię, że w pewnym wieku to jest naturalne! – roześmiała się Amy.
- Nie mówisz serio. – Siri wycelowała w nią oskarżycielsko palec.
- Skąd wiedziałaś? Okej, okej...! – Podniosła ręce, widząc, że dziewczyna znowu się krzywi. – Już nie będę. Co z tymi Walentynkami?
- Kobieto! Jak to co? Harry bierze urlop i jedzie z Luną szukać Heliopatów, Ron wpatruje się w Hermi jak w obrazek, chociaż są już prawie rok po ślubie, wszystkie koleżanki z uczelni chodzą obwieszone walentynkowymi podarkami, a mój to nawet głupiej kartki przysłać mi nie mógł, skoro już musi siedzieć w pracy. Ani nie zafiukał!
- Skąd wiesz, że nie zafiukał, skoro od godziny siedzisz u mnie?
- Bo jeszcze wczoraj wygasiłam kominek.
- Aaa… No to rzeczywiście, fiukanie nie wchodzi w rachubę – przyznała rozbawiona Amy.
- Co się śmiejesz? Miałam może siedzieć i wgapiać się w płomienie, czekając, aż zzielenieją? A potem i tak się okaże, że to promocja pizzy?
- No nie, ale są jeszcze rozwiązania pośrednie…
- A to nawet nie chodzi o te głupie Walentynki, pies im mordę lizał! – Siri rozkręciła się na dobre. – Tylko o to, że prawie się ostatnio nie widujemy. Jedno fiuknięcie dziennie, jakaś randka raz na trzy dni i tyle. To ma być ten poważny związek? Kicham na niego w takim razie, Fred i George są poważniejsi w Halloween!
Amy przysiadła na fotelowym podłokietniku, koło dziewczyny.
- Si – powiedziała, ostrożnie dobierając słowa – albo rybki, albo akwarium. Chciałaś aurora, masz aurora. Z dobrodziejstwem inwentarza – ciężką pracą, nocnymi dyżurami, niebezpiecznymi akcjami…
- Laskami, kręcącymi się koło niego w Kotle.
- Też - zgodziła się Amy bez oporu. – Pocieszyć cię? Zawsze mogłaś trafić gorzej.
- Jaki zawód jest gorszy od aurora?
- Hodowca sklątek tylnowybuchowych. Producent walentynkowych gadżetów. Dziennikarz w "Proroku". Tłumacz. Tłumacz w Walentynki. Uzdrowiciel nawet.
- Uzdrowiciel?
- Ano. Poznajesz młodego idealistę, chcącego ratować świat, a zanim się obejrzysz, jesteś z pieprzonym konowałem, który dobija do pięćdziesiątki i zaczyna przynosić pracę do domu. Różne wyrostki, śledziony, wątroby. Choć te ostatnie od przeszczepu do przeszczepu bywają przydatne.
Siri roześmiała się dźwięcznie.
- Tyż prawda.
Siedziały chwilę w milczeniu.
- Am, ale ja nie jestem kretynką, wiem to wszystko. I nie mam pretensji, że nie ma codziennie kwiatków czy czegoś, tylko, że… Ja się po prostu boję, że on ma kogoś innego.
- Siri, głuptasie, skąd ten pomysł?
- Z frustracji i tych lasek w Kotle – przyznała dziewczyna. – A ty? Jesteś pewna, że nie ma nikogo innego?
- Oczywiście – Amy uśmiechnęła się ciepło. – Przecież widuję was razem. Widzę, jak na ciebie patrzy. Zdarza mi się gadać z nim po wódce. No i jestem kobietą, a kobiety takie rzeczy po prostu widzą.
- No, ale faceci to raczej fajne laski wolą, nie?
Amy zastanowiła się przez moment.
- Gówniarze tak, wolą. Ale z tego się wyrasta. No, większość wyrasta – dodała szczerze.
- I myślisz, że Blaise jest w tej większości? I że już wyrósł?
- Jak dwa plus dwa jest cztery plus VAT!
Siri w końcu nieśmiało odwzajemniła uśmiech.
- Słowo Ślizgonki?
- Najzieleńszej ze wszystkich.
- Ubóstwiam cię! – Uśmiech Siri rozciągnął się od ucha do uch, gdy rzucała się koleżance na szyję. Chwilę ją potarmosiła i wstała gwałtownie. – Rany, już prawie jedenasta. Muszę lecieć, zresztą i tak tylko ci przeszkadzam.
Wybiegła w podskokach do przedpokoju, a zmaltretowana Amy poszła za nią, masując sobie stłuczony obojczyk. Siri paplała dalej.
- Chrzanić Walentynki. Jutro też jest dzień, a Blaise nie ma dyżuru. Ja to zresztą strasznie głupia jestem, przecież wiedziałam, że Ron mniej pracuje, to Harry z Blaisem muszą siedzieć więcej, a i tak musiałam wymyślać niestworzone historie. Panno Lestrange, wstydzę się za panią!
Amanda przyglądała jej się z melancholią w oczach.

Sirith skończyła sznurować buty i zaczęła wkładać kurtkę, gdy przypomniała sobie o czymś ważnym i znieruchomiała z jednym ramieniem w rękawie i szalikiem w zębach. Wypluła go na podłogę.
- Am?
- Uhm?
- Nie mów Blaise'owi o mnie, tobie i Severze, co? Chyba nie byłby zbyt zadowolony, co?
- Chyba nie byłby – przyznała Amanda, tłumiąc uśmiech. – Nie powiem, obiecuję.
- Dzięki. I sorry. Ale i tak myślę, że bylibyście fajną parą z Severem.
- Po diable – mruknęła Amy. – Zmiataj, Si. I rozpal ten cholerny kominek, wariatko.
Siri ze śmiechem pomachała jej urękawicznioną ręką i zamknęła za sobą drzwi. Amy wróciła do pokoju i ciężko siadła przed komputerem. Poruszyła myszką, żeby pozbyć się wygaszacza, wszem i wobec informującego, że stosunek właścicielki do życia zamyka się w słowach "Fuck it. It's not worth trying", zignorowała nową pocztę i zapatrzyła się bezmyślnie w prawie pustą kartkę.

W końcu wstała, znalazła kluczyki i portfel, i wyciągnęła z szafy zielono-pomarańczowy szalik. W końcu kiedyś trzeba zrobić te zakupy; równie dobrze więc można i teraz, zwłaszcza, że przez jakiś czas jeszcze będzie niezdolna do pisania. Wychodząc, zgarnęła jeszcze klucze z odzysku. Do Rona i Hermiony też można wpaść na chwilkę. Z Harrym na pewno zobaczą się szybciej niż ona, a kto wie, może i kawą poczęstują. O! To jest myśl!