Fallen Angel

Rozdział I

Noc. Wszędzie ciemno, głucho. Niemal wszyscy Warszawscy mieszkańcy spali spokojnie w swoich wygodnych łóżkach. Gwiazdy świeciły swym bladym blaskiem, księżyc był w pełni… słychać było trąbienie samochodów, nieliczne światła paliły się w mieszkaniach… tak wyglądała owa noc w stolicy Polski.

W jednej z uliczek, gdzie niewiele można było zobaczyć, siedziała ona. Chlipała z cicha. Nie chciała być przez kogokolwiek znaleziona. Samotna, obolała, zmęczona ucieczką… Nie chciała… nie chciała nikogo skrzywdzić… ale zrobiła to. Przez przypadek, a ile złości przy tym uwolniła. Ale, za jaką cenę…

Poczuła ruch powietrza. Siłę jakiegoś osobnika… stary znajomy…

Podniosła powoli głowę. Jej ścieniowane, blond włosy, sięgające do połowy łopatek opadły na kolana, oraz ramiona. Niebiesko szare oczy były przepełnione łzami, a także nadzieją na lepsze jutro.

Nikłe światło opadło na bladą cerę dziewczyny. Ale powoli ono zanikało, z każdą sekundą, kiedy na jego drodze stawała owa postać.

Dziewczyna natychmiast podniosła się. Jej niezwykle szczupłą figurę podkreślał czarny, obcisły strój. Lekko matowy, ale z pewnością był skórzany.

Mężczyzna wylądował na ziemi i wyciągnął rękę ku dziewczynie.

-Już czas, Wendy- odezwał się ciemny, magnetyczny głos.

Ona spojrzała na dłoń. Z początku niepewnie, ale potem zamaszyście podała swoją prawicę i podeszła do mężczyzny.

-Tak jak obiecałam, Magneto…- szepnęła cicho i przymknęła oczy.

Potem tylko poczuła, jak odrywa się od ziemi i odlatuje, trzymając wciąż rękę swojego mistrza.

Grupa Acotyles siedziała nad drewnianym stołem i powoli kończyła kolejną rozgrywkę.

Gambit uśmiechnął się znad kart i wyrzucił kolejną na blat.

-Znowu wygrałem- wyszczerzył zęby w uśmiechu i rozłożył się wygodnie na krześle.

-To nie fair! Ty oszukiwałeś!- syknął Pyro i szybko wstał z miejsca, w wyniku czego krzesło spadło z hukiem na podłogę.

-Że niby ja?- odpowiedział złowrogo Remy i naładował dwie karty. Nie lubił, kiedy ktoś uważał, że on kantuje...

-Dosyć!- odezwał się magnetyczny głos.

Pyro i Gambit wymienili groźne spojrzenia. Ale zaraz potem uspokoili się i usiedli na swoich miejscach. John najpierw musiał podnieść krzesło, ale spoczął na nim.

-Tak ma wyglądać współpraca?- mruknął Eric i wyszedł z nieoświetlonej części pomieszczenia.

-O... Magneto... Już wróciłeś?- uśmiechnął się głupio Pyro i zaczął się huśtać na krześle.- Miałeś coś tam załatwić...- dodał po chwili ciszy.

Starszy mężczyzna zdjął hełm ze swojej głowy i odłożył na stół. Zmarszczył brwi i popatrzył na rudowłosego.

-I załatwiłem...- syknął wściekle. Wyprostował się dumnie.- Poznajcie nową członkinię naszej grupy- wskazał ręką na ciemny kąt pokoju.

Acotyles spojrzeli w tamtą stronę. Z cienia wyszła średniego wzrostu dziewczyna. Miała smutną minę.

-...Wendy, alias L'ombre- dokończył zadowolony Magneto.

Nastąpiła chwila ciszy. Już dawno nikt nie dołączył do ich ugrupowania. Poza tym dziewczyna wyglądała, na co najmniej przybitą.

-No... przynajmniej jakaś baba będzie- zaśmiał się Pyro.

Przywódca spojrzał na niego wymownie.

-Teraz zobaczymy, jakie moce jej doszły, po mojej ostatniej wizycie...- Magneto włożył z powrotem hełm, przeszedł na drugą stronę stołu i odwrócił się w stronę dziewczyny.

-Tutaj!- niemal krzyknął Colossus.

-Mnie to odpowiada...- uśmiechnął się szeroko Sabretooth i rzucił się na Wendy. Ta nie zareagowała i stała wciąż w miejscu. Szablozęby bez trudu przewrócił długowłosą i poturbował trochę. Ale zaraz potem nie mógł się ruszyć. Wisiał w powietrzu i nic nie mógł zrobić.

-Co do...- zaczął Gambit.

Dziewczyna podniosła głowę znad ziemi. Miała zaciśnięte mocno zęby, oczy patrzyły wrogo, a przede wszystkim były lekko zaciemnione. Wstała powoli z podłogi. Miała rozerwaną na plecach bluzę. Tuż przy kręgosłupie zaczynały się symetrycznie, po obu stronach, jakby wydrapane "tatuaże" prostych, rysunkowych skrzydeł.

-Tak... tego dziesięć lat temu nie było...- uśmiechnął się lekko Eric.

Wendy zacisnęła mocniej pięść.

Postać Sabretooth'a wylądowała powoli na ziemi. Ale wcale nie była wolna. Zaczęła kierować się ku reszcie grupy Acotyles.

-Co ty robisz?- syknął Pyro i przygotował się do wystrzału fali ognia.

-Ja... to nie ja!- wykrztusił Szablozęby i wyciągnął pazury.

Magneto tylko patrzył na to, co robi jego nowa podopieczna. A to tylko namiastka- uśmiechnął się w myślach.

Gambit naładował kilka kart. Jedną rzucił w Sabretooth'a, resztę w Wendy.

Dziewczyna trzymała się za głowę, a zaraz potem przecierała oczy, gdyż karty wybuchły całkiem niedaleko narzędzia wzroku.

Remy wyciągnął jeszcze kilka kart, ale zanim zdążył cokolwiek z nimi zrobić, Pyro wystrzelił falę ognia.

Niebieskooka pisnęła donośnie i skuliła się w rogu pokoju. Trzęsła się z lekka, lewa strona ubrania była przypalona, ciało osmolone.

John wyraźnie dumny z siebie zamierzał wystrzelić kolejną salwę, jednakże jego zamiar został powstrzymany ruchem ręki Mangeta.

-Colossus, zanieś ją do wolnego pokoju- zaczął mężczyzna. Zaraz potem dodał- Ale na spokojnie...

Rosjanin wypełnił polecenie przywódcy.

Reszta grupy z powrotem zasiadła przy stole i patrzyła wymownie na swojego szefa.

-Co ona potrafi?- walnął prosto z mostu Gambit. Nie lubił czekać. Nie lubił nic nie wiedzieć.

Sabretooth warknął z cicha. Został wykorzystany przez takie chuchro.

Magneto odsunął sobie krzesło i usiadł na nim.

-Nie znam jej wszystkich zdolności...- mruknął Eric i oparł się wygodnie.- Jej moc objawiła się wyjątkowo wcześnie...- rozmyślał mężczyzna.

-Co ona zrobiła temu głupkowi- Remy wskazał na Szablozębego. Tamten łypnął na Francuza groźnie.

-Zatrzymała jego cień- odpowiedział, jakby to była oczywista sprawa.

Zapadła chwilowa cisza. Po raz któryś z rzędu tego wieczoru.

-Wendy potrafi zapanować nad czyimś cieniem i sterować ruchami postaci... wtedy było jeszcze poprzez wchłonięcie w ciemność, ale widocznie postąpiła dalej... strzela także małymi pociskami ognistymi- westchnął ciężko Magneto. Nie był zachwycony spostrzegawczością swoich podopiecznych.- Przynajmniej tak było... teraz nie jestem w stanie dokładniej określić jej możliwości...- mruknął i wstał z krzesła.- Przygotujcie się na jej szkolenie!- dodał ostro i wyszedł z pomieszczenia.

Reszta grupy spojrzała na siebie ze zdziwieniem.

-To co? Kończymy przerwaną rozgrywkę?- uśmiechnął się złośliwie Gambit.

Pyro podniósł jedną brew i zaśmiał się donośnie.

Nagle strzelił salwą ognia we Francuza.

Sabretooth również rzucił się na niego.

I tak rozpoczęła się bitwa pomiędzy trzema członkami Acotyles...

Otoczona przez palący się las. Wszędzie tańczący płomień, popiół, gorąco... Ona na samym środku. Mała, przerażona. Łzy ciekły po jej policzkach. Biała sukieneczka była osmolona oraz lekko przypalona.

-Mamo! Tato!- krzyknęła z płaczem.

Wyszła tylko na mały spacerek po lesie. Nieopodal domu. Ale zgubiła się w końcu. Była zbyt daleko od rodziców. A potem poczuła to gorąco... zobaczyła płomienie. Krztusiła się dymem.

Była już zbyt długo w tej sytuacji. Bała się. Wszystkiego. Położyła się na ziemi i chlipała.

A potem to dziwne uczucie...

Wendy wstała z cichym krzykiem. Oddychała szybko. Rozejrzała się wokoło. W pokoju nikogo nie było. Przez okno nieśmiało padało światło księżyca.

Dziewczyna zrzuciła z siebie kołdrę. Oczy zrobiły się jej szkliste.

Podeszła szybko do drzwi.

-Halo? Jest tam kto?- szepnęła na początku. Przyparła ucho do zimnego metalu. Nic nie usłyszała.

-Halo? Halo!- coraz głośniej mówiła. Zaczęła lekko stukać w blachę.

Żadnej reakcji.

Cofnęła się lekko od drzwi i rozejrzała się wokół nich. Nic nie widziała. Żadnej klamki... nic.

Jej oddech ponownie przyspieszył.

Odwróciła się na pięcie i oparła się o blachę metalu. Jej wyobraźnia zaczęła działać.

Cienie poruszały się, zbliżały się do Wendy.

-Nie!- krzyknęła i sięgnęła ręką przy framudze drzwi.

Poczuła jakiś przycisk. Nacisnęła go natychmiast i przewróciła się w korytarz.

Szybko zaczęła się cofać, w oka mgnieniu wstała i pobiegła przed siebie.

Znaleźć kogoś, tak- myślała.

Skręcała w różne korytarze. Cała była w nerwach. Nie mogła być sama. Nie chciała, aby powtórzyło się to, co kiedyś. To, co w Wielkim Pożarze, w którym jej rodzice zginęli...

Wendy nerwowo rozglądała się wokoło rozpaczliwie poszukując jakiejkolwiek osoby.

Z oczu spłynęły jej łzy.

-Boże... niech ktoś się pojawi...- szepnęła i opadła wzdłuż ściany, na ziemię. Wbiła wzrok w podłogę i czekała... czekała na to, co ma się wydarzyć.

Poczuła coś na swoim ramieniu. Natychmiast odwróciła się i krzyknęła. Czarny cień pochylił się nad nią i, wchodząc w strumień światła z innego pokoju, ukazał swą twarz- Colossus.

-Co tu robisz? Powinnaś spać...- stwierdził mężczyzna i pomógł dziewczynie wstać. Po czym poczuł, jak ta rzucając się przytula się do niego.

-Ja tam nie wracam!- krzyknęła.

Piotr był zaskoczony zachowaniem nowoprzybyłej. Z początku nie wiedział, co powiedzieć. W końcu sięgnął na tył pleców i odciągnął dłonie Wendy od siebie. Cofnął trochę dziewczynę i popatrzył jej w oczy.

-Dlaczego? Przecież to twój po...

-Nie wracam tam!- przerwała. Jej oczy były spuchnięte, łzy leciały ciurkiem.

-Zamknąć się tam! Tu się śpi!- Pyro wrzasnął ze swojego pokoju. Słychać było jego jęki, a zaraz potem ciche pochrapywanie.

Colossus westchnął głęboko i ponownie spojrzał w oczy dziewczyny.

-Czemu nie chcesz tam wracać?- zapytał spokojnie. Kiedy widział, że Wendy znowu zamierza krzyknąć uciszył ją, kładąc palec wskazujący na swoich ustach.- Ale odpowiedz mi szeptem...- dodał.

Widać było ogromne zdenerwowanie na twarzy L'ombre'a. Pociągnęła kilka razy nosem.

-Bo... ja... ja się boję...- dostosowała się do prośby mężczyzny. Spuściła głowę i Piotr poczuł, jak opuszcza ją napięcie w mięśniach.

-Czego?- dopytywał się mężczyzna. Przyglądał się wszelkim zmianom nastroju. Nastała chwila ciszy.

-Samotności...- wyszeptała niemal bezgłośnie.