Rozdział III

Szła niepewnie za swoimi towarzyszami. Ściskała nerwowo książkę od historii. Słyszała co i raz stwierdzenie, że jest już napromieniowana, bo zadaje się z mutantami. Już wiedziała, że nie polubi tej szkoły...

Trąciła kogoś niechcący. Nie patrzyła prosto na drogę i nie zauważyła przechodzącego obok chłopaka.

-Ej! Uważaj trochę!- usłyszała pretensję w głosie. Zaintrygował ją akcent typowo niemiecki. Popatrzyła niepewnie na tego kogoś.

-Przepraszam...- mruknęła nieśmiało. Spojrzała na ziemię. Przed nogami owego chłopaka leżała kanapka, na wpół spożyta.

-No i po moim śniadaniu...- jęknął niebiesko włosy nieznajomy. Złapał się przy tym za głowę. Wendy zdziwiła się nieco, kiedy palce chłopaka łączyły się. Wskazujący z środkowym, mały z serdecznym... to nie był naturalny odruch...

Poczuła nagłe pociągnięcie. I usłyszała słowa szeptane do jej ucha:

-Nie zbliżaj się do nich...

Odwróciła głowę i widziała przed sobą twarz Lance'a.

-Dlaczego?- zdziwiła się nieco.

-Bo to wrogowie- odpowiedział pospiesznie i pociągnął za sobą koleżankę.

-Ale... ale, ale... wyglądają całkiem miło...- nie dawała za wygraną.- Wprawdzie gość odezwał się nieciekawie, ale nie należy do żadnych jakiś meneli, czy co...- usprawiedliwiała chłopaka.

-Słuchaj! To nasi wrogowie i koniec!- zdenerwował się Alvers.- My walczymy z nimi, oni walczą z nami. Jasne!

Zapadła chwila ciszy. Nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na słowa Avalanche'a. Zaledwie kilka osób się odwróciło.

-Więc... oni to też mutanci...? Myślałam... że my trzymamy się razem...- Wendy opuściła wzrok. Wyrwała rękę z uścisku chłopaka, spojrzała na niego wściekle i odeszła. Wpierw szukała swojej szafki, wyklinając dzień, w którym poznała Brotherhood. Chciała wrócić do swojego Mistrza, ale wiedziała, że to już niemożliwe. Stanęła w miejscu i westchnęła ciężko. Magneto kazał jej mieszkać z nimi. A więc zrobi to. Tylko z powodu obietnicy, jaką mu dała. A je się utrzymuje. Niezależnie od pory, kiedy się je dało. Nawet, jeśli to było dziesięć lat temu...

Ponowiła poszukiwanie swojej szafki. W końcu dotarła do niej, wykręciła odpowiedni szyfr i otworzyła. Szybko wyjęła ciężkie książki z plecaka i ułożyła jak należy. Zostawiła sobie tylko te, które będą jej potrzebne na pierwszej lekcji. Usłyszała dźwięk dzwonka. Pospiesznie spojrzała w plan i sprawdziła, w jakiej sali ma teraz zajęcia. Nic nie potrafiła odczytać z kartki papieru. To znaczy, zupełnie nie rozumiała, o co chodzi.

-Hej, przepraszam- zaczepiła pierwszą, napotkaną osobę.- Gdzie to jest?- wskazała palcem numer sali.

Rudowłosa dziewczyna najwyraźniej była zaszokowana.

-E... zrobiłam coś nie tak?- zapytała nieśmiało Wendy i cofnęła się odrobinkę.

-Nie, nie... po prostu.. nikt spoza moich kumpli nie chce ze mną rozmawiać...- mruknęła spuszczając przy tym wzrok. Ale zaraz potem podniosła kartkę, którą cały czas Onyx dzierżyła.

-Popatrzmy... – zastanowiła się dziewczyna.- Trochę skomplikowana droga... czekaj, zaprowadzę cię tam.- uśmiechnęła się blado.

-Dobra. Dzięki- wyszczerzyła zęby Wendy i poszła za nieznajomą.

-Tak w ogóle, to jestem Rogue- wyciągnęła rękę rudowłosa.

Blondynka popatrzyła na nią niepewnie, a potem uścisnęła ją.

-Wendy- przedstawiła się dziewczyna.- Na co ci... rękawiczki?- zaciekawiła się.

Weszły obie po schodach na wyższe partie szkoły i pospiesznie przechodziły przez korytarz.

-Bo... ja muszę, jeśli nie chcę zrobić komuś krzywdy...- stwierdziła cicho. Zatrzymała się przed jakimiś drzwiami.- To tu.- dodała.

Onyx pokiwała głową.

-Dzięki- powiedziała i popatrzyła przez szybkę. Klasa była pełna. Pod jednym z okien siedział ten chłopak, którego potrąciła kilkanaście minut wcześniej.

-Nie ma za...- zaczęła Rogue, ale przerwano jej.

Drzwi otworzyły się szeroko i stanął w nich profesor od matematyki.

-Co wy robicie podczas lekcji!- ryknął na dziewczyny.

-Bo... my... ja odprowadzałam koleżankę na pana lekcje. Jest nowa i...- tłumaczyła się rudowłosa.

-Przecież widzę!- stwierdził urażonym tonem nauczyciel.- Ty wejdź, a ty Rogue- zwrócił się z wytkniętym palcem w jej stronę.- wracaj na swoje lekcje!- i trzasnął drzwiami.- Mutancie ścierwo...- mruknął pod nosem.

Wendy jako jedyna to usłyszała. Spuściła smutnie wzrok. Serce biło jej z niewiarygodną prędkością. Bała się. Nie chciała być traktowana jak zwykły śmieć, wyrzutek. Ale coś czuła, że kiedy dowiedzą się także o jej mocach... To będzie miała taki sam koszmar, jak reszta mutantów.

-Jak ty się w ogóle nazywasz?- zwrócił się z delikatnym uśmiechem na twarzy ku dziewczynie.

-Ja? Ja jestem Wendy Onyx- otrząsnęła się w ułamku sekundy. Pierwszy dzień szkoły musi jej pójść dobrze.

-Dobrze, panno Onyx. Siadaj tam obok tego... Wagnera- łypnął groźnie na niebiesko włosego chłopaka. Ten nie zwrócił szczególnej uwagi na profesora. Spojrzał na bok i zauważył, że faktycznie obok jego ławki było wolne jedno miejsce.

Wendy nie była z siebie dumna. Początek tej znajomości nie był najlepszy...

Zadzwonił dzwonek na przerwę. Dla większości uczniów było to błogosławieństwo, dla niektórych godzinna przerwa nudy i patrzenia na innych, jak to jedzą swoje porcje obiadu.

Wendy odnalazła swoich kolegów spod jednego dachu, jak to prosili przerwę temu.

Lance stał pod ścianą ze splecionymi rękoma na piersi. Obok czekał Fred, przyglądając się głodnym ludziom i ich pożywieniu. Todd opierał się na poprzednio wymienionym koledze i robił dokładnie tą samą czynność, co poprzednik.

Alvers odwrócił głowę w momencie, kiedy kątem oka zauważył wychodzącą z budynku Wendy.

Dziewczyna miała szeroki uśmiech na twarzy. Była bardzo zadowolona z pierwszego dnia w nowej szkole. Okazało się, że wcale nie było tak źle, jak jej się mogło wydawać. Wszyscy byli dla niej mili i uprzejmi. I, przede wszystkim, nikt nie wiedział o jej nadludzkich zdolnościach, z czego również była dumna.

-Cześć chłopaki!- podbiegła do nich rozpromieniona.

-O... przynajmniej jedna zadowolona...- mruknął z cicha Fred nie odrywając oczu od mięsa polanego ciemnym sosem, oraz puree ziemniaczanego.

Lance zignorował uwagę kolegi, tak jak Wendy. Miała zbyt dobry humor, aby byle jaka uwaga go zniszczyła.

-Poznałaś nijaką Rogue?- zabrzmiało pytanie z ust Avalanche'a.

Onyx mrugnęła zdziwiona. Przytaknęła delikatnie.

-A coś nie tak?- zmieszała się dziewczyna. Coś czuła, że zaraz dostanie kolejny ochrzan za nic. Przynajmniej w jej mniemaniu. Czyżbym z nikim nie mogła rozmawiać, prócz z wami?- zabrzmiało jej w głowie, kiedy przyjrzała się minie Lance'a.

Chłopak pochylił się nad nią i szturchnął delikatnie palcem w ramię.

-Ona jest z X-men, wrogiej nam organizacji, jasne?- syknął groźnie.

Wendy aż dreszcz przeszedł. Naprawdę nieprzyjemnie brzmiało ostatnie zdanie. Ale zebrała się w sobie, by dać jakąś odpowiedź.

-Myślałam, że wszyscy mamy się trzymać razem...- odpowiedziała niepewnie. Spojrzała w oczy kolegi. Widziała w nich zdenerwowanie. Jakby mówiły do niej „Nawet nie myśl o przyjaźni z nimi". Poczuła się nieswojo. Jej nawet niewielka pewność została zachwiana, kiedy dostrzegła jakby ogniki w oczach chłopaka.

-Ale tak nie jest i nigdy nie będzie...- odpowiedział jeszcze groźniej, jak poprzednim razem. Wendy zaczęła kulić się w środku. Wyobraziła sobie, że jest przygwożdżona do ściany, a w jej stronę lecą wielkie rzutki, nie trafiając w jej kruche ciało. A tym, co w nią rzucał, był właśnie Lance.

-Dlaczego nie można tego zmienić?- odważyła się zapytać. Zaraz potem żałowała, że w ogóle rozmawia z Alvers'em. Chłopak tracił cierpliwość. Już gotował się do wrzasku, kiedy popatrzył za dziewczynę... i ucichł. Jego wzrok także się uspokoił.

Wendy odwróciła oczy na jedną stronę i odwróciła się w końcu. Przed sobą widziała dyrektora tej placówki. Z tego co pamiętała, to nazywał się Kelly...

-No, no... Alvers… ledwo co koleżanka przyszła, a ty od razu zaczynasz jej grozić?- pokręcił z niezadowoleniem głową mężczyzna.

-Ale... to nie tak...- chciała wytłumaczyć Wendy, jednak nie zdążyła.

Lance odepchnął ją ręką i poszedł naprzód. Za nim ruszył Fred i Todd.

Dziewczyna popatrzyła na ich plecy z wyrzutem. Czemu każda jej przyjaźń musi się właśnie tak kończyć? Spuściła głowę. Jej dobry humor odleciał. Ludzie, z którymi przyszło jej współpracować, odeszli. Odwrócili się od niej. I znowu została sama. Tak jak kiedyś...

-Wszystko w porządku?- zapytał się troskliwie dyrektor i położył rękę na ramieniu dziewczyny.

Ta strąciła ją delikatnie.

-Nie...- mruknęła.- Właśnie straciłam kumpli...

Kelly nie rozumiał z początku.

-Przecież to mutanci- stwierdził inteligentnie.- Nie powinnaś z nimi trzymać. Nie warto- podkreślił mężczyzna.- Chyba... że sama jesteś takim ścierwem.- zakończył niedelikatnie.

Wendy poczuła ukłucie na sercu. Uśmiechnęła się delikatnie, a po chwili słychać było cichy, złośliwy śmiech.

-A więc tylko tyle jesteśmy dla was warci?- syknęła.

Dyrektor mrugnął niespokojnie. Cofnął się o krok, a potem nie był w stanie się ruszyć. Patrzył z niemałym przerażeniem na nowoprzybyłą dziewczynę. Jak unosi ona wzrok i patrzy na niego tymi swoimi przerażająco ciemnymi oczami.

Niektórzy uczniowie zaczęli zwracać się w ich stronę i przyglądać się całej sytuacji.

Ale nie obchodziło to teraz dziewczynę. Za dużo się nasłuchała przekleństw na temat dzieci, którym uaktywnił się gen X. W ogóle na cholerę on powstał! Przez niego są same kłopoty!- krzyczała u siebie w myślach Onyx. Nienawidziła siebie za to, że jest kimś takim. Ale jeżeli już nim była, to niech chociaż zwracają się do niej i jej podobnych z szacunkiem. Niech przyjmą ich do społeczeństwa. Jak nie... to trzeba walczyć o swoje. Tego się nauczyła od swojego Mistrza.

Dyrektor nie jest w stanie ich zaakceptować? Więc niech przypłaci on życiem. Tak... zemsta...

Jej oczy widziały, jak nogi mężczyzny zaczynają powoli wtapiać się w cień, jaki on sam rzucał na ziemię. I krzyczał z przerażeniem.

Potem usłyszała dziwny głos w głowie. Taki delikatny, nieznany jej zupełnie. I równocześnie taki odległy. „...ój... stań... wolno..."

Wendy przymknęła oczy i powoli zaczęła kręcić głową. Raz jej ruch sztywniał, innym razem przyspieszał. Ręce zbliżały się do twarzy.

Nie... nie wolno mi... nikt nie dał mi prawa do odbierania komuś życia... nie jestem maszyną do zabijania, a... człowiekiem...

Osunęła się delikatnie na kolana i schowała twarz w dłonie. I płakała. Zrobiła coś, czego tak nie chciała... i jednocześnie pragnęła...

Dyrektor poczuł się wolny.

-To mutant! Przyjąłem kolejnego mutanta!- wrzasnął przerażony i pobiegł, prawdopodobnie do swojego gabinetu.

Wendy podniosła głowę. Miała czerwone i spuchnięte oczy. Uspokoiła się nieco i odważyła się ocenić sytuację.

Wszyscy wokół gapili się. Tylko tak mogła określić to, w jaki sposób na nią spoglądano.

Najbliżej stała długowłosa, ruda dziewczyna, która jako jedna z nielicznych... nie... jedyna, uśmiechała się w stronę Wendy.

-Już lepiej?- zapytała delikatnie. Nie zwracała najmniejszej uwagi na innych ludzi. Tamci powoli się rozchodzili. Chcieli być jak najdalej od miejsca zdarzenia. I nie chcieli mieć żadnego kontaktu z nową mutantką.

Onyx popatrzyła na uśmiechniętą dziewczynę. I wsłuchała się w głos. Taki podobny do tego, który brzmiał jej przed chwilą w głowie.

-Czy ty do mnie mówiłaś? Tutaj?- Wendy wskazała niepewnie na swoją głowę.

-A więc jednak coś dotarło...- była wyraźnie z siebie zadowolona.- Masz tam niezły mętlik...- kiwnęła w stronę czoła blondynki.

-Półsłówka słyszałam...- uśmiechnęła się delikatnie dziewczyna.

Zabrzmiała komuś komórka.

-Halo?- odezwał się męski głos.- Tak profesorze. Tak... Jean uspokoiła ją nieco... jest w miarę bezpiecznie, biorąc pod uwagę to, że wszyscy się od nas oddalili...- mruknął po chwili.

Wendy wychyliła się nieco. Jakiś chłopak w czerwonych okularach dawał sprawozdanie przez telefon komórkowy.

Nie była zachwycona swoją sytuacją. Zauważyła zbliżającą się do niej Rogue.

-Nieźle narozrabiałaś...- rzuciła dziewczyna i pomogła Onyx wstać. Ta zachwiała się z lekka.

-Ej, ej- kilka osób natychmiast zareagowało zbliżając się do niej i przygotowując się do ewentualnego łapania.

-Tak się czasami dzieje...- stwierdziła wesoło Wendy i ponownie stała na nogach.

Chłopak w okularach dalej rozmawiał przez telefon. Ale w końcu zakończył ją mówiąc: Tak, przyprowadzimy... jak profesor chce...

Blondynka dziwnie się poczuła, słysząc te słowa.

-Do kogo macie zamiar mnie zabrać?- zapytała niepewnie. Cofnęła się o krok, wymijając zręcznie zgromadzoną grupę mutantów.

-Do naszego profesora. On ci na pewno pomoże- wytłumaczyła spokojnie rudowłosa nieznajoma i wyciągnęła dłoń.

-Że niby w czym?- odpowiedziała bezczelnie i patrzyła z niechęcią na rękę dziewczyny.

-W opanowaniu twoich zdolności...- dziwiła się Rogue.- Przecież kompletnie nad nimi nie panujesz...

Onyx spuściła wzrok. Faktycznie nie była w stanie skontrolować do końca swoich mocy. A koledzy z Brotherhood nie są na tyle uprzejmi, aby cokolwiek z tym robić.

-Panuje...zawsze... czasem nie... trochę... mało?- zakończyła swoje jąkania.

-Nie powiem, aby to należało do inteligentnych wypowiedzi...- mruknął okularnik.

Wendy spojrzała na niego piorunującym wzrokiem.

Jean stanęła pomiędzy tą dwójką.

-Hej, uspokójcie się. Słuchaj- zwróciła się do Onyx.- Musisz wrócić na lekcje i je jakoś przetrwać. Potem zabierzemy cię do profesora…

-Kim on jest?- natychmiast zareagowała dziewczyna.

Do trójki X-men podeszło kolejne kilka osób. Także wyglądali na wyrzutków.

-Hej, ten, co jest grane?- Wendy spojrzała na pytającą. Brunetka ze związanymi włosami, na pewno niższa od niej…

Profesor od X-men… coś sobie przypominała. Mistrz jej chyba o nim opowiadał. I nagle olśnienie.

L'ombre rozejrzała się wokoło. Było ich sześciu. Tylko i zarazem aż sześciu…

-Co się dzieje!- przeraził się, znany jej już, Kurt Wagner. Wszyscy stali w miejscu, jakby byli wbici w ziemię.

-Wendy, nie rób tego!- rudowłosa piękność również okazywała strach.

Ale ona nie słuchała uwag. Była wściekła. Takim podstępem zaprowadzić do największego wroga jej Mistrza? Pod głupim pretekstem „pomocy"? Tylko Magneto mógł jej pomóc.

-Myślicie, że jestem taka głupia, by wpaść w sidła waszej zasadzki?- prychnęła. Czuła, jak ciemność ją przepełnia. To byli silni wrogowie. Nie będzie ich łatwo pokonać. Może kiedy ich zabije, Mistrz zabierze ją z powrotem do swojej bazy. I będzie z niej dumny.

X-men tylko widzieli, jak czarne smugi, wychodzące od wszystkich cieni, powoli otaczają nowo przybyłą mutantkę.

-Mój Mistrz wszystko opowiedział, o profesorze X- syknęła.- Podły zdrajca…

-Co to za Mistrz!- chłopak w okularach krzyknął. Powoli zaczął unosić się nad ziemią.

W oknach stali niemal wszyscy uczniowie liceum w Bayville. Rozwój sytuacji był dla nich bardzo interesujący.

Zwłaszcza dla grupy Acotyles. Rozmawiali między sobą półgłosem.

-Chyba mamy następczynie Wandy…- uśmiechnął się Lance.

-Mogłabym ją powstrzymać w każdej chwili- odpowiedziała wściekle Maximoff i odeszła od okna. To nie było dla niej nic interesującego.

Wendy mocniej zacisnęła pięści.

-Ty nigdy tego nie zrozumiesz- jej oczy przyciemniły się.

-Nie zmuszaj mnie, żebym użyła siły!- usłyszała Jean. Odwróciła do niej wzrok. I w tym momencie uderzyła jakaś fala.

Dziwnie się czuła. Wszystko w jej głowie zaczęło się plątać. Zapanował kompletny chaos. Nie była nawet stwierdzić, czy stoi na ziemi, czy lata w powietrzu. I przypominała sobie… wszystko, co tak starała się zdławić.

Zamknięta w szafie… coś ją dusiło…

Obiad rodzinny… głupia uwaga…

Pożar w lesie… i te dziwne uczucie…

-NIEEEE!- wydała z siebie przerażający ryk. Łzy spływały ciurkiem po drobnej, bladej twarzy. Padła na kolana, jednak nie wypuściła szóstki X-men z uścisku. Jestem twarda…- jęknęła w myślach. Czyta w myślach? Nasuwa wspomnienia! Niech więc patrzy i sama cierpi!- dodała.

Jean poczuła, jak zatapia się w myślach nieznajomej. Nigdy do czegoś takiego nie doszło. Jej atak został zwrócony przeciw niej.

Znalazła się w lesie. Wszędzie tańczyły płomienie. Gorąco. Duszno. Na środku polanki stała dziewczynka. Starała się przebiec przez ogień. Ale cofała się co i raz.

-Wypuść mnie!- krzyczała. Sądziła, że pożar jest osobowy.

Dlaczego tak uważała…?

Mała Wendy nagle cofnęła się. Z jej oczy przestały płynąć łzy. Patrzyła tylko w jedno miejsce z przerażeniem.

Niezwykłe dziecko…

Zbliżyła się do płomieni i wyciągnęła małe rączki.

-Mówisz, że to bezpieczne…- szepnęła.

Jean przyglądała się wspomnieniom. Były… dziwne. Czemu się tak zachowywała? I niemal krzyknęła.

Płomienie otoczyły małą dziewczynkę. Krążyły wokół niej. Aż w końcu przestały. Wendy wrzeszczała przy tym jak opętana.

-Nie chcę! NIE CHCĘ!- ale było już za późno. Zemdlała przerażona. Ale kiedy się obudziła widziała czarne mary, zbliżające się do niej.

Jean odruchowo odskoczyła. Ale Wendy, będąc małą, tego nie robiła… Grey widziała wszystko oczami dziewczynki, ale nie mogła nic zrobić…

Licealistka natychmiast zerwała kontakt. Czuła, że mary zaraz oplotą jej umysł.

Zadyszana otworzyła oczy. Z jej oczu popłynęły łzy. Nie wiedziała czemu, i dlaczego. Popłynęły. Była przerażona tym, co się stało. Czuła dokładnie to, co czuła Wendy w dzieciństwie…

-Boże…- szepnęła.

Naprzeciw niej leżała nieprzytomna Wendy. Jej oczy były otoczone krwią. Oddychała nierównomiernie. Jakby była czymś zdenerwowana.

Jednak nie udało się jej odeprzeć ataku tak, jak planowała…

Do Grey podeszli jej przyjaciele. Byli trochę poobijani, ale nie zwracali na to szczególnej uwagi. Martwili się o Jean.

-Wszystko w porządku?- Scott położył rękę na ramieniu dziewczyny. Ta pochyliła głowę i zamknęła oczy.

-Nie…- odpowiedziała cicho.