Part Twelwe

- To chyba jednak koniec...

- Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy... To na nic...

Cała piątka: Relena i piloci stali wokół Heero, który w tej chwili przestał przypominać człowieka, lecz maszynę. Do prawie każdego kawałka jego ciała były podłączone metalowe kable i rurki, które były jedyną nadzieją na przywrócenie go do życia. Cała technika jednak zdawała się zawieść. Minęły całe trzy godziny, a chłopak nie dawał znaku życia. Leżał na metalowym stole, przykryty do połowy cienkim, białym prześcieradłem. Wyglądał na nieżywego. Jego blada skóra zdawała się zupełnie nie kontrastować z prześcieradłem, a jego oczy pozostawały zamknięte.

Piloci spuścili głowy, po czym Duo odłączył cały system podtrzymywania życia od zasilania i pozbierał kable, pozostawiając jednak Heero cały czas pod czujnikami – na wszelki wypadek, choć nikt z nich już nie wierzył w to, że Heero kiedykolwiek jeszcze otworzy oczy i stanie na nogi. Wszyscy zaczęli opuszczać pomieszczenie, aż została w nim tylko Relena. Duo wyszedł z sali zamykając za sobą drzwi i podszedł do Trowy.

- Czy ty też masz to dziwne uczucie, jakbyś coś stracił, co uniemożliwiało Ci dalsze funkcjonowanie...?

- Tak. – przytaknął Trowa, kiwając smutno głową. – Ta śmierć jest jedną z wielu niepotrzebnych. Jednakże, ten człowiek różnił się od innych... Różnił się od nas...

- Co masz przez to na myśli...? – spytał smutno Duo. Trowa zatrzymał się i odwrócił do jednego z okienek na przestrzeń kosmiczną.

- Przecież misją żołnierza jest walka, prawda...? Nie każdy żołnierz może jednak nazywać się doskonałym. Takie doskonałości rzadko się trafiają, tak samo jak przypadki życia w wielkim kosmosie. A przecież Heero był doskonałym żołnierzem.

- Dlaczego tak sądzisz...? – spytał Duo opierając się o ścianę. Nastała chwila ciszy, po czym znów odezwał się Trowa.

- Heero od samego początku i najdłużej z nas nie wiedział, co to znaczy szczęście. Co to znaczy szczęśliwie żyć. Ty wiedziałeś, doświadczyłeś tego podczas mieszkania z siostrami zakonnymi, które na pewno otaczały Cię opieką, prawda...? No, i potem z Hildą. – Duo pokiwał głową. – Ja poznałem dość późno, dopiero jak odnalazłem moją siostrę. Quatre był od narodzin otaczany miłością przez swą rodzinę. Wufei... no cóż, ten wybrał takie życie. I wydaje się być szczęśliwy...

Duo prychnął smutno i ręce mu opadły – teraz opierał się o ścianę tylko głową.

- No i Heero. Od najwcześniejszych lat sierota, bez imienia, nazwiska, jego dane czy życiorys to wybielenie do roku 195 AC. Tam się pojawia pierwsza adnotacja – „pilot Winga Zero, wojownik z kolonii na Ziemi, w czasie Operacji Meteor". Bez rodziny, odnaleziony przypadkiem w 190 roku przez doktora J., który stał się odtąd jego jedynym opiekunem i wyszkolił go na pilota. Heero przeszedł ciężką drogę do perfekcji, przez ból, krew i wiele razy ocierał się o śmierć. Poznaliśmy go jako nieczułą maszynę do zabijania. Jednak już wtedy był on idealnym zołnieżem.

- Powiesz mi wreszcie, o co Ci chodzi...!

- No sam pomyśl: wojna. Co to jest wojna? – Duo skrzywił się, jakby to pytanie było oczywiste – Stan, w którym dwie lub więcej skłóconych jednostek wzajemnie ze sobą konkurują. Gdy panuje wojna... – tu Trowa zawiesił na chwilę głos. –...nie ma miejsca dla szczęścia i miłości. Jest tylko cienka granica pomiędzy życiem a śmiercią, żołnierzami a tymi, którzy zdają się na nich. W takim świecie wychował się Heero. I myślał, że inny świat nie istnieje. Nie wiedział, że istnieje coś takiego jak „miłość", „zrozumienie" czy „troska o kogoś, na kim Ci zależy". Całym sensem jego życia była nieustanna walka, ale w imię jakiej idei? Wykonania powierzonej mu misji. I to jest właśnie postać Perfect Soldiera – nieczuły na śmierć, dumny, walczący... samotny. Taki był Heero. Nikt z nas nie umiał mu dorównać – ani Książe Pustyni, ani Silencer, ani Solitary Dragon, ani nawet ty, Shinigami.

Duo westchnął głośno i założył ręce za głowę, wpatrując się w kosmos.

- Heero zawsze był dla mnie przykładem do naśladowania. Zawsze opanowany, pewny swej decyzji. Nie tak jak ja – ja to wszystko robię pod wpływem emocji i mało by brakowało a bym coś sknocił. Jak pamiętam, Heero robił wszystko zgodnie z wcześniej ustalonym przez siebie scenariuszem. I trzymał się go. Jak podjął jakąś decyzję, to zawsze ją dotrzymywał do końca, nie bał się niczego, nie bał się śmierci... czy to wszystko przez to, że tak często się o nią ocierał...? Całe jego życie było balansowaniem na tej cienkiej granicy między życiem i śmiercią. Nie obawiał się odebrać sobie życia, jednakże... dzisiejszego wieczora miałem dziwne przeczucie, że on nie chce odchodzić z tego świata... Jakby coś go tu mocno trzymało i krzyczało za nim: nie umieraj! Czy ty też myślisz o tym, co ja...?

- Dokładnie. Myślimy o tej samej osobie. Osobie, która mogłaby pokazać Heero, co to znaczy prawdziwe szczęście, gdyby tylko ten dał jej trochę więcej czasu...

Po tych słowach obydwaj piloci w ciszy wpatrywali się w przemijającą za oknem przestrzeń. Kurs – Kolonia L1, miejsce prawdopodobnych narodzin Heero, miejsce, które on zawsze chciał lepiej poznać, jednakże wojna i śmierć nie dały mu na to najmniejszej szansy...

Oprócz nich samych tę rozmowę słyszała jeszcze jedna osoba, która teraz przemknęła się w mroku w stronę sali, w której przetrzymywali ciało zmarłego zupełnie niepostrzeżenie.