Part Thirteen
W pokoju było niewyobrażalnie zimno, przez działającą na wysokich obrotach klimatyzację, która miała za zadanie stworzenie z tego pomieszczenia coś w rodzaju swoistej chłodnicy. Pokój odbijał znikąd mocne, białe światło ze swych ścian i wszystkich znajdujących się we wnętrzu mebli. Pośrodku stał metalowy stół. Na nim leżało coś, co przypominało kształtem człowieka, okryte białym prześcieradłem, spod którego wystawało mnóstwo metalowych kabli. W pokoju panowała wręcz ogłuszająca cisza, przerywana tylko co jakiś czas cichym pstryknięciem, które oznaczało przestawianie się klimatyzacji na wyższy poziom.
Do pokoju weszła Relena. Już od progu zadrżała z zimna – temperatura nie przekraczała kilku stopni powyżej zera. Zdawało jej się, ze ściany pomieszczenia są oszronione.
Podeszła do metalowego stołu. Oparła się jedną ręką o metal i myślała, że zaraz jej ręka do niego przymarznie. Szybko ją cofnęła i jednym, zgrabnym ruchem odsłoniła trochę prześcieradła.
Aż jęknęła z przerażenia, gdy zdawało jej się, że widzi nie ludzkie ciało, lecz już biały szkielet z przyklejonymi do kości metalowymi kablami. Twarz człowieka, który leżał przez nią na metalowym stole była biała, tak jak otaczające je ściany, oczy zamknięte. Relena delikatnie dotknęła skóry na policzku chłopca. Aż ją przeraził ten niewyobrażalny chłód ciała, które zdawało się być zimniejsze od lodu. Nie odjęła jednak ręki. Delikatnie dotykała każdego kawałka twarzy jakby chciała wyczuć tę ostatnią pulsującą żyłę w tym martwym ciele, to ciepło przepływającej krwi... Niczego jednak takiego nie znalazła. Teraz dotknęła miejsca, w którym powinno się znajdować serce. Delikatnie masowała to miejsce, jakby w rozpaczy, która ją powoli napełniała chciała wprawić z powrotem w ruch... Ciało chłopca jednak nadal pozostawało sine i zimne. Relena zacisnęła pięść na prześcieradle, które zaczęło się łagodnie marszczyć pod ściskiem jej pięści.
- Obiecałeś, że wrócisz... obiecałeś, że wrócisz żywy... – wyszeptała cicho, opierając się o stół. Na białe prześcieradło zaczęły kapać srebrne łzy. – Ja... przez całe życie czekałam... aż wreszcie wrócisz z tej ostatniej bitwy... by zacząć nowe życie. – dziewczyna spuściła głowę, a jej włosy opadły jej na twarz. – Wciąż mi pomagałeś... ale ja nie mogłam pomóc tobie... nie wiedziałam jak... nigdy jej nie potrzebowałeś, nie prosiłeś o pomoc... a może... to właśnie ja nie chciałam Ci tej pomocy dać...?
Po tych słowach straciła czucie w nogach i upadła na kolana przed stołem, wtulając oczy w kawałek białego prześcieradła i zaczęła rzewnie płakać.
- Przecież ty krzyczałeś o pomoc... ja to czułam... krzyczałeś: „to nie jest moje życie, zabierzcie mnie stąd! Ja tak nie chcę żyć"... Czułam jak twoje serce wije się z rozpaczy i ostatnimi siłami woła o pomoc... Darzyłam Cię sympatią, szczerym uczuciem... nawet, gdyby to była miłość, to uczucie które do Ciebie żywiłam, to czy dając Ci me serce pomogłabym tobie i twojemu zniewolonemu sercu...? Czy w ogóle ja, Relena Peacecraft mogłabym cokolwiek dla Ciebie zrobić...? Zrobić coś, by twe serce przestało płakać, by otworzyło się na świat a na twych ustach zawsze gościł ten piękny uśmiech, który przecież rzadko widuje się u Ciebie... Ty... – podniosła zapłakany wzrok ku górze, ku metalowej krawędzi stołu – Ty nigdy nie zaznałeś prawdziwego szczęścia. Tak, słyszałam od Trowy... Życie nie dało Ci czasu... Czy... Teraz tam, gdzie teraz jesteś... Czy tam jesteś szczęśliwy...?
Relena znów podniosła się na nogi, przysunęła do stołu jedyne krzesełko i usiadła na nim, wtulając twarz w dłoń ukochanego. I nagle to zobaczyła. Na twarzy pilota coś się pojawiło... zauważyła to już wcześniej, jednakże nie zwróciła na to większej uwagi. Uśmiechnęła się smutno.
- Umierałeś z uśmiechem na twarzy. Dlaczego pojawił się on u Ciebie w tej ostatniej chwili...? Sprawia on wrażenie... jakbyś był rycerzem, który umiera godnie na polu bitwy myśląc o tym, ze wykonał swą misję – uratował to, co dla niego najważniejsze... Heero... Co jest dla Ciebie najważniejsze...? Jaka myśl... Myśl o kim wywołała u Ciebie ten ostatni i wieczny uśmiech...?
Zimno sali zaczęło przeżerać jej skórę, dostawać się do serca, jakby zamarzało w mniej wszystko...
- Zostanę tu. Choćbym miała tutaj zamarznąć, zostanę.
Blada twarz chłopca nadal pozostawała bez wyrazu, pozostawiając na ustach zaklęty uśmiech.
