Scenę przesłuchania dedykuję Irytkowi

Rozdział V

Następnego ranka Oliver Finch zmierzał w kierunku Wizengamotu w zupełnie innym nastroju. Nie zwracał większej uwagi na otaczający go świat, pogrążony bez reszty we własnych myślach. Nie da się ukryć, wczorajszy plan nierzucania się w oczy nie został zrealizowany zgodnie z zamierzeniami. Rzucił się w oczy z imieniem, nazwiskiem i tytułem zawodowym. W przypływie gorzkiej ironii pomyślał, że właściwie mógł podać jeszcze numer buta. Wtedy Prorok miałby już komplet informacji. W ogóle dziwnie się czuł. Powinien być zły na siebie, ale o dziwo nie był. Co więcej, był niemal zadowolony, że nie siedział cicho. Może i Severus Snape zasługiwał na karę, ale przynajmniej skarzą go w uczciwym procesie. A wczoraj miał wrażenie, że ogląda zwykłą rzeź. W białych rękawiczkach, w majestacie prawa, ale jednak rzeź.
Nie dręczyło go również poczucie winy z powodu tego, że nie poszedł do pracy. Wróciwszy wczoraj z sądu nie zdążył nawet zdjąć szaty, kiedy zauważył siedzącą na parapecie wyjątkowo rozzłoszczoną płomykówkę. Oliver zapłacił sowie za przesyłkę poleconą i otworzył pergamin. W krótkich, acz obcesowych słowach równie zezłoszczony Madison Marbury powiadamiał go, że nie stawiając się o poranku w kancelarii zachował się karygodnie i "naraził Kancelarię na niepowetowane straty spowodowane niedotrzymaniem terminu do złożenia uwag do umowy nr 54875/AM w sprawie licencji na samomieszające się kociołki", co być może jeszcze uszłoby mu na sucho, gdyby nie "skandaliczny wybryk", którego dopuścił się w sądzie; wybryk "poddający w wątpliwość jego zawodową lojalność" oraz "podważający pokładane w nim dotychczas zaufanie". Oliver naprawdę się zdziwił, czytając te słowa. Nie był w stanie wymyślić powodu, dla którego zapewnienie Snape'owi obrońcy z urzędu stanowiło obrazę majestatu Madisona Marbury'ego. Dalsza część epistoły też nie wyjaśniała tej kwestii, informowała jedynie, że w tych warunkach Madison Marbury "nie widzi możliwości kontynuowania współpracy" i byłby wdzięczny, gdyby w ciągu następnego tygodnia "mecenas Finch pojawił się w Kancelarii, celem finalnego uregulowania stosunków między stronami niniejszym rozwiązanej umowy o pracę". Innymi słowy podwładny ośmielił się zaistnieć i za to został wylany na zbity pysk. I niech się cieszy, że tylko tyle. Z tym, że Oliver nie cieszył się szczególnie. Co prawda odczuwał ulgę, że uwolnił się od kociołków, ale miał też przykrą świadomość faktu, że czynsz się sam nie opłaci i jeść też czasem trzeba. Mógłby co prawda prosić o pomoc rodziców, ale już dawno poprzysiągł sobie, że szybciej pójdzie kopać rowy jak mugol, niż będzie dla nich ciężarem. Poza tym obawiał się, że wysłuchiwanie, ileż to oni dla niego zrobili przekroczy jego wytrzymałość nerwową. A na psychoterapeutę chwilowo też nie mógł sobie pozwolić.
Przelotnie zauważył, że ktoś zlitował się i usunął z bruku Whitfield Street nieszczęsną sałatę, zastępując ją jednakże równie zmęczonym kabaczkiem. Wyglądało na to, że rozkładające się warzywa są istotnym elementem antymugolskiego kamuflażu. Kłódeczka wpuściła Olivera do środka, bez problemu minął posterunki przy drzwiach i, nie oglądając się na nic, podążył schodami w kierunku sali rozpraw numer siedem.
O ile na korytarzach Wizengamotu nikt nie zwracał na niego uwagi, o tyle wejściu Olivera na salę towarzyszył pomruk zainteresowania wśród zgromadzonych tam czarodziejów. Specjalnie się temu nie dziwił. Po wczorajszych wydarzeniach, a zwłaszcza po oświadczeniu Dumbledore'a, komentarze publiczności były tak głośne, że Marshall ledwie zdołał uciszyć salę, by – ustaliwszy decyzję z pozostałymi sędziami – przerwać rozprawę do dzisiejszego poranka. Oliver, korzystając z zamieszania, czmychnął z sali rozpraw zaraz po wyjściu sędziów, nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Natomiast dziś – choć nieumyślnie – udało mu się wielkie entrée. Głowy zwróciły się w jego kierunku. Nikt go tu nie znał, więc nikt go nie zaczepiał i nie zaczynał rozmowy, pod tym względem magiczni Anglicy nic nie różnili się od swoich mugolskich rodaków. Niemniej jednak wszyscy wpatrywali się w niego z nieukrywaną ciekawością. Czując, że czerwienieją mu uszy, Oliver szybko rozejrzał się po amfiteatralnych ławach. Zauważył oskarżyciela i siedzących wokół niego aurorów. Przyglądali mu się z nienajlepiej maskowaną wrogością. Mimochodem pomyślał, że wolałby nie mieć okazji spotkania z Crouchem, nawet przy okazji mandatu za nieprawidłową aportację. Nigdzie natomiast nie dostrzegł Pancracia. Rozczarowany, pilnie uważając, by nie wyłożyć się na schodach przy takiej widowni, ruszył na „swoje" miejsce wysoko na lewej galerii. Ledwie zdołał usiąść, gdy na salę weszła Amelia, chwilę potem Woźny wygłosił zwyczajową formułę i na salę wkroczyli sędziowie. Oliver zauważył, że wśród nich nie było Albusa Dumbledore'a.
Na znak Prezesa drzwi ponownie się otworzyły i dementorzy wprowadzili Snape'a, który – o ile to w ogóle możliwe – wyglądał jeszcze gorzej. Wczoraj sinozielony, dziś wydawał się chorobliwie szary. Azkaban nie wpływał dodatnio na niczyją urodę, ale spustoszenia, jakie poczynił na poważnym obliczu Snape'a, były zaiste przerażające. Za nim szedł obrońca. Oliver chyba jeszcze nie widział Dyrektora tak poważnego. Choć okulary-połówki migały zachęcająco, w niebieskich oczach nie było uśmiechu. Gdy posadzono oskarżonego, a łańcuchy z głuchym brzękiem oplotły jego nadgarstki, Dumbledore ledwo widocznym skinieniem różdżki wyczarował sobie krzesło podobne do tego, na którym siedział Snape i, rezygnując z przysługującego mu wciąż miejsca za stołem sędziowskim (w końcu nadal był członkiem składu orzekającego) usiadł obok niego.
Marshall wznowił rozprawę i zwrócił się do obrońcy.
- Czy obrona podtrzymuje wszystkie dotychczasowe oświadczenia oskarżonego?
Pytanie to, choć standardowe, w przypadku uparcie milczącego Snape'a zabrzmiało niemal śmiesznie. Dumbledore wstał.
- Wysoki Sądzie, w toku niniejszego procesu oskarżony Severus Snape korzystał ze swego prawa do zachowania milczenia. Tym samym nie podnosił żadnych okoliczności przemawiających na jego korzyść, ale i nie przyznał się do winy. W związku z tym obrona podtrzymuje, że Severus Snape jest niewinny i wnosi o dopuszczenie dowodów przemawiających na korzyść oskarżonego.
Przewodniczący przyjął to oświadczenie skinieniem głowy.
- W takim razie proszę przystąpić do prezentacji dowodów.
Dumbledore skłonił się lekko. Dla Olivera, a zapewne i dla większości zgromadzonych, zaczęła się najciekawsza część rozprawy. Strategia prowadzenia sprawy, zwłaszcza sprawy karnej, zawsze jest – jeśli nie główną – to przynajmniej jedną z głównych składowych sukcesu.
- Obrona wnosi o ponowne przesłuchanie Thybalda Notta.
- Sprzeciw, Wysoki Sądzie! – Ze swego miejsca poderwał się Crouch. To, że zyskał adwersarza, nie oznaczało wcale, że zamierza się poddać. – Świadek Nott był już przesłuchiwany w niniejszej sprawie i obrona odstąpiła wówczas od jego przesłuchania. Nie widzę więc podstaw do ponownego wzywania świadka.
- Wysoki Sądzie – odparł spokojnie Dumbledore. – Dotychczas obrona – mam na myśli ustanowionego decyzją sądu obrońcę - nie miała możliwości przesłuchania świadka, a istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że pan Nott może nam dostarczyć pewnych istotnych informacji. Ponadto pragnę zaznaczyć, że obowiązkiem sądu jest dotrzeć do prawdy. A ponieważ formalnie nie istnieją żadne przeszkody, dla których nie można by przesłuchać tego samego świadka ponownie, obrona wnosi jak na wstępie.
Marshall skinął głową.
- Uchylam sprzeciw. Proszę przesłuchać świadka.
Drzwi się otworzyły i ukazał się w nich Thybald Nott. Szedł równie niepewnie jak poprzednim razem, rozglądając się niespokojnie po sali, jakby gdzieś wśród publiczności czaiło się niebezpieczeństwo. Prezes wskazał mu miejsce dla świadka. Nott usiadł, a w jego oczach widać było lęk.
- Panie Nott - zaczął uprzejmie Dumbledore. - Pamięta pan swoje wczorajsze zeznania?
Nott zbladł. Nerwowo przełknął ślinę, ale przytaknął słowom Dyrektora.
- Proszę się nie obawiać, nie będę pana prosił o ich powtórzenie. Mam tylko dwa pytania. Czy mógłby nam pan opisać, jak wygląda - że się tak wyrażę - umundurowanie Śmierciożercy?
- Khm... - Nott popatrzył na Dumbledore'a zdziwiony, wyraźnie nie spodziewał się takiego pytania. - No więc tak. To były normalne, czarne szaty, z kapturami, znaczy się. Żadnych ozdobników, nic z tych rzeczy. Kiedyś, jeszcze na początku, Lucjusz miał na swojej wyhaftowany herb, ale Czarny Pan się wściekł i kazał mu przestać się wygłupiać. - Po sali przeszedł delikatny szmer chichotów. Rzeczywiście, rodowy herb na szacie mającej zapewniać anonimowość był pomysłem w stylu Malfoya. Tymczasem Nott kontynuował swoją wypowiedź.
- No i były też maski. Wszystkie takie same, czarne. Miały tylko otwory na oczy, nawet nie na usta, więc jak się mówiło, to głos też był taki zduszony, kiedyś jeden z mugoli wrzeszczał, że jakby z piekieł samych dochodził. Dzięki tej masce w ciemnościach wyglądało się, jak zjawa bez twarzy. Jak dementor, albo coś.
- Czyli jednym słowem, czarne szaty i czarne maski. I zawsze wszyscy Śmierciożercy stawiali się na wezwanie w takim stroju?
- Tak.
- A na - nazwijmy to - akcje, również obowiązywało to umundurowanie?
- Oczywiście. W tych identycznych szatach i maskach praktycznie nigdy nie było do końca wiadomo, kto jest kto.
- Ach tak. Dziękuję za tak wyczerpujący opis. Ale w takim razie proszę mi jedną rzecz wyjaśnić. Skoro - jak pan mówi - wszyscy Śmierciożercy nosili maski, to skąd czerpie pan tę absolutną pewność, że oskarżony brał udział w tak zwanych rajdach na mugoli?
- Poznałem go po sylwetce. Jest chudy.
- Jak pan Jugson?
- No i wysoki...
- Tak jak pan Malfoy?
Crouch poderwał się jak oparzony.
- Sprzeciw! Panu Malfoyowi nie...
Dumbledore popatrzył na prokuratora z ironicznym rozbawieniem.
- Cofam pytanie. Panie Nott, czy kiedykolwiek widział pan - i pytam tu o fakty, a nie pańskie przypuszczenia czy domysły - czy widział pan, jak oskarżony Severus Snape dopuszczał się na kimkolwiek użycia któregoś z zaklęć Niewybaczalnych? Czy kiedykolwiek widział pan, jak torturował lub zabijał kogokolwiek? Czy był pan świadkiem jakiejkolwiek - jak określił to pan prokurator - śmierciożerczej działalności oskarżonego Severusa Snape'a, poza jego obecnością na waszych... zborach?
Nott spąsowiał. Na przemian spoglądał to na Dumbledore'a, to na Croucha i milczał. Wreszcie Marshall nie wytrzymał.
- Proszę odpowiedzieć na pytanie obrony, panie Nott.
- Nie - wyszeptał Nott.
- Słucham? - Dumbledore uśmiechnął się do niego zachęcająco. - Mógłby pan powtórzyć?
- Nie. Nie widziałem.
- Dziękuję. Wysoki Sądzie, nie mam więcej pytań.
Prezes zwrócił się do prokuratora.
- Czy oskarżenie chce ponownie przesłuchać świadka?
- Nie, Wysoki Sądzie. Oskarżenie nie ma pytań do świadka.
- Dziękuję. Świadek jest wolny. Czy obrona chciałaby przedłożyć następne wnioski dowodowe?
- Tak, Wysoki Sądzie.
- Zatem proszę kontynuować.
- Dziękuję, Wysoki Sądzie. Obrona wzywa na świadka Alicję Longbottom.
W ławie aurorów zawrzało. Alicja Longbottom była aurorem i żoną aurora dowodzącego patrolem, który aresztował Severusa Snape'a. Oliver z ciekawością popatrzył na Franka Longbottoma, który, zachowując kamienną twarz, nie reagował na natarczywe pytania kolegów. Wyglądało na to, że powołanie żony na świadka obrony nie stanowi dla niego aż takiej niespodzianki, jak dla pozostałych.
Na salę weszła sympatyczna, niewysoka szatynka. Rozejrzała się spokojnie po widowni, po czym zbliżyła się do stołu sędziowskiego. Marshall zapytał ją o personalia, wskazał miejsce dla świadków, a następnie dał znak Dumbledore'owi, że może przystąpić do przesłuchania. Obrońca podszedł do aurorki.
- Pani Longbottom, znała pani dobrze zmarłą Lily Potter?
- O tak. Lily była moją przyjaciółką w szkole, a i później utrzymywałyśmy stały kontakt. Potem, mniej więcej w tym samym czasie zaszłyśmy w ciążę, a to wyjątkowo nas do siebie zbliżyło. Jednak, od kiedy przenieśli się do Doliny Godryka…
- Sprzeciw, Wysoki Sądzie! Opowieść pani Longbottom, choć niewątpliwie wzruszająca, nie wnosi do sprawy nic nowego.
- Wysoki Sądzie - odparł Dumbledore. - Zapewniam, że zeznanie świadka jest bezpośrednio związane ze sprawą. Czego dowiedzie moje następne pytanie.
- Uchylam sprzeciw. Ale proszę przejść do meritum.
- Dziękuję, Wysoki Sądzie. Pani Longbottom, czy znane są pani okoliczności, w jakich Potterowie przenieśli się do Doliny Godryka?
- Osobiście uczestniczyłam tylko w części wydarzeń tamtej nocy, więc nie są mi znane wszystkie okoliczności, jednak z relacji Lily wiem, że zostali uprzedzeni o mającym nastąpić ataku i zdołali uciec dosłownie w ostatniej chwili. Mówiła, że nasz szpieg wpadł do nich w środku nocy, nalegając, żeby natychmiast się stamtąd ewakuowali. Nie chciał słyszeć o niczym. James - pan Potter - przekonywał go, że przesadza, ale on nieomal wypchnął ich z domu i kazał uciekać. Potterowie przybyli wtedy do nas, prosząc o pomoc. Oczywiście pomogliśmy im, byli wykończeni, mały Harry strasznie marudził, więc ułożyłyśmy go spać z Neville'em, a potem usiedliśmy przez chwilę porozmawiać, zanim nie padliśmy z nóg... Jednym słowem przeczekali do rana, a następnie skontaktowali się z przyjaciółmi - spojrzała znacząco na Dumbledore'a - którzy pomogli im znaleźć lokum w Dolinie Godryka.
- Czy pani Potter mówiła, kto ich uprzedził o spodziewanym ataku?
- Owszem. To był Severus Snape.
Po sali rozszedł się pomruk zaskoczenia.
- Więc pani Potter powiedziała pani, że to Severus Snape ostrzegł ich przed atakiem Voldemorta?
- Tak, właśnie o tym mówię.
- I uwierzyła jej pani?
- Z początku nie byłam przekonana, przyznaję. Nie znałam dobrze Snape'a w czasach, kiedy byliśmy w szkole, był ode mnie nieco młodszy, a nigdy nie zna się dobrze młodszych kolegów, zwłaszcza z innych domów. Lily znała go lepiej, więc nie miałam powodów, by jej nie wierzyć. No i od dawna chodziły słuchy, że ktoś szpieguje na naszą rzecz. - zawiesiła głos, jakby zastanawiała się, czy nie powiedziała za dużo.
- Może pani sprecyzować, co określa pani mianem "chodziły słuchy"?
- W Biurze Aurorów słyszy się czasem to czy tamto. Od jakichś trzech lat mówiło się, że mamy godną zaufania wtyczkę w szeregach Śmierciożerców, dzięki czemu wielu atakom udało się zapobiec. Podobno ów szpieg ze względów bezpieczeństwa kontaktował się bezpośrednio z Ministrem, co po fakcie okazało się całkiem słuszne, biorąc pod uwagę chociażby Ludona Bagmana. - Publiczność, dotychczas w milczeniu przysłuchująca się słowom Alicji, wydała z siebie odgłos aprobaty. - Dlatego, kiedy Lily Potter powiedziała mi, że Snape ich ostrzegł, pomyślałam, że chodzi o tę samą osobę.
- Czyli Ministerstwo mogło wiedzieć o roli oskarżonego?
- Sprzeciw! – włączył się Crouch. - To są wyłącznie spekulacje obrony.
- Podtrzymuję sprzeciw i uchylam to pytanie.
Dumbledore zamyślił się na chwilę. Wreszcie podjął przesłuchanie.
- Pani Longbottom, czy podzieliła się pani z przełożonymi wiadomościami uzyskanymi od pani Potter?
- Nie. Bałam się, że narażę Severusa na niebezpieczeństwo, jeśli ta wiadomość dotrze do osób niepowołanych, i poza tym, a może przede wszystkim, zawiodłabym zaufanie przyjaciółki. Dlatego - ponieważ oficjalnie o niczym nie wiedziałam - nie umieściłam tej informacji w moich raportach.
- Dziękuję. Nie mam więcej pytań, Wysoki Sądzie - oświadczył Dumbledore.
Marshall zwrócił się teraz do prokuratora.
- Czy oskarżenie chce przesłuchać świadka?
- Tak, Wysoki Sądzie. - Crouch wstał i biorąc jakiś papier ze stołu podszedł do siedzącej Alicji. - Pani Longbottom, czy powiedziała pani mężowi, czego dowiedziała się od zmarłej Lily Potter?
- Tak.
- Czyli mąż pani wiedział, że oskarżony jest szpiegiem w szeregach Śmierciożerców?
- Owszem.
- Czy w takim razie może pani wyjaśnić, dlaczego - skoro pani mąż wiedział, że oskarżony jest szpiegiem, to jednak zatrzymał go i oddał do dyspozycji Ministerstwa?
- Mój mąż wykonywał nakaz aresztowania wydany przez Ministerstwo - odparła Alicja spokojnie. - A poza tym, nie móg... - Alicja spojrzała w kierunku Dumbledore'a, który niemal niedostrzegalnie potrząsnął głową. - Nie mogę wypowiadać się o motywach postępowania mojego męża, z tego prostego powodu, że ich nie znam.
- Ach, nie zna pani. Nie rozmawiała pani z mężem od czasu aresztowania oskarżonego?
- Owszem, rozmawiałam. Ale po pierwsze oboje jesteśmy aurorami i wiemy, co to jest tajemnica służbowa, a po drugie mamy roczne dziecko i zapewniam pana, że ono wypełnia nam cały czas wolny i stanowi dużo wdzięczniejszy temat rozmów. Przykro mi zatem, ale nie omawialiśmy aresztowania Snape'a przy niedzielnym obiedzie.
Oliver nieświadomie się uśmiechnął. Alicja jako świadek stanowiła marzenie każdego adwokata. Chłodna i opanowana, nie plątała się w zeznaniach, odpowiadała jasno i precyzyjnie, z gracją parując pytania prokuratora.
- A dlaczego ani pani, ani pani mąż nie przekazaliście tych informacji przełożonemu?
- Z powodów, które przedstawiłam, odpowiadając na identyczne pytanie profesora Dumbledore'a. Otrzymałam je poufnie od przyjaciółki, to po pierwsze, a poza tym, tajny agent ma to do siebie, że wiedzą o nim nieliczni. Nie wiedziałam, kto wie o działalności Severusa Snape'a i wolałam nie ryzykować. Gdybym nierozważną uwagą spaliła naszego człowieka, nikt by mi za to nie podziękował. Podejrzewam, że mój mąż kierował się podobnymi pobudkami.
- Ale Minister Magii wiedział o działalności oskarżonego?
- A tego, to ja niestety nie wiem. Musi pan zapytać Ministra.
Spojrzała na Croucha z ironicznym błyskiem w oczach. Doskonale wiedziała, że oskarżyciel nie ma rozsądnej odpowiedzi na takie dictum. Crouch też musiał sobie z tego zdać sprawę, bowiem patrzył jeszcze chwilę na trzymany w ręku dokument, aż wreszcie podniósł głowę i oświadczył:
- Dziękuję, nie mam więcej pytań.
Marshall zwolnił świadka i Alicja, nie oglądając się na nikogo, wyszła z sali. Marshall poczekał, aż zamkną się za nią drzwi, po czym zwrócił się do Dumbledore'a.
- Czy obrona ma jeszcze jakieś wnioski dowodowe?
- Nie, Wysoki Sądzie.
- Oskarżenie…?
- Nie, Wysoki Sądzie.
- Zatem proszę strony o wygłoszenie mów końcowych. Panie prokuratorze, słuchamy.
Kiedy prokurator przygotowywał się do wygłoszenia podsumowania, Oliver zrozumiał, na czym polegała skuteczność tego człowieka. Crouch znał sposoby pozwalające przekształcić lęki swoich ofiar w panikę. Nie mówił nic, gdy wszyscy oczekiwali, że rozpocznie mowę, przeglądał tylko pergaminy leżące przed nim, jakby roztargniony i nie do końca zorientowany, co ma z nimi zrobić. Od czasu do czasu rzucał na oskarżonego ukradkowe spojrzenia, pozornie obojętne, a jednak Oliverowi wydawało się, że spod tej obojętności przebija obłudna pobłażliwość zmieszana z zimną ironią. W momencie, kiedy Crouch zaczął swą mowę, nie miał już wątpliwości. Ze stalowych oczu oskarżyciela biła bezwzględna surowość.
- Wysoki Sądzie! Przez ostatnie lata społeczność nasza toczona była przez złowrogie moce Czarnej Magii. Drżeliśmy przed terrorem, opłakiwaliśmy ofiary, a jednak z całą stanowczością przeciwstawiliśmy się złu. Teraz, gdy dobro ostatecznie zatriumfowało, walka się jednak jeszcze nie skończyła. Teraz zadaniem naszym jest wyplenić spośród nas wszystkich zdrajców, tak jak zadaniem dobrego pasterza jest oddzielenie chorej owcy od stada. To właśnie to zadanie sprowadziło nas do tej sali. Nie jest to zadanie łatwe, przeciwnie, to żmudny i bolesny proces, a jedną z wielu jego składowych jest kończące się dziś postępowanie. Przez ostatni miesiąc poznaliśmy bezwzględność i brutalność zwolenników Sami Wiecie Kogo. Poznaliśmy ich bezczelność i perfidię. Widzieliśmy zachowanie Śmierciożerców na tej sali. Widzieliśmy zachowanie oskarżonego Severusa Snape'a. To uparte milczenie nie różni się wcale od buty Dołohowa i innych. Zważcie, że oni wszyscy są tacy. Kiedy stają przed obliczem Sprawiedliwości, zachowują się tak, jakby nie dręczyły ich żadne wyrzuty, jakby nie mieli na sumieniach żadnych zbrodni. Nie wiedzą, że to najpewniejszy znak ich winy, bowiem każdy niewinny podczas procesu jest niespokojny. Severus Snape milczy. I milczeniem tym pieczętuje swą winę.
Crouch przerwał, wpatrując się wzrokiem pełnym potępienia w nieruchomą postać oskarżonego. Po chwili podjął swoje wywody.
- Wysoki Sądzie! Obrona przedstawiła argumenty mające jakoby przemawiać na korzyść oskarżonego. Mówiono nam, że szpiegował Tego, Którego Imienia Nie Można Wymawiać, że walczył po naszej stronie. Cóż jednak po słowach, kiedy nie ma dowodów? Zeznanie pani Longbottom, choć tak wzruszające, nie przesądza sprawy. Nie była świadkiem tego, jak oskarżony ostrzegał Potterów, nie współpracowała z nim jako ze szpiegiem, w istocie więc przekazuje jedynie informacje uzyskane od zmarłej przyjaciółki, informacje, których niestety zweryfikować nie możemy. I tu pojawia się następna wątpliwość. Skoro – jak słyszymy – oskarżony raz ostrzegł Potterów przed grożącym im niebezpieczeństwem, dlaczego nie uczynił tego po raz wtóry? Czyżby nie wiedział o zamierzonym ataku? A może wręcz przeciwnie? Może oskarżony współpracował z Blackiem? Może pierwszym ostrzeżeniem chciał zyskać zaufanie swoich ofiar, by wraz z Syriuszem Blackiem zdradzić Potterów i zrealizować swój plan?
Na te słowa Snape poruszył się gwałtownie, aż łańcuchy zabrzęczały groźnie. Dumbledore złapał go za ramię, szepnął coś uspokajająco i Severus z powrotem znieruchomiał. Crouch przyglądał mu się triumfująco.
- Tak, Wysoki Sądzie. Nie wiemy, czy oskarżony rzeczywiście był naszym szpiegiem. Tym bardziej – i myślę, że to powinno dać do myślenia tu zgromadzonym – że Ministerstwo nic o tym fakcie nie wiedziało. Twierdzenia świadka jakoby „chodziły słuchy" są, delikatnie rzecz biorąc, niepoważne. O odpowiedzialności karnej nie mogą decydować plotki. Doprawdy, w tej historii jest zbyt wiele niepodobieństwa, żeby przyjąć ją za fakt. A nas, stróżów prawa, interesują fakty. Faktem jest, że oskarżony Severus Snape jest Śmierciożercą. Faktem jest, że przysięgał wierność Temu, którego Imienia Nie Można Wymawiać. Faktem jest Mroczny Znak na jego przedramieniu. Znak, który wszyscy widzieliśmy. I faktem jest, że Severus Snape milczy, podczas gdy jednym słowem mógłby się oczyścić z zarzutów. – Crouch zawiesił głos, zmierzając do finału. – Waszą rolą jest ocenić te fakty. Waszą rolą jest ocenić postępowanie oskarżonego Severusa Snape'a. Niechaj ręce wasze nie zadrżą, gdy będziecie podpisywać wyrok. Niech serca wasze wiedzą, że czynicie słusznie.
Skłonił się lekko sędziom i usiadł na swoim miejscu.
- Dziękuję, panie prokuratorze. Oddaję głos obronie.
Profesor Dumbledore podniósł się ze swojego krzesła, które rozpłynęło się w powietrzu i stając za oskarżonym położył mu ręce na ramionach. Przez chwilę wpatrywał się pochodnię na ścianie za ławą sędziowską, aż wreszcie zaczął swoim zwykłym cichym głosem:
- Wysoki Sądzie! Ostatnie lata, jak mówił mój szanowny przedmówca, były okresem mroku i terroru. Ukaranie tych, którzy dopuszczali się strasznych czynów - a więc zadanie, jakie postawiliśmy przed sobą - jest ze wszech miar słuszne. Ale dążąc do prawdy nie możemy tracić z oczu dramatu tych, którzy narażali się, by nasze zwycięstwo stało się możliwe. Nie możemy zapominać o aurorach walczących z różdżką w ręku, nie możemy zapominać o tych, którzy choć formalnie aurorami nie byli, ze wszystkich sił walczyli z Voldemortem. Nie możemy zapominać o ofiarach tej wojny. To wszystko prawda. Ale - jak słusznie zauważył wielki mag florencki - w walce potrzebne są nie tylko lwy, ale i lisy. A lisem jest ten, kto walcząc w przebraniu sieje zamęt w obozach wroga i ten, kto wkradłszy się w łaski nieprzyjaciela pozyskuje dla drugiej strony najcenniejszą broń - informacje. Takich lisów nie widać, a przecież nie można mówić, że będąc lisem nie ryzykuje się życiem. Ryzykuje się, nawet bardziej, bowiem zdradzony nie zna litości. A Voldemort z równą bezwzględnością traktował wrogów, jak i swoich zwolenników, którzy ośmielili się okazać nieposłuszeństwo. Wiemy, jaki los spotykał aurorów, którzy polegli w walce. Taki sam, jeśli nie gorszy, spotykał szpiegów, którzy nie byli wystarczająco sprytni, by przechytrzyć Voldemorta.
Oliver zauważył, że za każdym razem, gdy Dumbledore wypowiadał imię Tego, Którego Imienia Nie Można Wymawiać, cała sala wzdrygała się nerwowo. Mimowolnie się uśmiechnął. Jak głęboko zakorzeniony jest lęk przed samym imieniem! Lata miną, zanim znów niewymawialne imię będzie pojawiało się w konwersacjach. Tymczasem Dumbledore zaczął spacerować po sali, od stołu sędziowskiego do ławy oskarżonych, nie przerywając swoich rozważań.
- Severus Snape z własnej woli odwrócił się od Voldemorta jeszcze w czasach, gdy potęga jego zdawała się nie mieć sobie równych. Nie uciekał jak szczur z tonącego okrętu, przeciwnie, w pełni świadomie odwrócił się od prawdopodobnie najpotężniejszego czarnoksiężnika naszych czasów i ofiarował się walczyć po naszej stronie w roli najniewdzięczniejszej z możliwych. – Dumbledore zatrzymał się i przez chwilę przyglądał się Crouchowi z namysłem. - Oskarżenie proponowało, byśmy przyjrzeli się zachowaniom osób stawianych przed tym sądem. Popatrzmy więc. Popatrzmy na tych wszystkich, o których wiemy, że powinni się znaleźć na tej sali, a jednak nie było ich tutaj i popatrzmy na Severusa Snape'a. Severus Snape nie szukał wykrętów, nie wykorzystywał kruczków, nie odwoływał się do proceduralnych sztuczek, by uniknąć odpowiedzialności, jak niektórzy z tych Śmierciożerców, których widzieliście na tej sali. - Zgromadzeni na sali czarodzieje pokiwali głowami, przyjmując z aprobatą słowa obrońcy. Nie zważając na ich reakcję, Dumbledore kontynuował: - Nie, on stanął przed sądem, wierząc w sprawiedliwość; wierząc, że w sprawiedliwym procesie Temida oceni jego czyny. Postawie Severusa Snape'a doprawdy niewiele można zarzucić. Co widać jak na dłoni, jeśli tylko poświęcić sprawie odrobinę uwagi. Najwyraźniej jednak oskarżenie tego nie zrobiło.
Słuchając słów obrońcy Oliver patrzył na nieruchomą sylwetkę Snape'a, usiłując go zrozumieć. Dlaczego tego nie powiedział podczas przesłuchania? Przecież gdyby o tym wszystkim wiedziano wcześniej, może w ogóle nie doszłoby do tego procesu. Co nim powodowało? Nieugiętość męczennika? Czy zuchwałość potępionego? Nie wiedział i chyba bał się zgadywać. Pojął też, dlaczego Dumbledore, mówiąc o oskarżonym używa wyłącznie imienia i nazwiska, nigdy nie określa go mianem "Snape'a", "byłego Śmierciożercy" czy po prostu "oskarżonego". Z punktu widzenia taktycznego, było to posunięcie znakomite. Nie oceniał go. Nie rozgrzeszał. Mówił o osobie, wyrok pozostawiając sędziom. Tymczasem Dumbledore przeszedł do oceny dowodów, przedstawionych przez Croucha.
- Kiedy oskarżenie stawia tak poważny zarzut, jakim jest użycie Zaklęć Niewybaczalnych, oczekiwać należy, że ma na to niezbite dowody. A co uzyskaliśmy w tej sprawie? Niewiele, by nie powiedzieć nic. Okazując nam Mroczny Znak na przedramieniu Severusa Snape'a oskarżenie udowodniło, że Severus Snape był Śmierciożercą. Ale tego przecież nikt nie kwestionował. Zadaniem oskarżenia było udowodnienie, że Severus Snape używał Zaklęć Niewybaczalnych torturując i zabijając mugoli i czarodziejów z rodzin mugolskich. Słyszeliśmy świadków oskarżenia. Słyszeliśmy zeznania panów Notta i Avery'ego, oba tak samo nic nie wnoszące do sprawy, potwierdzające tylko jedno - Severus Snape pojawiał się na wezwanie Voldemorta i miał Mroczny Znak. Ale czy rzucał Niewybaczalne? Nie wiemy. Czy dopuszczał się czynów, o które jest oskarżony? Nie wiemy. Na to dowodów nie dostaliśmy. A dopóki nie udowodni mu się winy, uważać go musimy za niewinnego.
- Insynuacje pana prokuratora - po raz pierwszy w głosie Dyrektora można było wyczuć gniew - jakoby Severus Snape współpracował z Syriuszem Blackiem, są równie śmieszne, jak nieudowodnione. Ba, nieuprawdopodobnione nawet. W tym miejscu warto chyba podkreślić, że Syriusz Black nie został jeszcze postawiony przed sądem w związku z zarzutem zdrady - akcent położony na "jeszcze", wsparty wymownym spojrzeniem spowodował, że Crouch spurpurowiał. - Na jakiej więc podstawie można mówić, że Severus Snape z nim współpracował? Czy przeprowadzono dochodzenie w tej sprawie? Kto jak kto, ale Ministerstwo nie powinno rzucać słów na wiatr. Podobnie uwagi o tym, że Minister Magii nie wiedział nic o roli Severusa Snape'a są gołosłowne. Czy prokurator zapytał Ministra Westona? Nie? To na czym opiera swą niezachwianą, zdawałoby się, pewność?
Pytanie zapadło w próżnię, choć Oliver mógłby przysiąc, że dosłyszał zgrzytanie zębów dochodzące z ławy aurorów.
- Severus Snape jest winny. Winny, że w swej młodości opacznie rozumiał słowa. Jest winny, że pomylił dążenie do sławy z żądzą władzy. Winny, że uwierzył, iż Voldemort da mu sławę i mądrość. Jednakże nie jest winny okrutnych zbrodni, których Śmierciożercy dopuszczali się na mugolach i czarodziejach mugolskiego pochodzenia. Prokurator - podkreślę to po raz kolejny - nie potrafił znaleźć przekonujących dowodów na to, że jego przynależność do Śmierciożerców była związana z czymś więcej, niż szpiegowaniem Voldemorta i przekazywaniem nam uzyskanych informacji. A dopóki ponad wszelką wątpliwość nie udowodni mu się winy, jest niewinny.
- Niechaj ręce wasze nie zadrżą, gdy będziecie podpisywać wyrok. - Ku wielkiemu zdziwieniu obecnych Dumbledore kończył swą mowę dokładnie tymi samymi słowami, których użył prokurator. - Niech serca wasze wiedzą, że czynicie słusznie Czymże bowiem jest sprawiedliwość, jeśli nie spokojem sumienia? - Zamilkł, a w ciszy panującej w sali rozpraw numer siedem słychać było tylko pojedyncze oddechy. Wreszcie Prezes poruszył się i już otwierał usta, by wygłosić zwyczajową formułę zamknięcia rozprawy, gdy Dumbledore podjął tym samym spokojnym głosem.
- Wysoki Sądzie, na podstawie Reguły 88 Constitutio Criminalis Magica pełnię obowiązki obrońcy, będąc jednocześnie członkiem składu orzekającego. Jednakże ze względu na wątpliwości etyczne chciałbym oświadczyć, że rezygnuję z prawa uczestniczenia w naradzie sędziowskiej oraz głosowania nad wyrokiem. Oczywiście podpiszę wyrok Sądu, jakikolwiek on będzie. I wnoszę, by mój głos zaprotokołowano jako wstrzymujący się. To wszystko.
Prezes spojrzał na obrońcę z niekłamanym uznaniem. Oliver pomyślał, że to chyba pierwszy taki przypadek w historii, od uchwalenia Magici niemal pięćset lat temu.
- Czy oskarżenie chce złożyć jakiś wniosek w związku z oświadczeniem obrońcy?
- Nie, Wysoki Sądzie – odparł cicho Crouch.
- A zatem sąd zamyka rozprawę. Ogłaszam przerwę do chwili ogłoszenia wyroku. Proszę wyprowadzić oskarżonego.
Z tymi słowami wstał, dał znak Woźnemu i wyszedł z sali, a za nim pozostali sędziowie. Dumbledore poczekał ze Snape'em na dementorów, po czym ruszył z nimi w kierunku wyjścia.
Publiczność zgromadzona na sali nie bardzo wiedziała, co robić. Zostać na miejscach, pędzić po kawę – rozprawa wyznaczona była na dziewiątą i bez przerwy trwała niemal cztery godziny – i wracać, czy też spokojnie iść do domu i czekać na cynk od znajomych, że skład wrócił na salę? Oliver doskonale rozumiał te rozterki. Posiedzenie niejawne mogło równie dobrze trwać dziesięć minut, jak i dziesięć dni. W normalnych procesach, rządzonych Kodeksem, sąd albo ogłaszał wyrok po zakończeniu sesji w danym dniu, albo odraczał ogłoszenie wyroku na konkretny dzień, kiedy to stawiali się przedstawiciele stron, aby wysłuchać sentencji i ewentualnie zapowiedzieć apelację. A jak wyglądała praktyka pod rządami Magici? Oliver nie wiedział, a po zachowaniu ludzi na sali wnioskował, że oni też pewności nie mają. Pozostawała więc intuicja, która właśnie w tej chwili postanowiła nie reagować na kierowane doń zapytania. Stwierdzając filozoficznie, że albo będzie dobrze, albo wręcz przeciwnie, nękany wizjami ogromnych filiżanek z pianką Oliver zdecydował się wyskoczyć po kawę.

Wróciwszy na salę, stwierdził ukontentowany, że sąd jeszcze nie wrócił i na oko nie zapowiada się, żeby miał wrócić w najbliższej przyszłości. Czarodzieje, którzy pozostali na sali, zbierali się w grupki, komentując na gorąco wydarzenia poranka. Z dochodzących Olivera strzępów rozmów wynikało, że największe wrażenie zrobiło przesłuchanie Alicji Longbottom i odkrycie w Snape'ie podwójnego agenta, ale już jeśli chodzi o ocenę podsumowania, głosy były rozłożone. Nie da się ukryć, Crouch to stary wyjadacz i doskonale wie, jak wywrzeć właściwe wrażenie na sędziach. Z drugiej strony mowa Dumbledore'a też miała oparcie w dowodach, więc ocenie sędziów pozostawała kwestia, czy czynny żal wykazany przez oskarżonego wystarczy, by go uniewinnić.
Nie wszyscy jednak deliberowali nad merytorycznymi aspektami procesu. Siedząca ławkę wyżej czarownica w obcisłych szatach ze smoczej skóry roześmiała się perliście, wołając do otoczonego sporą grupą pulchnego czarodzieja, który szybko coś notował w kajeciku:
- Otto, czy ty nie przesadzasz? Zakładać się o wyrok?
Czarodziej nazwany Ottem pomachał do niej z uśmiechem.
- A co, Estimo? Masz ochotę postawić galeona?
Estima nie miała jednak szansy odpowiedzieć, bowiem w tej chwili na salę wszedł Woźny oznajmiając, iż posiedzenie sądu zakończyło się i za pięć minut nastąpi ogłoszenie wyroku. Wszyscy, którzy nie siedzieli na swoich miejscach, rozpierzchli się po ławach dla publiczności. Ostatni maruderzy jeszcze siadali, gdy na salę wkroczył najpierw prokurator, potem sędziowie, a na końcu oskarżony w asyście dementorów i obrońca.
Wszyscy zajęli swoje miejsca. Oliver słyszał cichy chrzęst rozluźniających się łańcuchów. Obrońca pochylił się do oskarżonego, szepcząc coś. Snape ocknął się i wstał, by wysłuchać orzeczenia. Łańcuchy krępowały już tylko jego przeguby. Rozwijając trzymany w ręku pergamin Przewodniczący zaczął uroczyście:
- W imieniu społeczności magicznej Wielkiej Brytanii, Wizengamot w składzie... – Tu Marshall wymienił wszystkich sędziów orzekających w procesie. – ...rozpatrzył sprawę Severusa Snape'a, oskarżonego o to, że należąc do zwolenników Voldemorta zwanych Śmierciożercami, wspólnie i w porozumieniu z nimi dopuszczał się ataków na niemagicznych członków społeczności Wysp Brytyjskich oraz czarodziejów pochodzenia mugolskiego, a także dokonywał na nich aktów przemocy z użyciem Zaklęć Niewybaczalnych. Po zapoznaniu się z dowodami i wysłuchaniu stron sąd zważył, co następuje – przerwał, odetchnął głośno i czytał dalej. Oliver zastanawiał się, czy Prezes będzie odczytywał całe uzasadnienie, ale wkrótce okazało się, że przedstawiane są tylko podstawowe tezy uzasadnienia. Z charakterystyczną dla siebie zwięzłością Marshall podsumowywał najważniejsze kwestie poruszane w orzeczeniu.
- W toku całego postępowania oskarżony konsekwentnie odmawiał składania zeznań. Oskarżenie, interpretując a contrario postanowienia Constitutio Criminalis Magica, wywodzi, że milczenie oskarżonego jest równoznaczne z przyznaniem się do winy. Zdaniem sądu taka wykładnia jest błędna. Sąd zauważył, iż Constitutio Criminalis Magica, przyznając – zgodnie z zasadą confessio est regina probationum – największą wartość dowodową wyznaniu oskarżonego, nie przypisała podobnego skutku jego milczeniu. Innymi słowy prawo nie zobowiązuje oskarżonego do składania zeznań pod rygorem przyjęcia milczenia za przyznanie się do winy. A co za tym idzie, nie można wywodzić tak dalece niekorzystnych dla oskarżonego wniosków z faktu, że zachowuje on milczenie podczas procesu. Ciężar dowodu winy spoczywa na oskarżeniu, i to do oskarżyciela należy zebranie na tyle mocnych dowodów, by można było stwierdzić winę oskarżonego bez konieczności wydobycia od niego zeznań. Jeśli zatem pozostałe dowody zaprezentowane sądowi nie przemawiają za winą oskarżonego, milczenie nie może być uznane za przyznanie się do winy.
- Dowody przedstawione przez oskarżyciela w toku procesu są - zdaniem sądu - niewystarczające dla udowodnienia, iż oskarżony Severus Snape dopuścił się czynów polegających na użyciu Zaklęć Niewybaczalnych w celu pozbawiania życia oraz torturowania mugoli oraz czarodziejów pochodzenia mugolskiego. W szczególności oskarżenie nie udowodniło żadnych przejawów śmierciożerczej działalności oskarżonego, poza jego przynależnością do kręgu zwolenników Voldemorta. Oskarżenie nie przedstawiło ponadto żadnych okoliczności, które przemawiałyby przeciwko przyjęciu tezy obrony, iż oskarżony był informatorem Ministerstwa w najbliższym otoczeniu Voldemorta. W takim zakresie sąd daje wiarę zeznaniom auror Alicji Longbottom.
Wśród obecnych na sali pracowników Ministerstwa rozległy się szepty. Nie zważając na rozlegające się tu i ówdzie stłumione komentarze Przewodniczący kończył uzasadnianie wyroku.
- Sąd przychyla się tym samym do stanowiska obrony, iż oskarżenie nie udowodniło ponad wszelką wątpliwość, że oskarżony dopuszczał się zarzucanych mu czynów, a co za tym idzie – pamiętając, że każda wątpliwość powinna być tłumaczona na korzyść oskarżonego – brak jest wystarczających dowodów do wydania wyroku skazującego.
Oliver głęboko odetchnął. Prezesowi pozostało już tylko formalne ogłoszenie sentencji wyroku:
- Z takich zatem względów, stosunkiem głosów osiem do trzech przy jednym głosie wstrzymującym się, Wizengamot uznaje oskarżonego Severusa Snape'a niewinnym zarzucanych mu czynów.
Marshall skończył odczytywać orzeczenie. Łańcuchy dotychczas oplatające nadgarstki Snape'a opadły z brzękiem na podłogę, a on sam wciąż stał nieporuszony, zastanawiając się nad tym co usłyszał. Zdawało się, że tak głęboko przekonany był o swojej winie, że po wyroku uniewinniającym biedak nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Marshall popatrzył na niego znad pergaminu.
- Severusie Snape, Wizengamot osądził twoje czyny. Jesteś wolny.
Snape drgnął. Zwrócił się do Dumbledore'a, jakby poszukując potwierdzenia słów Prezesa. Ten skinął leciutko głową i uśmiechnął się do niego. Snape stał jeszcze moment, po czym opadł na niegroźne już krzesło i ukrył twarz w dłoniach.
Przewodniczący wygłosił przepisane formuły i zakończył oficjalnie proces, podziękował sędziom i skład orzekający opuścił salę rozpraw. Zaraz za nimi wyszedł czerwony na twarzy Crouch i reszta dyskutujących głośno aurorów. Nieco z tyłu pozostał Frank Longbottom, który podszedł do Dumbledore'a i zaczął coś gorączkowo szeptać. Dyrektor zaprzeczył ruchem głowy. Auror chciał protestować, ale coś w twarzy Dumbledore'a powiedziało mu, że byłby to protest daremny. Ukłonił się więc starszemu czarodziejowi i ruszył do drzwi. Dumbledore przez chwilę medytował w milczeniu, po czym wyciągnął z kieszeni szaty zegarek ze złotą dewizką, spojrzał nań i pochylił się nad Snape'em, który wciąż siedział z twarzą w dłoniach. Szepnął mu coś, Severus podniósł głowę i popatrzył w jasne oczy Dyrektora. Wreszcie skinął głową. Dumbledore uśmiechnął się lekko, poklepał Snape'a po ramieniu i wyszedł.
Sala już powoli się wyludniała. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu, Oliver zauważył Pancracia, siedzącego wysoko na prawej galerii. Jakim cudem wcześniej go nie widział? Adwokat czytał coś, sprawiając wrażenie, jakby w ogóle nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Oliver pomyślał kwaśno, że jeśli chodzi o sztukę nierzucania się w oczy musi się jeszcze sporo nauczyć.
W końcu na sali pozostali tylko on, zatopiony w lekturze Pancracio, Amelia porządkująca akta z uporem godnym lepszej sprawy, oraz siedzący wciąż na złowrogim krześle Snape. Uznawszy, że wreszcie nadarza się okazja do rozmowy z Amelią, Oliver zebrał się w sobie i schodząc skierował się od razu w stronę stołu sędziowskiego. Idąc, wpatrywał się w Severusa Snape'a, zastanawiając się, dlaczego ten wciąż jeszcze tu siedzi, zamiast jak najszybciej opuścić salę rozpraw i powrócić do normalnego życia. W pewnej chwili, gdy adwokat był już bardzo blisko niego, Severus wstał i spojrzenia dwóch młodych ludzi spotkały się. Patrząc w błyszczące, czarne oczy Snape'a, Oliver znalazł w nich odpowiedź na wiele niezadanych pytań, ale było tam też coś, co go przestraszyło, a czego zdecydowanie wolał nie definiować. Wreszcie Severus skinął Oliverowi głową w lekkim ukłonie i wyszedł z sali.
Oliver podszedł do Amelii, która zbierała już ostatnie pergaminy ze stołu sędziowskiego. Od zeszłego piątku nie zamienili ze sobą ani słowa. Najpierw nie mieli okazji, a wczoraj Oliver z rozmysłem jej unikał, wydawało mu się bowiem, że odkąd zajął stanowisko w tej sprawie, rozmowa z nią byłaby nieetyczna. Teraz jednak żadne moralne przeszkody nie istniały, a on i tak nie wiedział, co powiedzieć.
- Amy... Przepraszam, że się nie odzywałem, ale wczoraj wybiegłaś tak szybko i... – urwał, czując, że tak głupio już dawno się nie tłumaczył. – Chciałem tylko...
- Och, Oliverze! – westchnęła, rzucając mu się na szyję. Odruchowo ją przytulił. – Dziękuję – wyszeptała w końcu.
- To nie tak – mruknął, wciąż uspokajająco klepiąc ją po plecach. – Tak naprawdę, to nie ja... To... Słuchaj... – Zebrał w sobie całą odwagę, jak przed skokiem z mostu. – Słuchaj, może spotkamy się wieczorem, pogadamy... Znam niezłą herbaciarnię – rzucił, modląc się w duchu, żeby przyjęła propozycję.
Uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Oczywiście – odparła, wypuszczając go z objęć. – Tak dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać…
Oliverowi wydało się, że gdzieś całkiem blisko otwarło się niebo. Stał jak kołek i wpatrywał się w koleżankę po fachu, zastanawiając się, co też powinien jej powiedzieć. Zanim jednak zdołał się na coś zdecydować, kątem oka dojrzał Pancracia zmierzającego ku wyjściu. Przeprosił więc Amelię i pobiegł za adwokatem. Dogonił go na podeście w połowie schodów.
- Panie mecenasie, ja... Chciałem panu podziękować. W imieniu Snape'a i swoim własnym...
- Drogi chłopcze, nie masz za co dziękować, ani w swoim imieniu, ani w niczyim innym. Wszak to dzięki tobie zapadł dziś taki wyrok, jak zapadł. I wydaje mi się, że za jednym zamachem zmieniłeś życie dwóch wartościowych młodych ludzi, a to nie lada osiągnięcie.
- Dwóch?
- Mój drogi, w naszym środowisku plotki rozchodzą się piorunem, a sensacyjne plotki rozchodzą się dwa razy szybciej. Na twoim miejscu nie martwiłbym się jednak wcale. Po takim wystąpieniu, jak to wczorajsze, kancelarie karnistów stoją przed tobą otworem. Brać, wybierać! Jesteś młody, zdolny, odważny, pokazałeś, że umiesz być sprytny - czegóż więcej chcieć od młodszego wspólnika?
- Przecież pan wie, że to nieprawda. Gdyby nie pan…
- Ja? A kimże ja jestem? Przecież mnie tu nawet nie było… - Pancracio uśmiechał się, ale spoważniał, widząc napiętą twarz Olivera. - Skoro jednak honor nie pozwala ci przyjąć daru, przyjmij pożyczkę. Pożyczam ci teraz cały ten rozgłos, jako kapitał a conto twojej kariery, a ty kiedyś mi to zwrócisz. Z procentem. Nie wiem kiedy, nie wiem gdzie, ale kiedyś się zjawię. Czy to będę ja, czy kto inny - zapewniam, rozpoznasz moment, w którym przyjdzie spłacić dług. I nie przyjmę odmowy. Żegnaj. I powodzenia! - to mówiąc, odwrócił się na pięcie i szybko pokonał resztę schodów.
Oliver stał jak spetryfikowany. Tuż przy drzwiach Pancracio zatrzymał się na moment i odwrócił w kierunku miejsca, gdzie pozostawił młodego adwokata. Uśmiechnął się leciutko i puścił doń oko. Oliverowi zdało się, że to perskie oko samej Temidy.

KONIEC
(ciągu dalszego z pewnością nie będzie)

confessio est regina probationum (łac.) – przyznanie jest królową dowodu (najważniejszym dowodem)

Posłowie, czyli można nie czytać

Paru osobom należą się ogromne podziękowania, co też niniejszym czynię:

Szu i Kubisiowi za nieustanne dodawanie mi pewności siebie (która to pewność jest w moim przypadku towarem deficytowym) i niezmiennie grzeczne, ale uparte pytania, jak postępuje praca;

Labruji - za łaskawe udzielenie zgody na wykorzystanie postaci Pancracia Tambernero oraz podtrzymywanie na duchu w walce z kociołkami;

Nieocenionej Toro - za najlepszą betę pod słońcem;

Mojej mam-nadzieję-że-jeszcze-przyjaciółce-Prokurator Elżbiecie - za bezcenną wskazówkę odnośnie konstrukcji mowy oskarżenia - "wyobraź sobie, że piszesz zjadliwą odpowiedź na własną apelację";

Tym, którzy wiedzą - za to, o czym wiedzą ((-:

Dziękując za uwagę kłania się
Mith