Jedna Jaskółka

15 września 2015, wtorek

Następny dzień był piątym dniem pobytu Polaków w Japonii. Obudzili się w miarę wcześnie – już zaczęli się aklimatyzować. Pierwszy raz od przylotu wzięli się za gimnastykę i treningi siłowe. Kilkudniowa przerwa sprawiła, że oboje nieco stracili formę.

Po śniadaniu postanowili rozejrzeć się trochę. Gdy Martyna zeszła na dół, okazało się, że nikogo tam nie ma. Misato była w pracy, zaś Asuka i Shinji w szkole. Zadzwonili zatem do majora Stanisławskiego, czy nie będą potrzebni przy Jaskółce.

– Korzystajcie z życia, dzieciaki. Na razie nie jesteście potrzebni – odpowiedział. – Za dwa dni odbędą się testy polowe z Evangelionami i wtedy przyjdzie na was kolej.

Zaopatrzyli się zatem w plan miasta i ruszyli na zwiedzanie jego naziemnej części. Marcin pamiętał jeszcze kilkanaście symboli kanji, których znaczenie objaśniła mu w swoim czasie Asuka, i próbował odczytywać znaczenie szyldów. Obiad zjedli w małej, zacisznej restauracyjce. Potrawy zamówili na chybił trafił. Dowiedzieli się dzięki temu, że ramen to coś w rodzaju spaghetti z rzadkim sosem.

– Parę rzeczy jest tu dziwnych – powiedział Marcin, usiłując daremnie złapać pałeczkami uciekające kluski. – Wydaje mi się, że ogólnie rzecz biorąc my lepiej żyjemy. Jest tu dużo elektroniki i sklepów z różnościami, na ulicach jest porządek, ale jak się spojrzy na ludzi, to chodzą biedniej ubrani niż my. Samochodów jest mało, motorów też niewiele więcej, wszystko zasuwa na rowerach. Muszą mieć potworny kryzys paliwowy. W tych ich mieszkaniach ledwie można się pomieścić. Zrobić imprezę na dziesięć osób to już jest sztuka. Jedynie żarcie tu jest w miarę tanie, ale tylko dlatego, że stolica ma własne zaopatrzenie z podziemnych farm. A zarobki – jak się porówna, na co stać naszego majora i Misato, to niebo a ziemia.

– Oni tu muszą wszystko sprowadzać – Martyna trochę sprawniej radziła sobie z niesfornym posiłkiem. – Poza tym oni budują Evangeliony. No i muszą odbudowywać to, co im zniszczą Anioły. Podatki ich zabijają. To dlatego żyje się im gorzej. Zresztą pomyśl sobie: ile musieli odbudowywać stoczni, by na powrót odtworzyć marynarkę handlową i floty rybackie. Nas jak mocno to trzepnęło, że utraciliśmy Gdańsk i Szczecin. A my nie byliśmy tak uzależnieni od morza. No i ktoś wreszcie u nas pomyślał i darował sobie wielkie podatki. Ludzie sami potrafią sobie radzić.

– Czegoś nauczyliśmy się od Amerykanów. I pomyśleć, że tak niewiele brakowało, byśmy wstępowali do Unii Europejskiej z tą ich biurokracją. Nie zapomnę tej marchewki jako owocu i małży jako ryb morskich. Czasami się zastanawiam, czy Ruscy nie zrobili nam przysługi tym ciągłym grożeniem. Głównie z tego powodu nie chcieli nas w Brukseli.

– Z Rosją to myśmy zaczęli, braciszku. Wyciągaliśmy łapki po Białoruś i wspieraliśmy im opozycję. A było jasne, że Rosjanie będą chcieli ją zachować w swojej strefie wpływów. Czy my musimy wiecznie gadać o polityce?

– Możemy o religii. Widziałaś tu jakiś kościół?

– Co ty – roześmiała się Martyna. – Przecież tu nie Polska, by stawiać kościół na każdej ulicy. Zresztą tutaj jest inna religia. A poza tym może oni nie chcą stawiać świątyń w miejscach, gdzie mogłyby zostać zniszczone. Może jest ich więcej w podziemnej części.

– Hobbici.

– Co?

– Mieszkańcy nor. Nie chciałbym żyć pod ziemią – zadeklarował Marcin. – Choćby nie wiem jak było bezpiecznie, to jest jak więzienie. Może jestem dziwny, ale już bardziej podobają mi się tamte oszołomy w Gotenba. Przynajmniej mają trochę wolności i swoje zdanie. Tutejsi są tak uregulowani, jakby całe życie żyli w koszarach. Zobacz, że ze znajomych osób najbardziej swobodne są te, które zetknęły się z wielkim światem – Misato, Kaji. Oni znają inne style życia i mają więcej luzu.

– Nie przesadzaj, braciszku – Martyna zdecydowanie odrzuciła wywody Marcina. – Za mało znamy ludzi, żeby tak mówić. Touji, Kensuke i Hikari zachowują się dokładnie tak samo jak nasi, chociaż nosa nie wytknęli poza Japonię. Wcale nie są tak uregulowani. Powiem ci więcej – to my jesteśmy. Tylko tutaj możemy sobie zaszaleć, bo wyrwaliśmy się z koszar. No i mamy za co poszaleć – jen bardzo kiepsko stoi w porównaniu do złotówki. Ale w domu chodzimy na paluszkach. Jak Ayanami.

– Nie lubisz jej – stwierdził Marcin. – Mówisz jej po nazwisku.

– Wszyscy jej tak mówią. No, masz rację, nie lubię jej. Właśnie dlatego, że jest taka cicha i podporządkowana. Kompletnie bezbarwna.

– Nie lubisz jej, bo jest taka w swoim domu, jacy my jesteśmy w swoim?

Martyna wytrzeszczyła oczy. Od tej strony nie rozpatrzyła sprawy.

– No, masz rację – stwierdziła po namyśle. – Za bardzo przypomina mi życie, od którego chciałabym uciec. Myślisz, że warto się z nią zaprzyjaźnić?

Marcin zastanowił się.

– To może być trudne. Wszelkie żywsze reakcje trzeba z niej wyciągać niemalże siłą. I nigdy się nie wie, czego można się po niej spodziewać. Ale chyba brakuje jej rozmowy. A parę komplementów potrafi zdziałać cuda. Spróbuj pogadać o niej z Shinjim. On ją chyba lubi. Coś powinien o niej wiedzieć. A zdecydowanie nie należy pytać Asuki – roześmiał się. – Obie się nawzajem nie cierpią. Wiesz, co? Teraz tak myślę, że chyba trochę za ostro oceniłem Asukę. Przecież ona też jest tu obca. Przybyła raptem dwa miesiące temu. I też, jak i my, od lat nie miała normalnego domu.

– Pogadasz z nią?

Marcin skinął głową.

– Spróbuję. Może przestanie się nas bać.

+

W drodze do domu otrzymali SMS od Misato. Prosiła, by zajrzeli do niej. Okazało się, że czeka na nich dr Akagi. Shinji i Asuka nie wrócili jeszcze ze szkoły i Ritsuko chciała wykorzystać tę chwilę, by porozmawiać z rodzeństwem na osobności. Zaprosili więc ją do siebie. Popijając przyrządzony przez Martynę kompot wyjaśniła, jaką ma do nich sprawę.

– Z raportów medycznych wynika, że kiedy rozwijasz pole AT, masz wrażenie zanikania granicy pomiędzy swoim ciałem a światem zewnętrznym – mówiła patrząc na Marcina. – Gdy wprowadzasz zmiany w obrębie tego pola, czujesz, jakbyś wprowadzał zmiany w obrębie siebie.

– Zgadza się.

– Z tobą – Ritsuko skinęła na Martynę – jest podobnie.

– Tak. To raczej nieprzyjemne. Jedynie, gdy zdarza mi się poczuć myśli brata, tak się nie dzieje.

– I vice versa – tak jakbyśmy byli już połączeni ze sobą Wymiarem Cudów.

– Macie uczucie roztapiania, tym silniejsze, im silniejsze pole wytworzyliście.

– Zgadza się. Paskudne uczucie. A już kontakt z Evangelionem przerasta wszystko. Tak, jakbyśmy wpadali w czarną dziurę – powiedziała Martyna.

– Potem strasznie dużo czasu zajmuje odzyskanie władzy nad ciałem. Jakbyśmy musieli od nowa rysować sobie jego mapę w umyśle.

Ritsuko wyjęła notes z kieszeni bluzy i skrzętnie wynotowała sobie te uwagi. Wichrowie patrzyli na nią z zaciekawieniem.

– Czemu pani o to pyta? Sugeruje pani, że mamy złudzenia? Że tylko nam się wydaje, że się dematerializujemy? – spytał Marcin.

Ritsuko pokręciła głową.

– Tak sądziłam, dopóki nie otrzymałam raportu od ochroniarzy, którzy zgubili ciebie i Asukę w Gotenba. Twierdzili, że kiedy do was dotarli, byłeś częściowo przezroczysty. Wyglądałeś rzekomo, jakbyś płonął od środka.

Marcin powoli skinął głową.

– Ogień zmieszał się ze mną. Normalka. Zawsze po długim ciągu eksperymentów sprawdzamy się nawzajem, czy mamy wszystko na miejscu i czy przypadkiem nie zgarnęliśmy jakichś ciał obcych.

– Myśli pani, że w przypadku Evangelionów byłoby inaczej? – wpadła mu w słowo siostra.

Ritsuko milczała długą chwilę.

– Nie. Teraz jestem pewna, że blokada, która uniemożliwia wam kontakt z Evangelionem, niezależnie od pochodzenia, uratowała wam życie. Natychmiast po nawiązaniu kontaktu przestalibyście istnieć jako osobne byty. Albo w najlepszym wypadku… zostałyby po was ślady osobowości. Zapisane w maszynie.

Wichrowie byli wstrząśnięci. Z niedowierzaniem popatrzyli po sobie. Nie spodziewali się potwierdzenia swoich podejrzeń od osoby, której najbardziej zależało na tym, by nie były one prawdą. A Ritsuko kontynuowała.

– To, co wam teraz powiem, jest raczej tajemnicą. Wolałabym żebyście nie mówili tego nikomu, a już zwłaszcza Shinjemu. Podczas pierwszych testów synchronizacyjnych przeprowadzanych z jednostką 01 zaszedł wypadek… Z danych wynika, że testowano, jak dalece jest możliwe zsynchronizowanie się z Evangelionem. Wprowadzono nowy interfejs, który miał pozwolić na przejęcie pełnej kontroli nad ciałem cyborga przez pilota, tak jakby to było jego ciało. Chodziło o reakcje nie tylko na poziomie świadomych myśli, ale także i odruchów. Evangeliony właśnie dlatego są człekokształtne, by pilot znający sztuki walki potrafił wykorzystać cały swój potencjał.

– Rozumiem. Chodziło o to, by to nie było jak kontrolowanie mecha albo gra arcade, ale jak autentyczna zmiana ciała – Marcin przypomniał sobie Asukę wyśmiewającą się z mecha w Gotenba.

– Co się stało z pilotem? – Martyna wróciła do sedna sprawy.

– Znikł. Pozostało po nim tylko ubranie.

Rodzeństwo znowu popatrzyło po sobie.

– Całkiem przestał istnieć?

Ritsuko z wahaniem uściśliła:

– Mamy pewne przesłanki by uważać, że przynajmniej ślady osobowości pilota przetrwały w programach kierujących jednostki 01. Albo… w jej umyśle.

– Co to znaczy jej umyśle? To Evangelion ma własny umysł?

– Jakie przesłanki?

Marcin i Martyna zadali pytania jednocześnie. Ritsuko zamachała rękami.

– Po kolei. Owszem, Eva ma coś w rodzaju własnego umysłu. Nie zawsze się zgadza na połączenie. Czasami kontakt z jej umysłem doprowadza do szaleństwa. Trzeba ludzi niezwykłych, by to wytrzymali. Niezwykłych w tym sensie – powiedziała od razu, uprzedzając pytanie – że muszą mieć silnie zaburzone relacje z innymi ludźmi. Tak, aby zaakceptowali interakcję z czymś tak dziwnym jak umysł Evangeliona. Poza tym muszą być dostatecznie młodzi, by zdołali się zaadaptować do specyficznych wymagań, jakie musi spełniać pilot Evangeliona, a równocześnie na tyle dojrzali, by można było na nich polegać. Nie mogą to być ani całkowite dzieci ani dorośli, obarczeni całym bagażem innych powiązań i zobowiązań. Warunki te spełniają najlepiej osoby urodzone w ciągu roku po Drugim Impakcie. Czyli Shinji, Rei, Asuka… i ich rówieśnicy. Zdawało nam się, że wy też się kwalifikujecie. Ale albo jesteście zbyt normalni pod względem emocjonalnym, albo zbyt świadomi zagrożenia.

– Czemu zwłaszcza Shinji nie może się o tym dowiedzieć? Nie wytrzymałby tego?

– Nie, wytrzymałby. On zdaje sobie sprawę z tego, kim jest. Pilotowanie Evangeliona to dla niego sposób na podbudowanie własnej wartości. Akceptuje to, bo wcześniej nie miał żadnego celu. Jest inny powód, dla którego nie powinien wiedzieć o czym rozmawiamy.

– Jaki? Chodzi o pilota?

– Tak. To była jego matka. Żona komandora, Ikari Yui.

Marcin przełknął ślinę. Poszedł do kuchni po nowy dzbanek kompotu. Każdy dzień odkrywał ostatnio przed nim rewelacje. Wrócił do pokoju i napełnił paniom szklanki trzęsącymi się z przejęcia rękoma.

– Jakie przesłanki? – dociekał dalej.

– Słucham?

– Powiedziała pani coś o przesłankach świadczących, że coś z pilota pozostało w maszynie.

– Zdarzało się, że Eva01 podjęła działania… na własną rękę. Raz nawet stało się to kiedy nie była podłączona do zasilania, więc nie miała prawa się ruszać. W każdym takim przypadku chodziło o bezpieczeństwo Shinjego.

– Robot–zombie? – uśmiechnęła się blado Martyna. Na jej czole perliły się kropelki potu.

– Poltergeist? – podpowiedział Marcin. – Duch w maszynie?

– Może – westchnęła Ritsuko. Zdawała sobie sprawę z tego, że dzieciaki są nieco przestraszone, więc muszą jakoś odreagować wstrząs. Nawet głupio dowcipkując. – Co to jest duch? Nie wiem. Nauka nie daje odpowiedzi na to pytanie. Nie wiemy nawet, co to właściwie jest osobowość. Mamy do czynienia ze zjawiskami przekraczającymi nasze zdolności pojmowania, a musimy sobie z nimi radzić… I w miarę możliwości wykorzystywać je.

– Czy wykorzystaliście jakoś wypadek pani Ikari? – spytała Martyna.

– Tak. Określiliśmy dwa punkty na krzywej synchronizacji: pierwszy to Bezwzględna Linia Graniczna – miejsce, od którego rozpoczyna się interakcja pilota z ciałem Evangeliona; drugi natomiast to punkt zaniku pilota jako odrębnego bytu. Uznaliśmy go symptom stuprocentowej synchronizacji. I teraz przechodzimy do was.

– Tak? – Rodzeństwo ponownie popatrzyło po sobie. Oboje coś przeczuwali, że szykują się kolejne eksperymenty z Evami.

– Z waszych doświadczeń wynika, że to, co uznawaliśmy za kontakt całkowity, wcale nie musi takim być. Że ciało Yui mogło się rozpuścić przedwcześnie, w własnym polu AT. Tłumaczyłoby to, jakim cudem coś się z niej zachowało i na własną rękę podejmuje działania. Choć tego nie rozumiemy, akceptujemy to, dopóki sprzyja to naszym planom. Jednakże wolelibyśmy wiedzieć, jak zapobiec takim wypadkom na przyszłość. Obecnie za każdym razem, kiedy pilot podejmuje akcję bojową, grozi mu śmierć i to nie z powodu działań Anioła.

Rodzeństwo milczało.

– Tak, kochani. Chciałam was poprosić o zgodę na eksperymenty. Zależy nam na tym, by określić granice, których pilot nie powinien przekroczyć i liczymy, że wasz instynkt samozachowawczy uchroni was przed najgorszym. Nie ukrywam, że to igranie z całkowicie nieprzewidywalnymi mocami. Że dla was może się to skończyć śmiercią, albo czymś jeszcze gorszym. Ale nie mam wyjścia. Stawką jest los całego świata.

Widząc niedowierzanie na twarzach swoich interlokutorów, Ritsuko wyjaśniła:

– Wam, żyjącym na drugim końcu świata, to, co tu się dzieje, może wydawać się kolejną głupią bajką o Godzilli. Ale nie zapominajcie o Antarktydzie. Nie wiemy czemu wszystkie Anioły uparły się, by szturmować akurat to miejsce. Ale przychodzą tutaj, a my balansujemy na krawędzi zagłady, dopóki Evangeliony nie rozprawią się z nimi. Jeżeli zawiodą w krytycznym momencie… Dacie swoim rodakom gwarancję, że Polska jest dostatecznie daleko?

Marcin i Martyna ponownie popatrzyli po sobie. Potem opuścili głowy. Marcin wreszcie się odezwał:

– Za dużo na raz, Akagi–san. Zaczeka pani do jutra na odpowiedź?

Ritsuko kiwnęła głową.

– Macie tutaj przepustki do Kwatery Głównej – podała im dwie karty magnetyczne. – Jeżeli się zdecydujecie, to po prostu przyjdźcie jutro rano wraz z Misato. Jeśli nie – oddajcie je jej.

Wstała i ruszyła do drzwi.

– Dziękuję za wysłuchanie i za ten napój. Bardzo smaczny. Sayonara.

+

Po wyjściu gościa rodzeństwo siedziało w milczeniu przez długi czas, z niewyraźnymi minami. Marcin wziął do ręki kartę magnetyczną.

– Subtelne metody nacisku… – powiedział.

– Sprytna sztuka. Łyso będzie oddać te wejściówki Misato, gdybyśmy się nie zgodzili ratować świata przed zagładą – powiedziała z przekąsem Martyna.

– Musielibyśmy mieć naprawdę dobry powód, by nas potem nie zabiły wyrzuty sumienia – jej brat zmrużył oko.

– Jaki na przykład?

– Wierzysz jej?

– Prawie.

– Właśnie, siostra. Gdzie zbujała?

– W miejscu, w którym powiedziała, że nie wie czemu wszystkie Anioły atakują akurat Japonię.

– Zgadza się. Niemożliwe, żeby nie miała najmniejszych przypuszczeń. Przecież oni szykują się do tego od lat. Japonia to najgorsze możliwe miejsce na utrzymywanie Evangelionów. Wszystko trzeba dowozić. Łatwo przeciąć linie zaopatrzeniowe, Przecież już raz Anioł zaatakował ich na wodzie. Musi być jakiś powód, dla którego są tutaj. Powiedz mi, siostra…

Marcin urwał. Próbował nadać pewnej niejasnej myśli jakąś bardziej sprecyzowaną formę.

– Tak?…

– Powiedz, czy nie masz wrażenia, że to miejsce jest dziwne? Nie pamiętam, żebym tak łatwo wchodził w Wymiar Cudów. I tak szybko dochodził po nim do siebie.

Martyna pokręciła głową.

– Nie, kotku, nie czuję różnicy. Testy w Matsushiro nie wyszły. Potrzebuję ciągle kilku dni, by zsynchronizować się z Jaskółką.

– Ale Matsushiro jest dobre dwieście kilometrów stąd. A Gotenba niecałe dwadzieścia. To praktycznie przedmieście stolicy. W zasadzie leży jeszcze nad Geofrontem.

– O co ci chodzi?

Marcin zastanowił się, po czym machnął ręką.

– O nic. Dorabiam teorie na siłę. Tak się tylko zdziwiłem, że Anioły im się złażą do jedynego miejsca w tym kraju, które jest naprawdę ufortyfikowane. Ale tak naprawdę to tylko dwa tu przydreptały, z czego jeden nie atakował, dopóki Shinji nie podjął z nim walki. A reszta była przechwytywana na wybrzeżu, w magmie, na oceanie… W sumie mogły łazić wszędzie. Ale nadal nie rozumiem, czemu kręcą się koło Japonii.

– Były trzy – westchnęła Martyna. – Ten, z którym Shinji stoczył pierwszą walkę, następnie drugi z jakimiś biczami (tu już Shinjego nie bardzo rozumiałam) i potem trzeci, którego załatwili razem z Ayanami, co wiercił dziurę w ziemi. Te trzy usiłowały się dostać do miasta. Następne przechwytywano coraz dalej. Masz rację, coś w tym jest. No i czy sama pani Akagi nie powiedziała, że nie rozumie, dlaczego wszystkie Anioły uparły się, by szturmować akurat to miejsce?

– Coś w tym stylu – potwierdził Marcin.

– Faktycznie dziwne… W przewodnikach piszą, że to jest jedyna taka instalacja nie tylko w Japonii, ale i na całym świecie. I akurat to miejsce jest atakowane… Przynajmniej jedno odpada.

– Co odpada, Kiciu?

– Możliwość, że ktoś celowo podsyła Anioły, by mieć pretekst do produkcji Evangelionów. Nie umieszczaliby całej maszynerii w tak idiotycznym miejscu. Przecież tu wszystko może pójść w diabły przy pierwszym trzęsieniu ziemi.

– Ale to nadal nie rusza nas z punktu wyjścia, Kiciu. Coś tu się kroi i nie wiemy, czy powinniśmy nadstawiać karku dla rozgrywek politycznych na drugim końcu świata. Przecież, w gruncie rzeczy, nasze dane posłużą ulepszaniu Evangelionów, a my tu jesteśmy po to, by sprawdzać, jak można je niszczyć.

– Nie za szybki jesteś, braciszku? Jeszcze nie wiemy, czy Jaskółka okaże się skuteczna przeciw polu AT Evy. Poza tym pamiętasz, co mówiła Misato o Antarktydzie?

– Nie pamiętam, by coś mówiła szczególnego…

– Ach, przecież ty byłeś wtedy w Gotenba! – uświadomiła sobie Martyna. Dokładnie zreferowała bratu rozmowę z Misato. Marcin w roztargnieniu mierzwił swoje włosy.

– Cholera, to zmienia całkowicie postać rzeczy. Wymiar Cudów o takim natężeniu, że przerobił cały kontynent? To by trochę tłumaczyło, czemu nie ma teraz żadnych map Antarktydy. Tam obowiązują teraz inne prawa fizyczne. Musimy wiedzieć, co tu jest grane. Myślisz, że nie zbujała o tych rozpuszczających się ludziach?

– Wydaje mi się, że nie. Sama sobie uświadamia, jak mało tak naprawdę wie.

– Nostradamus mi chodzi po głowie. Czas się zgadza. A co z tymi przepowiedniami o wielkiej wojnie? Wiem, że to głupie, ale nie mogę się powstrzymać.

– Myślisz, że mnie nie? Co powiesz na to, by jutro pójść do Kwatery Głównej, ale zażądać jako zapłaty informacji o Aniołach?

Marcin zastanowił się poważnie.

– Nie przejdzie. To już będą zbyt tajne informacje. Wcisną nam kit, a my nawet nie będziemy wiedzieć kiedy. Pojechać pojedziemy. Ale poszpiegujemy raczej personel techniczny. Natomiast co do Aniołów, to spytamy… – Marcin uśmiechnął się. – Spytamy Rei. Ona w tym siedzi od początku. I podobno jest ulubienicą komandora Ikariego.

Wstał i spojrzał na siostrę.

– Chodź, Kicia. Jeszcze jest wcześnie. Powinniśmy ją zastać.

Martyna poderwała się, ale znieruchomiała w połowie kroku.

– Nie przejdzie – powiedziała stanowczo. – Nie wydaje mi się, by ona miała nam zdradzić jakiekolwiek tajemnice. Ona nie ma żadnego interesu, by nam cokolwiek mówić. Poza tym jest dziwna. Sam to zresztą stwierdziłeś.

– Fakt, jest bardzo dziwna – stwierdził Marcin. – Ale prędzej dlatego, że jest wyobcowana. Mówiła, że się jej ludzie boją. Ze mną poszła na pizzę i nawet parę słów zamieniliśmy. Mamy trochę wspólnego ze sobą. Mogę pójść sam, może coś z niej wydobędę. Z jakiegoś powodu się mną interesuje.

Dziewczyna spojrzała na brata z wyraźną ironią.

– Tylko nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego, braciszku – powiedziała niemal czule. – Wiem, że uważasz się za Casanovę, ale to nie znaczy, że każda na ciebie poleci. Komplementy mogą nie wystarczyć.

– Kicia, po pierwsze nie wyobrażam sobie byle czego – Marcin odpowiedział spokojnie, ale jego siostra wyczuła irytację w jego głosie. – Jest faktem, że potraktowała mnie inaczej niż wszystkich innych, co o niej opowiadali, i pozwoliła mi ujrzeć kawałek jej duszy, którego nie pokazywała nikomu. Niezależnie od innych spraw, warto chyba wiedzieć, dlaczego mi okazuje zainteresowanie, nie uważasz?

Martyna po zastanowieniu pokiwała głową.

– A po drugie, Kicia, masz lepszy pomysł?

– Shinji. Jest synem komandora. I ma niezłe układy z doktor Akagi. Może coś wiedzieć.

– Ba, ale czy powie?

– Spróbuję go ładnie poprosić…

Marcin roześmiał się.

– Czyli zasadniczo chcesz z nim zrobić to samo, co ja planuję z Rei. Bardzo dobrze, dwa źródła informacji są lepsze niż jedno. Ale nie masz prawa się ze mnie naśmiewać, że interesują mnie dziewczyny. Sama nie jesteś inna.

Martyna się naburmuszyła.

– Ale ja nie latam jak opętana za facetami. A teraz jedynie chcę się jedynie dowiedzieć czegoś istotnego dla mojego bezpieczeństwa…

– … uwodząc i manipulując – wpadł jej w słowo brat. – Może nie?

Długo czekał na odpowiedź. W końcu Martyna niechętnie skinęła głową.

– Czyli wychodzę na osobę dwulicową. Ale nie mamy wyjścia, musimy wiedzieć takie rzeczy – próbowała się usprawiedliwić.

Marcin znał siostrę na tyle dobrze, że mógł sobie wyobrazić niechęć, którą teraz sama do siebie czuła. Z nich dwojga to ona wolała być zawsze w porządku wobec innych ludzi i załatwiać wszelkie sprawy honorowo, tak by nikt nie był pokrzywdzony.

– To już jest polityka, siostrzyczko – mruknął. – Tu nie ma miętkiej gry.

Sam też nie był do końca zadowolony. Co innego umówić się z laską, która się człowiekowi podoba, a co innego wykorzystywać kogoś w ten sposób.

– Miejmy to już za sobą.

Gdy wyszedł, Martyna jeszcze przez chwilę patrzyła za nim. Niespodziewanie dla samej siebie zaczęła się śmiać.

– "Parę komplementów czyni cuda". Casanova i Bond w jednym. Ech, ty mój bracie… Żeby ci się przynajmniej randka udała.

+

Pół godziny później Marcin wyhamował przed blokiem, do którego odprowadził poprzedniego dnia Rei. Dochodziła dopiero siódma wieczór i w ostatnich blaskach dnia blokowisko prezentowało się upiornie. Było niewiarygodnie zapuszczone. Urbanistyka gierkowska wyglądała przy tym zbiorowisku jednakowych pudełek jak szczyt funkcjonalności i piękna. Marcin domyślił się, że przy budowie tego rejonu miasta spieszono się, by pomieścić gwałtownie rosnącą populację nowej stolicy. Podobne rzeczy działy się i w Polsce, gdy trzeba było na gwałt pobudować mieszkania dla ludności, która uciekła z Pomorza. Budowano wtedy dużo i byle jak. Traf chciał jednak, że do Polski blisko było Duńczykom, których pół miliona przetrwało kataklizm. Otrzymali enklawę autonomiczną w ocalałych rejonach Województwa Wschodniopomorskiego oraz obywatelstwo polskie. Nie mając początkowo żadnych środków utrzymania, zaczęli budować domy – dla siebie i dla innych. Budowali tanio, szybko i trwale. Błyskawicznie opanowali cały rynek budowlany w Polsce i zapobiegli rozwojowi slumsów i architektonicznemu zarżnięciu miast południowej Polski. Marcin chodził do klasy z paroma Duńczykami i problemy te znał z pierwszej ręki. Teraz błogosławił swój rząd, że pomimo wielu starań nie przerobił Polski na Drugą Japonię. Rozejrzał się po absolutnie bezludnej ulicy i z ciężkim westchnieniem wprowadził swój motor do klatki schodowej. W dodatkowe zmieszanie wprawił go widok spisu lokatorów. Zamiast liter były na nim "krzaczki". Jak zatem powinno się pisać "Ayanami Rei"? Hikari pokazywała mu na imprezie… Cóż, nie mógł sobie przypomnieć wszystkich potrzebnych ideogramów, ale uznał, że to jedno nazwisko rozpozna. Przeleciał wzrokiem cały spis, przekonując się przy okazji, że większość lokatorów wyprowadziła się. W pewnym momencie natrafił na zestawienie znaków, które mogło znaczyć "Ayanami Rei". Nie rozpoznawał wszystkich, ale zgadzała się ich liczba i ogólny zarys. Numer mieszkania – 402. Wysoko. Winda nie działała, zatem odpadało zabranie motoru ze sobą. Musiał go zostawić na dole. Westchnął ciężko. Nie miał wielkiej nadziei, że zobaczy go jeszcze, gdy wróci, ale postanowił zaryzykować. W końcu już raz go odzyskał. Czy mógł liczyć na ochronę NERV–u i tym razem? Wzruszył ramionami i zdecydowanym krokiem ruszył na górę.

Drzwi mieszkania 402 były uchylone. Skrzynkę na listy zapychał cały stos rachunków, listów i wezwań. Ich adresat nie zadał sobie trudu, by je w ogóle wziąć do ręki. Marcin miał szczęście: niektóre zaadresowane były alfabetem łacińskim, zatem upewnił się, że rzeczywiście stoi przed drzwiami mieszania Rei. Tylko nie był pewny, że naprawdę chce przestąpić jego próg.

Podjął decyzję, zapukał i zawołał:

– Ayanami! Jesteś tam?

Odpowiedziała mu cisza. Na ponowne pukanie też nikt nie odpowiedział. Odczekał dłuższą chwilę, nasłuchując, po czym stwierdził, że nie po to przyjechał, by wrócić z niczym. Postanowił przynajmniej zostawić wiadomość, gdyby dziewczyny rzeczywiście nie było w domu. Zapukał jeszcze raz i uchylił drzwi. Widok, jaki ukazał się jego oczom, wprawił go w osłupienie. Takiego bałaganu nie miał w swoim pokoju żaden z jego kumpli.

– To tyle, jeśli chodzi o uregulowanie Japończyków – stwierdził. Przedpokój był tak zadeptany, że nie zawracał sobie głowy zdejmowaniem butów, chociaż wchodził do japońskiego domu. Przed przestąpieniem progu pokoju jeszcze raz zawołał: – Rei! – i w tym momencie usłyszał szmer wody z prysznica, dochodzący z głębi mieszkania. Oparł się więc o ścianę i odczekał parę minut. Odezwał się ponownie dopiero, gdy szmer wody ucichł i zaszurały rozsuwane drzwi kabiny kąpielowej.

– Rei, ten, Ayanami, to ja, Marcin!

Zapadła cisza. Potem rozległy się plaśnięcia bosych stóp o podłogę i zza rogu wyłoniła się Rei, z grubym, mechatym ręcznikiem, przerzuconym luźno przez kark. Była jeszcze mokra.

W przeciwieństwie do większości swoich rówieśników Marcin nie czuł jakiejś nadmiernej ekscytacji na widok nagiego kobiecego ciała. Naoglądał się siostry ile chciał. Jednak widok zupełnie obcej dziewczyny, chodzącej bez skrępowania wyłącznie we własnej skórze, nieco zbił go z tropu. Szybkie zerknięcie w dół upewniło go, że Rei wszystkie włosy miała niebieskie.

– Czego chcesz? – Rei obdarzyła chłopaka swoim zwykłym, beznamiętnym spojrzeniem.

– Czy ty masz okres? – Marcin poczuł nagle krew. Sekundę później zlokalizował źródło przykrej woni. Minął dziewczynę i sprawdził, co to tak śmierdziało. Było to pudło wypełnione starymi, zakrwawionymi bandażami, stojące w kącie za łóżkiem. Przypomniał sobie, że Rei podobno kiedyś była ciężko poraniona… Ale to musiało być strasznie dawno temu. Zrezygnowany siadł na łóżku i zaczął się śmiać.

– Chciałem cię uwieść, by wyciągnąć od ciebie tajne informacje – powiedział wprost. – Ale teraz to już byłaby przesada…

Rei wytarła się do końca i zaczęła się ubierać bez słowa.

– A tak poważnie, to chciałem porozmawiać o czymś bardzo istotnym dla mnie i dla Martyny. Naprawdę bardzo potrzebujemy informacji. Jeżeli będą tajne, to trudno. Nie będę się upierał. Porozmawiasz ze mną?

Rei skinęła głową.

– Nie masz nic przeciw temu, by wywalić te szmaty? Naprawdę ten zapach mnie drażni.

Rei skinęła głową. Marcin wziął pudło i wyszedł z nim na korytarz. Nie mógł znaleźć żadnego otworu zsypu, więc zszedł z nim na dół. Motor, o dziwo, ciągle jeszcze stał. Chłopak zostawił pudło przy stercie innych, dawno nie uprzątanych śmieci i wrócił na górę. Zobaczył, że Rei ma na sobie pomięty szkolny mundurek. Skrzywił się.

– Nie masz innych ubrań?

– Strój gimnastyczny. I kąpielowy.

Marcin w tej chwili gotów był przyznać rację nawet Asuce. Rei była naprawdę niesamowitym dziwadłem. Jakby kompletnie nie miała własnego życia.

– Chciałeś porozmawiać ze mną o czymś ważnym.

– Martyna rozmawiała z Misato o Antarktydzie. Wiesz, że Misato jest jedyną osobą na świecie, która tam była, widziała i przeżyła?

Rei skinęła głową.

– Opowiedziała jak to wyglądało, gdy Anioł rozwinął swoje pole AT. Ludzie się rozpływali w kałuże. Nie przywiązywałbym do tego wagi, gdyby nie to, że ja też się rozpływam, gdy wyprodukuję zbyt silne pole. Dwa razy mi się to zdarzyło. Prawie. Raz… kiedy zginął mój ojczym – wykrztusił z trudem – a drugi raz, kiedy musiałem bronić Asuki. Efekty widziałaś.

Rei skinęła głową.

– To samo dotyczy mojej siostry – kontynuował Marcin. – Ale z tym możemy sobie poradzić. Chciałem porozmawiać o was, pilotach. Dzisiaj przyszła do nas doktor Akagi…

Rei skrzywiła się.

– …i poprosiła nas o udział w kolejnych testach. Rzekomo chodzi jej o to, by określić ryzyko związane z przebywaniem w polu AT Evangeliona. Podobno był już kiedyś wypadek, osoba dokonująca eksperymentalnego kontaktu rozpłynęła się…

Rei jakby się ożywiła na chwilę.

– …i doktor Akagi boi się, by nie zdarzyło się to w czasie walki Evangeliona z Aniołem. Nie byłoby problemu, gdyby chodziło tylko o was. Chętnie byśmy pomogli. Ale Akagi powiedziała, że nie ma pojęcia, dlaczego Anioły złażą się do Japonii jak muchy do miodu. A my to uważamy za kłamstwo. Nie wiemy, w co się nas wciąga i wolimy się zabezpieczyć przed jakimiś politycznymi aferami. Pytam ciebie, bo ty w tym siedzisz od początku. Jeżeli nie możesz mówić, to nie mów. Ale proszę, nie okłamuj mnie.

Rei spuściła oczy. Milczała długo.

– Nie możesz powiedzieć – stwierdził Marcin.

– Nie mogę.

– Więc powiedz tylko, czy nie zaszkodzimy naszym i naszemu krajowi, jeżeli zgodzimy się na jutrzejsze testy.

Rei bystro spojrzała na rozmówcę.

– Nie zaszkodzicie.

Marcin westchnął.

– W takim razie przyjdziemy jutro. Możemy zmienić temat. Może ty chcesz porozmawiać o czymś ważnym dla ciebie?

Rei skinęła głową.

Marcin czekał cierpliwie. W końcu Rei zadała pytanie:

– Marcin–kun…

– Tak?

– Czy połączyłeś się z kimś kiedyś… w jedność?

Marcinowi brwi powędrowały do góry.

– To znaczy…?

– Wspominałeś o próbach telepatii – uściśliła Rei. Usiadła naprzeciw chłopaka na łóżku. – O łączności z siostrą. Czy przeniknąłeś barierę pomiędzy umysłami? Czy stałeś się z kimś jednym?

Marcin westchnął.

– Masz na myśli Wymiar Cudów… to znaczy pole AT?

– Tak.

– I tak i nie… Trudno odpowiedzieć.

Chwilę trwało zanim poukładał sobie myśli.

– Jestem stale w jakiś sposób połączony z Martyną. Nie, żebym wyczuwał jej myśli, czy żebym miał te same doznania cielesne, co ona. Na przykład jak ma miesiączkę, to ja czuję, że jest nie w formie, choć nie czuję upływu krwi czy bólu. Tak samo z nią – jak się kiedyś upiłem winem ryżowym, to ona wiedziała, co się stało, choć tylko ja miałem kaca. Jak siostrzyczka się cieszy, to też wiem o tym, choć nie wiem dlaczego. Ale czuję tę radość. Smutek, przygnębienie, zachwyt, podniecenie… wszystko. Znamy nawzajem swoje najgłębsze emocje, odczucia… Rzeczy, których nie wyjawilibyśmy nikomu. Musimy sobie bezwzględnie ufać, bo inaczej powariowalibyśmy ze strachu, że dla kogoś innego jesteśmy przezroczyści. Nie masz czegoś do picia?

Rei nalała Marcinowi szklankę wody z kranu. Upił łyk i kontynuował.

– W czasie szkoleń mieliśmy niekiedy za zadanie nawiązanie pełnej łączności. Byliśmy w stanie poczuć jednocześnie własne ciało i ciało drugiego z nas. Ale to była pułapka, bo zanikały różnice. Roztapialiśmy się w sobie. Tak samo było, gdy mieliśmy wytwarzać silne pole. Jeżeli się udało, to zaczynaliśmy zatracać granice pomiędzy naszym ciałem, a tym, co było wewnątrz sfery naszego pola. Doszło do tego, że przed każdym eksperymentem oglądamy się dokładnie nago i po jego zakończeniu sprawdzamy, czy nie nastąpiły zmiany. Jak dotąd udało nam się utrzymać przynajmniej zewnętrzne kształty w porządku. Ale trudno powiedzieć, co nastąpiło w środku. Zbieramy jednak coś z otoczenia. Przesuwanie pojedynczych przedmiotów to drobiazg. Łatwo je oddzielić w myśli od siebie samego. Ale jeśli musisz oddziaływać na otoczenie natychmiast, bronić się, wybierać cele, chronić kogoś, robić kilka rzeczy na raz – wszystko się miesza. Jeszcze teraz mam chwilami wrażenie, że jestem ogniem. W dodatku…

– Co czujesz, gdy zabijasz? – to pytanie było chłodne i rzeczowe. Marcin zacisnął szczęki. Nie lubił o tym mówić.

– Jeśli zabijam swoim polem? Tak, wtedy mam dostęp do ludzkich myśli. I czuję agonię, którą sam powoduję. Nienawidzę zabijania, ale niestety umiem to robić. I czasem muszę. Najgorzej, że jak już raz się wejdzie w tryb walki, to nie ma jak nad tym zapanować. Tu już nie działa rozum.

– Znam to – pokiwała głową dziewczyna.

– Znasz?

Rei wyjaśniła cicho:

– Eva niekiedy wpada w niekontrolowany szał bojowy. Wystarczy złość na kogoś albo strach. Wtedy walczysz z tym, czego się boisz lub nienawidzisz. To, co ty robisz sam, my robimy w połączeniu z Evą. W dodatku tego nie ma jak powstrzymać. Niemożliwe by było zabicie wrogów i jednoczesne osłonięcie kogoś tym samym polem. Ty robisz cuda, my – czystą grozę.

Marcin był zdumiony. To była chyba najdłuższa i najbardziej szczera wypowiedź Rei, jaką kiedykolwiek słyszano. A dziewczyna kontynuowała.

– Chciałam się dowiedzieć, jak to jest: używać pola AT jako czegoś co łączy, a nie czegoś co dzieli. Ale my otwieramy serce przed Evą, a zamykamy przed resztą świata.

– To dlatego nie grozi wam rozpłyniecie się w świecie, a jedynie w Evie – skwitował Marcin. – Albo potrzebne jest o wiele silniejsze pole AT, byście zaczęli się rozpływać. Ja w Evie nie dochodzę nawet do linii granicznej, a już się zaczyna dziać niedobrze.

– Czy to byłoby źle?

– Co?

– Rozpłynięcie się w świecie? Gdyby wszyscy ludzie rozpłynęli się w świecie?

Marcin zmrużył oczy.

– A co potem?

– Potem zostałyby tylko dusze – stwierdziła Rei. – Nie byłoby barier, które uniemożliwiałyby ich komunikację. Ludzie byliby szczęśliwi.

Marcin roześmiał się. Nie spodziewał się, że dziewczyna uraczy go religijnymi sloganami.

– A co to jest dusza? Masz coś takiego? – spytał z przekąsem. – Myślisz, że coś by pozostało po tobie na wolnym powietrzu?

– Wiem, że mam duszę – Rei powiedziała to z naciskiem.

– Zazdroszczę ci twojej pewności – powiedział Marcin. Pomyślał chwilę. – W porządku, załóżmy, że jest jak mówisz. Zatem zanika twoje ciało… i łączysz się z Ritsuko Akagi, całą swą duszą. Bez barier. I z Asuką. Tak, z nią też. Tylko, że ona mówi po niemiecku. Nie zrozumiesz jej myśli, będziesz odczuwać tylko jej emocje i nastawienie. A zdaje się, że tego u niej nie lubisz. Ze wzajemnością.

Rei milczała. Widać było, że intensywnie się nad czymś zastanawia. Marcin postanowił podrążyć dalej.

– Jesteś szczęśliwa, Rei? – indagował. – Rozumiesz ludzi? Dobrze ci wśród nich? Pomyśl sobie. Otwierasz swój umysł przed całym światem. I słyszysz, czujesz hałas całego świata, w dodatku z podkładem uczuć i emocji. Wyobraź sobie gwar szkoły, tylko milion razy gorszy. Lubisz szkołę?

– Nie.

– Lubisz ruch i gwar?

– Nie.

– Lubisz ludzi?

– …Nie wiem.

– I co, podoba ci się świat bez barier? – zakończył wywód Marcin.

Rei milczała.

Marcin westchnął pod długiej chwili wypełnionej ciężką ciszą.

– Myślisz, że ja o tym nie myślałem? Co by było, gdyby się tak połączyć? Nawet próbowałem. Z obcymi ludźmi, nie tylko z siostrą. Mało nie oszalałem. Jeszcze byłem taki głupi, że robiłem to w podstawówce i zaczęli się mnie bać. Potwornie bać. Wojsko mnie uratowało; tak długo byłem poza zasięgiem wzroku, aż o mnie zapomniano. Martyna ma podobne wrażenia. Sparzyliśmy się oboje. A wiesz, dlaczego to robiliśmy?

– ?

– Bo na lekcjach religii mówiono nam, jak jest w niebie. Nie ma ciał, jest harmonia, wszyscy patrzą na Boga i cieszą się Jego łaską. No więc sprawdziliśmy z siostrą, co to za niebo. I powiedzieliśmy to na lekcji. Ech, nawet ci nie będę mówić, co się potem stało. Powiem ci tylko, że od tamtej pory nie tylko nie wierzę w Boga, dusze itd., ale wręcz mam nadzieję, że naprawdę tego wszystkiego nie ma.

– Jest.

– Jest Bóg?

– Tego nie wiem. Ale jest cała reszta. I są dusze.

Marcin skrzywił się.

– Powiesz mi skąd to wiesz?

Rei pokręciła głową.

– Właśnie tego nie mogę powiedzieć. Ale o to toczy się gra. O zjednoczenie dusz.

"Rewelacja" – pomyślał Wicher. – "Dobre Nowiny przeciwko Aniołom. I w samym środku tego wszystkiego Rei".

Zjednoczenie dusz. Chyba nie taką odpowiedź na swoje pytanie chciał usłyszeć.

Podparł głowę rękami i patrzył dziewczynie w oczy.

– Tak sobie kiedyś dumałem – powiedział – że może jest prawdą to, co mówią, że niebo to nie jakieś miejsce gdzieś tam w zaświatach, ale my. Wszystko, co dobre, co jest między nami. Miłość, przyjaźń, śmiech, życzliwość, radość. A piekło to samotność, żal, nienawiść, wrogość, strach… I to jest tutaj, między ludźmi. Biblia mówi, że źli idą do piekła, a dobrzy do nieba. A jak już wszyscy wymrą, to Bóg wydzieli tych dobrych i pozwoli im żyć jeszcze raz – z ich ciałami. Albo inaczej. Tak sobie kiedyś wyobraziłem niebo. Nie ma ciał, nie ma barier – nie ma granic myśli. Wszyscy myślą to samo, bo raz zaczęta myśl rozprzestrzenia się bez przeszkód, wszyscy jednocześnie ją posiadają. Powiedzmy, że po milionie lat w niebie zanikły odrębne języki, bo ludzie mieli czas poznać je wszystkie i się ich nauczyć albo z nich zrezygnować. Wtedy to cała ludzkość byłaby jak organizm: podejmujesz decyzję w mózgu – i ruszasz stopą. O to chodzi?

Rei skinęła głową.

– Przeniesienie wszystkich na wyższe stadium ewolucji – potwierdziła. – Żeby zanikły wszystkie bariery. Niebo, tak jak je opisałeś, Marcin–kun.

– To byłoby straszne – powiedział Marcin.

– Dlaczego? – zdziwiła się Rei.

– Wszystkie dusze razem, bez barier… jedna myśl. Nic poza tym. Więc powiedz, o czym tu myśleć? Żebyś mogła o czymś myśleć, musi być coś poza tobą. Odrębnego. Byś mogła porównywać, dziwić się, zaspokajać ciekawość. Myśleć o sobie. Czy w ogóle można myśleć, jeżeli nie ma nic? Czy można czuć, jeżeli nie ma nic? Można? Powiedz.

– Nie wiem – wyznała Rei po dłuższej chwili.

– To już chrześcijański Bóg lepiej to wymyślił. Oddzielił niebo od piekła, by można było porównywać jedno z drugim. Ale wychodzi na to, że żeby było niebo, musi być i piekło. Bo jeżeli nie ma tego rozdziału… to nie ma nic. Śmierć. Tak sobie pomyślałem kiedyś – czy ja muszę przez to przechodzić? Czy ja muszę stawać po śmierci z myślami tych, którzy zabili mi ojca? Tych, których ja sam zabiłem? Tych, którzy mnie nudzą i których nie lubię? I to wszystko po to, by kiedyś po milionach lat, kiedy dojdziemy wreszcie do porozumienia, nie zostało już nic? Pieprzę takie niebo. Nie chcę umierać. A jeśli już, to chcę przeżyć swoje i umrzeć raz na zawsze.

– Nie chcesz się zjednoczyć z ludźmi?

– Nie.

Rei popadła w zadumę.

– To nie jest do końca prawda – odezwał się Marcin. – Jest parę osób, z którymi chciałbym się połączyć chociażby na trochę. Albo je lubię, albo mnie ciekawią, albo chcę zrozumieć. Ale ze wszystkimi na raz – nie dałbym rady. Słyszałem, że człowiek nie jest przystosowany do bliskich kontaktów z większą liczbą osób niż sto. Sto osób to jest jedno plemię, jedna kompania wojska, żyjąca w jednych koszarach, jedna grupa, w której daje się wprowadzić jednolite zasady. Da się jeszcze jakoś żyć z paroma tysiącami osób, kiedy się je zna przynajmniej z widzenia. Ale tu już wymaga się pewnego oddalenia. By ludzie nie włazili sobie na głowy. A w większych grupach – po kilkadziesiąt, kilkaset tysięcy ludzi – zaczyna się samotność. Ludzie są za daleko, nie mogą się poznać. Ale stykają się, nie znając się nawzajem. I boją się siebie nawzajem. Chciałbym mieć wybór. Wybrać sobie tę setkę osób, których mógłbym poznać blisko i polubić, i może nawet zaprzyjaźnić się z nimi, i ten tysiąc, którym mógłbym przynajmniej zaufać i żyć z nimi w pokoju, i uśmiechać się do nich. Ale nie słyszałem o żadnej religii, która coś takiego by obiecywała. A ty, Ayanami?

Dziewczyna zastanowiła się.

– A ja chciałabym poznać przynajmniej jednego człowieka blisko. I może parę osób polubić. Dowiedzieć się, jak to jest, polubić kogoś.

– A nie wiesz?

– Widzę, jak inni lubią kogoś, ale nie wiem co się wtedy czuje…

Marcinowi zrobiło się żal nie nauczonej życia dziewczyny. Wyciągnął rękę i pogładził ją po policzku.

– Nie poznasz nikogo, jeśli nie spróbujesz żyć jak inni. Nie zrozumiesz ich myśli i pragnień, jeśli nie będą podobne do twoich.

Spojrzała mu pytająco w oczy.

– Ale jak mam to zrobić?

– Wykonaj eksperyment – uśmiechnął się Marcin. Chwycił ją za rękę. – Chodź ze mną. Zabieram cię na randkę, ale chcę, byś wyglądała jak normalna dziewczyna.

Nie stawiała oporu, gdy ciągnął ją po schodach w dół. Nie powiedziała nic, gdy wyjął spod siedzenia dwa kaski i podał jej jeden. Bez słowa zajęła miejsce za nim i objęła mocno, gdy ruszył.

+

Junak szybko i pewnie zmierzał w kierunku centrum. Po drodze przyszło Marcinowi do głowy, że dawno już nie uzupełniał paliwa. Zatankował na najbliższej stacji i stwierdził, że kończą mu się jeny. Gdy spytał jednak, gdzie może wymienić złotówki, obsługa stacji wpadła w euforię. Okazało się, że złotówka w Japonii jest naprawdę ceniona. Co prawda jej nominalna wartość była niższa od dolara czy euro, ale atrakcyjności dodawał jej fakt, że trudniej było ją podrobić niż dolara oraz że NBP zamrażał natychmiast operacje walutowe, gdy miał się za nią brać kapitał spekulacyjny. Dzięki temu Polska w ostatniej dekadzie unikała wielkich kryzysów, choć jej wzrost gospodarczy był mocno przyhamowany. Nawet tradycyjna niechęć Polaków do rozliczania się w walucie elektronicznej wyszła ich pieniądzu tylko na dobre, gdyż omijały ich afery związane z hakowaniem znacznych sum. Teraz dopiero Marcin zrozumiał, że jego całoroczne zarobki czynią z niego tutaj Krezusa. Zapłacił benzyniarzom w złotówkach i z uśmiechem na twarzy ruszył na podbój domów towarowych.

Zaparkował pod wielkim centrum handlowym "Yoshizuki", które dzisiaj pobieżnie obejrzał z Martyną, i zsiadł z motoru. W momencie gdy odbierał od Rei kask, jakiś facet obalił ich oboje na ziemię, a drugi dosiadł motoru i zapuścił silnik. Marcin zerwał się natychmiast i jednym ciosem posłał pierwszego napastnika na ziemię, jednakże jego motor już oddalał się z rosnącą prędkością. Marcin odruchowo sięgnął za nim swą myślą, każąc mu się zatrzymać. Już myślał, że nic z tego nie będzie, bo bardzo rzadko udawało mu się tak z marszu rozwinąć swój Wymiar Cudów, gdy junak zatrzymał się nagle jak wryty, a rabusia przeciążenie wyrzuciło dobre pięć metrów do przodu. Wicher był wściekły. Nikt nawet nie ruszył się, by im pomóc. Przed domem towarowym stali ochroniarze, ale oni też udawali, że ich nie ma. Widać było, że tu nie przepada się za obcymi. Pomógł wstać Rei i już miał ruszyć po motor, gdy usłyszał ciche komentarze i śmiechy.

– O żesz wy… Już ja wam pokażę – mruknął. Skoncentrował się, ignorując znajome, nieprzyjemne uczucie rozpływania. Gapie w osłupieniu patrzyli, jak ciężka maszyna wraca do białowłosego gaijina niczym grzeczny piesek. Kilka osób wstrząsnęło się nagle i rzuciło do ucieczki. Co prawda Marcin koncentrował się wyłącznie na swoim junaku, ale jego pole ogarnęło po drodze również część gapiów i wywołało jak zwykle pewne efekty telepatyczne. Pozostali, widząc jak upuszczone kaski lewitują do jego rąk, zaczęli się zastanawiać, czy naprawdę muszą tu stać. Gdy Wicher rozejrzał się dookoła, wiele zgromadzonych osób uznało, że w zasadzie mają kupę pilnych spraw do załatwienia. Rei obserwowała to wszystko z zagadkowym wyrazem twarzy. A Marcin żałował że żyje, bo raz rozpoczęty proces wytwarzania Wymiaru Cudów był szalenie ciężki do odwrócenia. Wsadził oba kaski do bagażnika, ciężkim wzrokiem potoczył po ochroniarzach sklepowych, którzy podczas całego zajścia nawet nie drgnęli i gestem zachęcił Rei do wejścia do sklepu. Ktoś delikatnie popukał go w plecy. Obejrzał się. Jakieś dziecko trzymało jego kartę wstępu do Kwatery Głównej. Musiała mu wypaść, gdy został zaatakowany.

– Arigatou – podziękował z uśmiechem. Dzieciak zaraz zwiał, zawstydzony. Marcin jeszcze mimochodem spojrzał na obalonego opryszka, którego inny facet bezskutecznie próbował ocucić, i wszedł do domu towarowego.

– Zaczekaj chwilę – powiedział do Rei. Ledwie był w stanie iść w postawie pionowej. Raz rozpoczęte wzbudzenie Wymiaru Cudów wcale nie chciało się tak szybko zakończyć. Wiele wysiłku i energii kosztowało go odizolowanie umysłu od otoczenia, aby nie zgarniać do siebie przedmiotów.

"Co się ze mną dzieje?" – zaniepokoił się. – "Nigdy tak łatwo to nie przychodziło. A teraz wystarcza trochę adrenaliny i trudno przestać. Niepotrzebnie ściągałem do siebie junaka. Mogłem po niego pójść".

– Rozpuszczasz się, Marcin–kun? – spytała Rei. Czyżby słyszał w jej głosie niepokój?

– Nie. Ale mi niedobrze. Dobra, powoli przechodzi. Możemy iść.

Najpierw zaciągnął Rei do fryzjera. Jej czerwone oczy wzbudziły pewną sensację, ale sam, z białymi włosami, wyraźnie europejskimi rysami twarzy i szczerzącą zęby srebrną wilczą głową na piersi wcale nie ustępował towarzyszce oryginalnością. Jego czarna kurtka miała krój niespotykany tutaj i gdy obserwował, jak fryzjerka torturuje czuprynę Rei, otrzymał mnóstwo pytań o jej pochodzenie. Zgodnie z prawdą powiedział, że sam ją zaprojektował. Zaczęto prosić go o kontakt. Obiecał, że przyjdzie nazajutrz i pogada, a teraz jest na randce. Fryzjerka w międzyczasie zakończyła swą pracę i Marcin nie mógł nie uśmiechnąć się z zadowoleniem, gdy zobaczył efekt.

– Podobasz się sobie? – szepnął dziewczynie do ucha.

Rei zastanowiła się i po długim czasie skinęła głową.

Dalej była wędrówkach po stoiskach z odzieżą i bardzo staranne przebieranie. Marcin ledwie zdołał wyperswadować ekspedientkom, że jego towarzyszka nie lubi czerwieni i żeby nic nie dobierały pod kolor jej oczu. Ignorował pytania, dlaczego w takim razie ona nosi takie oczy. Buty też zalecał raczej na płaskim obcasie, bo Rei nie była przyzwyczajona do szpilek. W końcu odwołał jedną, najbardziej rozgarniętą na bok i wyjaśnił, że jego towarzyszka nie ma wiele doświadczenia w byciu z ludźmi i chce jej parę rzecz pokazać, np. jak mężczyźni reagują na różne sposoby osłaniania i odsłaniania ciała, jak strój odzwierciedla status i nastawienie nosiciela do świata… I nie za wiele na raz, by nie przytłaczać dziewczyny. Ekspedientka pokiwała głową. Podeszła do Rei i po angielsku (chyba po to, by i obcokrajowiec mógł zrozumieć) wyjaśniła jej podstawy symboliki ubierania się, pokazując innych klientów jako przykłady. Marcin słuchał uważnie. Zaskoczyło go, że tubylcy najbardziej lecą na strój uczennicy – wydawałoby się, najbardziej skromny i niewinny. Ale okazało się, że jego swobodne noszenie się i do tego farbowanie włosów symbolizują bunt. Przed kataklizmem nagminna była prostytucja uczennic, teraz jednak to zjawisko zanikło, bo dziewczęta zaczęły być traktowane przez rodziców na równi z chłopcami i dostawały kieszonkowe na zaspokajanie swoich potrzeb. Jednakże pozostawiło to ślady w obyczajach: nastoletnia dziewczyna, która na wieczór zakładała strój uczennicy, sugerowała tym, że lubi erotyczne przygody.

– A jakie jest najbardziej neutralne ubranie na tę porę? – spytał. Ekspedientka pokazała mu zestaw, który w jego kraju uznany by został za prowokujący, bo odsłaniający ciało: kusą bluzeczkę i spodnie biodrówki. Wyjaśniła, że osoby, które na co dzień ubierają się skromniej, nie wychodzą z domu po zapadnięciu zmroku. A to jest standardowy strój młodzieżowy o tej porze, charakteryzujący osoby śmiałe i lubiące się zabawić. Marcin rozejrzał się po hali i dostrzegł, że prawie wszystkie dziewczyny w jego mniej więcej wieku i starsze, nosiły się praktycznie tak samo.

"Jeszcze jeden uniform" – pomyślał. Z zaskoczeniem skonstatował, że sam też wpasowuje się nieźle w schemat – japońscy chłopcy, by podkreślić swój wysoki status, nosili skórzane kurtki, choć prawie nikt nie posiadał motocykla i w związku z tym niepotrzebnie się w nich pocili. Widoczna złota lub srebrna biżuteria podkreślała ich zamożność. Biedniejsi nosili jaskrawe, odblaskowe ubrania z tworzyw sztucznych.

– Czemu tutaj skóra świadczy o zamożności? – spytał.

– No, jak to, przecież skóry są bardzo drogie! – zdziwiła się ekspedientka. Marcin dopiero w tym momencie uświadomił sobie znaczenie wbijanego mu na lekcjach geografii faktu, że Polska ma największe pogłowie trzody chlewnej w Europie.

– U nas skóry są najtańsze na świecie – powiedział. – Tańsze niż te świecące wdzianka. Dzieciaki się za nimi zabijają.

Wspólnym wysiłkiem dobrali Rei w końcu trochę ubrań na różne okazje, biżuterię i perfumy. Ku zdumieniu chłopaka okazało się, że dziewczyna ma bardzo czuły węch. Czemu zatem nie przeszkadzały jej krwawe strzępy, rozkładające się za jej łóżkiem?

– LCL tak pachnie – wyjaśniła, gdy siedli sobie przy stoliku w kafeterii. – Przyzwyczaiłam się. Nie zwracam na ten zapach uwagi.

+

Pudła z zakupionymi ubraniami walały się przy stoliku w nieładzie. Marcin zastanawiał się, jak on to wszystko zabierze na motorze, ale po namyśle postanowił odłożyć tę kwestię na później. Rei miała na sobie teraz "neutralny standardowy strój wieczorowy". Ze swoją figurą prezentowała się w nim znakomicie. Głowy innych klientów tak się za nią obracały, gdy zmierzali do kafeterii, że doszło do kilku wypadków i zderzeń zagapionych ludzi. Rei nie zwracała na nic uwagi. Po prostu szła, a wokół niej szalał cyklon. Na jej twarzy kwitł uśmiech Mona Lisy. Zimne spojrzenie Marcina powstrzymywało potencjalnych podrywaczy, zresztą rozchodziła się powoli plotka o tym, co zaszło przed wejściem.

– Marcin–kun…

– Tak?

– Co znaczy twoje imię?

– A musi coś znaczyć?

– Każde imię coś znaczy. Nawet jeśli to znaczenie zostało zapomniane.

– A twoje?

– Moje znaczy "zero".

Marcinowi brwi podjechały do góry.

– Znaczy też "dusza".

– I to dlatego interesujesz się takimi sprawami?

– Może…

Wicher zastanowił się chwilę nad swoim imieniem.

– Nie jestem pewny, ale Marcin ma chyba coś wspólnego z Marsem, bogiem wojny. Martyna zresztą też. Właśnie, mama kiedyś mówiła, że ochrzciła nas tak, bo wtedy akurat mieliśmy kłopoty z sąsiadami, zwłaszcza z Rosją. Byliśmy dziećmi wojny, potomkami Marsa. Nie powiem, nawet pasuje…

Przypomniał sobie wymianę zdań z Aidą, zaraz po przyjeździe.

– Moje nazwisko też ma ciekawe znaczenie. Wicher to silny wiatr, taki, co łamie gałęzie drzew. I była to też nazwa naszego okrętu wojennego, niszczyciela ORP "Wicher". Nie wiem jak ta klasa okrętów nazwa się po japońsku, ale po polsku i po angielsku znaczy to samo. Podoba ci się symbolika?

Rei pokręciła głową.

– Powinieneś zmienić imię, Marcin–kun.

Marcinowi zrobiło się nieprzyjemnie. Lubił swoje imię, a symbolika mu się nawet spodobała. Postanowił zmienić temat.

– Lubię takie miejsca – rzekł rozwalając się swobodnie na krześle. – Można obserwować wszystko wokół, samemu będąc niewidzialnym.

Chwilę kontemplował przechadzających się za szybą ludzi.

– Nie muszę im zaglądać do głów, by widzieć czy się lubią, czy nie. Czy mają kłopoty, czy są szczęśliwi. O, popatrz – wskazał brodą grupkę młodzieży oglądającą w pasażu tuż przed kafeterią stoisko z elektronicznymi zabawkami. – Widzisz tę dwójkę? Tego chłopaka w siatkowym podkoszulku i dziewczynę z zielonymi włosami. Popatrują na siebie ukradkiem. Są sobą zainteresowani, ale boją się chyba do tego przyznać. Może nie są pewni swoich uczuć, a może boją się, że ta druga osoba nie jest zainteresowana i tylko by się skompromitowali, gdyby próbowali coś wyznać. Ludzie ze strachu czasami sobie niepotrzebnie komplikują życie. Raz by się umówili i wiedzieliby, na czym stoją.

Razem z Rei przyglądali się grupce, dopóki tamci sobie nie poszli.

– Nie byłeś pewny, Marcin–kun, co tych dwoje tak naprawdę myślało o sobie nawzajem.

– Bo tylko obserwowałem oczami, a nie śledziłem ich myśli.

– Nie śledziłeś?

– Nie. Nigdy tego nie robię bez pozwolenia. To kwestia przyzwoitości. Wiesz, miałem już nauczkę.

Rei zamyśliła się.

– Siostra ci pozwala wchodzić w jej myśli?

– Czasami. Czasami spontanicznie czujemy myśli drugiej osoby, nie tylko takie zwyczajne empatyczne nastawienie. A niekiedy łączymy się Wymiarem Cudów, gdy się nie możemy dogadać. Słowa zawodzą, bo dla każdej osoby mają nieco inne znaczenie. Gdyby nie to, że zaraz po rozpoczęciu kontaktu zaczynamy się stapiać, nigdy byśmy go nie zrywali. Raz… Raz otrzymałem zgodę od innych osób.

– Od kogo?

– Od kumpla i przyjaciółki. Też tak się czaili w zeszłym roku, jak ta dwójka tutaj. Nie byli pewni, co druga strona o nich myśli. Oboje zwierzyli mi się z osobna i nie chcieli wierzyć, że to drugie też jest zainteresowane. Więc im zaproponowałem połączenie telepatyczne.

– Zgodzili się?

– Nie uwierzyli. To znaczy, nie tak do końca nie uwierzyli, bo w końcu mnie znali. Wiedzieli, że jestem, hmm, jak to powiedzieć… trochę inny. I że robię coś tajemniczego dla wojska. Więc tak całkiem do tyłu nie byli. Więc się zgodzili, potraktowali to jako zabawę.

– I jaki był efekt?

– Nieciekawy. To znaczy, upewnili się, że się sobie nawzajem podobają, ale mnie zaczęli się bać. Tego nie przewidziałem.

– Dlaczego się bali?

Marcin zamyślił się, popatrując ponuro w resztki płynu w filiżance. Widział swoje zniekształcone odbicie, wyglądające jak twarz debila.

– To bardzo nieprzyjemne dla początkującego, znaleźć się w trzech ciałach na raz. Odbiera się w pełnym kontakcie nie tylko uczucia innych osób, ale też i odczucia cielesne. A poza tym… Jest coś takiego w ludziach, co pożąda wzajemności – odpowiedział. – Można od kogoś wyciągnąć największe sekrety, pod warunkiem, że da mu się w zamian własne. Miałem wykłady z teorii gier i z psychologii… Dowiedziałem się na nich, że nierównowaga budzi lęk. Ale to już było za późno. Wystraszyłem przyjaciół, bo pokazałem im, że ja mogę sięgnąć do ich myśli kiedy chcę. I nie miało znaczenia, że nie robiłem tego bez zezwolenia. Wystarczyło, że po prostu mogę tak robić, a oni nie. Dziwię się, że ty jeszcze ze mną rozmawiasz. Nie boisz się?

– Nie – Rei zapatrzyła się gdzieś przed siebie. – Jestem dziwniejsza od ciebie, Marcin–kun.

Marcin spojrzał z zainteresowaniem.

– Wybacz, nie mogę ci pokazać moich sekretów. A bardzo tego żałuję, bo chciałabym wiedzieć, co myślisz o mnie i o tych, których lubisz – Dziewczyna spuściła wzrok.

– Nie mam dostępu do twojej pamięci, Rei. To znaczy Ayanami. Przepraszam, w końcu się przestawię.

– Możesz mi mówić Rei. To dla ciebie bardziej naturalne.

– Dobrze. Wracając do sprawy: mogę jedynie znać to, o czym aktualnie myślisz. Zresztą wiesz, przecież tam, przed wejściem, Wymiar Cudów musiał cię objąć.

– Tak, ale ty myślałeś wtedy tylko o motorze. A pozostali od razu się wycofali i wyczułam jedynie ich ciekawość, a potem lęk. Rzeczywiście nie było to przyjemne. Natomiast gdybym się teraz połączyła z tobą… Myślę w tej chwili o wielu rzeczach, Marcin–kun, o których nie powinieneś teraz wiedzieć. Nie boję się stopienia ani bycia w kilku ciałach na raz. Ale ktoś mi zaufał i ja nie mogę zawieść tego zaufania. Ale to nic, kiedyś spotkamy się bez barier.

– Może…

"Znowu te religijne slogany. Strasznie ją zindoktrynowali."

+

Wkrótce potem ruszyli w drogę powrotną. Problem z pudłami Marcin rozwiązał w prosty sposób: kupił duży plecak tuż przed zamknięciem sklepu i wpakował ciuchy do środka. Rei miała go na sobie, gdy jechali do domu. Po ułożeniu i rozwieszeniu ciuchów w szafie (Marcin na szczęście pamiętał o wzięciu wieszaków) nastała dziwna chwila, kiedy oboje nie bardzo wiedzieli, co zrobić z rękami. Stali tylko naprzeciw siebie i patrzyli sobie w oczy z wahaniem. Cisza powoli stawała się nieznośna. W końcu Wicher zdecydował, że właściwie to czas się pożegnać, bo takie niezdecydowane czekanie na nie wiadomo co jest głupie. Wiele nie zdziałał, fakt. Ale jeśli nie tym, to może innym razem coś mu się uda osiągnąć. Jednak w momencie gdy otworzył usta, by powiedzieć "sayonara", Rei odezwała się.

– Marcin–kun… czy chcesz mieć wybór na końcu świata?

Wicher wytrzeszczył oczy. Prawdę mówiąc przez ułamek sekundy miał nadzieję, że będzie to pewna propozycja. Ale Rei była nieprzewidywalna.

Odpowiedział jednak.

– Oczywiście.

– Będę o tym pamiętać.

To już zupełnie zbiło go z tropu.

– Wolałbym, żeby koniec świata nigdy nie nastąpił – stwierdził. – Albo żeby to się stało za miliony lat. Niech i inni mają swoją szansę wyboru, jak chcą żyć.

Rei popatrzyła na niego dziwnie.

– Tu nie chodzi o to, czy koniec świata będzie. Tu chodzi o to, jaki będzie.

– Nie interesuje mnie to – stwierdził Marcin. – I tak za mojego życia się o tym nie przekonam…

– Przekonasz się.

Marcin wzdrygnął się. Pożegnał się i pośpiesznie opuścił mieszkanie.