Rozdział II

- Snape'a? Hmmm, Ślizgon? Chyba go kojarzę. Taki czarny, prawda? Był jakoś niżej ode mnie... Czekaj, jak ja byłem w siódmej, to on był...
- W piątej. Tak jak ja. Musiałeś o nim słyszeć, choćby przez te ciągłe awantury z Gryfonami.
- No tak, to ten sam. A co on ma z tym wspólnego? - nagle zrozumiał. - On też?
- Niestety. Jego proces wczoraj się zaczął. Ja... Ja myślałam, że się nastawię duchowo. Że cokolwiek zobaczę, nie będzie gorsze od wrzasków Mulcibera czy obłąkańczego śmiechu tej Fringer - pochwyciła zdziwione spojrzenie Olivera. - Nie słyszałeś o tym?
- Nie? O co chodziło?
- Hannah Fringer aresztowali razem z Mulciberem. I albo już była chora, albo ktoś przesadził z przesłuchaniem. Osobiście uważam, że i jedno i drugie. Faktem jest, że kiedy trafiła do sądu, nie kojarzyła już nic: ani kim jest, ani co się z nią dzieje, ani dlaczego wylądowała w Azkabanie. Tylko się śmiała. Takim przerażającym śmiechem szaleńca. To nawet chyba nie był śmiech, raczej skowyt, albo i to nie… Mówię ci, w „dziewiątce" wciąż jeszcze pobrzmiewa echo jej głosu. Doprawdy, czasem aurorzy zachowują się jak psy spuszczone z łańcucha. Jak już dopadną ofiary, nie cofną się przed niczym. A jeszcze teraz, kiedy znów wolno używać zaklęć – jak oni to określają? Perswadujących?
- Jak to, zaklęć? Przecież Kodeks nie zezwala na takie rzeczy! Veritaserum to wszystko, czym można się posłużyć przy przesłuchaniu.
- Owszem, Kodeks nie, ale Codicis Iuris Magici nie stosuje się do procesów Śmierciożerców. Nawet wśród kociołków musiałeś o tym słyszeć! Najwyższa Rada Prawa Czarodziejów uznała, że to jest szczególny przypadek, a szczególne przypadki wymagają szczególnych środków. I w ramach szczególnych środków przywróciła Magicę.
- Magicę? Constitutio Criminalis Magica? Żartujesz!
- Chciałabym, nawet nie wiesz, jak bym chciała. Niestety - pokiwała smutno głową. Oliver trawił zasłyszaną informację. Rzeczywiście, ktoś wspominał mu o reaktywowaniu szesnastowiecznej Magici, ale wtedy w to nie uwierzył. Teraz też nie mieściło mu się to w głowie.
- I tak po prostu ją przywrócili? En bloc?
- Nie, no oczywiście musieli ją dostosować do naszych czasów. Crucio stało się Niewybaczalnym, więc stosowanie go w procesie nie wchodziło w rachubę, ale Crouch przeforsował w zamian użycie Tormenta, co, prawdę mówiąc, większej różnicy nie czyni. Zwłaszcza przesłuchiwanemu.
- A gwarancje procesowe? A prawa podstawowe? Na Merlina, nawet mugole mają prawa człowieka!
- Myślisz, że tego argumentu nikt nie podnosił? Marshall, Higgins i Dumbledore dwa dni przekonywali Radę, że na postawie Kodeksu można równie skutecznie sądzić zwolenników Sam-Wiesz-Kogo, co na podstawie Magici. I wiesz jaka była odpowiedź? Że współczesne prawodawstwo jest zbyt łagodne dla Śmierciożercy. A niewinny nie ma się czego obawiać. Że jeśli wprowadzi się surowsze prawa, będą miały działanie odstraszające i już nikt nie będzie popełniał podobnych zbrodni. Znakomity argument, zwłaszcza w tej sytuacji! Ciekawe, kto miałby przystąpić do Śmierciożerców po upadku Sam-Wiesz-Kogo?
- Dokładnie. I następne pytanie: ilu Śmierciożerców powstrzymałoby się przed przyłączeniem do Sama-Wiesz-Kogo jeśli wiedziałoby, że potem ich osądzą na podstawie Magici? Zresztą, ludzie, jakie "potem"? Kto by jeszcze dwa miesiące temu w ogóle zakładał, że Sama-Wiesz-Kto upadnie? Co za brednie! Kto to wymyślił?
- Miłościwie nam panujący Minister przy współpracy aurorów. I byli na tyle przekonujący, że Rada zatwierdziła zmianę. Magica została odkurzona, a organy ścigania zyskały pole do popisu. Co zresztą widać na załączonym obrazku.
- Koszmar – przez chwilkę nad czymś się zastanawiał. – No dobrze, a co ze Snape'm? Nie wiedziałem, że był Śmierciożercą.
- Nikt nie wiedział. Ministerstwo też nie miało o niczym pojęcia. Dopiero jak zaczęły się procesy i niektórzy zaczęli sypać w zamian za ułaskawienie, wszyscy zdali sobie sprawę, ilu Śmierciożerców może być jeszcze wśród nas. Rozpoczęło się prawdziwe polowanie. Tak wpadli między innymi Travers i Jugson. I w pewnym momencie pojawiło się nazwisko Snape'a. Pierwszy wymienił go chyba Avery, a potem jeszcze Nott i Goyle. Ministerstwo wysłało aurorów... – upiła łyk niemal zimnej już herbaty. – Musieli mieć cynk, inaczej jakim cudem z taką precyzją osaczyliby go przy wejściu do Gringotta? Nie stawiał najmniejszego oporu, po prostu skinął głową i oddał się w ich ręce. Longbottom, który dowodził patrolem wyznał, że najzwyczajniej w świecie zgłupiał. Po tych wszystkich walkach... A Snape nic. Poddał się w zupełnym milczeniu. Niewiarygodne, ale od momentu aresztowania się nie odezwał. Ostatnie, co od niego usłyszeli to potwierdzenie, że nazywa się Severus Snape.
- I nic więcej?
- Nic. A chwytali się przeróżnych środków. Podczas śledztwa przesłuchiwali go przy pomocy Veritaserum, ale też nie wydobyli z niego ani słowa. Dali mu dawkę najsilniejszą z możliwych, a on siedział nieruchomo ze ściśle zamkniętymi oczami. Usta miał tak zaciśnięte, że aż wargi mu zsiniały... Męczył się tak przez kilka minut, aż wreszcie z głośnym westchnięciem opadł bezwładnie na podłogę.
Zbladł.
- Skąd wiesz? - zapytał cicho. – Byłaś…?
- Nie, skąd! A nawet gdybym mogła… - wzdrygnęła się. – Nie, dziś w czasie lunchu Alastor Stała Czujność Moody opowiadał o tym Marshallowi. Widać było, że auror był pod wrażeniem. Oprzeć się Veritaserum!
- Przecież to niemożliwe!
- Ale prawdziwe. Moody też tak mówił i dziwił się, że Snape zemdlał, a wtedy Prezes pokiwał tylko głową i stwierdził, że jedyne, co go zastanawia, to to, skąd Snape wiedział. Zapanowała ogólna konsternacja, więc wyjaśnił, że kiedyś w początkach swojej kariery siedział mugolskim areszcie i…
Oliver zakrztusił się herbatą.
- Marshall… - wycharczał kaszląc rozpaczliwie, Amelia musiała go parę razy uderzyć po plecach, aż odzyskał dech. – Siedział… W mugolskim areszcie?
- Wiesz, że nasza reakcja była niemal identyczna? Może nie herbatą, ale Berry Plough, koleżanka z aplikacji, oblała się sokiem z dyni…
- Ale dlaczego…?
- Podobno kiedyś pomylił koordynaty i zamiast do Ministerstwa, aportował się do prywatnej łazienki królowej Elżbiety. Zanim zdążył cokolwiek wyjaśnić, straż pałacowa go złapała i oddała mugolskiej policji, a ta oczywiście najpierw aresztuje, a dopiero potem zadaje pytania. Minister w końcu zdołał go wyciągnąć, ale co posiedział, to jego. I mówił, że wylądował w jednej celi z mugolem, który wziął go za jednego ze „swoich", cokolwiek miało to oznaczać. Zaczęli rozmawiać o wszystkim i o niczym, wiesz takie tam… Ten mugol opowiedział wtedy Marshallowi o swoim przyjacielu z czasów tej ich wojny, który został złapany jako szpieg przez Japończyków. Z jego słów wynikało, że mugole mają równie bogatą wyobraźnię jak my, jeśli chodzi o torturowanie bliźnich. A nawet bogatszą zważywszy, że u nas problem sprowadza się do odpowiednich zaklęć. I ten facet, żeby nie wydać współtowarzyszy próbował popełnić samobójstwo wstrzymując oddech. Nie udało mu się, ale nadludzkim wysiłkiem woli zdołał doprowadzić się do utraty przytomności. Mówię ci, aż mnie ciarki przeszły. Wyobrażasz sobie? Wstrzymać oddech na tyle, żeby stracić przytomność! Oczywiście, na długo to nie pomogło, ale próbował ponownie, potem jeszcze raz… W końcu oprawcy go zabili, ale nie wyciągnęli z niego ani słowa.
- I Marshall myśli, że Snape tak samo…?
- Tak. Mówił, że w ogóle do głowy by mu nie przyszło, że istnieje metoda zwalczenia działania Veritaserum. Nie ma na to antidotum, nie ma kontrzaklęcia. Nikt nigdy nie próbował czegoś takiego. A Snape dał radę... Niestety.
- Niestety?
- Oliverze, zgłupieć musiałeś w kociołkowym towarzystwie. Masz wszystkie elementy łamigłówki. Podejrzany. Nieskuteczne Veritaserum. Magica. Wniosek?
Zrozumiał.
- Więc jednak...?
- Jednak. Przecież w jakimś celu przywracali tę Magicę. Confessio est regina probationum. Nie masz innych dowodów, musisz mieć confessio. Nie masz confessio, musisz je zdobyć. Cel uświęci ci środki... – zamilkła, z jakąś dziwną intensywnością przyglądając się własnym paznokciom.
Po chwili podjęła opowieść.
- Wiesz, nigdy za nim specjalnie nie przepadałam. Ale na Merlina, nie mogę traktować jak obcego człowieka, z którym siedem lat chodziłam do szkoły. Z którym razem siedziałam na numerologii! Może nie byliśmy przyjaciółmi, ale przecież znaliśmy się nieźle! A jednak, kiedy dziś rano pierwszy raz dementorzy wprowadzili go na salę rozpraw, nie poznałam go. Gdyby nie to, że wywoływałam sprawę, przysięgłabym, że pomyliłam rozprawy. Potem przykuto go do miejsca dla oskarżonych i... Ja nie mogłam na to patrzeć. Wyglądał jak... Jak uosobienie rozpaczy. Beznadziei. Potępienia. Siedział ze wzrokiem wbitym w posadzkę, nie reagował wcale, jakby postawił wokół siebie parawan ciszy i nic do niego nie docierało. Ani słowa Prezesa, ani Croucha, nic! To, że mieliśmy przed sobą Severusa Snape'a potwierdzili dopiero zgodnie Frank Longbottom, który go aresztował i zasiadający w składzie orzekającym Dumbledore. Snape nie drgnął nawet, kiedy Crouch rozpoczął czytanie aktu oskarżenia. Najpoważniejszy zarzut: „przynależność do zwolenników Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, zwanych Śmierciożercami".
- Tak ogólnie? Żadnych zarzutów co do konkretnych osób?
- Żadnych. Jakby właściwie nic na niego nie mieli! Na sakramentalne pytanie, czy przyznaje się do popełnienia zarzucanych mu czynów oczywiście nie odpowiedział. Nie podniósł nawet głowy. A potem rozpoczęło się przesłuchanie...
- Ale na rozprawie już nie można przesłuchiwać pod Veritaserum, prawda?
- Owszem, przynajmniej to go ominęło. W ogóle szkoda, że tego nie widziałeś. Crouch zadawał pytania w próżnię. To znaczy pytał, odczekiwał minutę, dziękował, zadawał następne pytanie... I tak raz za razem. Całe przedstawienie trwało może pół godziny. Żadne chwyty, kruczki, sztuczki, nic nie działało. Snape milczał jak zaklęty. Wreszcie Marshall przerwał tę komedię i zimno zapytał, czy oskarżenie ma jeszcze jakieś inne wnioski dowodowe poza oczywiście bezskutecznym przesłuchaniem oskarżonego. Crouch odparł, że owszem, lecz nie spodziewał się oporu ze strony oskarżonego i w związku z tym prosi o przerwę dla wezwania świadków. „Nie spodziewał się oporu"! Skoro Snape nie pisnął nic w śledztwie, to chyba powinien zakładać, że w sądzie też nic nie powie? Zaiste, prawdą jest, że nic tak nie kładzie spraw, jak zbytnia pewność siebie... W każdym bądź razie Marshall zarządził przerwę do poniedziałku, kiedy Crouch wystąpi z resztą materiału dowodowego. Severus wrócił do Azkabanu, a ja siedzę i płaczę w herbatę... - roześmiała się sztucznie i widać było, że rozpaczliwie usiłuje powstrzymać łzy.
- Amy...
- Wiem, że to głupie i nieprofesjonalne. Ale jeśli to, co pokazuje Crouch to wykładnia profesjonalizmu, to ja nie chcę być profesjonalna!
- Amy, to wcale nie jest głupie - sięgnął przez stolik i wziął ją za rękę. - Nie powiem, że wiem, co czujesz, bo tak naprawdę nigdy nie widziałem nikogo znajomego na ławie oskarżonych. Ale jestem sobie w stanie to wyobrazić i zapewniam cię, nie ma w tym nic nieprofesjonalnego. Profesjonalista to też człowiek! Co nie zmienia faktu, że Crouch to maszyna...
Niezdarnie póbowała się uśmiechnąć. Milczeli tak, wpatrując się w stojący między nimi dzbanek ozdobiony nietoperzymi skrzydełkami, aż wreszcie Amelia sięgnęła do leżącej na sąsiednim krześle torebki i wyjęła chusteczkę.
- Już mi lepiej. Przepraszam, że się tak rozkleiłam.
- Nie marudź. Chociaż trzeba ci przyznać, wybrałaś sobie najgorszy moment na aplikację...
- A skąd ja miałam... - zaczęła gniewnie, ale zorientowała się, że to żart. Oliver spojrzał na zegarek.
- Nie do wiary, już po dziesiątej! Dzięki Bogu dziś piątek, jutro wolne... Chyba nie pracujecie w weekendy? – skinął na kelnerkę i gestem poprosił o rachunek.
- Nie, aż tak źle nie jest - roześmiała się z ulgą. – Następna sesja dopiero w poniedziałek.
Zapłacili i wyszli z Kropelki Jadu na ulicę. Zaułek wydawał się opuszczony, jednak uważny obserwator dostrzegłby, że w niektórych załomach murów ciemność była jakby bardziej intensywna. Odruchowo przysunęli się do siebie.
- Gdzie mieszkasz? Nie wypada, abym damę zostawił na środku ulicy…
- To bardzo rycerskie z twojej strony, ale nie przejmuj się mną, naprawdę. Tu niedaleko, dosłownie trzy kroki za Gringottem. Wynajmuję całkiem przytulne mieszkanko. I do pracy mam stosunkowo niedaleko.
Szli w milczeniu, wreszcie Oliver podjął przerwaną konwersację.
- A co robisz jutro? Jesteś w mieście?
- Nie, jadę odwiedzić brata i moją małą chrześnicę. Niewiele nam już rodziny pozostało, więc staramy się jak najwięcej czasu spędzać razem… - Oliver pokiwał smutno głową. Wiedział o napaści Śmierciożerców na starszych państwa Bonesów, był i na pogrzebie Edgara, z którym byli w tej samej klasie. Amelia tymczasem ciągnęła tym samym pozornie spokojnym głosem. – Mała Susan skończyła już roczek. Wszyscy się śmieją, że rośnie następne pokolenie Puchonów. Wracam dopiero w niedzielę wieczorem, żeby na poniedziałek odzyskać przytomność.
Nawet nie zauważyli, kiedy dotarli na miejsce. Amelia wyciągnęła z torebki klucze.
- W takim razie pozdrów Alana i Mary, no i małą Susan. Podobna do cioci?
- Nie bardzo. Raczej do swojej mamy. Oczywiście, że pozdrowię. I dziękuję za miły wieczór. To naprawdę duża ulga, móc porozmawiać z kimś, kto to wszystko rozumie. W pracy staramy się unikać tego tematu, żeby nie zwariować, a w domu… Cóż, dużo potrzeba, żeby zainteresować Uzdrowicieli procesem – uśmiechnęła się przepraszająco.
- Nie tłumacz się. Chyba wszyscy to znamy… I ja dziękuję. Bardzo mi było miło cię spotkać, naprawdę. Może się jeszcze zobaczymy?
- Z pewnością. Sowy są na świecie…
Przez moment stali przed wejściem do mieszkania Amelii i obojgu zdawało się, że jeszcze nigdy żadne z nich nie zachowywało się tak głupio. Wreszcie najbardziej formalnym tonem na jaki mógł się zdobyć Oliver życzył jej dobrej nocy i na pożegnanie uścisnęli sobie dłonie. Amelia weszła do domu, a on poczekał jeszcze parę chwil, dopóki na piętrze nie zapaliło się światło i stawiając kołnierz odszedł spiesznie w kierunku Pokątnej.