ęłęóStigma
Rozdział VI - Wiśnie koloru...
Siedziała na
swoim łóżku, rękoma podtrzymując głowę. Kosmyki różowych
włosów przesłaniały jej twarz.
Westchnęła. I wszystko
na marne. Chciała poznać treść tej książki... I co? Naruto -
imbecyl wszystko zepsuł. Jest też dobra strona tego zajścia.
Kakashi-sensei zdaje się nie domyślać, kto podwędził książkę,
więc nie pociągnie nikogo do odpowiedzialności. Dobra strona,
tylko dla kogo? Dla zidiociałego blondyna, nie dla niej.
Nadal
jej myśli zakrzątałaby kwestia książki, gdyby nie krzyk
dochodzący z dołu. Wystraszyła się w pierwszej chwili. Była
pewna, że głos należał do kobiety. Do dorosłej kobiety.
Zupełnie niczego tu nie znalazł. Może nie tutaj tkwił
klucz. Taa, na pewno nie tutaj. Schował papiery do torby i zaczął
wchodzić po schodach w celu opuszczenia tego miejsca. Ostrożnie
stąpał, by się czasami nie przewrócić, nie miał ochoty na
kolejne turlanie się. Był już na ostatnich stopniach, gdy prócz
zakurzonej powierzchni zobaczył... czyjeś buty. Podniósł
powoli wzrok, aż napotkał na oczy... Anko. Stykała się z nim
czołem, lecz po chwili odsunęła się. Na jej ustach widniał
kpiący uśmieszek.
- Pan Him szuka tutaj zabytków? Może
pomóc? - powiedziała z nutką sarkazmu w głosie. Dziennikarz
za to miał niewyraźną minę. Ta kobieta naprawdę jest uparta, jak
go tu znalazła? No tak, ale on głupi. Drzwi się zamknęły, ale
zasłony były odsłonięte. Albo mogła cały czas go śledzić. To
też możliwe.
Włączyła latarkę i oświetliła pomieszczenie,
chyba z większym skutkiem, niż jego mizerna świeczka. Prychnęła.
- Uboga i mała ta piwniczka jak na tak duży dom. - Tak,
zupełnie pusta. Zaraz, powiedziała "mała"? Dotarło coś
do niego. Ta piwnica była zdecydowanie za mała na tę rezydencję.
Czyli... musi być tu jeszcze jedna piwnica, która być może
udzieli mu więcej odpowiedzi niż ta. Zresztą, ta żadnej nie
odsłoniła.
Dziwne, na planach nic nie ma. Musi im się bliżej
przyjrzeć. Ale póki co, musi uporać się z innym problemem,
jakim była wścibska nauczycielka. Aż bał się dowiedzieć,
jakiego przedmiotu uczy.
Patrzała na niego wyczekującym
wzrokiem. Mógł wyczytać z jej twarzy, że traci cierpliwość.
Przykro mi, mała, ale ja też potrafię być uparty.
- Masz
zamiar milczeć jak słup, czy wyjaśnisz mi w końcu, co... -
przerwała, obydwoje usłyszeli głośny krzyk. Uśmiechnął się do
siebie, tym razem miał farta.
Wszyscy, a może prawie
wszyscy zbiegli się do salonu, gdzie znajdowała się wystraszona
pani Hyuuga. To ona spowodowała cały ten hałas.
- Stało się
coś? - odezwała się, trochę niegrzecznie, Mitarashi, zła, że
przeszkodzono jej w chwili, kiedy była bliska osiągnięcia celu.
Miała go w garści, a teraz co?
- M... Moja córka...
Ona... - trzęsła się, Iruka podszedł do niej i zaczął
uspokajać. Roshisteryzowana, na pewno nie wydusi z siebie niczego
mądrego.
- Spokojnie, proszę powoli opowiedzieć, co się
wydarzyło. Postaramy się pomóc. - tłumaczył Umino, tak jak
umiał.
"Psycholog od siedmiu boleści." - pomyślała
i poprawiła zwoje fioletowe włosy, wciąż nie odrywała wzroku od
podejrzanego dziennikarza. Takim nie można ufać. Na pewno jest tu w
poszukiwaniu taniej sensacji. Ale czego tak właściwie szuka?
-
Więc - przełknęła ślinę - Hanabi-chan zniknęła.
- To
znaczy? Tak po prostu? Jak do tego doszło? - Hatake usiadł obok
niej na kanapie.
- Cały czas była przy mnie... Cały czas obok.
Ja... ja tylko przysnęłam. Na chwilę, a potem... potem już jej
nie było. - nic więcej już nie powiedziała, tylko z płaczem
rzuciła się Kakashiemu w ramiona. A co on teraz miał zrobić? Nie
miał wyboru, musiał tak zostać. Po raz pierwszy Sakurze było go
żal. Źle się z nią dzieje, skoro zaczyna żałować nauczycieli.
"Boże, mała pewnie wyszła gdzieś do toalety, a ta robi
aferę, jakby ją uprowadzono. To się nazywa być nadopiekuńczą
matką." - Temari swoje uwagi zachowała dla samej siebie.
Siwowłosy spojrzał na Irukę błagalnym wzrokiem. Zdawał się
mówić: Zabierz ją ode mnie! Szatyn rozumiejąc, że kolega
po fachu znalazł się w krępującej sytuacji, próbował
przyjść mu z pomocą. Oczywiście nie odciągnął jej siłą.
-
Proszę pani, czy może szukała jej pani w sypialni, albo innych
pokojach? - poskutkowało, odkleiła się od Hatake.
- To
znaczy... - Kiba podsunął jej chusteczkę, wytarła nos i mówiła
dalej - Próbowałam, ale ten dom jest za duży.
Iruka dał
znak reszcie i z pozostałą dwójką belfrów odsunął
się na bok, by to przedyskutować. Rockowi było żal pani Jikan.
Całe oczy miała zaczerwienione. Dlaczego tak bardzo się bała? To
dziecko, ale przecież nie stanie się jej zaraz krzywda. Miał
ochotę podejść i ją pocieszyć... ale perspektywa, że zacznie
wypłakiwać się w jego ramię, szybko i skutecznie odciągnęła go
od tego zamiaru.
Dorośli skończyli naradę. Iruka stanął na
środku, chrząknął i przejął inicjatywę.
- Droga młodzieży,
podjęliśmy decyzję, że podzielimy się na grupy i przeszukamy
cały dom. Wszyscy za? - nikt, prócz pani Jikan i Lee, nie
podniósł ręki, Iruka-sensei to zignorował - Cieszę się,
że nas popieracie.
Jasne, popieramy. Nawet nie spytał o zdanie.
No, może spytał, ale zupełnie je zignorował. Spojrzał na swojego
psa, z jego pomocą, nie będzie tak trudno tą małą odnaleźć,
ale i tak nie miał ochoty na żadne wycieczki po tym przerośniętym
domu. Czy ktoś w ogóle myśli tutaj o wydostaniu się z tej
dziury? A może przekładają to na później, tyle że może
być za późno i nie zdążą na turniej. Nie ma to jak
zostawiać wszystko na ostatnią chwilę.
Grupy i pary
poszukiwawcze zostały wyznaczone. W salonie została pani Jikan,
Iruka, aby w razie czego, być w pogotowiu. A także Him, który
również miał szukać, samemu, ale najpierw chciał coś
wyciągnąć z zrozpaczonej matki.
- Niech pan tu na chwilę
zostanie, a ja pójdę zrobić herbaty. - Sensei opuścił
salon. Him usiadł na tej samej kanapie, co pani Hyuuga, ale w
bezpiecznej odległości. Teraz miał jedyną szansę, aby pogadać,
nie zbudzając przy okazji żadnych podejrzeń.
- Hanabi... - no,
teraz przynajmniej znał jej imię - to dziwne dziecko... Czy ona...?
- Zawsze taka była, odkąd pamiętam. Ale nie można jej się
dziwić. - szeptała, więc przybliżył się, by lepiej słyszeć.
- Miała trudne dzieciństwo? - był niedyskretny, ale nie miał
wyboru.
- Podobno, ale nigdy nie chciałam poznać jej
przeszłości. - spojrzała na niego - Hanabi-chan jest adoptowana.
Wiem jedynie, że jej rodzice zmarli. Więcej nie chciałam wiedzieć.
Rozumie pan, prawda?
- T-tak, oczywiście. Dla niej to nawet
lepiej, żeby nie roztrząsać jej przeszłości. - był pewien, że
więcej już z niej nie wyciągnie. Ale już to mu wystarczało.
Coraz więcej niewiadomych.
- Cieszę się, że pan rozumie. -
otarła łzy. Może nie tylko Hanabi potrzebuje psychologa?
Westchnęła. Spokojnie, znajdzie się. Wszystko będzie dobrze.
Usadowił się wygodnie w kuchni, gdzie najprawdopodobniej
było najwidniej. Iruka dotrzymywał towarzystwa roztrzęsionej
matce, a pozostali szukali dzieciaka. Zatem nikt nie powinien mu
przeszkadzać. Teoretycznie.
Jak na razie chciał trochę odwlec
szukanie małej, najpierw musi doszukać się istotnych rzeczy w
swoich źródłach. Elementy, które wcześniej pominął,
albo uznał za mniej ważne. Coś musi tu być. Dokładnie studiował
wszystko jeszcze raz. Podrapał się po czuprynie, która przez
cały czas była w wielkim nieładzie. Kim może być ta mała?
Drugim dzieckiem tej rodziny? O ile pamiętał, to mieli tylko jedno.
Ten znak. Może to jakaś sekta? Raz udało mu się w pewnej
bibliotece odszukać taki sam znak, była to tak zwana księga o
treści zakazanej. Pod obrazkiem pisało coś w stylu: Symbol "Die
Apostel des Grauens". I to wszystko. Nie było nawet małej
wzmianki w tekście. W internecie też nic nie znalazł. Nic
trafnego, przynajmniej. Ech, może to jakaś sekta, wyznawcy diabła
albo jacyś heretycy?
W papierach i pozostałych szpargałach
znalazł dwa ważne szczegóły. Pierwszy... Na planach nie
miał dokładnej konstrukcji wieżyczki. Drugi... Ta rodzina miała
drugie dziecko, a raczej miała je mieć, bo matka poroniła. Tym
samym wyklucza to teorię, że Hanabi jest ich córką. Może
nie jest bezpośrednio z nimi związana, ale muszą ich łączyć
jakieś więzy krwi.
Podniósł się, możliwie jak
najciszej, z krzesła. Teraz musi przyjrzeć się wieżyczce,
podejrzewał, że to tam znajduje się druga piwnica. Odwrócił
się w kierunku wyjścia. Zatkało go. Oparta o framugę drzwi, stała
fioletowowłosa nauczycielka. Ramiona skrzyżowała na piersi. Tym
razem się nie wywinie. A myślał, że miała szukać razem z tym
siwowłosym. Westchnął.
- Wyjaśnij w końcu, o co tu chodzi.
Innym możesz mydlić oczy, ale nie mi. - nie wyczuł w jej głosie
ani kpiny ani ironii, była zupełnie poważna. Ujęła to tak, jakby
specjalnie wszystkim wmawiał różne rzeczy. Przecież on
tylko trochę nagiął prawdę. Ruchem ręki wskazał na miejsce na
przeciwko. Zasiedli do stołu.
- Najpierw chciałbym cię o coś
spytać. Na tej wycieczce jest sama prawie dorosła młodzież. Co
Hanabi robi wśród niej? - spojrzał wyczekująco, zrobiła
ciekawą minę. - A czemu cię to interesuje? - zgiął się, czy
wszystko musi wyjaśniać? - Dobra, zaspokoję twoją ciekawość. Na
tę wycieczkę miał jechać starszy brat Hanabi, niestety
rozchorował się, nie chcieliśmy żeby bilet się zmarnował, więc
zaprosiliśmy jego siostrę. - starszy brat, zapewne przyrodni, a jej
obecność tutaj też na pewno nie jest przypadkowa. Chrząknął.
-
Moja kolej. Od czego by tu zacząć... - przetarł oczy, czuł się
jak dziadek, który musiał opowiedzieć dzieciom historię,
nie specjalnie przeznaczoną dla ich uszu - Wydarzyło się to ponad
dwa lata temu. Wybuchła afera z powodu tragedii do jakiej doszło...
w tym domu.
Biały piesek zatrzymał się przed niewielkimi,
okrągłymi drzwiami. Zaczął drapać je pazurami, szczekać i żwawo
merdać ogonem.
- Więc twierdzisz, że białooka jest tutaj, tak
Akamaru? - Kiba chwycił metalową klamkę. Bez rezultatu, drzwi były
zamknięte. W takim razie jak mała się tam dostała? Musi tam być,
Akamaru by się nie mylił. Drzwi musiały być wcześniej otwarte,
ona z ciekawości zajrzała do środka, a drzwi zamknęły się za
nią i zacięły. To jedna z hipotez, jakie zakładał. Zaczął
walić w drzwi - Haaanaaabiii! Jesteś tam! - krzyczał, ale nie
uzyskał odpowiedzi. Gestem ręki ciemnooki nakazał psu odwrót.
Sami tu nic nie zdziałają, trzeba sprowadzić dorosłych.
Dźwięk
delikatnego, ale zarazem pewnego stąpania po stopniach odbijał się
echem o ściany. Schody zawijały się cały czas, zupełnie jak w
latarni. Ale nie była to latarnia. Szła równym krokiem, ani
za wolno, ani za szybko. Do jej uszu dochodziły odgłosy walenia w
twarde drewno i wołania. Zignorowała to. Zajmie się nim w
odpowiednim czasie, wszystkimi się zajmie. Przez małe okienka
promienie słońca wchodziły do wnętrza, nieudolnie rozpraszając
ciemności i ukazując ogromne ilości kurzu rozchodzącego się w
morowym powietrzu. Stanęła na ostatnim stopniu, drzwi samoistnie
otworzyły się przed nią. Dotarła na sam szczyt, był to okrągły
pokój, jednak sufit był inny, łączył się w pewnym stopniu
z dachem, który był w kształcie stożka. Deski uginały się
pod nią. Przypuszczalnie nie wytrzymałyby większego ciężaru, ona
sama bardzo mała ważyła. Podeszła do małego otworu,
przypominającego okno, było umiejscowione bardzo nisko, więc
wspinając się na palcach, była w stanie wyjrzeć na zewnątrz.
Silny wiatr szeleścił liśćmi, uginał co słabsze drzewa,
błotnista woda w fontannie trochę falowała. Jedne liście padały
na ziemię, drugie zdawały się tańczyć w pwietrzu. Oczywiście
pod wpływem siły wyższej, jaką w tym wypadku był wicher.
Przecież każdy jest sterowany przez kogoś innego. Każdy jest od
kogoś zależny. Nikt do końca nie decyduje sam za siebie, nie
dokonuje własnych wyborów. Zawsze jest marionetka i pan
marionetek. To jak gra w szachy. Pionkom wydaje się, że żyją
własnym życiem, toczą bitwy, wygrywają, przegrywają, ale nie
zdają sobie sprawy, że każde ich posunięcie jest wykonane przez
kogoś innego.
Przez pana i władcę. Marionetki dążą do
wolności. Ale tak naprawdę to pojęcie względne. Dla każdego
oznacza co innego i jest czym innym. Czymś, tak naprawdę, nie
osiągalnym. Ona nie była marionetką. Była panem. Odwróciła
się i poprawiła ciemne włosy rozczochrane przez wiatr. Rozejrzała
się po pomieszczeniu, analizując centymetr po centymetrze. Tyle
wspomnień. Czuła, czuła jak ta ciemność ją przyciągała.
Opuszkami palców dotknęła zabrudzonej ściany.
Przymknęła powieki. Obraz sam zaczął się przesuwać...
Krzyk połączony z płaczem i jękami. Ranna kobieta czołgająca
się po ziemi. Jęczała, nie była w stanie wydobyć z siebie nic
więcej. Paraliżujący strach odbierał jej siły. Posuwając się,
zostawiała za sobą ślady krwi. Głośny oddech, bała się coraz
bardziej. Nie była w stanie się bronić. Nie pozwalało jej na to
odrętwiałe ciało, ani serce. Zatrzymała się i odwróciła,
nadal leżała na podłodze, starała się podnieść na łokciach.
Jej oczy rozszerzyły się, powód jej przerażenia wciąż był
za nią, teraz przed nią. Ciche kroki. Ciche kroki istoty nie
znającej litości, istoty za którą jeszcze tak niedawno była
w stanie oddać życie. Teraz ona była jej katem. Nic nie czuła,
jakby głucha na wszystko. I pragnęła tylko jednego. Tak jak
zgłodniały wilk był w stanie zrobić wszystko dla zdobycia
zwierzyny, tak nią kierowało... pragnienie krwi. Łzy cisnęły jej
się do oczu, łzy rozpaczy, niemocy. I tylko jedno pytanie:
dlaczego? Drobna osoba stanęła kilka centymetrów przed nią,
było ciemno i nie mogła zobaczyć jej twarzy, jedyne co wyróżniało
się pośród czerni, to błyszczące oczy. Obraz jej zaczął
się zamazywać, traciła coraz więcej krwi, dostrzegła, że jej
prześladowca podniósł rękę, gotowy zadać ostatni cios.
Samą siłą woli. Dlaczego! Milczała jak zaklęta, ale jej
dusza krzyczała. Czemu? Czy nie mogłoby być inaczej? Czy tak
naprawdę musi być? As... Powiedz... Wiem, że mnie słyszysz.
Odpowiedz, kim je...?
Bruzga krwi zachlapała ścianę.
Odciągnęła szybko rękę od ściany. To wracało... To coś,
co ją tu wezwało i przyprowadziło. Nic nie dzieje się bez powodu.
Coś raz nie zwalczone, musi powrócić. Tak jak powraca żądza
krwi...
Jej puste oczy spoczęły na znaku narysowanym białą
kredą na podłodze. Jakby ktoś przed chwilą go wykonał. Stanęła
w jego środku i podniosła kamień, który tam leżał.
Wyglądał jak różowy kryształ oszlifowany do kształtu
kuli, ale nie był to zwykły minerał. Kreda zaczęła świecić
ametystowym blaskiem, a kamień zabarwiał się na czarno i czerwono.
Ogarnęła ją ogromna moc, potęga i... Upuściła kamień, który
poturlał się w stronę drzwi. Poczuła to, co już dawno powinno
być ugaszone. Pragnienie...
Zamknęła oczy, poczuła to, czego
nienawidziła najbardziej, pozytywne uczucie, które według
naiwnych potrafi przezwyciężyć wszystko. W dodatku odwzajemnione.
Gdyby nie to, że zawsze jej usta nie wyrażały niczego, jak u
lalki, uśmiechnęłaby się bardzo wrednie. Ale ona nie była
wredna, ona była sobą. Żniwo czas zacząć...
Chociaż
dotąd prześladował ją pech, to choć raz dla niej zaświeciło
słońce. Iruka-sensei wyznaczył ją do pary z Sasuke. Nigdy żaden
nauczyciel nie sprawił jej takiej radości. Chętnie wycałowałaby
go, ale przecież jej usta są dla kogoś innego... Czuła się
szczęśliwa w jego obecności i chociaż on na nią nie patrzał...
Już jej to tak bardzo nie przeszkadzało. Naruto uświadomił jej,
że zdobywanie czyichś względów na siłę, tylko pogarsza
sprawę. Uśmiechnęła się. Lekki, delikatny uśmiech, inny niż
wszystkie dotąd. Może coś w końcu zrozumiała? Zastanawiała się.
Sasuke-kun na pewno domyślał się, co ona czuje. Ale może gdyby mu
to powiedziała prosto w twarz poczułaby ulgę? A może nie... Może
powinna żyć miłością platoniczną? Jednak czuła jednocześnie,
że... nigdy nie przestanie go kochać. Nie potrafi wyrzucić go ze
swego serca. Nie potrafi. A może nie chce? Może do końca życia
chce każdej nocy myśleć o nim, śnić, marzyć... Może boi się,
że znów miłość ją dopadnie i znów przeżyje zawód.
Uchiha jest na świecie zupełnie sam, jego jedynym celem jest
pomszczenie rodziców. Może byłaby tylko dla niego
przeszkodą, kulą u nogi, której on nie potrzebuje? Może
jest lepiej, tak jak jest?
Znajdowali się teraz w szklarni. Ale
nie była ona wcale piękna, schludna, pełna kwiatów. Była
obskurna, zabrudzona, a na półkach stały powiędnięte
rośliny w doniczkach. Niektóre miejsca na tej posiadłości
przekonywały o tym, że dom jest opuszczony. Dlaczego nie wszystkie?
Jakby się nad tym zastanowić, to... Coś je łączy. Fontanna, woda
w fontannie, powiędnięte kwiaty, rośliny okalające dom.
Tak,
natura tutaj umiera! Że też wcześniej nie przyszło jej to do
głowy. Wszystkie luksusy, które tutaj spotykają służą by
zadowalać cieleśnie i fizycznie: wygody, jedzenie. Nie ma tu
niczego, czym można by się zachwycać duchowo. Nic. Zero. Tylko
rzeczy, które gubią ludzkość, które nie mają w
sobie prawdziwego piękna. Ten dom... Ten dom jest zły.
Wzdrygnęła
się pod wpływem swych wniosków. Spojrzała na plecy Sasuke.
Wynośmy się stąd!
- Nie ma jej tu. - przywrócił ją do
rzeczywistości. Skinęła tylko głową. Dlaczego na nią nie
patrzał, nawet wtedy kiedy to do niej kierował słowa? Dlaczego
unikał jej wzroku? Jakby... jakby bał się, że zajrzy w jego
duszę.
Brunet stał w miejscu z rękoma wsadzonymi do kieszeni.
Słyszał, jak Sakura odwróciła się i zaczęła podążać w
kierunku wyjścia. Muszą jeszcze sprawdzić okolice na zewnątrz.
Nie spieszyło mu się, później ją dogoni. Zrobił
bezwiednie krok do tyłu. Coś chlusnęło. Zlustrował powierzchnię
pod sobą. Nic wielkiego, wdepnął w małą błotnistą kałużę...
Pustym wzrokiem przyglądał się brunatnej wodzie. Chwila.
Skąd
tutaj woda! Zamarł. Wiedziony przeczuciem odwrócił się i
pognał do przodu, Haruno była daleko. Usłyszał dziewczęcy pisk.
Radowała się tym, że Sasuke był blisko, ale jednocześnie
czuła się głupio. On na pewno nie był zadowolony z jej
towarzystwa. Już wolałaby być sama, niż trzymać go przy sobie
przymusem. Od wyjścia dzieliło ją kilka metrów. Zatrzymała
się nagle. Coś jej nie pasowało. Ogromna kałuża przed drzwiami
wyjściowymi. Przedtem jej tu nie było. Prawda? A może ma już
omamy? Może szaleje w tym domu?
A może to co niemożliwe w tym
domu staje się rzeczywistością? Woda zaczęła bulgotać, lekko
się podnosić. Nie robiła nic, tylko stała jak słup i przyglądała
się z oczami napełnionymi obawą. Jak zwierzę po raz pierwszy w
życiu widzące człowieka i nie zdające sobie sprawy, jakie czyha
na niego niebezpieczeństwo. Po raz pierwszy i ostatni. Woda
podniosła się do około dwóch metrów i uformowała.
Stała przed nią szkarłatno-brunatna postać. Kształtem
przypominała posąg mężczyzny, jednak nie miała ani oczu, ani
ust, ani uszu. Żadnych szczegółów. Wydawała się też
mazią unoszącą w powietrzu, która pod wpływem dotyku,
rozleje się, chluśnie, opadnie... Ale woda nie tylko daje życie,
ona również je odbiera.
Ramię niezidentyfikowanego
obiektu przybrało kształt szpikulca. To koniec, koniec. Ona też
chodziła na zajęcia sztuk walki, ze względu na... Ale i tak nie
była w stanie przeciwstawić się czemuś takiemu. Krzyknęła,
zacisnęła z całej siły oczy, palce zwinęła w pięści i
czekała... Na koniec.
Nie nastąpił. Bynajmniej nie w tym
sensie. Usłyszała jak szpikulce przebił się przez coś, a także
jęk. Bała się otworzyć oczu, tak bardzo się bała. Nie, to
niemożliwe. To nie może być prawda. Bała się, że to będzie on.
Bała się, ale musiała... Pierwsze co zobaczyła to krople krwi na
ziemi. Boże, nie! Potem jego drżące nogi, całe ciało. Koniec
szpikulca wystawał zza jego poszarpanej niebieskiej bluzy.
Stwór
wyjął narzędzie i rozpadł się. By nabrać sił. Krew lała się
z jego rany. Wydawało jej się, że świat się zawalił, stracił
sens, jedyne co widziała to krew... wydobywającą się z jego rany.
Boże, dlaczego? Nie miał już sił, upadł na kolana. Syknął z
bólu. Jego głos wiercił dziurę w jej sercu. Może traktować
ją jak szmatę, jak powietrze, ale niech nie umiera! Odzyskała
czucie w nogach, w całym ciele.
- S-s...Sasuke-kun...! - uklękła
przy nim, jego ramię przewiesiła przez głowę i próbowała
wstać, nie mogła.
- Przestań, to nie ma sensu. - jego zimny
głos, jak zawsze, ale i "zawsze" ma swój koniec.
-
Nie mów tak! Nie możesz... Nie wolno ci mnie zostawić! -
krzyczała do niego, odsunął się od niej. Z jej oczu płynęły
hektolitry łez. Dlaczego? Nie, to nie może się tak skończyć.
Przez nią!
Nie przeszkadzał mu jej histeryczny krzyk i płacz.
Ale... On wcale jej nie potrzebuje, sam zawsze dawał sobie radę i
tak zostanie. Nigdy nikogo nie potrzebował, tym bardziej JEJ.
Prawda? Nie potrzebuje jej? Nie chce jej? Tego właśnie chce? Być
zawsze samym w swej samotności? A może... Może nie chce być
dłużej samotnym wilkiem...
Podniósł wzrok. Jej włosy
przysłaniające zapłakaną twarz. Piękne, zupełnie jak kolor
płatków kwitnącej wiśni. Uniosła czerwone oczy. Ich
spojrzenia spotkały się. I... po raz pierwszy się do niej
uśmiechnął. Nie był to uśmiech pogardy... Po raz pierwszy
uśmiechnął się do niej tak, jak ona tego pragnęła. Jak zawsze
marzyła.
- Sasuke... Dlaczego...? - drżącą ręką odgarnął
jej włosy i przyciągnął ją do siebie. Nie zwrócili uwagi
na to, że woda znów zaczęła wrzeć. Reszta świata dla nich
teraz nie istniała, nie miała znaczenia.
- Bo... Gdyby trafił
Ciebie, bolałoby mnie... jeszcze bardziej. - choć łzy nadal
toczyły się po jej czerwonych policzkach, uśmiechnęła się.
Instynktownie przymknęła oczy. Była szczęśliwa, choć jej serce
jednocześnie pękało. Poczuła delikatne i ciepłe wargi na swoich.
Gorąco, szczęście, pragnienie. Kilka jej różowych kosmyków
opadało na jego twarz. Smak jego ust, odwzajemnionego uczucia,
spełnionego marzenia. Chciała tak trwać wiecznie. Chciała tak
umrzeć.
Kilka różowych płatków opadło na
ziemię, na szkarłatną krew. Kilka płatków z kwiatu, który
zakwitnął specjalnie dla nich.
C. D. N.
