Coś własnego
Mrs. Snape
aka Robal
Ostatnio
Hogwart stanął na głowie. Gdybym żył, to może bym się
przekręcił ze stresu. Ale nie jestem żywy. A, przepraszam,
zapomniałbym się przedstawić. Iryt, poltergeist.
Ale
może opowiem od początku jak to się wszystko zaczęło, no więc...
Wpadł
do gabinetu dyrektora jak burza. Włos rozwiany, mina mroczna,
szaleńczy błysk w oku, koszula malowniczo nie dopięta... eee...
to chyba nie ta bajka. Zacznę jeszcze raz, od początku...
Wpadł
do gabinetu dyrektora jak burza. Ponury jak zwykle, jednak błysk w
jego spojrzeniu, taki sam, którego każdy z nas był kiedyś
świadkiem, bądź sam taki posiadał, mówił, że wydarzyło
się coś poważnego.
-
Albus! Jesteś tu? Muszę ci coś... – zaczął.
Dyrektor
z cichym skrzypnięciem krzesła odwrócił się od okna
ukazując całą swą postać, skrywaną do tej pory za oparciem
mebla, by spojrzeć na swego kolegę. Z niewyraźnym „Hmmm?" i
miną wyrażającą niewiele ponad „Ale o so chosi?", popatrzył
w czarne oczy Mistrza Eliksirów. Severus cofnął się
gwałtownie i zasłonił ręką oczy.
–
Merlinie! Albus! Mógłbyś ostrzegać przed czymś takim! I
może mógłbyś się ubrać normalniej... – skrzywił się i
spojrzał z obrzydzeniem na soczyście różową szatę
dyrektora. – Ten twój dobór kolorów kiedyś
mnie zabije! – Podszedł szybko do okna i popatrzył na stonowaną
zieleń błoni Hogwartu, by ochłonąć po szoku jakiego doznał i
pewnie jeszcze nie raz dozna, patrząc na kolorowe szaty dyrektora. –
Mógłbyś zmienić kolor na inny niż ten ró...
ten... ró... ten... o... – machnął ręką gdzieś w
kierunku miejsca, w którym aktualnie znajdował się kolor
„ten...o".
-
Co ci się nie podoba w różowym? – mruknął niezadowolony
dyrektor i szybkim ruchem różdżki zmienił kolor odzienia. –
Już – powiedział Albus.
Severus
na dźwięk jego głosu odwrócił się i spojrzał na, teraz,
żarówiastopomarańczowe szaty dyrektora. Westchnął ciężko
i rzekł:
-
Oczekiwałem czegoś bardziej... stonowanego, ale lepsze to, niż ten
ró... tamten kolor...
-
Och, jakiś ty delikatny – mruknął dyrektor i jednym machnięciem
różdżki zmienił kolor na granatowy. – Eee... to chyba nie
moje ubranie – powiedział patrząc na swo... znaczy damskie
szaty.
-
I właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać – odezwał się
Mistrz Eliksirów. Dumbledore spojrzał na niego i dopiero
teraz spostrzegł w co jest ubrany jego profesor Eliksirów.
-
Co ty masz na sobie? – zapytał rozbawiony dyrektor spoglądając
na Severusa ubranego w czarny golf i jeszcze bardziej czarne dżinsy.
-
Lepsze to, niż jakieś ró... „takie o" szaty... –
westchnął Snape. – Wracając do tematu, w całym zamku nikt nie
ma nic własnego.
Obudziła
się niewyspana. Bardzo niewyspana. Przeciągnęła się na łóżku
i spojrzała na zegarek stojący na szafce nocnej. Dziewiąta.
-
Jak dobrze, że dzisiaj sobota – mruknęła i przekręciła się na
plecy. – Nigdy więcej pisania esejów w nocy – jęknęła
głośno i przykryła się kołdrą po czubek głowy. – Co tu tak
zimno? – zapytała samą siebie, próbując poprawić swoją
ciepłą, flanelową piżamkę w zielono-czerwoną kratę. – Co
do... – warknęła. To, co potencjalnie miało być jej ukochanym
strojem nocnym okazało się niczym innym, jak białą, bawełnianą
koszulką nocną na ramiączkach. – Jak? Kto? Kiedy! CO TO DO
CHOLERY JEST! – Zerwała się z łóżka i rozejrzała po
pokoju chcąc odnaleźć jakiekolwiek oznaki świadczące o tym, że
był tu złodziej flanelowych piżam w zielono-czerwoną kratkę.
Nic. Żadnych podejrzanie wyglądających przedmiotów czy
innych śladów. Wszystko wyglądało tak jak zwykle. No, może
oprócz...
Otworzyła
szafę i w niemym przerażeniu obserwowała to, co ukazało się jej
oczom.
-
Na gacie Merlina – szepnęła. Szafa pełna była różowych,
błękitnych i białych ubrań. Dotknęła nieufnie materiału jednej
z bluzek. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi pokoju
Prefekt Naczelnej.
-
Hermiona? Jesteś tam? – głos Ginny Weasley dotarł do uszu na
wpół przerażonej, a na wpół zdziwionej Hermiony
Granger.
-
Nie – mruknęła do siebie. – Znaczy tak, jestem. To znaczy nie
wiem – zrezygnowana usiadła na krześle naprzeciw szafy i
zapatrzyła się na jej różowe „wnętrze".
-
Hermiona? Masz może tę moją dwukolorową spódnicę? –
Krzyknęła zza drzwi młodsza dziewczyna.
Wytrącona
z transu osiemnastolatka spojrzała w stronę drzwi. Zatrzasnęła
szafę i krzyknęła do Ginny:
-
Jeśli była różowo-różowa to mam nawet kilka.
-
Co masz na myśli mówiąc, że „w całym zamku nikt nie ma
nic własnego"? – odezwał się w końcu dyrektor.
-
Mam na myśli to, co właśnie powiedziałem. Nikt w całym Hogwarcie
nie ma własnych rzeczy. Uczniowie chodzą dziwnie poubierani.
Profesorowie jeszcze bardziej. Powinienem dostać dodatek za pracę w
trudnych warunkach po tym, jak zobaczyłem Minerwę w krótkiej
spódnicy. - Wzdrygnął się na samą myśl. Po chwili
kontynuował lekko podniesionym głosem. – A Filch biega po
korytarzach goniąc zaczarowanego Voldemopa.
-
Myślałem, że w tej szkole nie ma już Voldemopów. –
Dyrektor zamyślił się głęboko.
-
Czy ty mnie w ogóle słuchasz! W Hogwarcie są rzeczy,
których do tej pory nie było. Rzeczy, których każde z
nas nienawidzi! – Teraz już prawie krzyczał. – I przychodzę do
ciebie po odpowiedź na pytanie „O co do jasnej cholery w tym
wszystkim chodzi!" A ty atakujesz mnie od wejścia zabójczą
kolorystyką i gadasz o jakiejś peruce na kiju, którą
nawiedzony projektant nazwał tak, jak nazwał, tylko dlatego, żeby
ośmieszyć to, co zdarzyło się parę miesięcy temu! – dyszał
ciężko i ledwo mógł usiedzieć na miejscu.
-
Popadasz w histerię, Severusie – mruknął Dumbledore.
-
Możliwe. Nie lubię tych mugolskich ubrań. Stresuję się kiedy je
zakładam – zdziwił się, że powiedział to na głos. Cała ta
sytuacja EWIDENTNIE mu nie służyła.
-
Dropsa? – zapytał niewinnie Albus.
-
NIE! – wrzasnął tak, że aż zatrzęsły się ściany w
gabinecie dyrektora. A gdybym miał wyrazić swoje zdanie
powiedziałbym, że w całym zamku.
-
Tylko zapytałem... – mruknął dyrektor z miną urażonego do
głębi psa. Snape uspokoił się nieco i usiadł wygodniej w fotelu.
-
Daruj sobie dropsy i powiedz czy masz chociaż jakieś
przypuszczenia, dlaczego nikt nie ma własnych rzeczy?
-
Hmm, mówisz, że nikt nie ma własnych rzeczy? – Severus
kiwnął głową. – Że zamiast nich są rzeczy, których
nienawidzimy – kontynuował dyrektor. – Jest pewna możliwość,
ale kto mógłby...? – Dumbledore zamyślił się.
-
No Albus, mów jaśniej! – Mistrz Eliksirów nieco
już zirytowany przedłużającym się milczeniem dyrektora uderzył
ręką w biurko tak, że ze strachu prawie się ujawniłem.
-
Spokojnie. Coś ty taki nerwowy? – dyrektor spojrzał na Snape'a
znad okularów. – Jest pewna książka w Dziale Ksiąg
Zakazanych. Marshall Winton, dowcipniś ubiegłego stulecia, stworzył
księgę, w której zawarł wszystkie swoje „psikusy".
Śmiałbym ją nawet porównać do wszystkich wynalazków
bliźniaków Weasley.
-
Przecież to istny Armagedon.– „A tam, zaraz Armagedon."
Pomyślałem.
Dyrektor
uśmiechnął się tylko na słowa Snape'a, a w jego oczach
zatańczyły wszystkim znane, lecz nie przez wszystkich lubiane,
wesołe iskierki.
-
Jedno z zaklęć, jakie znajdują się w tej księdze wywołuje to,
co przed chwilą opisałeś. Brak własnych rzeczy, na miejscu
których pojawiają się przedmioty znienawidzone. Jak już
wspomniałeś, dopuszczenie „niepowołanych rąk" do tej książki
mogłoby narobić wiele zamieszania, tak więc umieściłem ją w
Dziale Ksiąg Zakazanych i zabezpieczyłem zaklęciem. Tylko ja
mógłbym zdjąć ją z półki i otworzyć. Dlatego nie
mam pojęcia kto i jak to zrobił. – Dyrektor zapatrzył się w
ogień w kominku.
-
Naprawdę nie wiesz, kto mógłby? – Mistrz Eliksirów
spojrzał na Dumbledore'a.
-
Oprócz mnie księgę otworzyć mogłaby istota martwa. Ktoś
jak duch, ale nie duch. – Wytłumaczył Albus.
Snape
zmarszczył brwi, ale po chwili przez jego twarz przemknął cień
zrozumienia.
-
Poltergeist – mruknął.
-
Taaaak. Poltergeist mógłby to zrobić, ale... -
„O-o..." Nie, nie Irycie, to nie jest sytuacja, w której
mówi się „o-o..."
-
Irytek! – „O-o..."
Draco
Malfoy obudził się w podłym nastroju. Bardzo podłym. Tak podłym
jak... eee... dobra, wystarczy tej podłości. Wstał z łóżka
i przeciągnął się przecierając zaspane oczy.
-
Merlinie! – jęknął. – Co to była za impreza. Ała! Moja
głowa. – Podszedł do szafki nocnej i wyciągnął z szuflady
fiolkę z niebieskim płynem. – Nigdy więcej nie tknę piwa! –
szepnął z mocą, wypijając zawartość szklanego naczynka. Jasne,
każdy tak mówi.
Poszedł
do łazienki wziąć prysznic. Kiedy wrócił, owinięty tylko
ręcznikiem, z mokrymi włosami i... wystarczy tego opisywania.
Jeszcze mnie zaczną o coś podejrzewać. Podszedł do szafy i
otworzył ją. Spoglądał przez chwilę na jej zawartość, po czym
zaklął głośno. Zatrzasnął drzwiczki i patrzył przed siebie w
totalnym szoku.
-
Nie – mruknął, jakby sam siebie próbował przekonać, że
to, co przed chwilą zobaczył tylko mu się przewidziało. Policzył
do dziesięciu, wziął głęboki oddech i otworzył drzwi szafy
jeszcze raz. – NIE! – wrzasnął na całe gardło.
Szafa
Dracona Malfoya, Prefekta Naczelnego, Ślizgona, Syna Byłego
Śmierciożercy pełna była ubrań w złoto-czerwonych, GRYFOŃSKICH
kolorach.
-
Severus! Uspokój się. Wystarczy zamknąć książkę, by czar
prysł. Irytkiem zajmiemy się później. – Dyrektor z
rosnącym rozbawieniem patrzył na miotającego się jak lew w
klatce... To chyba nie było dobre porównanie. Jeszcze raz.
Patrzył na miotającego się po gabinecie Snape'a.
-
Idę do biblioteki zamknąć tę cholerną książkę. Zaraz wracam –
mówiąc to trzasnął drzwiami i zbiegł po schodach. Nawet
bez swojej nietoperzowej peleryny robił duże wrażenie. Wpadł do
biblioteki i od razu skierował się do Działu Ksiąg Zakazanych.
Nie przypuszczał jednak, że mój plan jest genialny!
-
Gdzie jest ta przeklęta książka! – rozejrzał się wokół
siebie. Nic. Nigdzie nie było widać najmniejszego znaku obecności
otwartej księgi. Wyciągnął różdżkę i przeszedł wzdłuż
regałów. – Accio książka Wintona! – To nie
był dobry pomysł. Pomyślałem i uśmiechnąłem się do siebie
widząc, że w stronę Mistrza Eliksirów podąża co najmniej
tuzin pokaźnych tomiszczy. – Cholera! – zaklął Snape
wygrzebując się spod książek, które dziwnym trafem nie
były otwarte.
Wychodząc
z biblioteki mruczał pod nosem coś, co brzmiało jak „Nieważne,
że martwy, i tak zabiję."
Dotarł
do kamiennej chimery i gniewnie wysyczał hasło. Wbiegł po schodach
i nie pukając wpadł do środka.
-
NIE MA! – wrzasnął.
-
Czego nie ma? – zapytał dyrektor i spojrzał nieprzytomnie na
swojego Mistrza Eliksirów.
-
Książki! W bibliotece nie ma tej cholernej książki! – warknął
i opadł na fotel.
-
Jakiej książki?
-
Albus! Chociaż ty mnie nie denerwuj – powiedział dziwnie
spokojnym tonem Snape.
-
Dobra, dobra. Tylko żartowałem – mruknął Albus. – To się
nazywa złośliwość rzeczy martwych, Severusie – powiedział z
łobuzerskim uśmiechem, ale widząc, że Mistrz Eliksirów
najwidoczniej nie ma ochoty na żarty - Jakby kiedykolwiek miał -
spoważniał. - Wychodzi na to, że Irytek dobrze się do tego
przygotował – kontynuował dyrektor. No jasne, że dobrze się
przygotowałem! Jeszcze poznacie ogrom mojego geniuszu! – W
takim wypadku będziemy musieli zarządzić poszukiwania –
powiedział, a w jego oczach znów pojawiły się te przeklęte
iskierki.
-
Poszukiwania? Sami nauczyciele nie dadzą rady przeszukać całego
Hogwartu – powiedział Severus.
-
A kto powiedział, że tylko nauczyciele będą szukać? – zapytał
z szerokim uśmiechem Dumbledore.
-
Ale... – nie zdążył dokończyć myśli, gdy do gabinetu wpadł
Alastor Moody, a swoim ubiorem przypominał mugolskiego hiphopowca.
-
Albus! Ty mi wytłumacz, o co w tym wszystkim, do jasnej cholery,
chodzi! – krzyknął.
-
Mam chyba jakieś deja vu... – mruknął Albus.
-
Do twarzy ci w tych ciuchach, Moody – mruknął Snape, lustrując
emerytowanego aurora z góry do dołu. Przyglądał się
szerokim spodniom i luźnej, czerwonej bluzie. „Oni chcą mnie
zabić tą kolorystyką. Jestem tego pewien" - pomyślał.
-
Śmierciożercze nasienie. Tfu! – Szalonooki spojrzał z
nienawiścią na Severusa.
-
Nie zaczynaj, aurorski psie – warknął przez zaciśnięte zęby
Mistrz Eliksirów.
-
Spokojnie chłopcy – wtrącił dyrektor.
„Chłopcy"
popatrzyli na siebie z wrogimi minami i odwrócili się w
stronę dyrektora. Albus obserwując scenę pod tytułem „za chwilę
posypie się pierze i krew siknie strumieniem" rzekł:
-
Severusie, proponuję, abyś udał się do Wielkiej Sali na
śniadanie, podczas gdy ja wyjaśnię wszystko Alastorowi. Wydaje mi
się, że twoi Ślizgoni potrzebują cię w tej chwili bardziej niż
kiedykolwiek. – Z szerokim uśmiechem na twarzy wskazał
Szalonookiemu fotel przed swoim biurkiem.
Snape
skinął dyrektorowi głową, totalnie ignorując Moody'ego i
wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
-
Więc, Alastorze, jak już chyba zdążyłeś zauważyć, w zamku
nikt nie ma własnych rzeczy... – Tylko tyle usłyszałem
wychodząc szybko, aby nadążyć za Snape'em.
Schowałem
się w kącie Wielkiej Sali i obserwowałem moje dzieło.
Czego
to nienawidzą mieszkańcy Hogwartu? Jakaś Ślizgonka w różowych
falbankach rozglądała się dookoła z miną „No i co się tak
gapicie? Falbanek nie widzieliście?". Ktoś chyba powiadomił
McGonagall, że jest nauczycielką transmutacji, bo siedziała już w
swoich normalnych szatach. Sądząc po ubiorze Snape'a, to chyba
transmutacja nie była jego mocną stroną – dalej miał na sobie
golf i dżinsy. Granger, chyba jako jedyna z uczniów, wpadła
na pomysł, żeby zrobić cokolwiek ze swoimi ubraniami. Siedziała w
białej koszuli i spódnicy. W zamyśle miało to przypominać
szkolny mundurek, lecz w takim stresie zmiana koloru i kroju ciuchów
nie wyszła jej najlepiej. Miejscami czarny materiał spódnicy
wydawał się jakby... różowy.
Ale
moja nagroda za ciężką pracę, jaką włożyłem w przygotowanie
dowcipu, dopiero teraz weszła do Wielkiej Sali. Dyrektor
wkroczył do środka dziarskim krokiem ubrany w szaty koloru srebra.
Chociaż, gdybym się uparł, to mógłbym to określić
jako kolor czystego aluminium. Całości dopełniał
najprawdziwszy beret z antenką! Biorąc pod uwagę fakt, że
dyrektor również był nauczycielem transmutacji, jestem
zmuszony stwierdzić, z jak najwyższym uznaniem dla Dumbledore'a,
że chyba spodobał mu się mój żart! Zmienił tylko krój
szat na męski. Ale to jestem w stanie zrozumieć.
Dyrektor
zajął swoje miejsce po środku stołu nauczycielskiego i zwrócił
się do wszystkich tymi oto słowami:
-
Drodzy uczniowie i równie droga reszto, jak już pewnie każde
z was zdążyło zauważyć nikt nie ma swoich własnych rzeczy. Nie
wiemy ile taki stan potrwa, ale pracujemy nad tym. Zarządzimy
poszukiwania przyczyny tego całego zamieszania. Po śniadaniu proszę
wszystkich, no prawie wszystkich (Biedny Malfoy przeżył tak
wielki szok, że wylądował w Skrzydle Szpitalnym.) prefektów
i nauczycieli o pozostanie w Wielkiej Sali. A teraz wsuwajcie!
Jeszcze
nigdy w historii Hogwartu nie było tak cicho podczas posiłku.
Uczniowie i nauczyciele niemrawo zabrali się za jedzenie. Z rzadka
ktoś się odzywał. Powoli uczniowie zaczęli się rozchodzić do
swoich dormitoriów. Nikt nie zamierzał chyba spacerować w
swoich „nowych" ubraniach po zamku czy błoniach, więc ekipom
poszukiwawczym nikt nie powinien przeszkadzać w wypełnianiu
zadania. W końcu w Wielkiej Sali zostało ośmioro prefektów
i Prefekt Naczelna, całe grono pedagogiczne, Filch i Pani Norris, o
których nie sposób zapomnieć. Dyrektor przydzielił
każdemu nauczycielowi jednego prefekta i kazał się udać w
poszukiwaniu podejrzanie wyglądającej otwartej książki. Dla
bezpieczeństwa każdą napotkaną książkę mieli zamykać i
obkładać zaklęciem. W końcu w pomieszczeniu został tylko
dyrektor, Snape i Hermiona.
-
Wyszło na to, że będziecie szukać razem – powiedział Albus i
uśmiechnął się do nich najszerzej jak tylko potrafił.
-
A ty? – warknął niemalże z pretensją w głosie Severus. Chociaż
może to była pretensja, tylko bardzo dobrze ukryta.
-
Ja? Mam dużo bardzo ważnych rzeczy do zrobienia. A teraz wybaczcie,
muszę zbadać dogłębniej pewien czekoladowy pudding –
powiedziawszy to oddalił się zostawiając zszokowaną uczennicę i
wkurzonego Mistrza Eliksirów samym sobie.
-
Chodź, Granger, zaczniemy od pierwszego piętra – powiedział w
końcu i skierował się w stronę głównego wyjścia z
Wielkiej Sali, nie patrząc, czy dziewczyna podąża za nim, czy nie.
Hermiona patrzyła chwilę na oddalającą się sylwetkę profesora
Snape'a i westchnąwszy poszła za nim. „To będzie długi i
baaaaardzo nieprzyjemny dzień" pomyślała, zamykając za sobą
drzwi.
Kilka godzin później.
Mniej
więcej po dziesięciu przeszukanych schowkach na miotły, piętnastu
korytarzach, co najmniej tuzinie klas używanych, bądź nie, dotarli
pod stare, obdarte z farby drzwi. Weszli do nieużywanej sali. Teraz
wyglądała raczej jak dawno zapomniany magazyn Filcha. Wiekowe,
poobtłukiwane wiadra zdobiły wszystkie kąty. Oparte o ściany, w
dziwnych pozycjach stały miotły - te zwykłe do zamiatania, jak
również te latające. Chociaż, gdyby ktoś chciałby na
jednej z nich wzbić się w powietrze, to w najlepszym przypadku
skończyłby w skrzydle szpitalnym. Półki zawalone były
różnymi, dawno przeterminowanymi detergentami. Pudła różnych
kształtów i rozmiarów zostały zesłane tu na wieczną
poniewierkę, by dopełniać chaotycznej całości, prezentującej
obraz nędzy i rozpaczy z przewagą tego pierwszego. Pośrodku tego
bałaganu, na kamiennej podłodze, obok kartonu, w którym
kiedyś znajdował się roczny zapas Magicznego Likwidatora Wszelkich
Zanieczyszczeń pani Scower, pomiędzy wielkim pudłem z szarym
mydłem a butelkami ze środkiem przeciw pchłom stał...
-
Kurczak! - krzyknęła Hermiona. - Chyba jest niczyj.
-
Najwyraźniej jest to dziki, zbiegły kurczak - rzekł Snape
przyglądając się rzeczonemu obiektowi bardzo uważnie.
-
Bwaaaaaaark! Koo-kooo! - zaprotestowało zwierzę.
-
Uła, już się boję - mruknęła dziewczyna patrząc złowrogo na
ptaka.- Co kurczak robi w zamku!
-
Nie mam pojęcia - warknął Mistrz Eliksirów rozglądając
się dookoła. Najwyraźniej czegoś szukał. I chyba to znalazł, bo
schylił się i podniósł średniej wielkości pudełko.
-
Koo-kooo? - Kurczak wyglądał na zdziwionego.
-
Pożegnaj się z wolnością ptaszku! - wysyczał Severus i jednym
zaklęciem zapakował ptaka do pudła.
-
Po co go pan tam zamknął? Na nic się nam nie przyda – zauważyła,
jak zwykle inteligentnie Hermiona.
-
No to co? Jesteśmy o jednego kurczaka bliżej sukcesu - odpowiedział
poważnie Snape. Odwracając się na pięcie wyszedł z
pomieszczenia, trzymając w rękach pudło z kurczakiem. Hermiona,
nie mając innego wyjścia, podążyła za nim.
Pani
Pomfrey krzątała się po skrzydle szpitalnym, co chwilę zaglądając
do swojego nowego pacjenta, którym był Draco Malfoy. Blady
Ślizgon leżał nieruchomo na łóżku szpitalnym, przykryty
białą, wykrochmaloną pościelą i patrzył pustym wzrokiem w
sufit. Pielęgniarka podeszła do jego łóżka z tacką, na
której znajdowała się szklanka z wodą, pomarańczowa fiolka
z Eliksirem Uspokajającym i dwie zwyczajne, żółte tabletki
witaminy C – jedynego mugolskiego środka „leczniczego" jaki
uznawała Poppy. Podała pacjentowi eliksir, ale widząc bierność
osobnika wlała mu go do gardła i zmusiła do połknięcia.
Podsunęła mu prawie pod nos szklankę z wodą i tabletki witaminy
C.
-
Jeśli nie połkniesz tego sam, będę zmuszona użyć witaminy C w
czopkach. Wybieraj – powiedziała groźnie pielęgniarka. W takich
sytuacjach nawet sam Snape bał się jej odmówić. Nie
dziwię się. Witamina C w czopkach. Brrr.... Draco najwyraźniej
myślał tak samo, bo przerażony otworzył szeroko oczy, usiadł i
połknął tabletki. Oddał pielęgniarce naczynie i nie odzywając
się ani słowem powrócił do kontemplowania sufitu.
Za
jakiś czas drzwi do skrzydła szpitalnego otworzyły się z hukiem,
a do środka wpadła dziwnie ubrana, nawet biorąc pod uwagę obecne
okoliczności, dziewczyna.
-
Dracuśśśś! – podbiegła do jego łóżka i potrząsnęła
nim niezbyt delikatnie. Malfoy spojrzał na nią, a na jego twarzy
odmalował się wyraz kompletnego przerażenia, mieszającego się z
odrobiną – no nie taką znowu odrobiną – obrzydzenia.
Dziewczyna, w której Draco z trudem rozpoznał Pansy Parkinson
ubrana była w krwistoczerwone dżinsy, podwinięte pod same kolana,
podziurawione, czarne rajstopy i różowe, obszyte futrem buty.
Bluzka, o ile można było tak nazwać trzydziestocentymetrowy pasek
materiału, który ledwo zakrywał biust, kończąc się tuż
pod nim, w kolorze dwudziestocztero karatowego złota, przyozdobiona
została bordowymi cekinami, układającymi się w pięknego lwa.
-
Zgiń, przepadnij maro nieczysta! – Machnął rękoma w kierunku
dziewczyny, zakrył się kołdrą po sam czubek głowy i przy tym
desperackim czynie prawie spadł z łóżka.
-
Nieczysta? – Dziewczyna wyglądała na poważnie zdziwioną.
Podeszła do lustra i przyglądała się swojemu odbiciu w
poszukiwaniu tej 'nieczystości'. W tym czasie Draco Malfoy
wzywał wszystkich, istniejących bądź nie, bogów na
ratunek. „Merlinie! Będę lepszy. Obiecuję. Będę nawet pomagał
Longbottomowi tylko zabierz stąd... 'to coś'! Pogodzę się
nawet z Naczelnym Wybawcą Świata i Jego Wiernymi Przyjaciółmi,
tylko nie każ mi więcej tego oglądać! Odchylę kołdrę, a to
okaże się tylko złym snem. Przywidzeniem. To nie może być
prawda." Odchylił ostrożnie kołdrę, spojrzał w kierunku
lustra, gdzie dziewczyna z uporem maniaka próbowała zetrzeć
coś z wizerunku 'cekinowego' lwa. – NIEEEE! – krzyknął i
po chwili stracił przytomność. Ostatnie, co usłyszałem, to
krzyk Pomfrey i płacz Ślizgonki. Ach te kobiety. Podążyłem
szukać innych ofiar mojego genialnego planu.
-
Przeszukaliśmy już chyba cały zamek – powiedziała zmęczona i
zirytowana Hermiona tuż po tym, jak przeszukali brudny schowek na
miotły, puste klasy na czwartym i piątym piętrze, całą Izbę
Pamięci i korytarz na trzecim piętrze. Nie lubiła sytuacji, kiedy
to nie wiedziała czegokolwiek, a już tym bardziej, kiedy nie
wiedziała gdzie jest książka, od której zależy powrót
jej ukochanych rzeczy, w tym ulubionej piżamki w czerwono-zieloną
kratkę.
-
Najwyraźniej nie cały. Gdyby tak było, znaleźlibyśmy tę
przeklętą książkę! Musi być miejsce, w którym nie
szukaliśmy.
-
Ale gdzie? – zapytała.
Na
chwilę zapadła nieprzyjemna cisza.
-
Lochy – szepnął Snape.
-
Co? Jakie lochy? – zapytała wytrącona z zamyślenia dziewczyna. –
W Hogwarcie nie ma świń.
Snape
spojrzał na nią tak, jakby wyrosła jej nadprogramowa ręka, gdzieś
w okolicach lewego ucha.
-
Lochy, Granger! Lochy! Taka część Hogwartu, w podziemiach –
warknął zirytowany.
-
Aaaaa, lochy. Trzeba było tak od razu mówić – mruknęła.
Snape
przewrócił tylko oczami i skierował się do wyżej
wspomnianej części zamku.
Jakiś czas później.
Dotarli
w końcu pod drzwi gabinetu Mistrza Eliksirów. Snape zdjął
zaklęcia broniące jego twierdzy i wszedł do środka. Granger
weszła za nim i rzuciła swoją torbę szkolną w kąt. Severus
skierował się w stronę drzwi, które znajdowały się po
prawej stronie półek ze składnikami potrzebnymi do produkcji
eliksirów. Hermiona instynktownie podążyła za nim.
-
Ty szukasz tutaj – warknął. Nie zamierzał wpuścić uczennicy do
swoich prywatnych kwater. – Nie narób bałaganu –
powiedziawszy to odwrócił się na pięcie i poszedł dalej.
Nie chciał zostawiać swoich cennych zbiorów sam na sam z
nieodpowiedzialną Gryfonką, ale nie miał innego wyjścia.
Rozejrzał
się po pomieszczeniu, nie wiedząc od czego zacząć poszukiwania.
Wyciągnął z kieszeni różdżkę i spróbował jeszcze
raz sztuczki z zaklęciem Accio! Tym razem skończyło się to
o wiele lepiej niż ostatnio. Żadna książka go nie zaatakowała.
Otworzył szafę i mimo że od kilku godzin nic nie powinno się
zmienić, z rozczarowaniem przyglądał się mugolskim ubraniom w
jasnych, pastelowych kolorach. Westchnął i machnął różdżką,
zmieniając kolory na czerń.
-
Panie profesorze! – krzyk Gryfonki przerwał mu podziwianie wnętrza
szafy.
Wszedł
do gabinetu i zdziwił się, gdy zobaczył Hermionę Granger. Nie
byłoby w tym widoku nic niezwykłego, gdyby nie to, że w ręku
trzymała otwartą księgę.
-
No zamknij ją. Na co czekasz? – warknął. Jak to mawiała moja
kochana mamuśka: „No to sprawa się rypła, Irycie."
Dziewczyna powoli zamknęła książkę. Gdy tylko stronice zetknęły
się ze sobą wolumin rozbłysnął bladoniebieskim, oślepiającym
światłem. Gdy oboje byli w stanie otworzyć oczy, zobaczyli, że
praktycznie nic się nie zmieniło.
-
Nic się nie stało – mruknęła dziewczyna oglądając swoje
ciuchy ze wszystkich stron.
-
Cóż za trafne spostrzeżenie – warknął Severus wychodząc
do drugiego pomieszczenia i otwierając szafę. Zamiast mugolskich
ubrań były tam jego zwyczajne, nauczycielskie szaty. Uśmiechnął
się krzywo i zamknął drzwiczki. – Wszystko w jak najlepszym
porządku, Granger – krzyknął do dziewczyny, a w jego głosie
słyszeć się dało wyraźną ulgę. „Nigdy więcej nie spojrzę
na mugolskie dżinsy" – pomyślał wchodząc z powrotem do
gabinetu. Dziewczyna siedziała obok pudełka z kurczakiem,
spoglądając na niedziwnie.
-
Panie profesorze? – zapytała nawet na niego nie patrząc.
-
Tak panno Granger?
-
Jak pan myśli... dlaczego kura przeszła przez drogę?
-
Granger – jęknął. – Na dzisiaj mam już dosyć. Nie możesz
się powstrzymać i być choć przez chwilę cicho?
Dziewczyna
spojrzała na niego i zwróciła wzrok na pudełko, tak, jakby
sama szukała odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie. Snape
podszedł do niej i podniósł przedmiot. Wyglądało na to, że
ma plan, jak pozbyć się kurczaka i natrętnych pytań dziewczyny.
-
Wstawaj i weź książkę. Potem odniesiemy ją dyrektorowi. Idziemy
do kuchni – warknął kierując się w stronę wyjścia.
-
Ale po co? Dlaczego? Co pan chce zrobić? – zadawała pytania z
prędkością karabinu maszynowego. Mistrz Eliksirów
przystanął na moment i wziął głęboki oddech. „Spokojnie, Sev.
Kuchnia nie jest wcale tak daleko od lochów, jak tobie się
wydaje. Oddychaj." – próbował zastosować autosugestię,
z mizernym skutkiem.
-
Trzeba się tego pozbyć, nie sądzisz? – warknął i gestem
wskazał pudło. – Dlatego zaniesiemy to do kuchni. Skrzaty na
pewno coś z tego zrobią. Jakiś rosół może. Dawno nie
jadłem rosołu – mruknął pod nosem, ale dziewczyna najwyraźniej
to usłyszała, bo uśmiechnęła się do siebie.
Szli
przez lochy w milczeniu, mijając portrety ponurych czarodziejów
– pewnie byłych Ślizgonów. Droga do obrazu strzegącego
wejścia do kuchni zaczynała się trochę dłużyć. Z nudów
Hermiona zaczęła nucić pod nosem coś na kształt mugolskiej
piosenki „Like a Virgin". Severus zazgrzytał tylko zębami, ale
nic nie powiedział. Powoli zaczynała mu się podobać ta melodia.
W
końcu dotarli do dzieła przedstawiającego „martwą naturę z
gruchą" i weszli do środka. Natychmiast otoczyło ich stadko
skrzatów domowych, przekrzykujących się nawzajem i
próbujących obsłużyć ich jak najlepiej. Snape wręczył
pudło z kurczakiem najbliższemu z nich i odwrócił się, by
wyjść. Skrzat zerknął do środka i spojrzał na plecy Severusa.
-
Czy skrzaty mają zrobić z ptaszka rosół, sir? – zapytał
przestraszony.
-
Tak – powiedziała Hermiona i uśmiechnęła się pod nosem.
W gabinecie dyrektora.
-
Severus? Panna Granger? – dyrektor wyglądał na bardzo
zdziwionego. Hermiona położyła książkę na jego biurku i
uśmiechnęła się szeroko.
-
Spróbuj tego tylko odpowiednio nie zabezpieczyć... –
mruknął Severus. Dyrektor uśmiechnął się, a w jego oczach po
raz kolejny zabłysły wesołe iskierki. Wziął książkę, obłożył
z powrotem zaklęciami i schował do szafki.
-
Cieszę się, że już po wszystkim – powiedział Albus. – Idźcie
już. Pewnie chcecie się przebrać w swoje normalne ubrania.
Z
cichym „Do widzenia, dyrektorze" ze strony Hermiony i skinieniem
głowy Severusa „grupa poszukiwawcza" opuściła gabinet
Dumbledore'a.
-
Panie profesorze – odezwała się w końcu Hermiona.
-
Tak panno Granger? – warknął przez zaciśnięte zęby.
-
Zostawiłam torbę w pana gabinecie – mruknęła. Nie chciała
wracać do zimnych lochów po torbę, ale nie było innego
wyjścia.
-
No to chodź, im szybciej ją weźmiesz, tym szybciej będę miał w
końcu święty spokój – warknął.
Dotarli
do gabinetu Mistrza Eliksirów. Hermiona rozejrzała się,
chcąc zlokalizować zaginioną torbę. Nic. Przeszukała
pomieszczenie jeszcze raz.
-
Powinna gdzieś tu być. Przecież nie rozpłynęła się w powietrzu
– mruczała do siebie. Snape przyglądał się jej z krzywym
uśmiechem na twarzy. Dziewczyna zaglądała właśnie pod jakąś
szafę, gdy zrobiło się zupełnie ciemno. Nic nie widząc wstała z
podłogi i cofnęła się kilka kroków. Zamrugała kilka razy
tak, jakby próbowała przyzwyczaić oczy do panujących
ciemności. Nagle na coś nadepnęła i usłyszała zbolały jęk
swojego profesora.
-
Granger! Zejdź z mojej nogi, dziewczyno – jęknął głośniej.
-
Prze-przepraszam panie profesorze – wyszeptała. Odeszła kilka
kroków i tym razem uderzyła o coś ręką. Profesor znów
jęknął.
-
Co... – szepnęła.
-
Grrrrangerrrr – warknął profesor, odsuwając się na odległość,
która niezagrażała jego życiu.
-
Tak tylko, chciałam zapytać – bąknęła pod nosem.
-
Zadajesz stanowczo za dużo pytań – warknął Snape. Tyle
usłyszałem. Ewakuowałem się stamtąd, by w razie czego nie zostać
zdemaskowanym. A poza tym, mam jeszcze kilka spraw na głowie.
Argus
Filch, woźny pracujący w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart,
stał właśnie w Sali Wejściowej, próbując domyć jedno z
okien. Jednak po sensacjach całego dnia zapomniał, że akurat to
okno zaliczało się do niewielu w całym zamku, które
brudziły się wprost proporcjonalnie do tego, jak często były
przecierane, myte, słowem traktowane środkami chemicznymi.
-
Wszyscy siedzą w Wielkiej Sali i opychają się, jakby co najmniej
pokonali Sam-Wiesz-Kogo po raz drugi, a ty, człowieku, ze ścierą
lataj – mruczał pod nosem, przysłuchując się wesołym okrzykom
rozchodzącym się po zamku. Przerwał na chwilę żmudną pracę,
kiedy rozchichotana grupa szóstorocznych Gryfonek przeszła
obok zostawiając na podłodze ślady błota. Filch wymruczał pod
nosem: „A ty, człowieku, z mopem lataj" i skierował się w
stronę schowka na miotły, by zetrzeć świeże ślady. Gdy tylko
otworzył drzwi, usłyszał jakiś dźwięk. Tak, jakby ktoś
pstryknął palcami. Zapadła ciemność.
Z
Wielkiej Sali zaczęły dochodzić pojedyncze, spanikowane okrzyki.
Ze wszystkich stron słychać było wykrzykiwane „Lumos!" albo
„Incedio!", lecz, sądząc po coraz bardziej zaniepokojonych
okrzykach, nic nie dawały. Filch poruszył się niespokojnie, gdy
coś otarło mu się o nogę i przewrócił na siebie półkę
w schowku na miotły. Słysząc mój opętańczy śmiech
chyba domyślił się, że to wszystko to moja zasługa.
-
IRYTEEEEEEK! – Jak zawsze miałem rację.
Jak Filch poradził sobie z myciem podłogi? Czy po zamku dalej latał zaczarowany Voldemop? Jak Dumbledore i reszta nauczycieli opanowali narastającą panikę? Czy Snape i Hermiona znaleźli jej szkolną torbę? (Adekwatniejsze pytanie: Czy żadna część ciała Snape'a nie ucierpiała przy poszukiwaniach?) I jak reszta szkoły poradziła sobie z egipskimi ciemnościami? Nie mam pojęcia. Siedziałem wtedy w kabinie Jęczącej Marty. Ale to już inna i cholernie długa, moja własna historia.
Koniec
