Rozdział V

Przyleciał szybko. Rzucił wszystko, co robił.

Kiedy tylko usłyszał relację od syna, co się stało, przeraził się. Czyżby ona…

Wylądował przed domem Brotherhood. Mystique syknęła na niego. Nie lubiła go. Mało tego. Nienawidziła. Magneto zawsze traktował ją przedmiotowo. Niewiele osób darzył ludzkimi uczuciami. Mistyczka nie należała do tego grona.

-Muszę wejść do środka…- stwierdził cicho, po krótkich oględzinach. Sytuacja nie wyglądała dobrze…

Grupa młodzieży stała w ciszy. Nikt nie chciał wracać do środka. Ale szef każe…

-Mogę spróbować przełamać jej barierę…- w końcu odezwała się Wanda. Zacisnęła dłoń w pięść. Zaczęła mienić się różnymi kolorami, aż w końcu ustało na niebieskim.- Ale wtedy i ty będziesz bezbronny.

Magnus uśmiechnął się w myślach. Nie miał się już czego obawiać. MasterMind zmienił jej wspomnienia. Nic mu nie zrobi. W końcu był dla niej dobrym ojcem… w jej mniemaniu, rzecz jasna.

Mężczyzna kiwnął potwierdzająco głową.

Wokół Wandy i Eric'a pojawiła się błękitna kula. Wokół niej występowało coś, co wyglądało jak wyładowania elektromagnetyczne.

Ruszyli ku domowi. Tuż przed wejściem ciemne macki zaczęły ich otaczać. Jednak dotykając bariery ochronnej Scarlet Witch natychmiast cofały się. Albo rozpadały się.

Weszli do środka. Wszystkie ściany oplecione pędami cieni. Wyglądało to, jakby wszystko zarosło czarnymi jak noc gałęziami róży. Tyle, że bez kwiatów. Kolejne macki chciały zaatakować dwójkę mutantów. Nic to nie dało.

-Na razie jesteśmy bezpieczni… ale ona jest naprawdę silna…- mruknęła Wanda i skręciła do salonu.

Widok był oszołamiający.

Na samym środku pomieszczenia, wisiała opleciona pędami cieni, jak w kokonie Wendy Onyx. Cała podłoga była obsypana białymi, puszystymi piórami. Pod nimi poruszała się czarna podłoga.

Magnus przyjrzał się swojej podopiecznej. Jej włosy przechodziły w ciemne gałęzie i łączyły się z innymi. Skóra była śmiertelnie blada. Oczy czarne, półprzymknięte. Jakby medytowała.

Obszedł z córką dookoła kokonu. Stanął w miejscu. Tego by się nigdy nie spodziewał.

Spod resztek piór i skóry, skrzydła błyszczały stalą. Nie… to nie była stal…

-Niemożliwe…- szepnął, kiedy zorientował się, co to za metal.

Zamiast lotek, ostre końce, przy stawach ostre kolce.

-Adamantium…?- zapytał samego siebie.

Usłyszał metaliczny dźwięk. Skrzydła poruszyły się.

Acotyles stali na zewnątrz i czekali. Niektórzy przytupywali, inni ziewali.

-No, co tak długo, no…- jęknął Todd i podłubał w nosie.

Pietro wciąż patrzył na okno wchodzące do salonu.

-To coś poważnego…- mruknął. Nie spodziewał się u tej dziewczyny takiej reakcji. I takiej siły. Ojciec mówił, że jej moc wcześnie się objawiła… jak wcześnie? Zazwyczaj w okresie dorastania ujawniała się mutacja. Czyli jakieś 11- 12 lat…

Coś przerwało jego przemyślenia. Nie był pewien dokładnie co… brzmiało to jak pisk wielkiego nietoperza. Odruchowo zakrył uszy.

-CHOLERA, BOLI!- wrzasnął Todd. Nikt go nie słyszał.

Pisk nie ustawał. Acotyles myśleli, że zaraz rozsadzi im głowy. I nagle cisza.

-Jezu, co to było!- syknął Lance.

-Ale miało częstotliwość…- pokręcił głową Pietro.

Wszyscy spojrzeli na dom. Wszystkie pędy wycofały się. Wniknęły w ziemię.

Z rudery wyszli chwiejnym krokiem Wanda z ojcem.

Z uszu ciekła im krew. Natychmiast podbiegł Quicksilver i pomógł Magneto. Todd podskoczył do Scarlet, ale ta natychmiast go zbeształa.

-Dam sobie radę!- krzyknęła, po czym zasłoniła sobie uszy. Ciśnienie krwi wzrosło i kolejne strużki popłynęły. Zacisnęła mocno zęby, by nie jęknąć z bólu. Będzie twarda.

Mystique prychnęła.

-Słabi jesteście…- stwierdziła po chwili.

-Ej, a co z Wendy?- odezwał się po dłuższej chwili zastanowienia Blob.

-Znikła…- odpowiedział cicho Magneto.- Obudziła się, kiedy weszliśmy… i wydała z siebie ten dziwny dźwięk… po czym rozpłynęła się w powietrzu…

-Teleportowała się przez cień…- mruknęła Wanda.- Często to robiła w nocy… chyba nieświadomie…

Todd popatrzył na dwójkę mutantów.

-Mówicie wciąż to samo… ogłuchliście?- uśmiechnął się szeroko.

Magneto posłał piorunujące spojrzenie.

Tolansky natychmiast zamilknął. Chyba przesadził…

-No dobra… to w takim razie gdzie teraz jest?- zapytał Lance.

Wolverine skoczył i z półobrotu powalił kolejnego robota. Sala Walk była dla niego niczym zabawka. Przeszedł każdy poziom, znał na pamięć każdy program. Wprawdzie trenował dalej, ale nic już nie mogło go zaskoczyć. Każde ćwiczenie wykonywał ze znudzeniem profesjonalisty. Już od jakiegoś czasu prosił profesora o podwyższenie poziomu trudności, jednak bez skutku. Jako, że uczniowie są na takim poziomie, na jakim są, nie ma sensu dodawać kolejnych utrudnień. A nuż stanie się znowu to, co kiedyś zrobili Jubilee, Ice man i reszta… a wtedy to już będzie mniej prawdopodobne, że przeżyją.

Uchylił się i wbił szpony w klatkę piersiową maszyny. Przeciągnął zamaszyście aż do czubka głowy. Błysnęły iskry i robot padł na ziemię.

Logan prychnął i schował pazury. Charakterystyczny dźwięk odbił się echem po całej sali. I poczuł, że nie jest sam. Doszedł jakiś nowy zapach, nieznany mu…

Przeszukał wzrokiem salę. Nikogo nie widział. Przyjrzał się punkt, po punkcie i w końcu znalazł.

W głębokim cieniu, który powstał przez powaloną wieżyczkę, coś stało. Albo ktoś.

Czuł na sobie jego przenikliwy wzrok. Coś wiło się wokół nieznanej mu postaci. Wolverine nie czuł się przerażony. Nic takiego. Ale i coś nie dawało mu spokoju. Dyskomfort.

-Logan…- zaczęła postać. Szept przebiegł po wszystkich kątach Sali Walk. Wydawało się, że każdy cień wymówił jego imię. Nawet ten najdrobniejszy.

Wyprostował się dumnie. Nie spuszczał wzroku z nieznanej mu osoby.

-Przez ciebie teraz cierpię…- syknął cień. Kształty poczęły się bardziej formować. Kilkanaście metrów przed mężczyzną pojawiła się młoda dziewczyna, wokół której wiły się czarne węże. Rozłożyła metaliczne skrzydła i ich brzęk rozszedł się. Widział na nich ślady krwi.- One… są z twojej winy…- w czarnych oczach widać było nienawiść.

-Nie rozumiem…- odpowiedział wreszcie. Nie lubił, kiedy wszystko na niego zwalano. Każdą śmierć, każdą niedogodność… tak, jak było w przypadku X23.

-Ależ rozumiesz doskonale… tylko przyznać się nie chcesz…- rzekła dziewczyna, przy sykach węży i echach jej głosu, które inne cienie wciąż wytwarzały.

Logan zmarszczył brwi. Nie rozumiał, co się dzieje. Czy coś przegapił? Czy kogoś naprawdę skrzywdził nie wiedząc o tym?

-Co ci zrobiłem?

Postać zacisnęła zęby. Do jej czarnych oczu zaczęło coś napływać. Wyglądało to, jak łzy… ale łzami nie było… kiedy tylko zmrużyła oczy, krople zamieniały się w czarne kryształy.

-Urodziłeś się… z tą twoją przeklętą mocą…- dziewczyna drgnęła. Cieniste węże zbliżyły się ku jej twarzy. Ta głaskała delikatnie ich główki, jakby były jej ukochanymi zwierzątkami. Małym chomikiem, szczurkiem.- Po tobie, nadeszli inni…

Wolverine oceniał szybko sytuacje. Czuł, że nie skończy się ona tylko na rozmowie. Każda jego komórka podpowiadała mu, żeby atakował właśnie teraz, kiedy przeciwnik jest rozchwiany emocjonalnie. Zanim on zaatakuje pierwszy. Powstrzymał się. Trzeba zachować spokój. Dziewczyna wstąpiła na nieznany jej teren. Na pewno czuje się tu mniej swobodnie. On znał doskonale wszystkie ukryte bronie, każdą pułapkę. Wiedział też, jak to uaktywnić. W razie walki, przeciwnik nie miał szans.

W końcu przyjrzał się jej. Te rysy twarzy… skądś już je kojarzył… najwyraźniej nie za bardzo znał tę osobę, ale na pewno już ją widział. Nie pasowały mu tylko czarne włosy, które falowały dziwacznie… a tak, to rysopis idealnie by pasował do…

-Wendy…?- zapytał.

Natychmiast podniosła głowę i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Usta zatrzymały się w pół uśmiechu i przyglądała się z zainteresowaniem.

-Rano nie kojarzyłam cię… a teraz wiem, że cię nienawidzę…- odpowiedziała. Wyraz twarzy nie zmienił się.- Myślisz, że jesteś jedynym pokrzywdzonym przez eksperymenty?- dodała po chwili. Zbliżała się powolutku, krok, po kroku.

Logan nie ruszał się z miejsca. Nie rozpocznie walki, póki ona nie zaatakuje. Cały czas powtarzał to sobie w myślach. A równocześnie uważnie słuchał.

-Mnie również do nich wykorzystano… o oto efekt!- syknęła ponownie rozkładając skrzydła. Węże zwróciły swoje główki w stronę mężczyzny i syknęły równocześnie.

Wolverine nie rozumiał. Wiedział, że gen x, odpowiadający za regenerację należy do zdecydowanej rzadkości. Był przekonany, że jest, jak do tej pory, jedynym posiadaczem tej niezwykłej umiejętności. Co zresztą ściągnęło na niego nieszczęście.

-Gdybyś ty się wcześniej nie pojawił, nie stwierdzono by sukcesu operacji! Gdyby tego nie zrobiono, zaniechano by poszukiwań mutantów, którzy się nadadzą na kolejne eksperymenty!- wrzasnęła jak opętana. Kolejne kryształy rozbiły się o ziemię.

Dziewczyna powoli wzniosła się w powietrze. Węże powiększyły się, z reszty cieni poczęły wychodzić kolejne. Logan chciał odejść, chociażby na krok, ale nie mógł się ruszyć.

-Zniszczę więc przyczynę mych cierpień…- rozłożyła ręce i zmarszczyła brwi. Jej twarz wyglądała na dziko wściekłą.

-Przecież cię nie zabili! Nie zmienili cię!- zdążył krzyknął.

-Ja przeżyłam… ale kosztem innych…

Łzy nie miały końca. Wolverine widział, jak dziewczyna cierpi. I to cierpienie, przysłania woalką nienawiści i chęci zemsty.

-Gdyby tego nie zrobili, moi rodzice by żyli! Odebrali im mnie, zabijając przy tym! Czy ty wiesz, co to znaczy widzieć śmierć ukochanych ci osób!

-Wiem, aż za dobrze…- odpowiedział ciszej.

-Nie wiesz! Jesteś tylko dzikim zwierzęciem bez uczuć!- ryknęła.- Przez nich także zginęli moi przybrani rodzice! Ich winę, ponosisz także ty! Ty, który pozwoliłeś im rozpocząć projekt „X"!

Logan zaklinał się w duchu. Nie ma wątpliwości, że zostanie tu rozszarpany na miejscu. Dziewczyna miała tyle siły i tak niezwykłą moc, że trudno się tu jej przeciwstawić. Marzył tylko o tym, ażeby ktoś się tu wreszcie pojawił. Najlepiej Charles, albo ktoś inny, kto zapanuje nad jej wściekłością. Wiedział, że to do niego niepodobne. Ale instynkt chęci przeżycia górował nad wszystkimi przyzwyczajeniami.

Jego prośby zostały wysłuchane. Widział Wendy, która powolutku zlatuje na ziemię, trzymając się głowy. Skulona wylądowała na ziemi. Węże cofnęły się. On mógł się ruszyć.

Na drugim końcu sali stał Charles, kilku młodych X-men, Magneto, a także MasterMind. Nie wiedział, po co jego akurat sprowadzono. W końcu profesor mógł ją uspokoić. Więc dlaczego człowiek z Acotyles?

Spojrzał na dziewczynę. Miała szeroko otwarte oczy. Spływały z nich normalne łzy. Kolor z czarnego, powrócił do szaro niebieskich.

-Mamusiu… tatusiu…- szeptała co chwila.

Do głowy Logan'a uderzył nagle obraz. Wendy, będąca przy rodzinnym obiedzie. Śmiała się z żartów przybranych rodziców, jej rodzeństwo z zażartością opowiadało jakąś historię. I nagle przyszedł kuzyn. Dokuczał dziewczynie, co chwila ją szarpał przy stole. W końcu, dla zabawy, wziął chochlę od zupy i z całej siły uderzył w łopatkę Wendy. Wiedział, że u tego chłopaka to było absolutnie normalne, że co chwila kogoś uderzał. Ale największą zażyłością kuzynkę Onyx.

Dziewczyna czuła szok i to, jak ogarnia ją złość. Po chwili widział cały świat przyciemniony. I to, jak z każdego kąta powolutku wychodziły dziwne pędy. Rodzice i rodzeństwo zaczęło panikować. Chciało uspokoić dziewczynę. Ale było już za późno. Widział, jak każda wić oplata ciało rodziny i zacieśnia się na nich. Zaczęły się nieme krzyki, wrzaski. Aż w końcu wszystko ucichło, i ściemniało. Patrząc oczami Wendy widział martwe ciała. Powykręcane, zakrwawione. Było za późno na wszelkie wzywanie pomocy. Dziewczyna zalała się łzami. Przeklinała się w duchu. Usłyszał także jej przysięgę, że zamorduje tych, co na niej eksperymentowali. Że to jest ich wina.

Prawdziwa Wendy jęknęła. MasterMind nie przestawał przeglądać jej wspomnień. Każdy, kto był ciekaw jej przeszłości, mógł ją teraz oglądać. A Logan koniecznie chciał ją znać.

-Mamo… tato… ja nie chciałam…- szepnęła i znowu zacisnęła powieki.

Cofnęli się.

Mała dziewczynka, przerażona stała w lesie. Wszędzie pożar, nie widać było żadnej drogi ucieczki. Do tych obrazów doszły czyjeś inne wspomnienia. Kogoś, kto widział te przerażone dziecko, starające się wydostać z otaczających go płomieni. Kto to był?

Mała Wendy zaczęła rozmawiać z ogniem.

-Mówisz, że to bezpieczne?- powiedziała i podchodziło powolutku, powolutku do ognia.

Nie wiedząc, kiedy, weszła w jego środek. Płomienie poczęły krążyć wokół niej. Logan poczuł zdziwienie osoby, która to wszystko obserwowała.

Dziewczynka krzyczała przerażona. Nie wiedzieć czemu, ogień został wchłonięty przez skórę dziecka. Padło ono ledwo przytomne na ziemię. Tańczące cienie były coraz bliżej jej ciała. Po chwili pokryła je czerń, ale także została wchłonięta. Z cieni poczęły wychodzić czarne macki. Podniosły, jak na piedestał, nieprzytomną już Wendy.

Osoba, do której należały wspomnienia, zleciała na dół. Utworzyła pewnego rodzaju bąbel, który nie pozwolił, aby do środka dotarł ogień. Zbliżył się do dziewczynki bardzo powolnym krokiem.

Ta szybko oprzytomniała. Mrugnęła kilkakrotnie oczyma i podniosła się do pozycji siedzącej. Po chwili odwróciła głowę w stronę nieznajomego mu mężczyzny. Patrzyła na niego z przerażeniem. W jej oczach były łzy, a także jakieś dziwne ogniki. Białka zmieniły kolor na szare. Jednak po chwili powróciły do swojego normalnego stanu.

Pięcioletnia Wendy zeszła z piedestału cieni i natychmiast rzuciła się na nieznajomego jej mężczyznę. Nie interesowało ją to, kim jest. Ważne, że przyszedł i może ją stąd zabrać.

-Ja chcę do domu! Do mamy! Do taty!

Mężczyzna pochylił się nad dzieckiem i pogłaskał jego główkę.

-I wrócisz… wezmę cię stąd, ale pod jednym warunkiem…- mówił tak łagodnym głosem.

Dziewczynka pociągnęła kilkakrotnie nosem.

-Uratuję cię, ale ty kiedyś przyjdziesz do mnie… będę twoim nauczycielem…

-Od czego?- zapytała natychmiast.

-Od obrony… przed każdym niebezpieczeństwem…- odparł.

Wendy niewiele z tego rozumiała. Ale zgodziła się.

I pamiętała tę obietnicę… nawet w tej chwili…

Wspomnienia rozpłynęły się. Wszyscy odetchnęli z ulgą.

L'ombre chlipała ciężko. Nie pamiętała tego, że sama zabiła swoich przybranych rodziców. Nie pamiętała też tego, co się działo podczas pożaru…

-Trzeba było zachwiać jej równowagę emocjonalną, żeby móc ją uspokoić…- wyjaśnił Magnus. Kiwnął głową w stronę MasterMind'a.

-O… a od kiedy ty chcesz mnie ratować?- syknął Wolverine i ruszył w jego stronę.

-Na nic byś mi się nie przydał martwy…- odpowiedział dowódca Acotyles.

-Niesamowite… czyżby ta dziewczyna umiała… wchłaniać moce?- zamyślił się profesor X.- To by wyjaśniało jej potęgę panowania nad cieniem… ma go pod dostatkiem wokoło… pewno zawsze dopełniała się nim i dlatego stawała się coraz to silniejsza…

„To także by tłumaczyło, dlaczego przeżyła eksperymenty z adamantium…wchłonęła go…"- Logan dokończył w myślach.

Wendy Onyx powoli stanęła na nogi. Cała drżała, łzy płynęły strumieniami. Wszyscy spojrzeli na nią ze współczuciem. Naprawdę, nie każdy miał tak przerażającą przeszłość. Albo jej nie pamiętał…

-Wybacz, Logan… nie jesteś winny tych śmierci… po prostu…- jąkała się. Wciąż obejmowała siebie ramionami. Jakby było jej zimno.- Jesteś taką samą ofiarą… a rodzice… zginęli z mojego powodu!

Krzyk bynajmniej nie był zduszony. Było w nim tyle rozpaczy, cierpienia. Wendy chlipała, dalej drżała.

-Mam w sobie przeklętą moc!- dodała po chwili.- A skoro ją wchłonęłam, mogę ją też wyrzucić!

-Nie!- krzyknął profesor.

Wszyscy stali otumanieni. Nie wiedzieli, co się dzieje. Znali zbyt krótko tą dziewczynę by zrozumieć, co ona musi teraz przeżywać. Szok, niedowierzanie, winę, wściekłość… a także żal na samą siebie.

Widok, jaki nastąpił, obrzydził wszystkich.

Z porów skóry zaczął wypływać czarny płyn. Schodził on po całym ciele L'ombre i kiedy zetknął się z jakimś cieniem- wnikał w niego.

Na skrzydłach zaczęło topnieć adamantium. Kroplami padało na ziemię. Srebrna tafla zastygła i miała tam pozostać do końca. Z pleców wystawały same kości. Zaczęły się one kruszyć i pył opadł na ziemię.

Z palców spłynął płomień, który niemal natychmiast zgasł.

Wycieńczona Wendy padła na ziemię.

Natychmiast podbiegł do niej Magneto. Podniósł troskliwie głowę i oparł na swoich nogach. Zdjął hełm nie zważając na to, że teraz może zostać zaatakowany. Ufał, że tak nie będzie.

Dziewczyna powoli podniosła oczy. Niemal nie widać było tęczówki. Źrenice były tak ogromne, że przysłaniały niebieskość jej oczu. Wendy uśmiechnęła się szeroko. Wyglądała, jak niewinne dziecko.

-Tatusiu… gdzie byłeś?- zapytała słodkim głosem. Nie widziała przed sobą mistrza Magneto. W jej oczach był obraz jej przybranego ojca, którego tak kochała. Eric wiedział o tym. Nie chciał zniszczyć tej chwili.

-W pracy… przecież dobrze o tym wiesz…- odpowiedział najlepiej, jak tylko umiał. Delikatnie, dokładnie tak, jak jej ojciec zwracał się do swojej córki.

-Obiecałeś, że pójdziemy na plac zabaw…- w jej głosie słychać było zawód. Twarz jej pokrył smutek.

-Wiem… Ale za to jutro zabiorę cię do cyrku…

-Ojej! Ale dobrze!- krzyknęła i śmiała się.

Nie było już 15-letniej, poważnej Wendy. Tej, która chciała się mścić. Tej, która dołączyła do Acotyles i chciała się szkolić dla bycia lepszym.

Pojawiła się ta, którą Magnus kiedyś spotkał. Którą się opiekował przez krótki czas, na prośbę jej rodziców. Która była niewinna i słodka. Która uwielbiała wszystko i wszystkich. Którą traktował, jak własną wychowankę.

-A gdzie mamusia?

-Zaraz przyjdzie…

-Tatusiu… jestem bardzo zmęczona… jak zasnę, zaniesiesz mnie do łóżka, i położysz obok mnie pana Smoka?- na nowo uśmiech zagościł.

-Ależ oczywiście…- odpowiedział cicho. Pogłaskał jej głowę i uśmiechnął się.

-A opowiesz mi bajkę?- ziewnęła przeciągle.

-A którą chcesz?- zgarnął kilka kosmyków z jej czoła.

-Którąkolwiek…- mruknęła, jakby już zasypiała. I tak było. Ale z tego snu już nie miała się obudzić…

Magneto pochylił się nad jej uchem.

-I żyli długo i szczęśliwie…- szepnął. Podniósł się i spojrzał na dziewczynę.

Jej twarz zastygła w delikatnym uśmiechu.