ęłęóStigma
Rozdział V - Hormony
Przyglądał się jak
różowowłosa wyprowadzała blondyna z pomieszczenia. Na jego
twarzy widniało lekkie zdziwienie i zdezorientowanie. A ona... Nie,
co JEGO to właściwie obchodziło? Zawsze denerwowało go to, jak
dwie napalone nastolatki ganiały za nim, walczyły o jego względy,
ze względu na niego nawet zakończyła się ich przyjaźń, a
zaczęła rywalizacja... Ale dlaczego się teraz nie cieszy?
Najwyraźniej Sakura po porannym ekscesie, przestała się nim
interesować, będzie miał spokój, o jedną fankę mniej z
tych najbardziej natarczywych. Ale... wcale nie jest mu lżej, nie
czuje ulgi. Jedynie jakieś nieprzyjemne kłucie w żołądku. Gdy
tak patrzał, jak go prowadziła, trzymała za rękę. Uzumaki nigdy
nie był dla niego kimś... kimś, kim by się przejmował, więc
dlaczego teraz w tym momencie poczuł do niego tak wielką nienawiść?
Dlaczego ma ochotę teraz zmiażdżyć go niczym muchę? Dlaczego...
Dlaczego on Sasuke Uchiha jest... zazdrosny!
Nie, po prostu
wstał i opuścił pokój, nie może na to patrzeć, myśleć o
tym, bo... Poczuł, że coś stracił.
Spojrzał na nią nic
nie rozumiejącym wzrokiem, jednak na jego policzkach pojawiły się
lekkie rumieńce. Miał w sercu nadzieję, odrobinę nadziei, że
może... może Sakura-chan... Na jego szczęście, panna Haruno nie
zauważyła tej czerwieni.
- Skończmy to co zaczęliśmy. -
powiedziała krótko niecierpliwym głosem. Poprzednio jej
kontakt z tą książką, przerwało niespodziewane pojawienie się
nowego lokatora, ale w sumie było warto, kto by pomyślał, że
będzie znajdować się z nim pod jednym dachem, będzie mogła z nim
porozmawiać i... Może nawet przeprowadzi z nim wywiad do szkolnej
gazetki "Prawdziwa droga ucznia"?
Koleżanki umrą z
zazdrości. Ale póki co, pan Him musi doprowadzić się do
porządku, a ona musi zaspokoić swoją ciekawość.
Zburaczył
się jeszcze bardziej. Dopiero po chwili dotarły do niego jej słowa.
"to co zaczęliśmy" To brzmiało... dość dwuznacznie,
zachęcająco, nawet prowokująco. Jakby miało podtekst o
zabarwieniu er... Nie, nie mógł o tym myśleć. Czuł tylko
jak jego policzki płonęły, miał sucho w gardle. I to uczucie...
Powiedziała to tak zwyczajnie, jakby to była najnormalniejsza
rzecz. Czy Sakura-chan właśnie to miała na myśli? Żeby... żeby
ona i on...
Przełknął głośno ślinę. Tak szybko? Już?
Tutaj? Chociaż... dla kobiety to może być romantyczne miejsce.
Tylko skąd to uczucie? O niczym innym do dzisiaj nie marzył, to
było jego najskrytsze pragnienie, do którego nie potrafił
się przyznać nawet przed samym sobą. Tymczasem on... teraz... się
bał! Miał cykora! Nie, na pewno nie stchórzy!
-
Sakura-chan... jesteś tego pewna? - zapytał dla upewnienia, może
nie mówiła tego poważnie? Przestraszył się na dźwięk
swojego głosu, drżał, łamał się.
Podniosła brwi. Czy jest
pewna? Oczywiście! Musi poznać treść tej książki, chociaż
jeszcze niedawno miała wątpliwości...
- Tak! Nikt się o
niczym nie dowie! A w szczególności pan Kakashi. Nie jesteś
na tyle głupi, żeby mu powiedzieć, prawda? - pochyliła się, nie
mógł się cofnąć, za nim była ściana. Naruto, teges
tamteges, weź się w garść!
- D-dobrze... - wydukał
ostatkiem sił, mimo wszystko nie potrafił się pozbyć rumieńca na
jego policzkach. Paliło coraz bardziej, a serce biło jak szalone.
- Ale nie tutaj, bo jeszcze ktoś nam przeszkodzi. - pociągnęła
go znowu za ramię. Muszą znaleźć odpowiednie miejsce, gdzie nikt
ich nie zaskoczy. Tego by brakowało, żeby się wydało. I ona i on
mieliby przechlapane. Kto wie do czego zdolny może być
Kakashi-sensei w przypływie gniewu z powodu zniknięcia jego
kochanej lekturki?
Tymczasem wyżej wspomniany szarowłosy
nauczyciel zmierzał do swojego pokoju. Patrzał na podłogę, powoli
stawiał krok za krokiem... Jeden, dwa, jeden, dwa... Czuł się
jakby pod wpływem środków odurzających. Nic już się nie
liczyło, tylko książka, książka, której nie miał... A co
jeśli nie ma jej w autokarze? Czuł się jak małe dziecko
pozbawione jedynej i najcenniejszej zarazem zabawki. Osowiały stanął
pod drzwiami do swojej sypialni, nacisnął na klamkę, drzwi lekko
skrzypnęły. Nadal nie podnosił oczu, wciąż jego wzrok błądził
po ziemi. Aż nie trafił na...
Nie, to niemożliwe. Rany, on ma
już omamy! Przecież ona nie mogłaby tu być... Jak!
Nie
zastanawiał się dłużej, podszedł szybko i podniósł
znalezisko. Trzymał w rękach czerwoną książkę, na okładce
widniał tytuł. Jego "Come Come Paradise"! Odzyskał od
razu energię, jak za dotknięciem magicznej różczki. Nie
stracił jej, nadal ją miał! Tu i teraz, i trzymał ją mocno w
rękach. Jednak... uczucie szczęścia szybko zostało przyćmione
przez inne. Niewiadoma, obawa...
Jakim cudem? Jak to się stało,
że książka, którą zgubił najprawdopodobniej w autobusie,
znalazła się tutaj, prosto czekała na niego w jego pokoju!
Powiódł wzrokiem do otwartego okna. Lekki wiatr powiewał
firankami. Nie, tylko spokojnie. Przecież nie wierzył w rzeczy
nadprzyrodzone. Nie w bujdy o duchach czy obcych. Nie wierzył! Nie
wierzył! ... A może czas zacząć...
Szli schodami w górę.
Stopnie lekko skrzypiały pod ich naporem. Zastanawiało ją ile
mogły mieć lat. Zatrzymała się nagle, Naruto, który tego
nie zauważył, wpadł na nią. Przez to, że myślami był...
zupełnie gdzie indziej.
- Jak chodzisz? - jej groźna mina
przeszyła go jak piorun. Bał się coraz bardziej, a jak zmieni
zdanie? To jego wina, powinien lepiej rozumieć kobiety. Już
otwierał usta, by powiedzieć "przepraszam", gdy na twarzy
Sakury zagościł przyjemny uśmiech. "Już się nie gniewa?"
- pomyślał. W myśl, że kobieta zmienną jest, nie zastanawiał
się nad tym dłużej. Haruno usiadła na schodku i gestem ręki
kazała mu usiąść obok niej. Serce waliło coraz szybciej i
mocniej. Czy to ona będzie go... wprowadzać w te sprawy? Zawsze
myślał, że to powinno wyjść z inicjatywy chłopaka. Sam już nie
wiedział. Niczego nie wiedział. Po prostu usiadł, jak najbliżej.
- Dobra, dawaj.
- Yhm, Sakura-chan... T-tutaj? ...A jak
ktoś... nas przyłapie?
- Spokojnie, nikt tak wysoko nie będzie
wchodził, a jakby co to puści się jakąś zmyłę. - zastanawiało
go, jak obiekt jego westchnień sobie to wyobrażał. Niby w jaki
sposób się z takiej sytuacji wytłumaczyć? Co powiedzą? Że
się tylko bawili? Albo, że... Nie, nie miał żadnych pomysłów.
- Ale, Sakura-chan... Ja.. nie m-mogę tutaj. Czuję się trochę
skrępowany. A jeżeli ktoś usłyszy? Albo... - dukał zupełnie nie
do rzeczy. Skrępowany? Jeszcze nie dawno sam jej tą książkę
wciskał do rąk. I niby co mieliby usłyszeć! Jak szeleści
kartkami? Przyjrzała mu się bliżej. Jej czujny wzrok trochę go
wystraszył. Był cały czerwony i drżał. No tak, wszystko jasne.
Miał gorączkę! Co się dziwić, przedtem nie wiadomo skąd
przyszedł trochę mokry i czysty. Pewnie wykąpał się gdzieś na
zewnątrz i przy okazji przeziębił. Tak to jest, jak się nie
myśli.
Przyłożyła mu rękę do czoła. Całą twarz miał
gorącą. I wykrzywił usta w jeszcze dziwniejszym grymasie.
-
Słuchaj, Naruto. Pożycz mi tą książkę i kładź się spać. Ok?
Poczuł zimno, oblał go zimny pot. Jeszcze nigdy tak nie bolało,
nikt nigdy go tak nie zranił, jednym tylko zdaniem. Kilka słów,
a boli bardziej niż... Zniżył wzrok, nie miał już odwagi na nią
spojrzeć, po tym co sobie wcześniej wyobrażał. Taka była
rzeczywistość, prawda. Dla niej zawsze będzie nikim. Jak mógł
choć przez chwilę pomyśleć, że Sakura-chan... że pomyśli o nim
jak o Sasuke. Że spojrzy na niego jak na Uchihę... Jak mógł
być tak głupi i naiwny? Nawet przez chwilę nie chodziło jej o
niego, tylko o głupią książkę. O nic nie wartą... Chciał ją
spalić, zniszczyć, ale, ale nie miał jej...
- Nie mam jej. -
westchnął i szybkim tempem zbiegł na dół, po chwili
zniknął już jej z oczu. Byle jak najdalej, najdalej od niej.
Złamała mu serce, raz na zawsze...
- Że co! - wykrzyknęła,
kiedy dotarł do niej sens jego słów. Nie ma! Ten ciołek
zostawił książkę!
Położył się wygodnie na łóżku,
już nie zawracając sobie głowy problemem, jak jego tom "Come
Come Paradise" się tutaj znalazł, bo przecież, są rzeczy,
które się filozofom nie śniły, zatopił się w lekturze.
Czytał książkę już po raz czwarty. O ile dobrze pamiętał, to w
autobusie skończył na stronie 87... I nagle, niespodziewanie, ku
jego niezadowoleniu, ktoś śmiał mu przerwać.
Leniwie
pokierował wzrok w kierunku drzwi. Przy otwartych drzwiach do jego
sypialni klęczała zmachana Sakura, jakby przebiegła 1000
kilometrów. Gdy go spostrzegła, przeżyła ogromny szok. Tyle
przynajmniej wnioskował po jej wyrazie twarzy. Hmm, co ona
spodziewała się ujrzeć? Zająca wielkanocnego? A może z jego
wyglądem coś nie tak? Skierował oczy do lustra stojącego na
szafce nocnej.
Nie, wyglądał tak jak zwykle, maska też na
swoim miejscu. Więc o co mogło jej chodzić?
- Coś się stało?
- zapytał niewzruszonym głosem, przywracając ją do
rzeczywistości. Uśmiechnęła się tak, jak to zwykle uśmiechają
się sprawcy, aby ukryć swoją zbrodnię.
- N-nic takiego,
sensei... Pomyliłam pokoje... - wymyśliła szybko wytłumaczenie,
odwróciła się i nadal będąc na klęczkach, opuściła
przestrzeń, cicho zamykając za sobą drzwi.
Westchnął sam do
siebie. Ech. Ta dzisiejsza młodzież...
Udało mu się
uwolnić od Anko. Ta wymówka jej nie zadowoli, ale musi dopóki
nie wymyśli czegoś lepszego. A może zdradzi prawdę? Nie, nie
wolno mu.
Sięgnął do torby po szarawą teczkę. Po chwili
wyjął z niej plany domu, no, teraz się nie zgubi. Znał ten plan,
co prawda na pamięć, ale wolał nie ryzykować. Hmm, może powinien
zacząć... Tak, od piwnicy. Zdecydowanie od niej. Był teraz na
pierwszym piętrze, więc zaczął schodzić, po drodze spotkał
tylko jednego dzieciaka, dziewczynę o blond włosach związanych w
dwie kitki, ale wyraźnie nie była nim zainteresowana. Tym lepiej.
Podszedł do kominka, wyglądał jak prawdziwe dzieło wielkiego
artysty. Ilość wzorów, zdobień, szczegółów,
symboli przywodziła na myśl barok. W materiale przypominającym
złoto, a może to było złoto, można było dostrzec małe fikuśne
istoty. Tak, małe nagie dzieci z różnymi instrumentami.
Jednak nie były przyozdobione w żadne skrzydełka. Poza tym złoto
łączyło się z brązem. Pewnie miał dużo lat, ale mimo to nie
stracił połysku. Na brązie nie był już w stanie rozpoznać, co
te linie miały oznaczać, poza trzema małymi wypukleniami. Dotknął
je opuszkiem palca. LCF. Nie miał pojęcia, co to miało oznaczać.
Zniżył wzrok, wnętrze komina, a raczej skrawek jaki potrafił
zobaczyć, psuł ten widok. Brudny, zakurzony, pewnie nikt od lat go
nie czyścił. W sumie racja, bo po co, skoro nikt z niego nie
korzysta? Wnioskując jednak po kształcie i wielkości tego komina,
to raczej służył on przede wszystkim jako ozdoba, a nie rzecz
mająca za zadanie zapewnienie ciepła.
Obok wisiała czerwona
zasłona, odchylił ją lekko i zauważył zamek. Zamek od drzwi.
Tutaj było wejście do piwnicy. Tylko jak ma je otworzyć? Miał
kilka kluczy od pokoi, i nic poza tym. Więcej nie udało mu się
zdobyć. Więc będzie musiał się włamać. W porównaniu z
kradzieżą, jakiej dokonał niedawno, to zadanie wydawało się
małym piwem. A jednak...
Obejrzał się na wszystkie strony, czy
nikt go nie obserwuje, nie chciałby być przyłapany. Wyjął z
kieszeni torby mały drucik. Nie był pokaźnych rozmiarów,
ale powinien wystarczyć. Włamywacze potrafią to i on potrafi. Lecz
przeliczył się. Wyginał, pchał, ciągnął. I nic! Żadnego
odgłosu, żadnego ruchu, żadnej reakcji. Niepokonany zamek ani
drgnął. Po prostu kpił sobie z dziennikarza, który sobie
przy nim żyły wypruwał. Próbował tak jeszcze dziesięć
minut, następne... i następne...
- Scheiße! - z całej
siły wściekły uderzył w drzwi pięścią. Ani drgnęły. Szybko
jednak się zreflektował i jeszcze raz rozejrzał, czy nikt nie
zauważył, lub nie usłyszał. Powinien być ostrożniejszy.
Westchnął. Co miał robić? Gdyby miał broń... Mógł się
wtedy rozejrzeć za nią w aucie "Anioła Zabuzy". Na pewno
gdzieś tam miał. Ale skąd mógł przypuszczać, że niewinny
mechanik okaże się... żądnym krwi terrorystą. Jeszcze trochę, a
zgrzybiałe staruszki będą napadać na kieszonkowców w
ciemnych uliczkach. Chyba by się nie zdziwił. Bezwiednie położył
rękę na klamce, naciskając ją przy tym. Drzwi skrzypnęły i
uchyliły się w stronę przeciwną do jego. Chwilę skonsternowany
przyglądał się im ze zniesmaczoną miną i kropelką, jaka
pojawiła się na jego twarzy.
Otwarte...
Kurwa jego mać! To
on tu godzinami walczy z jebniętym zamkiem, a te pierdolone
drzwiczki cały czas czekały tylko na to, aż ktoś przyciśnie
klamkę! Próbował walnąć je jeszcze raz z całej siły,
by wyładować swoją wściekłość. Niestety, pominął fakt, że
drzwi były nie zamknięte i wpadł prosto w ciemną przestrzeń, nie
mógł złapać równowagi, no taa, schody! Turlał się
trochę, aż w końcu zatrzymał się na jednym z zimnych stopni.
Cały poobijany spojrzał w górę, drzwi jakby wiedzione
przeczuciem, co powinny uczynić, zamknęły się. "Pewnie
przeciąg" - przeszło mu przez myśl. Nigdy nie był dobry z
praw fizyki. No bo po co? Widzi przecież, co się dzieje, gdy wrzuci
się kamyk do wody, Ale po jaką cholerę, ma wiedzieć, dlaczego
woda tak reaguje i co to powoduje? Ech, nie był geniuszem z
przedmiotów ścisłych. Szybko wrócił myślami do jego
aktualnej sytuacji. Drzwi zamykając się, odebrały mu jedyne źródło
światła. Teraz to panowały tu istne ciemności egipskie i nie był
w stanie zobaczyć nawet samego siebie. Na wyczucie podniósł
się i oparł o ścianę. Była zimna, kichnął. Potarł palcem nos
i powrócił do poprzedniej czynności. W torbie znalazł
pudełko zapałek. Heh, jak obóz przetrwania. Wymacał na
ścianie świecznik, zapalił zapałkę i dotarł nią do kantu
świeczki. Fiu, już trochę jaśniej. Ale taka jedna świeczuszka
nie oświetli całego pomieszczenia. Zdjął ją, posłuży mu jako
pochodnia, niezbyt imponujących rozmiarów, co prawda, ale
zawsze. Zaczął ostrożnie schodzić, oświetlając nikłym światłem
powyszczerbiane schodki przed nim i pobliską ścianę. Tutaj nie
było już tak pięknie, jak w pozostałej części domu. Ściany
pomalowane na biało, ale zabrudzone, można by rzec, że stały się
szare. A może on tak tylko widział? Chwycił się poręczy, której
kawałek pod wpływem jego dotyku, rozpadł się niczym z piasku. Ło,
tutaj jednak wiek tej chałupki daje o sobie znać. Przecież nic nie
jest niezniszczalne. W końcu zszedł, mógł odetchnąć, choć
na myśl, że z powrotem będzie musiał pokonać te niepewne schody,
dostawał mdłości. Ogień świeczki zaoferował lepszy zasięg.
Było duszno, ale spodziewał się, że będzie gorzej. Jakaś
wentylacja? Zaczął wodzić wzrokiem po pomieszczeniu. Jak na
piwnicę, to było tu wyjątkowo pusto. Usłyszał pisk, wzdrygnął
się i podskoczył ze strachu. A jeśli nie był tu sam? Cholera, na
pewno nie był.
- K-ktoś tiu jeśt? - wyseplenił. Nikt mu nie
odpowiedział. Przyłapał się na tym, że jego ręka trzymająca
świecę, trzęsła się. Nie, on cały się trząsł. Kurde, nigdy
nie bał się piwnic. Ale teraz... Usłyszał jeszcze raz, pochodzi z
dołu! Szybko nakierował światło świeczki. Szczur...
Uch,
odetchnął z ulgą. To tylko niewielki i niegroźny szczurek.
Normalnie, chyba by się gryzonia przestraszył, ale w tej
sytuacji... Wstrząsnął głową, poczekał chwilę, aż ochłonie i
zabrał się za właściwą czynność - szukanie tego, po co tutaj
przyszedł. Przyglądał się dokładnie każdej ścianie, trochę
pajęczyn, kurzu, pyłu, ale nic poza tym. Nic. Zupełnie nic. Skupił
się na środkowej ścianie, na niej powinien być znak, ale nic nie
było. Mogło być tylko jedno wytłumaczenie. Policja nie tylko
szybko umorzyła sprawę, ale także zatarła wszelkie ślady. O co
tu chodzi? Co to w takim razie miało oznaczać? A może tak naprawdę
wszystko było dziełem sekty do której należeli również
struże prawa? Nie, skąd! Był w tym jakiś haczyk, nie miał tylko
pojęcia jaki. Położył świeczkę na ziemi, usiadł obok niej i
wyciągnął kolejną teczkę z torby. Wśród papierów
i dokumentów znalazł to, co go teraz najbardziej
interesowało. Zdjęcie. Obraz przedstawiający koszmarny wizerunek.
Bielusieńka ściana i jak dla kontrastu, narysowany na niej czerwony
znak. Znak był ogromny, bo na połowę ściany, niedokładny, bo
było to świeże malowidło, z którego jeszcze płynęły
strużki nie wyschniętej... nie, nie farby.
Każdy by pomyślał,
że to niezwykle barwna farba. Ale to była krew. Najprawdziwsza
krew. Trzymał w ręku ponad dwuletnią fotografię ukazującą białą
ścianę z narysowanym na niej, ludzką krwią, symbolem. Symbolem,
identycznym do tego, który miała na ręku tamta mała...
C. D. N.
