ęłęóStigma
Rozdział III - Aniele mój
Uszedł kilkanaście metrów i
padł na glebę niczym małe dziecko uczące się dopiero chodzić.
Zebrał w sobie całą siłę, jaka mu pozostała i doczołgał się
do wygodnego miejsca pod drzewem, gdzie mógłby w spokoju
spożyć "wykwintny" posiłek. Usadowił się opierając o
szorstkie, spróchniałe drzewo. Do jego uszu dochodziły
odgłosy ćwierkających ptaków. Jeden z nich przestraszony
obecnością obcego, odfrunął natychmiast z gałęzi powodując
opadnięcie kilku liści. Him nie miał siły już nawet się
otrzepać, w końcu po tak obfitym w różne nieszczęścia,
dniu przez całą noc nie zmrużył nawet oka. Nie myślał już
nawet o pierwotnym celu tej podróży, jego myśli zakrzątały
teraz jedynie: ciepła kąpiel, świeże ubranie, smaczny posiłek,
wygodne łóżko z pachnącą pościelą... Ale jego aktualne
położenie odbiegało znacznie od tych wyobrażeń. Sięgnął do
swojej torby po ostatni luksus na jaki mógł sobie teraz
pozwolić - jedzenie. Wyjął kilka kanapek zawiniętych w pergamin,
konserw nie wyjmował, bo i tak nie byłby w stanie ich teraz
otworzyć.
- Apsik! - kichnął i smarknął przy okazji. Tego mu
brakowało, żeby się teraz jeszcze rozchorował. Zawiał silniejszy
wiatr, skulił się trochę. O dwunastej powinno się ocieplić.
Podciągnął rękaw i spojrzał na zegarek. Nie chodził. Pozostała
mu tylko komórka, którą, o ile pamiętał, zapakował
do torby. Zaczął poszukiwania i... komórki nie znalazł.
-
O, nie ma... - zauważył ledwie przytomny. Nie było go stać teraz
na bardziej desperacką reakcję. Pewnie zgubił ją podczas
ucieczki. Trudno, stracił samochód, więc nie będzie
rozpaczał za byle komórką... No, może "byle" to
złe określenie, bo była to Handy, najnowsza wersja i prawie
najdroższy model na rynku. Ale teraz miał to głęboko tam, gdzie
słońce nie dochodzi. Uporczywe burczenie w brzuchu przypomniało mu
w jakim celu wyjął kanapki. Chwycił jedną, ociążale rozpakował
i zatopił zęby w... suchej, starej kanapce. Zaczął przeżuwać,
nawet nieźle smakowała, w końcu zrobił ją z jego ulubionym
ogórkiem. Poza tym, bądź co bądź, przez tyle lat życia w
samotności musiał nauczyć się robić jadalne kanapki.
Poczuła
jak rażące promienie słoneczne padły na jej twarz, bezlitośnie
wyrywając ze świata marzeń sennych. Przeciągnęła się leniwie
mrucząc przy tym niezrozumiale. Nie miała najmniejszej ochoty
wstawać, domyślała się, że było jeszcze wcześnie, a łóżko
takie wygodne... Mimo to otworzyła ospałe oczy, bo zorientowała
się, że nie jest to wolny dzień od pracy, a poza tym nie znajduje
się we własnej sypialni. Jej wzrok powędrował do zasłonek,
których wczoraj nie zasunęła. Szkoda.
Wygramolenie się
z legowiska i wszelkie inne czynności zwykle wykonywane rano, zajęły
jej trochę czasu. Kiedy już była gotowa, opuściła pokój.
Oparła się o drzwi od swojej sypialni. Pierwsze co rzucało się w
oczy to niesamowita cisza, to świadczyło o tym, że nikt z
dorastającej młodzieży jeszcze nie wstał. Korytarz wyglądał
teraz mniej ponuro, niż wczoraj.
- Anko? - wzdrygnęła się,
nie spodziewała się teraz kogokolwiek usłyszeć. Głos należał
do ciemnowłosego mężczyzny stojącego w końcu korytarzu - Już
nie śpisz? - Nie. Dzień dobry, Iruka! - powiedziała oschle i
ruszyła w jego kierunku - Wiesz może, gdzie ma sypialnię Kakashi?
- Umino pokiwał jedynie głową, nie wiedział, ale Anko chyba
powinna wiedzieć, skoro ostatnia się z nim żegnała.
-
Zrobiłem śniadanie, przyłączysz się? - zmienił szybko temat,
Anko przystała na jego propozycję, bo i tak nie miała nic lepszego
do roboty.
Po niedługim czasie przysiadła się do stołu
również grupka uczniów.
- Smacznego, Sakura-chan!
- Uzumaki miał niezwykle dobry humor, który niestety Sakurze
się nie udzielał. A wszystko z powodu Sasuke, który miał ją
głęboko gdzieś. Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe?
Fioletowowłosa nauczycielka spojrzała na talerze rozłożone
przed nią i na całym stole. Było wszystko, czego tylko dusza
zapragnie. Mleko, jajeczka, szyneczka, masełko, bułeczki... I wiele
innych, tylko... Tylko skąd u licha to się wzięło! O ile
wiedziała, to czymś takim nie dysponowali w swych zapasach, które
miały im pierwotnie wystarczyć jedynie na podróż.
-
Iruka, skąd wytrzasnął pan to jedzenie? - oczy wszystkich
zgromadzonych w jadalni, a dokładniej Sakury, Sasuke, Naruto i Kiby,
powędrowały w kierunku brązowowłosego nauczyciela.
- No jak
to, skąd? Z kuchni. - na to krótkie stwierdzenie Sakura
przywaliła głową w stół, Naruto nie w temacie powrócił
do objadania się smakołykami, Sasuke niewzruszony wpatrywał się w
przestrzeń przed nim, a Kiba tylko się uśmiechnął.
Po chwili
szatyn poczuł silne uderzenie w tył głowy, a po tym kontakt z
twardym drewnem z jakiego wykonany był stół. Bolało, był
prawie pewien, że złamał sobie nos, ale Anko nie znała litości.
- A pomyślałeś chociaż o tym, że jedzenie mogło być
przeterminowane! - na dźwięk tych słów, Naruto wypluł
całą zawartość z buzi. Anko tymczasem jeszcze raz zdzieliła
nauczyciela po głowie kierując w jego stronę różne
wyzwiska. Nikt nie zwracał większej uwagi na zaistniałą sytuację.
Nauczycielka Anko Mitarashi była powszechnie znana ze swojego
nieopanowania, hałaśliwości i trochę złośliwego charakteru.
Zresztą nikt nie odważył się nigdy wejść jej w drogę. Nikt.
-
Ekhm - wtrąciła się Sakura aby odciągnąć uwagę nauczycielki od
sponiewieranego Iruki - Skoro kuchnia jest pełna jedzenia, to dom
jednak nie jest opuszczony - stwierdziła, w świetle tych faktów
dom na pewno nie był bez właściciela o czym mogło wcześniej
świadczyć zaniedbanie domu na zewnątrz, plus jeszcze "nieczysta"
woda w fontannie.
- Więc wynieśmy się stąd jak najprędzej. -
Anko wstała od stołu i poszła w kierunku wyjścia z pomieszczenia,
zatrzymała się jeszcze w przejściu - Idę sprawdzić co z
autobusem. Do tego czasu nie róbcie nic głupiego. - na
wszelki wypadek wolała ich jeszcze uprzedzić, bo bała się trochę
zostawiać młodzież pod okiem nieodpowiedzialnych nauczycieli.
Po
drodze minęła się z biegnącą w zawrotnym tempie Ino.
Sasuke
w wyniku silnego popchnięcia z tyłu wylądował prawie że twarzą
w talerzu pełnym jajecznicy. Przyczyną tego wypadku była
oczywiście nachalna blondynka.
- Dzień dobry, Sasuke! -
zarumieniła się lekko, nadal nie puszczając lekko podenerwowanego
Uchihy. Sakura już nie mogła tego dłużej znieść.
- Puszczaj
Sasuke, flądro! - wstała z krzesła i przewierciła Ino zabójczym
spojrzeniem, na co ona jeszcze bardziej ścisnęła Sasuke i wytknęła
w jej stronę język.
Mózg Naruto zaczął działać na
przyspieszonych obrotach. Dotąd Ino była mu zupełnie obojętna.
Ale skoro ma się przypodobać Sakurze... Tak, musi jej pomagać,
zaimponować. Musi... pozbywać się jej rywali! Niewiele myśląc
sięgnął talerz z kurzymi jajkami, zamachnął się i rzucił w...
Sasuke!
- Ups! - blondyn złapał się za głowę, przez to, że
Ino się wierciła, zamiast w nią trafił prosto w twarz swojego
obiektu rywalizacji i nienawiści. Obejrzał się po zebranych. Ino i
Sakura miały w oczach coś, co budziło w nim wielki niepokój.
A Sasuke... Wytarł swoją twarz i chwycił kilka talerzy. Ciekawe po
co mu... Zaraz, zaraz, chwileczkę, chyba nie...
Tak, zwykle
opanowany brunet z zimną krwią, tym razem nie wytrzymał, zaczął
obrzucać Uzumakiego wszystkim czym popadnie. A dokładniej: całą
zawartością misek, salaterek, talerzy. Gdy dołączyły się
dziewczyny, rozpętała się istna wojna. Oberwało się również
Iruce, który starał się ich uspokoić.
Kiba oddalił się
od jadalni na bezpieczną odległość, zaśmiał się w duchu, oni
zupełnie zapomnieli, że nie są na swoim podwórku.
-
Zupełnie jak dzieci, prawda Akamaru? - pies szczeknął w odpowiedzi
i zamerdał ogonkiem.
Na placu boju pojawił się Lee, który
właśnie miał się wybrać na poranny joging, kiedy jego uwagę
przykuły dziwne dźwięki wydobywające się z jadalni. Na widok
całej bitwy uczniowskiej pomyślał tylko o jednym: trzeba to
uciszyć! Pomyślał, że najskuteczniejszy będzie...
- Wicher
Konoha!
Spałaby jeszcze dłużej gdyby nie wrzaski i
hałasy z dołu. Ciekawość zwyciężyła i po szybkim doprowadzeniu
się do porządku, wyszła z pokoju. Była prawie pewna, że nikt już
nie śpi. Po drodze spotkała zaspanego pana Kakashiego mruczącego
coś w stylu: Gdzie moja książka? Nie zwróciła na niego
uwagi, nauczycieli nie należy traktować poważnie. Są jak
zwierzęta - trzeba ich oswoić. Wszelki huk nagle ucichł, mimo to
Temari była w stanie odnaleźć epicentrum. Weszła do jakiegoś
pomieszczenia, a dokładniej to stanęła w przejściu, gdyż nie
miała najmniejszej ochoty się zapaćkać. Na widok tego co
zobaczyła, tylko jedno sunęło jej się na usta: zapasy w błocie
są bardziej higieniczne niż to...
Na ścianach, suficie i
podłodze porozglebywane jajka, a raczej maź jaka z nich została,
prócz tego biały płyn, prawdopodobnie mleko, pomarańczowy
płyn, no, trochę szkoda tego soku. Poza tym pełno wszędzie
jedzenia, aż ją skurczyło w żołądku. Patrząc na to dostawała
mdłości. Gdzieniegdzie spadały resztki jakiegoś mięsa. Rany,
nawet na żyrandolu!
Na środku pomieszczenia leżał przewrócony
stół, na podstawie jego długości wywnioskowała, że to
musiała być jadalnia, kilka połamanych krzeseł, pod ścianą
ledwie żyjący Naruto, tzn. przypuszczała, że jeszcze żyje, po
drugiej stronie siedział Sasuke ze skrzyżowanymi ramionami, przez
maź oblepiającą jego twarz nie była w stanie wyczytać jego miny,
zaraz obok pan Iruka w dość dziwacznej pozycji masujący się po
głowie, a na środku dwie dziewczyny próbujące udusić
brewkę. No tak, normalka.
Poprawiła swój długi
biały płaszcz i włożyła z powrotem ręce do kieszeni. Wiał
silny wiatr tarmosząc jej fryzurę, ale nie zwracała na to uwagi.
Nawet lubiła taką pogodę. Martwiło ją teraz to, ile będzie
musiała przejść, by dotrzeć do autobusu. Z pewnością znajdował
się bardzo daleko. Westchnęła. Wszystko byle się stąd wydostać.
Bo jak dalej tak pójdzie to będzie mogła jedynie śnić o
nasyceniu swych oczu widokiem krwi rannych wojowników
spływającej po macie... Przegapi turniej!
Zatrzymała się
nagle, miała wrażenie, że nie jest sama. A kobieca intuicja się
nie myli. No, może nie zawsze, np. w doborze facetów. Gdyby
intuicja wtedy się sprawdzała, nie byłoby tylu zdrad, rozwodów
i wszelkich innych uroków z tym związanych. Szła przez cały
czas ulicą i nie spotkała po drodze żadnego samochodu.
Niebezpieczeństwo musiało pochodzić z lasu.
Zaczęła
dokładnie przypatrywać się drzewom i całemu otoczeniu, na
niektórych gałęziach ptaki i poza tym żadnej żywej duszy.
Chociaż... Dostrzegła coś w kniejach, pomiędzy drzewami. Kobieca,
tym razem, ciekawość nie dałaby jej spokoju, gdyby tego nie
sprawdziła. Jak na razie nie mogła tego rozpoznać, dopóki
nie podeszła bliżej. Niezidentyfikowany obiekt okazał się...
mężczyzną. Leżał nieprzytomny, oddychał równomiernie,
miał na sobie granatową kurtkę, ciemne spodnie, typowe męskie
buty i koszulę, a także torbę zawieszoną przez ramię. Był
brudny, zabłocony, a jego ubranie w dodatku poszarpane. Mówiąc
krótko, wyglądał jak bezdomny. Ale przecież bezdomni nie
włóczą się po takich okolicach.
Hmm. Co robi się w
takich przypadkach? Pomaga. Nie, tak robi się tylko w filmach. W
rzeczywistości to zostawia się takiego człowieka i nie wtrąca w
nie swoje sprawy. Ale... Dobra, dobra, nie zostawi go tak, kimkolwiek
jest. Może roztrzaskał się samochodem na drodze, albo...
Nie
zastanawiała się, bo snucie hipotez nie miało teraz żadnego
sensu, pochyliła się nad nim i szturchnęła lekko.
- Proszę
pana, nic panu nie jest? - ech, głupie pytanie, oczywiście, że coś
mu jest! Zauważyła, że lekko drgnął. Chyba zaczął odzyskiwać
przytomność.
Ciemność. Jedynym co widział, czuł,
słyszał była nieprzenikniona ciemność. Co się stało?
Pamiętał... Tak, przegryzł coś, ruszył dalej w drogę i padł...
chyba z wycieńczenia. A gdzie był teraz? Czuł się jakoś dziwnie,
jakby po narkotykach. Tak przynajmniej przypuszczał, bo nigdy nie
był pod wpływem żadnych środków odurzających i tym
podobnych. Zaczął odczuwać inne rzeczy: ostry wiatr, szorstką
trawę... Otworzył powoli oczy, uderzyło go jasne światło, obraz
był rozmazany. Czuł, że ktoś pochyla się nad nim. Gdzie on jest?
A może... A może zmarł? Może nie żyje? Jest martwy. Jest... w
niebie? Obraz zrobił się bardziej wyrazisty. Zaczął rozpoznawać
kontury tej osoby. Stała jakby w świetlistej poświacie, ubrana w
biel.
Tak, to był anioł! Piękny anioł, który przyszedł
po niego. Mimowolnie uśmiechnął się. I wyciągnął rękę, by
poczuć bliżej ten majestat, a także...
Nieznajomy otworzył
oczy. Były brązowe, ale znacznie ciemniejsze niż kolor jego
włosów. Spodziewała się od niego pytań: Co się stało?
Gdzie jestem? Kim ty jesteś? Ale nie tego, że... ŻE ZACZNIE JĄ
OBMACYWAĆ!
Z całej siły trzasnęła go w twarz i cofnęła
się do tyłu o kilka kroków. Co ten... śmieć sobie
wyobraża! Ona usiłuje mu pomóc, a on się tak odwdzięcza!
Silne uderzenie przywróciło go do rzeczywistości. Minęło
kilka chwil zanim po tym ciosie zdołał się podnieść. Stał przed
nim jego piękny anioł z czerwonymi policzkami. Ech, chyba jednak to
nie jest eden, a ta kobieta nie jest jego aniołem stróżem.
Przyjrzał jej się dokładniej, nie wiedział czy czerwieni się ze
złości czy ze wstydu. A może jedno i drugie?
- Co ty sobie
myślisz, ty leśny człowieku! - wrzasnęła i pogroziła ręką,
żeby nie ważył się nawet do niej zbliżać. Jejku, "leśny
człowieku"? Nie przypuszczał, że wygląda aż tak źle. Bądź
co bądź, nie miał lustra, w którym mógłby się
przejrzeć.
- P-przepraszam, nie byłem całkiem przytomny. -
uśmiechnął się głupkowato i zaczął przeczesywać swoje
zmierzwione włosy. Głos jaki wydobył z siebie był bardzo
ochrypły, chyba długo tu leżał.
- Głodnemu chleb na myśli?
- powiedziała z, jak mu się wydawało, pogardą. Jejuś, za kogo
ona go ma? Za zboczeńca? Był, jest i będzie samotny i wcale mu to
nie przeszkadza, wcale mu tego "czegoś" nie brakuje, nic a
nic. Nigdy nie miał takich potrzeb. To dobre dla niecywilizowanych
ludzi, którym brakuje rozrywek. On nie... Z jego ust zniknął
uśmiech. On nigdy nie miał nikogo, o kim mógłby myśleć,
pragnąć, kochać... Zamyślił się tak, że nawet nie zauważył
kiedy się do niego zbliżyła. Wzdrygnął się, nie chciał drugi
raz oberwać. Oparła swoje czoło o jego potylicę. Niebezpiecznie
blisko. Starał się nie okazać swojego niepokoju.
- Okay,
powiedzmy, że puszczę ci to w niepamięć. Więc, co tu robisz,
koleś?
Grzebała w wilgotnej od rosy trawie, gdzieś tutaj
upadły jej żołędzie. Po zapachu czuła, że jest bliska
odnalezienia swej zguby, kiedy nagle jej uwagę przykuł dziwny
dźwięk. Czegoś takiego jeszcze nie słyszała. Jakaś taka dziwna
melodyjka. Natychmiast podniosła wyżej uszy, instynkt zwierzęcy
podpowiadał żeby jak najszybciej od tego dźwięku uciec, ale tym
razem zwyciężyła ciekawość. Mała, futrzasta wiewiórka
zaczęła szukać źródła dźwięku, nie zajęło jej to dużo
czasu. Głośny, natarczywy dźwięk wydawał szary przedmiot z
małymi wypukleniami i jakby szkiełkiem. Powąchała to dokładnie,
pachniało człowiekiem, choć było mocno zabrudzone. Dźwięk nie
słabł, próbowała to coś uciszyć pukając w wypuklenia. I
udało jej się, dźwięk ucichł. Tyle, że teraz usłyszała twardy
ludzki głos. Pobliskie ptaki odleciały spłoszone, ona została,
nie bała się ludzi. Nie ona, najodważniejsza wiewiórka w
tych okolicach. Zaczęła się przysłuchiwać, głos był potężny
i władczy, ale jednocześnie wydawał jej się śmieszny.
- Hej,
Him! Jesteś tam? No, odezwij się! Słyszysz mnie, Him! -
niezidentyfikowany przedmiot wydzierał się jeszcze trochę i
umilkł. Ruda wiewióra podrapała się po pyszczku. Ciekawa
rzecz.
Szef trzasnął swoim telefonem komórkowym. O co tu chodzi? Odbiera, ale się nie odzywa? Co ten dziennikarz znowu wyprawia? Albo z roztargnienia komórki nie zabrał, lub zgubił ją, a teraz jakieś dzieciaki robią sobie jaja, albo, co najbardziej prawdopodobne, sprzedał komórkę i nawet nie raczył go o tym powiadomić. Westchnął i usiadł na kręconym krześle, ukrywając twarz w dłoniach. Co on z nim ma?
C. D. N.
