ęłęóStigma

Rozdział VI - Wiśnie koloru...

Siedziała na swoim łóżku, rękoma podtrzymując głowę. Kosmyki różowych włosów przesłaniały jej twarz.
Westchnęła. I wszystko na marne. Chciała poznać treść tej książki... I co? Naruto - imbecyl wszystko zepsuł. Jest też dobra strona tego zajścia. Kakashi-sensei zdaje się nie domyślać, kto podwędził książkę, więc nie pociągnie nikogo do odpowiedzialności. Dobra strona, tylko dla kogo? Dla zidiociałego blondyna, nie dla niej.
Nadal jej myśli zakrzątałaby kwestia książki, gdyby nie krzyk dochodzący z dołu. Wystraszyła się w pierwszej chwili. Była pewna, że głos należał do kobiety. Do dorosłej kobiety.

Zupełnie niczego tu nie znalazł. Może nie tutaj tkwił klucz. Taa, na pewno nie tutaj. Schował papiery do torby i zaczął wchodzić po schodach w celu opuszczenia tego miejsca. Ostrożnie stąpał, by się czasami nie przewrócić, nie miał ochoty na kolejne turlanie się. Był już na ostatnich stopniach, gdy prócz zakurzonej powierzchni zobaczył... czyjeś buty. Podniósł powoli wzrok, aż napotkał na oczy... Anko. Stykała się z nim czołem, lecz po chwili odsunęła się. Na jej ustach widniał kpiący uśmieszek.
- Pan Him szuka tutaj zabytków? Może pomóc? - powiedziała z nutką sarkazmu w głosie. Dziennikarz za to miał niewyraźną minę. Ta kobieta naprawdę jest uparta, jak go tu znalazła? No tak, ale on głupi. Drzwi się zamknęły, ale zasłony były odsłonięte. Albo mogła cały czas go śledzić. To też możliwe.
Włączyła latarkę i oświetliła pomieszczenie, chyba z większym skutkiem, niż jego mizerna świeczka. Prychnęła.
- Uboga i mała ta piwniczka jak na tak duży dom. - Tak, zupełnie pusta. Zaraz, powiedziała "mała"? Dotarło coś do niego. Ta piwnica była zdecydowanie za mała na tę rezydencję. Czyli... musi być tu jeszcze jedna piwnica, która być może udzieli mu więcej odpowiedzi niż ta. Zresztą, ta żadnej nie odsłoniła.
Dziwne, na planach nic nie ma. Musi im się bliżej przyjrzeć. Ale póki co, musi uporać się z innym problemem, jakim była wścibska nauczycielka. Aż bał się dowiedzieć, jakiego przedmiotu uczy.
Patrzała na niego wyczekującym wzrokiem. Mógł wyczytać z jej twarzy, że traci cierpliwość. Przykro mi, mała, ale ja też potrafię być uparty.
- Masz zamiar milczeć jak słup, czy wyjaśnisz mi w końcu, co... - przerwała, obydwoje usłyszeli głośny krzyk. Uśmiechnął się do siebie, tym razem miał farta.

Wszyscy, a może prawie wszyscy zbiegli się do salonu, gdzie znajdowała się wystraszona pani Hyuuga. To ona spowodowała cały ten hałas.
- Stało się coś? - odezwała się, trochę niegrzecznie, Mitarashi, zła, że przeszkodzono jej w chwili, kiedy była bliska osiągnięcia celu. Miała go w garści, a teraz co?
- M... Moja córka... Ona... - trzęsła się, Iruka podszedł do niej i zaczął uspokajać. Roshisteryzowana, na pewno nie wydusi z siebie niczego mądrego.
- Spokojnie, proszę powoli opowiedzieć, co się wydarzyło. Postaramy się pomóc. - tłumaczył Umino, tak jak umiał.
"Psycholog od siedmiu boleści." - pomyślała i poprawiła zwoje fioletowe włosy, wciąż nie odrywała wzroku od podejrzanego dziennikarza. Takim nie można ufać. Na pewno jest tu w poszukiwaniu taniej sensacji. Ale czego tak właściwie szuka?
- Więc - przełknęła ślinę - Hanabi-chan zniknęła.
- To znaczy? Tak po prostu? Jak do tego doszło? - Hatake usiadł obok niej na kanapie.
- Cały czas była przy mnie... Cały czas obok. Ja... ja tylko przysnęłam. Na chwilę, a potem... potem już jej nie było. - nic więcej już nie powiedziała, tylko z płaczem rzuciła się Kakashiemu w ramiona. A co on teraz miał zrobić? Nie miał wyboru, musiał tak zostać. Po raz pierwszy Sakurze było go żal. Źle się z nią dzieje, skoro zaczyna żałować nauczycieli.
"Boże, mała pewnie wyszła gdzieś do toalety, a ta robi aferę, jakby ją uprowadzono. To się nazywa być nadopiekuńczą matką." - Temari swoje uwagi zachowała dla samej siebie.
Siwowłosy spojrzał na Irukę błagalnym wzrokiem. Zdawał się mówić: Zabierz ją ode mnie! Szatyn rozumiejąc, że kolega po fachu znalazł się w krępującej sytuacji, próbował przyjść mu z pomocą. Oczywiście nie odciągnął jej siłą.
- Proszę pani, czy może szukała jej pani w sypialni, albo innych pokojach? - poskutkowało, odkleiła się od Hatake.
- To znaczy... - Kiba podsunął jej chusteczkę, wytarła nos i mówiła dalej - Próbowałam, ale ten dom jest za duży.
Iruka dał znak reszcie i z pozostałą dwójką belfrów odsunął się na bok, by to przedyskutować. Rockowi było żal pani Jikan. Całe oczy miała zaczerwienione. Dlaczego tak bardzo się bała? To dziecko, ale przecież nie stanie się jej zaraz krzywda. Miał ochotę podejść i ją pocieszyć... ale perspektywa, że zacznie wypłakiwać się w jego ramię, szybko i skutecznie odciągnęła go od tego zamiaru.
Dorośli skończyli naradę. Iruka stanął na środku, chrząknął i przejął inicjatywę.
- Droga młodzieży, podjęliśmy decyzję, że podzielimy się na grupy i przeszukamy cały dom. Wszyscy za? - nikt, prócz pani Jikan i Lee, nie podniósł ręki, Iruka-sensei to zignorował - Cieszę się, że nas popieracie.
Jasne, popieramy. Nawet nie spytał o zdanie. No, może spytał, ale zupełnie je zignorował. Spojrzał na swojego psa, z jego pomocą, nie będzie tak trudno tą małą odnaleźć, ale i tak nie miał ochoty na żadne wycieczki po tym przerośniętym domu. Czy ktoś w ogóle myśli tutaj o wydostaniu się z tej dziury? A może przekładają to na później, tyle że może być za późno i nie zdążą na turniej. Nie ma to jak zostawiać wszystko na ostatnią chwilę.

Grupy i pary poszukiwawcze zostały wyznaczone. W salonie została pani Jikan, Iruka, aby w razie czego, być w pogotowiu. A także Him, który również miał szukać, samemu, ale najpierw chciał coś wyciągnąć z zrozpaczonej matki.
- Niech pan tu na chwilę zostanie, a ja pójdę zrobić herbaty. - Sensei opuścił salon. Him usiadł na tej samej kanapie, co pani Hyuuga, ale w bezpiecznej odległości. Teraz miał jedyną szansę, aby pogadać, nie zbudzając przy okazji żadnych podejrzeń.
- Hanabi... - no, teraz przynajmniej znał jej imię - to dziwne dziecko... Czy ona...?
- Zawsze taka była, odkąd pamiętam. Ale nie można jej się dziwić. - szeptała, więc przybliżył się, by lepiej słyszeć.
- Miała trudne dzieciństwo? - był niedyskretny, ale nie miał wyboru.
- Podobno, ale nigdy nie chciałam poznać jej przeszłości. - spojrzała na niego - Hanabi-chan jest adoptowana. Wiem jedynie, że jej rodzice zmarli. Więcej nie chciałam wiedzieć. Rozumie pan, prawda?
- T-tak, oczywiście. Dla niej to nawet lepiej, żeby nie roztrząsać jej przeszłości. - był pewien, że więcej już z niej nie wyciągnie. Ale już to mu wystarczało. Coraz więcej niewiadomych.
- Cieszę się, że pan rozumie. - otarła łzy. Może nie tylko Hanabi potrzebuje psychologa? Westchnęła. Spokojnie, znajdzie się. Wszystko będzie dobrze.

Usadowił się wygodnie w kuchni, gdzie najprawdopodobniej było najwidniej. Iruka dotrzymywał towarzystwa roztrzęsionej matce, a pozostali szukali dzieciaka. Zatem nikt nie powinien mu przeszkadzać. Teoretycznie.
Jak na razie chciał trochę odwlec szukanie małej, najpierw musi doszukać się istotnych rzeczy w swoich źródłach. Elementy, które wcześniej pominął, albo uznał za mniej ważne. Coś musi tu być. Dokładnie studiował wszystko jeszcze raz. Podrapał się po czuprynie, która przez cały czas była w wielkim nieładzie. Kim może być ta mała? Drugim dzieckiem tej rodziny? O ile pamiętał, to mieli tylko jedno.
Ten znak. Może to jakaś sekta? Raz udało mu się w pewnej bibliotece odszukać taki sam znak, była to tak zwana księga o treści zakazanej. Pod obrazkiem pisało coś w stylu: Symbol "Die Apostel des Grauens". I to wszystko. Nie było nawet małej wzmianki w tekście. W internecie też nic nie znalazł. Nic trafnego, przynajmniej. Ech, może to jakaś sekta, wyznawcy diabła albo jacyś heretycy?
W papierach i pozostałych szpargałach znalazł dwa ważne szczegóły. Pierwszy... Na planach nie miał dokładnej konstrukcji wieżyczki. Drugi... Ta rodzina miała drugie dziecko, a raczej miała je mieć, bo matka poroniła. Tym samym wyklucza to teorię, że Hanabi jest ich córką. Może nie jest bezpośrednio z nimi związana, ale muszą ich łączyć jakieś więzy krwi.
Podniósł się, możliwie jak najciszej, z krzesła. Teraz musi przyjrzeć się wieżyczce, podejrzewał, że to tam znajduje się druga piwnica. Odwrócił się w kierunku wyjścia. Zatkało go. Oparta o framugę drzwi, stała fioletowowłosa nauczycielka. Ramiona skrzyżowała na piersi. Tym razem się nie wywinie. A myślał, że miała szukać razem z tym siwowłosym. Westchnął.
- Wyjaśnij w końcu, o co tu chodzi. Innym możesz mydlić oczy, ale nie mi. - nie wyczuł w jej głosie ani kpiny ani ironii, była zupełnie poważna. Ujęła to tak, jakby specjalnie wszystkim wmawiał różne rzeczy. Przecież on tylko trochę nagiął prawdę. Ruchem ręki wskazał na miejsce na przeciwko. Zasiedli do stołu.
- Najpierw chciałbym cię o coś spytać. Na tej wycieczce jest sama prawie dorosła młodzież. Co Hanabi robi wśród niej? - spojrzał wyczekująco, zrobiła ciekawą minę. - A czemu cię to interesuje? - zgiął się, czy wszystko musi wyjaśniać? - Dobra, zaspokoję twoją ciekawość. Na tę wycieczkę miał jechać starszy brat Hanabi, niestety rozchorował się, nie chcieliśmy żeby bilet się zmarnował, więc zaprosiliśmy jego siostrę. - starszy brat, zapewne przyrodni, a jej obecność tutaj też na pewno nie jest przypadkowa. Chrząknął.
- Moja kolej. Od czego by tu zacząć... - przetarł oczy, czuł się jak dziadek, który musiał opowiedzieć dzieciom historię, nie specjalnie przeznaczoną dla ich uszu - Wydarzyło się to ponad dwa lata temu. Wybuchła afera z powodu tragedii do jakiej doszło... w tym domu.

Biały piesek zatrzymał się przed niewielkimi, okrągłymi drzwiami. Zaczął drapać je pazurami, szczekać i żwawo merdać ogonem.
- Więc twierdzisz, że białooka jest tutaj, tak Akamaru? - Kiba chwycił metalową klamkę. Bez rezultatu, drzwi były zamknięte. W takim razie jak mała się tam dostała? Musi tam być, Akamaru by się nie mylił. Drzwi musiały być wcześniej otwarte, ona z ciekawości zajrzała do środka, a drzwi zamknęły się za nią i zacięły. To jedna z hipotez, jakie zakładał. Zaczął walić w drzwi - Haaanaaabiii! Jesteś tam! - krzyczał, ale nie uzyskał odpowiedzi. Gestem ręki ciemnooki nakazał psu odwrót. Sami tu nic nie zdziałają, trzeba sprowadzić dorosłych.

Dźwięk delikatnego, ale zarazem pewnego stąpania po stopniach odbijał się echem o ściany. Schody zawijały się cały czas, zupełnie jak w latarni. Ale nie była to latarnia. Szła równym krokiem, ani za wolno, ani za szybko. Do jej uszu dochodziły odgłosy walenia w twarde drewno i wołania. Zignorowała to. Zajmie się nim w odpowiednim czasie, wszystkimi się zajmie. Przez małe okienka promienie słońca wchodziły do wnętrza, nieudolnie rozpraszając ciemności i ukazując ogromne ilości kurzu rozchodzącego się w morowym powietrzu. Stanęła na ostatnim stopniu, drzwi samoistnie otworzyły się przed nią. Dotarła na sam szczyt, był to okrągły pokój, jednak sufit był inny, łączył się w pewnym stopniu z dachem, który był w kształcie stożka. Deski uginały się pod nią. Przypuszczalnie nie wytrzymałyby większego ciężaru, ona sama bardzo mała ważyła. Podeszła do małego otworu, przypominającego okno, było umiejscowione bardzo nisko, więc wspinając się na palcach, była w stanie wyjrzeć na zewnątrz. Silny wiatr szeleścił liśćmi, uginał co słabsze drzewa, błotnista woda w fontannie trochę falowała. Jedne liście padały na ziemię, drugie zdawały się tańczyć w pwietrzu. Oczywiście pod wpływem siły wyższej, jaką w tym wypadku był wicher. Przecież każdy jest sterowany przez kogoś innego. Każdy jest od kogoś zależny. Nikt do końca nie decyduje sam za siebie, nie dokonuje własnych wyborów. Zawsze jest marionetka i pan marionetek. To jak gra w szachy. Pionkom wydaje się, że żyją własnym życiem, toczą bitwy, wygrywają, przegrywają, ale nie zdają sobie sprawy, że każde ich posunięcie jest wykonane przez kogoś innego.
Przez pana i władcę. Marionetki dążą do wolności. Ale tak naprawdę to pojęcie względne. Dla każdego oznacza co innego i jest czym innym. Czymś, tak naprawdę, nie osiągalnym. Ona nie była marionetką. Była panem. Odwróciła się i poprawiła ciemne włosy rozczochrane przez wiatr. Rozejrzała się po pomieszczeniu, analizując centymetr po centymetrze. Tyle wspomnień. Czuła, czuła jak ta ciemność ją przyciągała.
Opuszkami palców dotknęła zabrudzonej ściany. Przymknęła powieki. Obraz sam zaczął się przesuwać...

Krzyk połączony z płaczem i jękami. Ranna kobieta czołgająca się po ziemi. Jęczała, nie była w stanie wydobyć z siebie nic więcej. Paraliżujący strach odbierał jej siły. Posuwając się, zostawiała za sobą ślady krwi. Głośny oddech, bała się coraz bardziej. Nie była w stanie się bronić. Nie pozwalało jej na to odrętwiałe ciało, ani serce. Zatrzymała się i odwróciła, nadal leżała na podłodze, starała się podnieść na łokciach. Jej oczy rozszerzyły się, powód jej przerażenia wciąż był za nią, teraz przed nią. Ciche kroki. Ciche kroki istoty nie znającej litości, istoty za którą jeszcze tak niedawno była w stanie oddać życie. Teraz ona była jej katem. Nic nie czuła, jakby głucha na wszystko. I pragnęła tylko jednego. Tak jak zgłodniały wilk był w stanie zrobić wszystko dla zdobycia zwierzyny, tak nią kierowało... pragnienie krwi. Łzy cisnęły jej się do oczu, łzy rozpaczy, niemocy. I tylko jedno pytanie: dlaczego? Drobna osoba stanęła kilka centymetrów przed nią, było ciemno i nie mogła zobaczyć jej twarzy, jedyne co wyróżniało się pośród czerni, to błyszczące oczy. Obraz jej zaczął się zamazywać, traciła coraz więcej krwi, dostrzegła, że jej prześladowca podniósł rękę, gotowy zadać ostatni cios.
Samą siłą woli. Dlaczego! Milczała jak zaklęta, ale jej dusza krzyczała. Czemu? Czy nie mogłoby być inaczej? Czy tak naprawdę musi być? As... Powiedz... Wiem, że mnie słyszysz. Odpowiedz, kim je...?
Bruzga krwi zachlapała ścianę.

Odciągnęła szybko rękę od ściany. To wracało... To coś, co ją tu wezwało i przyprowadziło. Nic nie dzieje się bez powodu. Coś raz nie zwalczone, musi powrócić. Tak jak powraca żądza krwi...
Jej puste oczy spoczęły na znaku narysowanym białą kredą na podłodze. Jakby ktoś przed chwilą go wykonał. Stanęła w jego środku i podniosła kamień, który tam leżał. Wyglądał jak różowy kryształ oszlifowany do kształtu kuli, ale nie był to zwykły minerał. Kreda zaczęła świecić ametystowym blaskiem, a kamień zabarwiał się na czarno i czerwono. Ogarnęła ją ogromna moc, potęga i... Upuściła kamień, który poturlał się w stronę drzwi. Poczuła to, co już dawno powinno być ugaszone. Pragnienie...
Zamknęła oczy, poczuła to, czego nienawidziła najbardziej, pozytywne uczucie, które według naiwnych potrafi przezwyciężyć wszystko. W dodatku odwzajemnione. Gdyby nie to, że zawsze jej usta nie wyrażały niczego, jak u lalki, uśmiechnęłaby się bardzo wrednie. Ale ona nie była wredna, ona była sobą. Żniwo czas zacząć...

Chociaż dotąd prześladował ją pech, to choć raz dla niej zaświeciło słońce. Iruka-sensei wyznaczył ją do pary z Sasuke. Nigdy żaden nauczyciel nie sprawił jej takiej radości. Chętnie wycałowałaby go, ale przecież jej usta są dla kogoś innego... Czuła się szczęśliwa w jego obecności i chociaż on na nią nie patrzał... Już jej to tak bardzo nie przeszkadzało. Naruto uświadomił jej, że zdobywanie czyichś względów na siłę, tylko pogarsza sprawę. Uśmiechnęła się. Lekki, delikatny uśmiech, inny niż wszystkie dotąd. Może coś w końcu zrozumiała? Zastanawiała się. Sasuke-kun na pewno domyślał się, co ona czuje. Ale może gdyby mu to powiedziała prosto w twarz poczułaby ulgę? A może nie... Może powinna żyć miłością platoniczną? Jednak czuła jednocześnie, że... nigdy nie przestanie go kochać. Nie potrafi wyrzucić go ze swego serca. Nie potrafi. A może nie chce? Może do końca życia chce każdej nocy myśleć o nim, śnić, marzyć... Może boi się, że znów miłość ją dopadnie i znów przeżyje zawód. Uchiha jest na świecie zupełnie sam, jego jedynym celem jest pomszczenie rodziców. Może byłaby tylko dla niego przeszkodą, kulą u nogi, której on nie potrzebuje? Może jest lepiej, tak jak jest?
Znajdowali się teraz w szklarni. Ale nie była ona wcale piękna, schludna, pełna kwiatów. Była obskurna, zabrudzona, a na półkach stały powiędnięte rośliny w doniczkach. Niektóre miejsca na tej posiadłości przekonywały o tym, że dom jest opuszczony. Dlaczego nie wszystkie? Jakby się nad tym zastanowić, to... Coś je łączy. Fontanna, woda w fontannie, powiędnięte kwiaty, rośliny okalające dom.
Tak, natura tutaj umiera! Że też wcześniej nie przyszło jej to do głowy. Wszystkie luksusy, które tutaj spotykają służą by zadowalać cieleśnie i fizycznie: wygody, jedzenie. Nie ma tu niczego, czym można by się zachwycać duchowo. Nic. Zero. Tylko rzeczy, które gubią ludzkość, które nie mają w sobie prawdziwego piękna. Ten dom... Ten dom jest zły.
Wzdrygnęła się pod wpływem swych wniosków. Spojrzała na plecy Sasuke. Wynośmy się stąd!
- Nie ma jej tu. - przywrócił ją do rzeczywistości. Skinęła tylko głową. Dlaczego na nią nie patrzał, nawet wtedy kiedy to do niej kierował słowa? Dlaczego unikał jej wzroku? Jakby... jakby bał się, że zajrzy w jego duszę.
Brunet stał w miejscu z rękoma wsadzonymi do kieszeni. Słyszał, jak Sakura odwróciła się i zaczęła podążać w kierunku wyjścia. Muszą jeszcze sprawdzić okolice na zewnątrz. Nie spieszyło mu się, później ją dogoni. Zrobił bezwiednie krok do tyłu. Coś chlusnęło. Zlustrował powierzchnię pod sobą. Nic wielkiego, wdepnął w małą błotnistą kałużę... Pustym wzrokiem przyglądał się brunatnej wodzie. Chwila.
Skąd tutaj woda! Zamarł. Wiedziony przeczuciem odwrócił się i pognał do przodu, Haruno była daleko. Usłyszał dziewczęcy pisk.
Radowała się tym, że Sasuke był blisko, ale jednocześnie czuła się głupio. On na pewno nie był zadowolony z jej towarzystwa. Już wolałaby być sama, niż trzymać go przy sobie przymusem. Od wyjścia dzieliło ją kilka metrów. Zatrzymała się nagle. Coś jej nie pasowało. Ogromna kałuża przed drzwiami wyjściowymi. Przedtem jej tu nie było. Prawda? A może ma już omamy? Może szaleje w tym domu?
A może to co niemożliwe w tym domu staje się rzeczywistością? Woda zaczęła bulgotać, lekko się podnosić. Nie robiła nic, tylko stała jak słup i przyglądała się z oczami napełnionymi obawą. Jak zwierzę po raz pierwszy w życiu widzące człowieka i nie zdające sobie sprawy, jakie czyha na niego niebezpieczeństwo. Po raz pierwszy i ostatni. Woda podniosła się do około dwóch metrów i uformowała. Stała przed nią szkarłatno-brunatna postać. Kształtem przypominała posąg mężczyzny, jednak nie miała ani oczu, ani ust, ani uszu. Żadnych szczegółów. Wydawała się też mazią unoszącą w powietrzu, która pod wpływem dotyku, rozleje się, chluśnie, opadnie... Ale woda nie tylko daje życie, ona również je odbiera.
Ramię niezidentyfikowanego obiektu przybrało kształt szpikulca. To koniec, koniec. Ona też chodziła na zajęcia sztuk walki, ze względu na... Ale i tak nie była w stanie przeciwstawić się czemuś takiemu. Krzyknęła, zacisnęła z całej siły oczy, palce zwinęła w pięści i czekała... Na koniec.
Nie nastąpił. Bynajmniej nie w tym sensie. Usłyszała jak szpikulce przebił się przez coś, a także jęk. Bała się otworzyć oczu, tak bardzo się bała. Nie, to niemożliwe. To nie może być prawda. Bała się, że to będzie on. Bała się, ale musiała... Pierwsze co zobaczyła to krople krwi na ziemi. Boże, nie! Potem jego drżące nogi, całe ciało. Koniec szpikulca wystawał zza jego poszarpanej niebieskiej bluzy.
Stwór wyjął narzędzie i rozpadł się. By nabrać sił. Krew lała się z jego rany. Wydawało jej się, że świat się zawalił, stracił sens, jedyne co widziała to krew... wydobywającą się z jego rany. Boże, dlaczego? Nie miał już sił, upadł na kolana. Syknął z bólu. Jego głos wiercił dziurę w jej sercu. Może traktować ją jak szmatę, jak powietrze, ale niech nie umiera! Odzyskała czucie w nogach, w całym ciele.
- S-s...Sasuke-kun...! - uklękła przy nim, jego ramię przewiesiła przez głowę i próbowała wstać, nie mogła.
- Przestań, to nie ma sensu. - jego zimny głos, jak zawsze, ale i "zawsze" ma swój koniec.
- Nie mów tak! Nie możesz... Nie wolno ci mnie zostawić! - krzyczała do niego, odsunął się od niej. Z jej oczu płynęły hektolitry łez. Dlaczego? Nie, to nie może się tak skończyć. Przez nią!
Nie przeszkadzał mu jej histeryczny krzyk i płacz. Ale... On wcale jej nie potrzebuje, sam zawsze dawał sobie radę i tak zostanie. Nigdy nikogo nie potrzebował, tym bardziej JEJ. Prawda? Nie potrzebuje jej? Nie chce jej? Tego właśnie chce? Być zawsze samym w swej samotności? A może... Może nie chce być dłużej samotnym wilkiem...
Podniósł wzrok. Jej włosy przysłaniające zapłakaną twarz. Piękne, zupełnie jak kolor płatków kwitnącej wiśni. Uniosła czerwone oczy. Ich spojrzenia spotkały się. I... po raz pierwszy się do niej uśmiechnął. Nie był to uśmiech pogardy... Po raz pierwszy uśmiechnął się do niej tak, jak ona tego pragnęła. Jak zawsze marzyła.
- Sasuke... Dlaczego...? - drżącą ręką odgarnął jej włosy i przyciągnął ją do siebie. Nie zwrócili uwagi na to, że woda znów zaczęła wrzeć. Reszta świata dla nich teraz nie istniała, nie miała znaczenia.
- Bo... Gdyby trafił Ciebie, bolałoby mnie... jeszcze bardziej. - choć łzy nadal toczyły się po jej czerwonych policzkach, uśmiechnęła się. Instynktownie przymknęła oczy. Była szczęśliwa, choć jej serce jednocześnie pękało. Poczuła delikatne i ciepłe wargi na swoich. Gorąco, szczęście, pragnienie. Kilka jej różowych kosmyków opadało na jego twarz. Smak jego ust, odwzajemnionego uczucia, spełnionego marzenia. Chciała tak trwać wiecznie. Chciała tak umrzeć.
Kilka różowych płatków opadło na ziemię, na szkarłatną krew. Kilka płatków z kwiatu, który zakwitnął specjalnie dla nich.

C. D. N.