To zaczęło się chyba dwa lata temu. Albo może trzy…? Od tego pamiętnego lata czas zaczął mi się plątać pod nogami i już nie potrafię poukładać i policzyć wspomnień. W każdym razie postanowiłem je wszystkie spisać tutaj. W tym zeszycie, by pamiętać ten tak ważny okres mojego życia.

Najważniejszy?

Powiedzmy, że był to dwutysięczny-trzeci rok. Wczesne lato, za parę dni miały zacząć się wakacje. Miałem wtedy szesnaście lat i już czułem wolność. Wakacyjna wolność jest jak morska bryza albo górski wiatr. Chcesz wdychać to powietrze pełnymi płucami i od razu masz ochote biegać, skakać i robić wszystko, czego zapragniesz.

W każdym razie, gdy były już praktycznie wolne dni, kiedy na lekcje się idzie tylko dla tego, że wypada, bo oceny już były poprawione i wpisane, podziwiałem zmiany, które następowały w ludziach. Zaczynali być wobec siebie milsi i bardziej przyjaźni. Mówiliśmy X-menom na korytarzu „cześć" a oni z radością z nami gadali.

Jednak nie był to tylko wpływ wakacji. Przede wszystkim nas wszystkich cieszyła sytuacja w kraju. Unia Europejska miała zyskać nowych członków wkrótce i trwała wielka kampania. Nagle, z nikąd, na arenie politycznej pojawiła się nowa partia. Partia Braterstwa. Każdy mutant pokładał w niej wielkie nadzieje na lepszą przyszłość. Co drugi członek miał we krwi gen x, był mały odsetek białych, a kobiety pełniły w owej partii ważną funkcję.

Świat się zmieniał na lepsze. Partia Braterstwa walczyła o prawa mutantów, emigrantów, niepełnosprawnych, homoseksualistów i wszystkich, którzy są równi, ale nie „równiejsi". Każdy mutant w Bayville chciał wiedzieć wszystko, co dzieje się w sejmie i jak radzą sobie orędownicy pokoju.

Co piękne, Xavier należał do tej partii.

Pojawiała się w całym Bractwie Drewnianego Domu nadzieja, że będziemy wolni i nie będziemy musieli walczyć jak żołnierze o nasze prawa. W końcu, to cywilizowany kraj i społeczeństwo. Nikt nie chce rozlewać krwi.

A my byliśmy młodzi…

Przepraszam, chyba się rozgadałem. Może lepiej wrócę do tego dnia, który opisywałem.

Szedłem korytarzem, w ręku miałem nowy numer New York Times'a, a na uszach słuchawki od discmana.

Wtedy zobaczyłem, że Tabitha idzie w moją stronę. Podeszła, spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się jak zwykle pewna siebie. Pomyślałem sobie, że nie da się jej nie lubić. Jest szalona, pogodna i nikomu by krzywdy nie zrobiła. Ale Nigdy nie podobał mi się makijaż Tabithy. Był za ostry. Ostre makijaże mnie zawsze odstraszają. Co gorsza, jej twarz była przyjazna i ładna, a kosmetyki szpeciły jej sympatyczne oblicze i robiły z niej coś kojarzącego się z latarnicą lub wampirem.

KU mojemu zaskoczeniu, objęła mnie i cmoknęła w policzek. Przez jej głowę i włosy ledwo widziałem świat, ale dostrzegłem, że Lance patrzy się na nas bardzo zdziwiony. Uśmiechnął się jednak i poszedł, jak zwykle trzymając ręce w kieszeniach.

- Może wybierzesz się dziś ze mną do Klubu Emeryta? – Powiedziała wysokim, ale łagodnym i balsamicznym głosem, prosząco i słodko – Freddy mówił, że wbrew pozorom też lubisz takie klimaty.

Klub Emeryta to była knajpa, gdzie odbywały się koncerty zespołów rockowych, którym niestety jeszcze dużo brakuje do wspięcia się na szczyt, co nie znaczy, że grają źle. Dużo grunge'u, punku, metalu, reggae, ska… Owszem, to były moje klimaty.

Jednak w przeciwieństwie do mojej siostry i przyjaciela, nigdy nie lubiłem uzewnętrzniać tego, kim jestem. Wręcz przeciwnie – zawsze się maskowałem.

- Miałem się w sumie tam wybrać z Todd'em i resztą… - Zająkałem się, co mnie samego zdziwiło – to może pójdziesz z nami?

Mruknęła trochę zawiedziona. Dało mi to znać, że wolała jakoś doprowadzić do tego, byśmy byli sami. Przeszły przeze mnie jakieś dziwne dreszcze.

- Ok. – rzuciła po chwili namysłu i jej ramiona przestały mnie oplatać. – Spotkamy się na miejscu, gdy grać będą Hellz Rebellz. – I zniknęła gdzieś w korytarzu.

Zamrugałem parę razy, zdezorientowany. Patrzyłem się w to miejsce, gdzie zniknęła za zakrętem, zdziwiony, że ona zainteresowała się właśnie mną.

Zanim Lance zdążył otworzyć usta, odwróciłem się w jego stronę z zamiarem zapytania go, jaką ma do mnie sprawy. Zachwiał się, zaskoczony, chociaż wie, że mam dobry refleks i jestem nadludzko szybki. Uśmiechnąłem się do niego, kiedy zauważyłem, że w ręku ma ten sam numer New York Times'a. Tak, sama myśl o Partii Braterstwa była przyjemna i wszyscy zaraz byli w skowronkach.

- Tabitha cię zarywa. – Rzucił mój długowłosy przyjaciel.

- Aleś ty spostrzegawczy. – Odpowiedziałem mu, ale nie potrafiłem przyprawić moich słów sarkazmem – fakt zainteresowanej mną Boom-Boom wytrącał mnie z równowagi.

- Nie podoba mi się to. – Dodał a jego brwi lekko się zmarszczyły, co było widać mimo jego włosów.

- Czemu?

- Wiesz, jaka ona jest.

- Jaka?

- No… Może przysporzyć kłopotów.

- Hmm?

- No… Wiesz… Jest… Wybuchowa.

- Oj, weź przestań. To, że chciała się umówić ze mną w Klubie Emeryta nie znaczy, że jest we mnie zabujana i że zaraz będziemy parą. Wyluzuj.

Boże, jak ja żałuje, że się wtedy tak bardzo myliłem.