Rozdział II

Był wściekły dostając polecenie zbudzenia nowej członkini ich grupy. Nie lubił tego robić. Zawsze obrywał jakąś poduszką czy czymś. To znaczy poduszki leciały na niego, ale zdążał jakoś od nich uciekać. Nie dziwne. W końcu był najszybszym człowiekiem na świecie. A właściwie Homo Superior, jak uważał jego ojciec.

Przeszedł przez korytarz i doszedł do odpowiednich drzwi. Zastał je otwarte.

-Te, młoda...- zaczął i rozejrzał się po pomieszczeniu. Nikogo w środku nie było.- O żesz...- zaczął chłopak. Już wymyślał najgorsze scenariusze w swojej głowie. Zwiała. Pewnie była z X-frajerami, jako szpieg tu przybyła, wyciągnęła informacje i zwiała. Tak, na pewno tak było. Jego obawy zostały jednak rozchwiane, gdy zauważył wychodzącego ze swojego pokoju Colossus'a, a za jego plecami spała na łóżku Wendy. Piotr przeciągnął się i donośnie ziewnął. Quicksilver zatrzymał się i spojrzał raz to na mężczyznę, raz to na śpiącą dziewczynę.

-Ty stary zboczeńcu...- stwierdził po chwili.

Rosjanin z początku nie wiedział, o co chodzi. Kiedy podążył za wzrokiem młodziaka zrozumiał.

-To nie tak- zaczął się tłumaczyć.

-Pedofil jeden...-dodał Pietro, nie wiedząc do końca, co oznacza to słowo i wytykając palcami mężczyznę.- Tak wykorzystać biedną dziewczynę?

-Ona spała na łóżku, ja na fotelu. Bała się być sama, więc...

-A teraz będziesz się jeszcze tłumaczyć, co? Widać, że popełniłeś zbrodnię...- kontynuował chłopak.

Na twarzy Colossus'a pojawiło się zamieszanie. Nie wiedział już, co powiedzieć.

Maximoff uśmiechnął się szeroko.

-Ty normalnie na żartach się nie znasz- zaśmiał się donośnie.- Ciebie na coś takiego nie stać!- krzyknął i kontynuował wybuch śmiechu.

Wendy otworzyła ospale oczy i rozciągnęła się. Wstała powoli i widziała zakłopotanego Piotra i pękającego ze śmiechu jakiegoś chłopaka. Opuściła nogi na ziemię i usiadła na łóżku.

-Kto ty?- zapytała z zainteresowaniem i podniosła się. Podeszła powoli do drzwi.

Pietro uspokoił się nieco i spojrzał na podchodzącą dziewczynę.

-Ale laska z niej niezła...- dodał i uśmiechnął się zawadiacko.

-Kto ty?- ponowiła pytanie blondynka i stanęła obok Piotra.

-Dla ciebie, kto chcesz złotko- mruknął chłopak i przybliżył twarz do Wendy. Ta zatrzymała go, kładąc palec wskazujący na czole i oddalając go.

-Powiesz wreszcie kim jesteś, czy nie?- zdenerwowała się trochę. W jej oczach pojawiły się ogniki. Nie przywykła do takiego zachowania, jakim teraz emanował nieznajomy chłopak.

Maximoff uspokoił się nieco.

-Pietro- odpowiedział krótko. Wyczuł, że nie warto już utrzymywać tego dłużej w, tak zwanej, tajemnicy.- No cóż... Colossus, będziesz musiał pogadać z moim ojcem, co do przeniesienia zakwaterowania tej dziewczyny- zaśmiał się ponownie po czym zniknął.

Wendy poczuła delikatny wiatr na swojej twarzy. I stała zszokowana w miejscu. Nigdy jeszcze nie widziała takiej „sztuczki". W ogóle rzadko widywała jakichkolwiek mutantów. Albo o nich nie wiedziała.

Piotr spojrzał na nią życzliwie i pchnął delikatnie ramieniem.

Dziewczyna przebudziła się ze swych rozmyślań.

-Powinnaś się przebrać i coś zjeść... czeka cię szkolenie- uśmiechnął się szeroko Rosjanin.

Ta pokiwała lekko głową i ruszyła przed siebie, do swojego pokoju. Zmiana ubrania zajęło jej sekundy. Chciała jak najszybciej znaleźć się w jakimś towarzystwie. Nienawidziła szczerze samotności. Pamiętała, co się stało, kiedy zamknięto ją, tuż...

Ponownie otrząsnęła się ze wspomnień... Nie czas teraz na nie. Trzeba skupić się na szkoleniu. To jej nowy cel w życiu. I nie zrezygnuje z niego szybko...

Skwar, gorąco, piasek... i pustka wokoło. Żadnych zabudowań, także nie groziła nikomu przypadkowa śmierć.

Acotyles stali naprzeciwko dziewczyny, w odległości kilkunastu metrów. Wendy miała pochyloną głowę. Wyglądało to, jakby kompletnie nic ją nie obchodziło. Jakby zatopiła się we własnym świecie.

Żaden z grupy Magneta nie zaatakował pierwszy. Mimo rozpoczęcia ćwiczeń, stali w miejscu. Plan ataku układał im się w głowach. Wiedzieli, że w pojedynkę nic jej nie zrobią. John przygotował się. Zadowolony był, że na razie tylko on jest w stanie jakoś powstrzymać zapał dziewczyny.

Magneto łypnął na niego.

-Pyro... ty nie będziesz brał dzisiaj udziału...- powiedział magnetyzującym tonem. Rudowłosy mruknął coś pod nosem i wyszedł z szeregu. Stanął obok swojego szefa i przyglądał się temu, co zaraz miało się stać.

Colossus zmienił swą postać w metalowe monstrum i, wbrew swej woli, postanowił zaatakować. W tym samym czasie Gambit rozciągnął swój kij i pobiegł za śladami poprzednika, tak samo Sabretooth.

Pietro stał przez chwilę w miejscu, poczym popędził ku dziewczynie i kręcił się w kółko, starając się wywołać wichurę.

Wendy dalej stała z wbitym wzrokiem w ziemię. Jednak powoli zaczęła podrywać się z podłoża. Poczuła także potężne szarpnięcie i ból na klatce piersiowej, oraz nogach.

Pyro widząc Colossus'a napierającego wraz z Sabretooth'em, stwierdził z przekonaniem.

-No i po niej.

Magneto milczał z początku.

-Wątpiłbym...- mruknął z cicha i założył ręce na piersi.

I nagle Szablozęby został odepchnięty. Miał osmalone podbrzusze. Trzymał się za nie kurczowo.

Gambita szyję oplotło coś ciemnego. Piotr stał nieruchomo, w miejscu, nie był w stanie zrobić nawet kroku.

Pietro miał podobną sytuację, co metalowy poprzednik.

W środku stała groźnie wyglądająca Wendy. Jej oczy były niemal czarne. Pochylona, z rozkrwawioną nogą, ledwo się trzymała.

Remy LeBeau sięgnął szybko po jedną kartę.

-Zobaczymy...- wydusił mężczyzna i naładował kartę, powodując jej rozbłyśnięcie.

Po nim, widać było Wendy intensywnie przecierającą swoje oczy, a także wolną trójkę Acotyles. Ci natychmiast unieruchomili dziewczynę i przynieśli pod nogi Magneto. Ta wciąż miała zamknięte, łzawiące oczy. Słychać było ciche pojękiwania.

Eric westchnął ciężko.

-Tak... jeszcze wielu rzeczy trzeba będzie cię nauczyć...- stwierdził i ruszył ku bazie.- Zabierzcie ją.- dodał przez ramię.

-Samotności?- upewnił się siwowłosy mężczyzna i usiadł na miękkim fotelu, znajdującym się w jego prywatnym gabinecie.

Piotr, w swej normalnej postaci, stał przed jego biurkiem na baczność i kiwnął głową.

-Tak.- potwierdził swoją wypowiedź.- Dlatego nocowała ze mną...- dodał zawstydzony.

Magneto wbił wzrok w biurko i zastanowił się. W życiu się z czymś takim nie spotkał... i nie wiedział, że Wendy ma takie obawy... dlaczego ona się boi zostać sama?- nurtowało go pytanie. Teraz trzeba znaleźć jakieś rozwiązanie tego problemu...Znalazł, ale nie za bardzo podobał mu się ten pomysł... ale to jedyne, jakie mógł na razie wykombinować.

-I tak miała jutro iść do szkoły... żeby mieć niedaleko, pomieszka z Brotherhood. Tam ma Wandę... Powinny się jakoś zaprzyjaźnić... chyba...- nadal coś nie grało w tym pomyśle. Czuł to wewnętrznie, ale nie potrafił wytłumaczyć. Wiedział, że tamci mutanci do najlepszych nie należą... ale w tej chwili nie chodziło o szkolenie, a o bezpieczeństwo. Nie miał tutaj żadnej dziewczyny, a kto wie, co by panom wpadło do głowy... Colossus'owi nawet nie chciał jej oddać pod opiekę. Bo jeszcze ona coś zrobi... tak jak innym.- Wyślijcie ją tam z kimś... niech upewni się, że dotarła na miejsce. Bezpiecznie.

Piotr ponownie skinął głową i odszedł.

Eric wstał z miejsca i ponownie kręcił się wokół gabinetu.

-Wendy... coś ty przeszła po naszym ostatnim spotkaniu...?- zastanowił się głęboko.

Pamiętał, jakby to było wczoraj. Pięciolatka, leżąca samotnie na polance. Wszystko wokoło paliło się. Dziewczynka była przerażona. Pochlipywała z cicha, co chwila wymawiając trzy słowa: „mama", „tata", „dom"...

Mężczyzna wylądował tuż przed nią. Poczuł ukłucie w sercu, widząc ją samiutką wśród płomieni. A zaraz potem nie mógł się ruszyć. Dziewczynka podniosła powoli wzrok. Był on beznamiętny, wściekły, chętny zemsty. Oczy były przyciemnione.

-Kim jesteś?- syknęła pięciolatka. Nie wiedziała jeszcze, że kontroluje cień mężczyzny. Ale Magneto wtedy już stwierdził, że owa dziewczynka ma w sobie uaktywniony gen X.

-Przyjacielem...- odpowiedział mężczyzna, wciąż nie mogąc ruszyć żadną kończyną.

Wendy napłynęły wtedy łzy do oczu i opuściła wzrok. Eric poczuł, że znowu jest wolny.

-Ja chcę do mamy... do taty...- chlipała dziewczynka i zwinęła się w kłębek.

-Zaprowadzę cię do nich...- układał się w głowie Magneto plan działania. Wyciągnął dłoń ku dziecku. Ono spojrzało na nie zdziwione, ale chwyciło swoją małą rączką. Mężczyzna poczuł słaby ucisk. Była przemęczona.

Eric stworzył wokół siebie pole magnetyczne i uniósł się w górę. Zrobił to, co obiecał. Zaprowadził dziewczynkę do jej rodziców. Jednakże nie bez własnej korzyści. Wendy, wraz z rodzicami obiecali mu, że kiedy ona skończy 17 lat, zostanie wysłana do Magneto.

Tak się nie stało... jej rodzice zaginęli. Całkiem niedawno. Dowiedział się o tym od niej samej. Zadzwoniła ona i powiedziała. Nie miała przyjaciół, mogła zwrócić się tylko do mężczyzny, który niegdyś uratował jej życie. Przybyła do niego o dwa lata za wcześnie...

Kiedy Magnus zapytał się, jak znikli jej rodzice, ta nie odpowiadała. Rozumiał, że nie chce o tym rozmawiać. A więc stało się coś poważnego... Kiedyś wyciągnie to od niej. Musiał zaspokoić swoją ciekawość... koniecznie...

Ścisnęła się jakoś z Pietro w metalowej kuli. Sama zastanawiała się, jak do tego doszło. Nie chciała z nim lecieć, ale nikt inny nie zmieściłby się z nią. Kiedy zapytała o inny środek transportu stwierdzono, że nie dadzą innego, aby nie budzić zbyt wielu podejrzeń.

-Przecież i tak o nas wiedzą!- odpowiedziała wściekle. Chodziło, rzecz jasna, o ludzi.

Nic to jednak nie dało. Tak czy tak przetransportowana została w kuli wraz z chłopakiem, za którym nie przepadała. Jednak postanowiła to ścierpieć. Dla swojego mistrza.

Wylądowali gładko na tyłach rozpadającej się rudery. Wendy wyszła pospiesznie i stanęła zszokowana. Przecież to zaraz się zawali...- pomyślała przerażona.

Przed gankiem stało kilka osób. Nie znała kompletnie nikogo. Denerwowała się strasznie. Może wreszcie znajdzie sobie jakiś prawdziwych przyjaciół. Bo cała reszta...

Znowuż otrząsnęła się ze wspomnień. Nie chciała ich. Gdyby mogła, to by je z wielką chęcią wyrzuciła ze swej pamięci. Ale wiedziała, że to niemożliwe. Że zawsze gdzieś się zagnieżdżą...

Zaraz za dziewczyną wyskoczył Pietro. Podszedł on do grupki osób i o czymś z nimi rozmawiał. Dyskutował, uzgadniał, aż w końcu zawrócił do kuli.

-Baw się dobrze, mała- zaśmiał się donośnie i odleciał.

Pierwsza osoba, jaka podeszła do dziewczyny to był wysoki chłopak o kasztanowych, pół długich włosach. Wyciągnął przed siebie dłoń.

-Cześć. Jestem Lance- przedstawił się.

Blondynka popatrzyła dziwnie na rękę będącą naprzeciwko niej, ale w końcu nieśmiało ścisnęła ją swoją prawicą.

-Cześć... Jestem Wendy Onyx...- powiedziała cicho i delikatny uśmiech zagościł na jej twarzy.- Miło poznać.

-Dobra. To przedstawię ci resztę- chłopak stanął obok dziewczyny i z każdym wymienionym imieniem wskazywał palcem na tego kogoś.- To jest Fred Dukes, alias Blob. Ten przykurcz to Todd Tolansky, alias Toad. Ta dziewczyna, zresztą jedyna jak do tej pory, to Wanda Maximoff...

-Siostra Pietra?- przerwała Wendy. Popatrzyła na chłopaka.

-E... t-tak. Owszem. Ale ona nie lubi chyba o tym mówić..- dodał ciszej Lance.- Wracając do przedstawiania. Wanda Maximoff, alias Scarlet Witch.- cofnął się odrobinę i wskazał na siebie palcem.- Moja ksywa to Avalanche.- powiedział dumnie.- A twoja?

Wendy przeleciała wzrokiem po całej grupie mutantów.

-L'ombre...- wymówiła to powoli.

-E! To brzmi jak demon z „Władcy Pierścieni"!- stwierdził odkrywczo Todd i skoczył sobie raz.

-Ta...- mruknęła dziewczyna i wbiła wzrok w ziemię. Coś ostatnio często to robiła... sama nie wiedziała dlaczego.

-Todd, ty umiesz czytać?- wtrąciła kąśliwie Wanda.

-No dobra. Włazimy do środka. Pokażemy ci pokój, a jutro zasuwamy do budy- klasnął w dłonie Lance i ruszył ku budynkowi. Zaraz za nim weszła reszta grupy.

Na zewnątrz została tylko Wendy. Popatrzyła jeszcze raz na ruinę dawnego domu. Westchnęła głęboko.

-No cóż... przeżyłam gorsze warunki...- burknęła pod nosem i odważnie weszła do swojego nowego miejsca pobytu.

Siedzieli wieczorem przed telewizorem i oglądali ogłupiające kreskówki. A przynajmniej Fred je oglądał, bowiem reszta koniecznie chciała przełączyć na kryminał, ale grubas mocno dzierżył w ręce pilota.

-Ja jestem dzisiaj szefem telewizji!- krzyknął chłopak, wymachując rękoma na wszystkie strony.

-Już byłeś wczoraj! Tu obowiązuje cholerna demokracja! TO AMERYKA!- wrzasnął Lance i przygotowywał się powoli do fali trzęsień. Todd skoczył na ścianę i gotów był wyrwać pilot językiem. Wanda stwierdziła, że nie będzie się z nimi zadawać i poszła do swojego pokoju, który równocześnie był pomieszczeniem Wendy. Ta ostatnia postanowiła zostać i przypatrzeć się jakże komicznej sytuacji. I poczuła jak ziemia zaczyna się trząść.

Rozejrzała się nerwowo i zauważyła Avalanche'a z wywróconymi oczami, sztywno trzymający rękoma nad podłogą.

-Lance! Uspokój się!- zdenerwował się Blob i spadł z fotela. Przeturlał się odrobinę w stronę Wendy. Ta szybko zareagowała przeskakując przeszkodę. Todd gniótł się pomiędzy kanapą a ścianą.

-Lance! Spokój!- krzyknęła Onyx i starała się przeskoczyć przez wystające odłamki ziemi. Potem widziała nadlatujący stołek. Odruchowo odwróciła się i nie zdążyła pochylić się. Oberwała w plecy. Natychmiast padła na ziemię z głuchym jękiem.

Avalanche przestał wreszcie trząść ziemią. Był zmęczony i równocześnie niezadowolony z efektu. Trafił w kogoś, komu nie chciał nic zrobić. Podbiegł do leżącej dziewczyny i pochylił się nad nią.

-Wendy, żyjesz?- zapytał głupio.- To u nas codzienność... zapomniałem, że jesteś nowa i...- wybałuszył oczy.

Jej plecy... na białej bluzce odznaczała się czerwona plama. Rozciągała się niemal na całą długość i szerokość koszuli. Zaraz potem widział jakby coś starało się wydostać z więzienia, jakim było ubranie. I nagły pisk dziewczyny. W tym momencie coś rozerwało bluzkę i z pleców wyrastały dwa, śnieżnobiałe skrzydła. Delikatny puch pokryty był gdzieniegdzie dziwnym śluzem, którego nie dało się określić.

-O kur...- zaczął chłopak i cofnął się jeszcze bardziej, jak w momencie, kiedy to wyrosło.

Wendy wstała z ziemi jakby nigdy nic. Otrzepała się z rąk i odwróciła twarz ku koledze.

-Tak się dzieje, kiedy obrywam w „znaki"- stwierdziła z bladym uśmiechem. Skrzydła powoli zaczęły znikać pod powierzchnią skóry. Kiedy już nie było widać po nich śladu, pojawiły się dwa, jakby wydrapane dziecinną ręką rysunki skrzydeł.

-Ty... nie panujesz nad ich wyciąganiem?- zapytał nieśmiało Alvers, wskazując na dziewczynę.

-Nie... ale mogę je bez problemu schować...- odpowiedziała smutnie.- Tylko tyle...

Chłopak pokiwał głową. Zaraz potem przebudził się, jakby z jakiejś hipnozy.

-E, dobra. Do wyra mi, bo jutro do kochanej szkółki trza iść...- mruknął ironicznie i skierował się ku górnym partiom domu.

Wendy westchnęła ciężko i ruszyła ku swemu pokojowi. Zastała tam śpiącą Wandę, leżącą w swoim łóżku, nie przebraną. Widocznie miała bardzo męczący dzień...- tłumaczyła sobie nowoprzybyła. Podeszła do swojego miejsca spania i posłała je. Szybko przebrała się w piżamę, jaką dostała od Mistrza. Położyła się i niemal natychmiast zasnęła.